- Opowiadanie: Urban Horn - Jednorazowy Wybraniec (FANTASTYCZNY KICZ 2011)

Jednorazowy Wybraniec (FANTASTYCZNY KICZ 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jednorazowy Wybraniec (FANTASTYCZNY KICZ 2011)

Wjechał do wioski z zachodu. Wieśniacy odwracali głowy, by przyjrzeć się zjawisku, które w tych stronach nie zdarzało się często. Przybysz miał na sobie lśniącą zbroję płytową. Jechał na karym, dostojnym koniu, a u pasa miał wielki miecz o pięknej rękojeści.

Zatrzymał się przy pierwszej napotkanej karczmie. Na szyldzie widniał napis ,,Pod Bursztynowym Kuflem''. Uwiązał konia i zdjął hełm, ukazując swe dumne oblicze. Miał sięgające ramion długie włosy i gęste wąsy.

Wszedł do karczmy. W środku było zaledwie kilka stolików, z czego przy każdym siedziało paru wieśniaków. Rycerz podszedł do jednego z nich i, nie pytając o pozwolenie, dosiadł się.

– A pan to, przepraszam, kto? – stary wieśniak spojrzał nań zdziwiony.

– Rycerz Saragorn z Diassalii. Może o mnie słyszeliście. Diassalia leży niedaleko.

– Saragorn? To ty jesteś tym słynnym rycerzem, który wygrał ponad setkę turniejów?

– Nie inaczej – odrzekł dumnie.

– Z chęcią posłuchalibyśmy jakiejś opowieści z pana niedawnych przygód! – zagadnął inny, młodszy wieśniak.

– Opowiem. Ale nie zwykłem opowiadać inaczej, niż przy kufelku – powiedział, po czym zwrócił się w stronę podchodzącego karczmarza. – Piwo proszę!

– Oczywiście. – Młodzieniec odwrócił się i poszedł do kuchni.

– A więc jak się tam mają sprawy w Diassalii? Rabunki, turnieje, wojny? – pytali entuzjastycznie ludzie.

– Gorzej. – Saragorn spuścił wzrok. – Mamy problem ze smokiem. Nawet ja nie umiałem sobie z nim poradzić. Przez tego gada będą coraz większe problemy. Poza tym okryłem się hańbą. Cudem przeżyłem. Teraz jadę jak najdalej od kraju.

– Jest aż tak źle? – spytał młody karczmarz, przynosząc piwo.

– Tak – odrzekł niechętnie. – Wizytę tego smoka przepowiedziała wyrocznia. Jest naprawdę źle!

– I co takiego wyrocznia przepowiedziała?

– Niewiele. Że pewnego razu w Diassalii pojawi się smok, któremu nikt nie będzie umiał dać rady. Zniszczy pół kraju, ale w końcu znajdzie się wybraniec, który zabije go tym. – Saragorn odpiął od paska coś, czego wcześniej nikt nie zauważył.

– Rękojeść miecza? Tak bez ostrza? – zdziwił się młodzieniec.

– Nie wiem, o co jej chodziło. Może w środku jest coś ukryte? W każdym razie na pewno o tym mówiła. Wybraniec zabije smoka właśnie tym… czymś.

– Mogę? – Niepewnie wyciągnął rękę.

– Proszę bardzo. – Rycerz podał mu ,,oręż''.

A w tedy stało się coś nieoczekiwanego. Młodzieniec chwycił rękojeść i nagle wyrosło z niego ostrze. Niezauważalnie, po prostu pojawiło się na swoim miejscu. Wszyscy obecni w karczmie otwarli usta, w zdziwieniu obserwując lśniącą, niebieską klingę.

– Chłopcze… Jak cię zwą? – spytał Saragorn nie odrywając wzroku od broni.

– M… Mayan… – wybąkał drżącym głosem.

– Pokaż mi ten miecz… – poprosił, a gdy z powrotem wziął go do ręki, klinga zniknęła tak nagle, jak się pojawiła.

– C… Co jest grane? – odezwał się jakiś wieśniak.

– Mayanie. – Saragorn spojrzał nań z powagą. – Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Jesteś Wybrańcem! To tobie przeznaczone jest zabić smoka!

– Cooo!? – chłopak aż odskoczył ze zdziwienia.

– Słyszałeś. – Rycerz energicznie dokończył piwo i walnął kuflem w stół. – Musisz iść ze mną!

– Ale… ale… Ja nie mogę… Ja tu pracuję… Kto będzie podawał piwo? Poza tym… Ja nie umiem walczyć!

– Umiesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz. Przeznaczenie nie może się mylić! Za mną! – rzucił na stół dwie monety i ruszył w stronę wyjścia.

– Hej! Zaraz! Gdzież pan, kurwa, mojego chłopaka zabierasz? – wrzasnął za nimi gruby karczmarz.

– Masz pan za niego zapłatę! – Saragorn rzucił za siebie kilka monet. – Pan wybaczy, przeznaczenie go wzywa.

– Jebani fanatycy! – Grubas splunął na podłogę.

Po chwili jechali już w stronę królestwa Diassalii. Koń pędził jak wiatr. Mayan kurczowo trzymał się tyłu siodła, by nie spaść. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się stało.

Gdy znaleźli się już na otoczonym lasem trakcie, Saragorn odezwał się:

– Walczyłeś kiedykolwiek na miecze?

– Nie. – przyznał Mayan.

– A na cokolwiek innego?

– Też nie…

– A byłeś kiedyś w Diassalii?

– Dawno temu…

– I nie masz pojęcia, czemu przeznaczenie wybrało właśnie ciebie?

– Nie. Naprawdę, nie mam pojęcia.

– Cóż… A co robiłeś, zanim zacząłeś pracować w karczmie?

– No… Byłem zwyczajnym chłopem… Wypasałem owce… Doiłem krowy… Po prostu, od dziecka pomagałem rodzicom w gospodarstwie. Nie zauważyłem nic, co mogłoby świadczyć o tym, że jestem wybrańcem…

– Czasem wolę nieba trudno nam zrozumieć. Ale wierz mi, zabijesz tego smoka. Czy tego chcesz, czy nie.

Mayan przełknął ślinę.

 

Później zatrzymali się w niewielkiej wiosce. Podobnej do tej, z której pochodził młody Wybraniec. Tam Saragorn kupił konia dla Mayana. Był to całkiem zadbany siwek.

W wiosce tej spędzili noc, wynajmując pokój w gospodzie. Następnego dnia wczesnym rankiem ruszyli w dalszą drogę.

– Gdzie konkretnie jedziemy? – spytał w końcu Mayan.

– Na obrzeża kraju. Prosto do smoczej jamy. Mam nadzieję, że zastaniemy gada. Widzisz… Ostatnio coraz częściej chodzi na polowania. Jak tak dalej pójdzie, to za niedługo zniszczy pół kraju. A później panika zrobi swoje i z Diassalii nic nie pozostanie. Ale tak nie będzie. – Rycerz spojrzał mu w oczy. – Ty temu zaradzisz.

– Przez twą pewność, panie, niemal sam w to uwierzyłem.

– Po pierwsze, nie nazywaj mnie tak. Nie jestem twoim panem. Mów mi po prostu Saragorn. Po drugie sam powinieneś w to uwierzyć. Los wybrał cię nie bez powodu. Wierz mi, uda ci się.

 

Podróż trwała dwa dni. W końcu zaczęli wspinać się na góry, na których mieściła się jama osławionego smoka. Mayan bał się tego, co zaraz nastąpi.

– To najgłupsza rzecz, jaką w życiu robiłem! – stwierdził.

– Nie bój się. Wspomogę cię swoim mieczem.

– To się nie uda.

– Przestań, Mayan. Spójrz lepiej przed siebie. Oto jest jama naszego gada. Schodź z konia i chwytaj za miecz!

– A nie powinienem mieć zbroi? Tarczy chociaż?

– W zbroi ktoś taki jak ty miałby problemy z chodzeniem. A tarczę dam ci swoją. Przez cały czas wiozłem ją na koniu z myślą o tobie. Ale pamiętaj, przed uderzeniami ogonem uciekaj. Za tarczą zasłonić się możesz tylko, gdyby zionął ogniem!

– Dobrze. – Młodzieniec chwycił za rękojeść miecza. Natychmiast pojawiło się ostrze. – Coś jeszcze?

– Nie. Chodź, zawołamy go.

Podeszli. Nogi Mayana drżały.

– Gadzie!!! – wrzasnął Saragorn.

Nie pomogło.

– Gadzino obleśna!!! – Rycerz kontynuował starania.

Nic się nie działo.

– Czemu od razu tak ostro? Nie można zawołać po prostu ,,Hej, smoku?'' – spytał wystraszony młodzieniec. – Będzie mniej rozwścieczony i…

– Ty potworze w dupę jebany!!! – przerwał mu Saragorn – Wyłaź, kurwa twoja mać, i walcz!!!

Tym razem podziałało. Usłyszeli przerażający, złowrogi ryk i coraz głośniejsze dudnienie. Mayan zrobił dwa kroki w tył i zasłonił się tarczą. Rycerz zaś wprawnym ruchem dobył miecza z pochwy i chrupnął karkiem.

– Zbliża się… – szepnął.

Głośność dudnienia narastała. Mayan ledwie powstrzymał się, by nie rzucić oręża na ziemię i nie uciec. W końcu ukazał im się legendarny stwór.

Smok był ogromny. Całe cielsko pokryte miał zieloną łuską. Spoglądał na ludzi złowrogo czerwonymi ślepiami.

– O, bogowie… – Mayan otwarł usta.

Stwór odchylił głowę w tył. Saragorn wiedział, co się szykuje, więc począł umykać w bok. Smok zionął strumieniem ognia. Młodzieniec zdążył schować się za tarczą. Po sekundzie wychylił się zza niej i zobaczył, jak smok zamachuje się na niego swym ogromnym ogonem. Wielkie kolce na jego końcu nie wyglądały przyjaźnie.

– Hej, ty! Smoczek! Tutaj jestem! – usłyszał głos Saragorna. Smok odwrócił głowę i znów zionął. Mayan wykorzystał tą chwilę jego nieuwagi i podbiegł do niego. Wbił mu pół miecza w nogę. Stwór podniósł łeb ku górze i zaryczał wściekle. Chłopiec zacisnął zęby i obrócił broń w ranie. Gad ruszył nogą. Kopnięty Mayan poleciał do tyłu i, uderzywszy plecami o ziemię, upuścił broń.

Tymczasem Saragorn przeskoczył ogon smoka, mający roztrzaskać go o drzewo. Puścił się pędem w stronę jego brzuszyska. Uskoczył przed falą ognia, odbił się od ziemi i skoczył. Zamachnął się i…

Uderzenie smoczej łapy odrzuciło go na dobre kilkanaście metrów. Walnięcie plecami o ziemię pozbawiło go powietrza i sprawiło, że w oczach mu aż pociemniało.

Mayan podniósł miecz. Przełknął ślinę. Zawahał się chwilę, ale gdy zobaczył, że obezwładniony Saragorn zaraz zostanie zdeptany, wrzasnął:

– Hej! Ty skurwy… skurczybyku!!! Pokrako zielona!!! Tutaj jestem!

Smok widać mądry nie był, bo zostawiwszy rycerza w spokoju, zwrócił się w stronę chłopca. Ten ruszył co sił w nogach między drzewa. Nie odwracał się, ale wiedział, że smok go goni. Słyszał to. I czół drżenie ziemi.

W końcu postanowił się odwrócić. Stwór był już całkiem blisko. Drzewa nie były dla niego przeszkodą. Łamał je, a tylko te największe omijał. Doganiał go. Chłopiec nie mógł powstrzymać się od ciągłego spoglądania na smoka. I dobrze. Widział dzięki temu, jak gad przeskakuje olbrzymie, przewrócone drzewo, pod którym on sam niedawno przebiegł. Zobaczył, jak zahaczył tylnymi nogami i runął na łeb na szyję, prosto na niego.

Uskoczył w bok i przylgnął plecami do drzewa. Smok z ogromnym gruchnięciem spadł obok niego. Mayan nie czekał, aż się podniesie. Wskoczył mu na pysk i w jednym susie znalazł się przy oczach. Zamachnął się i nim smok zdołał się poruszyć, chłopiec wbił mu miecz w oko. Aż po zastawę. Gad zawył wściekle, ale nie zdołał się poruszyć. Mayan utrzymał równowagę i poprawił jeszcze kopnięciem w głowicę, wbijając w oko nawet jelce.

Smok szarpnął się, zrzucając Mayana na ziemię. Podniósł się, wymachując głową i rycząc. Zrobił jeden chwiejny krok i znów zwalił się na bok.

Mayan trwał chwilę skulony na ziemi. W skupieniu przypatrywał się smoczemu brzuszysku. W końcu był już pewien, że gad nie oddycha. Podszedł do niego pewnie i wyjął miecz z rany. Spojrzał na cielsko tryumfalnie, po czym ruszył w miejsce, w którym zostawił Saragorna, dziękując w duchu bogom za ratunek..

 

Zastał go w połowie drogi, spieszącego z pomocą. Jakież było zdziwienie Saragorna, gdy zobaczył Mayane ubrudzonego krwią, z całym okrwawionym mieczem. Uśmiechniętego.

– Udało się… – bardziej stwierdził, niż spytał.

– Tak. Dałem radę, panie rycerzu!

– Wiedziałem, że dasz radę. Wyrocznia nigdy się nie myli. – uśmiechnął się Saragorn.

– Jakie jeszcze zadania przypadają Wybrańcowi? – spytał Mayan, gdy doszli już do koni. – Mam ocalić jeszcze jakiś kraj? Pokonać złego czarodzieja? Inne smoki?

– W przepowiedni była mowa tylko o tym. – przyznał rycerz.

– Tylko?

– Tylko. Spełniłeś swoje zadanie. – Saragorn wskoczył na konia. – I nie martw się. Dopilnuję, by o tym wydarzeniu dowiedzieli się wszyscy. Z królem włącznie.

– Wielkie dzięki. Może pójdziemy na piwo, żeby to uczcić?

– Chętnie. ,,Pod Bursztynowym Kuflem''?

– Nie, no co ty! Po pierwsze to za daleko. Poza tym pora, by to mnie zaczęto obsługiwać! W końcu jestem Wybrańcem!

Mężczyźni parsknęli śmiechem i skierowali konie na wschód.

Koniec

Komentarze

Jak dla mnie - takie sobie. Za mało kiczowate jak na kicz, mmentami wychodzisz z roli, mrugając okiem do czytelnika - co bardziej kwalifikowałoby tekst na KOSMIKOMIKĘ. Mogłeś trochę bardziej poprzeginać z postaciami rycerza i wybrańca, bo też są zbytnio zwyczajni. Brakuje też wyraźniejszej puenty, bo sam fakt, że wybraniec był jednorazowy, nie jest jakoś szczególnie interesujący. Ale napisane dobrze i z humorem. Tylko że nie na ten konkurs ;)

Miałem nadzieję, że rycerz ułożył się ze smokiem i dostarcza mu żarcie w postaci durnych wieśniaków, którzy nabierają się na numer z mieczem. Cóż tylko poprawne.

Popieram przedmówców.

Można by nad tekstem jeszcze trochę popracować, doprawić humorem i konkurs w tytule zmienić ;)

Wiedźminie, podoba mi się twoja wizja :D

OK, do konkursu.

Przeczytałem, licząc do samego końca chociaż na zaskakujacą puentę. No niechby kosmici się wmieszali, albo żeby smok byl zaklętą żabą, która była zklętą wróżką, która była zklętym księciem czy jakoś tak ;) A tu zonk, gad zakłuty, wszyscy szcześliwi, humoru mało, a kiczu jeszcze mniej...

Podoba mi się, że naprawdę się poprawiłeś od pierwszego Twojego opowiadania, które czytałem. To widać.
Co dość ciekawe - masz taką przypadłość, że lubisz na początku tekstu wprowadzać bohaterów do mieściny i sadzać ich w karczmie. Strasznie Sapkiem zalatuje, szczerze mówiąc. Spróbuj kiedyś inaczej rozpocząc bajanie o szlachetnym rycerzu. :)
Dalej - nadal jeszcze powinieneś bardzo mocno pracować nad opisami. Nie chodzi mi o to, że są złe. Są po prostu całkowicie statyczne, a ja takich nie lubię (tak, to moja fanaberia :) ). Po co pisać, że Miał sięgające ramion długie włosy i gęste wąsy, skoro można poprawiając starannie ułożenie opadających kaskadą na ramiona blond kosmyków, błysnął pod gęstym wąsem uśmiechem białych zębów. Dobra, trochę przesadziłem z prześmiewczością. I, w sumie, to może wyglądać na narzucanie Ci mojego stylu, a to już jest niezdrowe. Ale wiesz, o co mi chodzi?
Na opko tylko zerknąłem, żeby zobaczyć, jak sobie radzisz. Zaległości w czytaniu będę nadrabiał w drugiej połowie tygodnia, wtedy może zostawię bardziej konkretny komentarz.

Pozdrawiam 

Podoba mi się, że naprawdę się poprawiłeś od pierwszego Twojego opowiadania, które czytałem. To widać.
Co dość ciekawe - masz taką przypadłość, że lubisz na początku tekstu wprowadzać bohaterów do mieściny i sadzać ich w karczmie. Strasznie Sapkiem zalatuje, szczerze mówiąc. Spróbuj kiedyś inaczej rozpocząc bajanie o szlachetnym rycerzu. :)
Dalej - nadal jeszcze powinieneś bardzo mocno pracować nad opisami. Nie chodzi mi o to, że są złe. Są po prostu całkowicie statyczne, a ja takich nie lubię (tak, to moja fanaberia :) ). Po co pisać, że Miał sięgające ramion długie włosy i gęste wąsy, skoro można poprawiając starannie ułożenie opadających kaskadą na ramiona blond kosmyków, błysnął pod gęstym wąsem uśmiechem białych zębów. Dobra, trochę przesadziłem z prześmiewczością. I, w sumie, to może wyglądać na narzucanie Ci mojego stylu, a to już jest niezdrowe. Ale wiesz, o co mi chodzi?
Na opko tylko zerknąłem, żeby zobaczyć, jak sobie radzisz. Zaległości w czytaniu będę nadrabiał w drugiej połowie tygodnia, wtedy może zostawię bardziej konkretny komentarz.

Pozdrawiam 

Sylwien już się umawiam z tobą na rozchlastanie mantikory jakem wiedźmin. Pozdrawiam.

@Exturio.

Trudno specjalnie stylizować tekst na kicz, jeśli już na codzień pisze się kiczowato. Dzięku za zauwazenie poprawy, a co do wstępów - po prostu pechowo trafiłeś na dwa moje opowiadania o takim początku. Właściwie jedyne dwa.
Sorry za błędy.

@lbastro

Zaskakująca płęta... W kiczu o taką trudno...

Dziękuję i pozdrawiam.

@Horn
Przynajmniej trzy rozgrywały się  w dużej mierze w karczmie (wliczam Dobroczyńcę). Miałem też czytać "Roboty...", ale sie z czasem nie wyrabiam. I tak zbyt dużą część dnia poświęcam na stronę NF. ;)
No nic, będę nadrabiał.

Pozdrawiam

PS
Do kiczowatego pisania na co dzień jeszcze Ci brakuje. Ćwicz, ćwicz, ćwicz, z każdym tekstem będzie lepiej (tylko nie w stronę kiczu!).
E. 

Nie umiem ocenić stopnia kiczowatości...^^
Nieźle napisana, jeden straszny błą tylko kłuje w oczy.
""I czół drżenie ziemi.".
Pozdrawiam.

Dziękuję. Ech, nie mogę już poprawić.

Bywa, ważne, że następnym razem go nie popełnisz! ^^
Długo już piszesz?

3 lata do szuflady
pół roku publikuje tutaj

To chyba niezbyt dużo.

Nowa Fantastyka