- Opowiadanie: Urban Horn - O Robotach, które umieją kochać. (Rozdział 1)

O Robotach, które umieją kochać. (Rozdział 1)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

O Robotach, które umieją kochać. (Rozdział 1)

Bo wojna i człowieczeństwo to pojęcia wzajemnie się wykluczające (…) I dlatego niechaj żyje nam wojna, panowie. Wojna, która nas odmienia i na zawsze odmieni. I ocali nas przed człowieczeństwem. Tym człowieczeństwem, które nie da nam nic, poza zamkniętym kręgiem życia.

Andrzej Sapkowski
Rozdział 1

Wojna w imię pokoju

 

 

Tej nocy księżyc świecił wysoko na niebie, pośród licznych gwiazd. Mały oddział robotów wspinał się na wysoką, na ponad dwadzieścia metrów stertę złomu. Pokiereszowane wraki samochodów oraz inne kawałki metalu niewiadomego pochodzenia odgradzały ich od celu.

Oddziałem dowodził Hiob 490 – uzbrojony w karabin M4 z celownikiem laserowym, jedenastoletni robot, o poważnej, chudej twarzy. Oddział, któremu przewodził, liczył dziesięciu żołnierzy. W większości byli to weterani wojenni. Żadnych nowicjuszy. Akcja była poważna, a więc nie można było pozwolić sobie na żadne wpadki.

Hiob ostrożnie wszedł na maskę jakiegoś dżipa i przykucnął. Odwrócił się w stronę robotów.

– Jesteśmy kilka metrów od ich terenu. – poinformował ochrypłym, ludzkim głosem. – Azarel, sprawdź sytuację u góry!

– Tak jest! – odrzekł jeden z żołnierzy. Był to robot o twarzy młodzieńca. Pełne jego imię brzmiało Azarel 244.

Bezszelestnie wspiął się na żelazny kontener, po czym, przyciskając AK-47 do piersi, wychylił się zza sterty złomu. Wystarczyło kilka sekund na ogarnięcie wzrokiem panującej tam sytuacji. Zaraz z powrotem schował się i nachylił się do Hioba.

– Dwóch ludzi idzie w naszą stronę. – zameldował.

– Czyli patrol jest dokładnie tam, gdzie przewidywaliśmy. – ucieszył się dowódca. – Dyskretnie obstawcie teren. Bądźcie blisko celów. Zaraz po tym, jak złożą meldunek, Jakub i Ewa, jak to było ustalone, po cichu ich likwidują. Zrozumiano? To dobrze. Wykonać! – rozkazał.

Grupa zaczęła rozchodzić się na dwie strony i zajmować pozycje jak najbliżej wejścia na teren wroga. Niektórzy, w tym Jakub, Ewa i Azarel, odważyli się nawet wyjść poza stos złomu i znaleźć sobie inną kryjówkę. Nie było to trudne. Niewielki plac, na którym się znajdowali, usiany był wręcz wrakami samochodów i innych pojazdów. Na ziemi leżały też inne, mniejsze odpadki, takie jak opony, zniszczona broń, lub części martwych robotów.

Dwóch ludzi szło w ich stronę z kałasznikowami, do których przymocowane mieli latarki. Rutynowy patrol.

Azarel wyjrzał z ukrycia. Obaj mieli mundury wojskowe. Jeden z żołnierzy był szczupły i miał krótką brodę, a jego jasne włosy upięte były czerwonym paskiem materiału. Drugi, znacznie grubszy, był łysy i miał mocny zarost. Zatrzymał się on właśnie przy jednym z samochodów i, odłożywszy karabin, położył na masce jakiś papierek.

– Tobie też skręcić, Sasza? – spytał, pracując nad własnym skrętem.

– Dzięki, Dmitry. – odparł tamten – Wiesz, że nie jaram. I ty też nie powinieneś. Nie chodzi mi nawet o płuca, ale o mózg. – Sasza zrobił mądrą minę. – Z każdym dżointem twoje IQ maleje.

– Bzdur żeś się nasłuchał. – Dmitry odpalił skręta i zaciągnął się. W końcu wypuścił dym i wyjął z ust obiekt ich rozmów. Obejrzał go na tle nieba.

– Co myślisz o tej całej wojnie? – spytał po chwili.

Sasza przystanął i uśmiechnął się.

– Skręty skłaniają do refleksji, co? A wojna? A co można o niej myśleć? Walczymy z czymś, co sami stworzyliśmy. Staraliśmy się, by roboty były do nas podobne i w końcu okazały się być zbyt podobne. To wszystko.

– No. – Rosjanin podniósł broń i przewiesił ją sobie przez ramię. – Nie ma czym się martwić. Kiedyś to było z nami źle. Jeszcze trochę a w ogóle, roboty zajęłyby nasze miejsce. No ale cóż, ludzi nie da się zniszczyć. A na pewno nie może zrobić tego ktoś… tfu! Coś, czemu my daliśmy życie!

– Gdyby nie było się czym martwić, to i nas by tu nie było. Te cholerne roboty wciąż gdzieś się kryją i ze znalezionych szczątków robią następne. Trudno będzie się ich pozbyć.

– Ech… Naprawdę nie rozumiem, jak to jest, że tak dobrze znając swego przeciwnika, nie dajemy rady się go pozbyć. Przecież wiemy o tych robotach wszystko! Sami daliśmy im możliwość myślenia, samodzielnego podejmowania decyzji!

– Właśnie. Są jak my, a więc ta wojna, wbrew pozorom, nie różni się tak bardzo od poprzednich. To nie jest jak walka z jakąś obcą rasą, przybyszami z kosmosu. To jest jak walka ludzi z ludźmi. A ludzie nigdy nie umieli sobie z innymi ludźmi poradzić i walczyli sami ze sobą. Poza tym oni też nas znają. Powstały, by nam pomagać, a więc mają zaprogramowane wszelkie informacje nas dotyczące.

– Tak, tak, sami się o to prosiliśmy. – Dmitry zrobił okrąg z dymu. – Tak bardzo staraliśmy się pokazać robotom, że są nam równi, że w końcu uwierzyli. Teraz też zakładają ponoć rodziny, a ojcowie własnoręcznie składają synów. Ale zaprogramowane, mają uczenie się. Po stworzeniu są jak dzieci, a inne roboty dopiero uczą ich życia. Trwa to co prawda tylko cztery lata, ale i tak mówi się tu o własnym doświadczeniu, a nie zaprogramowaniu informacji. Tak w ogóle – znów przyjrzał się skrętowi z uwagą – to oni są lepsi od nas. Jakby się dokładniej przyjrzeć, są jak ludzie, tylko nie mają pewnej wady, która tak nas osłabia. Nie walczą sami ze sobą. Robot robotowi bratem.

– Mylisz się, Dmitry. Może wojna niszczy, może jest samym złem, ale z tego zła bierze się cały postęp. Bez wojny nie bylibyśmy tym, kim jesteśmy. Bez takich wielkich przywódców wojennych, których uważa się teraz za tyranów i zwyrodnialców, świat byłby słabszy. Ludzkość byłaby znacznie mniej zaawansowana technicznie. Weźmy chociaż takiego Hitlera… Przepraszam, weźmy lepiej Lenina. No więc taki Lenin…

– Przerwij na chwilę swój filozoficzny wywód! Coś słyszałem! – Rosjanin uniósł kałasznikowa i wypuścił dym nosem.

Sasza również wycelował karabin w mrok przed nimi.

– Wiesz, kiedy Michaił dał mi spróbować tego, czego wy tam jaracie, to słyszałem ryczenie lwa i trąbienie słonia – powiedział. – Tak więc daj spokój, ja nic nie słyszałem.

– Cicho! Zioła wyostrzają zmysły!

– Daj spokój, Dmitry! No, popatrz! – ruchem karabinu ogarnął całą okolicę. – Nic tutaj nie ma! Pusto! Tak więc zgłośmy się i chodźmy.

– Jestem pewien, że coś…

– Michaił ma gorzałę!

– Yyy… Masz rację, Sasza. Zdawało mi się, chodźmy! – Zgasił papierosa, po czym dobył krótkofalówki i podniósł ją do ust. Nacisnął przycisk.

– Beta do wieży, beta do wieży! U nas w porządku, teren czysty. Powtarzam: U nas w porządku, odbiór!

Krótkofalówka zabrzęczała, po czym otrzymali odpowiedź:

– Tutaj wieża, przyjęliśmy! Wracajcie do bazy bzzz…. Powtarzam: Wracajcie do bazy!

Mężczyźni odwrócili się. Skryci w mroku Ewa i Jakub wysunęli z dłoni kilkunastocentymetrowe, cienkie ostrza. Oboje, jak na komendę, wyskoczyli z ukrycia i w dwóch susach znaleźli się przy Dmitrim i Saszy. Szybko, w jednym momencie, zakryli ich usta dłońmi i wbili ostrza w plecy na całą głębokość. Tak, by przebić serca. Azarel i Hiob wychylili się i czekali, gotowi do oddania strzału. Nie było jednak takiej konieczności. Mężczyźni padli na ziemię martwi.

Hiob 490 wyszedł z ukrycia i, odłożywszy M4, podniósł karabin jednego z trupów. Odpiął od niego latarkę, skierował ją na wschód i dał umówiony znak. Dwa krótkie mignięcia i jedno długie. Po chwili oczekiwania otrzymali odpowiedź. Dwa długie, jeden krótki. A więc w porządku.

– Dobrze. Teraz musimy zaczekać na znak od nich. – Dowódca podniósł karabin. – Tymczasem przygotuj rakietnicę, Jakubie. Wiesz, który budynek masz rozwalić?

– Ten z anteną na dachu. – Jakub 217 wsunął ostrze z powrotem do dłoni, po czym odebrał wyrzutnię rakiet od innego robota. – Tamten, znaczy się. – Wskazał palcem jedną z budowli.

Baza była niewielka, a budynków było tylko kilka. Jednak każdy z nich był niczym twierdza. Betonowe ściany były potwornie grube, a cały teren patrolowali uzbrojeni ludzie. I, na szczęście, mieszkańcy bazy pokładali wielkie nadzieje w swych strażnikach, więc sami nie spodziewali się ataku. Myśleli, że jeśli już zostaną zaatakowani, to strażnicy zatrzymają wroga przynajmniej na jakiś czas. Tak, by zdążyli się uzbroić. Strażnicy byli rzeczywiście znaczną przeszkodą, ale, na szczęście, nie posiadali oni kombinezonów ochronnych, które, ostatnimi czasy, bardzo się wśród ludzi spopularyzowały.

– A czemu akurat ten? – Hiob wciąż sprawdzał swego żołnierza.

– Bo nie chcemy, by nawiązali oni kontakt z innymi bazami i przyzwali pomoc. – odrzekł Jakub, ważąc w rękach wyrzutnię rakiet. – Raczej nie zdążyliby ocalić tej bazy, ale mogliby dogonić nas w drodze powrotnej, a tak dowiedzą się o tym przy następnej wizycie.

Azarel przysłuchiwał się rozmowie, siedząc na bagażniku czegoś, co kiedyś było najpewniej Volkswagenem Passatem. Była to dla niego dopiero trzecia poważna akcja i chciał się nauczyć czegoś więcej. Nie był nowicjuszem i wiedział już wiele na temat zdobywania wrogich baz. Zawsze wiedział ze szczegółami, jak wykonać swoje zadanie. Teraz jednak, by dowiedzieć się jeszcze więcej, słuchał rozmowy Hioba i Jakuba, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Był najmłodszy w zespole i wiedział, że jeśli coś pójdzie nie tak, to wina spadnie na niego.

– A z jakiej odległości będziesz strzelał? – Hiob kontynuował odpytywanie.

– Siedemdziesiąt pięć metrów. Obecnie dzieli nas od bazy sto pięćdziesiąt. Wiem, że to bardzo blisko, ale znacznie zwiększa prawdopodobieństwo trafienia.

– Dobrze. Pamiętaj, nie zawiedź nas. Od celności twojego strzału zależy powodzenie dalszej części misji.

Azarel nie znał Jakuba zbyt dobrze. Raz jedynie był z nim w zespole, gdy poprzednim razem zdobywali jakąś bazę. Zrozumiał, że Hiob odpytuje go nie tylko dlatego, że po raz pierwszy jest pod jego komendą, ale dlatego, że po raz pierwszy jego zadanie powiązane będzie z oddaniem strzału z rakietnicy. Rzeczywiście, trafienie jest kluczową częścią akcji. Jeśli spudłuje, to mają jeszcze szansę zdobyć tą bazę, ale nie ujdą kilometra, a najadą wezwane jednostki z innej, znacznie potężniejszej bazy, oddalonej o ponad trzydzieści kilometrów od tej. Z nimi nie będzie już szans.

Teraz jednak czekali tylko na znak od trzeciego oddziału. Atakować mieli od trzech stron i każdemu oddziałowi przypadała likwidacja jednego patrolu. Widać tamci jeszcze dyskutują przy skrętach, bo likwidacja ma nastąpić, gdy patrolujący ludzie potwierdzą przez radio, że nie ma zagrożenia. Ci widać jeszcze nie potwierdzili. A może nie potwierdzili, bo ich znaleźli? Chociaż nie, w tedy dałoby się słyszeć wystrzały. Poza tym w razie problemów mieli dać umówiony sygnał.

Azarel odrzucił tę myśl. Na pewno jeszcze czekają. A gdy tylko Hiob odpowie, wkroczą do akcji.

Plan był prosty. Baza miała zostać zaatakowana z trzech stron. Oddziały atakujące od wschodu i zachodu liczyły sobie po dwadzieścia robotów. Zespół mający przeprowadzić frontalny atak należał do Hioba, który zarazem dowodził całą misją. Miał dać latarką znak rozpoczęcia akcji, lecz strzelać mieli zacząć dopiero, gdy rakieta Jakuba trafi w odpowiedni budynek. W razie, gdyby Jakub spudłował, nie mieli więcej robotów z rakietnicami, więc w nim cała nadzieja.

W końcu oddział Hioba 490 ujrzał długo oczekiwany znak. Dwa krótkie mignięcia latarką, jedno długie. A więc wszyscy są w gotowości. Pora zaczynać.

Skierowawszy latarkę najpierw w jedną, a potem w drugą stronę, Hiob migną szybko trzy razy. Oddziały natychmiast ruszyły do przodu. Azarel również wstał z wraku i wraz ze swym zespołem zaczął iść. Obserwował, jak Jakub i jeszcze jeden robot, mający za zadanie go osłaniać, wysuwają się przed resztę oddziału. Zręcznie omijali wszelkie przeszkody, zostawiając zespół coraz bardziej z tyłu. W końcu Jakub 217 przyklęknął, osłaniany metalowym kubłem, i wycelował rakietnicę. Wszyscy zajęli dogodne pozycje i zamarli w oczekiwaniu. Usłyszeli ludzki krzyk:

– Widziałeś to!? Idą!

– Strzelaj, Jakub! – warknął Hiob. – Strzelaj!

Jakub strzelił. Z wyrzutni z hukiem wyleciała kula ognia. Zostawiając za sobą dymny ślad rakieta poszybowała w stronę odpowiedniego budynku. Dały się słyszeć urwane, ludzkie wrzaski i przekleństwa. Większość z nich zagłuszył wybuch. Rakieta uderzyła idealnie w budynek z anteną na dachu.

Jakub trafił.

Drużyna wstała i ruszyła przed siebie. Rozległy się strzały. Baza została wzięta półkolem, od trzech stron. Hiob, przechodząc obok Jakuba, poklepał go po ramieniu. Ale nie zatrzymał się na dłużej. Ruszył w stronę bazy.

– Blaszaaaakiiii!!! – ostrzegał ktoś.

Azarel biegł przed siebie. Zza ściany jednego z budynków wyłonił się człowiek z czarnym karabinem M4. Takim samym, jaki miał Hiob. Azarel nie zatrzymywał się. Strzelił w niego serią z biegu. Widział, jak kule przeszywają ciało, a martwy człowiek pada na ziemię. Biegł w jego stronę, bo ściana, za którą się krył, dawała rzeczywiście bardzo dobre schronienie przed kulami strażników, nadciągających z wnętrza bazy.

Na ziemi, tuż koło niego, wzbijały się tumany kurzu. Ktoś w niego celował, ale strzelał pojedynczo i nie umiał trafić. Robot dobiegł do ściany i zobaczył, że ostrzeliwuje go teraz leżący w kałuży krwi człowiek z pistoletem. Widocznie przeżył wybuch. Stanął w rozkroku, uniósł lufę AK i przytrzymał spust. Żołnierz więcej się nie podniósł.

Teraz huki wystrzałów dochodziły z każdej strony i wszędzie latały kule. Zaczęło się na poważnie.

Azarel stanął za ścianą, w umówionym miejscu. Przycisnął karabin do piersi i rozejrzał się. Wiedział, że nie jest całkowicie bezpieczny. Czekał jednak na Pawła 128. Bez niego miał nie wchodzić do budynku.

Będące tuż przy nim drzwi otwarły się i wybiegło z nich trzech ludzi. Dwóch miało karabiny, a jeden – pistolet marki Beretta. Nim go zauważyli, zdążył wycelować i wpakować w nich długą serię strzałów. Ktoś jednak mu pomógł. Ktoś strzelał też zza niego. Gdy był już pewien, że ludzie ci nie żyją, odwrócił się. Zobaczył Pawła – robota o chłopięcej twarzy, trzymającego taki sam AK.

– Wchodzimy! – powiedział Paweł na powitanie.

– Chwileczkę! Muszę zmienić magazynek!

Wpadli do budynku w jednym momencie i odwrócili się w przeciwne strony. Trafili widać do jakiegoś mało znaczącego pomieszczenia. Były tam tylko stoły i krzesła, a na stołach leżały porozrzucane karty i szklanki. Słabe, sterczące z sufitu żarówki oświetlały też kilku ludzi, z których większość była uzbrojona. Jednak to Azarel i Paweł strzelili pierwsi. Grad pocisków spadł na ludzi, próbujących schronić się za drewnianą powłoką przewróconych stołów i krzeseł. Łuski spadały na ziemię jedna po drugiej. Jednak z tej odległości drewno nie powstrzymywało kul i przebijały one ludzi na wylot. Sprytniejsi strzelali bez wychylania się, przykładając broń do blatów.

Paweł padł na kolano. Trafili go w udo. Już miał na muszce kryjówkę strzelającego, już miał strzelać, gdy nagle coś sobie uświadomił. Cyknięcie, które nastąpiło po naciśnięciu spustu ostatecznie potwierdziło obawy.

Nie miał naboi. Na szczęście człowiek tego nie widział i, nie ryzykując wychylania się, ponownie przestrzelił blat, za którym się krył. Kula szczęściem jedynie otarła się o biodro Pawła.

W tym momencie ucichł i kałasznikow Azarela. On jednak zdołał uporać się ze wszystkimi, z którymi miał się uporać. Paweł nie. Człowiek usłyszał, że skończyły im się naboje i wstał. Paweł obawiał się, że ta pulchna, ozdobiona czarnym wąsem twarz, będzie ostatnim, co zobaczy. Mógł teraz zrobić tylko jedno. Puścił karabin i uniósł prawą rękę, lewą dłonią trzymając się za nadgarstek. Coś otwarło mu się w dłoni.

Człowiek podniósł już Glocka i…

Od grubych ścian budynku odbił się huk wystrzału. Z nadgarstka Pawła wypadła łuska i z brzdękiem uderzyła w ziemię. Na czole człowieka pojawił się niewielki otwór o średnicy dziewięciu milimetrów.

Trup ciężko zwalił się na ziemię, a roboty odetchnęły z ulgą, dziękując ludziom w duchu, za to, że przy projektowaniu pierwszego uczłowieczonego robota nie zapomnieli zaopatrzyć go w pistolet w prawej ręce. Ale wiedzieli, że to nie koniec. Czeka ich jeszcze wiele pracy.

Po zmianie magazynku wyszli z budynku. Z zewnątrz wciąż dochodziły odgłosy bitwy. Przebiegnięcie z jednego gmachu do drugiego wcale nie było tak łatwe, jak się wydawało. Do tego Paweł był ranny w nogę i lekko utykał. Chcieli pokonać ten odcinek w linii prostej, jak najkrótszą drogą. Biegli schyleni, by zmniejszyć prawdopodobieństwo trafienia ich. Ktoś strzelał zza nich. Ktoś strzelał z lewej. Wszędzie ktoś strzelał.

Nagle, niespodziewanie, tuż obok nich coś wybuchło. Najpewniej granat. Zdążyli odskoczyć, ale zobaczyli, jak Jakub 217 uderza plecami w ścianę. Nie miał broni, ani ręki, a duża część jego twarzy była spalona. Granat wzbił w górę chmurę pyłu, która całkowicie zasłoniła Pawłowi i Azarelowi ludzi ostrzeliwujących Jakuba. Azarel puścił z biegu krótką serię w ich stronę, ale to nie wystarczyło. Znacznie dłuższa i gęstsza seria spadła na Jakuba. Kule podziurawiły mu korpus i głowę. Paweł zatrzymał się i z wrzaskiem ostrzelał rozwiewający się pył.

Jakby to mogło jakoś pomóc Jakubowi…

Azarel złapał go za ramię i pociągnął zdecydowanie. Nie mogli tak stać w sercu bitwy. Paweł zrozumiał to i znów puścili się biegiem. Wejście do budynku nie było chronione. Przy otwartych drzwiach leżały już dwa trupy, a więc ktoś ich uprzedził. Choć z pewnością nie pofatygował się, by wejść do środka.

Budynek był znacznie większy od poprzedniego, choć z zewnątrz wyglądał podobnie. Kamienny bunkier o grubych ścianach i maleńkich oknach.

Zatrzymali się przy drzwiach. Byli pewni, że fakt, iż są otwarte świadczy o tym, że ktoś na nich czeka. Albo mylili się, i ktoś już zajrzał tam przed nimi, choć wydawało się to mało prawdopodobne. Azarel pokazał Pawłowi coś na migi, a gdy ten przytaknął skinieniem, schylił się i ruszył pod ścianą budynku w stronę jednego z okien. Gdy znalazł się pod nim podniósł się i dyskretnie, jednym okiem, zajrzał do środka. Okazało się, że jest to magazyn broni. Pod ścianami stały równo poukładane karabiny. Na półkach leżały pistolety i broń cięższa a na wieszakach wisiały kamizelki. Tak, jak się spodziewali, nigdzie nie było metalowego kombinezonu bojowego.

Pod jedną ze ścian stało dwóch ludzi. Azarel nie był pewien, co do ich broni, ale przypuszczał, że są to karabiny M16. Tak więc było się czego bać. Jednak, mimo że uzbrojony był tylko w kałasznikowa, miał znaczną przewagę. Widział ich, a oni jego nie. Podniósł się i, wsadziwszy lufę AK w okienko, wystrzelił krótką serią. Nie wiedział, czy trafił. W odpowiedzi usłyszał, jak stłumione specjalnymi tłumikami wystrzały karabinów posyłają kule w ścianę i okna. On jednak zdążył już ukryć się za ścianą, której grubość była mu teraz pomocna.

Gdy ludzie zajęci byli wyładowywaniem magazynków swych M16 i rozgrzewaniem luf, do środka wpadł Paweł 128. Wystarczyły dwie króciutkie serie, a oni, mimo kamizelek, padli na ziemię. Jeden z nich jednak przeżył, oberwawszy widocznie tylko w nogi, i grad strzał posypał się w stronę drzwi. Pawłowi udało się uskoczyć, w porę przewidując ruch przeciwnika. Poza tym kontinuum strzałów prędko zostało zaburzone pojedynczą kulą Azarela, oddaną przez okno.

Po chwili oba roboty były w środku, by zmienić broń. Paweł miał jeszcze cały zapas magazynków do kałasznikowa, ale Azarel opróżniał już ostatni. Podniósł spod ściany większy, czarny karabin nieco przypominający ten, którym strzelali przed chwilą ludzie.

– M4A1. – Rozpoznał Azarel. – Wbudowany tłumik i celownik laserowy. Wezmę tylko zapasowe magazynki i idziemy dalej.

– Pośpiesz się, to nie zakupy! – Poganiał Paweł, który, stojąc w rozkroku, celował w drzwi wejściowe.

Nagle usłyszeli brzdęk metalu dochodzący z przeciwległej ściany budynku. Azarel prędko odwrócił się w tamtą stronę i wycelował ze swego nowego karabinu. Zdziwił się, ujrzawszy małego, mającego nie więcej niż dziesięć lat chłopca, o blond lokach. Miał on na sobie zdecydowanie za dużą kamizelkę kuloodporną. Widać to jego chronili ci ludzie z M16.

Azarel naprowadził czerwony punkt celownika laserowego na czoło chłopca, ale nie strzelał. Czy dziecko może być dla nich zagrożeniem? Co może im zrobić? W oczach chłopca robot widział wrogość i nienawiść. Widział wszystko, w tym śmierć mężczyzny, który najpewniej był jego ojcem. Rozumiał w pełni tą nienawiść… I co teraz zrobić? Zabić niewinnego chłopca?

Nagle Azarel zobaczył coś, co wcześniej przeoczył. Coś istotnego. W jego małej, drżącej rączce spoczywał wielki pistolet Beretta 92F. Ale przecież to dziecko, na pewno nie strzeli, myślał.

Chłopiec niespodziewanie szybko uniósł dłoń i bez zastanowienia strzelił prosto w wahającego się robota. Kula z brzdękiem uderzyła w naramiennik Azarela i oderwała go. Nim jeszcze upadł z brzdękiem, robot wystrzelił w chłopca. Przytrzymał spust znacznie dłużej, niż było trzeba. Już pierwsze kule przebiły mózg.

Odwrócił się i bez słowa podniósł porysowany, wgnieciony ochraniacz i z powrotem zamocował go sobie tak, by zasłaniał gołe, narażone na strzały, obwody na ramieniu. Siadł ciężko i ukrył twarz w dłoniach. Paweł staną przy nim i położył mu rękę na ramieniu, wciąż patrząc na drzwi czujnym okiem i trzymając karabin w gotowości. I trwali tak potwornie długimi minutami. Wciąż słychać było krzyki, wybuchy i wystrzały. Nagle ktoś pojawił się w drzwiach. Był to barczysty mężczyzna z jakimś wielkim karabinem. Paweł zdjął go pojedynczym strzałem, na dźwięk którego Azarel stanął na równe nogi.

– Dobra! – powiedział, podnosząc swój nowy M4A1. – Gdyby miał kilka lat więcej załatwiłbym go bez wahania. Uczyli go, jak ma w tej sytuacji postąpić. Myśleli, że jesteśmy bezwzględni i popełnili błąd. Wystrzeliłem, bo wystraszyłem się. Była to typowa reakcja obronna. Wśród takich ludzi wyrósłby na kolejnego niszczyciela. Zabijałby roboty i innych ludzi. Ruszajmy dalej!

– Nie ma po co. – uśmiechnął się Paweł. – Odgłosy bitwy cichną. Walka zakończona. Chodź, zobaczymy, kto wygrał – dodał żartobliwie, będąc pewny wygranej robotów

Gdy tylko wyszli, zobaczyli Ewę, trzymającą kałasznikowa.

– A wy gdzie? – spytała robotka – Pomóżcie przeszukiwać budynki. Nie chcemy nikogo zostawić. Widzę, że jesteś ranny? – zwróciła się do Pawła.

– To nic. – Spojrzał na swoje udo. – Zajmę się tym, jak wrócimy do siebie. Teraz mogę pomóc.

Chłopcy chcieli już iść, ale zatrzymał ich okrzyk Hioba.

– Hej, Azarel!

– Tak? – Odwrócił się.

– Chodź na chwilę!

Robot podszedł posłusznie. Hiob stał oparty o bok czegoś, co kiedyś było chyba samochodem. Zobaczył, że dowódca nie jest ranny, a miejsce jego M4 zajął teraz karabin M16.

– Słucham.

– Widziałeś może Jakuba?

Azarel spuścił głowę. Hiobowi wystarczyło to jako odpowiedź.

– A co tak długo siedzieliście z Pawłem w tym drugim budynku? Widziałem jak wchodziliście, a dopiero teraz wyszliście.

Robot zrelacjonował zdarzenie, a zakończył je słowami:

– …Przepraszam, ale to pierwszy raz kiedy zabiłem… dziecko…

– Nie masz za co przepraszać, Azarelu. Wielu z nas, w tym ja, zrobiłoby to samo. Niełatwo zabić pozornie niewinnego chłopca, ale teraz ludzie szkolą ich tak, że ważniejsze od przeżycia jest ubicie największej liczby wrogów. Musiałeś wybierać, jego życie, albo twoje. I pochwalam twój wybór.

– Dziękuję, ale wolałbym, by los nie stawiał mnie więcej przed takim wyborem.

– Kiedy byłem w twoim wieku, też zdarzyła mi się podobna sytuacja. Ośmiolatek z kałasznikowem. Ledwie go unosił i, na moje szczęście, nie umiał przełączyć na ogień ciągły. – Hiob odłożył karabin na maskę wraku jakiegoś auta i odpiął kwadratowy płat pancerza na brzuchu. Ukazały się obwody z rozstępami i dwoma wgłębieniami. Bardzo głębokimi. – Trafił dwa razy. Cud, że przeżyłem. A, co ciekawe, kul nie udało się wyciągnąć. Ponoć teraz coś podtrzymują, i gdyby je wyjąć, nie przeżyłbym. Niektórzy się z tym nie zgadzali, ale wolałem nie ryzykować. Po co eksperymentować, skoro mogę żyć z nimi?

– I te kule nadal tam są? – zdziwił się Azarel.

– Tak – odrzekł, zakrywając ranę płytą pancerza. Wtem dał się słyszeć przeraźliwy ludzki krzyk mówiący: ,,Gińcie, blaszaki!!!\\\'\\\'. Po nim nastąpiła seria strzałów i wszelkie głosy ucichły. Oby nie było kolejnych ofiar, pomyślał Azarel.

Do rozmawiających podszedł robot, którego Azarel kojarzył, ale zapomniał imienia.

– Wszystkie budynki przeszukane. – zameldował. – Ten ostatni ukrywał się gdzieś tchórzliwie, a nawet w plecy nie umiał dobrze trafić. Kogoś tam drasnęło, ale nikt nie zginął.

– Dobrze – odpowiedział Hiob. – Weźcie jak najwięcej broni, a jeśli znajdziecie jeszcze jakieś przydatne rzeczy, bierzcie bez wahania. Za trzy minuty zbiórka w tym miejscu i wracamy do domu. Wykonać!

Dwie minuty i pięćdziesiąt sekund później ruszali już na południe, w stronę domu. Hiob szedł na czele oddziału i dyskutował z dwoma robotami o minionej bitwie. Azarel był tuż za nimi, w drugim szeregu. Z magazynu broni wziął, oprócz M4A1, który z dumą trzymał, zwykły AK-47 i wiele magazynków. Karabin ten obecnie przewieszony miał przez plecy. Do tego na obu udach, w specjalnych pokrowcach, niósł dwa pistolety.

Oddział począł schodzić ze sterty odpadów na ścieżkę, którą przyszli. Azarel wciąż rozpatrywał w myślach moment zabicia chłopca i, mimo rozmowy z Hiobem, nie był przekonany, że to co zrobił, było słuszne. Co innego mogłem zrobić? – pytał sam siebie. – Strzelić mu w nogę, albo pozbawić broni i zostawić na pastwę losu?

Wiedział jednak, że oszczędzając chłopca wzmocniłby swoich wrogów. W końcu znaleźliby go i gdy osiągnąłby wiek dorosły, stałby się jednym z najbardziej zawziętych łowców robotów. W końcu to z ich rąk, na jego oczach, zginął jego rodzic.

– Co jest, Azarel? – z zamyśleń wyrwał go głos schodzącego obok Pawła. – Dalej nie możesz się pozbierać po załatwieniu tego chłopca? – Odgadł trafnie.

– Tak. – przyznał niechętnie. – Ale nie musisz udowadniać mi, że postąpiłem słusznie. Rozumiem to, ale po prostu… Zastrzelenie dziecka w jakichkolwiek okolicznościach wydaje mi się niemoralne. Nawet posiadany przez niego pistolet tego nie usprawiedliwia.

Zeszli z usypiska i znaleźli się na zagraconej ścieżce, którą tutaj przyszli. Po obu bokach były podobne, wysokie na kilka metrów zwały złomu.

– Ale wiesz, co cię usprawiedliwia? – podjął Paweł. – Fakt, że się przestraszyłeś. Gdybyś miał mnie z jakiegoś powodu na muszce, a ja wystrzeliłbym w twoją stronę niespodziewanie, chociażby w celu trafienia jakiegoś człowieka za tobą, też prawdopodobnie wpakowałbyś we mnie kilka kulek. Ludzie chcieli, byśmy byli jak oni i długo pracowali nad tym, żebyśmy mogli się w ten sposób przestraszyć. Rozumiałbym twoje wyrzuty, gdybyś pomyślał: ,,Tak, zabiję go. Przecież ma pistolet!\\\'\\\' Ale przecież tak nie było, prawda? Przecież cię znam.

– Masz rację. Było, jak mówisz.

– Czyli masz kolejny powód, by twierdzić, że jest to wina tylko i wyłącznie ludzi.

– Patrząc w ten sposób wszystko jest winą ludzi. Ta cała wojna. Dlatego, bo chcieli pobawić się w bogów i stworzyli nas na swoje podobieństwo.

– Bo tak jest! – powiedział pewnie. – Każdy człowiek, który ginie z ręki robota, ginie tak naprawdę z własnej winy. Tak, Azarelu. Ludzie są winni wszystkiemu! Całej tej wojnie!

– Kiedyś, kiedy jeszcze my byliśmy górą, te idee czemuś służyły. Mogliśmy zaprowadzić pokój na świecie. Zastąpilibyśmy ludzi i panowali tą planetą niezgodnie z prawami natury, lecz lepiej. Bez zabijania, wzajemnej nienawiści i wszechobecnej nieufności. – mówił Azarel. – Ale, jak wiadomo, ludzie okazali się silniejsi. Teraz, jak to mawia wuj Salomon, możemy jedynie zginąć za swe idee, jak Sokrates.

– Kim był ten cały Sokrates?

– Właściwie, to nie wiem. – przyznał. – Wuj mówi jednak, że jego poglądy były sprzeczne z poglądami ogółu. Tak jak teraz, poglądy nasze, robotów, sprzeczne są z poglądami ogółu – ludzi. No i Sokratesa postawiono przed wyborem. Albo publicznie wyprze się swych poglądów, albo za nie zginie. I wybrał śmierć. Wujaszek mawia, że dzięki tej śmierci ludzie pamiętają o nim do dziś. Tak więc śmiercią okupił nieśmiertelność.

– Ale co ma to do nas? – Paweł nie umiał pojąć. – Czy nas stawia się przed jakimś wyborem?

– Nie. Jednak gdybyśmy nie chcieli już walczyć, gdybyśmy byli już całkiem pewni nadchodzącej klęski, zawsze możemy się poddać. W tedy jednak nie będziemy robotami, które poległy honorowo, ale robotami idealistami, które obliczyły prawdopodobieństwo swej wygranej i zdecydowały się na kapitulację. Bo po co dłużej ciągnąć coś, z czego i tak nic nie wyniknie?

– Roboty poległe honorowo? Honor to sobie do grobu zabierzemy. Przecież ludzie w życiu nie uznają, że my możemy mieć coś takiego, jak honor.

– Choć sami go nam zaszczepili. – zauważył Azarel.

– Właśnie. Poza tym nikt nie zamierza się tu poddawać. A ludzie, zamiast przemyśleć, czy jako równi im nie moglibyśmy pomóc odbudować świata, mają nasze idee za jakieś zwarcie. Sami starali się, byśmy mogli samodzielnie myśleć, a teraz mówią, że jesteśmy pozbawionymi uczuć maszynami. Że zabić któregoś z nas, to jak roztrzaskać komputer.

– A do tego myślą, że ich zwycięstwo jest już całkowicie pewne. A przecież takich wiosek jak nasza, są tysiące. Nie mówiąc już o podziemnych miastach. Nie pozbędą się nas.

– Z drugiej strony… Też myśleliśmy kiedyś, że wygramy. Ludzie kryli się jak my teraz, a gdy nadszedł rok 2114 uderzyli z niewyobrażalną siłą. I właściwie w ciągu jednego roku sytuacja całkiem się odwróciła – powiedział Paweł.

– Ale to tylko potwierdza, że jeszcze mamy szanse. Dzisiejszy dzień jest przykładem tego, że jesteśmy coraz silniejsi i co chwila zdobywamy nowe bazy. – dodał Azarel.

– A czy mówiłem, że nie mamy? Nie jestem jakimś tam Sokratesem, żeby walczyć dla swych poglądów wiedząc, że i tak nikt ich nie zaakceptuje! Ja walczę, by wygrać, Azarelu! Tylko po to! Walczę, by zaprowadzić pokój na świecie!

– Wojna w imię pokoju. – uśmiechnął się Azarel.

– Dobrze to ująłeś. – przyjaciel odwzajemnił uśmiech. – Właściwie, to każda ludzka wojna, była w imię pokoju. Teoretycznie. Chodziło o to, że każda ze stron twierdziła, iż pokój może być, byle tylko oni rządzili. Tak więc w imię nie pokoju, a władzy osierocano dzieci i pozbawiano kobiet mężów… W najlepszym wypadku. Częściej kobiety i dzieci dzieliły losy ojców i małżonków…

– Nie ucz mnie historii, Paweł. Dzięki wujowi Salomonowi znam ją nie gorzej od ciebie. Wiem, że ludzie właściwie cały czas walczyli ze sobą nawzajem. A większość powodów wojen jest aż śmieszna. Chodzi mi o religię. W imię miłosiernego boga, który zabrania podnosić ręki na bliźniego, mordowano całe wioski, torturowano i palono żywcem. Przy tym wojnę w imię władzy jestem nawet w stanie zrozumieć.

Paweł nie odpowiedział. Szli chwilę w milczeniu. Obu było ciężko. Paweł też obładowany był bronią wszelkiej maści, a wiedzieli, że przed nimi jeszcze szmat drogi.

– A, właśnie, zapomniałem spytać. Jak twoja noga? – spytał w końcu Azarel.

– A dobrze, dziękuję. Na szczęście kula przeszła na wylot, nie uszkadzając nic poważnego. Wiesz, nie lubię wyskubywać sobie kul z ciała. – uśmiechnął się. – A, jak widzisz, już nie kuleję.

Doszli do punktu trasy, którym był wysoki na kilkadziesiąt metrów, w połowie zrujnowany, przypalony budynek. Kiedyś ponoć był kilka razy większy, ale nikt nie wiedział, co się w nim mieściło. Dla robotów był to tylko znak, by odbić ze ścieżki na wschód. Po wspięciu się na niewielkie, zaledwie trzymetrowe usypisko złomu, ruszyli w dalszą drogę.

Słońce zaczęło wyłaniać się zza widnokręgu.

Na horyzoncie widać było kilka podobnych wieżowców. Żaden z nich nie zachował się w pełni. Większość nie wyrastała ponad ziemię na więcej, niż trzydzieści metrów. Gdzieniegdzie stały też ruiny innych, mniejszych domów. Dało się je poznać po leżących wśród złomu meblach, dachówkach, cegłach i kawałkach murów.

Kiedyś było to wielkie miasto, pomyślał Azarel.

– Niedługo pewnie zarządzą atak na bazę Matrosow 22. – odezwał się Paweł, gdy przeszli jakiś czas podziwiając złomowisko, będące niegdyś metropolią.

– Myślisz? Raczej nie nastąpi to szybko. Przy tym dzisiejszy atak to nic. My napadaliśmy na niewielką, ledwo powstałą bazę bez nazwy. Jakby chcieć zdobyć Matrosowa 22, trzeba by zmobilizować wszystkie siły – stwierdził Azarel. – Wszystkie siły z obu wiosek. – dodał po chwili.

– Pewnie masz rację, ale w końcu trzeba to zrobić. – westchnął Paweł. – Nie można bez końca żyć tak blisko potężnej, ludzkiej bazy. Trzeba ją kiedyś rozwalić.

– Nie lepiej poczekać, aż zrobią to Amerykanie?

– Mógłbyś się nie doczekać. Poza tym w tedy oni by się tam osiedlili. A ja nie chcę mieszkać blisko jakichkolwiek ludzi. Bez względu na to, czy są to Rosjanie, czy Amerykanie. Nie chcę z boku patrzeć, jak zabijają siebie nawzajem. – odrzekł Paweł. – A w dodatku gdyby tak osiedlić się w Matrosowie… Pomyśl tylko. Byli byśmy nie do zdobycia!

– Tak jak oni teraz.

– Niekoniecznie. Dalibyśmy radę. Kilka granatów dymnych, granaty zwykłe, by wejść. Roboty z M16 i erkaemami… Dałoby się zrobić. I jestem pewien, że wkrótce się to stanie.

– Oby stało się to, zanim Rosjanie z Matrosowa znajdą nas. Rzeczywiście, zdecydowanie za długo żyjemy obok siebie.

– Słyszę, że gadacie o Matrosowie 22? – Hiob 490 odwrócił się w ich stronę. – Masz rację, Paweł. On będzie następny. Przygotowania jednak mogą potrwać wyjątkowo długo. Musimy też, dogadać się z robotami z Chinatown.

– Moim zdaniem nie powinno być z tym problemu – powiedział Paweł. – Matrosow naraża ich tak samo, jak nas.

– Ale my jesteśmy bliżej, więc to my powinniśmy wyjść i inicjatywą ataku. Mam rację? – spytał Hiob.

– Jak zawsze. – uśmiechnął się Azarel. – Sądzę, że twój staruszek już o tym pomyślał. Nie zaszkodzi jednak mu o tym przypomnieć.

– Pomyślał, pomyślał. – zapewnił Hiob. – Ostatnio coraz częściej o tym wspomina. Mówię wam, ustalenie daty ataku to kwestia… może tygodnia. O, patrzcie. Dochodzimy do miejsca, w którym zostawiliśmy baterie. Nie mogłem się doczekać. Padam z nóg.

– Ja też. – przyznał Paweł.

Wszyscy cieszyli się na myśl o świeżych bateriach. Były one ustawione na kontenerze, jakieś sto metrów przed nimi. Do ciasno poukładanych, maleńkich baterii w kształcie walca przymocowane było ogniwo słoneczne. Gdy je tam zostawili słońce górowało na niebie. Powinny być więc pełne przynajmniej do połowy.

Pierwszy podszedł Hiob. Odłączył i złożył talerz zbierający energię, po czym wziął pierwszą lepszą baterię. Odczepił pancerz na piersi i otwarł klapkę znalezioną pod spodem. Szybkim ruchem wyjął podobną baterię i włożył tą świeżo naładowaną. Klapkę z powrotem zakrył pancerzem i przeciągnął się z uśmiechem.

– Od razu lepiej! – powiedział.

Teraz wszyscy podeszli do kontenera i również poczęli zmieniać baterie. Gdy już wszyscy byli gotowi, a ogniwo podzielone na kilka części i przydzielone do niesienia kilku robotom, ruszyli w dalszą drogę. Do domu było już blisko.

Dalsza część drogi przez ogromne złomowisko minęła podobnie. Roboty wymieniały swe poglądy na temat wojny, minionej bitwy, historii i wielu innych wątków. W końcu ich oczom ukazało się wejście do parowu. Z dwóch stron stały wraki ciężarówek. Na masce jednej z nich była flaga, przedstawiająca pustą w środku, dziesięcioramienną, niebieską gwiazdę na białym tle.

Było to jedyne łagodne zejście. Wszystkie inne ściany były za strome, by można było z nich zejść, a spadnięcie niemal gwarantowało śmierć w wyniku roztrzaskania się o metalowy złom.

Oddział przeszedł między ciężarówkami. Po kilku krokach byli w domu.

Jerozolima. Na jej widok Azarel aż się uśmiechnął. Kochał to miejsce. Wszędzie przechadzały się roboty. Niektóre siedziały dyskutując, lub grając w karty przy długich, prowizorycznych stołach. Inni wypoczywali w namiotach, zrobionych z opartych o siebie kawałków blachy, które czasem były przyspawane. Były też różnego przeznaczenia budy zrobione z kontenerów. W jednych mieszkały roboty, w innych były magazyny broni, a jeszcze w innych – części.

Jerozolima. Azarel nie wiedział skąd wzięła się ta nazwa, ale tutaj się wychował i gdziekolwiek nie poszedł, zawsze tu wracał. Tutaj był jego dom.

Każdy przechodzień witał się z przychodzącym oddziałem, pozdrawiał skinieniem głowy, albo pytał o powodzenie misji. Wszyscy z uśmiechem odpowiadali, że misja została zakończona sukcesem. Najpierw kierowali się w stronę magazynu broni, by złożyć tam zapas, jaki zabrali z podbitej bazy. Hiob powiedział, że każdy może zatrzymać sobie dowolny karabin. Gdy już to zrobili, każdy skierował się w swoją stronę. Azarel wziął swą nową, czarną broń i podszedł do dużego namiotu, którego wielkie, metalowe drzwi były otwarte. Bez wahania wszedł do środka. W szałasie był tylko jeden pokój. Przy zrobionym z metalowej skrzyni stole stał czerwony fotel i dwa krzesła, będące w zasadzie kilkoma, ułożonymi na sobie, oponami. Pod przeciwległą ścianą leżał materac, na którym był kałasznikow, jakiś pistolet i kilka luźnych magazynków. Jakiś robot klęczał przy owym materacu i zajmował się składaniem innego pistoletu. Słysząc Azarela odwrócił się. Miał twarz człowieka w średnim wieku. Cechowała go nie chuda twarz i duże wgłębienia pod żółtymi, poczciwymi oczami.

– Witaj, wujku Salomonie. – Uśmiechnął się Azarel, zarzucając karabin na ramię.

– O, Azarel! Wcześnie wróciliście. I co, udało się? – spytał robot porzucając składanie broni.

– Gdyby się nie udało nie byłoby mnie tutaj. Zdobyliśmy bazę, ale to nic. Niedługo zajmiemy się Matrosowem, a to już będzie coś.

– Moje gratulacje. O, a co to za broń? Wcześniej miałeś kałacha. To jest to całe M4K1?

– A1. – poprawił Azarel. – Ma kilka ciekawych dodatków, ale strzela się jak ze zwykłego M4. A co ciekawego działo się we wioskach pod naszą nieobecność?

– Cały ty. – uśmiechnął się Salomon 314. – Byłeś na bitwie, strzelałeś do ludzi, zdobywałeś bazę, a wracasz i pytasz, co u mnie, wiedząc, że tylko siedzę i składam broń, albo gadam z innymi robotami.

– Wcale nie. – Azarel odłożył karabin na materac. – Rzadko, bo rzadko, ale zdarza ci się uczestniczyć w jakiejś bitwie, zdobywaniu czegoś… Wcale nie jesteś stary i zardzewiały. – uśmiechnął się. – Poza tym z rozmów można dowiedzieć się ciekawych rzeczy.

– To prawda. Dowiedziałem się między innymi, że nasz wódz Mateusz 112 planuje rozmawiać z wodzem Chinatown w sprawie ataku na Matrosowa.

– Ostatnio wiele się o tym mówi. – zauważył młodzieniec siadając na oponach.

– Chodźmy na zewnątrz, słońce pięknie świeci. – zaproponował wujaszek. – Opowiesz mi o szczegółach.

– Ty też. Chcę wiedzieć, kiedy Mateusz wyrusza i jakie dokładnie ma plany, a, znając cię, wiesz to wszystko.

– Fakt. – uśmiechnął się Salomon wychodząc z szałasu.

Roboty zasiadły do jednego ze stołów. Obok siedziało kilka innych, grających w karty mieszkańców Jerozolimy.

Azarel zrelacjonował przygodę, nie pomijając śmierci Jakuba i zabicia chłopca. Przed wujem Salomonem nie miał tajemnic. Ten słuchał w milczeniu, a gdy Azarel skończył, wuj podsumował:

– Czyli straty niewielkie, a baza podbita. Bardzo dobrze.

– To prawda. Wszystko poszło według planu… No, z wyjątkiem śmierci tego Jakuba.

– A chłopiec?

– Każdy o to pyta. Nie zastanawiałem się przedtem nad tym, ale nie wykluczałem takiej ewentualności. Nieplanowo byłoby, gdyby chłopiec trafił. Miałem szczęście. Ale teraz twoja kolej, wujku. Co z Mateuszem?

– Wyruszy w południe, pod eskortą kilku robotów. W tym twego przyjaciela Hioba…

– Hiob jeszcze o tym nie wie. – zauważył Azarel. – Rozmawiałem z nim w drodze powrotnej.

– Może właśnie się dowiaduje. – uśmiechnął się Salomon. – A co do Mateusza, to mówił, że ci z Chinatown na pewno się zgodzą i wkrótce nastąpi ten długo wyczekiwany atak na Matrosowa. Ale nie zakładałbym, że będzie on następny w kolejce. Jeszcze kilka małych, dalekich bazek można zdjąć, podczas przygotowań…

– Może teraz powiedz mi coś, czego nie wiem? – zaproponował Azarel.

– Wezmę w tym udział.

– Co!?

– Wezmę udział w ataku na Matrosowa – powiedział obojętnie.

– Skąd ta decyzja?

Wuj wzruszył ramionami.

– Brak ciekawego zajęcia… Po prostu nuda.

– Że co? To ty też? – zdziwił się stary robot siedzący obok Salomona. Wuj potwierdził dumnie, a Azarel wstał i zostawił go z nowym rozmówcą. Widocznie jednym z licznych znajomych. Wuj znał wszystkich w Jerozolimie i w Chinatown prawdopodobnie też. Trudno się dziwić. Spędził ponad pół życia mieszkając w tej wiosce.

Azarel zobaczył Ewę, siedzącą samotnie na stercie opon. Wiedział, kogo opłakuje i zdecydował się do niej podejść. Od dawna się przyjaźnili. Znał ją dobrze i wiedział, że nie chce być sama w takiej chwili. Podszedł powoli i usiadł obok niej.

– Wiesz… – zaczął. – Jakub był dobrym robotem. A to mógł być każdy z nas. Przypadek sprawił… Los… Też mi przykro. – mówił nieskładnie.

Robotka wstała i odsunęła białe, syntetyczne włosy, opadające na twarz. Spojrzała na Azarela z wyrzutem.

– Czyli to wina losu, tak? Nie ludzie, ale los jest temu winien? – spytała.

– Nie, nie. W żadnym razie. – Azarel również wstał. – Winny jest człowiek. Nie tylko ten, co strzelał, ale cała zwyrodniała rasa ludzka. Ale chodzi mi o to, że przypadek… Los zadecydował o tym, że to on zginął, a nie na przykład ja. Każdy idzie na takie akcje z myślą, że może nie wrócić.

– Wiem… Ale szkoda go… Był dobrym robotem…

Azarel ujął jej dłonie i chciał powiedzieć coś jeszcze. Coś, by ją pocieszyć. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Za to robotka nieoczekiwanie przypadła do niego i przytuliła się. Azarel zaczął gładzić ją delikatnie i zrozumiał, że nie musi nic mówić. Tak, przyjaciela trzeba było opłakać, jak należy. A potem pozbierać się i powrócić do normalnego życia. Na powrót stawić czoło tym, którzy odpowiadali za śmierć Jakuba. Ale nie miała być to zemsta. Roboty nie są mściwe. Ludzie po prostu całokształtem zasłużyli na śmierć. Tylko oni stoją na przeszkodzie temu, by na świecie panował pokój. Jeśli wygrają roboty, będzie to ostatnia wojna na ziemi. Jeśli nie, wojny, mordy, tortury i gwałty trwać będą po kres rasy ludzkiej. Tak więc wojna ta jest ostatnią szansą na zaprowadzenie ogólnoświatowego pokoju.

Wojna w imię pokoju – Azarel przypomniał sobie własne słowa.

Koniec

Komentarze

Zdecydowanie za długo zwlekałem z publikacją tego opka. Wszelkie poprawki mile widziane. Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto dotrwa do końca. Trwają prace nad rozdziałem trzecim...
Z góry dziękuję i pozdrawiam.

Skryci w mroku Ewa i Jakub wysunęli z dłoni kilkunastocentymetrowe, cienkie ostrza. Obaj, jak na komendę, (...).
1. Ewa i Jakub --- ona i on. Więc oboje. Tym bardziej, że później mowa o składaniu dzieci przez ojców; są ojcowie, powinny być matki, płci co prawda umowne, ale gramatyka już nie umowna.

Na czele oddziału stał Hiob 490 - Zbrojny w karabin M4 z celownikiem laserowym, jedenastoletni robot, o poważnej, chudej twarzy.
Oddział poruszał się, a dowódca stał? Wiadomo, o co chodzi, ale po co rozśmieszać czytelników...
Hiob 490 --- Zbrojny to pełne "imie i nazwisko" dowódcy? Tylko to usprawiedliwiałoby użycie dużej litery na początku "Zbrojnego"... --- i użycie tego właśnie słowa.
Przecinki...

Przejrzyj, popraw co nieco...

Aha --- tylko nie zrób z całości łzawej historii o wyższości  wiadomo czego nad wiadomo czym.

tylko nie zrób z całości łzawej historii o wyższości wiadomo czego nad wiadomo czym. - Nie mam zamiaru. Dzieki za znalezienie tych błędów z komentarza powyżej.

Witam
Jakoś nie pasuje mi wizja robotów o ldzkich uczuciach, ale to moje odczucia. rozumiem że obdażyłeś ich tymi uczuciami celowo jednak widze w tym małą sprzecznośc. Jeżeli roboty będą miały takie same uczucia jak ludzie to hasło "woja w imię pokoju" straci na ważności.
Druga kwestia, którą chciałbym poruszy to Sokrates.
owszem umarł on za swoje idee, ale był jednostką. Ty o tych ideach mówisz w kontekście całej cywilizacji. Po za tym idee Sokratesa były dalekie od jakiegokolwek militaryzmu.
i jeszcze jedno w pewnym momencie (jak roboty szykowały się do ataku ) poczułem sie tak jak bym czytał Tatarkiewicza. wydaje mi się że chciałeś tak szczegółowo wszystko opisac że sam sie pogubiłeś.
Tak po za tym to całkiem dobrze napisane. ode mnie czwóreczka.
Z doświadczenia wiem, ze dłuższe opowiadania nie są zbyt mile widziane przez czytelników, dlatego tymbardziej zycze powodzenia:)
pozdrowionka

Byłem i przeczytałem.
Podobało mi się, tylko muszę zaznaczyć że przesycenie tekstu kałachami i m4 (które już teraz są lekko archaiczne) od razu nasuneło mi na myśl CS-a.

Dziękuję bardzo.
@masztalski

Dzięki. Specjalnie jak najczęściej opisywałem uczucia robotów. Mam nadzieję, że z tym nie przesadziłem.
wydaje mi się że chciałeś tak szczegółowo wszystko opisac że sam sie pogubiłeś. - Ja sam się nie pogubiłem, ale jeśli czytając to, czytelnik się gubi, to źle i chyba rzeczywiście, zbyt szczegółowo.

@Lassar

Tobie dziękuję tym bardziej, że czytając inne Twoje komenty widziałem, iż w ocenie jesteś dość surowy, tak więc tym bardziej cieszę się, że się podobało;D
Co do kałachów i M4 - sam znam się nieco na broni, stąd te M4A1 i kilka innych, ale nie chciałem zrobić tak, jak Sapek w Żmiji - opisać bitwę, dając każdemu inną broń, co mogło czytelnika pogubić. Poza tym nie gram w CS'a ;D A w kolejnym rozdziale będzie większe zróżnicowanie broni.

Pozdrawiam i dziękuję.

chyba nie końca zrozumiałeś co miałem na myśli.

Chyba źle wyraziłem zrozumienie. Bo wiem, o co Ci chodzi z tymu uczuciami robotów. Może masz racje. Nie wiem, psychologiem nie jestem. Może...

to nie psychologia kolego.
życze powodzonka

Dziękuję.

Nowa Fantastyka