
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Każdy, kto spędził na ulicach miasta więcej niż chwilę słyszał o Krętaczu. Nie miał on zbyt wielu wrogów, ale za to mnóstwo przyjaciół. Krętacz był człowiekiem interesu. Pieniądze kręciły światem, otwierały zamknięte drzwi, rozsupływały języki i rozwiązywały wiele z bolączek trawiących ludzi. Tak przynajmniej twierdził Krętacz. Parał się wszystkim i niczym jednocześnie. Nikt nie był w stanie stwierdzić czy ten typek zza rogu ma jakąkolwiek wyuczoną profesję. Raz pomagał przy rozładunku, innym razem ściągnął dług od sklepikarza, czasem załatwił lewe papiery w cechu. Kiedy z pracą było ciężko, skubał szlachtę na Starym Mieście. Podkradał też na targowiskach, ale nigdy nie dopuścił się prawdziwie dochodowej kradzieży. Straż nie czepiała się Krętacza, może dlatego, że w czasach prosperity stawiał często i hojnie. Co ważne, wiedział kogo na drinka zaprosić i ile na danego mundurowego wydać.
Zazwyczaj działał sam, co nie znaczy, że nie miał pomocników, popleczników, dłużników i całej reszty szarej, bezimiennej armii znajomych. Z łatwością przychodziło mu okłamywanie chudych płotek. Nieźle szło mu też podlizywanie się co tłustszym rekinom. Krętacz po prostu zgrywał cwaniaka i dobrze mu to wychodziło. Niestety Przecherze i jej bandzie nie w smak był samotny tryb pracy łotrzyka. Rudowłosa kobieta dyktowała warunki i po prostu nie mogła sobie pozwolić na dalszą działalność Krętacza. Skontaktowała się z nim przez swojego wielkiego i bitnego chłopaka o dźwięcznej ksywce 'Łapa'. Łapa nie owijał w bawełnę: albo solista dołącza do Przechery teraz, albo zostaje mu tydzień na zmianę decyzji. Jak to zwykle bywa, niezdrowy przypływ ambicji i dumy zaowocował grzeczną odmową. Tydzień minął jak z bicza strzelił, a uliczna pani nie wychylała się zbytnio ze swej gawry.
Zaczęło się niewinnie. Krętacz przypadkowo napotkał jej dwóch ludzi w zaułku, nieopodal „Zielonego Dorsza". Później jego zleceniodawcy w ostatniej chwili zaczęli wycofywać się z kontraktów. Dryblasy Przechery zaczęły go śledzić, pierw dyskretnie, potem nachalnie. Krętacz zaczynał czuć braki tlenu, miasto stało się ciasne i niebezpieczne. Spocone, portowe gęby błyskały mu w karczmach zdecydowanie zbyt często. Nastała chwila, w której brak reakcji mógłby się zakończyć dla jego interesów i z trudem wypracowanej renomy źle. Rozliczywszy się z własnym sumieniem, w zgodzie z głosem rozsądku i poradami kumpli, udał się do Przechery.
Uroczą panią odnalazł u największego padlinożercy, krwiopijcy i pedała w mieście. Siedziba lichwiarza Graba budziła szczerą litość i odrazę. Rachityczna konstrukcja, wzniesiona z drewna znalezionego na okolicznych śmietniskach, dach z zbutwiałego gontu, bujnie porośniętego chwastami. Okna lichwiarskiej dziupli były czarne od brudu, pod parapetem znajdowała się nędzna buda z uwiązanym do niej psem. Szakalopodobny wilczur ujadał jak oszalały, na wszystko spoglądając łakomym wzrokiem. Był niewiele większy od tłustego kocura, który leniwie wylizywał sobie łapy, nie dalej niż krok od psiego legowiska. Krętacz skrzywił się z niesmakiem. Starał się unikać miejsc takich, jak to. Dług u Graba był gorszy niż gruźlica. Obie rzeczy były w przygnębiającej większości śmiertelne, tyle, że ceremoniał płaszczenia się przed lichwiarzem – dalece bardziej upokarzający.
Krętacz wziął ostatni wdech świeżego powietrza i wkroczył do izdebki, w której zrozpaczeni ludzie podpisywali trzydziestoprocentowy pakt z diabłem. Grab idealnie wkomponowywał się we wnętrze. Przyrośnięty do nieheblowanego blatu, podstarzały chudzielec, o małych, połyskujących oczkach. Od jego spojrzenia zrobiło się Krętaczowi niedobrze. Żałował, że nie zabrał ze sobą kołka i czosnku.
– Kopę lat Krętacz! Dziwne rzeczy wygadują o tobie na mieście – Grab nie oderwał się od swego tronu, sarkastycznie szczerzył gębę, ukazując poczerniałe pieńki. Krętacz uśmiechnął się marszcząc nos i czoło.
– Troskliwy jak zawsze Grab. Szukam Przechery. – odparł.
Lichwiarz zachichotał.
– No, trochę zwlekałeś, co? Jest na dole, w magazynku. To dobra kobieta, naprawdę.
Krętacz wybąkał coś na kształt potwierdzenia i otworzył klapę w podłodze. Kilkanaście stopni niżej znajdowała się podstemplowana piwniczka, w której Grab przetrzymywał wszystkie dobra, służące jako zastaw. Pomiędzy zakurzonymi regałami dostrzegł rudowłosą kobietę. Była niewysoka, zgrabna i emanowała pewnością siebie. Krętacz przywitał się.
– Zaczęłam się już bać, że naprawdę będę zmuszona wysłać Łapę po raz drugi.
Miała owalną twarz z dołeczkami w policzkach i nieco zadartym, drobnym nosem.
– Miałem bardzo napięty grafik. Rozumiesz, ruch w interesie – Krętacz nawiązał kontakt wzrokowy i uśmiechnął się do niej promiennie.
Przechera wydęła nieco delikatne wargi i ochoczo przytaknęła. Wydawała się być w dobrym nastroju, dobrze dla niego.
– Cieszę się mimo wszystko, że w końcu do mnie trafiłeś. Mamy kupę roboty przed sobą, trzeba mi dobrych ludzi, Krętacz.
– Tak?
– Jasne, wiesz, że Stary wykitował?
Uśmiech spełzł z twarzy mężczyzny. Śmierć Starego, faceta, który żelazną ręką trzymał doki, Stare Miasto i z setkę ludzi na ulicy za pysk, nie oznaczała niczego dobrego. Przechera ponoć pracowała dla Starego, nim jeszcze ktokolwiek znał ją pod tą ksywką.
– Ktoś musi wziąć się do roboty. Trzeba uporządkować cały ten burdel – kontynuowała – Nie wiem czy wiesz, ale Gabrian i ten sęp Bervyg zaczęli dzielić między sobą rewiry – cmoknęła niezadowolona.
Krętacz nie wyglądał na specjalnie zdziwionego. Naturalnym było, że imperium skupione wokół jednego twardego sukinsyna rozleci się jak domek z kart po jego śmierci. Jeżeli Przechera chciała zastąpić Starego, musiałaby mieć cholernie dużo koneksji i fartu
– Znasz Bervyga, zdaje się, że pozwalał ci baraszkować na swoim podwórku.
– Znam, znam. Jest twardogłowy i bezkompromisowy. Często następował na odcisk mundurowym. Wkurzał ich, prowokował.
Rudowłosa obracała w palcach obsydianową statuetkę.
– Pójdziesz do niego. Powiesz, nie ma warunków dla solisty. Będziesz dla niego pracował.
A więc na nowej ścieżce zawodowej przypadnie mu rola szpicla. Krętacz nie krył niezadowolenia.
– Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Dasz sobie radę, Bervyg lubi cię. – Przechera odezwała się po chwili ciszy.
– Nie powinno być kłopotów. Już nie raz po pijaku proponował mi współpracę – odparł łotrzyk. Przez chwilę się w nią wpatrywał. Kobieta była dobrze poinformowana. – Ci, którzy z nim zadarli, zazwyczaj nie różnią się wiele od świeżo zmielonej wieprzowiny. – dodał cicho.
– Jeżeli dowiesz się czegoś – kobieta zignorowała ostatnią wzmiankę Krętacza – o czym powinnam usłyszeć, przekaż Grabowi, że chcesz się spotkać.
– Zanim pójdę: gratulacje.
Brwi Przechery powędrowały do góry.
– Jako pierwsza mnie zwerbowałaś. To nie byle co – łotrzyk uśmiechnął się chytrze.
Wywróciła oczyma i pokręciła głową:
– Nie zgrywaj chojraka. Do roboty, Krętacz. – puściła mu oczko i odwzajemniła uśmiech.
Dopiero gdy wychodził od Graba, zaczęła do niego docierać powaga sytuacji. Stary nie żyje! Kruchy pokój, który utrzymywał się od kilkunastu lat, na dniach najprawdopodobniej zniknie. On sam dał się wplątać w wyścig o władzę, ale czy miał jakikolwiek wybór? Jeżeli poleje się krew, będą tylko ‘nasi' i ‘wraży'. Zastanawiała go też rola, jaką odegrała Przechera w śmierci Starego. Swoją pozycję wypracowała właściwie na niczym. Mało kto wiedział o jej istnieniu, nim w huku rozwalonych drzwi i trzasku łamanych piszczeli nie wkroczyła na kryminalną scenę miasta. Krętacz w kwestii swojej nowej pracodawczyni był pewien co do jednego: musiała być wyjątkowa. Nikt nie mówił do niej ‘Ruda'.
Do Bervyga udał się nazajutrz. Miejscowy alfons zaczynał jako silnoręki i wykidajło. Choć od dawna miał tuzin wielkoludów pokroju Łapy, na posyłki od czasu do czasu lubił samemu złamać kciuka. Jego gabaryty zwiodły niejednego domorosłego cwaniaka. Facet miał łeb na karku, a w nim wystarczająco sporo rozumu, by znaleźć sobie dochodową niszę i stanąć do wyścigu o dziedzictwo Starego. Bervyg nie rozstawał się ze swoim niesławnym toporzyskiem – Owdawiaczem.
Krętacz znalazł go w jednym z jego burdeli, Cynamonie. Lokal był schludnie utrzymany, pachniał egzotycznym tytoniem i słodkimi perfumami. Tajny agent Przechery od razu udał się na galerię, gdzie wielkolud pykał fajkę wodną. Rozmawiał z niezwykle przestraszonym i spotniałym kupcem, najprawdopodobniej dłużnikiem. Kiedy dostrzegł Krętacza, odprawił szczęśliwca skinieniem ręki.
– Chłopie! Już myślałem, że dopadła cię ta suka, Przechera!
Samotny złodziejaszek zganił się w myśli. Musiał zachować pokerową twarz.
– Ja właśnie w tej sprawie. Siedzi mi na tyłku od tygodnia, samemu dalej nie wyrobię. Poza tym – słyszałem o Starym. Paskudna sprawa – załgał w miarę pewnie. Na Bervyga powinno wystarczyć.
Wielki mężczyzna rozsiadł się wygodnie na fotelu, o który oparty był Owdawiacz. Uśmiechnął się:
– No proszę, czyli Krętacz wyzbywa się swojej krwawo okupionej autonomii – uśmiech przerodził się w chichot – Naprawdę, wszystko staje na głowie, kto by pomyślał! – chichot zaś w nieco jowialny śmiech – Dobrze, sam chciałem ci dać robotę.
Krętacz splótł ręce na plecach w oczekiwaniu na ‘ale'. Bervyg nie rozczarował go, nie zaproponował też by usiadł.
– Widzisz, mamy takie popieprzone czasy, że muszę być bardziej podejrzliwy, nawet w stosunku co do starych kumpli. A przecież jesteśmy kumplami, prawda, Krętacz?
Wysłannikowi Przechery spotniały dłonie. "Czy wie? Raczej nie, gdyby wiedział, Owdawiacz już jakieś dwie minuty temu ociekałby krwią."
– Jasne Bervyg, tylko nie wiem, do czego zmierzasz… – rozłożył ręce.
– Co by było, gdyby ktoś podsyłał mi kreta? Nie będę oryginalny, żądając od ciebie próby. Za dwa dni przypływa Norka. Chcę,byś pomógł chłopakom w rozładunku. Jedna z skrzyń, jednolicie czarna, jest szczególnie ważna. Może być gorąco, w resztę wtajemniczy cię Rysa. Jeżeli pudło dotrze do mnie nienaruszone, zaczniemy zapewne długą i owocną współpracę.
Krętacz przytaknął. Czuł się obserwowany, ktoś musiał podsłuchiwać ich rozmowę. Wokół nie widział jednak żadnego z ludzi Bervyga, spojrzał więc na niego. Mięśniak był dziwnie rozbawiony, zupełnie tak, jakby zdawał sobie sprawę z przeczuć drobnego hochsztaplera. W końcu wstał i podszedł do niego:
– Cieszę się, że w końcu zmądrzałeś. Wkrótce na ulicy może być trochę głośniej…
– …pomyślałem dokładnie o tym samym, szefie. – Krętacz zdobył się na uśmiech. Alfons wyszczerzył kły, klepnął go w ramię i pogroził palcem na odchodne.
II
Spotkanie z Rysą minęło bezproblemowo. Znany nożownik umówił się z Krętaczem przed zachodem słońca w „Miedziaku". Plan był bardzo prosty: udają się do portu, pokazują papiery, biorą co trzeba i jak najszybciej zwijają się do Bervyga. Jego głównym założeniem było to, że w razie konfrontacji ich tyłki okażą się twardsze od tyłków napastników. Krętacz nie skomentował taktycznego zmysłu Rysy i po prostu przystał na jego plan. Nie miał zamiaru podważać autorytetu najdroższej brzytwy w mieście. Po spotkaniu z nożownikiem udał się do Urka. Był on magazynierem, bardzo młodym i niezbyt rozgarniętym; idealnym na posłańca. Krętacz naskrobał krótką wiadomość dla Graba i wraz z garścią miedziaków wcisnął ją chłopakowi w ręke.
Do wieczora czekał na odpowiedź. Urk przybiegł z wypiekami na twarzy i pomiętą kartką w zaciśniętej pięści. Krętacz odprawił chłopaka gestem dłoni i przeczytał wiadomość dwa razy. Potem jeszcze trzeci dla pewności. Przechera była poza miastem i nie mogła się z nim widzieć. Opuszczanie ulicy w tak krytycznym momencie musiało być wczesnym objawem choroby psychicznej. Łotrzyk westchnął i roztarł obolałe skronie. Zaczynał tęsknić za dawnym porządkiem. Chwilę przed północą wymknął się ze swojej kwatery. Kiedy chciał, dla postronnego obserwatora stawał się niewidzialny. Trzymał się cieni i rzadko uczęszczanych uliczek. Mimo to, teraz czuł na sobie lodowate, przenikliwe spojrzenie. Przystanął i przywarł do ściany. Gdzieś w oddali zaszczekał pies, gdzie indziej rozległ się stłumiony krzyk. Zwyczajne portowe odgłosy. Krętacz rozejrzał się dokładnie, po czym wykonał jeszcze jedną pętle, w celu zgubienia ewentualnego ogona. Był niemal pewien, że jest obserwowany, chociaż nie dostrzegał żadnej żywej duszy. Tym razem postanowił zignorować niepokojące przeczucia.
Dotarł do domu Graba i zamarł w bezruchu. Dwa konie skubały rzadką trawę porastającą okolice budynku. Miały drogie rzędy, lśniącą sierść i sylwetki pełnokrwistych rumaków. Krętacz podszedł kilkanaście kroków. Przez osmaloną szybę nieśmiało przebijało się światło, poruszające się cienie zdradzały czyjąś obecność. Okrążył konie i przywarł do ściany lichwiarskiej nory. Ze środka dochodziły przytłumione odgłosy kroków i rozmowy. Jeden głos niewątpliwie należał do Graba, drugi zaś był mu nieznany:
– Dwieście… Trzysta… Czterysta…
Lichwiarz odliczał pieniądze. Krętacz zakradł się pod okno. Z budy wypełzł wychudły wilczur i od razu zaczął warczeć na intruza.
– Ciii brzydalu, ciii… – Łotrzyk przykładał palec do ust, starając się uciszyć psa.
Ten wyglądał jakby się zapowietrzył, jego warkot stawał się coraz głośniejszy, lada chwila mógł szczeknąć. Krętacz zmełł przekleństwo i powoli, z uniesionymi w geście bezbronności rękoma wycofał się. Przywarł do południowej ściany. Tym razem miał nieco szczęścia: prymitywna konstrukcja miała szpary grubości cienkiej monety. Wystarczające szerokie by móc podsłuchiwać, jednak niedostatecznie, by cokolwiek dojrzeć.
– …tysiąc pięćset. Równo połowa, tak jak obiecywała Przechera – ukontentowany Grab zakończył odliczanie.
– Kiedy druga tura? – nieznajomy głos stał się wyraźniejszy. Należał do mężczyzny, był niski i chrypliwy, może od alkoholu.
– Pojutrze. Na razie bierzcie, co wam dane. Przechera nie zwykła płacić z góry – lichwiarz wysilił się na stanowczość.
– Tia… – drugi, nieco wyższy głos dołączył do rozmowy – Co z lokum?
– Możecie zatrzymać się w składzie, dwie przecznice stąd. Będziecie mieli dobry widok na burdel – rozległ się brzdęk metalu – Tu macie klucze.
– Strażnicy?
– Wszystko zgodnie z umową – odparł Grab.
– To wszystko. Pojutrze będziemy po pieniądze.
Dwójka nieznajomych mężczyzn zaczęła zbierać się do wyjścia. Krętacz poczuł jak serce zaczyna mu łomotać w klatce piersiowej. Rozległ się skrzyp otwieranych drzwi. Łotrzyk przywarł do ściany jednym okiem obserwując tajemniczych kontrahentów Przechery. Byli uzbrojeni w lekkie kusze, krótkie miecze i skórzane pancerze. Ciemne zbroje pokrywały niewielkie, srebrne znaki, znajdowały się one na piersi i naramiennikach. Nosili granatowe płaszcze i buty z wyciszonymi podeszwami. Pies od razu wyskoczył z budy i zaczął ich obszczekiwać. Niższy z mężczyzn obdarzył go przelotnym spojrzeniem, kundel podwinął ogon i skamląc schował się w budzie. Kiedy nieznajomy podnosił wzrok Krętacz wstrzymał oddech. Zdawało się, że przez jedno uderzenie serca uzbrojony mężczyzna wpatrywał mu się prosto w oczy. Szpieg zaczął się wycofywać, tamta dwójka chyba go nie zauważyła. Zwinnie wskoczyli na wierzchowce i szykowali się do odjazdu.
Krętacz cofając się wdepnął na ogon tłustego kocura. Rozległ się przeraźliwi koci pisk. Pomimo swojej tuszy, wredne kocisko bez problemu wskoczyło na udo łotrzyka i wpiło w nie wszystkie pazury. Mężczyzna syknął z bólu i grzmotnął spasionego pupila przedramieniem. Nieznajomi spojrzeli po sobie, po czym zgodnie dobyli mieczy.
– Tam jest! – warknął wyższy mężczyzna, o niższym głosie.
Krętacz zaklął szpetnie, był w potrzasku. Wysoki mur graniczącej z chatą Graba kamienicy odcinał mu drogę ucieczki. Musiał improwizować. Cisnął kamieniem w jednego z rumaków, trafił wyjątkowo celnie: koń stanął dęba, a jeździec musiał poświęcić całą uwagę na utrzymanie się w siodle. Łotrzyk wykorzystał cenne sekundy zamieszania i rzucił się w desperacką ucieczkę wzdłuż muru. Para kopyt minęła jego skroń o centymetry, drugi z nieznajomych dobył kuszy. Spiął konia i ruszył w pościg. Krętacz jak opętany wpadł w pierwszy lepszy zaułek, z trudem wyrobił się na zakręcie. Po drodze roztrącał zalegające tam rupiecie, głównie przegniłe drewno. Jeździec wpadł tam tuż za nim. Musiał się sporo schylić, by nie wyrżnąć głową o belki podtrzymujące ściany sąsiadujących kamienic. Z tej pozycji nie mógł oddać celnego strzału. Krętacz wypadł na rozwidlenie ścieżek, znajomość labiryntu ciasnych uliczek była w tym momencie jego jedynym atutem. Bez namysłu pognał w prawo, jeździec był tuż za nim.
Łotrzyk odważył się na jedno spojrzenie wstecz, dostrzegł jak nieznajomy składa się do strzału. Krętacz rzucił się do rynsztoku wyrzucając w powietrze błoto i nieczystości. Bełt przemknął mu nad głową, z pluskiem lądując w błocie. Zebrał się na nogi w momencie, w którym jeździec ruszył na niego z obnażonym mieczem. Klinga zalśniła w blasku gwiazd, przeciwnik nabierał prędkości. Szpieg Przechery nie miał nawet porządnej broni. Krótki sztylet, który nosił w cholewie buta, mógł co najwyżej posłużyć jako wykałaczka. Na ugiętych nogach, gotowy do skoku, oczekiwał szarży zbrojnego. Nieznajomy sprawnym ruchem nadgarstka wykonał młynek, ostrze zawyło od pędu powietrza. Tętent kopyt był ogłuszający, krew szumiała Krętaczowi w skroniach. Cięcie było szybsze, niż mógł przewidzieć. Ostatkiem sił obrócił się zgodnie z ruchem broni, stal, zamiast szyi, rozorała mu ramię. Chlusnęła krew, jednak łotrzyk zdołał ustać. Jeździec spiął konia i przygotowywał nawrót, w tej samej chwili z zaułka wypadł jego towarzysz.
Ranny Krętacz zaklął trzykrotnie, dłonią przycisnął obficie krwawiące ramię. Pomknął na drugą stronę uliczki, odbił w prawo, potem znów prosto… Za plecami słyszał nawoływania jeźdźców w obcym mu języku. Pędził, obijając się o ściany, na murach zostawiał krwawe smugi. Kiedy wypadł na most łączący doki z Podgrodziem, zaczął się uspokajać. Jednak w połowie przeprawy, drogę z drugiej strony zajechał mu jeździec. Krętacz zatrzymał się, ciężko dysząc, odwrócił się i dostrzegł drugiego z nich.
Obaj powoli unieśli kusze, wyglądali na rozbawionych. Ruszyli w jego stronę. Szpieg prędko omiótł spojrzeniem okolicę, znów znajdował się w sytuacji bez wyjścia. Zerknął w dół, za poręcz. Rzeka była mętna i gęsta, więcej było w niej ścieków niż wody. Przy pomocy zdrowej ręki wdrapał się na barierkę. Brzdęk cięciw był dla niego sygnałem do skoku, lecąc poczuł dwa niezbyt silne szarpnięcia. Dostał.
Woda przywitała go mrokiem i chłodem.
III
Brudna ciecz wdarła mu się do gardła. Krztusił się i szamotał w próbie wydostania się na powierzchnię. Jak większość mieszczuchów nie umiał pływać. Porwał go nurt rzeki, uniemożliwiając jakiekolwiek próby zaczerpnięcia powietrza. Na szczęście żaden z bełtów nie utkwił w jego ciele. Czuł pulsujący ból, w miejscu w którym groty rozcięły skórę. Przed oczyma pojawiły mu się mroczki, płuca piekły, wołając o świeżą porcje tlenu. Nagle lewa ręka grzmotnęła o coś twardego. Konar! Krętacz kurczowo chwycił się rośliny i z całych sił podciągnął. Poczuł świdrujący ból w bicepsie. Zagryzł zęby i sięgnął zdrową ręką. Dwa ruchy ramion i wreszcie wynurzył się z wodnych czeluści. Most widniał jakieś siedemdziesiąt, osiemdziesiąt kroków dalej, w górę rzeki. Łotrzyk przeżył cudem. Wisząc na korzeniach starej wierzby wyrzygał paskudną wodę. Był skrajnie wyczerpany, ranny i przemoczony. Z trudem wspiął się na wyłożony kamieniami brzeg.
Leżał tak dobry kwadrans, nim zebrał dostatecznie wiele sił by wstać. Rozejrzał się w koło, poznawał okolice bardzo dobrze. Zrezygnowany pokręcił głową, zagryzł zęby i ruszył w stronę kamienicy. Rzeka wyrzuciła go niemal na wycieraczkę Szpili, jego byłej.
Niczym baran prowadzony na wiosenne strzyżenie poczłapał w stronę klatki schodowej. Drzwi były uchylone, rzucił jeszcze jedno ostrożne spojrzenie za siebie. Nigdzie nie było śladu jeźdźców. Przymknął drzwi i słaniając się na nogach wszedł na drugie piętro. Zacisnął zęby, zamknął oczy i zapukał trzykrotnie w drzwi. Cisza. Wsparł się zdrową ręką o framugę i zapukał jeszcze raz. W środku rozległ się odgłos kroków.
– Kogo tam niosą do cholery? – kobieta zapytała przez drzwi.
– To ja. – wymamrotał Krętacz.
– Jaki, cholera by cię wzięła, ja?
– Krętacz… – odparł służalczym tonem.
– Popieprzyło cię do reszty? Won mi stąd, zaraz zawołam ciecia.
– Szpila… Sprawa jest poważna wpuść mnie… proszę. – w akcie niemej modlitwy spojrzał w górę. Rozległ się dźwięk otwieranego zamka. Drzwi uchyliły się na długość łańcuszka.
– Jak ty capisz! – pomachała energicznie ręką by choć trochę rozwiać fetor ścieków – To nie noclegownia dla zagubionych meneli! Wyjazd Krętacz, nie mam nerwów na nocne rozmowy. – kobieta była w krótkiej koszuli, która pozwalała na podziwianie jej największego atutu, kształtnych nóg. Na okrągłej, nieco dziewczęcej buźce pojawiły się wypieki. Gniewnie zmarszczyła brwi. Była dobre półtorej głowy niższa od niego.
Krętacz przyłożył dłoń do rozciętego ramienia i pokazał jej krwawą plamę. Gniewny grymas zniknął z jej twarzy. Wciągnęła go do mieszkania.
– Kto cię tak urządził? I czemu cię nie dobili? Byłby jeden problem z głowy – posadziła go na jedynym krześle w przechodniej kuchni. Pomieszczenie było bardzo małe.
– Żebym sam to wiedział. – Szpila zniknęła w sąsiednim pokoju, słyszał jej głos przytłumiony przez ściany.
– Krętacz nie chrzań, nie mam cierpliwości na takie ściemy. – wróciła do kuchnia z stertą białych, świeżo wypranych ścierek.
– Zdejmuj to – skinęła na przemoczoną, umorusaną koszulę. Na jej dziewczęcej twarzy gniew całkowicie zastąpiła troska. Obolały łotrzyk zaczął męczyć się z przesiąkniętym materiałem. Zniecierpliwiona Szpila pomogła mu. Z niewielkiej szufladki wyciągnęła igły i nici, z półki zdjęła krzemionkową butelkę. Wzięła łyka, skrzywiła się i podała Krętaczowi:
– Lepiej sobie golnij, będzie bolało jak sam sukinsyn.
– Wspominałem już kiedyś, że potrafisz uspokoić człowieka? – mężczyzna przełknął mocny alkohol. Jego eks złośliwie wykrzywiła twarz w przypominającym uśmiech grymasie. Zamoczyła jedną z szmat w czystej wodzie z dzbanka.
– Oberwałeś gdzieś jeszcze? – wymęczony Krętacz w odpowiedzi wskazał na łydkę i biodro.
– To byli ludzie Przechery, to wiem na pewno. – krzywił się i wiercił, gdy Szpila przemywała mu rany. Trzepnęła go po głowie:
– Spokój! – warknęła
– Ona coś kombinuje. – kontynuował Krętacz – Zaczęła szastać grubą kasą. – starał się zignorować igłę regularnie przebijającą jego skórę.
– Mhm… – kobieta przytaknęła – Szlag! – krew zapaskudziła jej koszulę nocną.
– Mówią, że jest od Starego. Swoją drogą wiesz, że zginął?
– Nie zginął, a zniknął. – Szpila ściszyła głos.
Krętacz spojrzał na nią z ukosa. Nie sądził by interesowała się plotkami z najciemniejszych zaułków miasta. Dawno skończyła z lewą działalnością. Można powiedzieć, że udało jej się ustatkować. Między innymi była to przyczyna, powolnego rozpadu ich związku. Krętacz nie rozumiał jej praworządnych zapędów. Wąskie uliczki, stare magazyny i stragany były jego podwórkiem. Przyrósł do każdego z budynków, do błotnistej ziemi. Czuł więź łączącą go z miastem, moralny obowiązek pozostania w nim na zawsze. Ulica nauczyła go przede wszystkim jednej rzeczy: ludzie dzielą się na wyzyskiwanych, wyzyskujących i szczęśliwych.
– Skarbie to niemożliwe, ktoś taki jak Stary nie może zniknąć bez śladu. – Krętacz przyjrzał się szwom na ramieniu, wyglądały w porządku.
– Słyszałam, że jakiś tydzień temu w jego komnacie rozbłysło oślepiające światło. Kiedy wpadli jego goryle, nie było po nim śladu. Zostawił tu wszystko, pieniądze, nieruchomości, ludzi. Żadnego testamentu, żadnego następcy – teatralnie rozłożyła ręce – nic, po prostu zniknął. Cholerny prestidigitator.
– Pres.. digi… e, nie ważne – machnął ręką – To do niego nie podobne. Nikt nie dbał o stabilizacje tak jak Stary. Doskonale balansował między Bervygiem i Gabrianem, a teraz ma to wszystko wziąć w łeb?
– Pomyśl Krętacz – Szpila zdmuchnęła niesforny kosmyk spadający jej na czoło – Stary rządzi od tylu lat. Może ci dwaj zmówili się na niego? Może dość mieli roli pomocników szefa. – łotrzyk cmoknął i pokręcił głową:
– Nie, to odpada. Sss… – syknął gdy igła wbiła się w biodro – Nawet jako podnóżki Starego zarobili by więcej niż w podzielonym i niespokojnym mieście.
– Rządza władzy jest gorsza niż chciwość. No, gotowe. Masz szczęście, że jeszcze nie zapomniałam jak to się robi. Rachunek wystawię ci później.
Krętacz zaśmiał się pod nosem.
– Możesz zostać tu na noc. – rzuciła na odchodne. Zachęcony, choć trochę zdziwiony łotrzyk ruszył za nią do sypialni – Ty gdzie? Śpisz w kuchni. – Drobna kobieta o niewinnej twarzy rzuciła mu koc – A, i jak następnym razem porżną cię jak świnię, tu za rogiem masz lazaret.
– Jesteś złotą kobietą Szpila – uśmiechnął się moszcząc sobie posłanie na ziemi.
– Śpij tam już lepiej – puściła mu oczko i znikła w sypialni.
Obudził się przed swoją gospodynią. Rany były czyste i zamknięte. Wyszedł o wschodzie słońca. W pierwszej kolejności udał się do domu. Czy jeźdźcy zapamiętali jego twarz? Było ciemno, a jego całego pokrywało błoto. Nawet gdyby zapamiętali, czy donieśliby o tym Przecherze? Niekoniecznie. Po za tym czy Przechera potraktowałaby Krętacza za zagrożenie? Głowił się nad tym całą drogę do Miedziaka.
Karczma pomimo wczesnej pory tętniła życiem. Wieść o zniknięciu Starego rozeszły się po dokach. Ludzie byli bardziej spięci i czujni, rozmawiali przyciszonym głosem. Wiedzieli, że miasto czeka niezwykle gorący okres. Krętacz przedzierał się przez tłum pozdrawiając znajomych. Kątem oka dostrzegł Łapę, na wprost od niego siedział Rysa. Cała śmietanka towarzyska w jednym miejscu. Doskonale. Podszedł do zabójcy, zaaferowanego czyszczeniem paznokci przy pomocy jednego z swoich licznych sztyletów:
– Ale wiary. – Krętacz rozejrzał się po sali.
– No… – nożownik nie odrywał wzroku od ostrza.
– Rysa, słyszałeś o Groźnym? – Groźny był prawdziwym nemezis zabójcy. Od lat rywalizowali. Regularnie wykręcali sobie świńskie numery, dwa czy trzy razy mierzyli się na żelazo. W ostatnich tygodniach Groźny nie pokazywał się na ulicy. Podobno zwinęła go straż, choć nie wykluczone, że jedna z dziwek Bervyga pchnęła go pod żebro. Ponoć w łóżku był straszny brutalem. Rysa podniósł wzrok.
– Że niby co?
Krętacz wzruszył ramionami: – Ponoć znalazł się ktoś, gotowy dać za niego łapówkę. – Rysa przez chwilę analizował słowa drobnego oszusta, po czym machnął ręką.
– Po pierwsze Krętacz, nie wiemy czy Groźny siedzi. Po drugie, nie ma frajera, który założyłby za niego, mając mnie na wolności. Po trzecie, żeby wykupić kogoś ze stryczka, trzeba mieć fortunę.
– Chyba, że ktoś nie trawi ludzi Bervyga i siedzi na złocie. W szczególności, jeżeli nie trawi ciebie Rysa. – Krętacz uśmiechnął się i pokiwał głową. Zaczynał się obawiać czy jego wskazówki nie są ordynarnie oczywiste.
– Ta stara pała? Niee… Grab boi się Bervyga. Po za tym nie jest, aż takim kretynem, żeby znowu zaczynać ze mną. – sprawa była bardzo stara. Kilka lat temu Grab nie znając jeszcze Rysy pożyczył mu okrągłą kwotę. Nożownik grzecznie poprosił o odroczenie terminu spłaty. Grab nie poszedł mu na rękę i wysłał swoich pachołków. W ramach odpowiedzi dostał wiązankę z trzech głów. Rysa chciał grzecznie spłacić dług tydzień później, ale przerażony lichwiarz nie odważył się przyjąć pieniędzy.
– Sytuacja jest napięta. Tacy samotnicy jak ja, czy Grab szukają pleców. Może ktoś przyszył mu jaja z powrotem na miejsce – kontynuował Krętacz.
Rysa milczał.
– Nie mam nic do Graba. – łotrzyk pociągnął temat – Nigdy nie wziąłem od niego grosza, ale skoro mamy pracować razem, wolałem ci o tym powiedzieć. – Nożownik przytaknął łotrzykowi, ale myślami był już gdzie indziej. – Powiem szczerze, wczoraj w nocy widziałem dwóch chłopaków Groźnego udających się do lichwiarza.
– Te Krętacz, chyba byś mnie nie okłamał? – Rysa wyglądał na wyrwanego z rozmyślań.
– Jak chcesz, mogę pójść z tobą. – gładko załgał. Nożownik zatrzymał go gestem dłoni. Najwidoczniej taka deklaracja mu wystarczyła.
– Dzięki za cynk. – wstał od stołu i pogwizdując ruszył do wyjścia. – Nie zapominij o jutrzejszej akcji. – dodał.
Krętacz odprowadził go wzrokiem. Chyba mu się udało. Zaczekał chwilę, niezbyt długo, po czym ruszył za zabójcą. Rysa nie był znany z opanowania, czy szczególnie misternych planów. Swoją pozycję zawdzięczał umiejętnościom, fartowi i potężnym koneksjom. Oczywiście, gdyby nie miał choć odrobiny oleju w głowie, Groźny załatwiłby go już dawno temu. Szli ulicami doków. Krętacz śledził go bardzo ostrożnie, nie mógł zlekceważyć Rysy. Miejski zgiełk z każdą godziną rósł na sile. Uderzenia kowalskich młotów nadawały rytm, gdakanie kur połączone z pokrzykiwaniami kramarzy tworzyło niespotykaną melodię. Porykiwania krów prowadzonych na ubój dawały mocny akcent, podobnie jak przejścia w postaci pędzących wozów. Muzyka ta, dla ludzi z zewnątrz była po prostu upiornym hałasem. Miejscowi na początku się do niej przyzwyczajali, potem ignorowali, aby na końcu nie móc bez niej żyć. Zbliżali się do siedziby Graba, gdy z przeciwległej ulicy Młyńskiej wypadła grupa konnych.
Jeźdźców było kilkunastu. Z niekrytą pogardą spoglądali na pierzchający tłum. Dumnie trzymali głowy wysoko. Wszyscy nosili granatowe płaszcze i ciemne pancerze z srebrnymi emblematami. Zbrojni musieli pochodzić ze wszystkich zakątków Nowego Świata. Różnili się karnacjami skóry, Krętacz dostrzegł nawet dwóch czarnych. Większość mieszkańców miasta w życiu nie widziało Murzyna. Wśród przemykającego oddziału nie zauważył dwójki od Graba. Na szczęście. Przechera szykowała coś naprawdę wywrotowego, a Krętacz musiał to rozgryźć.
IV
Jeźdźcy zniknęli za załomem ulicy. Krętacz rozejrzał się za Rysą, jednak ten zniknął bez śladu. Łotrzyk zaklął szpetnie po czym ruszył zdecydowanym krokiem. Dotarł do uliczki, na której końcu znajdowała się siedziba lichwiarza. Nadal nie dostrzegał zabójcy. Gdy zbliżał się do nędznego budynku, do jego uszu doszły odgłosy bójki. Podbiegł do szpary, gdzie już wcześniej podsłuchiwał Graba. Zupełnie zignorował wariującego wilczura, tym razem psie ujadanie działało na jego korzyść. Coś ciężkiego grzmotnęło o ścianę, cała konstrukcja zadrżała. Rozległ się świst stali i chlupot krwi. Po chwili wnętrze wypełniały już tylko pojękiwania rannych:
– Ty nigdy nie zmądrzejesz Grab! – głos należał do Rysy. Był zdyszany i wściekły. Lichwiarz milczał.
– Następnym razem pomyśl. Do cholery, pomyśl przez chwilę! – nożownik powoli uspokajał oddech – Teraz, porozmawiamy sobie na spokojnie. – jego rozmówca wciąż milczał. Krętacz stłumił chichot, stary pederasta musiał być przerażony.
– Daj coś do przepicia, bo krew mnie zalewa. – Warknął Rysa. Lichwiarz najwyraźniej odebrał to jako rozkaz, gdy już po chwili rozległ się odgłos nerwowej krzątaniny. – No to jak było z tym Groźnym? Tylko mi tu nie zalewaj, bo nie będzie co zbierać. – Rysa powoli się uspokajał.
– Nie mam z Groźnym nic wspólnego… – wydukał lichwiarz.
– LEŻ – mocne grzmotnięcie – Cholera, powiedz coś swoim dryblasom, bo dorżnę jak owieczki!
– Spokój chłopaki… – Grab nie był wstrząśnięty. On był przerażony. – Ja nawet nie znam go osobiście.
– Łżesz. Wczoraj w nocy widziałem chłopaków Groźnego u ciebie. Co knujecie?
Milczenie
– GRAB! – Rysa wrzasnął i grzmotnął pięścią w stół. Lichwiarz musiał zeszczać się w gacie.
– Owszem… byli u mnie „chłopacy". – Krętacz przełknął ślinę. – Ale nie mieli oni nic wspólnego z Groźnym.
– W takim razie kto to był?
Znów milczenie. Odgłos kilku kroków.
– Nie rób mi krzywdy! Błagam Rysa! – głos lichwiarza stał się nieznośnie piskliwy – Ja naprawdę przekazywałem tylko pieniądze. Przyszedł do mnie szlachcic, jurysta. Chciał mieć czyste ręce, to wziął mnie za pośrednika. Naprawdę nie mam pojęcie GDZIE jest Groźny i dlaczego miałbym być mu dłużny. Siedzę cicho na tyłku, nikomu nie szkodzę, nawet dałem ludziom Bervyga moratorium. Błagam, Rysa daj mi spokój! Chcesz pieniędzy, mam…
– Cicho psia twoja mać! Dajże się skupić.
Krętacz cmoknął niezadowolony. Grab wiedział jak podejść nożownika. Nie dość, że zalał go potokiem informacji, to jeszcze użył najbardziej piskliwego, ze swojej szerokiej palety irytujących głosów. Łotrzyk był ciekaw czy Rysa przejrzy jego blef, a przynajmniej wyciągnie z niego coś interesującego:
– Co to za szlachetka i kogo wynajął? – dopytywał zabójca.
– Fedor, pisarz ziemski. Ci ludzie to jacyś najemnicy. Nie są z miasta.
– Granatowe płaszcze, srebrne symbole?
– Tak, tak, to oni – lichwiarz służalczo przytakiwał.
– Ile wyłożył?
– Kto? – Grab celowo udawał głupka. Upewnienie Rysy w jego przewadze intelektualnej było sporym sukcesem pederasty. Nożownik westchnął:
– Fedor… Ile pisarz zapłacił za najemników.
– Czterysta w złocie. – wycedził Grab.
– No, no. Ładna sumka. – Rysa dawno już nie dostał zlecenia przekraczającego chociażby połowę tej kwoty. – Do czego mu ta prywatna armia?
– Nie mam pojęcia, nigdy by mnie nie wtajemniczył. – Nożownik musiał przyznać mu rację.
– Nie zdziwiłbym się gdyby Fredor skończył w kazamatach Regulatorium. – lichwiarz zamilkł, Krętacz również był zaskoczony.
– A to dlaczego? – wybąkał Grab. W odpowiedzi Rysa zachichotał.
– Będę leciał, miło się gawędziło. – ruszył do wyjścia – wybaczcie chłopaki, ale następnym razem pomyślcie, zanim rzucicie się na najtwardszego sukinsyna w mieście… – odgłos uchylanych drzwi – …albo już wcale nie będzie następnych razów. – ton jego głosu przypominał lodowaty podmuch.
Odczuwalna temperatura u Graba musiała spaść o dwadzieścia stopni. Krętacz przykleił się do ściany i odprowadził nożownika wzrokiem. Pojawił się problem – nie mógł tak po prostu wyjść ze swojej kryjówki. Gdyby Grab lub jeden z jego dryblasów go dostrzegli miałby przechlapane. Na szczęście tym razem miał więcej czasu niż podczas spotkania z jeźdźcami. Rozejrzał się w koło. Za plecami miał mur kamienicy. Ściana była właściwie wypłukana z wapiennej zaprawy. Jakieś trzy metry nad jego głową umieszczony był gzyms, po którym można było przejść nad sąsiednią uliczkę. Krętacz zaczął się wspinać. Jego twarz wykrzywiał bolesny grymas za każdym razem gdy ciężar ciała spoczywał na osłabionym ramieniu. W końcu wdrapał się na ceglany występ i przeszedł kilka kroków w lewo. Ściana pod kątem prostym skręcała nad ponury zaułek. Zeskoczył rozchlapując w koło wodę. Załatwione.
Ruszył uliczkami miasta zastanawiając się nad następnym krokiem. Regulatorium? Ta magistratura była w mieście niczym państwo w państwie. Zajmowała się tropieniem wszelkich przejawów magii, której nie tolerowano. Funkcjonariusze Regulatorium dysponowali bronią, pieniędzmi, a przede wszystkim własnymi, koncesjonowanymi czarami. Lud darzył ich zasłużonym szacunkiem, a władza urzędu dorównywała władzy Diuka. Potęga tej organizacji wyrosła przede wszystkim na żyznej glebie tutejszej ksenofobii i zabobonności. Zdążyła na tyle wrosnąć w miejską codzienność, że nikt nawet nie myślał o jej usunięciu. Abstrahując od tego, że niewielu dałoby radę tego dokonać…
Nad głowami przechodniów gromadziły się szare, zbite chmury. Łotrzyk wątpił by był z tego deszcz. Szedł podgrodziem, potem odbił w świątynną, udając się w stronę doków. Na najszerszej drodze w mieście panował spory ruch. Jeden z lepiej wyglądających powozów zatrzymał się przy nim. Zdziwiony Krętacz uniósł brwi,w środku ujrzał Bervyga. Miał na sobie zdobny żupan, koloru mięty. Niezbyt pasował do jego pobliźnionego i niemal łysego łba. Obok największego alfonsa w mieście siedziała jeszcze jedna osoba. Łotrzyk nie widział szczegółów, ale zdawało mu się, że był to mężczyzna. Spoglądał na niego.
– No chłopie, wpadasz mi w ręce w samą porę! – Bervyg wyszczerzył zębiska.
– Witaj szefie, mamy jakieś święto? – Krętacz zadał niby kurtuazyjne pytanie.
– E tam. – Alfons machnął ręką – słuchaj byczku, dziś na Starym Mieście jest spotkanie trójki. Idziesz jako moja obstawa.
– A próba? – Łotrzyk zerknął jeszcze raz w głąb wozu. Coś mu nie grało. Kiedy Bervyg podejmował jakąś decyzję, zazwyczaj był konsekwentny.
– Zalicz ten wieczorek w jej poczet. – mięśniak poskubał się po brodzie – Znajdź Rysę lub Szyję, oni organizują ekipę.
– Rozumiem, o której to spotkanie?
– Dziesiąta. No, trzymaj się i pozdrów Szpilę. – alfons mrugnął do Krętacz i kazał woźnicy ruszać.
Krętacz stanął jak słup soli. Wzmianka o jego eks nie była przypadkowa. Bervyg wiedział znacznie więcej i to właśnie mu zakomunikował. Nie widział się z Szpilą od trzech miesięcy do wczoraj, a alfons wiedział o ich rozstaniu. To pozdrowienie nie mogło być przypadkowe, a na docinkę też się nie nadawało.
– Złaź z drogi baranie! – bicz śmignął mu koło ucha. Krętacz uświadomił sobie, że stoi na środku najruchliwszej arterii miasta. Bez słowa komentarza zniknął nerwowemu woźnicy z oczu. Zatopił się w brnącym w stronę doków tłumie.
Szyję odnalazł naprzeciwko warsztatu szkutniczego. Rozmawiał z dziwką – Ralesą, czy jakoś tak. Krętacz skinął na człowieka Bervyga, który pożegnał się z kobietą i ruszył w jego stronę. Swoją ksywce zawdzięczał bliźnie, biegnącej łukiem wzdłuż całego gardła. Mówili, że ostrze minęło tętnice o włos. Był bardziej przysadzisty od Rysy, szerszy w barach i czuć było od niego gorzałą.
– Co jest Krętacz? – wychrypiał swoim zniszczonym głosem.
– Bervyg kazał mi się do ciebie zgłosić. Ponoć organizujesz ekipę na potańcówkę. – uśmiechnął się szeroko. Szyja wlepił w niego wzrok. Łotrzyk nie odnalazł w nim zrozumienia, odchrząknął i poprawił pytanie.
– Mam iść jako część obstawy szefa. – ulicznik zachichotał, a przynajmniej miało to brzmieć jak chichot.
– Dobra, masz chociaż jakąś broń? Możemy tam wpaść w niezłe gówno.
Szpieg Przechery przytaknął.
– Bądź przy chacie Lomma, przed dziewiątą. – Szyja najwyraźniej zakończył spotkanie. Krętacz nie miał żadnych obiekcji.
Ruszył w stronę magazynu, gdzie pracował Urk. Po drodze ułożył już treść wiadomości, pozostało ją tylko spisać i zapłacić chłopakowi. Na odpowiedź czekał w niewielkiej knajpce z widokiem na zabudowania Starego Miasta, znów czuł się obserwowany. Jego wyobraźnia zaczęła podsuwać mu mylące tropy, nerwowo zerkał na kelnerkę, przypadkowych przechodniów. Zaczął się denerwować.
– Spokój Krętacz, zbierz się do kupy. – szepnął sam do siebie i zamówił duże piwo. Gdzie podziewał się ten cholerny chłopak? Po czterdziestu minutach, niespodziewanie, irytujące uczucie zniknęło. Wkrótce pojawił się też Urk z wiadomością. Krętacz odprawił chłopak i pospiesznie rozwinął kartkę:
– „Kasztelańska, kamienica naprzeciwko baszty. Czekam pod trójką. Przechera".
Nieco uspokojony obecnością kobiety w mieście ruszył pod wskazany adres. Może ona rzuci nieco światła na wydarzenia, toczące się na jego podwórku.
V
Kasztelańska wciśnięta była między zachodni mur a gąszcz kamienic dzielnicy cechowej. Baszta górowała nad okolicą, a na jej szczycie trzepotała żółto-czerwona chorągiewka. Uliczka była opustoszała i dość ponura, niewiele słońca przedzierało się przez ciasno poupychane zabudowania. Krętacz podszedł do jedynego otynkowanego budynku w okolicy. Przy drzwiach stał nieznany mu typ. W kąciku jego ust tkwił dogasający skręt, przy boku miał krótki miecz. Spod lnianej koszuli wystawały ogniwa kolczugi.
– Przechera już na ciebie czeka. Wchodź – powiedział wartownik, ustępując Krętaczowi miejsca. Ten wszedł bez słowa i ruszył pod trójkę. Zza drzwi mieszkania dochodziły go odgłosy ożywionej dyskusji. Zapukał trzykrotnie.
– Wejść. – Łotrzyk nacisnął na klamkę i wykonał polecenie.
Niewielkie mieszkanie przypominało zaimprowizowany arsenał. Ściany poobwieszane były przeróżnego rodzaju żelastwem. Roiło się od dwuręcznych mieczy, bastardów, kordelasów, rapierów, pałaszy, tasaków i innych kling, których nawet nie był w stanie nazwać. W stojakach porozrzucanych po całym lokalu umieszczono broń drzewcową: włócznie, halabardy, znalazł się nawet jeden trójząb. Stół usłano przeróżnej długości łukami, kuszami i amunicją. Przechera pochylona nad stołem dyskutowała z trójką mężczyzn. Krętacz znał dwóch z nich: Margabiego i Groawana, obydwoje byli klingami do wynajęcia. Z tego co łotrzyk pamiętał, Groawan współpracował z Groźnym. Twarz trzeciego szpeciły dzioby po ospie i długa blizna, biegnąca wzdłuż łuku brwiowego. Rudowłosa podniosła wzrok znad pożółkłych papierów:
– Cześć , siadaj – wskazała na krzesło. Była ubrana była obcisły, skórzany strój. Jej szyję, ramiona, kolana i łokcie, chroniły pociągnięte czarną emalią pancerne płytki. Łotrzyk dostrzegł, że w pomieszczeniu jest jeszcze jedna osoba. Mężczyzna wyglądał przez okno, na wierzch narzuconą miał granatową pelerynę, spod której błyskały srebrne emblematy. Krętacza zaswędziała rana na ramieniu. Był niemal pewien, że to wyższy z mężczyzn odbierających wczorajszej nocy pieniądze od lichwiarza.
– Cześć… – odpowiedział, nie będąc pewny czy ma szykować się do rozmowy czy do walki. Dwójka postawnych najemników spoglądała na niego spode łba. Czego od niego chcieli?
– Wiesz, że dziś rano jeden z ludzi Bervyga odwiedził Graba? – Przechera skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała na siedzącego łotrzyka.
– Tak? O co chodziło?
– Rysa dopytywał się o Groźnego i nocne transakcje. – odparła Przechera. Krętacz z tytanicznym trudem powstrzymał się przed zerknięciem na nieznajomego przy oknie.
– Mam się tym zająć? – udało mu się zachować pokerową twarz. Kobieta przez chwilę bez słowa wpatrywała mu się w oczy. Uśmiechnęła się:
– Nie, chciałam ci tylko przypomnieć, żebyś uważał. – Wzięła do ręki jeden z sztyletów, zaczęła przeglądać się w jego ostrzu. – Co słychać u Bervyga?
Krętacz ze szczegółami opowiedział o spodziewanej przesyłce i planie Rysy. Wspomniał też o wieczornym spotkaniu.
– Wiem, może być interesująco – uśmiechnęła się wyraźnie podekscytowana. – Osobiście odbiorę paczuszkę Bervyga przed wami. Masz opóźniać pojawienie się ludzi Rysy tak długo, byśmy zdążyli się spakować. Jasne?
– Będzie ciężko. – odparł Krętacz. Poczuł pulsujący ból głowy.. – Mogę łatwo wpaść. – poczuł się tak jakby ugrzązł w gównie.
Przechera puściła mu oczko:
– Jesteś cwany, wymyślisz coś! – uśmiechnęła się szeroko. Wstała i położył dłoń na jego ramieniu: – Naprawdę świetnie ci idzie Krętacz, masz tu kieszonkowe. – Z blatu wzięła niewielki mieszek i podała swojemu szpiegowi. Ten zważył sakiewkę w ręku i skinął głową niczym usatysfakcjonowany sommelier.
– Myślę, że da się zrobić.
Miał już iść wyjścia, gdy przypomniała mu się dość ważna sprawa:
– Słuchaj… Nie pożyczyłabyś mi czegoś ze swojej kolekcji? Nie chciałbym rozczarować Szyi i przyjść z pustymi rękoma. – powiedział. Przechera usiadła na biurku i wymownie spojrzała na ściany mieszkania:
– Wybieraj. Tylko zostaw coś dla reszty chłopaków
Znalazł nieźle wyglądający miecz. Miał wąską, krótką klingę, o rozszerzającym się sztychu. Broń była dobrze wyważona, diablo ostra, pochwa zaś dobrze naoliwiona.
– Umiesz się tym posługiwać? – jego szefowa zapytała zadziornie.
Krętacz nigdy przedtem nie trzymał w ręku tak kunsztownie wykonanej broni. Jak większość mieszkańców doków, wiedział co nieco o walce na noże. Miał też dostatecznie wiele styczności z mieczami, by wiedzieć, że fechtunek cholernie różni się od krótkiej jatki w zaułku. Mimo to, wskazał na nią ostrzem, tym samym przyjmując wyzwanie:
– Sprawdź sama.
Margrabia, Groawan i trzeci mężczyzna zachichotali. Nieznajomy najemnik przy oknie nawet się nie odwrócił.
Przechera zwinnie zeskoczył z biurka. Kołysząc biodrami ruszyła w stronę Krętacza. Nie mieli zbyt wiele przestrzeni – oczyszczona z mebli izba mierzyła góra cztery na sześć metrów. Kobieta z uśmiechem na ustach zdjęła ze ściany rapier. Wykonała szermierczy pokłon, po czym założyła jedną rękę za plecy.
– Broń się! – ostrzegła, po czym wyprowadziła oczywiste pchnięcie w szyję. Zagrała stal. Krętacz zastawił się bez większych trudności. Po chwili poprawiła jeszcze dwoma atakami z nadgarstka, serię zakończyła zmuszającym go do odwrotu pchnięciem z wykrotu. Łotrzyk wiedział, że rudowłosa bada jego umiejętności.
– Dobrze, znasz podstawy. – uniosła broń na wysokość twarzy.
Krętacz w odpowiedzi uśmiechnął się i wyprowadził dwa szybkie cięcia z łokcia. Przechera odbijała z gracją i łatwością. Łotrzyk ciął w zerk, w pierś, po biodrze, spróbował wypadu i zbicia. Pot obficie skropił jego czoło, Przechera co jakiś czas lekkim slipem zmieniała pozycje. Krętacz zaryzykował cios z ramienia. Szybki unik przeciwniczki, połączony z wyprzedzeniem, poskutkował przyłożeniem ostrza rapiera do krtani łotrzyka. Oczy rudowłosej zalśniły, mina Krętacza nieco zrzedła:
– Jeszcze raz! – zawołał.
Wyszli z zwarcia i zaczęli krążyć niczym wilki. W końcu wypad mężczyzny zainicjował starcie. Przechera prostymi zastawami odpierała jego ataki. Nagle Krętacz skrócił dystans i wyprowadził zdradzieckie pchnięcie po klindze w lic. Miecz ześliznął się po rapierze, wprost na spotkanie buźki Przechery. Kobieta w dramatycznym uniku szarpnęła się do tyłu, wpadając na stół.
Nieznajomy przy oknie odwrócił się, zerknął na spoconego i dyszącego łotrzyka. Ambicja Przechery musiała doznać uszczerbku gdyż uśmiech spełzł z jej twarzy. Dopadła do zmęczonego Krętacza zasypując go pchnięciami i zwodami. Wkrótce ich broń zakleszczyła się, rudowłosa sprawnym ruchem nadgarstka wyłuskała przeciwnika z miecza. Klinga z brzdękiem odbiła się od ściany.
– Nieźle Krętacz! Naprawdę nieźle! – na jej twarzy nie pojawił się nawet rumieniec. Łotrzyk ciężko dyszał wspierając o uda.
– Dzię… ki… – z trudem łapał oddech.
– No, a teraz do roboty! Już, już – zaczęła wyganiać Krętacza jak nieposłusznego szczeniaka z sypialni.
Ochłonął kwadrans po wyjściu od Przechery. Od spotkania z Szyją dzieliło go jeszcze sporo czasu, postanowił skoczyć na drinka do Miedziaka. Wypił jedno piwo na uspokojenie, niestety nie mógł sobie pozwolić na więcej.
– Krętacz? Niech mi krowy biją! To ty? – rozległ się jowialny głos.
Łotrzyk obrócił się przez ramię. Dostrzegł Borvo Mleczarza, kupca – szlachcica, znanego na całej północy ze swych krowo pochodnych produktów. Borvo handlował serami, skórą, kośćmi, wyrobami z rogu, mlecznymi likierami, sproszkowanymi krowimi kopytami, wszystkim co można było uzyskać z krów po prostej, bądź bardziej skomplikowanej przeróbce. Krętacz załatwił mu oclenie towaru na niezwykle korzystnych warunkach. Wdzięczność szlachcica nie wygasła nawet po upływie dwóch lat.
Łotrzyk dosiadł się do jowialnego mężczyzny i od razu utonął w jego uściskach:
– Krętacz na bogów! Siadaj mizeroto, coś taki wychudły?
Już miał mu odpowiedzieć…
– Pieczyste i wino dla mojego druha! – obsługa zaczęła krzątać się w celu zrealizowania coraz liczniejszych zamówień hojnego gościa. Krętacz zjadł, wypił, posłuchał o nowej, dziwacznej odmianie krów, która: „z grubsza była czarna, ale pokrywały ją rozlazłe białe plamy"… czy też może na odwrót. Zjadł i wypił ponownie, spróbował grzecznie pożegnać się z kupcem. Niestety Borvo nie przyjmował wymówek. Słońce już zachodziło, gdy z towarzystwa szlachcica wyrwał Krętacza posłaniec. Gdy chłopak na posyłki całkowicie zajął uwagę handlarza, łotrzyk dosłownie wyśliznął się z Miedziaka.
Zmierzając pod chatę Lomma czuł rosnącą presję. Dzisiejszy wieczór mógł przynieść wiele złego i dobrego dla miasta. Trzej samozwańczy dziedzice Podwórka Starego zadecydują o tym czy poleje się krew. Fakt iż znajdzie się w samym centrum wydarzeń jednocześnie cieszył go, jak i denerwował. Był wplątany w sam środek rywalizacji Bervyga i Przechery. Nie mógł bronić się siłą i reputacją Rysy, nie miał do dyspozycji pieniędzy Graba. Jedyne na co mógł liczyć to spryt i odrobina szczęścia. Jeszcze raz sprawdził czy podarowany miecz spoczywa na swoim miejscu. Kilkadziesiąt centymetrów chłodnej stali przy boku zdecydowanie dodawało mu pewności siebie.
Wkrótce dotarł pod chatę Lomma. Dostrzegł Rysę, Szyję i paru innych chłopaków Bervyga. Grupa łącznie liczyła dziesięć osób. Oczywiście nie była to całość ludzi alfonsa, większość doglądała jego interesów na ulicy, lub piła na umór w tawernach. Wśród zebranych byli sami twardziele: Lokaj, Bzyk, Kegret, nawet ten cuchnący półork Gborg. Krętacz czuł się nieswojo w takiej zbieraninie. Być może był szybszy i bystrzejszy od połowy z nich, ale na ulicy to właśnie brutalna siła i agresja stanowią o przewadze. Rysa podzielił ich na dwie grupki, jedna miała udać się na miejsce, druga zaś po Bervyga. Spotkanie na ‘szczycie' zorganizowano w „Alkowach", zajeździe położonym na pograniczu trzech dzielnic: Starego Miasta, podgrodzia i doków. Zapowiadała się długa noc.
Nie będę nawet udawał, że przeczytałem całe. Przeczytałem może jedną czwartą od początku i kilka ekranów z dołu. Nie powiem też, że mnie zanudziło. Po prostu nie zachęciło do czytania całości. Największe grzechy:
Zły zapis dialogów (gdzieś na stronie jest poradnik Mortycjana, mówiący jak zapisywać dialogi).
Mało wiarygodni bohaterowie (zatwardziały solista, który wyrzeka się działania w pojedynkę bez żadnych negocjacji, królowa ulicy, kryjąca się w piwnicy śmierdzącej chatki, koleś, którego wszyscy mają za tępaka, używający słów w stylu "autonomia" [chociaż przy tym długo się zastanawiałem, czy to nie jest błędne użycie tego słowa, dla mnie kontekst jest nieco dziwny, ale raczej poprawny. Nie czepiałbym się, gdyby użył na przykład słowa "agronomia" albo "anatomia", wtedy to by brzmiało i autentycznie i śmiesznie]...).
Postacie wydają się identyczne. Oczywiście, pomijając wygląd. (wrażenie z pierwszych kilku akapitów)
Nie podpadł mi również styl opisów. Są dla mnie jak opisy bajkowe (w formie), a w pełnowymiarowym opowiadaniu takie coś się zwyczajnie nie sprawdza. Zbyt skraca i kondensuje akcję. W ogóle to wygląda mi to trochę na takie bieganie z punktu do punktu i zaliczanie kolejnych checkponitów.
Pozdrawiam
Dziękuję za krytykę i mimo wszystko zachęcam do przeczytania całości :)
Poszukam tego poradnika, choć na swoją obronę dodam, że w dalszych odcinkach dialogi są zapisane bardziej poprawnie.
Pozdrawiam
Przeczytam, bo tekst jednak ma w sobie coś, co sprawia, że myśli się o nim całkiem ciepło. Ale nie dojdzie do tego wcześniej, niż w drugiej połowie przyszłego tygodnia. :)
Pozdrawiam
Mam odmienne zdanie niż exturio. Mnie się bardzo podobało - intryga mimowolnie skojarzyła mi się z "Kłamstwami Locke'a Lamory" ze względu na podobną tematykę.
Napisane dobrym stylem. Jeśli chodzi o dialogi, to zapis rzeczywiście jest nieprawidłowy.
Jeśli chodzi o kwestie fabularne, to dwie rzeczy zwróciły moją uwagę:
- zgadzam się z exturio, że scena, gdzie Krętacz zgodził się pracować dla Przechery jest mało przekonująca - solista, który przez lata wypracowywał renomę i zawsze działał sam, ot tak zgadza się podporządkować. Moim zdaniem trzebaby ten fragment dopracować.
- scena, gdzie Przechera sprawdza w walce Krętacza - trochę to śmieszne, bo po co cała ta szopka? Żaden rozsądny herszt by tak nie ryzykował. Wedłum nie zbędna scena.
Mam nadzieję, że druga połowa i końcówka będą równie dobre.
Pozdrawiam.
Dziękuję za krytykę i zachęcam do dalszej lektury
Co do rozpoczęcia współpracy z Przecherą - Krętacz nigdy nie bawił się w naprawdę kryminalne interesy. Poczucie osaczenia, nachodzenie go przez ludzi pani gangster mogło wywrzeć na nim presję.
Co do zapisu dialogów: niestety wiem, że nie są zapisane poprawnie :(
Pozdrawiam