Wewnątrz mnie piekło, me myśli zaś wrotami
Każdej nocy demony przez nie lecą hordami
Powoli wychodząc spaczają mą duszę
Dostrzegam z czasem jedynie katusze
Dobro i szczęście przy nich zamglone
Wszelkie miłe chwile wnet spaczone
Mgła o woni siarki powolnie wypełnia płuca
Iskra namiętności bezwiednie strach zdusza
Chłód coraz bliżej kruchego serca sięga
Ostrym niczym miecz, przy nim rycerz klęka
Powoli otula, niczym Lilith swe dziecię
Zaszczepia się wewnątrz na przyszłe stulecie
Ciepło innych kradnie nieświadoma dusza
Własnego nie zazna, więc dobroć wymusza
Powoli dotykiem własny chłód zaszczepia
Każdą z dobroci pod gruby lód wchełpia
Przy każdym wdechu coraz głębiej przykrywa
Tracąc własne ciepło przez Styks odpływa
Wody jej zdradliwe, najskrytszy mrok ukazują
Oczy niegdyś ślepe, dziś prawdy wypatrują
Głęboko w jej toni dawne dzieje zapętlone
Umysł owładają myśli przez mrok zatracone
Niegdyś wieczny Eden, dziś piekło w głowie
Anioły na swych rogach zwiastują cztery konie
Pierwszy z nich wszelkie uczucia odebrał
Wszystkich bliskich nieczułością odegnał
Drugi i trzeci na naczynia zdrowe targnęli
Umysł w chorobach i kompleksach zatonęli
Czwarty wszelkie płomienie miłości ugasił
Każdego kogo kochał na rozkaz zdradził
Ciało, choć ciepłe, wszelkie życie martwe
Bez uczuć, bez bliskich nic nie było warte
Pogrążony umysł w dalekich odmętach
Widzi bramę, która od wieków zamknięta
Uczucie nadziei ostatni wdech bierze
PIekło otwiera i krąg ponownie wiedzie