- Opowiadanie: maciekzolnowski - Etiuda Niedokończona

Etiuda Niedokończona

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Etiuda Niedokończona

Mieszkam w starej, obłupanej kamienicy przy ulicy Świętego Wawrzyńca, gdzie ściany są tak cienkie, że nocą słyszę, jak sąsiadka z góry liczy krople waleriany. Ale odkąd tu zamieszkałem, słyszę też skrzypce. Cicho – jakby ktoś grał na końcu zasypanego tunelu. Kreutzerowska etiuda numer dwa: ta sama fraza, dwadzieścia taktów, ciągle od początku. Jakby ktoś utkwił w muzycznej pętli.

Myślałem, że to student z konserwatorium. Ktoś, kto się męczy – tak jak ja męczę się od lat, odkąd przestałem grać. Od listopada osiemdziesiątego trzeciego, gdy odeszła matka, a ja zamknąłem skrzypce w futerale i już go nie otworzyłem. Ale w tej kamienicy nikt nie gra. Nikt nigdy nie grał.

Jednej nocy podszedłem do okna i otworzyłem je szerzej. Październikowy Kraków pachniał mokrymi liśćmi. W zaułku stała dziewczyna w czarnej sukni do ziemi, z jeszcze przyczepioną metką z wypożyczalni. Włosy miała białe jak papier, a skrzypce przyciskała do szyi nienaturalnie mocno. Grała bez smyczka – palcami prawej ręki szarpała struny; lewa drżała na gryfie. Nie podnosiła wzroku. Patrzyła na własne stopy, jakby upewniała się, że wciąż dotykają bruku. Poruszała się w idealnym rytmie, jakby prowadził ją niewidzialny metronom.

Nazajutrz dozorczyni, pani Halina, wręczyła mi klucz do piwnicy, żebym sam wyniósł węgiel. Zapytałem o dziewczynę. Zamarła z kluczem w dłoni.

– Nie ma tu żadnej dziewczyny – powiedziała zbyt szybko. – Już od czterdziestu lat nie ma.

Wieczorem znalazłem pod drzwiami gazetę. Ktoś musiał ją podsunąć – nie słyszałem kroków. „Echo Krakowa” z dwunastego listopada osiemdziesiątego trzeciego. Na trzeciej stronie artykuł: Anna K., lat dziewiętnaście, studentka Akademii Muzycznej, potrącona przy Plantach w drodze z próby. Skrzypce rozbite, czarna suknia koncertowa. Na zdjęciu jasne oczy i uśmiech – jakby wiedziała, że za chwilę wszystko się skończy.

Nocą melodia wróciła, lecz zniekształcona, jakby grana na czterech postrzępionych strunach. Otworzyłem okno – zaułek był pusty. Tym razem dźwięk dochodził z mieszkania. Z mojego. Na parapecie leżała cienka stalowa struna. Wciąż ciepła. Końce poszarpane, jakby brutalnie wyrwane.

Następne dni przyniosły więcej strun – zostawianych tam, gdzie wspomnienia bolały najbardziej. Jedna wbita w partyturę Bacha, którą od lat próbuję bezskutecznie dokończyć; druga, znaleziona po powrocie z zakupów, ciasno owinięta wokół klamki od środka mojego małego więzienia.

Pewnego ranka obudziłem się z głębokimi odciskami na palcu wskazującym prawej ręki. Na poduszce zaschnięta kropla krwi. Moja. A w głowie ktoś powtarzał cicho, niemal czułym szeptem: „Graj dalej… jeszcze nie skończyłaś”.

Ostatniej nocy nie wytrzymałem. Wziąłem latarkę i zszedłem na dół. Zaułek był pusty, latarnia migała jak przed zawałem. Melodia dudniła mi w skroniach tak głośno, że przestałem słyszeć własne kroki. Skierowałem światło w głąb.

Stała tyłem. Mokra, jakby dopiero wyłowiona. Suknia wciąż czarna. Ramiona wygięte nienaturalnie daleko. I wtedy zrozumiałem, dlaczego nie używa smyczka: coś trzymało jej ręce od tyłu. Długie, czarne palce bez paznokci oplatały jej nadgarstki, prowadząc łokcie w górę i w dół, w doskonałym rytmie etiudy. Głowa zwisała, włosy zasłaniały twarz.

Zrobiłem krok – latarnia zgasła na sekundę. Coś chłodnego, jak mokra struna, musnęło mój policzek. Gdy światło powróciło, spojrzało na mnie. Oczami. Pustymi oczami.

Wróciłem na górę. Stałem przed drzwiami długo, bardzo długo, zanim odważyłem się je otworzyć. W środku panowała taka cisza, że słyszałem własne tętno. Na podłodze leżały skrzypce – te, których nie dotykałem od śmierci matki. Struny były nowe. Ciepłe. Jedna uniosła się leniwie i owinęła wokół mojego nadgarstka. Delikatnie – przeraźliwie delikatnie.

Nie walczyłem. Przycisnąłem instrument do szyi i zacząłem grać. Ten sam utwór. Dwudziesty takt. Dwudziesty pierwszy. Dwudziesty drugi.

Ktoś za moimi plecami odetchnął z tak ogromną ulgą, że przeszył mnie ból.

Wreszcie ktoś mógł przestać.

Koniec

Komentarze

Maćku, to jest szort z rodzaju tych, które czytam z przyjemnością.

Listopadowa sceneria stwarza odpowiedni nastrój, by zdarzenia mogły nabrały właściwej mocy – niesamowitej i powodującej dreszcze. Dzięki skrzypcom wszystko bardzo zacnie wybrzmiało.

Biegnę do klikarni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Świetny short. Tworzysz niezwykle żywe i malownicze opisy. Klimat trzyma w napięciu, przeczytałem go jednym tchem. W zasadzie nie ma co dodawać, to piękny "shorcik"! Sam bym chciał tak umieć, ale krótkie formy mi nie idą. Zostawiam klika! Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka