- Opowiadanie: Hesket - Pora karmienia

Pora karmienia

Cześć 

Zapraszam na nowe opowiadanie. 

Hasło w konkursie to: Najbardziej gotycka musztarda na świecie 

Pozdrawiam :-) 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Pora karmienia

 

 

 Kocham hodować pająki. Co roku organizuję zloty arachnologów. Przybywają na nie dziesiątki pajęczarzy. Wtedy czuję, że jestem wśród swoich. Planowałem zakup kilku nowych gatunków. Chciałem też zarobić na nowy rower – samochody mnie nie kręciły.

Chodziłem do ostatniej klasy liceum plastycznego. Zbliżał się koniec roku szkolnego. Wujek, który prowadził firmę zajmującą się renowacją mebli, zaproponował mi pracę.

 – Nie znam się na tym – powiedziałem. Patrzyłem na jego twarz, oczekując jakiejś reakcji, ale była jak z wosku. Słyszałem kiedyś, że miał ksywkę Marmur.

 – Nie musisz. Pokażę ci wszystko krok po kroku. – Wręczył mi kluczyki do swojego starego Peugeot 406 i oznajmił, że jedziemy do klientki. 

 Nigdy nie prowadziłem samochodu z silnikiem diesla. Okazało się, że trzeba używać troch więcej gazu. Jechaliśmy, a zapięta z tyłu przyczepa podskakiwała na każdej nierówności, tłukąc się przy tym okropnie. Rozmawialiśmy niewiele. Nawigacja GPS działała poprawnie. Po godzinie byliśmy na miejscu. Nie zauważyłem, że wujek w tym czasie zdążył zasnąć.

 Zgasiłem silnik i wysiadłem. Stary dworek prezentował się imponująco. Zakryty od frontu gęstym, zielonym dywanem bluszczu, był jak żywe stworzenie, którego oczami są okna zatopione w cieniu. Nie opuszczało mnie wrażenie, że jestem obserwowany. Spomiędzy liści wielkiej lipy, wystrzeliła w powietrze sroka. Widziałem, jak usiadła na pobliskim świerku. Obróciłem się w stronę samochodu, gdzie wujek ciął drzemkę w najlepsze. Nie chciałem mu przeszkadzać, dlatego postanowiłem się trochę rozglądnąć.

 Obszedłem dworek od strony zachodniej. Z tyłu znajdował się zaniedbany ogród. Kiedyś musiał być piękny. Pomyślałem o tych, którzy dbali o niego przez lata i pracy, jaką w to włożyli. Gdy wracałem natknąłem się na skład rzeczy niepotrzebnych. Plastikowe, dziurawe konewki, połamane listewki, emaliowane garnki, piętrzyły się przy wschodniej ścianie.

 – Gdzie ty się szlajasz? – zapytał wujek. Stał oparty o maskę samochodu. – Myślałem przez moment, że porwali cię kosmici.

 – Chciałem obejrzeć dworek.

 – Nie przyjechaliśmy tutaj w celach turystycznych.

 Kusiło mnie, żeby zripostować, ale odpuściłem, przecież to mój wujek, a poza tym, zaoferował mi pracę. Miał rację, a ja nie powinienem brać wszystkiego do siebie.

 Nacisnąłem dzwonek umieszczony z prawej strony drzwi wejściowych. Rozległ się dźwięk, przypominający ten, któremu towarzyszy zamykanie rampy na przejeździe kolejowym.

 – Proszę wejść!

 Wujek nacisnął klamkę i weszliśmy do środka.

 Od razu poczułem specyficzny zapach pleśni, zmieszany z chłodem drewnianego domu.

 – Zapraszam – zachęcał głos dobiegający z pokoju.

 Drewniana podłoga skrzypiała pod nogami, jakby chciała zaprotestować, że ważymy za dużo.

 Starsza kobieta siedziała w fotelu i szydełkowała. Podniosła głowę i spojrzała na nas.

 – Panowie chyba się spóźnili, prawda?

 – Przepraszamy – powiedział wujek. – Mieliśmy problem z samochodem.

 – Nie trzeba się tłumaczyć. – Wstała i odłożyła robótkę na stół. – Proszę za mną.

 Szliśmy wąskim korytarzem w milczeniu. Musieliśmy wyglądać jak młode kaczątka człapiące za matką. Właścicielka dworku stawiała powoli krok za krokiem. Zastanawiałem się ile może mieć lat.

 Kiedy zobaczyłem, jak wielka jest szafa, którą trzeba będzie przetransportować, obawiałem się, czy na pewno sobie poradzę. Na dobrą sprawę byłem chudym, niepozornym chłopakiem, który nie pracował nigdy fizycznie. W szkole na WF-ie robiłem wszystko, byle wymigać się od ćwiczeń. Podobnie nie cierpiałem grać w piłkę nożną i siatkówkę. Z gier zespołowych akceptowałem jedynie koszykówkę.

 Wujek błyskawicznie ocenił sytuację.

 – Zostań tutaj – powiedział. – Pójdę po wózek.

 Stałem razem ze starszą panią w pokoju, podziwiając płaskorzeźby starego mebla.

 – Piękna prawda? – zagadnęła.

 Nie wiedziałem za bardzo, co mam odpowiedzieć.

 – Tak. Robi wrażenie – mówiąc to, liczyłem, że na tym nasza rozmowa się zakończy, lecz kontynuowała.

 – Mój mąż ją uwielbiał. Czasami wydawało mi się, że wręcz był w niej zakochany. Zdarzało się, że byłam zazdrosna, a to przecież tylko rzecz. Zmarł pięć lat temu i do tej pory nie mogę się z tym pogodzić.

 Nastała chwila ciszy.

 – Nie mieliśmy dzieci. Byliśmy ze sobą ponad pięćdziesiąt lat. – Popatrzyła na mnie. – A pan ile ma lat?

 – Osiemnaście, proszę pani.

 – Pięknie. Też chciałabym mieć tyle. Na czym to skończyłam?

 – Mówiła pani o mężu.

 – A, no tak. Był rzeźbiarzem i poświęcił na to całe swoje życie. Zastanawiałam się wielokrotnie, czy aby nie uciekał w ten sposób od rzeczywistości. Ktoś, kto go nie znał, pomyślałby, że mąż był pracoholikiem, ale to nieprawda. Nie zapytałam nigdy wprost… Może nie chciałam wiedzieć. Zajmowałam się tym, co do kobiety należało i czułam, że tak będzie najlepiej. Byłam szczęśliwa, spełniona, i teraz niczego nie żałuję.

 Westchnęła, a jej oczy rozświetlił wewnętrzny blask.

 – Wiem, że zostało mi niewiele czasu, dlatego chciałam ją odnowić. – Spojrzała na szafę.

 Słyszałem kroki zbliżającego się wujka. W niespełna pięć minut zapakowaliśmy mebel na przyczepkę.

 

 W drodze powrotnej słuchaliśmy muzyki z radia. Jakiś chłopak śpiewał o miłości. Kiedy znaleźliśmy się przed drzwiami garażu, wujek zgasił silnik, spojrzał w lusterko wsteczne.

 – Dobra – powiedział. – Trzeba ściągnąć gagatka. Załóż rękawice ochronne – leżą w bagażniku.

 Z początku myślałem, że będą niepotrzebne, ale okazało się, że szafa jest wyjątkowo śliska… I ciężka. Pisk małych, gumowych kółek, które się uginały, kojarzył mi się z żywym stworzeniem. Wjechaliśmy do garażu i zachowując ostrożność, zaczęliśmy powoli zsuwać ją z wózka. Wszystko szło po naszej myśli, do momentu, kiedy wzięła wagę, po czym spadła z głuchym tąpnięciem.

 – Cholera! – krzyknął wujek. Schylił się chcąc zapewne zobaczyć, czy mebel się nie uszkodził. – Dobra. Nic wielkiego się nie stało. Nie wiem, czy to pęknięcie było tutaj wcześniej, czy pojawiło się teraz. – Jego skrzywiona mina mówiła wszystko.

 – Skleimy – powiedziałem.

 Popatrzył na mnie jak na kogoś niespełna rozumu.

 Postanowiłem się nie odzywać. Nie chciałem dokładać do pieca. Wujek był wystarczająco zdenerwowany, a moje komentarze w niczym by nie pomogły.

 – Dobra. Niech tak stoi – podsumował. – Dzisiaj i tak nie będziemy się nią zajmować, jest inna robota.

 Przez kolejne cztery godziny, moim zadaniem było czyszczenie papierem ściernym starego stołu. Dłonie pokryte miałem zielononiebieskim pyłem i co chwilę kichałem, ale nie mogłem narzekać, wujek dobrze płacił. To były pierwsze zarobione przeze mnie pieniądze i świadomość, że w niedalekiej przyszłości wydam je, na co tylko będę chciał, wyjątkowo poprawiała mi nastrój. Pracując codziennie od poniedziałku do piątku i wykonując zazwyczaj monotonne, żmudne prace, przeliczałem sumę, jaką odbiorę na końcu.

 ***

W garażu przekształconym w pracownię śmierdziało farbami i lakierem. Z zewnątrz sprawiał wrażenie większego, ale gdy było się w środku, okazywało się, że wcale tak nie jest. Wujek lubił porządek, dlatego wszystko znajdowało się tam, gdzie powinno. Na ścianie wisiała wielka tablica z narzędziami. Nie wiedziałem, że istnieje tyle różnych dłut – płaskie, półokrągłe, trójkątne, haczykowate. Komplet uzupełniały heble, przecinaki, papier ścierny w rolkach. Czułem się trochę jak w sklepie stolarskim. Półka zawieszona na przeciwległej ścianie uginała się pod ciężarem słoików z farbami, lakierami i sporą ilością pędzli.

 – Co znajduje się w tych kolorowych wiaderkach – zapytałem wujka.

 – Czysta chemia – burknął pod nosem.

Pracowaliśmy i ta cała renowacja zaczynała mi się coraz bardziej podobać. 

 ***

 Ostatniej nocy miałem dziwny sen.

 Byłem w warsztacie i nie pamiętam dokładnie, ale chyba lakierowałem jakieś drewniane elementy krzesła. Usłyszałem za plecami ciche pukanie. Odwróciłem się, ale niczego niepokojącego nie zauważyłem.

 Na środku stała szafa, skąpana w zimnym świetle neonówki. Stwierdziłem, że się przesłyszałem i wróciłem do pracy. Po chwili dźwięk się powtórzył. Odłożyłem pędzel i do niej podszedłem. W wąskiej, czarnej szczelinie między drzwiczkami nie sposób było cokolwiek zobaczyć. Sięgnąłem za rzeźbiony w kształcie ryby uchwyt i pociągnąłem do siebie. Podmuch zimnego powietrza uderzył mnie w twarz, mało brakowało i upadłbym. Kilka dłut zawieszonych na przeciwległej ścianie, spadło. Pomyślałem, że na pewno się stępiły i co powiem wujkowi, kiedy się o tym dowie.

 W środku nie zobaczyłem nic – dosłownie… Nawet będąc blisko, miałem przed sobą nieprzeniknioną czerń, jakby całość została pokryta sadzą.

 Na tym sen się kończył.

 W poniedziałek mieliśmy rozpocząć prace.

 Na miejsce dojeżdżałem rowerem. Dzisiaj rano padał deszcz i kiedy znalazłem się w warsztacie, byłem cały mokry. Musiałem wyglądać jakbym dopiero, co wyszedł z kąpieli.

 Wujek stał przed wejściem.

 – Czyś ty zwariował? – zapytał. – Przecież przyjechałbym po ciebie. – Patrzył na mnie z politowaniem. – Idź się przebierz.

 Może i świeże ubranie było odrobinę za duże, ale przynajmniej suche.

 Oględziny szafy nie trwały długo. W pierwszej kolejności wujek sprawdził większe ubytki i stan mocowań nóg, drzwi, oraz czy boki i górna część nie jest wypaczona przez wilgoć. Kiedy to robił, wpatrywałem się we wnętrze, które wyglądało całkowicie normalnie.

 Kolejne dwa tygodnie w całości poświęciliśmy na renowację. Gdy wszystko było gotowe, dowiedziałem się, że starsza pani nie żyje.

 Zeszłej nocy również miałem ciekawy sen – tym razem stałem naprzeciwko szafy, w której siedziała ubrana na biało jej właścicielka. Twarz miała pogodną i uśmiechała się co chwilę; podszedłem bliżej, a ona zniknęła.

 Nie wierzę w duchy, ale przez kilka dni nie opuszczało mnie wrażenie czyjejś obecności tuż przy mnie.

 Po szafę zgłosił się wnuk zmarłej, przynajmniej tak mi się wydawało. Wyglądał na nie więcej jak dwadzieścia pięć lat. Nie należał do wielomównych. Zapłacił za renowację, życzył wujkowi i mnie wszystkiego dobrego, po czym odjechał czarnym mercedesem, a za nim samochód z reklamą na drzwiach: Przewóz rzeczy, Trans go! Miałem tylko nadzieję, że szafa, została dobrze zabezpieczona, szkoda by było włożonej w nią pracy.

 Skończyły się wakacje i moja kariera stolarsko renowacyjna dobiegła końca. Zarobione pieniądze przeznaczyłem na zakup nowego roweru. Wracałem nim do domu prosto ze sklepu i byłem bardzo z siebie dumny. Kolarka sprawdzała się świetnie. Zbliżała się jesień i trochę żałowałem, że za niedługo będę musiał pożegnać się z jazdą na kilka miesięcy, ale korzystałem ile tylko mogłem. Codziennie po szkole wyprowadzałem Białą Strzałę z garażu i jeździłem do późnego wieczoru.

 ***

Coraz częściej miewam dziwne sny, w których próbuję uciekać, ale moje ruchy są powolne. Czuję się wtedy wyjątkowo mały i bezradny, nie potrafię wydusić z siebie ani słowa, a gdy spojrzę w lustra otaczające mnie zewsząd, jestem muchą. Latam, latam i słyszę to swoje cholerne bzyczenie. Budzę się za każdym razem spocony, ocieram czoło, patrzę na dłoń, a gdzieś w pokoju faktycznie krąży nad moją głową owad. Wstaję. Obok łóżka mam przygotowaną klapkę. Biegam za tymi małymi, jęczącymi w locie gnojkami.

 Chyba zaczynam wariować, bo wydaje mi się, że robią się coraz większe. Rosną z dnia na dzień jak zaczyn drożdżowy na ciasto.

 Pewnego razu wujek przyjechał do mojej matki. Wydaje mi się, że rozmawiali o mnie.

 Oprócz snów z owadami wraca w nich wizja szafy, która zmienia kształt. Nie jest już prostokątna – wybrzusza się, jakby coś siedziało wewnątrz i rozpychało ją od środka. Pod wpływem gorąca wszystko zaczyna falować. Wyglądam przez okno, które z minuty na minutę przeobraża się w ciemny kwadrat. Chcę uciekać, lecz nie potrafię. Jeszcze przed momentem byłem zwinnym owadem, a teraz zastygły, wciśnięty w kąt niczym nikomu niepotrzebna miotła, czekam na coś.

 Nadchodzi… ponieważ wszystko musi ulec zmianie.

 ***

Porzuciłem jazdę rowerem. Zima w tym roku się pośpieszyła. Spadło dużo śniegu.

 ***

Owady śpią.

 W garażu mieszkają pająki.

 Zacząłem je obserwować. Uznałem, że mogą nie przeżyć tych kilku miesięcy, które pozostały do czasu, aż się ociepli i owady zaczną wpadać w ich misternie uplecione pułapki.

 Bardzo chcę im pomóc.

 Wszyscy, cała rodzina twierdzi, że zaczynam tracić rozum.

 Wujek nie przyjeżdża tak często, jak kiedyś, a matka chce zaciągnąć mnie do psychiatry. Uważam ten pomysł za całkowicie nietrafiony. Przecież nic mi nie jest.

 Zastanawiam się, czym mogę zachęcić pająki do pożerania much… Nie tych żywych. Mam na myśli te martwe. Owadzi łowcy albo nie są głodni, albo muchy są wyjątkowo niesmaczne.

 Znalazłem w lodówce musztardę z zielonym napisem na etykiecie:

 NAJBARDZIEJ GOTYCKA MUSZTARDA NA ŚWIECIE

 Wpadam na pomysł, żeby smarować nią muchy dla pająków. Robię to od kilku dni. Każdego owada obtaczam dokładnie w musztardzie i wrzucam do pajęczyn. Przychodzę nazajutrz i sprawdzam, czy moi podopieczni zjedli. Za każdym razem okazuje się, że tak.

 Przez cały okres zimowy dokarmiam w ten sposób moich pupili.

 

 ***

 Widzę, że za oknem powoli wiosna nieśmiało sobie poczyna. Z dachu na parapet kapie deszcz. Nie wychodzę z domu. Nie muszę.

 Pająki urosły. Wielkością mógłbym porównać je do człowieka. Nie robią mi krzywdy, ponieważ przez całe ich dzieciństwo dbałem o nie. Gdyby nie ja, mogłyby nie przeżyć zimy.

 Moi rodzice zniknęli. Nie wiem, co się z nimi stało. Może się to wydać dziwne, ale jakoś specjalnie mi ich nie brakuje.

 Słyszę codziennie dzwonek do drzwi. Ktoś się dobija i zaczyna mnie to denerwować. 

 Wszystkie słoiki z musztardą, a było ich sporo, wyniosłem do piwnicy tam, gdzie kolejne pokolenia malutkich pająków mogą rosnąć i nabierać masy.

 Jest ich bardzo dużo. Wychodzą z kokonów, takich malusieńkich kuleczek.

 Tutaj na dole jest całkiem przyjemnie. Kulę się i osuwam po ścianie, chcąc zażyć odrobiny spokoju. Moja głowa zaczyna być ciężka – jest gorąca i wydaje mi się, że coraz większa.

 Przez niewielkie poziome okno widzę buty. Słyszę dzwonek do drzwi. Wiem, że to wujek. Nie mogę mu otworzyć. Jeśli ktokolwiek dowie się o moich pająkach, zabije je – to niedopuszczalne.

 Zamykam oczy.

 ***

 Narodziny

 Wiszę głową w dół, trzymając tylnymi odnóżami nić.

 Teraz jesteśmy wielką rodziną.

 Czekam na braci.

 Wujek otwiera drzwi do piwnicy.

 

Pyszny! Sok z wnętrzności! Wejdź! Częstujcie się bracia i siostry!

***

 

 Ilustracje: Bartłomiej Kalinowski/ Hesket

Koniec

Komentarze

Hej,

podobało mi się! Od samego początku historia trzymała w napięciu i byłam ciekawa, co takiego kryje się w tej dziwnej szafie. Końcówka była dla mnie kompletną abstrakcją. :D Boję się pająków, więc finał był podwójnie przerażający.

Zabawnie wykorzystałeś hasło konkursowe i na pewno nie spodziewałam się much smarowanych… musztardą. O.o

 

Okazało się, że trzeba używać troch więcej gazu.

dlatego postanowiłem się trochę rozglądnąć.

Może lepiej rozejrzeć? 

Klikam i pozdrawiam! :) 

Wstrząsająca historia popadania w szaleństwo. Wciągająca, mroczna, dobrze opowiedziana. 

 

Przybywają na nie dziesiątki pajęczarzy.

Używasz słowa “pajęczarz” w sensie “miłośnik pająków”? Do tej pory znałem inne znaczenie tego słowa.

 

Klikam. Pozdrawiam! 

Bardzo dobry tekst, trzymający w napięciu – bardzo pomysłowo wykorzystałeś hasło konkursowe. Wielkie brawa za rysunki, które dodają klimatu. Trochę niepokojący, ale czytało się go lekko. Zostawiam klika, pozdrawiam!

Interesujący tekst, początek niby zwyczajny, ale potem robi się coraz dziwniej.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Ciekawe opowiadanie. Słabo widać związek między szafą, której poświęcasz większość znaków, a konkursową musztardą, ale niech Ci będzie.

Zaczynam się zastanawiać, co się stało z mężem klientki…

Babska logika rządzi!

Ave, Heskecie!

 

Uderzę prosto z mostu. Ze wszystkich Twoich tekstów, które do tej pory miałem okazję przeczytać, ten podobał mi się najbardziej. Super robotę robi narracja, która zgrabnie prowadzi nas przez narastający obłęd bohatera. A ponadto jest przyjemnie swobodna, bardzo w moim guście.

 

Pająki wyszły creepy i chociaż przez znaczną część tekstu o nich w ogóle nie wspominasz, to czułem podskórnie, że gdzieś tam są. W sumie ciekawe czy narrator zamienił się w pająka, czy tylko do tego stopnia rozwinęła się jego obsesja.

 

Hasło konkursowe wrzuciłeś trochę pretekstowo, mam wrażenie, że tej musztardy mogłoby w ogóle nie być, ale to już zmartwienie jury, nie moje.

 

Z przyjemnością dobijam do biblioteki ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Nowa Fantastyka