9
Zielarka i Rogan wybiegli z namiotu za Niborem. Picador został w środku, przykuty bólem do posłania i zdruzgotany widokiem nagłej zmiany na twarzy Hariany, która jeszcze chwilę temu patrzyła na niego jak na wybawcę.
Przed średniej wielkości namiotem zgromadził się tłum ludzi. Rogan od razu zauważył roztrzęsioną starszą kobietę zawodzącą tak głośno, że jej krzyk mógłby ściągnąć na obóz każdego, kto szukałby tej odizolowanej grupy.
– Rozejść się! – wrzasnął Nibor. – Wracać do roboty! Nic samo się nie zrobi! Zabierz matkę do ogniska – wskazał mężczyźnie na starszą kobietę.
Wszyscy posłuchali posłusznie. Nawet matka, choć szła powoli, jakby niepewna czy robi właściwie. Przed wejściem zrobiło się miejsce. Zielarka wsunęła się do środka, ale gdy Rogan chciał wejść za nią, Nibor zastąpił mu drogę.
Rogan zatrzymał się instynktownie. Mięśnie same spięły się do walki. Dopiero po ułamku sekundy odsunął od siebie ten odruch.
– Boję się cię tam wpuścić – wyznał Nibor. – Sam nie wiem dlaczego.
– To twoje dziecko? – zapytał Rogan.
– Tak.
– Jestem ci obcy. Żyjesz z dala od ludzi. To normalne, że mnie tu nie chcesz. Mogę zaczekać. Nie narzucam się.
Nibor wahał się chwilę, po czym zniknął za wejściem.
Z wnętrza namiotu dobiegał bolesny płacz dziecka wymieszany z mieszaniną głosów dorosłych.
Rogan opuścił głowę. Ze wszystkich cierpień tego świata – dziecięcy ból był tym, który łamał go najmocniej. Ciało rwało się do środka, ale powstrzymał odruch.
Po chwili Nibor wrócił.
– Potrzebujemy twojej pomocy.
W namiocie paliły się trzy pochodnie, rozpraszając zmrok. Zielarka pochylała się nad drewnianym stołem, na którym leżało dziecko. Po drugiej stronie stała matka, zapłakana, drżąca, ale bez słowa błagająca o ratunek.
Rogan zatrzymał się trzy kroki od stołu.
I wtedy wszystko się zmieniło.
Świat zniknął.
Ludzie, światło, głosy – wszystko rozpłynęło się jak dym.
Pojawiła się czerwień. Czerwień, którą widzą tylko tacy jak on. Czerwień Krwistych. Dziecko było jednym z nich. Skażonym, powiadają ludzie. Wynaturzeniem, mówią czarodzieje. Przyszłą ofiarą tortur, głoszą wszyscy, którzy widzieli system naznaczania.
Rogan poczuł silny impuls – aby podbiec, podnieść maleństwo i wyszeptać, że nic mu nie grozi. Że świat się zmieni. Że będą wolni.
Ale to byłoby kłamstwo.
On jeden ocalał, tylko dlatego, że wiele lat temu zawarł układ z czarodziejem, który odebrał mu szkarłat jego własnych oczu, – i dzięki temu świat przestał widzieć w nim Krwistego.
Za cenę, której nikt nigdy nie poznał.
Wziął głęboki wdech, potem drugi, aż serce zwolniło. Pot wrócił na skórę, myśli znów ułożyły się w całość. Zrobił krok do przodu.
Zielarka opisywała objawy: gorączka, parząca skóra, nawrót bólu po każdym położeniu dziecka na stole.
Dopiero gdy trzymały je na rękach – płakało mniej.
– Oczywiście, że próbowałyście wszystkiego – powiedział Rogan spokojnie. – To działa. Ale jest coś, czego nie mogłyście sprawdzić.
– Co takiego? – spytała zielarka.
– Czy jest wśród was Krwisto-Oki?
Reakcja była natychmiastowa. Strach, gniew, oburzenie.
– U nas nie ma nikogo takiego! – wrzasnął Nibor.
– Mylicie się – odpowiedział Rogan.
Zdziwienie na ich twarzach nie było tak wielkie, jak się spodziewał. Jakby… część prawdy domyślali się już wcześniej.
– W tym momencie w namiocie jest jedna taka osoba.
– Ani słowa więcej! – Nibor dobył miecz.
Rogan poruszył się szybciej, niż większość ludzi potrafi mrugnąć. Uderzył bokiem dłoni w nadgarstek mężczyzny. Miecz wypadł. Rogan schylił się i podniósł go z ziemi.
Nibor wyciągnął sztylet. Matka dziecka krzyknęła. Zielarka odsunęła się, tuląc niemowlę.
– Rzuć sztylet – powiedział Rogan. – Nie chcesz tego robić.
– Zawołał przyjaciół:
– Kleur! Mauritu! Krekson! Do mnie!
Weszło trzech młodych mężczyzn. I wtedy Rogan zobaczył to, co tłumaczyło panikę Nibora.
Jednemu z nich oczy jarzyły się krwistą czerwienią. Spojrzeli na siebie. Najwyższy z nich spuścił spojrzenie. Nie mógł wiedzieć, że Rogan należy do tego samego przekleństwa. Mimo wszystko Rogan poczuł, że powstawło między nimi zrozumienie. Rodzaj wstydu jaki należy się tylko przeklętym przez los.
– Dlaczego mielibyśmy ci zaufać? – syknął Nibor.
– Zbliżcie się do dziecka – nakazał Rogan. – I powiedzcie, co widzicie.
Mężczyźni zawahali się, ale ruszyli. Najwyższy zatrzymał się tak nagle, jakby zobaczył śmierć, do tego własną.
– Podwiń rękawy – rozkazał mu Rogan głosem, którego nie używał od lat. Głosem, który należał kiedyś do kogoś znanego na pól bitewnych jako Krwisto-Oki.
Młodzieniec drgnął. Posłuchał.
Podwinął rękawy, odsłaniając blizny na nadgarstkach. Świeże i dawne. Znaki naznaczania. Znaki bólu.
Rogan zacisnął zęby. Przez moment widział przed sobą całą przeszłość Krwistych – krzyki, płacz, stal i ogień.
– Dziecko jest Krwistym – orzekł mężczyzna.
Matka zamarła.
Jej oczy – pełne miłości – na moment wypełniły się cienką nicią obrzydzenia, zbyt krótką, by zdążyła ją nazwać. Rogan udawał, że jej nie widzi.
– Czy stół i łóżeczko są z tego samego drewna? – zapytał Rogan.
– Tak… – odpowiedziała matka.
Rogan skinął.
– To nie jest zwykłe drewno. To deska tortur. Przesycona Topinterykiem. Dorośli Krwiści parzą ją, kiedy używają mocy. Dzieci – nie kontrolują mocy, ale emanują nią cały czas. Dlatego gorączka wracała, gdy odkładaliście je na stół.
– Czyli… jest zdrowe? – zapytał Nibor.
– Tak. Zdejmijcie z drewna. Podajcie zioła oczyszczające i dużo wody. Topinteryk wnika do ciała. Trzeba to wypłukać.
Matka płakała, trzęsła tuląc dziecko. Niemowlę przestawało powoli płakać. Przylgnęło do niej, jakby właśnie znalazło miejsce, do którego powinno należeć.
Zielarka i mężczyźni wyszli po zioła i wodę. W namiocie zostali tylko Rogan, matka i zasypiające niemowlę.
Rogan spojrzał na nią ostrożnie.
– To, że jest Krwistym, nie musi niczego zmieniać.
Kobieta przytaknęła niepewnie.
– Ale im starszy, tym mocniejszy się stanie. Jeśli pokaże się mieście, straż go zauważy. W grodach nikt nie przejdzie niezauważony. Próba naznaczenia jest nieunikniona.
Słuchała tego bez oznaku przerażenia. Jakby od dawna znała tę prawdę – tylko nie chciała jej dopuścić do siebie jako matka. Zapewne okłamywała nawet samą siebie przed sobą.
Rogan położył dłoń na drewnie stołu. Poczuł wibrację. Cierpienie. Krew. Kolejne pokolenia Krwistych dręczonych nad tą deską.
I wtedy zapytał.
– Czy ojcem dziecka jest przybysz, który szedł z wami wcześniej?
Powietrze zamarło.
Kobieta, wciąż kołysząc dziecko, uniosła na niego przerażone oczy.
– Nikomu o tym nie powiem – powiedział Rogan cicho. – Nigdy.
Chciałby chronić to dziecko. Zabrać je stąd. Wychować. Dać mu przyszłość jakiej nigdy nie będzie miało.
Na tę myśl aż zabolało go serce.
Weszła zielarka. Za nią Nibor i młodzi mężczyźni z wiadrami wody.
Świat wrócił do normalnego biegu.
Rogan usiadł na krześle, patrząc, jak cały obóz krąży wokół małego dziecka – Krwistego, nieświadomego jeszcze, jak bardzo odmieni wszystkich tutaj.
Może ten świat ma jeszcze przyszłość – pomyślał.
Na jego twarz wpłynął jednak cień smutku. Wiedział, jak wygląda prawda tego świata.
10
Świat nie pozwolił Roganowi długo odpocząć. Nie musiał jednak stawać do żadnej walki, czy to fizycznej, czy to słownej. Obóz w sercu północnego lasu wydawał się miejscem bezpieczniejszym, niż powinien. Przynajmniej na jedną noc.
Dziecko uspokoiło się na tyle, że matka mogła je nakarmić. Jej oddech drżał, ale ręce już nie.
To był dobry znak.
Mężczyźni wynieśli stół i łóżko. Rogan chwycił stół z jednej strony. Naprzeciwko trzymał go młody Krwisty. Ich dłonie stykały się z Topinterykiem – wibracja przechodziła przez drewno jak słaby, niepokojący puls. Rogan zauważył napięcie w ramionach chłopaka. Gdyby użył mocy, drewno wypaliłoby mu skórę do kości. On o tym wiedział. Doświadczył tego już kiedyś. Za młodu.
– Skąd wiedziałeś? – zapytał chłopak drżącym głosem.
Rogan nie odpowiedział od razu. Szukał odpowiedniego kłamstwa.
– Widziałem zbyt wielu takich jak ty – zaakcentował takich.
Chłopak zrozumiał tę odpowiedź na swój własny sposób. Rogana to nie obchodziło. Prawda w oczach jednego człowieka może być kłamstwem w oczach drugiego. To nie było miesca na otwarte serca i rozklejające się dusze.
– Spalcie to przekleństwo – powiedział Nibor.
Nikt nie zapytał „dlaczego”. Każdy tylko przyjął rozkaz. Stół i łóżko trafiły wprost do ogniska pośrodku okręgu namiotów. Najpierw stworzyy się zwykłe pomarańczowe płomienie. A potem – czerwień. Głęboka, nienaturalna. Niepokojąca.
Ludzie zbiegli się do światła. Ich twarze odbijały czerwone blaski jak w przerażającym zwierciadle.
Rogan oddalił się zafascynowanej grupy.
– Przedstawienie – mruknął Picador z wejścia do namiotu zielarki. Głos miał słaby, zrezygnowany. – Długo tam jeszcze będziesz?
Rogan nie odpowiedział. Minął go tylko i wszedł do środka. Zapach ziół był gęsty, ciężki, lepki od olejów i pary.
Za plecami usłyszał tupot. Picador zasłonił wejście.
– Nie mamy czasu – Rogan powiedział szybko. – Przestań gapić się na ogień i słuchaj. Zaraz tu ktoś przyjdzie.
Usiadł blisko przyjaciela. Ramiona miał sztywne, spojrzenie ostre, świadomość przebudzoną do ostatniego nerwu.
W tej chwili Picador przypomniał sobie, kim naprawdę jest jego przyjaciel – człowiekiem, który nigdy nie cofnie się przed osiągnięciem celu.
– Ich dziecko jest Krwiste – powiedział Rogan cicho, bez emocji. – I być może poproszą cię o sprawdzenie mocy. A to oznacza, że musisz trzymać język za zębami. Do rana nikt nie może dowiedzieć się więcej, niż wie matka i zielarka. Rozumiesz mnie? Nikt.
Zrobił pauzę.
– Spotkałem tu jeszcze jednego Krwistego. Młody. Wojna musiała go ledwie dotknąć. Ale tortury już zna. Widziałem to w jego oczach i na jego nadgarstkach. – Przeniósł spojrzenie na Picadora. – A ty czasem myślisz kutasem, a nie głową. I teraz nie masz do tego prawa.
Picador przełknął ślinę. Zbyt dobrze znał ton głosu Rogana. Oznaczał jedno – prawda, której nie można obejść.
– Może nie powinniśmy tu zostać – powiedział, wolniejszym głosem. Jak ktoś, kto już zna odpowiedź, ale boi się ją wypowiedzieć.
– Nie wiemy tego – odparł Rogan. – Ale ty na pewno nie możesz jechać. Rana jest poważna. A w razie kłopotów jesteś tylko ofiarą. Nie wojownikiem. – Zamilkł na chwilę. – I nie licz na to, że męskość to zmieni.
Picador otworzył usta, żeby odpowiedzieć, lecz wtedy do namiotu weszła zielarka. Jej ruchy były miękkie, ale spojrzenie napięte. Picador natychmiast wyprostował plecy. Jak chłopak przyłapany na podglądaniu kąpiącej się dziewczyny.
– Dziękuję za pomoc – powiedziała do Rogana, omijając spojrzeniem Picadora.
– Powinnam była to rozpoznać – jej głos był pełen wyrzutów sumienia.
Rogan potrząsnął głową.
– Nie mogłaś. Jeśli nigdy nie widziałaś stołu tortur, nie miałaś szans. Teraz już wiesz.
Zielarka przełknęła powietrze, jakby chciała zapytać, ale nie wiedziała o co.
– Czy mogę jakoś ochronić dziecko? – zapytała w końcu. Głos jej się załamał. – Przed tym, co je czeka?
Rogan odsunął jedną z butelek bliżej ognia. Jej szkło odbiło czerwony odblask z zewnątrz.
– Przed przeznaczeniem? Nie. – Jego głos był spokojny. Płaski. Prawdziwy. – Chyba że zostaniecie w lesie. Całe życie. Bez powrotu do miast. Bez kontaktu z ludźmi.
Zrobił przerwę.
– Jeśli traficie do grodu, dziecko przejdzie testy. Prędzej czy później.
Picador prychnął na słowo „testy”. Rogan rzucił mu spojrzenie, które uciszyłoby rycerza w pełnej zbroi.
Picador umilkł natychmiast.
– Mogę wam powiedzieć, co jest najlepszym wyborem – powiedział Rogan.
W powietrzu zawisła cisza. Zielarka zamarła. Picador zbladł. Słyszał te słowa wcześniej – w innych częściach kontynentu, w innych wojnach, przy innych rodzicach. Zawsze kończyło się tak samo. Zawsze źle. Ale zawsze było prawdziwe.
Rogan wziął głębszy oddech.
– Nie mogę jednak zrzucić tej decyzji na ciebie – dokończył łagodniej, patrząc na zielarkę. – To wybór rodziców.
Ruszył do wyjścia, ale przystanął przy drzwiach. Spojrzał na Picadora, który siedział z nogą wystawioną w bok, i wpatrywał się w piękną kobietę z miną rozmarzonego idioty.
– Ten głupiec jest dobrym człowiekiem – powiedział Rogan.
Zielarka uśmiechnęła się jakby mu wierzyła.
– Na takich jak on mam butelkę – podniosła zielony flakonik. – Gdyby zaczął być zbyt uciążliwy.
Była piękna. W sposób miękki, bezpieczny. W sposób, który mógł zamienić życie w spokój.
– Jeśli będziesz mnie szukać – powiedział Rogan do Picadora – znajdziesz mnie w grodzie Doog. Do kopalni nie idź. Ani nigdy, jeśli możesz tego uniknąć.
Picador próbował wstać. Rana zaprotestowała ostrym bólem.
– A jeśli się nie spotkamy – syknął przez zęby – to droga szeroka, przyjacielu.
Rogan skinął głową i wyszedł z namiotu.
Las był cichy. Ogień wciąż płonął czerwienią. A przyszłość…
Przyszłość dopiero zaczynała się mieszać w ich losach.