Jeszcze kilka godzin temu Paweł Kwiecień był zwykłym człowiekiem.
Teraz schodził w głąb ziemi, prowadzony przez ludzi, którzy mówili o krwi, winie i polowaniu – jakby to były prawa natury.
Myśl o żonie Ani i swoich dzieciach nie opuszczała go ani na moment.
Nie wiedział, czy się potknął, czy został uderzony. Ziemia usuwała mu się spod nóg. Ostatnie, co pamiętał, to krzyk paladyna.
Potem zapadła ciemność – ciężka, lepka, jakby wlano ją w jego czaszkę.
Kiedy odzyskał przytomność, czuł metaliczny smak krwi i ból w potylicy. Leżał na zimnej, kamiennej posadzce. Powietrze pachniało żelazem i kadzidłem – zapachem, który zawsze kojarzył mu się z dziadkiem.
Z trudem otworzył oczy.
Nad nim pochylały się dwie postacie w ciemnych, taktycznych kamizelkach bez żadnych oznaczeń. Byli inni niż ci, którzy wskazali mu tunel. Ich oczy były surowe, a twarze ukryte pod kominiarkami. Paweł poczuł chłód i strach.
– Ocknął się – powiedział jeden. Głos miał chropowaty, jakby wypalony dymem.
– Najwyższy kazał zacząć od razu – odparł drugi.
Pawła uniosło szarpnięcie. Poczuł, jak złapali go pod pachy i postawili na nogi. Zrozumiał, że jego dłonie były skute grubymi, skórzanymi pasami.
Teraz wiedział, że to wszystko było tylko wstępem. Nie miał wyjścia – niezależnie od decyzji i tak trafiłby tutaj.
– Gdzie Ania? – wychrypiał. – Co z dziećmi?
Pierwszy z mężczyzn uderzył go pięścią w brzuch. Paweł zgiął się w pół, łapiąc oddech.
– Teraz my pytamy – syknął paladyn. – Ty odpowiadasz.
Zaprowadzili go do ciemnego pomieszczenia, w którym płonęło kilka świec.
Na ścianie, tuż obok drewnianych drzwi, wisiała stara, poszarzała chorągiew z symbolem paladynów – trzema mieczami skierowanymi w dół. Oznaczały one trzy zasady wyznawane przez zakon paladynów: czystość krwi, posłuszeństwo mistrzowi i bezwzględność wobec magii. Nad nimi widniał znak przypominający otwarte oko.
Posadzono go na niskim, drewnianym krześle. Skórzane pasy oplatały jego nadgarstki, przyciskając je do oparcia. Był uwięziony jak zwierzę w klatce.
– Za chwilę będzie tutaj nasz mistrz Bruno Fast. Okaż mu szacunek – chropowaty głos paladyna zdradzał emocje.
Do pomieszczenia wszedł mężczyzna o twarzy jak wykutej z granitu. Ostre kości policzkowe, surowe spojrzenie. Na jego widok obaj paladyni stanęli wyprostowani, z pochylonymi głowami.
Mężczyzna podszedł do siedzącego Pawła.
– Paweł Kwiecień – powiedział cicho, ale z wyraźnym autorytetem. – W końcu możemy porozmawiać.
Paweł uniósł głowę i wykrzyczał:
– Gdzie moja żona?!
Jeden z paladynów szybko uderzył go w twarz. Paweł ponownie poczuł smak krwi na języku. Bruno przystanął tuż przed nim.
– Twoja żona jest wiedźmą. Wiesz o tym. A dzieci, które z nią spłodziłeś… – przerwał na moment, jakby smakował słowa. – Dzieci urodzone ze skażonej krwi są przedmiotem śledztwa.
Pawła przeszedł dreszcz.
– Nie dotykajcie ich… błagam…
– Proszę – powtórzył ironicznie Bruno. – Mówisz jak ktoś, kto nie zna swojego pochodzenia.
Uklęknął tuż przed Pawłem, patrząc mu prosto w oczy.
– Czy wiesz, kim był twój dziadek?
Paweł poczuł, jak przeszywa go zimny strach. Mieczysław Kwiecień – legenda i koszmar jednocześnie.
– Wiem wystarczająco – powiedział twardo. – Ale nie jestem taki jak on.
Bruno uśmiechnął się lekko.
– Och, tu się mylisz. Krew nie zapomina. I zawsze mówi prawdę.
Podniósł rękę, dając znak dwóm paladynom stojącym przy drzwiach. Jeden podszedł z małą skrzynką wyściełaną czarnym filcem. Otworzył ją. W środku leżał srebrzysty przedmiot przypominający gruby, spłaszczony sygnet z wyrytym symbolem trzech mieczy.
Bruno uniósł go między palcami.
– Rozpoznajesz to?
Paweł skinął głową. Widział ten sygnet na palcu swojego dziadka.
– To jest znacznik krwi rodu Kwiecia. Odpowiada tylko na jedną linię. Na twoją.
Zanim Paweł zdążył zaprotestować, dwaj paladyni przytrzymali go mocniej, a Bruno przyłożył sygnet do jego skroni.
Metal był lodowaty. Ale w następnej sekundzie poczuł, jak coś w nim drga. Jakby echo głosu, którego nie słyszał od lat. Głos dziadka:
„Podnieś głowę, chłopcze.”
Pawłowi zaparło dech w piersi. Świat zwęził się do jednej, pulsującej linii światła. Świeca zamigotała. Krew w jego żyłach nagle przyspieszyła.
Sygnet zareagował. Rozżarzył się do czerwoności. Paladyni cofnęli się z przerażeniem.
Bruno patrzył z zachwytem:
– Wiedziałem! Krew Mieczysława nie zanikła.
Paweł próbował się wyrwać, ale więzy wbijały się głębiej.
– Nie jestem taki jak on! – krzyknął. – Nigdy!
Bruno wyprostował się.
– Jesteś. I to właśnie sprawia, że cię potrzebujemy.
Nagle wbił mu palce w ramię.
– Ale najpierw musimy sprawdzić, czy nie zostałeś zatruty magią tej wiedźmy, którą poślubiłeś.
Przez kilka sekund Bruno patrzył mu w oczy, jakby oczekiwał odpowiedzi, która miała nadejść nie z ust, lecz z wnętrza ciała.
– Zacznijmy.

Kolejne godziny to pytania, upokorzenia i dziwne testy. Paladyni dali mu księgę. Miał powtarzać growlingiem słowa w archaicznym języku, którego nigdy się nie uczył… a mimo to niektóre brzmiały znajomo. Pamiętał je z książki dziadka.
Gdy wypowiedział jedno krótkie, urwane zdanie, Bruno uniósł głowę i zaczął przytakiwać.
Paladyni padli na kolana. Paweł zrozumiał, że jego krew kryje moc, której nie potrafi kontrolować. Coś, co przeraziło go jeszcze bardziej niż sam Bruno.
– A jednak pamiętasz.
W głowie Pawła zaczęły się pojawiać też wątpliwości:
„Czy naprawdę Ania była wiedźmą? Jeśli tak, czy jego miłość była tylko zaklęciem?”
Wiedział, że to myśl podsunięta siłą – zasiana strachem, bólem i zmęczeniem – a jednak nie potrafił jej wyrzucić z głowy.
Bezsenna noc w zimnej celi ciągnęła się w nieskończoność. Paweł siedział oparty plecami o wilgotny mur, z zaciśniętymi pięściami, aż paznokcie wbijały mu się w skórę.
W myślach raz po raz wracała twarz dziadka – ta uśmiechnięta z dzieciństwa i ta nieruchoma ze szpitala. Obie budziły w nim to samo, duszne napięcie, którego nie potrafił rozładować.
Jedyną myślą, która nie raniła, były dzieci. One jeszcze nie zostały skażone tym światem. Dla nich musiał wytrwać.
Nazajutrz paladyni przyprowadzili go znów do tej samej sali. Pośrodku stał Bruno – a w jego oczach Paweł dostrzegł coś, czego najbardziej się bał.
– Paweł Kwiecień – zaczął lodowatym tonem. – Podjęliśmy decyzję co do twojego losu.
Paweł zamarł.
– Oceniliśmy, że twoja krew jest czysta. Uznaliśmy, że zostałeś oszukany przez wiedźmę.
Chwilę się zamyślił.
– I daliśmy ci jeszcze jedną szansę na ocalenie…
Bruno podszedł bliżej, twarzą niemal dotykając Pawła.
– Ale musisz nam pomóc. Inaczej twoje dzieci… – zrobił pauzę, która uderzyła mocniej niż siarczysty policzek. – Nie będą już miały rodziców.
Paweł poczuł, jak nogi robią się miękkie. To był szantaż. Brutalny. Perfekcyjny.
– O co chodzi? – zapytał drżącym głosem.
– Niebawem osądzimy wiedźmę zwaną Anną – Bruno mówił to tak zwyczajnie, jakby podawał godzinę posiłku. – A ty, jako jej były partner, masz potwierdzić, że omotała cię magią. Że cię opętała. Że to ona odpowiada za wszystko.
– Nigdy! – wyrwało się Pawłowi.
Bruno odparł spokojnie, powoli.
– Jeśli odmówisz… uświadom sobie, na co skazujesz swoje dzieci.
Zrobił krótką przerwę.
– Wiedźmy i tak nie uratujesz. A my dajemy ci jeszcze jedną szansę na życie. Kolejnej nie będzie!
Paweł zamknął oczy. Krew dudniła mu w uszach. Po raz drugi coś w nim drgnęło – głębsze niż strach, twarde jak stal.
Głos nie był wyraźny. Raczej odłamek wspomnienia, wyrwany z innego czasu.
Jedno słowo.
„Przetrwaj.”
Otworzył oczy. Patrzył przed siebie, jakby ciało i świadomość rozeszły się na dwie warstwy.
I wtedy Paweł zrozumiał: jeśli chce uratować dzieci i Anię, musi dalej grać. Ma jeszcze trochę czasu. Jeszcze jest nadzieja.
– Dobrze – wyszeptał. – Zrobię, co każecie.
Bruno uśmiechnął się zimnym, bezlitosnym uśmiechem.
– Wiedziałem, że wybierzesz mądrze.
Następnie rozkazał:
– Dajemy ci wolność. Zostań w Warszawie i czekaj, aż przyjedziemy po ciebie.
Jeden z paladynów wskazał ręką kierunek, w którym Paweł miał się udać.
Na odchodne Bruno rzucił ponownie lodowatym głosem:
– Jesteś obserwowany. I nie muszę ci tłumaczyć, co czeka twoje dzieci.
Paweł wrócił do swojego warszawskiego mieszkania. Ciągle myślał o Ani i o swoich synach. Wciąż słyszał echo jednego słowa. „Przetrwaj” – czy to majak, czy coś więcej, nie wiedział.
Jednej nocy usłyszał głos dziadka:
„A gdy nadejdzie chwila…” – reszta zdania urwała się, jakby nigdy nie miała zostać dokończona.
Nie rozumiał, co to znaczyło, ale wiedział jedno: zacznie grać najtrudniejszą rolę swojego życia. I jeśli się pomyli – Ania zginie. A on sam stanie się potworem, którym paladyni chcą, by był.
Zamknął oczy. Wziął głęboki oddech.
Dwa tygodnie później pod kamienicę, w której wynajmował mieszkanie, podjechało to samo ciemne BMW – po to, by zabrać go na „proces”.
Kiedy do niego wsiadał, czuł zapach kadzidełka jak by dziadek dawał mu znać, że jest razem z nim. Paweł nie wiedział tylko, czy to pocieszenie, czy ostrzeżenie.
I wtedy gra się zaczęła – o krew, o rodzinę i o duszę. A Paweł był pewny, że nie będzie w niej bezpiecznych ruchów.