- Opowiadanie: darktea128 - Road to Hell cz.2

Road to Hell cz.2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Road to Hell cz.2

Z samego rana po porannych igraszkach siedzieli na starej sofie, popijali gorącą kawę z kubków ze śmiesznymi rysunkami. Ubrani byli niemal identycznie, we flanelowe koszule i bokserki, różniły ich tylko wzory i kolory. Obie koszule były w kratę, ta w której była Emilia miała kolor beżowy, Marcusa brązowy. Jego bokserki były czarne, jej szare.

Czas mijał powoli. Nie wiedział, czy może zaginać czas, zwalniać bądź przyspieszać jego bieg, czy po prostu mu się zdaje, że on płynie wolniej. Minuta nie trwała 60 a 360 sekund. Para unosiła się ponad kubki, a oni patrzyli sobie w oczy jak młodzi kochankowie, którzy jeszcze nie znudzili się sobą i którzy wierzyli, że żar ich miłości i namiętności nigdy nie przygaśnie.

– Już wiesz jaki był John? – zapytała.

– Był dobrym facetem, to znaczy, kiedy żyła Kate. Później się zmienił, ale akurat mu się nie dziwię.

– Opowiesz mi więcej? – uśmiechnęła się i upiła kolejny łyk kawy.

– Dobrze. John był dość dobrym uczniem, skończył więc szkołę średnią i postanowił kształcić się w akademii policyjnej. Naoglądał się filmów, w których gliniarze ścigają przestępców i sam chciał mieć spluwę i walczyć z przestępczością. Uwielbiał trylogię Ojca Chrzestnego, ale chciał walczyć właśnie z takimi mafijnymi układami. Ukończył akademię, dostał się do policji. Przez trzy lata był zwykłym krawężnikiem, przez kolejny rok oddelegowano go do drogówki, gdzie przede wszystkim kierował ruchem. Przełom nastąpił w piątym roku, kiedy jego przyjaciółka z akademii poprosiła by pomógł jej rozwiązać sprawę seryjnego gwałciciela, który mordował swoje ofiary. Kiedy określił prawdopodobny profil sprawcy i kiedy złapali go po przygotowanej misternie zasadzce dostał awans do kryminalnych. Zajmował się od tej pory przede wszystkim zabójstwami. Nie przepadał za swoją pracą. Widok krwi na ścianach i trupów nie należy do przyjemnych. Ale motywował się tym, że ściga tych złych, że stoi na straży porządku.

– Kiedy poznał Kate?

– Pięć lat temu, w sądzie. Była protokolantką, ich spojrzenia spotkały się tylko na moment i już wiedzieli, że są sobie pisani. Byli szczęśliwi, po roku znajomości się pobrali, po dwóch Kate zachorowała. Rak przerzucał się z miejsca na miejsce w zatrważającym tempie. Lekarze nie spotkali się jeszcze z takim przypadkiem, nie wiedzieli co robić. Chemia nie pomagała a o operacji nie było mowy bo musieliby wyciąć niemal wszystko. Cierpiała więc z dnia na dzień w łóżku szpitalnym i czekała na śmierć. John siedział u niej codziennie. Najpierw patrzył jak wypadają jej włosy, później jak mizernieje w oczach, bo nie może jeść. Umarła po sześciu miesiącach. John zmienił mieszkanie, bo w starym wszystko przypominało mu o Kate, o wspólnie spędzonych chwilach. Zaczął chodzić na dziwki i sypiać z każdą chętną kobietą. Tak odreagowywał śmierć żony.

– Teraz trochę odpocznie.

– Gdzie teraz jest jego dusza skoro moja jest tutaj?

– W jego ciele, ale uśpiona, by nie próbowała walczyć z intruzem. Każdy organizm ma taką barierę ochronną, taki jakby firewall, by dusze, które nie przeszły na tamtą stronę nie mogły pozbawiać ciał innych. Twój Bóg i Luc mogą wyłączać tę blokadę na jakiś czas, choć oczywiście nie na stałe, bo naruszyliby równowagę.

Zadzwonił telefon. Miał już dość tych nowinek techniki. Przedtem tylko posłaniec mógł zakłócać spokój, a teraz każdy mógł dzwonić wszędzie, gdzie tylko chciał o każdej godzinie. Skrzywił się po kolejnym sygnale.

– Nie odbierzesz? – zapytała Emilia.

– Po co? To pewnie Bloom.

– Nie chcesz złapać tego potwora?

– Na razie zabił dwoje ludzi. Dwoje winnych ludzi.

– I to go usprawiedliwia? Nie jesteśmy tu od ferowania wyroków, od wymierzania sprawiedliwości. Człowiek ma wolną wolę.

– A ten co ginie przez tą wolną wolę, bo nikt nie powstrzymał napastnika?

Nie odpowiedziała. Odezwała się za to sekretarka.

– John, wiem, że nie śpisz i że masz w dupie tę robotę. Ja mam w dupie ciebie, ale obiecałem mojej siostrze, że nie wyrzucę cię z roboty. Ale w końcu będę musiał. Patolog i koroner mają coś dla ciebie, więc jedź do nich. A później zdaj raport na piśmie. Na razie.

– Zaczyna mnie wkurzać ta robota.

– Mówisz o byciu gliną czy ściganiu cherubina psychola?

– I jedno i drugie. Chyba przestanę narzekać na niebiosa, bo tam spokój i cisza.

– I nic nierobienie.

– A no właśnie.

– Dopij kawę i zbieramy się do kostnicy.

– Zabrzmiało bardzo miło. Romantyczny dzień wśród truposzy. A później pójdziemy na cmentarz, rozkopiemy sobie jakiś grób i położymy się do środka by trochę pobaraszkować.

– Uwielbiam twoje poczucie humoru. – powiedziała i pocałowała go w policzek.

 

Sędzia Harvey Grant siedział w jednej ze znanych restauracji i popijał Bordo do smacznego posiłku. Dwa, trzy kęsy i łyk wina. To był jego rytuał od kilku lat. Miał 72 lata, od trzech lat był sędzią w stanie spoczynku. Mógł spokojnie dalej pełnić tę funkcję dalej, ale wszyscy mieli go już dosyć w palestrze i grzecznie mu podziękowano. Większość prowadzonych przez niego spraw kończyła się apelacją, ze względu na uchybienia proceduralne, takie jak niedokładne zapoznanie się z materiałem dowodowym lub w ogóle bez jego zapoznania, jak wyrzucanie z sali adwokatów, których nie lubił, lub którzy mu się nie podobali. Był wrzodem na dupie systemu sprawiedliwości i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Lubił jednak tę pracę, nie tylko ze względu na zarobki i niemal dożywotnią posadę, ale także ze względu na władzę jaką mu dawała. Trzymał się dobrze, by nie powiedzieć rewelacyjnie. Uprawiał joging, zapraszał do posiadłości ekskluzywne callgirls i cieszył się życiem. Miał jednak pewien sekret. Lubił też chłopców i młodych mężczyzn. Z braku laku brał czasem co popadło. W Internecie kupował porno z dziecięcą pornografią, płacił też słono, żeby przynajmniej raz w miesiącu dostarczono mu jakiegoś chłopczyka z którym mógłby się zabawić. Nie uważał, że robi źle. Po prostu lubił i kobiety i facetów.

Kiedy wychodził z restauracji podszedł do niego młody mężczyzna. Był nienagannie ubrany, w czarnym garniturze, białej koszuli w prążki i czerwonym krawacie. Mógł mieć koło 26 lat, może nawet mniej. Był niewysoki i przeciętnej urody.

– Sędzia Harvey Grant? – zapytał nieznajomy.

– W rzeczy samej. A kim pan jest?

– Andrew Miles, kandyduję na sędziego w Teksasie i jestem pana wielkim fanem. – wyciągnął rękę, ale spotkał się z obojętnością, więc po prostu ją opuścił.

– Czego pan chce?

– Napić się z legendą, posłuchać o tych wspaniałych rozprawach, na których był pan nieugięty i pokazał lizusom, kto rządzi.

Sędzia miał wsiąść do leksusa i wrócić do posiadłości, a jednak postanowił jeszcze chwilę poczekać.

– Nie lubię, kiedy z kimś rozmawiam i nie widzę jego oczu.

– Oczywiście. – mężczyzna zdjął okulary przeciwsłoneczne uśmiechając się przy tym ciepło.

Sędzia popatrzył w jego spokojne szare oczy próbując przejrzeć na wylot. Znał się na ludziach, dlatego przyjął zaproszenie na drinka. Ten mężczyzna był nieszkodliwy. Ot, jeden z niewielu wielbicieli jego twardej ręki.

 

Kostnica była jeszcze bardziej ponura niż szpital. Śmierć była wyczuwalna każdym receptorem. Był aniołem a jednak miał gęsią skórę, kiedy mijali szuflady z trupami. Zagubionych dusz o dziwo tu nie było. Jakby odeszły lub zostały w zupełnie innym miejscu.

Weszli do biura koronera.

– Witam! Detektyw John Smith, a to agentka specjalna Sophia Martinez.

– Paul Hoffman, koroner, a to nasz patolog Frank Rigg.

Uścisnęli sobie dłonie po kolei.

– Zidentyfikowaliśmy ofiarę, choć nie było to łatwe. To bez wątpienia Gordon Risen. Zaintrygowało nas położenie ciała, a także to w jakiej ono było pozycji. Ofiara musiała być przed śmiercią skrępowana, udało się ustalić też, że miał przetrącone kolano. Śledczy z dochodzeniówki ustalili, że przyczyną wybuchu był ogień, który się dostał do rury z gazem. I bum, po mieszkaniu i mężczyźnie. Ogień rozprzestrzeniał się od środka pokoju, co wynika z raportu straży pożarnej i w tym miejscu znaleziono ciało.

– Czyli? – zapytała Sophia Martinez, choć doskonale wiedziała, co to znaczy.

– To znaczy, że ofiara została podpalona. Była to cholernie nieprzyjemna śmierć.

– Żeby nie było nieścisłości, Gordon Risen został zamordowany, tak?

– Z całą pewnością. Możecie zacząć szukać mordercy.

– Dziękujemy panom. – John podziękował w imieniu ich obojga. Znów uścisnęli sobie dłonie i wyszli.

– Mamy wielkie gówno. – zaczęła Emilia – Ale teraz chociaż można wszcząć oficjalne dochodzenie.

 

Byli w posiadłości sędziego Granta. Jakoś tak zeszli przy kolejnym kieliszku na tematy orientacji płciowej i kiedy nieznajomy wyznał, że woli facetów sędzia pomyślał, że to okazja. Teraz czekał, bo Andrew Miles brał prysznic. Był nagi, napalony. Lubił męskie ciało. Zachwycał się nie tylko kobiecym ciałem, które było niemal idealne: bo czy można wymyślić coś lepszego od waginy i piersi? Ale męski członek też był doskonały.

Andrew wyszedł spod prysznica. Pomimo jego wątpliwej urody ciało miał wysportowane i apetyczne. Uśmiechnął się szyderczo. Jego duży członek powiewał swobodnie. Sędzia nie miał problemu z erekcją. Rozłożył się na dużym łóżku.

– Zamknij oczy.

– Po co? – zapytał Grant.

– Zrób to dla mnie.

Sędzia z niechęcią zamknął oczy. Wtedy Andrew doskoczył do niego i z całych sił zaczął dusić. Harvey Grant próbował się wyrwać, ale Andrew Miles był silniejszy.

– Ty skurwysynu, wykorzystujesz małych chłopców, bo sprawia ci to przyjemność. Ale nigdy więcej.

– To… jest… choroba… – zdążył wycharczeć.

– Nie. To nie jest choroba. To jest zboczenie i niszczenia życia niewinnym dzieciom. Mało ci było w sądzie? Skazywałeś niewinnych ludzi na krzesło elektryczne i gdyby nie apelacja smażyliby się za czyjeś grzechy. Nie zasłużyłeś na to by żyć. A jednak żyłeś, korzystałeś z uciech cielesnych. Czy ciało ekskluzywnej dziwki to za mało? Jest przecież cudowne. Pachnące, jędrne, zadbane. Ale ty lubisz dzieci.

– Kkkiimm… jjjessteśś?

– Aniołem miłości skurwysynu. Cherubinem z krwi i kości.

Sędzia czuł ból w płucach, świat już chwilę wcześniej zaczął wirować. Nie przypuszczał, że tak umrze, nie w taki sposób. Przyszedł czas zapłaty za grzechy. Ciekawe jak jest w piekle?

 

Tydzień minął szybko i tylko we dwoje. Życie jest zaskakujące. Marcus nigdy nie przypuszczałby, że Bloom jest jego szwagrem, ale skoro tak już było to dobrze, bo został oficjalnie odsunięty od pracy, od lekarza dostał lewe L-4. Bloom miał dosyć Johna, ten pewnie miał dosyć jego. I tak znosili się tylko dlatego, że oboje kochali jedną kobietę. James po bratersku, John po partnersku. Dla obu Kate była bardzo ważna.

Marcus leżał obok Emilii i wdychał zapach jej ciała. Wiedział, że ten luz, który został im dany niedługo się skończy, że przyjdzie czas pożegnania. Pozostanie ból, łzy, ale i piękne wspomnienia. Dostał drugą szansę.

Emilia miała przymknięte powieki, a kiedy je otworzyła, najpierw uśmiechnęła się promiennie, a po chwili zasępiła.

– Już niedługo. – powiedziała. – Wszystko, co dobre szybko się kończy, ale musimy pamiętać, że byliśmy szczęśliwi, że te kilka chwil odmieniło nasze życie.

– Skąd wiesz, że to koniec?

– Ty też to czujesz. Jesteśmy w jakimś stopniu połączeni mentalnie. Nie mamy zdolności namierzania się nawzajem, ale potrafimy wyczuwać pewne rzeczy. Nasz czas dobiega końca.

– Chcesz wracać do piekła? – to było głupie pytanie, a jednak zadał je. Może dlatego, że czasem mówił szybciej niż pomyślał.

– Gdybym chciała iść do „góry” musiałabym jeszcze raz przeżyć moją gehennę, ale teraz obyć się bez zabójstwa. Nie potrafiłabym przejść przez to raz jeszcze.

– Chciałbym być z tobą na zawsze.

– Nie oglądałeś filmu „Miasto aniołów”. Tam anioł Seth skacze z wieżowca po to by stać się człowiekiem. Ale to tylko bajka. Naprawdę tak się nie dzieje. Co najwyżej budzisz się oszołomiony.

Pocałował ją. Tak się zaczynało codziennie. Łóżko w Hiltonie było bardzo wygodne, dlatego prawie z niego nie wychodzili.

 

Telefon dzwonił nieubłaganie. Emilia otworzyła oczy, skrzywiła się i podniosła słuchawkę.

– Martinez, słucham.

– Tu Bloom, agentko Martinez. Mniemam, że detektyw Smith jest z panią, ale dzwonię w innej sprawie. Chyba namierzyliśmy naszego ptaszka. Jeżeli pani może, proszę zajrzeć do mojego biura. Niekoniecznie z Johnem. Ma pani doświadczenie w ściganiu psychopatów, dlatego liczymy na pani pomoc.

– Dobrze, sierżancie. Powinnam być za jakiś czas.

Rozłączyła się.

– Kto dzwonił? – zapytał Marcus.

– Twój szwagier. Chyba wpadli na trop cherubina. Coś to trochę podejrzane, ale może był nieostrożny, a może przepełniała go pycha.

– Złapiemy go?

– A jak myślisz? – zaczęła się ubierać. Z szafki wyjęła czterdziestkę piątkę. – Sądzisz, że dostanę u was kamizelkę?

– Nie wiem.

– Wolałabym ją mieć.

– Po co? Przecież jesteś demonem.

– Wielu rzeczy jeszcze nie pojąłeś. Anioł czy demon, kiedy pojawia się tutaj we własnym ciele jest tak samo wrażliwy jak człowiek. Ból, krew, śmierć. Kiedy umrzesz tutaj we własnym ludzkim ciele, po prostu znikasz na zawsze, przepadasz w otchłani czasu.

– Czyli, że ty możesz umrzeć, a ja nie?

– Właśnie.

– Dlaczego…

– Bo lubię siebie, swoje ciało. Zresztą Sophia Martinez ścigała już kilku przestępców. Jestem tak samo demonem jak i agentką FBI.

Zrobił smutną minę. Nie sądził, żeby cokolwiek się jej stało, ale mimo wszystko świadomość, że można ją unicestwić była przerażająca. Liczył na to, że będzie ciężko harował, nie będzie brał urlopu i złoży wtedy wniosek o reinkarnację dla nich obojga. Czasem obie strony przecież się układają, bo ani jedni nie są aż tacy źli jak o nich się mówi, ani drudzy nie są tacy dobrzy, lubią się napić, czasem wyskoczyć na dziwki.

– Nie ubierasz się? – zapytała. – Mieliśmy zrobić to razem.

– Już. Tylko wezmę prysznic.

– Będę czekać na komisariacie. – wzięła kluczyki z blatu i wyszła.

 

Na komisariacie panował ruch. Wszyscy byli zabiegani, telefony dzwoniły niemal bez przerwy. Słyszała strzępy rozmów. Bloom czekał na nią z plikiem dokumentów.

– Kto to? – zapytała spojrzawszy na zdjęcie starszego mężczyzny z wyraźnymi śladami uduszenia.

– Były sędzia Harvey Grant. Miał wiele na sumieniu, więc być może to po prostu porachunki dawnych skazanych. A może to nasz chłopiec. Wczoraj dostaliśmy informacje o jego śmierci. Przyszła do niego jedna z callgirl, a że nie otwierał i nie odbierał telefonów zawiadomiła policję. Miała przeczucie i to trafne. Nasz denat zaczął się już porządnie rozkładać. Smród był nieziemski i nasi chłopcy musieli pracować w maskach chirurgicznych. Innych wysłałem na miasto, by trochę powęszyli i ostatnio widziano Granta w podrzędnej knajpie z jakimś facetem. Udało nam się załatwić nagrania z monitoringu z okolicy. Mężczyzna był najpierw w okularach przeciwsłonecznych, później jednak je zdjął.

Emilia spojrzała na zdjęcie mężczyzny. Był przeciętny. Wciągnęła głęboko powietrze. Zawirowało jej w głowie, kiedy łączyła się z absolutem. Po chwili już wiedziała, że to na pewno ich uciekinier.

– Wysłaliśmy jego zdjęcie do wszystkich hoteli i moteli w tym mieście. – kontynuował Bloom. – Nie chcemy go wypłoszyć. Co chwila ktoś dzwoni, ale wiele telefonów to pic na wodę. Wybraliśmy ze wszystkich dwa hotele i jeden motel. Przed każdym z tych miejsc jest już oddział SWAT.

– Po co więc ja jestem potrzebna?

– Chciałem mieć w grupie eksperta. Proszę przejrzeć plan miast z zaznaczonymi lokacjami i skorzystać z intuicji. Liczę na panią.

– Witam! – Marcus wpadł do biura Jamesa niczym burza. Miał pomierzwione włosy, wory pod oczami. Mało ostatnio spał.

– Przywiało wilka do lasu. Zdaję się na pani intuicję. A gdy pani będzie już pewna, gdzie jest nasz ptaszek, jedźcie na miejsce. Ludzie ze SWAT są na pani rozkazy.

– Uda się zablokować drogi? – zapytał Marcus w przebłysku inteligencji.

– Chyba tak, John. Myślałem, że już się wypaliłeś a ty jednak myślisz. Tylko nie mamy pewności czy nasz poszukiwany jest wciąż w mieście.

– Jest. – odpowiedział Marcus z pewnością w głosie.

– A co, wyczuwasz go? – zapytał Bloom i parsknął pogardliwie.

– Tak jakby. – anioł uśmiechnął się z pogardą.

– Dobra panienki, – Emilia przerwała im wymianę zdań. – wiem, gdzie jest nasz ptaszek, więc nie marnujmy czasu.

– Gdzie jest? – James był ciekawy.

– W motelu „Nice”. Dostanę kamizelkę?

– Oczywiście. A ty, John też chcesz?

– Nie. Nie potrzebuję zbędnego balastu.

 

Jednostka SWAT czekała na podejrzanego. Trzeba być albo głupim albo ślepym, żeby ich nie zauważyć. Mieli wziąć Cherubina z zaskoczenia, ale rzucali się w oczy jak blondynka w krajach arabskich. Dwie grupy uderzeniowe gotowe były na rozkaz, podobnie jak czterech snajperów rozmieszczonych na okolicznych dachach.

– Pojawił się? – zapytała Emilia, kiedy znaleźli się koło dowódcy.

– Nie. Kim pani jest? A pan?

– Agentka specjalna Sophia Martinez, a to detektyw Smith.

Uścisnęli sobie dłonie.

– To pani brała udział w poszukiwaniu tego psychola, po którego złapaniu większość oddziału dostała świra i zaczęła bredzić o demonach?

– Tak, to ona. – wtrącił się Marcus widząc jak się bezczelnie go ignoruje. Ale tak jest prawie zawsze, gdy w pobliżu pojawia się piękna kobieta. Mężczyźni wtedy wariują.

– Jest mi więc bardzo miło powitać panią w zespole.

Oczy mu błyszczały, uśmiech raz był czarujący, za chwilę lubieżny. Marcus nie musiał czytać mu w myślach, by wiedzieć, co chodzi dowódcy po głowie.

– Nie przedstawił się pan. – Marcus znów wtrącił się w rozmowę.

– Shawn Parker.

– Super.

– Przepraszam na chwilę. – powiedziała Emilia i odchodząc na stronę pociągnęła Marcusa za sobą.

– Co ty wyrabiasz? – zapytała.

– On pożera cię wzrokiem. Pewnie jakby mógł zerżnąłby cię tu, na środku ulicy.

– I co z tego? Myślisz, że po co kobiety się malują, chodzą na solarium, odsłaniają niemal dupy i cycki? Właśnie po to, by podobać się mężczyznom, by wzbudzać w nich pożądanie.

Chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie podjechał czarny, stuningowany volkswagen golf. Kiedy Cherubin dojrzał antyterrorystów, zaczął cofać z dużą prędkością, po 50 metrach wprawnym ruchem obrócił samochód o 180 stopni i z piskiem opon ruszył do przodu. Wszyscy stali osłupieni, bo nikt nie brał pod uwagę takiego scenariusza.

– Gonimy go! – krzyknęła Emilia i pobiegła do samochodu. Marcus ruszył za nią.

Przekręciła kluczyki w stacyjce, przestawiła położenie automatycznej skrzyni biegów i ruszyła z piskiem opon podobnie jak Cherubin.

Licznik wskazywał coraz więcej mil na godzinę, a Emilia wykonywała coraz bardziej niebezpieczne manewry wymijając kolejne samochody na zatłoczonych już znacznie ulicach. Marcus zamykał oczy i modlił się w duchu, żeby dojechali w jednym kawałku, szczególnie, że a to przejeżdżali przez skrzyżowania na czerwonym świetle powodując kolizje innych uczestników ruchu, a to wjeżdżali w wąskie uliczki pomiędzy budynkami jadąc w ślad za Cherubinem. Ten był naprawdę dobrym kierowcą, podobnie jak Emilia, która nawracanie, ostre, niemal prostopadłe zakręty pokonywała na pełnym gazie. Ciekawe, czy mnie też nauczono tego w niebie? – zastanawiał się Marcus.

Kolejne skrzyżowanie zbliżało się nieubłaganie. Znów czerwone światło i anioł miłości mijający slalomem inne auta. Emilia dodała jeszcze gazu. Na skrzyżowaniu zobaczyli przez ułamek sekundy rozpędzonego tira, który uderzył w nich z ogromną siłą. Auto zostało zgniecione i wyrzucone do przodu, zrobiło trzy obroty o 360 stopni i uderzyło od strony kierowcy o narożnik kamienicy. Poduszki nie zadziałały uszkodzone przebijającą się przez drzwi ścianą. Emilia została zgnieciona, krew płynęła intensywnie, połamane kości sprawiały ogromny ból. Marcus miał rozwaloną głowę od uderzenia o drzwi, pękniętą czaszkę i połamane pasem bezpieczeństwa żebra.

Emilia chciała coś powiedzieć, ale z jej ust sączyła się krew z bąbelkami, co znaczyło o przebiciu płuc.

– Nie majaczył, nie. Tak bardzo cię kocham.

Marcus tracił siły i świadomość. Wiedział, że traci coś ważnego, coś czego już nigdy nie odzyska.

 

Jego jaźń, może dusza opuściła ciało. Miał teraz skrzydła. Widział Cherubina uciekającego czarnym golfem i zbliżające się karetki.

Zatrzymał czas, wszystko w koło poszarzało jak w pochmurny dzień. Słyszał bicie serca Emilii, które miało tłoczyć krew jeszcze tylko przez chwilę.

– Nie rób tego. – powiedział Rafael materializując się przed Marcusem.

– Bo co? Bo trafię do piekła? Bo nie będę aniołem? Emilia była wspaniała, lepsza niż niejeden anioł.

– Smak jej cipki przesłonił ci zdolność racjonalnego myślenia.

– Może. Ale to nie ma znaczenia. Uwalniam cię Emilio, byś znów mogła być człowiekiem biorąc na siebie cały ciężar tej decyzji, twoich grzechów. Zrzekam się bycia aniołem w imię twojej reinkarnacji.

Serce Emilii przestało bić, pojawił się urzędnik Departamentu Wyboru Wcieleń i zabrał jej duszę ze sobą.

Skrzydła Marcusa zaczęły płonąć, sprawiając przy tym ogromny ból, pojawiło się też dwóch osiłków mających zabrać go do piekła.

– To jeszcze nie koniec, Rafaelu. Będę miał was na oku, a gdy naruszycie porozumienie znajdę was i wyrównam rachunki.

– Pilnuj się, bo my też będziemy patrzeć ci na ręce.

Rafael zniknął, Marcus poszedł z osiłkami. Czas znów zaczął płynąć, słychać było syreny niosące się głośnym echem.

 

 

Epilog

Cherubin zniknął, John wrócił do pracy, pamiętał niewiele, poza wspaniałym seksem z brunetką na której pogrzebie był obecny.

W Europie dochodziło co jakiś czas do śmierci ludzi ze złymi nawykami, z kryminalną przeszłością. Nikt jednak nie zwracał na to większej uwagi, bo nikt nie płacze po złych ludziach.

Ani Niebo, ani Piekło nie wysłało swoich wysłanników. Ginęli w końcu parszywcy, których dusze trafiały w piekielną otchłań.

Emilia odrodziła się w mało znanym na świecie państwie – w Polsce. Ochrzczono ją, bo kraj to był pseudokatolicki, na imię dano jej Karolina. Przyszła na świat bez bagażu doświadczeń poprzednich wcieleń, gdyż wyczyszczono jej pamięć.

Marcus doglądał jej czasem. Rosła szybko, zdrowo.

– Czy my się przypadkiem nie znamy? – zapytała go, gdy wpadli na siebie na ulicy. Miała 19 lat, w niczym nie przypominała tamtej dziewczyny którą była.

– Nie, nie znamy się.

– A mnie się jednak wydaje, że znamy. Może wspólna kawa?

Koniec
Nowa Fantastyka