Dochodzi do katastrofy. Czy twarda ontologia rzuci światło na los mocnego człowieka?
Dochodzi do katastrofy. Czy twarda ontologia rzuci światło na los mocnego człowieka?
Mariusz od lat odgrażał się, że rzuci wszystko w diabły i rozbije się o zbocze Janowej Góry. Powtarzał to na tyle często i uciążliwie, że kiedy faktycznie przystąpił do realizacji swojej zapowiedzi, wielu gryzło się w język, żeby nie powiedzieć: ,,dopiero teraz?”. Mnie z kolei przyszło skarcić się w duchu za nietraktowanie poważnie słów człowieka, który przecież nie tracił powagi nawet w żartach. Zawsze miał na myśli jakąś prawdę życiową, a raczej nieznoszące wyjątku prawo architektury bytu.
No więc wsiadł do tej swojej awionetki, spetował na plac startowy, a w eter rzucił swoje zwyczajowe: ,,Do zobaczenia w piekle”. Kontroler nie miał wtedy ani sił, ani ochoty na wymuszanie procedur, a kiedy radar zaczął, jak gdyby, fałszować wysokość samolotu, było już za późno na reakcję. No i Mariusz wyleciał w powietrze.
Pozostawił po sobie długi, zapas butelek zwrotnych i niedokończony szkic poświęcony Gajuszowi Mariuszowi. Mariusz nie był historykiem. Po prostu z racji swojego imienia już od młodych lat odczuwał głęboką wspólnotę z postacią rzymskiego przywódcy popularów. Sama nie jestem historyczką, ale widziałam jedną zasadniczą cechę wspólną: obaj byli po prostu martwi. Czy jednak na pewno martwi?
Funkcjonariusze odnaleźli miejsce tego, co zdecydowanie było zdarzeniem komunikacyjnym, ale wątpliwości tylko się nawarstwiały. Założenia wstępne śledztwa uznano za wątpliwe, metody dociekania za przestarzałe, a wniosków niektórzy w ogóle nie byli w stanie uznać za płody zdrowego umysłu. Udostępnione przez media zdjęcia przedstawiały scenę bliżej nieokreślonej katastrofy z zestawem stałych akcesoriów takich jak: pył, popiół i krater, ale czujni nie dostrzegali ani ciała, ani szczątków samolotu. Czy to możliwe, że Mariusz stał się ofiarą szytego grubymi nićmi spisku? Same jego zainteresowania, łączące historię tajnych stowarzyszeń, okultyzm i orientalną mistykę, czyniły z niego idealną ofiarę ciemnych sił. Rozgadany Mariusz był absolutnie nie do uciszenia – uciszono go zatem na zawsze.
Chłodny dotyk dreszczu przeszywał mi kark na samą myśl o tym. Nie byłam jednak do końca przekonana. Od początku posiadałam własną teorię – jak się na końcu okazało: zbieżną z faktami. Niemniej odczuwałam silną potrzebę zdobycia empirycznego potwierdzenia. Dołączyłam więc do grupy rozbitków życiowych i degeneratów, wraz z którymi zdecydowałam się nawiedzić Janową Górę i wrócić z prawdą.
Nasza ekspedycję od samego początku nękały niepowodzenia. Kierowca nie ugiął się przed żadną perswazją i do końca jechał wbrew nawigacji, tak więc szybko skończyliśmy w jakichś bliżej nieokreślonych szuwarach. Potem tylko błąkaliśmy się w ciemności, by po kilku godzinach kluczenia po okolicznych skarpach natknąć się jedynie na cygańskie koczowiska. Spiskowcy, dokonujący egzekucji spisku w takich warunkach musieliby być naprawdę najgłupsi na świecie. Przemoczeni cudem znaleźliśmy samochód, a wróciwszy do miasta przystąpiliśmy do konsumpcji napojów wyskokowych, pozyskanych ze zwrotu butelek Mariusza. Tak zaprezentowała się nasza alternatywna stypa, bo na tę oficjalną oczywiście nas nie wpuszczono.
W przeciwieństwie jednak do tamtych zadufanych mieszczuchów miałam pewność co do okoliczności śmierci Mariusza. Śmierci jedynie w znaczeniu gwałtownego przerwania formuły egzystencji, ale nie w wulgarnym rozumieniu ludzi pozbawionych elementarnej wiedzy. Śmierć Mariusza była bowiem śmiercią bez krwi, bez ran i bez krzyku. Jak już wspomniałam na początku moich krótkich rozważań: Mariusz wyleciał w powietrze, tyle że w ezoterycznym sensie tych słów. Dał się ponieść swojemu ulubionemu żywiołowi, wydał z ust ekstazę nirwany i wszedł na wyższy plan istnienia, by wyruszyć w swoją podróż wśród gwiazd. Kochał to marzenie, tak samo jak kochał lotnictwo, konspirologię i nikotynę. Po prostu doszedł w końcu do wniosku, że te trzy ostatnie nie są przez niego kochane tak bardzo, jak sama wieczność. Wyrzucając niedopałek na usyfioną pyłem płytę lotniska żegnał się ostatecznie z ziemskimi przyjemnościami, wybierając uciechy niebiańskie. Wszystkie próby odnalezienia ciała Mariusza są zatem góry skazane na porażkę, ponieważ obecnie zbija nim piątki ze strażnikami dharmy i herosami. Obok to samo czynią jego duch i dusza, podczas gdy na tym świecie odpowiednie służby głowią się nad tym, co uważają za porażkę śledztwa. Nie ukrywają żadnej ze swoich mrocznych machinacji, lecz machinację innych sił, potężniejszych od nich samych.
Jak nasz przyjaciel tego dokonał? – pozostawało jednak domeną domysłów. Mam w tym zakresie jedynie przesłanki. Mariusz nigdy w życiu nie kupił biletu transportu publicznego, a mimo to ani razu nie zapłacił mandatu. Nigdy nie jeździł za granicę, a w kieszeni swojej sztruksowej marynarki zawsze miał paczkę ukraińskich szlugów. Przy takich umiejętnościach ogrywania kanarów i celników musiał być bardzo przekonujący nawet w oczach przewodników na tamten świat.
Oczywiście forma przejścia w inną formułę bytu, jaką wybrał, nie była jedyną możliwą. Przez wzgląd na żałobę długo nie chciałam tego przyznać, ale Mariusz był, mówiąc kolokwialnie, potwornym wariatem. Jednocześnie do jego niewątpliwych zalet należał dziwny balans obłąkania, który wykluczał społeczną szkodliwość i umożliwiał funkcjonowanie na peryferiach normalności. Jeżeli ktokolwiek z nas postanowi naśladować Mariusza, niech robi to w sposób subtelny i z ograniczeniem pyłu, popiołu i krateru. Najlepiej w ogóle bez śmierci, bo żyć dla świata idei można już za życia. Może też nie naśladować go wcale. Mariusz i naśladowanie to mieszanka, która wymaga pewnej ręki i żelaznej psychiki.
Nieco podchmielone towarzystwo kiwało głowami znad kieliszków (każdy z innej parafii). Wiedziałam, że rozumieli, a hartowana latami tolerancja alkoholowa dawała im moc bezbłędnego śledzenia myśli. Potem poprawiłam się w krześle niewygodnym jak świat i zapaliłam grubego papierosa. Przez krótką chwilę zastanawiałam się za ile papierosów sama będę gotowa, by wyruszyć we własną drogę wśród gwiazd. Oczywiście nie miałam pojęcia, ale wiedziałam, że choć jej ledwo wyobrażalną końcówka umyka przed wzrokiem gdzieś wśród wielkiego ,,Tam”, to jeden z jej odcinków jest już tu i teraz. Zgasiłam i powstałam do uroczystego toastu. Toastu za Mariusza.
Marzenko1813, nieco ponad sześć tysięcy dwieście znaków to jeszcze nie opowiadanie. Bądź uprzejma zmienić oznaczenie na SZORT.
Na tym portalu opowiadania zaczynają się od dziesięciu tysięcy znaków.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Udany, dobrze napisany shorcik, koncentrujący się w zasadzie tylko na jednym pytaniu: Gdzie jest Mariusz? Jednak wolę jak jest więcej fantastyki mimo to brawo. Pozdrawiam.
Cześć, Marzenko!
Przy lekturze nasuwają mi się różne wątpliwości…
kiedy faktycznie przystąpił do realizacji swojej zapowiedzi, wielu gryzło się w język
A nie kiedy ją zrealizował po prostu? W tej wersji mam taką wizję, że on prowadzi awionetkę i zbliża się do tego zbocza góry, a dookoła stoją gapie i gryzą się w język.
Zawsze miał na myśli jakąś prawdę życiową, a raczej nieznoszące wyjątku prawo architektury bytu.
Ten dopisek coś wnosi znaczeniowo?
No i Mariusz wyleciał w powietrze.
Raczej rozkwasił się na mokrą plamę.
Sama nie jestem historyczką, ale widziałam jedną zasadniczą cechę wspólną: obaj byli po prostu martwi.
Może “teraz widziałam”, żeby się to nie odnosiło do młodych lat Mariusza, kiedy raczej nie był martwy.
Funkcjonariusze odnaleźli miejsce tego, co zdecydowanie było zdarzeniem komunikacyjnym, ale wątpliwości tylko się nawarstwiały. Założenia wstępne śledztwa uznano za wątpliwe
Tu jest jakiś duży przeskok – drugie zdanie chyba nie dotyczy momentu odnalezienia szczątków, lecz podsumowuje całe śledztwo, ale to nie jest czytelne.
czujni nie dostrzegali
“Pomimo uważnego oglądania nie dało się na nich dostrzec”?
Same jego zainteresowania, łączące historię tajnych stowarzyszeń, okultyzm i orientalną mistykę, czyniły z niego idealną ofiarę ciemnych sił.
Brakuje jakiegoś nawiązania do tego, że dotychczas poznaliśmy raczej jego zainteresowanie lotnictwem i starożytnym Rzymem.
Chłodny dotyk dreszczu
Lepiej po prostu “chłodny dreszcz”.
Od początku posiadałam własną teorię
Lepiej “miałam” (i może “hipotezę”).
Niemniej odczuwałam silną potrzebę zdobycia empirycznego potwierdzenia.
Nie pisałbym “niemniej”, bo tu nie ma przeciwstawienia, chęć potwierdzenia swojej hipotezy jest zupełnie logiczna.
do końca jechał wbrew nawigacji, tak więc szybko skończyliśmy w jakichś bliżej nieokreślonych szuwarach.
“Ugrzęźliśmy”?
natknąć się jedynie na cygańskie koczowiska.
Raczej na jedno koczowisko (albo: w ciągu kilku godzin natykać się na koczowiska).
Spiskowcy, dokonujący egzekucji spisku w takich warunkach
Realizujący swoje knowania (i bez przecinka).
Przemoczeni, cudem znaleźliśmy samochód, a wróciwszy do miasta, przystąpiliśmy do konsumpcji
Wydzielanie równoważników zdań podrzędnych.
wydał z ust ekstazę nirwany
Że co niby zrobił?
Wyrzucając niedopałek na usyfioną pyłem płytę lotniska, żegnał się ostatecznie z ziemskimi przyjemnościami, wybierając uciechy niebiańskie.
Lepiej “i wybierał”, gromadzenie w taki sposób grup imiesłowów to spora niezręczność.
obecnie zbija nim piątki
Zbija piątki własnym ciałem?
odpowiednie służby głowią się nad tym, co uważają za porażkę śledztwa. Nie ukrywają żadnej ze swoich mrocznych machinacji, lecz machinację innych sił, potężniejszych od nich samych.
Tu bohaterka mogłaby się zdecydować, czy służby głowią się nad porażką śledztwa, czy też rozumieją, co zaszło, i ukrywają machinacje innych sił, bo na razie mówi dwie sprzeczne rzeczy naraz.
forma przejścia w inną formułę bytu
Usunąć powtórzenie (sposób?).
Może też nie naśladować go wcale.
Jeżeli postanowi go naśladować, to nie może go nie naśladować…
Potem poprawiłam się w krześle
Potem, to znaczy po tym, jak wiedziała? Na krześle, w fotelu.
Przez krótką chwilę zastanawiałam się, za ile papierosów sama będę gotowa
Zdanie podrzędne.
ledwo wyobrażalna końcówka
Zbędny ogonek.
W moim odczuciu przekombinowane. Po pierwszych akapitach spodziewałem się ładnej historyjki o tym, jak to bohaterka mówi do grona przyjaciół, a zarazem sama układa sobie w głowie i pociesza się, że Mariusz umarł szczęśliwy, bo w swoim stanie chorobowym był przekonany, że leci połączyć się ze swoim idolem Gajuszem Mariuszem; może z elementem fantastycznym w postaci pozostawienia cienia nadziei, że w świecie przedstawionym istotnie tak się stało. Tymczasem dostałem męczące wywody o nikłej moim skromnym zdaniem wartości filozoficznej. Lepsza wiadomość jest taka, że językowo w sumie nieźle, problemy wynikały tu raczej z chęci ozdobnej komplikacji niż z jakichś fundamentalnych niedociągnięć.
Nowym użytkownikom zawsze staram się polecać poradnik Drakainy https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842, znajdziesz tam mnóstwo przydatnej wiedzy o funkcjonowaniu Portalu. Jeżeli chcesz, możesz przywitać się ze wszystkimi w wątku https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/56842845. A co najważniejsze, zachęcam do możliwie intensywnego czytania i komentowania tekstów innych autorów – w końcu opieramy się na zasadzie wzajemnej pomocy literackiej!
Pozdrawiam serdecznie,
Ślimak Zagłady