- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Kamień Ewiana

Kamień Ewiana

Klasyczny mit. Zapraszam do czytania

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Kamień Ewiana

Gdy świat był jeszcze młody, a strumienie przezeń płynące lśniły czystością wypolerowanych zwierciadeł, Annanaw zstąpił na ziemię i usiadł na skale. Długo rozmyślał w ciszy, aż ujrzał spadającą gwiazdę, która z hukiem roztrzaskała się o górskie szczyty. Zaciekawiony, zebrał jej rozproszone szczątki i ulepił z nich ludzkość, nucąc pieśń o wszystkim, co dopiero miało nadejść.

Stworzenia, budząc się do życia, jedno po drugim otwierały oczy. Niepewnie, lecz z dziecięcą ciekawością, wybiegały na wyściełane kwieciem polany i łąki – by tam skakać w zachwycie, tańczyć w rytm wiatru, nasłuchiwać ptasich treli, tarzać się w soczystej trawie i muskać językami chłód strumieni.

Wśród nich wyróżniał się Ewian, najbardziej rozważny ze wszystkich. On jeden tylko nie pognał na łąkę. Zamiast ruszyć przed siebie, zasępił się i nachmurzył.

– Dlaczego jesteś smutny? – zapytał łagodnie Annanaw.

– Bo nie pojmuję, po co mnie stworzyłeś! – wybuchnął Ewian. – Jaki sens ma to istnienie? Mam skakać po łąkach jak te bezmyślne owce, które nazwałeś ludźmi?

Zakłopotany Annanaw wiedział, że słowa będą jedynie pustym echem. Sięgnął po garść zalegających mu pod stopami otoczaków i tchnął w nie iskrę swej boskiej esencji. Rozświetlone kamienie włożył w dłonie Ewiana. Gdy palce mężczyzny zacisnęły się wokół nich, przez jego ciało przetoczyła się fala niewysłowionego szczęścia – jak ciepły deszcz po długiej suszy. Jedna chwila wystarczyła, aby pojął cały sens istnienia; stało się dla niego jasne jak słońce, że samo odczuwanie szczęścia jest z natury rzeczy lepsze aniżeli trwanie w niebycie.

Pewnego dnia, gdy dzień chylił się ku zachodowi, Annanaw zwrócił się do niego:

– Dałem ci klucz do sedna poznania, płacąc za niego cząstką siebie. Teraz ty idź i podziel się tym darem z braćmi, nie poświęcając niczego więcej.

Ewian, nie namyślając się długo, zamknął kamienie w wielkiej skrzyni okutej żelazem, zarzucił ją na plecy i ruszył ku łące. Gdy tak szedł nieśpiesznie, w jego głowie zaroiło się od obaw: "A jeśli oni zabiorą mi ten skarb? Jeśli nigdy więcej nie dotknę jego blasku?" Koniec końców zamiast na łąkę skręcił w głąb mrocznej puszczy – w ostęp, do którego żaden śmiertelnik nie śmiał wkroczyć.

Z biegiem czasu szczęście, którym dotąd się karmił, zaczęło tracić element otulającego serce ciepła. W końcu i same kamienie stały się zimne w dotyku. Zachowały jednak swój ponętny blask: światło wdzierające się przez oczy i skórę – zimną, bladą jasność, pod którą zmysły drżały, upojone rozmaitymi odcieniami rozkoszy.

Ewian tonął w tych doznaniach, a jednak tęsknił za ciepłem. Głęboko w duszy wiedział, że powróciłoby, gdyby podzielił się darem z innymi. Zagłuszał jednak wołanie sumienia, szepcąc nocami z widmami własnych lęków.

W końcu szaleństwo ogarnęło go niczym płomień suchą gałąź: uznał, że jeśli nie ruszy się z miejsca, ludzie wytropią go i ograbią ze skarbu. Zaczął więc błąkać się po puszczy jak odurzona światłością zjawa, gotów zabić każdego, kto stanąłby mu na drodze.

Po stu latach tułaczki bijące z kamieni zimne światło sprawiło, iż serce Ewiana stężało i samo obróciło się w kamień. Mężczyzna nie mógł w to uwierzyć, lecz nie potrafił już czerpać rozkoszy ze światła.

Wtedy wybuchła w nim nienawiść do ludzi, gwałtowna niczym górska lawina. W swoim mrocznym rozrachunku obwinił innych za samo tylko istnienie, za wynikającą z niego powinność dzielenia się, moralny obowiązek, przez niedopełnienie którego stał się tym czym się stał.

Nie wiedząc, co dalej z sobą począć, wykopał głęboki dół, wrzucił doń skrzynię z kamieniami i zaklął los, by nigdy nie ujrzały światła dziennego. Strząsnął ziemię z butów i splunął z pogardą, odrzucając dar Annanawa jak bezwartościowy śmieć.

Legenda głosi, że przez kolejne stulecia krążył po świecie, przybrawszy postać wielkiego rdzaworudego lisa o oczach zimnych jak zaszroniona stal.

Nocami zakradał się do osad, wyrywając matkom noworodki z ramion i rozszarpując je na kawałki. W ten oto straszliwy sposób mścił się na niewiniątkach za to, iż ośmieliły się przyjść na świat.

Po tysiącu lat kamienie w skrzyni poczęły odzyskiwać utracone właściwości. Nie mogąc trafić w ludzkie ręce, oddawały ciepło ziemi, przemieniając posępną puszczę w bujną oazę życia – pełne krwistej zwierzyny zielone serce, wytchnienie dla wszystkich odtrąconych przez chłód ludzkich osądów.

Koniec

Komentarze

A na ambonie czarny kruk grzmi, a pięścią uderza, a płachta jego niby pióra, atramentowo czarna jest i ponura.

 

Ciekawy tekst. Nie mam pojęcia, jak to osiągnął( )ś, ale czytałem jakbym przypowieść stworzenia na nowo poznawał.

 

A kracze łysawy, co kudły swe zerwał kler, że słowa te pełne są bzdur i nieprawdy, albo to on tę najwłaściwszą posiadłszy…

 

Swoją drogą bliska końcówka historii o Lilith. Tylko dlaczego biedne kurojatki tak potraktowałeś? ;-P

Świetny szorcik, było mi bardzo przyjemnie.

Pozdrawiam serdecznie!

Nowa Fantastyka