- Opowiadanie: cezary_cezary - Jak uchronić się przed inwazją z kosmosu, czyli niedługa rzecz o koszmarach tak realnych, że trudno je odróżnić od rzeczywistości, ostatniej misji statku i jego załogi, a także o zrozumieniu problemu

Jak uchronić się przed inwazją z kosmosu, czyli niedługa rzecz o koszmarach tak realnych, że trudno je odróżnić od rzeczywistości, ostatniej misji statku i jego załogi, a także o zrozumieniu problemu

Do napisania tego tekstu zbierałem się od jakiegoś czasu. Bardzo możliwe, że momentami trochę przekombinowałem, a sama końcówka jest lekko infodumpowa... Niemniej, potrzebowałem definitywnie zakończyć historię opowiedzianą tutaj i tutaj.

 

Znajomość poprzednich “części” nie jest niezbędna, ale wielce wskazana.

 

Udanej lektury!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Jak uchronić się przed inwazją z kosmosu, czyli niedługa rzecz o koszmarach tak realnych, że trudno je odróżnić od rzeczywistości, ostatniej misji statku i jego załogi, a także o zrozumieniu problemu

Od inwazji obcych dzieliły nas trzy dni. Wtedy wydawało nam się, że to cały szmat czasu, ale byliśmy w błędzie. Zresztą, nie pierwszy raz.

Zawierzyliśmy nasz los siłom piekielnym. Wszystko w myśl zasady, by ogień zwalczać ogniem. Jednak zostaliśmy wywiedzeni w pole, oszukani. Niczym małe, bezbronne i nieświadome niczego dzieci. Byliśmy głupcami, ignorantami, chociaż czuliśmy się panami wszechświata.

Spodziewaliśmy się wroga. Wiedzieliśmy, skąd nadejdzie, a jednak nas zaskoczył. Najgorsze koszmary były rzeczywistością, a rzeczywistość prawdziwym koszmarem. 

 

***

Kramera ze snu wyrwał okrzyk przerażenia, jego własny. Głowę przeszywał mu ból, który można porównać z setką długich igieł jednocześnie przebijających czaszkę. Mężczyzna wstał i niepewnym krokiem ruszył w kierunku łazienki. W ustach czuł płyn o intensywnym, metalicznym posmaku.

Zapalił światło, podszedł do umywalki i splunął. Odpowiedziało głuche stuknięcie. Przeczucie nie myliło Kramera, ceramika zabarwiła się czerwienią, spośród której można było dostrzec dwa żółte zęby. Mężczyzna odruchowo usiłował wymacać palcem lukę w uzębieniu, wskutek czego wyrwał trzonowca. Nalał wody do szklanki, by przepłukać usta, ale zamiast odrobiny ulgi, poczuł wyraźnie, jak kolejny ząb odrywa się od szczęki.

Kramer odkaszlnął, z gardła wyleciał mu kawałek nici. Chwycił koniec i zaczął ciągnąć. Centymetr po centymetrze, każdym okraszonym przenikliwym bólem, a także kolejnymi utraconymi zębami. Mężczyzną targały konwulsje, jednak nie ustawał w próbie pozbycia się ciała obcego z wnętrza organizmu. Do drugiego końca nici przytwierdzone było oko, popękane i przekrwione. Utkwiło nieobecne spojrzenie w Kramerze, po czym zawyło.

Powietrze zawirowało, a sceneria uległa przeobrażeniu. Mężczyzna znajdował się teraz w kajucie statku międzyplanetarnego. Na podłodze leżał wyświechtany koronkowy biustonosz i rozerwane opakowanie po prezerwatywie.

Wstając z pryczy, Kramer zahaczył nogą butelkę, która z hukiem rozbiła się o posadzkę. Z resztki bladozłotego trunku powstała plama śmierdząca najpodlejszym gatunkiem whisky.

Mężczyzna wypatrzył leżący na biurku pistolet. Podniósł go, włożył lufę do ust i nacisnął spust. W tym samym momencie do pomieszczenia weszła młoda Azjatka.

– Nie! – zdążyła jedynie krzyknąć.

 

***

Ciszę poranka brutalnie przerwał jazgot budzika. Kramer wyłączył ustrojstwo, po czym usiadł na łóżku. Był cały zlany potem, ale niemal na pewno żywy. Od wielu miesięcy dręczyły go koszmary tak realne, że sprawiały wrażenie bardziej prawdziwych od rzeczywistości. Kramer odruchowo sięgnął palcami do szczęki. Wszystkie zęby znajdowały się na swoim miejscu. Jak każdego poranka.

Odkąd kilka miesięcy wcześniej został wyrzucony z tajnego rządowego projektu, miał ogromne trudności ze znalezieniem zatrudnienia. Militarna przeszłość, a do tego duma, nie pozwalały mu nawet patrzeć w kierunku ofert w branżach, które postrzegał jako ujmujące własnej godności. A z tych „lepszych” nikt nigdy nie odpowiadał.

Niespodziewanie poranną rutynę przerwał dzwonek do drzwi. Kramer niechętnie powlókł się przez całe mieszkanie i spojrzał przez wizjer. To, co zobaczył po drugiej stronie, sprawiło, że mimowolnie stanął na baczność. Na widok starszego mężczyzny w eleganckim garniturze, błyskawicznie otworzył drzwi, po czym zasalutował.

– Panie generale – powiedział.

– Darujmy sobie te formalności, żołnierzu – uciął nowoprzybyły. – Zresztą, jesteś bystrym facetem i chyba już się domyśliłeś, że nie jestem wojskowym.

– Owszem, ale zważywszy na pana… pochodzenie, uznałem, że okazywanie szacunku stanowi właściwe podejście – odpowiedział Kramer.

– Skoro tak stawiasz sprawę – skwitował Mefisto. – Wpuścisz mnie, czy będziemy prowadzili tę konwersację na progu?

 

***

Mefistofeles rozsiadł się wygodnie na sofie i spokojnie otaksował wzrokiem salon. Brak kobiety dostrzegalny był na pierwszy rzut oka.

– Jak możesz żyć w takim syfie? – zapytał. – Pierwszy raz spotykam żołnierza, któremu nie przeszkadza bałagan we własnym obejściu.

– Wyrzucili mnie z wojska. – Kramer wzruszył ramionami.

– To żadna wymówka – zripostował Mefisto. – O, ale ta rzeźba mi się nawet podoba. Co to takiego? – Wskazał glinianą piramidę z doczepionym przekrwionym okiem.

– Dostałem od znajomej. – Kramer machnął ręką. – Ale chyba nie pofatygował się pan tutaj osobiście, żeby porozmawiać o stanie mojego mieszkania i o wyposażeniu wnętrza?

– Słuszna uwaga. Jestem tutaj, ponieważ mimo najszczerszych chęci i miliardów wydanych dolarów, nie znaleźliśmy bardziej obiecującego kandydata od ciebie – westchnął.

– Pan chyba sobie ze mnie żartuje…

– Bynajmniej, w pewnym momencie wydawało się, że mamy kogoś… Co ciekawe, żonę prezydenta, jeżeli uwierzysz.

– Ale…?

– Jak to zwykle bywa. – Mefisto splunął na podłogę. – Sprawy cholernie się pokomplikowały i babkę szlag trafił. Wyszło znacznie gorzej niż w twoim przypadku.

– No, ale przecież ja zawaliłem po całości. – Kramer schował twarz w dłoniach. – Nie wytrzymałem presji i odebrałem sobie życie… A przynajmniej usiłowałem to zrobić – dodał po chwili wahania.

– Po takiej ilości prób, pewnie i ja był próbował wszystkiego, byleby tylko się uwolnić.

– To dlaczego w takim razie sam pan przystąpi do zadania i oszczędzi wszystkim kłopotu!? – Widząc gniewne spojrzenie rozmówcy, utracił rezon.

– Mnie natychmiast wykryją. Widzisz… nie jestem człowiekiem, nie całkiem…

– Czyli te plotki o piekle, to prawda?

– Nie ma czegoś takiego, jak piekło – żachnął się Mefisto. Po dłuższej chwili dodał, nieco spokojniejszym tonem: – W każdym razie, nie w sensie materialnym. Prawdziwe piekło urządziliście sobie sami – sarknął. – Jak to leciało? Ludzie ludziom zgotowali ten los, nieprawdaż?

Kramer w odpowiedzi jedynie spuścił głowę i nie odezwał się ani słowem.

– To jak będzie? Wracasz do jednostki?

– Wygląda na to, że nie mam innego wyjścia.

– To my nie mamy innego wyjścia – poprawił go Mefistofeles.

 

***

Sygnał alarmu brutalnie wyrwał Kramera ze snu. Usiadł na pryczy i odruchowo zatkał uszy. W głowie mu dudniło, ale w znacznej mierze był to skutek uboczny alkoholu spożytego poprzedniej nocy. To był parszywy kompromis, ale Kramer się na niego godził. Kac w zamian za możliwość zaśnięcia. Coś za coś.

Do kajuty wbiegła zdyszana Jones i krzyknęła:

– Otrzymaliśmy pilną wiadomość od dowództwa, cała załoga ma niezwłocznie udać się do pokoju odpraw.

– Kolejne ćwiczenia? – zapytał Kramer zrezygnowanym głosem.

Jones pokręciła głową.

– Chyba nie tym razem. Ma się odbyć wideokonferencja, a podczas niej ostatnia odprawa dowództwa przed utratą kontaktu.

 

***

Do połączenia z dowództwem zostały jeszcze dwie minuty, ale wszyscy członkowie załogi znajdowali się już na swoich miejscach przy stole. Kramer uważnie przyglądał się zgromadzonym. W myślach kontemplował, czy ci wszyscy ludzie są prawdziwi. Jak przez mgłę pamiętał urywki z ich przeszłości. Jednak czy to naprawdę była ICH przeszłość? A może jego własna? Na tym etapie niczego nie był już pewien.

– Cholerne pranie mózgu – zaklął pod nosem.

– Co tam mamroczesz? – zapytał Stephens.

– Daj mu spokój – wtrąciła Briggs pojednawczo. – Przecież wiesz doskonale, przez co on przeszedł, wyluzuj.

Jednak mężczyzna ani myślał odpuścić.

– Właściwie, to co takiego przeżył? Kilka śmiesznych symulacji, za które zresztą otrzymał sowitą wypłatę. Też bym chciał przeżyć taką traumę – ironizował Stephens. – I z tego powodu skurwiel ma być lepiej traktowany? Wódeczka, proszki i cholera wie co jeszcze. A my? – Splunął. – Lecimy na spotkanie śmierci i nawet nic porządnego do żarcia nie dostajemy. O alkoholu nawet nie wspomnę…

– To jest ten moment, żeby się zamknąć – wtrącił Norris, rosły mężczyzna o aparycji uzbrojonego oddziału piechoty.

– Bo co mi zrobisz? – odpowiedział hardo Stephens, ale urwał, gdyż komputer pokładowy obwieścił początek wideokonferencji.

Na ekranie monitora pojawił się generał Bronson, wygodnie rozparty na fotelu we własnym gabinecie.

Skurwiel szybko awansował, pomyślał Kramer, ale przytomnie nie powtórzył tego na głos.

– Mamy mało czasu, więc będę się streszczał – powiedział Bronson. – Dotarliście do celu podróży i za kilka minut utracimy wszelką łączność. Jeżeli jakimś cudem zapomnieliście, to pozwólcie, że przypomnę. Z waszej czwórki to dowódca, czyli kapitan Kramer jest najważniejszy i musicie dopilnować, żeby włos mu z głowy nie spadł. Jak wylądujecie, to wprowadzi was w szczegóły misji. A, jeszcze jedna, niezwykle istotna kwestia.  Na powierzchni planety będziecie słyszeć różne… głosy – dodał jakby z wahaniem. – Kramer jest waszą jedyną nadzieją na odróżnienie rzeczywistości od iluzji. Pamiętajcie…

Połączenie zostało zerwane.

Teraźniejszość ponownie przytłoczyła Kramera. Zgodnie ze słowami generała miał być jedyną nadzieją załogi na ustalenie, co jest prawdziwe, a co nie. Tymczasem on sam w każdej sekundzie zastanawiał się, czy rzeczywiście znajduje się aktualnie na statku, a nie przeżywa kolejny koszmar. Jak przez mgłę pamiętał spotkanie z Mefistofelesem we własnym mieszkaniu, podczas którego zgodził się wyruszyć na ostatnią misję. Zdawało mu się równie nierealne, jak wszystko inne.

– Moment – wtrąciła Jones. – Czy generał właśnie powiedział, że jest nas tylko czwórka?

 

***

Cztery pary oczu spoglądały na Kramera wyczekująco. W końcu odezwała się Briggs.

– Czy wiesz, kto z nas nie jest prawdziwym członkiem załogi?

– Stephens – odpowiedział Kramer po chwili wahania.

– Jesteś pewien? – zapytała Jones.

– Tak – skłamał.

W rzeczywistości był przekonany, że wskazał Stephensa wyłącznie przez chęć zemsty za wybuch podkomendnego sprzed kilku minut. Jednak czuł, że musi podjąć decyzję w ułamku sekundy, bo tego właśnie wymagało utrzymanie pozorów wiarygodności. Nie miał żadnego innego tropu, podobnie jak nie miał pewności, czy w tym momencie naprawdę znajduje się w pokoju odpraw.

– Mi to wystarczy – powiedział Norris, po czym wyciągnął pistolet, odbezpieczył go i strzelił do Stephensa.

Po pomieszczeniu rozniósł się huk wystrzału i zapach prochu. Kula przebiła na wylot czaszkę mężczyzny, a resztki jego mózgu zabarwiły ścianę na czerwono. Norris podszedł do zwłok. Gdy nabrał pewności, że Stephens bardziej martwy już nie będzie, nieco się rozluźnił, po czym skinął z aprobatą.

Czy właśnie skazałem niewinnego człowieka na śmierć?, pomyślał Kramer i zaklął pod nosem.

 

***

Załoga oczekiwała w napięciu na odprawę, ale myśli Kramera pochłonięte były wyłącznie niedawną egzekucją. Wyobrażał sobie Stephensa, jako mężczyznę w podeszłym wieku, który umarł spokojnie, ze starości, we własnym łóżku. Zwłoki mężczyzny wystawiono w trumnie. Mimo braku życia w oczach prezentowały się dumnie w eleganckim czarnym garniturze.

– Szefie? – zagaił Norris. – Nie chcę pana pospieszać, ale mamy misję do wykonania, a od samego przebywania na tej planecie przechodzą mnie ciarki.

Jones i Briggs pomrukami poparły towarzysza.

– Wybaczcie, musiałem sobie kilka rzeczy ułożyć w głowie – odpowiedział po chwili Kramer. – Dowództwo wierzy, że kluczem do zapobieżenia inwazji jest ołtarz, który odnalazł generał Bronson podczas pierwszego kontaktu z obcymi. – Widząc niedowierzanie w oczach podkomendnych, dodał: – Po wielu miesiącach badań uznano, że to jedyny i najlepszy trop.

– Dlaczego dotychczas trzymano to przed nami w tajemnicy? – dopytywała Briggs, rozglądając się jednocześnie, jakby czegoś nasłuchiwała.

– Zważywszy na naszego… pasażera na gapę, to chyba oczywiste? – wtrącił Norris i znacząco spojrzał w kierunku zwłok Stephensa.

Kramera kolejny raz dopadły wątpliwości, podsycane dodatkowo nadmierną pewnością siebie podkomendnego. Mężczyzna wziął głęboki oddech i kontynuował odprawę.

– Ołtarz zdaje się źródłem iluzji, zbadanie go jest kluczowe. Dzięki przytomności umysłu Bronsona, czy może raczej: dzięki niezawodności jego lokalizatora, znamy względnie dokładną trasę, jaką musimy przejść. Po drodze możemy spodziewać się wszystkiego, ale jednocześnie nie ma gwarancji, że będzie to prawdziwe – wyjaśnił. – Jakieś dalsze pytania? Nie? Doskonale, w takim razie ruszamy w drogę.

 

***

Według modułu nawigacyjnego pokonali już połowę trasy, ale nie napotkali dotychczas żadnych przeszkód. Zarówno tych naturalnych, jak i obcego pochodzenia. Co więcej, Kramer ze zdumieniem stwierdził, że marsz wcale go nie męczy, zupełnie jakby ostatnich kilka godzin spędził wygodnie w fotelu, a nie na pokonywaniu pustyni. Właściwie jedyną niedogodnością była gęsta mgła, która ograniczała widoczność.

By zachować czujność umysłu, dowódca postanowił, że będzie bacznie przyglądał się zachowaniu Norrisa. W dalszym ciągu nie miał pewności, czy właściwie wskazał owego „pasażera na gapę”, więc należało mieć się na baczności. Członkowie załogi byli de facto przeznaczeni na stracenie, ale jednocześnie niezbędni do wykonania misji, gdyby natknęli się na ślady obcych.

Wszystko wskazywało, że dotrą do celu, jak po sznurku, gdy niespodziewanie Briggs padła na kolana i zakryła uszy dłońmi.

– Dłużej już nie wytrzymam tych szeptów! – wrzasnęła.

Kramer dopadł do niej, chwycił za ramiona i mocno potrząsnął.

– Melduj, żołnierzu! – zakomenderował.

– Nic nie jest prawdziwe! – łkała Briggs. – One do mnie mówią! Wszyscy jesteśmy martwi!

– Dlaczego wcześniej nie zgłosiłaś, że coś słyszysz?! – wrzasnął dowódca.

– Proszę… Ja już dłużej nie wytrzymam tych szeptów!

– Czy ktoś wcześniej zauważył coś dziwnego w zachowaniu Briggs? – zapytał Kramer.

– Ja tam nic nie widziałem, szefie – odpowiedział Norris. – Z drugiej strony, generał ostrzegał przed dziwnymi głosami, więc pewnie o to mu właśnie chodziło. Natomiast zastanawia mnie coś innego…

– Co znowu?

– To właśnie ty, szefie, miałeś być naszą ochroną przed ingerencją obcych, a tymczasem…

– Tymczasem, co? – warknął Kramer.

– Musimy radzić sobie sami – odpowiedział od niechcenia Norris, a w jego dłoni znikąd pojawił się pistolet, który wymierzył prosto w Briggs. – Ta kobieta mnie przeraża, nie możemy ryzykować.

Zanim Kramer zdążył zaprotestować, rozległ się wystrzał, a martwe ciało kobiety padło na piasek.

– Co to miało być, do kurwy nędzy?! – wrzasnął dowódca.

– A ponadto, tak sobie myślę, że… – kontynuował Norris. – Odkąd przekroczyliśmy wrota statku, coś się zmieniło. Mógłbym się założyć o własną duszę, że w pewien sposób wyzwoliliśmy się spod twojego wpływu.

– Mojego wpływu? O czym ty mówisz, człowieku?!

– Fałsz, którym nas karmisz, którym karmi nas dowództwo… – powiedział Norris i delikatnie uniósł broń w stronę dowódcy. – Skąd w ogóle mamy mieć pewność, czy była jakaś inwazja? Nikt z nas nie widział obcych na własne oczy. Myślę…

Jednak Kramer nie dowiedział się, o czym myślał podkomendny, gdyż jego monolog przerwał kolejny wystrzał. Zaskoczony Norris usiłował złapać się za głowę, ale jego dłoń bezwiednie przemknęła przez wyłom w czaszce, powstały po trafieniu kulą pistoletu. Zielona jucha buchnęła z wnętrza organizmu, a masywne cielsko osunęło się na kolana i w kilka sekund uschło na wiór.

Dwa metry dalej stała dygocząca Jones i ciężko oddychała. Ściskała broń oburącz tak mocno, że aż jej pobielały kłykcie. Pot ściekał jej po czole strumieniami.

– Wszystko w porządku? – zapytał Kramer.

– Ja… Chyba tak… – wyjąkała Jones. – Czyli zdrajcą od początku był Norris, a skazaliśmy na śmierć niewinnego człowieka?

– Obawiam się, że na tym etapie, każdy kolejny zgon, to już tylko statystyka – westchnął.

– To byli prawdziwi ludzie, nie bezimienne numerki w tabeli – wycedziła Jones.

– Na tej cholernej planecie nie możemy niczego być pewni! – krzyknął Kramer, po czym podszedł do martwej Briggs.

Zwłoki wpatrywały się w dowódcę pojedynczym, przekrwionym okiem. Jednak w tym spojrzeniu nie było żadnych odpowiedzi, a jedynie kolejne pytania.

– Kramer… – szepnęła Jones. – Mgła się rozrzedza.

Mężczyzna poderwał się na równe nogi i rozejrzał dookoła. Z ulgą stwierdził, że rzeczywiście widoczność zaczyna się poprawiać. W oddali dało się dostrzec zarysy ogromnego kopca o kwadratowej podstawie, a także kamienne totemy otaczające porzuconą stację badawczą.

– Zaraz znajdziemy się na widoku, musimy się pospieszyć – rzucił Kramer. – Ruszamy.

Kolejne kilometry pokonywali w całkowitej ciszy. Żadne nie było w najmniejszym nastroju do rozmowy o minionym incydencie.

 

***

– Patrz! – krzyknęła Jones, wskazując zniszczony ołtarz, na którym piętrzyły się zdeformowane czaszki, które zdecydowanie nie należały do homo sapiens.

Kramer stanął jak wryty.

– Boże… – wyszeptał. – Do jakich plugawych obrządków dochodziło w tym… – urwał, gdyż kątem oka dostrzegł humanoidalną postać o fioletowej skórze, podłużnych oczach pozbawionych źrenic i kłach koloru czystej stali.

Zanim zdążył ostrzec Jones, istota zdążyła już rzucić się na kobietę i zaczęła kąsać ją bez opamiętania. Ofiara nawet nie krzyczała, a tryskająca z niej posoka zrosiła piasek. Minął najwyżej ułamek sekundy, a poszarpane truchło padło bezwiednie na ziemię.

Fioletowa istota zawyła i naprężyła się, gotowa do skoku na Kramera.

Mężczyzna momentalnie oprzytomniał, sięgnął do kabury i chwycił pistolet. Miał tylko jedną szansę na oddanie strzału, więc skupił się z całych sił, wycelował i… chybił.

Huk był tak donośny, że istota dostała drgawek. Nie zrezygnowała jednak z zamiaru dopadnięcia drugiej ofiary i skoczyła na Kramera. Ten padł na plecy i przez moment jego oczy spotkały się z pustymi, przeciągłymi oczami obcego. Z pyska napastnika pociekła śmierdząca flegma, jednak nie poruszył się, a po chwili życie w nim zgasło.

Kramer odtrącił zwłoki fioletowej istoty i zwymiotował. Z brzucha poczwary wystawała rękojeść wojskowego noża, a w jej oczach zastygło zaskoczenie.

Mężczyzna wstał na równe nogi i chwiejnym krokiem ruszył w kierunku Jones. Nachylił się nad jej zmasakrowanymi zwłokami i wyszeptał:

– Wybacz mi, zawsze postrzegałem cię jako kogoś… mniej istotnego. Jak rekwizyt. Zupełnie zapomniałem, że jesteś… byłaś prawdziwą ludzką istotą, z krwi i kości. Miałaś marzenia, lęki, rodzinę… Byłaś w większym stopniu człowiekiem, niż ja czy ktokolwiek, kogo poznałem. Poświęciłaś się dla sprawy, a ja nie zmarnuję danej mi szansy – powiedział, po czym wstał i ruszył w kierunku ołtarza.

Gdy znalazł się przy nim, zaczął dokładnie oglądać czaszki oraz inskrypcje wyryte w zniszczonym drewnie. Niektóre symbole wydawały mu się znajome, ale nie rozumiał ich treści. Nachylił się, by lepiej przyjrzeć się ciągowi, który w minimalnym stopniu przypominał alfabet łaciński.

W tym samym momencie z wnętrza jednej z czaszek, niczym z hologramu, wyłoniła się ręka, która niewiarygodnie mocno chwyciła Kramera za bark, a następnie wciągnęła do środka. W uszach mężczyzny zadudniło, a oczy zaszły mu mgłą.

 

***

Otoczenie uległo całkowitemu przeobrażeniu. Kramer stał na idealnie czarnej posadzce, jednak nigdzie na linii horyzontu nie było widać ścian, ani żadnych obiektów. Mężczyzna postanowił pobiec przed siebie w poszukiwaniu… Cóż, czegokolwiek. Biegł przez całe godziny, aż w końcu przystanął, wyczerpany. Przez długie chwile wsłuchiwał się we własny, ciężki i nieregularny, oddech, aż w końcu usłyszał ruch za plecami coś jeszcze.

Jak na komendę odwrócił się, po czym padł na kolana i zaczął wpatrywać się w postać stojącą nieopodal. Jej twarz była rozmazana, jakby ktoś nałożył na nią filtr. Jednak w jej ubraniu było coś nieznośnie znajomego. Kramer wpatrywał się tępo w elegancki garnitur, ale za żadne skarby nie mógł sobie przypomnieć, gdzie już go widział. Tymczasem postać powiedziała:

– Klęczysz przede mną, ja stoję przed tobą. Jestem prawdziwy, nic nie jest prawdziwe. Jestem tobą, jestem koszmarem. Byłem tutaj już wcześniej, ciebie nie powinno tu być. Nie ma mnie, nigdy nie było, ciebie też nie będzie. Jestem prawdą, jestem kłamstwem. Przemijasz, ja będę żył wiecznie. Przekrocz wrota, wyzwól się z oków fałszu.

– Przekrocz… wrota…? – powtórzył Kramer. – Czy to kolejna złuda? Sztuczka?

Odpowiedziało mu milczenie.

– Jeżeli czegoś się nauczyłem, to z podobnych sytuacji jest tylko jedno wyjście. Mam nadzieję, że i tym razem okaże się właściwe – powiedział Kramer, po czym wyciągnął pistolet i włożył lufę do ust.

Jeżeli zachowanie wojskowego zrobiło jakiekolwiek wrażenie na nieznajomej istocie, to nie dała tego po sobie poznać. Nie poruszyła się choćby o cal nawet w momencie, gdy padł strzał.

 

***

Kramer otworzył oczy i z ulgą odkrył, że znajduje się we własnym mieszkaniu. Na kanapie przed nim, z kamiennym wyrazem twarzy, siedział Mefisto,  

– Nigdy nie opuściliśmy tego pokoju? – zapytał Kramer.

Mefisto pokręcił przecząco głową.

– Nie w znaczeniu dosłownym.

– Czyli to wszystko… To była tylko kolejna iluzja?

– Niezupełnie. Część z tego, co zobaczyłeś, przydarzyło ci się naprawdę, ale znacznie wcześniej. Natomiast dzisiaj… Dzisiaj odwiedziłeś wnętrze mojej głowy. – Wskazał palcem przenośny komputer, do którego podłączone było urządzenie przypominające zestaw do obsługi wirtualnej rzeczywistości. – A ja właśnie skończyłem oglądać nagranie z tej podróży.

Zrozumienie spłynęło na Kramera niczym grom z jasnego nieba. Przyglądał się rozmówcy badawczo, jakby usiłował dopasować w głowie ostatnie elementy układanki.

– To ciebie spotkałem wewnątrz ołtarza, a to oznacza, że… Jesteś jednym z nich – powiedział, unosząc gniewnie spojrzenie. – Obcym. A my wszyscy jesteśmy waszymi niewolnikami.

– I tak i nie – westchnął Mefistofeles. – Jestem… Byłem… Nie będę cię zwodził, sam chciałbym zrozumieć, co właściwie mi się przydarzyło, wiem tylko, że konsekwencji stałem się czymś zupełnie innym.

– Utraciłeś połączenie z pozostałymi ołtarzami? – zapytał, ale w tym samym momencie przypomniał sobie rękę, która wciągnęła go do środka… – Nie, tu nie chodzi o ołtarze, tylko o czaszki, prawda? One służą do komunikacji, stąd te głosy, mam rację?

– Tak myślę – potwierdził Mefisto, po czym jeszcze mocniej zapadł się w kanapę. – Na bazie twoich doświadczeń, wnioskuję, że sieć czaszek tworzy coś na wzór zbiorowego umysłu. Bez połączenia z resztą mogę podejmować samodzielne decyzje, a przez to jestem praktycznie autonomicznym bytem, ale jednocześnie nie mam dostępu całej zgromadzonej wiedzy.

– Co teraz będzie? – zapytał Kramer.

– Nie wiem. Ktoś inny będzie musiał podjąć decyzję – odparł, po czym ruszył w kierunku drzwi.

Mefisto dotykał już klamki, gdy poczuł na ramieniu dłoń Kramera. Odwrócił się zaskoczony i usłyszał:

– Wyjaśnij mi jedno. Dlaczego akurat Mefistofeles?

– Czytałem sporo waszej literatury i to imię bardzo mi pasowało. – Uśmiechnął się pod nosem.

– Wiesz, jakie jest prawdziwe? Pamiętasz cokolwiek?

Mefisto pokręcił głową.

– Nie, ale odnoszę wrażenie, że i tak nie dałoby się tego przetłumaczyć na waszą mowę – odpowiedział. Po chwili dodał jeszcze: – Wiesz, w jednej kwestii masz zupełną rację, a teraz wszyscy muszą się o tym dowiedzieć.

– To znaczy?

– Wygląda na to, że rzeczywiście wszyscy jesteście niewolnikami.

 

EPILOG

Nie wiem, jaką okrutną grę tak naprawdę z nami prowadzono. Nigdy nie poznaliśmy jej prawdziwych zasad, więc trudno uznać za niespodziankę, że polegliśmy na całej linii. Od inwazji nie dzieliły nas trzy dni. Tyle samo czasu nie minęło też od jej rozpoczęcia. Zostaliśmy napadnięci i zniewoleni na wiele lat przed naszymi narodzinami. Wygląda na to, że stało się to całe wieki przed tym, nim pierwszy raz spojrzeliśmy w górę, ku kosmosowi.

Pamiętam czasy, gdy teorie o przybyszach z obcych planet, którzy stworzyli piramidy i przekazali wiedzę o podstawach rolnictwa oraz astronomii, traktowane były z przymrużeniem oka. Ludzie, którzy odważyli się wypowiedzieć je na głos, byli uznawani za wariatów, albo w najlepszym razie ekscentryków. A jednak to oni byli bliżej prawdy, niż my wszyscy, którzy uważaliśmy się za „wykształconych” czy „zdroworozsądkowych”. Ironia losu? Nie, myślę, że to tylko typowa dla naszego gatunku arogancja zmieszana z ignorancją.

Jesteśmy marionetkami w rękach oprawców, którzy przewyższają nas pod każdym względem. Przegraliśmy i ponownie musimy ugiąć karki. Jednak coś się zmieniło, a to robi ogromną różnicę. Teraz przynajmniej wiemy, że jesteśmy niewolnikami.

Koniec

Komentarze

Moje uszanowanie!

 

Jak uchronić się przed inwazją z kosmosu, czyli niedługa rzecz o koszmarach tak realnych, że trudno je odróżnić od rzeczywistości, ostatniej misji statku i jego załogi, a także o zrozumieniu problemu

Cóż za tytuł!

 

Kramera

Hell yeah, lubię to nazwisko, głównie przez Piłę, ale nie tylko; Znałem jednego Kramera, robił najlepszy gin z tonikiem w całym bydgoskim Wzgórzu Wolności (ang. Freedom Hill). 

 

spośród której można było dostrzec dwa żółte zęby. Mężczyzna odruchowo usiłował wymacać palcem lukę w uzębieniu, wskutek czego wyrwał trzonowca. Nalał wody do szklanki, by przepłukać usta, ale zamiast odrobiny ulgi, poczuł wyraźnie, jak kolejny ząb odrywa się od szczęki.

Życiowe. Miałem taki sen jakieś piętnaście razy, może więcej.

 

Przeczytałem, i przyznam, że pod koniec trochę się pogubiłem. Kim właściwie jest Mefisto? Diabłem? Zbuntowanym na wzór ronina obcym, który kreuje teraz własną politykę? Cóż, czekam na nakierowanie. Co do całości, to miałbym parę uwag, ale ogólnie mi się podobało. W sumie to nawet bardzo. Nie tyle pod względem warsztatowym (bo tutaj wszystko jest w porządku), fabularnym (tu się trochę zgubiłem), a wizyjnym. O co chodzi, już tłumaczę;

Cytując klasyka “ludzkość nie powinna czuć się w swych pryncypiach zagrożona”. A w momencie, gdy człowiek nie jest w stanie odróżnić rzeczywistości od majaków, pryncypia te niewątpliwe wiszą na włosku. Wiem, że często się na te dzieło powołuje, ale w końcu to moja topka wśród książek, a na dodatek ciąg wizji Kramera do złudzenia przypomina mi finał “Trzech Stygmatów Palmera Eldritcha”. Dla większości to amfetaminowy recital Dicka, a dla mnie, to dotknięcie absolutu. Jeden z głównych bohaterów, Leo Bulero (bo chyba to był właśnie on) w swej walce z wrogiem ludzkości, przegrywa i trafia wreszcie w jego sidła. Poddawany jest ciągowi wizji i zmiennych perspektyw, nie jest w stanie zdefiniować rzeczywistości. W takim anturażu rozmawia z owym wrogiem bardzo podobnie, jak Kramer z postacią w garniturze. Nie ginie, nie wygrywa, ale wie – wie, że już nie można wygrać. Słodko-gorzkie zakończenie, podobnie, jak tutaj. 

W opowiadaniu przeważyła idea nad materią, zaś wspomniane wizje uderzyły u mnie w czułe struny. Leci klik do biblioteki.

 

Pozdrawiam serdecznie!!!

Kwestia wizji.

Nowa Fantastyka