Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Wjechał do wioski z zachodu. Wieśniacy odwracali głowy, by przyjrzeć się zjawisku, które w tych stronach nie zdarzało się często. Przybysz miał na sobie lśniącą zbroję płytową. Jechał na karym, dostojnym koniu, a u pasa miał wielki miecz o pięknej rękojeści.
Zatrzymał się przy pierwszej napotkanej karczmie. Na szyldzie widniał napis ,,Pod Bursztynowym Kuflem''. Uwiązał konia i zdjął hełm, ukazując swe dumne oblicze. Miał sięgające ramion długie włosy i gęste wąsy.
Wszedł do karczmy. W środku było zaledwie kilka stolików, z czego przy każdym siedziało paru wieśniaków. Rycerz podszedł do jednego z nich i, nie pytając o pozwolenie, dosiadł się.
– A pan to, przepraszam, kto? – stary wieśniak spojrzał nań zdziwiony.
– Rycerz Saragorn z Diassalii. Może o mnie słyszeliście. Diassalia leży niedaleko.
– Saragorn? To ty jesteś tym słynnym rycerzem, który wygrał ponad setkę turniejów?
– Nie inaczej – odrzekł dumnie.
– Z chęcią posłuchalibyśmy jakiejś opowieści z pana niedawnych przygód! – zagadnął inny, młodszy wieśniak.
– Opowiem. Ale nie zwykłem opowiadać inaczej, niż przy kufelku – powiedział, po czym zwrócił się w stronę podchodzącego karczmarza. – Piwo proszę!
– Oczywiście. – Młodzieniec odwrócił się i poszedł do kuchni.
– A więc jak się tam mają sprawy w Diassalii? Rabunki, turnieje, wojny? – pytali entuzjastycznie ludzie.
– Gorzej. – Saragorn spuścił wzrok. – Mamy problem ze smokiem. Nawet ja nie umiałem sobie z nim poradzić. Przez tego gada będą coraz większe problemy. Poza tym okryłem się hańbą. Cudem przeżyłem. Teraz jadę jak najdalej od kraju.
– Jest aż tak źle? – spytał młody karczmarz, przynosząc piwo.
– Tak – odrzekł niechętnie. – Wizytę tego smoka przepowiedziała wyrocznia. Jest naprawdę źle!
– I co takiego wyrocznia przepowiedziała?
– Niewiele. Że pewnego razu w Diassalii pojawi się smok, któremu nikt nie będzie umiał dać rady. Zniszczy pół kraju, ale w końcu znajdzie się wybraniec, który zabije go tym. – Saragorn odpiął od paska coś, czego wcześniej nikt nie zauważył.
– Rękojeść miecza? Tak bez ostrza? – zdziwił się młodzieniec.
– Nie wiem, o co jej chodziło. Może w środku jest coś ukryte? W każdym razie na pewno o tym mówiła. Wybraniec zabije smoka właśnie tym… czymś.
– Mogę? – Niepewnie wyciągnął rękę.
– Proszę bardzo. – Rycerz podał mu ,,oręż''.
A w tedy stało się coś nieoczekiwanego. Młodzieniec chwycił rękojeść i nagle wyrosło z niego ostrze. Niezauważalnie, po prostu pojawiło się na swoim miejscu. Wszyscy obecni w karczmie otwarli usta, w zdziwieniu obserwując lśniącą, niebieską klingę.
– Chłopcze… Jak cię zwą? – spytał Saragorn nie odrywając wzroku od broni.
– M… Mayan… – wybąkał drżącym głosem.
– Pokaż mi ten miecz… – poprosił, a gdy z powrotem wziął go do ręki, klinga zniknęła tak nagle, jak się pojawiła.
– C… Co jest grane? – odezwał się jakiś wieśniak.
– Mayanie. – Saragorn spojrzał nań z powagą. – Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Jesteś Wybrańcem! To tobie przeznaczone jest zabić smoka!
– Cooo!? – chłopak aż odskoczył ze zdziwienia.
– Słyszałeś. – Rycerz energicznie dokończył piwo i walnął kuflem w stół. – Musisz iść ze mną!
– Ale… ale… Ja nie mogę… Ja tu pracuję… Kto będzie podawał piwo? Poza tym… Ja nie umiem walczyć!
– Umiesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz. Przeznaczenie nie może się mylić! Za mną! – rzucił na stół dwie monety i ruszył w stronę wyjścia.
– Hej! Zaraz! Gdzież pan, kurwa, mojego chłopaka zabierasz? – wrzasnął za nimi gruby karczmarz.
– Masz pan za niego zapłatę! – Saragorn rzucił za siebie kilka monet. – Pan wybaczy, przeznaczenie go wzywa.
– Jebani fanatycy! – Grubas splunął na podłogę.
Po chwili jechali już w stronę królestwa Diassalii. Koń pędził jak wiatr. Mayan kurczowo trzymał się tyłu siodła, by nie spaść. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się stało.
Gdy znaleźli się już na otoczonym lasem trakcie, Saragorn odezwał się:
– Walczyłeś kiedykolwiek na miecze?
– Nie. – przyznał Mayan.
– A na cokolwiek innego?
– Też nie…
– A byłeś kiedyś w Diassalii?
– Dawno temu…
– I nie masz pojęcia, czemu przeznaczenie wybrało właśnie ciebie?
– Nie. Naprawdę, nie mam pojęcia.
– Cóż… A co robiłeś, zanim zacząłeś pracować w karczmie?
– No… Byłem zwyczajnym chłopem… Wypasałem owce… Doiłem krowy… Po prostu, od dziecka pomagałem rodzicom w gospodarstwie. Nie zauważyłem nic, co mogłoby świadczyć o tym, że jestem wybrańcem…
– Czasem wolę nieba trudno nam zrozumieć. Ale wierz mi, zabijesz tego smoka. Czy tego chcesz, czy nie.
Mayan przełknął ślinę.
Później zatrzymali się w niewielkiej wiosce. Podobnej do tej, z której pochodził młody Wybraniec. Tam Saragorn kupił konia dla Mayana. Był to całkiem zadbany siwek.
W wiosce tej spędzili noc, wynajmując pokój w gospodzie. Następnego dnia wczesnym rankiem ruszyli w dalszą drogę.
– Gdzie konkretnie jedziemy? – spytał w końcu Mayan.
– Na obrzeża kraju. Prosto do smoczej jamy. Mam nadzieję, że zastaniemy gada. Widzisz… Ostatnio coraz częściej chodzi na polowania. Jak tak dalej pójdzie, to za niedługo zniszczy pół kraju. A później panika zrobi swoje i z Diassalii nic nie pozostanie. Ale tak nie będzie. – Rycerz spojrzał mu w oczy. – Ty temu zaradzisz.
– Przez twą pewność, panie, niemal sam w to uwierzyłem.
– Po pierwsze, nie nazywaj mnie tak. Nie jestem twoim panem. Mów mi po prostu Saragorn. Po drugie sam powinieneś w to uwierzyć. Los wybrał cię nie bez powodu. Wierz mi, uda ci się.
Podróż trwała dwa dni. W końcu zaczęli wspinać się na góry, na których mieściła się jama osławionego smoka. Mayan bał się tego, co zaraz nastąpi.
– To najgłupsza rzecz, jaką w życiu robiłem! – stwierdził.
– Nie bój się. Wspomogę cię swoim mieczem.
– To się nie uda.
– Przestań, Mayan. Spójrz lepiej przed siebie. Oto jest jama naszego gada. Schodź z konia i chwytaj za miecz!
– A nie powinienem mieć zbroi? Tarczy chociaż?
– W zbroi ktoś taki jak ty miałby problemy z chodzeniem. A tarczę dam ci swoją. Przez cały czas wiozłem ją na koniu z myślą o tobie. Ale pamiętaj, przed uderzeniami ogonem uciekaj. Za tarczą zasłonić się możesz tylko, gdyby zionął ogniem!
– Dobrze. – Młodzieniec chwycił za rękojeść miecza. Natychmiast pojawiło się ostrze. – Coś jeszcze?
– Nie. Chodź, zawołamy go.
Podeszli. Nogi Mayana drżały.
– Gadzie!!! – wrzasnął Saragorn.
Nie pomogło.
– Gadzino obleśna!!! – Rycerz kontynuował starania.
Nic się nie działo.
– Czemu od razu tak ostro? Nie można zawołać po prostu ,,Hej, smoku?'' – spytał wystraszony młodzieniec. – Będzie mniej rozwścieczony i…
– Ty potworze w dupę jebany!!! – przerwał mu Saragorn – Wyłaź, kurwa twoja mać, i walcz!!!
Tym razem podziałało. Usłyszeli przerażający, złowrogi ryk i coraz głośniejsze dudnienie. Mayan zrobił dwa kroki w tył i zasłonił się tarczą. Rycerz zaś wprawnym ruchem dobył miecza z pochwy i chrupnął karkiem.
– Zbliża się… – szepnął.
Głośność dudnienia narastała. Mayan ledwie powstrzymał się, by nie rzucić oręża na ziemię i nie uciec. W końcu ukazał im się legendarny stwór.
Smok był ogromny. Całe cielsko pokryte miał zieloną łuską. Spoglądał na ludzi złowrogo czerwonymi ślepiami.
– O, bogowie… – Mayan otwarł usta.
Stwór odchylił głowę w tył. Saragorn wiedział, co się szykuje, więc począł umykać w bok. Smok zionął strumieniem ognia. Młodzieniec zdążył schować się za tarczą. Po sekundzie wychylił się zza niej i zobaczył, jak smok zamachuje się na niego swym ogromnym ogonem. Wielkie kolce na jego końcu nie wyglądały przyjaźnie.
– Hej, ty! Smoczek! Tutaj jestem! – usłyszał głos Saragorna. Smok odwrócił głowę i znów zionął. Mayan wykorzystał tą chwilę jego nieuwagi i podbiegł do niego. Wbił mu pół miecza w nogę. Stwór podniósł łeb ku górze i zaryczał wściekle. Chłopiec zacisnął zęby i obrócił broń w ranie. Gad ruszył nogą. Kopnięty Mayan poleciał do tyłu i, uderzywszy plecami o ziemię, upuścił broń.
Tymczasem Saragorn przeskoczył ogon smoka, mający roztrzaskać go o drzewo. Puścił się pędem w stronę jego brzuszyska. Uskoczył przed falą ognia, odbił się od ziemi i skoczył. Zamachnął się i…
Uderzenie smoczej łapy odrzuciło go na dobre kilkanaście metrów. Walnięcie plecami o ziemię pozbawiło go powietrza i sprawiło, że w oczach mu aż pociemniało.
Mayan podniósł miecz. Przełknął ślinę. Zawahał się chwilę, ale gdy zobaczył, że obezwładniony Saragorn zaraz zostanie zdeptany, wrzasnął:
– Hej! Ty skurwy… skurczybyku!!! Pokrako zielona!!! Tutaj jestem!
Smok widać mądry nie był, bo zostawiwszy rycerza w spokoju, zwrócił się w stronę chłopca. Ten ruszył co sił w nogach między drzewa. Nie odwracał się, ale wiedział, że smok go goni. Słyszał to. I czół drżenie ziemi.
W końcu postanowił się odwrócić. Stwór był już całkiem blisko. Drzewa nie były dla niego przeszkodą. Łamał je, a tylko te największe omijał. Doganiał go. Chłopiec nie mógł powstrzymać się od ciągłego spoglądania na smoka. I dobrze. Widział dzięki temu, jak gad przeskakuje olbrzymie, przewrócone drzewo, pod którym on sam niedawno przebiegł. Zobaczył, jak zahaczył tylnymi nogami i runął na łeb na szyję, prosto na niego.
Uskoczył w bok i przylgnął plecami do drzewa. Smok z ogromnym gruchnięciem spadł obok niego. Mayan nie czekał, aż się podniesie. Wskoczył mu na pysk i w jednym susie znalazł się przy oczach. Zamachnął się i nim smok zdołał się poruszyć, chłopiec wbił mu miecz w oko. Aż po zastawę. Gad zawył wściekle, ale nie zdołał się poruszyć. Mayan utrzymał równowagę i poprawił jeszcze kopnięciem w głowicę, wbijając w oko nawet jelce.
Smok szarpnął się, zrzucając Mayana na ziemię. Podniósł się, wymachując głową i rycząc. Zrobił jeden chwiejny krok i znów zwalił się na bok.
Mayan trwał chwilę skulony na ziemi. W skupieniu przypatrywał się smoczemu brzuszysku. W końcu był już pewien, że gad nie oddycha. Podszedł do niego pewnie i wyjął miecz z rany. Spojrzał na cielsko tryumfalnie, po czym ruszył w miejsce, w którym zostawił Saragorna, dziękując w duchu bogom za ratunek..
Zastał go w połowie drogi, spieszącego z pomocą. Jakież było zdziwienie Saragorna, gdy zobaczył Mayane ubrudzonego krwią, z całym okrwawionym mieczem. Uśmiechniętego.
– Udało się… – bardziej stwierdził, niż spytał.
– Tak. Dałem radę, panie rycerzu!
– Wiedziałem, że dasz radę. Wyrocznia nigdy się nie myli. – uśmiechnął się Saragorn.
– Jakie jeszcze zadania przypadają Wybrańcowi? – spytał Mayan, gdy doszli już do koni. – Mam ocalić jeszcze jakiś kraj? Pokonać złego czarodzieja? Inne smoki?
– W przepowiedni była mowa tylko o tym. – przyznał rycerz.
– Tylko?
– Tylko. Spełniłeś swoje zadanie. – Saragorn wskoczył na konia. – I nie martw się. Dopilnuję, by o tym wydarzeniu dowiedzieli się wszyscy. Z królem włącznie.
– Wielkie dzięki. Może pójdziemy na piwo, żeby to uczcić?
– Chętnie. ,,Pod Bursztynowym Kuflem''?
– Nie, no co ty! Po pierwsze to za daleko. Poza tym pora, by to mnie zaczęto obsługiwać! W końcu jestem Wybrańcem!
Mężczyźni parsknęli śmiechem i skierowali konie na wschód.
Jak dla mnie - takie sobie. Za mało kiczowate jak na kicz, mmentami wychodzisz z roli, mrugając okiem do czytelnika - co bardziej kwalifikowałoby tekst na KOSMIKOMIKĘ. Mogłeś trochę bardziej poprzeginać z postaciami rycerza i wybrańca, bo też są zbytnio zwyczajni. Brakuje też wyraźniejszej puenty, bo sam fakt, że wybraniec był jednorazowy, nie jest jakoś szczególnie interesujący. Ale napisane dobrze i z humorem. Tylko że nie na ten konkurs ;)
Miałem nadzieję, że rycerz ułożył się ze smokiem i dostarcza mu żarcie w postaci durnych wieśniaków, którzy nabierają się na numer z mieczem. Cóż tylko poprawne.
Popieram przedmówców.
Można by nad tekstem jeszcze trochę popracować, doprawić humorem i konkurs w tytule zmienić ;)
Wiedźminie, podoba mi się twoja wizja :D
OK, do konkursu.
Przeczytałem, licząc do samego końca chociaż na zaskakujacą puentę. No niechby kosmici się wmieszali, albo żeby smok byl zaklętą żabą, która była zklętą wróżką, która była zklętym księciem czy jakoś tak ;) A tu zonk, gad zakłuty, wszyscy szcześliwi, humoru mało, a kiczu jeszcze mniej...
Podoba mi się, że naprawdę się poprawiłeś od pierwszego Twojego opowiadania, które czytałem. To widać.
Co dość ciekawe - masz taką przypadłość, że lubisz na początku tekstu wprowadzać bohaterów do mieściny i sadzać ich w karczmie. Strasznie Sapkiem zalatuje, szczerze mówiąc. Spróbuj kiedyś inaczej rozpocząc bajanie o szlachetnym rycerzu. :)
Dalej - nadal jeszcze powinieneś bardzo mocno pracować nad opisami. Nie chodzi mi o to, że są złe. Są po prostu całkowicie statyczne, a ja takich nie lubię (tak, to moja fanaberia :) ). Po co pisać, że Miał sięgające ramion długie włosy i gęste wąsy, skoro można poprawiając starannie ułożenie opadających kaskadą na ramiona blond kosmyków, błysnął pod gęstym wąsem uśmiechem białych zębów. Dobra, trochę przesadziłem z prześmiewczością. I, w sumie, to może wyglądać na narzucanie Ci mojego stylu, a to już jest niezdrowe. Ale wiesz, o co mi chodzi?
Na opko tylko zerknąłem, żeby zobaczyć, jak sobie radzisz. Zaległości w czytaniu będę nadrabiał w drugiej połowie tygodnia, wtedy może zostawię bardziej konkretny komentarz.
Pozdrawiam
Podoba mi się, że naprawdę się poprawiłeś od pierwszego Twojego opowiadania, które czytałem. To widać.
Co dość ciekawe - masz taką przypadłość, że lubisz na początku tekstu wprowadzać bohaterów do mieściny i sadzać ich w karczmie. Strasznie Sapkiem zalatuje, szczerze mówiąc. Spróbuj kiedyś inaczej rozpocząc bajanie o szlachetnym rycerzu. :)
Dalej - nadal jeszcze powinieneś bardzo mocno pracować nad opisami. Nie chodzi mi o to, że są złe. Są po prostu całkowicie statyczne, a ja takich nie lubię (tak, to moja fanaberia :) ). Po co pisać, że Miał sięgające ramion długie włosy i gęste wąsy, skoro można poprawiając starannie ułożenie opadających kaskadą na ramiona blond kosmyków, błysnął pod gęstym wąsem uśmiechem białych zębów. Dobra, trochę przesadziłem z prześmiewczością. I, w sumie, to może wyglądać na narzucanie Ci mojego stylu, a to już jest niezdrowe. Ale wiesz, o co mi chodzi?
Na opko tylko zerknąłem, żeby zobaczyć, jak sobie radzisz. Zaległości w czytaniu będę nadrabiał w drugiej połowie tygodnia, wtedy może zostawię bardziej konkretny komentarz.
Pozdrawiam
Sylwien już się umawiam z tobą na rozchlastanie mantikory jakem wiedźmin. Pozdrawiam.
@Exturio.
Trudno specjalnie stylizować tekst na kicz, jeśli już na codzień pisze się kiczowato. Dzięku za zauwazenie poprawy, a co do wstępów - po prostu pechowo trafiłeś na dwa moje opowiadania o takim początku. Właściwie jedyne dwa.
Sorry za błędy.
@lbastro
Zaskakująca płęta... W kiczu o taką trudno...
Dziękuję i pozdrawiam.
@Horn
Przynajmniej trzy rozgrywały się w dużej mierze w karczmie (wliczam Dobroczyńcę). Miałem też czytać "Roboty...", ale sie z czasem nie wyrabiam. I tak zbyt dużą część dnia poświęcam na stronę NF. ;)
No nic, będę nadrabiał.
Pozdrawiam
PS
Do kiczowatego pisania na co dzień jeszcze Ci brakuje. Ćwicz, ćwicz, ćwicz, z każdym tekstem będzie lepiej (tylko nie w stronę kiczu!).
E.
Nie umiem ocenić stopnia kiczowatości...^^
Nieźle napisana, jeden straszny błą tylko kłuje w oczy.
""I czół drżenie ziemi.".
Pozdrawiam.
Błąd*, oczywiście.
Dziękuję. Ech, nie mogę już poprawić.
Bywa, ważne, że następnym razem go nie popełnisz! ^^
Długo już piszesz?
3 lata do szuflady
pół roku publikuje tutaj
To chyba niezbyt dużo.