- Opowiadanie: Helionis - Marsz na zachód. Część 4.

Marsz na zachód. Część 4.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Marsz na zachód. Część 4.

Kiedy Brown się obudził, zdążyło się już ściemnić. Zza otwartych wrót dochodził szum deszczu. Rześki zapach ulewy mieszał się z starą, stęchłą wonią dochodzącą z ustawionych rzędem boksów, którą pozostawiły po sobie od dawna nieobecne zwierzęta. Był też inny zapach, którego nie mógł przez długą chwilę rozpoznać, dopóki spojrzenie nie padło na siedzącego parę stóp od niego Harkera.

 

Ich przewodnik palił fajkę.

 

Brown został przywiązany do jednego ze słupów podtrzymujących strop, podobnie jak Catie naprzeciwko niego. Jej broda wciąż opierała się o pierś, a oczy były zamknięte. W nikłym świetle lampy naftowej, Strażnik nie dostrzegł by dziewczyna miała na sobie jakieś oznaki… zbezczeszczenia. Widok ten ulżył mu, ale tylko niewiele. Nie wyczuwał na sobie żadnych ran. To też dobrze. Myśli nie przysłaniała mgła, a mimo strachu powoli pełznącego po kręgosłupie Strażnika, myśli o podjęciu walki i ucieczce zaczęły płynąć coraz szybciej, jak wczesnowiosenny potok.

 

Łowca Czaszek siedział tyłem do Browna, na samym środku stajni. Na kolanach spoczywała kusza. Przed nim majaczył jakiś inny kształt, ale z tej pozycji Jack nie mógł go dostrzec.

 

– Ty… – zaczął Brown, a oprawca odwrócił się w jego stronę.

 

– Milcz.

 

Charończyka otaczał ten sam płaszcz spokoju, którym otulał się zawsze w obliczu walki. Skupienie na jego pooranej twarzy było niemal bolesne. Wyglądał jak człowiek zmuszony do odpowiedzi na najtrudniejszą zagadkę świata, nad którą rozmyślał całe tygodnie bez wytchnienia, bez posiłku, bez snu. Pod kurtyną tego opanowania, czaił się ledwie dostrzegalny gniew, gotowy do uwolnienia jak pies ze smyczy.

 

– Tak… tak odpłacasz się zaufaniem, co? Całe tamto gadanie…– Brown splunął na deski pokryte sianem.

 

Łowca Czaszek nie odpowiedział. Jego oczy miały ten sam wyraz, co puste ślepia szczurzego czerepu wiszącego mu na szyi. Prawą dłoń obwiązał sobie jakąś białą szmatą.

 

– Dawno temu sobie to zaplanowałeś? Hm? Odpowiadaj, dalej.

 

– Warcz i pluj ile chcesz Jack, ale nie oczekuj, że się do ciebie przyłączę.

 

– Tak?… Chodź tu bliżej i mnie rozwiąż, dam ci prawdziwy pokaz dobrych manier… zdradziecka kanalio.

 

Łowca złapał za rękojeść swojej broni, dźwignął się z krzesła i cztery kroki później znalazł się tuż za zasięgiem nóg Strażnika.

 

Na sercu Browna zacisnęła się lodowata dłoń, gdy ujrzał przed czym do tej pory siedział jego były przewodnik. Drugie krzesło, na którym kulił się nie skrępowany niczym Ray, otaczał krąg z wyrytych w drewnie czerwonych symboli. Parę z nich rozpoznał jako litery z ich własnego alfabetu, takie jak S, K, R, M, a były też takie, które widział po raz pierwszy w życiu: Ω, β, Ψ, Φ. Widok innych sprawił, że treść żołądka zaczęła się nieprzyjemnie skręcać. Najbardziej bolał go jednak widok trzęsącego się dzieciaka. Ręce trzymał na kolanach, a twarz mokra była od łez i smarków.

 

Szmaty owijały obie dłonie Charończyka, w niektórych miejscach dostrzec można było brązowe plamy. Strażnik pojął, skąd litery zyskały swój szkarłatny kolor i czemu oblicze Harkera było takie blade. Zniszczona, woskowa skóra jego twarzy, sprawiała, że wyglądał jak zwłoki.

 

– Proszę, ucisz się. Założyłbym ci knebel, ale do tej pory sądziłem, że zdołamy się obaj zachować jak cywilizowani ludzie – kusza uniosła się lekko, a matowoszary grot skierowany był teraz w udo więźnia. – Ta buda zaraz zmieni się w bolesny koszmar, z którego prawdopodobnie nie obudzi się żaden z nas. Zanim to jednak nastąpi, korzystaj z ciszy. Fajkę?

 

Brown przez długą chwilę się nie odzywał, po czym splunął na Harkera.

 

– Pieprz się. Pieprz się, ty zdradziecka, obłąkana kanalio.

 

– Zostaw chłopaka – powiedziała Catie. Żaden z mężczyzn nie zauważył, gdy się obudziła.

 

– Zrób cokolwiek chcesz ze mną i Jackiem. Ale puść Raya. Proszę. Daj mu uciec. Przez wzgląd na wszystko co święte…

 

– Nie. To niemożliwe.

 

– Czego właściwie od nas chcesz? Nie mamy nic, co byś mógł nam zabrać. Zaszliśmy przecież tak daleko… – dziewczyna wpatrywała się w plecy swego prześladowcy. Jej głos drżał.

 

– Macie odpowiedź na bardzo ważne pytanie.

 

– Kupa łajna! – odparł Brown. W jego głowie ponownie zaroiło się od obrazów i wspomnień osobników, którzy praktykowali magię. Zbrodnicze monstra w ludzkiej skórze, których ponura fama znana była w najdalszych zakątkach królestw, a ich brak poszanowania dla ludzkiego życia był przedmiotem legend. Niektórych tolerowano, ale wszyscy cieszyli się brakiem zaufania. Dlatego właśnie płonęły stosy, wypalano znamiona, a Malleici przemierzali świat.

 

– Czego chcesz? Co jest takie ważne, by…

 

– Muszę wiedzieć i nie zamierzam przepraszać za to, co jest konieczne. Nie obchodzi mnie, czy mnie zrozumiecie. Zaufajcie mi kiedy mówię, że muszę uzyskać odpowiedź. I uda mi się to. Tkwi w nim – Harker wskazał kuszą na Raya. – Przez ten cały czas…

 

Catie gwałtownie się wyprostowała. Jej wyraz twarzy, do tej pory apatyczny, wykrzywił się w nienawistną maskę.

 

– Catie… – chłopak ledwo dukał przez zatkany nos. – On…

 

– Ty… puść go. Teraz. Natychmiast. Ray!

 

– Nie nazywaj go tak -rzekł Harker, a w jego głosie zadzwoniła nuta irytacji.

 

– Kurwi synu, puść mojego brata!

 

– Czemu żyjecie?!

 

– Nie wiem! Nikt z nas nie wie! Proszę, cokolwiek chcesz zrobić… możesz to samo zrobić ze mną! Wykrój ze mnie odpowiedzi ale zostaw go! – Brown szarpnął więzami, nie zwracając uwagi na lekko krwawiące nadgarstki.

 

– To nie było pytanie, na które możecie odpowiedzieć! Czemu żyjecie, wy, trójka osadników, zwyczajnych jak pył na drodze, gdy przed wami skonały tutaj miliony? Miliony! Skażenie pochłonęło całe miasta, wioski i zamki, armie i rodziny. Myślicie, że ile matek opłakiwało synów? Ile sierot wędrowało tymi ścieżkami, tylko po to by paść twarzą z wycieńczenia w piach, by zostać zaatakowana przez ich martwych rodziców?!

 

Harker odetchnął. Zorientował się, że dał się ponieść emocjom, a to budziło w nim jeszcze większe zniecierpliwienie. Wypuścił powoli powietrze z płuc.

 

Spokój.

 

Catie oddychała coraz ciężej. Była na granicy załamania. Furia, która przez chwilę rozpaliła jej serce przegrywała z mroczną falą rozpaczy, wzbierającą z każdą chwilą.

 

– Dalibyśmy ci odpowiedź dobrowolnie… gdybyśmy ją znali.

 

– Nie. On by na to nie pozwolił.

 

– O czym ty mówisz do cholery?! Puść nas i wyjmij Raya z tego…

 

– Przestań go tak nazywać! To nie jest Ray, to nie jest twój brat!

 

W stajni zapadła na długą chwilę cisza.

 

– Oszalałeś. Martwe Ziemię cię złamały. Odbiło ci. Kompletnie – zdecydował Brown.

 

– Jak myślisz, czemu jeszcze żyjecie? Dlaczego troje niedożywionych żebraków przeżyła na Martwych Ziemiach?

 

– Nie wiemy! – odpowiedziała dziewczyna.

 

– Jakie są szanse, że mały chłopiec zdołałby się wyrwać z masakry, w której poległa większość waszej wioski?

 

– Jest…

 

– Spójrzcie prawdzie w oczy, psiakrew! Nie zaatakowali ich ludzie, którzy mogliby przegapić jedno kulące się ciało! Widzieliście, jak szybka potrafi być Horda, ile mógłby przebiec mały chłopiec, zanim jeden z Naznaczonych by go dopadł ? Ta historia nie trzyma się kupy i byłem głupi, dając jej wiarę choćby na chwilę!

 

Ponownie cisza. Głowę Catie wypełniał mętlik, nie mogła się skupić na tym krzyczącym mężczyźnie. Jej uwagę zwracał tylko młodszy brat, wychudzony i blady ze strachu. Starała się złapać jego spojrzenie, bezgłośnie przekazać, że będzie dobrze, jakoś się uda, niech wytrzyma! On jednak utkwił spojrzenie w pięściach, które trzymał na kolana.

 

Brown przestał szarpać więzami. Wciąż był przekonany, że Łowca Czaszek oszalał, jednak… byłoby szaleństwem uwierzyć w to, co tamten mówił. Prawda? Spędził całe miesiące opiekując się rodzeństwem, a jednak nie dostrzegł nic dziwnego w zachowaniu młodego. Milczał przez całe tygodnie, ale szok był zrozumiały po… tym wszystkim.

 

Prawda?

 

Charończyk w tym czasie podszedł z powrotem do kręgu, odstawił tylko krzesło na którym wcześniej siedział na bok. Po długiej chwili wahania, zostawił także kuszę.

 

– Powiedz mi swoje imię – skierował pytanie do dziecka.

 

– Ray… Ray Alberts…

 

W jednym niemożliwie szybkim ruchu, Charończyk zrobił krok i uderzył chłopaka pięścią w nos. Srebrne ćwieki rękawic błysnęły w nikłym świetle. Głowa dziecka szarpnęła w bok, a po chwili popłynęła krew. Skulił się gwałtownie i zasłonił ramionami głowę, z trudem łapiąc oddech.

 

– Twoje imię!

 

– ZOSTAW GO TY SKURWYSYNU, ZOSTAW MOJEGO BRATA!

 

Łowca Czaszek zignorował ją.

 

– Prawdziwe imię! Zwiodłeś innych, oszukałeś przez jakiś czas nawet mnie. Ale, jak mawia przysłowie, trafiła kosa na kamień, co? Twoje imię!

 

Ray uniósł oczy pełne łez na swego oprawcę. Głos był niewyraźny.

 

– Proszę, ja…

 

Kolejny cios, tym razem w skroń, a jednak chłopak nie stracił przytomności. W oddali dosłyszeli grzmot pioruna. Dzieciak przechylił się niebezpiecznie na bok, ryzykując upadek z krzesła, ale Charończyk złapał go w ostatniej chwili i pchnął na oparcie. Catie szarpała się i krzyczała, jednak odgłosy te dochodziły jakby z daleka do uszu Harkera.

 

– Wyduszę je z ciebie. Od ciebie zależy, ile czasu to potrwa, a wierz mi, sprawia mi to nie lada przyjemność.

 

Chłopiec odpowiedział mu jedynie spojrzeniem. Usta jego zniszczonej twarzy drżały, a łzy i krew mieszały się na policzkach.

 

Catie dalej wrzeszczała. Brown starał się w jakiś sposób rozwiązać węzeł. Harker zdawał sobie z tego sprawę, jednak jego uwaga skupiona była na chłopcu. Musiał wywabić to coś z głębin ciała tego dzieciaka, zedrzeć cielesną maskę, którą przyoblekł. Problem polegał na tym, że nie wyczuwał demonicznej jaźni, nawet pojedynczej myśli, jakiegoś sygnału z głębin pokręconej woli, której mógłby się uczepić. To było niepokojące. Czy popełnił błąd? Był świadkiem walki z podobną istotą, ale wtedy towarzyszyła mu Hekta, którą szarpały te same wątpliwości co nim samym właśnie teraz. Teksty, które zgromadzili Charończycy nie mówiły o jednej skutecznej metodzie postępowania z demonami. Opisano tysiące metod, które okazywały się potem idiotycznymi zabobonami, plotkami i mylącymi wymysłami kronikarzy.

 

Odetchnął. Z jednej z torebek przy pasie wyjął małe, srebrne puzderko przypominające tabakierę, po czym je otworzył. Ze środka wypadł na dłoń niewielki przedmiot, w zarysach przypominający białą klepsydrę, którą zamiast piasku wypełniał jakiś lśniący płyn. Wycofał się poza krąg i postawił ten niewielki prostopadłościan tuż przed jedną z liter.

 

– Wiesz, co to jest?

 

Żadnej reakcji.

 

– To jest wabik, przyjacielu. Kiedyś mówiono na niego dolus. Zanim powstało moje bractwo, wykorzystywano je jako jedyną skuteczną broń przeciwko Hordzie. Gdy ludzie zmuszeni byli stawić czoła umarłym, wybierano pojedynczego biegacza i dawano mu takie pudełeczko. Oddalał się od innych na bezpieczną odległość, po czym je niszczył. Powstaje wtedy potężny sygnał, który miesza w umyśle Hordy. Nie mogą się powstrzymać by nie odnaleźć źródła. To staje się ich obsesją. Wykorzystałem jeden by was uratować przedwczoraj, a teraz jestem gotowy przyciągnąć tutaj każdego gnijącego skurwysyna w pobliżu i zwalić go na twoją głowę. Może nawet to samo stado? Oni wiedzieli, czym jesteś. Słyszałem ich, tak samo jak słyszeli ich twoi opiekunowie.

 

Ray patrzył się na klepsydrę, a Catie przestała krzyczeć.

 

– Blefuje. On blefuje – powtarzał po cichu Brown.

 

– Nie blefuję, Jack. W żadnym wypadku. Uświadamiam tylko naszemu małemu przyjacielowi, że o ile ja zdołam dać nogi za pas, on tutaj zostanie. Będzie ich za dużo, nawet dla niego. Zostawią z ciebie mokrą plamę, a ja będę ryczeć ze śmiechu w oddali. Cokolwiek ja chcę z nim zrobić, nie może się to równać z tym, co zazna z rąk umarłych. Unikniesz tego, ale zdradź mi swoje imię.

 

Odpowiedziało mu milczenie.

 

– No cóż. Jak to mówią w Farris… Adieu!

 

Uniósł but aby zniszczyć wabik, a demon ryknął.

 

Pojedyncza, ostra jak żyletka myśl zawirowała w powietrzu. Brown i Catie wrzasnęli z bólu, a Harker uśmiechnął się. Demon runął na ziemię i wyciągnął dłoń, by odtrącić klepsydrę, ale palce napotkały krawędź bariery. W tym miejscu wybuchnął zielony blask, ogień popełznął po ramieniu, a istota gwałtownie się cofnęła.

 

– Trafiony… – mruknął Harker.

 

Ciało chłopca powstało. Fałszywe łzy skończyły płynąć, a twarz demona przybrała na moment neutralny wyraz… a po chwili się szeroko uśmiechnęła. Zdecydowanie za szeroko. Skóra i mięśnie pękły, odsłaniając zbyt wiele zębów.

 

Brown i Catie znieruchomieli. Z każdym oddechem z ust obecnych unosiła się chmurka pary, gdy chłód wypełnił stajnię. Światło lampy migotało coraz słabiej, a Jack zapragnął by zgasło kompletnie, cokolwiek żeby nie widzieć tego obrzydliwego uśmiechu, od którego jednak nie mógł oderwać wzroku. Im dłużej się patrzył na istotę, tym bardziej chciał się do niej zbliżyć. W gardle czuł wielką gulę przerażenia, ale to przyciąganie było silniejsze niż jakikolwiek głód jaki w życiu odczuwał. W myślach podziękował Harkerowi za więzy.

 

– Jak… ty go zmieniłeś, to twoja sprawka – Catie wymawiała te słowa, chociaż nie wierzyła w nie. Karykatura jej brata zadygotała. Do głowy przyszedł jej kuglarz, który kiedyś odwiedził Salen. Jedną ze sztuczek było wyjmowanie na ślepo jadowitych węży z worka. To coś w kręgu było jak tamten poruszający się, szarpiący wór.

 

– Nie. To jest jeden z Nich – głos Harkera ponownie był spokojny. – Niektóre się tutaj rodzą, inne przybywają z… nie wiemy właściwie skąd. Ale wiemy za to, że ich celem jest wydostanie się z Martwych Ziem. Błąkają się tutaj równie zagubieni jak my, bez szans na odnalezienie drogi do zdrowego świata. Ten tutaj znalazł sposób i prawie mu się udało.

 

Mokry trzask rozdarł powietrze, a z pleców istoty nagle wychynęło pojedyncze odnóże, trochę przypominające pajęczą nogę. Zakończone było białym ostrzem, a Łowca Czaszek pojął, że zrobiono je z kości. Demon kształtował ciało dziecka wedle swojego zamysłu, w formę, która z łatwością wymorduje ich wszystkich.

 

– Zostawił was żywcem, utrzymywał was w zdrowiu. Jeśli zostałby sam, nikt by nie uwierzył w jego niewinną naturę… ale kompetentny Strażnik i opiekuńcza siostra? Niewiarygodne, ale być może możliwe… na tyle w każdym razie, by pozwolić wątpliwościom zaowocować w litość. I jak dobrze się ukrywał! Zakłócał moje zmysły, a na dodatek przyciągnął Hordę… A między umarłymi i tymi istotami daleko do miłości.

 

Ciało demona wydłużyło się przy dźwięku przyprawiających o mdłości trzasków. Dorównywał w tym momencie wzrostem Harkerowi, ale był znacznie chudszy. Dookoła niego dostrzec można było nieznacznie falowanie, jak powietrze nad ogniskiem. Skóra potwora stawała się biała, niemal srebrzysta. Ostrze uderzyło w barierę kręgu, ale tym razem blask był o wiele słabszy. Skóra pękła w kilku innych miejscach, a powstałych ran wychynęły mniejsze, pazurzaste odnóża.

 

Łowca Czaszek obawiał się tego. Istota była stara. Miał nadzieję, że pierwszy kontakt z barierą wykończy go całkowicie, a tymczasem demon zapomniał już o bólu. Wyczuwali nawzajem swoje emocje, a Harkerowi coraz trudniej było nad sobą zapanować. Jeszcze nigdy nie czuł tak potężnej dawki surowej nienawiści, furii… i, co gorsza, rozbawienia. Niczym chmara uciekających przed światłem karaluchów, istota zapuszczała się w głąb jego umysłu w poszukiwaniu słabości, którą mogłaby rozsadzić niczym woda zamarzająca w skalnej szczelinie.

 

Harker pojął, że nie zdoła zabić demona, o ile wcześniej go nie złamie. Był zbyt silny, co oznaczało iż musiał się zapuścić głębiej, wyrównać szansę.

 

Wyszarpnął zza paska sztylet i szybko podszedł do Browna. Tamten skulił się mimowolnie, ale Charończyk rozciął tylko więzy.

 

– Opóźnij go jeśli zobaczysz, że sprawy przyjmują zły obrót. Dasz radę zrobić to stąd.

 

– O czym ty…

 

– Uwolnij dziewczynę, ale nie możecie uciec z tej stajni. Zgubicie się i znowu zapuścicie w głąb dziczy, ale tym razem nie zdołam was odnaleźć. Zaufaj mi, Jack.

 

Spojrzenia mężczyzn się spotkały. Przez krótką chwilę Harker oczekiwał splunięcia w twarz i ucieczki, ale Strażnik jedynie wstał i roztarł nadgarstki.

 

– Gdzie moja broń?

 

– W pierwszym boksie. Pistolet jest załadowany.

 

– W porządku… Nie możemy wpakować w niego kilkunastu kul i bełtów, póki jest w tym kręgu?

 

– To nie zadziała.

 

– No tak, oczywiście… Niech to jasna cholera…

 

Istota ponownie natarła na barierę. Zielone iskry wypełniły powietrze i zgasły, nim dotknęły podłogi.

 

– Boję się – powiedział cicho Brown.

 

– Dobrze. To znaczy, że jeszcze nie oszalałeś.

 

Harker podszedł z powrotem do kręgu. Zacisnął dłoń na szczurzej czaszce i powoli wypuścił powietrze z płuc. Uniósł wzrok na twarz istoty, oślepiające białe oblicze poznaczone cieniutkimi jak nitki żyłkami czerwieni. Oczy stwora gorały złotym blaskiem, jak miniaturowe słońca. Widok ten przyprawiał o zawrót głowy, piękno światła było tak intensywne iż chciało się oddać swoje zdrowe zmysły w zamian za możliwość spędzenia w nim nieskończoności.

 

Łowca przekroczył granicę kręgu, a demon wydał z siebie wycie. Ostrze z kości uniosło się i zanurzyło w piersi Charończyka.

 

***

 

– Co on wyprawia?! – dziewczyna krzyknęła, gdy demon rzucił się na Harkera.

 

Browna prawie sparaliżowało ten widok. „To wszystko? Tylko tyle? Już koniec?" przemknęło przez jego głowę. Gdy Łowca przekroczył granicę kręgu, Jack właśnie wracał z boksu ze swoją bronią. Chciał rzucić się na demona równie mocno, co dać nogi za pas.

 

Po kilka chwilach zorientowali się jednak, że nie byli świadkiem śmierci Brama Harkera. W momencie gdy ostrze przebiło się przez ciało, istota znieruchomiała jak posąg. Chłód w stajni nieco się zmniejszył, a blask w ślepiach potwora przygasł. Dwie sylwetki w kręgu wpatrywały się w siebie w bezruchu. Jack zauważył jednak, że ten paraliż nie był całkowity; Harker oddychał, a skóra na demonie pulsowała od czasu do czasu, jakby w takt bicia serca. Ich ciała wciąż były obecny, ale… umysły? Dusze?… oddaliły się.

 

Brown rozciął więzy dziewczyny. Była osłabiona, ale gdy tylko stanęła na równe nogi, rzuciła się na Strażnika i mocno go objęła.

 

– Wieczna Korono… Jack. Co my zrobimy. Co my teraz możemy zrobić?

 

Milczał. Deszcz stukał o drewniane ściany, a nocne niebo na moment rozświetliła błyskawica. Strażnik pojmował, że nawet gdy byli tak blisko Rejanu to próba samotnej wędrówki skończyłaby się dla nich tragicznie. Serce waliło mu w piersi mocniej i szybciej niż kiedykolwiek.

 

– Zaufajmy mu. Rozpal tamte dwie lampy. Przynieś bliżej jego kuszę. Dasz sobie radę? Jeśli nie, powiedz od razu.

 

Oderwała się od niego. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym skinęła.

 

– Mówię poważnie, Catie. Jeśli czujesz, że nie wytrzymasz, idź do gospody.

 

– I co tam zrobię? Popłaczę w kącie i poczekam, aż to coś z wami skończy i przyjdzie do mnie? Nie, Jack. Zostaję. Dość uciekania.

 

***

 

Na początku nie było nic, a potem świat eksplodował.

 

Miliardy smaków przeleciały przez jego usta, każdy możliwy do wydania dźwięk zabrzmiał w uszach. Nieskończona ilość wrażeń przemknęła po skórze, obrazy nieszczęść i radości migały z prędkością większą niż światło, nozdrza wypełniły lekkie aromaty i potworne fetory. Umysł zdawał się załamywać pod ilością tych informacji, ale on tylko zacisnął zęby w nadziei, że to się prędko skończy. Wrażenia z każdego miejsca i czasu przychodziły jako szare cienie dla jego zmysłów i odchodziły prędko, zapomniane w momencie gdy się tylko skończyły.

 

Nagle, koniec.

 

Stał nagi w ciemnościach, czuł pod stopami kamień. Był jednocześnie tutaj, a także w stajni na pograniczu. To oznaczało, że gdzieś w pobliżu czaił się także jego przeciwnik. Przeciągnął monstrum w to neutralne, myślowe terytorium oddalone od świata na tyle, że istnieć mogły tutaj tylko blade emocje i sny.

 

Coś przesunęło się za jego plecami, dużego i ciężkiego. Do nosa dotarł słodkawy zapach, który upajał i doprowadzał do mdłości jednocześnie.

 

Śmiech, przypominający dziecięcy, rozebrzmiał w mroku niczym dzwonki.

 

„Odwaga. Kocham ludzi pełnych takiego męstwa, z jakim wkroczyłeś tutaj, wiesz? Ci pozornie bez strachu zawsze stawiają czoła temu, co postrzegają za zagrożenie. Sami do ciebie przychodzą, pchają się jak opętani! Ale są ślepi. Jak mucha wpadająca w sieć"

 

– Bardzo ładnie, ścierwo. Nie przyszedłem tu z tobą dyskutować. Masz mi odpowiedzieć na moje pytanie.

 

Kolejna fala śmiechu.

 

„Chcesz poznać imię? Moje imię. Nie rozśmieszaj mnie, człowieczku. Nie posiadam żadnego. Z jakąkolwiek bronią tutaj przyszedłeś, właśnie ją straciłeś. Przegrałeś zanim jeszcze ustawiliśmy pionki na szachownicy. Gem, set i mecz"

 

– Nie… nie wiem, co to znaczy. Ale… wy wszyscy posiadacie imiona.

 

„Jąkasz się. Przepraszam, czy ja cię onieśmielam? Wydaje mi się, że trudno jest ci wymawiać tutaj słowa… Co mnie tylko wprawia w jeszcze większe zdumienie: dlaczego nas tu przywołałeś? Myśl, że wyrównasz szansę między tobą i mną jest śmieszna. Nie ma na twoim świecie dość wody w oceanach, by zapełnić szczelinę, jaka nas rozdziela. Inni mogą uważać cię za silnego… ale nawet najpotężniejszy człowiek świata nie stanowi dla mnie większego wyzwania, niż najpotężniejsza mrówka"

 

Istota przemawiała jednocześnie sześcioma językami. Pierwszy, najgłośniejszy, brzmiał jak rodzima mowa człowieka. Drugi, nieco cichszy, musiał być mową demona. Reszty nie znał, przemawiały w tle i nie dało się nawet rozróżnić pojedynczych słów.

 

Łowca wyczuwał prawdę w słowach demona, jednak było tam coś jeszcze. Istota przez cały czas szperała w jego myślach, wychwytując pojedyncze zrywki starych i nowych uczuć, ale to działało w obie strony. Ona (z jakiegoś powodu Harker był przekonany, iż demon jest „nią") jeszcze w pełni się nie wykluła. Miesiące ukrywania się wśród ludzi zmusiły demona do ukrycia swej mocy do tego stopnia, że była praktycznie niewyczuwalna; teraz ta siła wracała, ale proces ten wymagał czasu.

 

„Dlaczego się nam opierasz?"

 

– Jesteś skazą, która… żeruje na ludziach. Szaleństwem i… bezsensownym głodem.

 

„Wyczuwam w tobie strach"

 

– Mógłbym… powiedzieć to samo.

 

Wąskie jak igła odnóże dotknęło podstawy jego karku. Przesunęło się powoli w dół, w parodii pieszczoty.

 

„Nie powinieneś się mnie bać, człowieku. Możesz uważać mą formę za obmierzłą, ale nie obce są mi uczucia, takie jak litość. Ty zasługujesz na nią jak nikt, kogo dotąd spotkałam. Patrzę w sam środek ciebie i wiem, że jeśli będziesz dalej ze mną walczyć to twoje ciało się załamie. Możesz przerzucać się ze mną myślami ile chcesz, ale komórki twojego organizmu giną. Wkrótce staniesz się tylko bezkształtną, zaropiałą masą, której nawet ja nie będę chciała skonsumować…"

 

– …

 

„Jednak… ja przynoszę ci ofertę. Nie musimy kontynuować tych zmagań. Odejdź teraz, zaprowadź mnie nad Rejan, a tam się rozdzielimy. Zapomnisz o mnie. Spędzisz resztę życia przemierzając tę ponurą krainę, bohater w oczach swych braci. Umrzesz w boju… lub w łóżku, otoczony uczniami. Twoje nauki staną się podstawą dla kolejnych pokoleń przewodników, aż w końcu pewnego dnia – dzięki tobie – Martwych Ziem już nie będzie"

 

– A… ty…

 

„Znajdę sobie jakieś ciemne miejsce, gdzie zaszyję się na wiele pokoleń. Czas jest dla mnie bez znaczenia. Mogę ci pomóc osiągnąć tak wiele… pozbyć się każdego strachu, który targa twoją duszą. Podejdź do mnie. Mogę sprawić, że zni…"

 

***

 

– Jack… coś jest nie tak.

 

Brown też to zauważył. Nie minęło pięć minut od kiedy uwolnił Catie, gdy Harker zaczął nagle rzygać krwią wymieszaną z czymś czarnym. Gdziekolwiek ich przewodnik walczył z demonem, przegrywał. Ostrze w jego piersi nie stworzyło żadnej otwartej rany, ale Charończyk i tak słabł. Tymczasem drugie ostrze wychynęło z pleców demona…

 

Catie rozpaliła pozostałe lampy, za wszelką cenę unikając spoglądania na istotę w kręgu. Strażnik przez cały czas rozważał, czy nie zabrać dziewczyny do gospody siłą i nie zamknąć jej w środku. Nie mógł się jednak na to zdobyć. Nawet jeśli myśl o zastosowaniu przemocy wobec dziewczyny nie mierziłaby go, to wciąż pozostawał Harker, którym trzeba było się zająć.

 

Brown uniósł rewolwer i wycelował w łeb demona. Uspokoił myśli i oddech, upewniając się iż ręka jest pewna. Moment później nacisnął spust.

 

***

 

„…Mogę sprawić, że zni…"

 

Świat na krótką chwilę, ułamek sekundy, wypełniło czerwone światło. Harkerowi wydawało się, że słyszał huk. Cokolwiek jednak to było, zdawało się mieć tysiąckrotnie większy efekt na demonie.

 

Sześć głosów zawyło. Cienkie odnóże gwałtownie oddaliło się od jego pleców. Bram gorączkowo wyszukał swojego przeciwnika, który szybko odzyskiwał panowanie nad sobą. Charończyk zdał sobie prędko sprawę, iż cokolwiek wytrąciło ją z równowagi, minęło. Musiał ją pochwycić, wykorzystać tę słabość jak najszybciej.

 

– Nie jesteś w stanie spełnić swoich obietnic, przybyszu. Nie ma w tobie… prawdy, jesteś jedynie cierpieniem. Nagniesz swe słowa do mych pragnień. Jesteś niczym więcej jak jarmarcznym guślarzem… czytającym z dłoni i mówiącym… co chcę usłyszeć.

 

„Nie wiesz nic o mnie!"

 

– Ale zamierzam się dowiedzieć. Tw… twoje imię!

 

W swe słowa włożył cały hamowany wcześniej gniew. Tama mentalnego treningu jaki przeszedł runęła, wypełniając limbo falą czystej nienawiści. Harker odwrócił się i pochwycił istotę, wbijając w nią bolesne ostrze furii tak potężnej, że niemal sam siebie doprowadził do obłąkania. Pragnął wypalić demona jak bolesny wrzód, wlać w powstałą przez chwilę słabość gniew z każdej walki jaką odbył, z każdego niepowodzenia jakie przeżył…

 

Demon odpowiedział zaś śmiechem.

 

„Dobre! To wspaniałe! Niezła próba, człowieku. Starasz się tak bardzo mocno! Ale masz trochę za mało pary jak dla mnie…"

 

Harker upadł na kolana. Wznosiła się przed nim wirująca masa przypominająca chmurę roju szarańczy. Zdawała się go otaczać ze wszystkich stron, wpatrywać dwunastoma złotymi ślepiami.

 

„Walczysz ze mną. Jednak ja podtrzymuję swoją opinię o tobie… Jesteś dla mnie fascynujący, Abrahamie. Gdzie inni z mojego rodu postrzegaliby cię za zwykły posiłek albo mizerną przeszkodę, ja wciąż widzę takie wspaniałe możliwości!"

 

Była coraz głębiej w jego umyśle. Czuł to. Zanurzała się prosto w najskrytsze zakamarki jego duszy, a ból z tego swoistego gwałtu nie pozwalał mu odpowiedzieć nawet słowem. Nigdy nie czuł czegoś takiego. Przez te krótkie chwilę demon był mu bliższy niż jakakolwiek kobieta którą kochał, czy najbliższy z przyjaciół.

 

„Jestem trochę jak Bóg, przyjacielu… chociaż ten żałosny idiota już dawno odwrócił się od waszego świata. Znalazł sobie inny. Dlaczego inaczej byłabym tutaj? Ale, tak jak on, potrzebuję nieco twojej wiary… Czuję twój strach, Abrahamie. Jest potężny. Głęboko zakorzeniony. Nienawidzisz go, prawda?… Spoglądam w twe wspomnienia i widzę młodego człowieka, który czyni naprawdę ohydne rzeczy swym bliźnim. Strach. Jak wiele bólu sprowadziłeś, bojąc się o swoją własną skórę? Ilu poświęciłeś? Zakopałeś go w sobie, ale wciąż cię napędza. Nawet teraz widzę, jak kalkulujesz. Dwa życia tamtych nędzników w stajni za twoje własne. Myślisz o tym, wystarczy, że się zgodzisz, powiesz to na głos…"

 

– …

 

„Ale mam lepszą propozycję. Nie musisz ginąć, stań się jednym z nas. Oddaj mi się. Zobaczysz świat z perspektywy nieśmiertelnej istoty, nie zamkniętej w granicach ludzkiej wyobraźni. Mógłbyś zyskać tak wiele. Bo strach rodzi się z braku wiedzy, czyż nie? My zaś trzymamy w garści odpowiedzi na pytania, których wasi mędrcy nie odkryją nawet za sto lat. Widzieliśmy światy skryte przed waszym wzrokiem mrokiem kosmosu. Stanęliśmy nawet przed Bramami Edenu i widzieliśmy Pierwszego-i-Ostatniego. Już nigdy nie czułbyś strachu. Pozwól nam wejść. Przywitaj zagładę, a także nieskończone życie jakim jesteśmy…"

 

-… twoje… im…

 

„Stań się jednym z nas. Powiedz 'tak'. To wymaga bardzo niewiele. Prosta zgoda"

 

-… Nie.

 

„Nie? Nie masz żadnej ukrytej karty w swej talii, człowieczku. Trzymasz się w swym uporze jak pchła na szczurzym zadzie, ślepy na mizerność i nieważność swojego istnienia. Twój strach uczynił cię głupim, a głupota – złym. Żałujesz swego życia, wiedząc iż nie masz szans na odkupienie. Wyznaj mi swą winę, a obmyjemy cię z grzechu"

 

– Nie.

 

„Możesz…"

 

– Nie. Dosyć. Koniec, pasożycie. Twoje słowa… kłamstwa wzmocnione prawdą są tak wiarygodne… ale nie pozwolę ci dalej mówić. Nie masz prawa mnie oceniać ani… spoglądać w mą duszę, w przekonaniu… że cokolwiek zrozumiesz. Wiodłem trudny żywot… o który nigdy się nie prosiłem. A jednak został mi dany i uważam, że poradziłem sobie z nim całkiem nieźle. Poświęciłem wielu, ale nie obce jest mi poświęcanie siebie. Nie masz prawa oceniać mnie ty, ani żaden człowiek, żadna księga, żaden sąd, nawet cholerny Bóg w niebiosach! Zwłaszcza wy!

 

Demon zorientował się nagle, że coś jest potwornie nie tak. Zapuścił się w terytorium, które uznał za najbardziej wrażliwe… żal, strach. Od wieków obecne w głębi ludzkiej podświadomości, tak łatwe w nacisku, tak proste w manipulacji. Teraz jednak, gdy istota starała się oddalić, okazało się to niemożliwe. Czarne odnóża utkwiły w myślach tego człowieka jak ranne zwierzę w mrowisku. Z każdym słowem uczucia te pięły się w górę, ogarniały umysł demona…!

 

– Jesteś tylko zarazą.

 

„Puść mnie!"

 

– Potrafisz spoglądać w umysły ludzi, ale daleka jesteś od ich prawdziwego zrozumienia.

 

„Rozkazuję ci! Zabiję was wszystkich!"

 

– Nie żałuję swojego życia. Twoje zawyżone poczucie własnej wartości, o „nieśmiertelna", nie zmusi mnie do ugięcia się.

 

„Przestań!"

 

– Twoje imię.

 

„Nie!"

 

– TWOJE IMIĘ!!!

 

Ból, który czuł demon był oszołamiający. Miotał się w ślepej furii, słabnąc z każdą chwilą w pułapce w jaką się wpakowało, starając się przeciągnąć, zwalczyć, zniszczyć człowieka, który rzucał mu wyzwanie. Ale cierpienie było wszechobecne, pierwsze tak potężne jakie istota kiedykolwiek przeżyła w swej pozazmysłowej egzystencji. Ku swemu przerażeniu, pojęła nagle iż to on zagłębiał się w nią i wyciągał rękę by wyrwać z niej odpowiedź. Wbrew sobie, demon wywrzeszczał swe imię we wszystkich sześciu językach.

 

Gdy Bram je usłyszał, zaintonował jedno krótkie zdanie, wplatając w nie usłyszane imię. Chwilę potem, demon umarł.

 

***

 

Brown nie był w stanie wyrazić swej ulgi, gdy potwór przestał się miotać i upadł na ziemię.

 

Istota nie była w żaden sposób poruszona przez kulę, która przedziurawiła jej głowę. Równie dobrze Strażnik mógł strzelać w ścianę. Poza drobnym drgnięciem, żadnego efektu. Kiedyś widział człowieka, który biegł nawet gdy kula armatnia pozbawiła go głowy, jak cholerny kurczak. To było podobne, straszne i fascynujące zarazem.

 

Catie chodziła od boksu do boksu. Była podenerwowana, nie miała pojęcia ile czasu już spędzili na czekaniu. Wydawało jej się, że co najmniej parę godzin, gdy w rzeczywistości nie był to nawet kwadrans. Starała się nie wpatrywać w demona, ale miała ku temu inny powód niż Brown. Podczas gdy w nim stwór wywoływał chore przyciąganie, Catie przerażały podobieństwa, jakie istota dzieliła z jej bratem… Były nieliczne, ciało zostało doszczętnie zdeformowane, jednak prześladowała ją wizja twarzy małego chłopca, która nakładała się na to białe oblicze.

 

Harker otworzył nagle oczy i łapczywie złapał oddech.

 

– Obudził się! – Brown podszedł blisko kręgu, jednak nie przekroczył go.

 

Łowca Czaszek złapał za ostrze wystające mu z piersi i wyszarpnął je. Chociaż odnóże było grube jak klinga miecza, to w tym miejscu pozostał jedynie niewielkie nacięcie. Charończyk odwrócił się powoli do Strażnika.

 

– I… i co? – Jack zadał pytanie po krótkiej chwili milczenia.

 

– Nie żyje. Zabiłem to. Już koniec.

 

– Na Kronę! Niech będą jej dzięki, już myślałem, że dłużej nie wytrzy… Bram!

 

Charończyk nie usłyszał większości słów Jacka. Runął na twarz.

 

– Catie! Przynieś wodę! Albo nie, cholera, najpierw go wynieśmy stąd…

 

– Jack.

 

– Może ma coś w tych swoich workach. Jakieś ziele albo tabletkę, nie wiem…

 

– Jack! Spójrz na to!

 

Brown uniósł spojrzenie najpierw na dziewczynę, a chwilę potem na demona wciąż stojącego w kręgu. Blask w jego oczach zgasł, jednak pierś zaczęła się unosić raptownie, gdy monstrum łapczywie chwytało oddech.

 

***

 

Chociaż demon zginął w potyczce z Harkerem, ciało objęła w posiadanie Bestia.

 

Zrujnowane pogorzelisko, które zostało z myśli istoty zajęły ostatnie echa jej dawniej jaźni. Gniew, ból i przerażenie eksplodowały w zdeformowanym ciele jak fajerwerk na nocnym niebie. Szczątki myśli z trudem się formowały wewnątrz czaszki pozostałej istoty. Jak dziecko wydarte z łona matki, wszystko było nowe i okropne – światło z lampy naftowej za jasne, ruchy trojga ludzi zbyt prędkie, dźwięk deszczu stukającego w deski brzmiał jak ryczenie oceanu.

 

Myśli stopniowo się formowały w głowie Bestii. Jakakolwiek inteligencja przepadła, a pozostałą pustkę wypełnił na wpół zwierzęcy instynkt. Teraz istota wpatrywała się w troje ludzi…

 

Czerwona Kobieta wywołała echo w głębi serca potwora. To było ciepłe uczucie, które po chwili rozbuchało się w pożar furii i nienawiści. Kimkolwiek była, ona zginie pierwsza.

 

Żelazny Człowiek. Bestia przypomniała sobie huk oraz igłę bólu w głowie. W jednej dłoni spoczywało źródło tego cierpienia, a w drugiej jakieś sztuczne, przypominające kosę ostrze. Obojętne. Pożre go jako drugiego.

 

Czarny zaś leżał u stóp stwora. Ogrom emocji jaki wywoływał w nim ten osobnik prawie rozsadził od środka czaszkę Bestii. Ten tutaj nie zginie prędko. Go czeka ból, całe tygodnie agonii. Potwór wiedział niewiele, ale czuł iż w tej jednej sztuce jest całkiem wprawiony. Gdy ich pozabija, może znowu będzie Całością. Głosy powrócą, muszą. Tak, na pewno tak będzie…

 

Bestia otworzyła szeroko pysk i skoczyła przed siebie, z łatwością przebijając krąg.

 

***

 

Bestia skoczyła na niego. Brown w jednej chwili zdał sobie sprawę, że nie wygra tego pojedynku. Nie, jeśli zapomni się w walce i potraktuję swego przeciwnika jak człowieka.. Odbił w bok, czując jak biała kreatura przesuwa się nad nim. Upadł na plecy i zauważył, że para kościanych ostrzy wbiła się w miejsce gdzie przed chwilą stał. Puste oczodoły potwora wpatrywały się w Catie. Bestia szykowała się do kolejnego skoku.

 

Niewiele myśląc, Brown uniósł rewolwer i wypalił.

 

Ryk broni w ciasnej stajni ogłuszył ich wszystkich. Pierś potwora została rozerwana przez kulę, a siłą wystrzału rzuciła nim o ścianę boksu. Brown zerwał się na równe nogi, odgiął kurek i wystrzelił ponownie. A potem jeszcze raz.

 

Demon, trzęsąc się, powoli powstał. Powietrze przysłonił blady dym unoszący się z luf, ostry zapach po wystrzale wypełnił stajnię. Jack chłodno odnotował, iż to czego był właśnie świadkiem było niemożliwe. Nic nie mogło przeżyć czterech wystrzałów z pistoletu, nie ważne czym było. Tymczasem Bestia zwróciła się w jego stronę.

 

Rewolwer wypadł mu z dłoni. Brown zacisnął mocniej palce wokół rękojeści szabli, niepewny co ma właściwie uczynić. To trwało jedynie chwilę. Przypomniał sobie pewnego kapitana z odległych czasów, gdy był jeszcze gołowąsem . Tamten człowiek, podczas pierwszej bitwy w jakiej Jack kiedykolwiek brał udział, złapał go za włosy i, przekrzykując huk wystrzałów, krzyk ludzi, świst artylerii, wrzasnął w twarz: „MASZ WĄTPLWOŚCI GÓWNOZJADZIE? GDY NIE WIESZ CO ROBIĆ, WAL PRZED SIEBIE! DALEJ, DALEJ!"

 

Brown nienawidził tego człowieka z całego serca, ale w tej chwili zastosował się do tej rady.

 

Starł się z trzęsącym potworem w ciasnej przestrzeni między boksami. Demon pchnął swymi odnóżami, ale Jack w porę ich uniknął i ciął. Nie mógł parować, nie było jak. Walczył teraz ze zwierzęciem. Szabla uderzyła w szyję kreatury, a z tego miejsca buchnęła czarna, parująca krew. Monstrum jednak nie zdawało się poruszone tą raną i natarło ponownie.

 

Brown wyminął potwora, odbijając się od boksu po swej prawej. Plecy potwora były odsłonięte, więc ciął prosto w kark. Bestia zawyła i szarpnęła się, ale ostrze utkwiło zdumiewająco głęboko. Uczepiony go Strażnik kopnął w tył kolana, powalając swego przeciwnika na ziemię. Potwór zaczął się szamotać, ale w tym momencie Jack wyszarpnął zza pasa jeden z sztyletów Harkera, który pożyczył gdy Łowca zapadł w swój letarg. Ostrze wbiło się w tył głowy demona jak gorący nóż w masło. Ktoś przebiegł za ich plecami.

 

Siła kolejnego szarpnięcia zaskoczyła Browna. Upadł z sapnięciem do tyłu, a demon błyskawicznie obrócił się i rzucił na niego. Chociaż osłabiona, Bestia z łatwością przygwoździła Strażnika do ziemi. Długie palce zacisnęły się na nadgarstkach, a ohydne oblicze pochyliło nad Jackiem, który przestał odczuwać strach. Leżąca na nim kreatura była bardziej żałosna niż straszna. W jego głowie pojawił się na moment obraz biedaków uzależnionych od Biegnącego Reggiego, narkotyku który zalewał ulice wielu miast, nawet tych najpotężniejszych. Blada, wygłodzona gęba, żałosne trzęsące się ciało, urywany, cuchnący oddech.

 

Smrodliwy opar owiał twarz Browna. Przez chwilę szukał czegoś, co mógłby powiedzieć w obliczu nadchodzącej śmierci w paszczy demona, ale nic nie przyszło mu do głowy…

 

– Ray!

 

Bestia szarpnęła się do tyłu. Imię wypowiedziane przez Catie poruszyło strunę dawnych uczuć w ciele demona, jednak wraz z nimi jego umysł zalał ból pozostawiony przez dawno nieobecne wspomnienia. Stwór uniósł wzrok na dziewczynę, dysząc żądzą krwi…

 

Bełt z srebrnoszarym grotem wbił się w policzek Bestii. Demon odskoczył, a z jego ust po raz pierwszy usłyszeli bolesne wycie. Stwór odturlał się w bok, szarpiąc i dygocząc.

 

Catie opuściła kuszę. Na kilka chwil zdołała oddalić od siebie jakiekolwiek uczucia jakie nią targały. Przez chwilę zastanowiła się, czy Harker i Brown czuli to samo, gdy pociągali za spust. Ten zimny spokój, który sprawiał iż na jeden krótki moment cały świat zamierał. Precyzja tysiąckrotnie silniejsza od jakiegokolwiek strachu, która sprawiła iż pociągnęła za spust kuszy w idealnym momencie.

 

Jack wstał i podszedł do kobiety. Oboje spojrzeli na siebie, niepewni. Bestia została pocięta, w jej ciele ziały otwory po wystrzale z rewolweru, a w twarzy tkwił bełt, a jednak wciąż żyła. Co więcej mogli zrobić?

 

– Jack – głos Harkera dobiegł ich potwornie zachrypiany. – Pomóż mi wstać.

 

– Na Koronę… myślałem, że już po tobie! – Strażnik podał rękę przewodnikowi i podźwignął go na równe nogi.

 

– Co? Nie… nie, wręcz przeciwnie. Wygrałem.

 

– … właśnie widzę.

 

Kreatura na podłodze odzyskała panowanie nad sobą. Uniosła na moment łeb, by spojrzeć na troje ludzi, po czym zaczęła pełznąć. Wyciągała przed siebie jedną łapę za drugą, wbijając pazury w drewnianą podłogę. Odnóża na plecach dygotały. Czarna smuga znaczyła trasę, którą z trudem pokonywał.

 

Harker przez chwilę przyglądał się zmaganiom Bestii, po czym odwrócił się do Catie.

 

– Możesz już mi oddać moją kuszę.

 

– Co? Oh, tak.

 

– Co z nim zrobimy? – Jack wskazał podbródkiem na demona, który się zatrzymał. Pierś unosiła się i opadała raptownie, a czoło opierało o deski.

 

– Zajmę się tym. Nie możemy go ot tak zostawić. Wy dwoje idźcie do gospody. Przeczekamy tam burzę i wyruszymy.

 

Jack pokiwał głową. Położył dłoń na ramieniu dziewczyny, która obdarzyła istotę ostatnim, długim spojrzeniem. Przez chwilę miała wrażenie, że zacznie płakać, ale żadne łzy nie nadeszły.

 

– Zrób to szybko – rzekła jedynie, po czym wyszła ze stajni. Jack wyszedł moment później.

 

Abraham Harker został sam na sam z ciałem, które kiedyś zamieszkiwał Ray Alberts. Deszcz na zewnątrz zdawał się słabnąć. Lampy rzucały drżący blask na pobojowisku, jakie za sobą zostawili. Przewodnik zauważył, że gdzieś zgubił swoją fajkę. To była już ósma w tym roku. Patrząc się na zdychającego demona, zaczął się zastanawiać czy nie rzucić palenia. Albo przerzucić się na papierosy.

 

Owinął biały opatrunek ciaśniej wokół pięści i podszedł do jednej z lamp.

 

– Nie wiem co się stało z twoją duszą, chłopcze. Jeśli miałeś w sobie taką parę co twoja siostra, to wyrósłbyś na niezłego twardziela. Ale hej, co ja tam wiem…

 

Bestia uniosła na niego spojrzenie. Otworzyła pysk i wydała kolejne, przeciągłe wycie. Harker zaintonował parę słów, skupiając się na płomieniu w lampce. Gdy skończył, zacisnął zęby i rozbił szkło pięścią. Ogień błyskawicznie rozprzestrzenił się po przesiąkniętym krwią opatrunku i przybrał zielonkawą barwę.

 

– Niech twoje ciało spoczywa w spokoju.

 

Ignorując ból, podszedł szybkim krokiem do demona i wbił ogień prosto w jego twarz.

 

Płomienie ogarnęły ciało istoty.

 

***

 

Ósmego dnia, trójka podróżnych dotarła do brzegów Rejanu.

 

Późnym rankiem znaleźli się na łodzi, która przewiozła ich na zdrowy brzeg. Kapitan, który przewodził kompani strzegącej granicy na tym odcinku, przez długą chwilę nie wiedział co powiedzieć gdy stanął twarzą w twarz z rannym Łowcą Czaszek. Obecność przewodników nie była niczym niezwykłym; często pokonywali rzekę, zmierzając na wyprawy do Martwych Ziem. Chociaż wyglądali jak włóczędzy, to cieszyli się specjalnymi przywilejami ze względu na swe zasługi.

 

Nikogo nie dziwiło, gdy Charończycy przybywali z cennymi znaleziskami, ale widok ocalałych po tak długim okresie skażenia był wstrząsającym przeżyciem. Zwłaszcza iż wyglądali, jakby przeszli przez piekło. Kapitan zaproponował, że pośle po medyka by sprawdził czy nie uczepiło się ich jakieś choróbsko. Harker uznał to za dobry pomysł. Powierzchowne badania wypadły pomyślnie; największym problemem jaki dręczył tych ludzi było zmęczenie i niedożywienie. Patrząc się jednak w ich oczy, zarówno kapitan jak i medycy wiedzieli, że najgłębsze rany ci ludzie zaznali nie na ciele.

 

Pod koniec tego samego dnia, Harker pożegnał się z Brownem.

 

– Powinieneś dać znać Catie, że już stąd odjeżdżasz.

 

– Oboje wiemy, że jestem ostatnią osobą, którą ona chce widzieć.

 

– Nie będę się z tym kłócić… dasz sobie radę z tą ręką?

 

Harker przez chwilę spoglądał na owiniętą nowym opatrunkiem dłoń. Wciąż bolało, ale na razie nic nie mógł na to poradzić. Takiego oparzenia nie dało się zwalczyć tradycyjnymi metodami.

 

– Dojadę do swoich to się tym zajmą. Nie martw się, podróżowałem już w gorszych warunkach…

 

– Potrafię to sobie wyobrazić.

 

Mężczyźni stali teraz przed zajazdem, w którym umieścił ich jeden z przygranicznych urzędników. Wedle jego zaleceń, mieli czekać na jeden z porannych dyliżansów, który zabierze ich prosto do Katzburga. Brown miał zgłosić się do garnizonu Strażników. Catie polecono udać się zaś do jednego z ośrodka dla uchodźców. Harkera zaskoczył nieco fakt, że takie instytucje wciąż urzędowały.

 

– Zostań chociaż na noc. Dotarliśmy do cywilizacji, ale drogi nie są aż tak bezpieczne.

 

– Poradzę sobie. Noc na świeżym… czystym powietrzu dobrze mi zrobi.

 

Brown opuścił głowę.

 

– … wiedziałeś, że tamto gadanie o pieniądzach to kłamstwo? Nic nie mogę ci dać.

 

– Ano.

 

Łowca Czaszek zarzucił swój worek na plecy. Słońce zaczęło się powoli skrywać za czubkami drzew na zachodzie. Cienie wydłużały się coraz bardziej.

 

– Skłamałbym, gdybym powiedział, że poznanie ciebie była przyjemnością, Bram – Jack splunął w trawę. – Ale nie jestem takim durnym kmiotem, żeby nie zrozumieć, że zawdzięczam ci życie. To wszystko wciąż… wsiąka we mnie. Wolę nie myśleć nawet, co dzieje się teraz z Catie. Ale wyprowadziłeś nas stamtąd, chociaż nie musiałeś. Ba. Za darmo. Dziękuję.

 

– Ano… – Harker uśmiechnął się krzywo. – Tylko proszę, nie mów nikomu o tym, że pomogłem wam bezpłatnie. Moi bracia wystrugają dla mnie pal jeśli się o tym dowiedzą…

 

Podali sobie ręce i, po chwili milczenia, każdy udał się w swoją stronę. Jack wkroczył do zajazdu, gdzie udał się do swojego pokoju i przespał równe czternaście godzin, szarpany przez koszmary. Bram Harker zaś ruszył przed siebie, na północ.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

... Za długie? Dlatego nikt nie czyta o_o?

Ciekawe zakończenie. Cała ta historia, wydawała mi się od początku trochę dziwna. Połączyłeś coś w deseń westernu z krwawym filmem o zombie i wrzuciłeś w to bohatera obdarzonego pewnymi magiczno-organicznymi zdolnościami, na kształt wiedźmina. Zamieszałeś, zmiksowałeś i gotowe. Innowymiarowa, mentalna walka z demonem, doprowadziła do wrzenia. Wybuchowa mieszanka. Zauważyłem pewne błędy, jednak nie wypisałem ich od razu i teraz raczej nie będę ich w stanie znaleźć. Nie było ich wiele. Troche mnie tylko zdziwiło, z jaką łatwością Brown walczył z bestią. Ona praktycznie go nie drasnęła na początku, a on ją poniewierał jak chciał. Ogólnie mi się podobało. Zgrabnie zamknięta fabuła, ciekawe złączenie początku z końcem. Nie jest to seria luźno powiązanych historii, ale jedna opowieść, co nie zawsze się udaje w przypadku pisania opowiadania częściami. Polecam innym do przeczytania.

Pozdrawiam.

Wiedziałem, że nie uniknę porównania z wiedźminem... zrozumiałem to około 10 minut po pierwszym pokazie jego zdolności mistycznych. Tak czy inaczej, dziękuję, że zrobiłeś to w taki ładny sposób, a nie "OMG PLAGIATOR TO WIEDŹMIN Z SZCZELANIEM LOLOLO" ^^. Brown trochę się wykaraskał zbyt łatwo, prawda, ale trochę o to chodziło. Bestia to była już tylko drgając, odcięta kończyna, którą sekundy dzieliły od śmierci.

Co do moich połączeń, cieszę się, że pierwszy komentarz jest pozytywnie do tego nastawiony. Jeżeli ktoś mnie oskarży o to, że na samym początku tej historii obiecuję zupełnie coś innego niż potem dostarczam, to ma trochę racji. Ale tylko trochę. Starałem się, by całość miała dobrą jakość na każdym poziomie. Poza tym, pieprzony mentalny pojedynek to był pierwotny pomysł na tę historię...

Anyway. Cheers!

Przeczytałem, no i powiem, że jednak nie takiego zakończenia się spodziewałem, ale czuć było, że historia idzie w tym kierunku. Przyznam, że tą część musiałem zmęczyć, gdyby to było nowe opowiadanie to bym nie doczytał. Opisy mnie nużyły. Wg mnie zdecydowanie za mało dynamiczne jak na sytuację. 

Jeśli chodzi o wiedżmina, to w ogóle mi się nie skojarzyło, ale jak już o tym wiem, to rzeczywiście sporo podobieństw. ;)

Pozdrawiam,
Snow 

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Przeczytałem, no i powiem, że jednak nie takiego zakończenia się spodziewałem, ale czuć było, że historia idzie w tym kierunku. Przyznam, że tą część musiałem zmęczyć, gdyby to było nowe opowiadanie to bym nie doczytał. Opisy mnie nużyły. Wg mnie zdecydowanie za mało dynamiczne jak na sytuację. 

Jeśli chodzi o wiedżmina, to w ogóle mi się nie skojarzyło, ale jak już o tym wiem, to rzeczywiście sporo podobieństw. ;)

Pozdrawiam,
Snow 

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Przeczytałem całość na jednym oddechu. Doskonałe. Świetnie wymieszane konwencje i klimaty. Dobra fabuła. Niechaotyczna, niesztampowa, bez udziwnień, wciągająca. Najbardziej podoba mi się ten gęsty post-apokaliptyczny sos, w którym maczany jest western, fantasy, horror i co tam jeszcze.

Jeśli chodzi o błędy, to proponuję popracować nad zaimkami. Zauważyłem sporadyczne nieścisłości w konstrukcji zdań, ale nie wpływają one na pozytywny odbiór całości.

O łowcy Harkerze z przyjemnością poczytam więcej.

Infundybuła chronosynklastyczna

Nowa Fantastyka