- Opowiadanie: Renald - Chwała, męstwo i wielkie zwycięstwo (FANTASTYCZNY KICZ 2011)

Chwała, męstwo i wielkie zwycięstwo (FANTASTYCZNY KICZ 2011)

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

Chwała, męstwo i wielkie zwycięstwo (FANTASTYCZNY KICZ 2011)

Po­sta­no­wi­łem zmie­rzyć się z naj­star­szą od­mia­na kiczu, czyli z „wro­dzo­ną za­je­bi­sto­ścią", któ­rej od cza­sów Ho­me­ra, nie tylko w fan­ta­sty­ce, ale wszę­dzie pełno.

 

 

 

Tak jak przy sza­fo­cie ludzi nie­zli­czo­na rze­sza tło­czy się, gnie­cie i ro­śnie bez miary, szu­ka­jąc ucie­chy, gdy kata sro­gie­go ręka zło­czyń­ców każe, tak tam, na bez­kre­snej rów­ni­nie, mar­twi or­ko­wie losu prze­wrot­ne­go ka­pry­sem spo­czę­li w licz­bie nie­zmier­nej. Ja żem, nie chwa­ląc się, klę­skę tą sro­mot­ną hor­dzie nie­przy­ja­ciół szka­rad­nych uczy­nił; lecz nie ra­dość czy duma serce me, na ów czas, wy­peł­nić ra­czy­ła, a żal sro­mot­ny i roz­pacz strasz­li­wa.

 

I choć jam mąż dumny, co rodem naj­przed­niej­szym z przed­nich się szczy­ci, tom jak nie­wia­sta za­pła­kał; bom dru­hów umi­ło­wa­nych co do jed­ne­go utra­cił, a każdy z nich spra­wie­dli­wy i pięk­ny, tak z lica, jak z czy­nów szla­chet­nych, za­ra­zem.

 

„Toć to bo­go­wie jacy z rodu nie­śmier­tel­ne­go, nie lu­dzie" – na głos wzdy­cha­ły nie­wia­sty ja­sno­li­ce, wi­dząc kom­pa­nię przy­ja­ciół moich; a od­wa­gę ich na czte­ry świa­ta stro­ny roz­sła­wio­ną, wszy­scy zacni znali mę­żo­wie. Ta­kich tom to­wa­rzy­szy w bi­twie z or­ka­mi po­stra­dał. Choć stra­ta okrut­na nie dla mnie jeno, lecz dla świa­ta ca­łe­go, że tacy bo­ha­te­ro­wie z pa­do­łu jego nagle ode­szli, tom po­cie­chę w tej myśli zna­lazł, że gdy przy­szła chwi­la próby, placu wro­gom do­trzy­ma­li i chwa­leb­nie na nim po­le­gli.

 

Z ser­cem cięż­kim jak głaz prze­ogrom­ny, co go je­dy­nie tytan z miej­sca ru­szyć po­tra­fi, ciała to­wa­rzy­szy zna­la­złem; naj­pierw Eilel­le­ila, elfa by­stro­okie­go, co z łuku celu nigdy nie chy­biał, a wróg choć­by raz tylko ra­żo­ny i cho­ciaż­by był odzia­ny w zbro­je prze­świet­ną, to i tak śmier­ci unik­nąć nie zdo­łał; potem Wil­hel­ma sil­no­rę­kie­go, co w dło­niach ka­mie­nie naj­tward­sze w proch kru­szył, a w mie­czu tak zręcz­ny i szyb­ki, jak orzeł co z nieba z wiel­ką pręd­ko­ścią spada, ofia­ry zaś nigdy nie chy­bia. Wraz z mężem tym dziel­nym ramię przy ra­mie­niu spo­czął Bor­din, kra­sno­lud tak mężny i bogom od­da­ny, jak jego to­wa­rzysz, z któ­rym, jak za życia był nie­roz­łącz­ny, tak teraz wspól­nie na bogów spo­tka­nie wy­ru­szył. Wiel­kim wzru­sze­niem na­peł­nił me serce widok ten zacny braci po­le­głych, co w boju do sił ostat­ka wro­gów wspól­nie gro­mi­li. Długo żem szu­kał, nim w końcu Ser­ne­liu­sza wśród ścier­wa orków od­na­lazł. Ten to druh mą­dro­ścią nie­ziem­ską wśród śmier­tel­ni­ków się wsła­wił a czary jego po­tęż­ne w cza­sie bojów wielu, zie­mią i nie­bem wstrzą­sa­ły. Dum­nie żem spoj­rzał na nie­zli­czo­ne ciała spa­lo­nych wro­gów, gęsto wśród po­le­głe­go bo­ha­te­ra za­sła­ne, łatwo ducha nie oddał mój brat miły.

 

Z dru­ży­ny tej pięk­nej tylko ja oca­la­łem. I choć krwi mej wróg prze­lał tyle, co w becz­ce się mie­ści, duszy nie wy­darł; nie po­wa­li­ło mnie beł­tów szes­na­ście, z któ­rych więk­szość wła­sno­ręcz­nie z ciała wy­dar­łem, nim jesz­cze zgiełk bitwy krwa­wej tej ustał; życia nie po­zba­wi­ły rany od mie­cza za­da­ne, tak licz­ne jak ptac­two, co słoń­ce na nie­bie przy­sła­nia, gdy chma­ra­mi wiel­ki­mi na po­łu­dnie wę­dro­wać je­sie­nią za­czy­na.

 

– O losie prze­klę­ty! Cze­muś i mnie nie zgo­to­wał śmier­ci tak wspa­nia­łej i chwa­ły god­nej, bym z przy­ja­ciół­mi mymi w raju wśród bogów szczę­śli­wych uczto­wać mógł teraz?! – wzno­sząc ręce ku niebu, za­wy­łem ża­ło­śnie.

 

Lecz nie mnie, widać spo­ko­jem wie­czy­stym cie­szyć się było, póki za­da­nia he­ro­icz­ne­go kres jesz­cze nie nad­szedł.

 

Po­cho­waw­szy dru­hów, jak prawo bo­skie przez ojców nam oznaj­mio­ne ka­za­ło, ku prze­zna­cze­niu pędem ru­szy­łem. W biegu rany opa­trzy­łem, innym ciała skłon­no­ścią nie dając za­dość wcale. Ni stra­wy, ni snu przez dni osiem­na­ście za­zna­łem i dnia sześć­dzie­sięt­ne­go od na wy­pra­wę wy­ru­sze­nia, przed smo­cza jamą sta­ną­łem.

 

– Wyłaź, kre­atu­ro nik­czem­na! – wo­ła­jąc, dum­nie pięść wy­prę­ży­łem. – Wyłaź, bo kres twych dni plu­ga­wych nad­cho­dzi. Ja Pau­lus Po­tęż­ny do cie­bie przy­by­wam, by ze­mstę okrut­ną wy­wrzeć za zbrod­ni twych mno­gość!

 

Z pie­cza­ry ryk do­szedł strasz­ny i tak do­nio­sły, że na mil setki wokół kto żyw ze stra­chu tru­chleć mu­siał. Me serce do trwo­gi ni lęku nie na­wyk­nio­ne, lecz do czy­nów dziel­nych na­wo­łu­ją­ce, nie po­zwo­li­ło uciec przed wro­giem naj­sroż­szym, ja­kie­go zie­mia od cza­sów pra­daw­nych no­si­ła.

 

– A cóż to za głu­piec śmier­ci tu szuka? – za­py­ta­ło smo­czy­sko z jamy się wy­ła­nia­jąc, jakby z pie­kła sa­me­go się wy­ła­żąc.

 

Be­stia to była tak prze­raź­li­wa, że sam jej widok tru­pem kład wojów dziel­nych; wiel­ka jak góra, co chmu­ry po ło­nach ka­le­czy, łapy czte­ry, jak dęby stu­let­nie po­tęż­ne, to ciel­sko na ziemi trzy­ma­ły. Ru­szył po­twór ku mnie kro­kiem wol­nym a dum­nym, jakby nie zło prze­wrot­ne, lecz cos chwa­leb­ne­go, kre­atu­rę na świat ten przy­wio­dło. Z kro­kiem każ­dym trzę­sie­nie ziemi wznie­cał po­tęż­ne, co mury gro­dów w ruiny ob­ró­cić go­to­we. Sta­nął przede mną i wzro­kiem pie­kiel­nym spo­glą­dał.

 

– Zmiaż­dżę cię, już uciec nie zdo­łasz – prze­mó­wił i zęby swe naj­strasz­liw­sze ob­na­żył. – Co czy­nisz czło­wie­czy synu, czyś już do resz­ty zmy­sły po­stra­dał? – za­dzi­wił się wiel­ce, uj­rzaw­szy, co czy­nić po­czą­łem.

 

Pierw hełm o zie­mię ci­snąw­szy, resz­tę zbroi precz od­rzu­ci­łem. Miecz na ko­la­nie zła­maw­szy, przed kre­atu­rą nagi sta­ną­łem, tak jak bo­go­wie w do­sko­na­ło­ści swej na po­do­bień­stwo mnie wła­sne stwo­rzy­li. Włosy me jasne na wie­trze zmierz­wio­ne, z pięk­ne­go lica od­gar­ną­łem, pierś że­la­zną, zno­jem w nie­zli­czo­nych bo­jach wy­ku­tą wy­pią­łem i pięść mo­car­ną ku be­stii wznio­słem.

 

– Cho­ciaż tyś po­twór szka­rad­ny, ho­no­ru, ni czci dla bogów nie ma­ją­cy. Mnie się nie godzi, wal­czyć z tobą w rynsz­tun­ku, sko­roś ty oręża po­zba­wion. Bój tu za­żar­ty sto­czy­my, tak jak nas los nie­po­ję­ty na świat ten spro­wa­dził.

 

– Mnie to za jedno! Czyś w zbro­je, czy w skórę samą odzia­ny, jed­na­ko­wy ci kres był pi­sa­ny! – ryk­nął smok o sercu nik­czem­nym i już do ataku się ze­rwał.

 

Wprzód łapą mnie w zie­mię wbić usi­ło­wał. Od­sko­czyć w ostat­niej chwi­li zdo­ła­łem, bo tak jak ty­grys znie­nac­ka na ofia­rę swą ska­cze, tak on me kości po­gru­cho­tać pró­bo­wał. Tak się pie­kiel­ne zma­ga­nia za­czę­ły. On mnie zę­ba­mi, co śmierć wielu he­ro­som przy­nio­sły, zgu­bić pró­bo­wał, ja go w po­dzię­ce pię­ścia­mi ra­zi­łem; on mnie pa­zu­ra­mi, co ostre jak mie­cze, po­sie­kać się sta­rał, jam kop­nię­ciem be­stię oba­lić pró­bo­wał. I tak cios za cio­sem, śmier­ci uni­ka­jąc smoka zmóc usi­ło­wa­łem. Lecz on nie pierw­szy lep­szy po­twór, co go po­gro­mić z ła­two­ścią by można. Skóra twar­da jak ka­mień, na ciosy do ta­ra­na nawet ude­rzeń po­dob­ne od­por­na. Już mi ran sie­dem zadał, ramię zgru­cho­tał i ucha po­zba­wił, lecz mi nie w gło­wie uciecz­ka.

 

– Albo smoka za­bi­je, albo sam w ziemi tej spo­cznę – tak rze­kłem, otu­chy sobie do­da­jąc i dalej na­cie­rać po­czą­łem.

 

A walka coraz bar­dziej za­żar­ta, zie­mia dud­ni­ła, trzesz­cza­ły ła­ma­ne smo­czym ogo­nem drze­wa, bo ani ja, ani po­czwa­ra, par­do­nu dać nie chcia­ła. Już dzień minął jeden i drugi, walka wciąż wrza­ła, krew stru­mie­nia­mi się lała, a końca widać nie było. W mor­der­czych za­pa­sach minął ty­dzień, minął na­stęp­ny. I pew­nie do dziś byśmy tak, jak te węże szcze­pio­ne, co po­mor­do­wać się pra­gną, walkę to­czy­li, gdyby nie los nie­od­gad­nio­ny, który każ­de­mu co chce nie­sie, inny ba­ta­lii finał prze­wi­dział.

 

Na­tchnio­ny mą­dro­ścią przez bogów, co z góry na znoje me spo­glą­da­li, wpa­dłem na po­mysł zu­chwa­ły. Gdy smok pasz­cze roz­dzia­wił, by zę­bi­ska­mi swemi prze­ciw­ni­ka po­skro­mić, ja zwin­ny ni­czym łania, co w sko­kach swych wiele stóp sadzi, sko­czy­łem wprost w gar­dziel be­stii i zębów szczę­śli­wym tra­fem, mimo wielu ran unik­ną­łem. Bo skoro smoka po­skro­mić od ze­wnątrz nie mo­głem, to zwnę­trza za spra­wę za­brać się umy­śli­łem. Ła­ma­łem, miaż­dży­łem i gnio­tłem, co­kol­wiek w dło­nie mi wpa­dło. Na ze­wnątrz ryk prze­raź­li­wy, o męce po­two­ra strasz­li­wej za­świad­czył. Sły­sząc to, jesz­cze bar­dziej za­ja­dle na­rzą­da we­wnętrz­ne be­stii gro­mić po­czą­łem. Spo­so­bem takim o by­stro­ści umy­słu świad­czą­cym, smoka szyb­ko życia po­zba­wić zdo­ła­łem. Uczy­niw­szy rzecz chwa­ły naj­wyż­szej godną, z mar­twe­go ciała po­czwa­ry wy­sze­dłem, miej­scem ciała, o któ­rym w do­nio­słej opo­wie­ści wspo­mi­nać nie trze­ba.

 

Tak to ja Pau­lus, bogów szczę­śli­wych wy­bra­niec, smoka po­grom­cą zo­sta­łem. W dro­dze do domu wiele jesz­cze czy­nów od­waż­nych do­ko­nać zdo­ła­łem, z któ­rych nie jeden godny był tego, o któ­rym opo­wieść swą snu­łem. Choć stary dziś je­stem, na zdro­wiu za­pa­dły, to chęt­nie mło­dzie­ży o nich wspo­mi­nam.

Koniec

Komentarze

Muszę się za­brać za do­koń­cze­nie mo­je­go opo­wia­da­nie na ten ki­czo­wa­ty kon­kurs, bo widzę, że moja wy­świech­ta­na kon­cep­cja może zo­stać wy­ko­rzy­sta­na przez kogoś in­ne­go, już nie­któ­re opo­wia­da­nia (jak to) się do niej zbli­ża­ją ;)

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

każe, chodź --- to chyba w sche­ma­tach kiczu jed­nak się nie mie­ści, zwa­żyw­szy na słów sko­pio­wa­nych zna­cze­nia...

Zacną Wać­pan opo­wieść oczom na­szym przed­sta­wi­łeś, za co Ci, jako no­we­mu Ho­me­ro­wi cza­sów na­szych, po­tom­ni mo­nu­ment wy­sta­wić winni.
Nie żar­tu­ję za bar­dzo. Po­do­ba­ło mi się. Sty­lo­wo, na­stro­jo­wo i --- i tak, ki­czo­wa­to-pa­ro­dio­wo jak na­le­ży...

Co czy­nisz czło­wie­czy synu, czyś już do resz­ty zmy­sły po­stra­dał? - za­dzi­wił się wiel­ce, uj­rzaw­szy, co czy­nić po­czą­łem - nie wiem czemu, ale to zda­nie mnie na­praw­dę roz­ba­wi­ło.

 Co praw­da miej­sca­mi czy­ta­ło mi się tro­chę cięż­ka­wo, ale, co waż­niej­sze, chcia­ło się prze­czy­tać do końca. Ocie­ka ki­czem. Jest do­brze. :)

Po­zdra­wiam 

4 - Zwy­kła tra­we­sta­cja pie­śni o Ro­nal­din­ho.

Może ja nie wiem co to trans­wen­stan­cja, albo do czego służy tran­zy­stor, ale nie wy­da­je mie się, żeby, coś co się tak mą­drze na­zy­wa, by­wa­ło zwy­czaj­nym.

Poza tym, sta­wia­nie tego ohyd­ne­go słowa `zwy­czaj­ność` nie dalej niż pięt­na­ście słów od Ro­nal­din­ho, to zwy­kła nie­przy­zwo­itość :D

Lu­dzie, fan­fa­ry i fa­jer­we­ki! Ską­posz­czet prze­mó­wił (z jakim takim sen­sem)!

Praca mi się po­do­ba! Jest na­pi­sa­na z ''jajem'', po­sta­ra­łeś się i to bar­dzo. Po­mysł z ''po­etyc­ką'' nar­ra­cją wy­szedł ci bar­dzo do­brze. Klu­czem do ki­czo­wa­to­ści tego dzie­ła jest prze­syt formy i patos (fajny za­bieg z two­jej stro­ny). Na po­chwa­łę za­słu­gu­je też po­trak­to­wa­nie na­szych uszu so­und­trac­kiem. Moje ulu­bio­ne scież­ki po­cho­dza z: The Chro­nic­les of Na­rnia, Crim­son Tide, The Rock... ;p

Dobre :) Pau­lus nowym sy­no­ni­mem sa­mo­za­je­bi­sto­ści. Widzę tu silną in­spi­ra­cję Be­owul­fem. Opo­wia­dan­ko na­pi­sa­ne jest zgrab­nie i choć ocie­ra się o pa­ro­dię, nie ma wąt­pli­wo­ści, że tu o kicz a nie ko­mizm cho­dzi.

 He, He, Be­owulf po­wia­dasz?
Wie­dzia­łem Ran, że go­li­zna przy­cią­gnie twoją uwagę.
Chcia­łem, żeby ko­bie­ta była głów­ną po­sta­cią, można by w temat wię­cej serca wło­żyć. Ale bałem się, że szo­wi­ni­ści za­rzu­cą opo­wia­da­niu małą re­ali­stycz­ność.

@Re­nald:
Ko­bie­ta z wiel­kim mie­czem to jest to! Na­stęp­nym razem się nie ogra­ni­czaj.

Po­zdra­wiam 

Re­nald, widzę, że wy­ro­bi­łam sobie nie­złą opi­nię. Lob­bo­wa­łam za ero­ty­ką jako te­ma­tem na­stęp­ne­go kon­kur­su i teraz mam za swoje ;)

extu­rio, po­praw­ka: naga ko­bie­ta z wiel­kim mie­czem ;) Jed­nym z plu­sów bycia ko­bie­tą jest to, że mogę pisać takie rze­czy bez obawy, że mnie ktoś o sek­sizm po­są­dzi ;D

Niech bę­dzie naga ko­bie­ta z wiel­kim mie­czem. :> 

Po­le­cam Czer­wo­ną Sonię w wer­sji dla do­ro­słych ;p

Po co komu miecz? Naga ko­bie­ta wy­star­czy. A za­miast mie­cza druga...

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

Beryl, to jest do­pie­ro nie­za­wod­ny chwyt li­te­rac­ki.



Wła­śnie tak sobie wy­obra­ża­łam opo­wia­da­nia na ten kon­kurs.
4 - jest nie­źle, choć ki­czo­wa­to:D

OK, do kon­kur­su.

Cie­ka­wa sty­li­za­cja. Po­do­ba­ło mi się, choć opo­wia­da­nie wy­da­ło mi się bar­dziej zbli­żo­ne do baśni, niż kiczu.

Po­zdra­wiam.

Je­stem pod wra­że­niem sty­li­za­cji - ma się re­al­ne wra­że­nie czy­ta­nia śre­dnio­wiecz­nych le­gend. Kicz, jak się pa­trzy!

Nowa Fantastyka