- Opowiadanie: Istota Neutralna - Pułapka - Prolog.

Pułapka - Prolog.

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

Pułapka - Prolog.

Pro­log, jak wia­do­mo – wiele nie wy­ja­śnia.

Od Was za­le­ży, czy po­ja­wi się wła­ści­wa część opo­wia­da­nia.

Jeśli na­pia­sne jest w miarę zno­śnie… ^^

 

 

Pierw­sze­go dnia nie zo­ba­czy­ła, nie zna­la­zła, nie zwie­dzi­ła wiele.

Pierw­sze­go dnia le­ża­ła jak nie­ży­wa na twar­dej, spę­ka­nej ziemi, a po­plą­ta­ne zło­ci­ste włosy two­rzy­ły au­re­olę wokół jej bla­dej jak maska twa­rzy. Pierw­sze­go dnia słoń­ce wę­dro­wa­ło po nie­bo­skło­nie nor­mal­nie, to zna­czy ze wscho­du na za­chód, przez mniej wię­cej dwa­na­ście go­dzin. Cie­kaw­ska jasz­czur­ka, wy­jąt­ko­wo od­waż­na, trą­ci­ła nosem dłoń le­żą­cej, de­li­kat­ne, nie­uchwyt­ne cie­nie chmur śli­zga­ły się po nie­ru­cho­mej twa­rzy, a świ­dru­ją­ce spoj­rze­nia czar­nych oczu nie były jesz­cze na­tręt­ne.

Drugi dzień róż­nił się od pierw­sze­go, jed­nak nie na pierw­szy rzut oka. Słoń­ce kon­ty­nu­owa­ło wczo­raj­szą po­dróż po wid­no­krę­gu, jasz­czur­ka za­szy­ła się w fał­dach bia­łe­go ma­te­ria­łu, z któ­re­go uszy­ta była suk­nia le­żą­cej na spie­czo­nej, tak jak po­przed­nie­go dnia, ziemi. Dru­gie­go dnia jed­nak dziew­czy­na uchy­li­ła po­wie­ki, uka­zu­jąc świa­tu zie­lo­ne tę­czów­ki, ku nie­zdro­we­mu za­do­wo­le­niu ob­ser­wu­ją­cych ją wła­ści­cie­li czar­nych oczu.

Uchy­le­niu po­wiek to­wa­rzy­szył cichy jęk, wy­do­by­wa­ją­cy się spo­mię­dzy ze­schnię­tych i po­pę­ka­nych warg. Obo­la­ły krę­go­słup przy­po­mi­nał o sobie pul­su­jąc tępo. Dło­nie drża­ły, pró­bu­jąc utrzy­mać cię­żar ciała przy pod­no­sze­niu się z ziemi. Wy­pro­sto­wa­nie ple­ców skoń­czy­ło się dla dziew­czy­ny ko­lej­nym wes­tchnie­niem bólu, a ostre słoń­ce zmu­si­ło do po­now­ne­go za­mknię­cia oczu. Przy­sło­ni­ła po­ło­wę twa­rzy dło­nią i po­wo­li, przy­zwy­cza­ja­jąc się do bla­sku pro­mie­ni sło­necz­nych roz­war­ła jedno oko. Po chwi­li ze zdu­mie­niem roz­glą­da­ła się wokół, pró­bu­jąc wśród rze­czy nie­zna­nych od­na­leźć coś zna­jo­me­go. Nie­ste­ty, wszyst­ko było jej obce. Nie znała miej­sca, w któ­rym się znaj­do­wa­ła, nigdy nie wi­dzia­ła tak ze­schnię­tej ziemi, tak nie­ty­po­wych ro­ślin, tak ostre­go słoń­ca.

Ni­cze­go nie ro­zu­mia­ła. A czar­ne oczy ob­ser­wo­wa­ły ją z jesz­cze więk­szym za­do­wo­le­niem.

Ro­zej­rza­ła się wokół, jed­nak nie ode­szła da­le­ko. Dzi­wi­ły ją po­wy­krę­ca­ne ro­śli­ny, kwia­ty o płat­kach w róż­nych bar­wach i li­ściach w róż­nych kształ­tach, drze­wa li­ścia­ste, z któ­rych zwi­sa­ły szysz­ki. W pew­nym mo­men­cie na długą chwi­lę za­mknę­ła oczy, pró­bu­jąc po­zbyć się bez­sen­sow­nych ob­ra­zów pod­su­wa­nych jej przez pa­mięć, pró­bu­jąc prze­ko­nać sie­bie, że takie rze­czy nie ist­nie­ją, wma­wia­jąc sobie, że to nie­moż­li­we. A gdy otwo­rzy­ła oczy – wszyst­ko było jak przed­tem.

Wbrew wszel­kim pra­wom rzą­dzą­cym świa­tem drugi dzień trwał i trwał, wcale się nie koń­czył. Słoń­ce za­czę­ło za­ta­czać kręgi na nie­bie, nie­re­gu­lar­nie. Dziew­czy­na pła­ka­ła.

 

Je­stem sza­lo­na… je­stem? Gdzie je­stem? Sen, jawa, śmierć?

Cien­kie pasma myśli plą­ta­ły się w jej gło­wie, pa­mięć nie przy­cho­dzi­ła z po­mo­cą, nie pa­mię­ta­ła jak zna­la­zła się w owym ta­jem­ni­czym miej­scu, nie pa­mię­ta­ła kilku ostat­nich dni swo­je­go życia. Za to z prze­ra­ża­ją­cą ja­sno­ścią po­tra­fi­ła wspo­mi­nać wszyst­ko, co było przed­tem i rów­nie prze­ra­ża­ją­co mocno po­tra­fi­ła za tym tę­sk­nić. Dzień w końcu się skoń­czył, dziew­czy­na za­snę­ła.

A czar­nym oczom to­wa­rzy­szył zło­wiesz­czy chi­chot.

 

 

Trze­cie­go dnia dziew­czy­nie to­wa­rzy­szy­ło po­sta­no­wie­nie. Na­ro­dzo­ne gdzieś w głębi jej świa­do­mo­ści, spło­dzo­ne z pra­gnie­nia. Po­sta­no­wi­ła wró­cić do domu.

Po­sta­no­wiw­szy, jesz­cze uważ­niej roz­glą­da­ła się wokół i po­ko­ny­wa­ła ko­lej­ne ki­lo­me­try prze­strze­ni, która wcale, ale to wcale nie zmie­nia­ła się. Za­czę­ła po­dej­rze­wać, że cho­dzi w kółko, przez umysł prze­bie­gły znów nie­spo­koj­ne myśli o sza­leń­stwie. Do obaw do­łą­czy­ły omamy słu­cho­we, za­czę­ła sły­szeć śmie­chy za swo­imi ple­ca­mi, nie­za­leż­nie, w którą stro­nę się od­wró­ci­ła. Była prze­ra­żo­na sta­nem swej psy­chi­ki. Nie była sobą.

Dziew­czy­na nie wie­dzia­ła, że to nie złu­dze­nia. Nie wie­dzia­ła, że po­sta­cie o czar­nych oczach śmie­ją się coraz gło­śniej.

 

 

 

Czwar­te­go dnia prze­mo­gła się, by skosz­to­wać owo­ców ro­sną­cych na nie­zna­nych jej drze­wach. Głód dawał się we znaki, lecz roz­sąd­ko­wi uda­wa­ło się go przez pe­wien czas igno­ro­wać. Ze­rwa­ny owoc był duży, kształ­tem tro­chę przy­po­mi­nał serce, kolor zmie­niał się, ze wzglę­du na kąt pod jakim aku­rat pa­da­ły pro­mie­nie sło­necz­ne. Pro­mie­nie sło­necz­ne, które tego dnia co chwi­lę były mniej lub bar­dziej in­ten­syw­ne, zda­wa­ły się pul­so­wać. Na­gry­zła lekko mięk­ką skór­kę. Miąższ owocu był so­czy­sty, upa­jał za­pa­chem. Przy­po­mnia­ła sobie prze­stro­gi ro­dzi­ców, któ­rzy su­ro­wo za­bra­nia­li kosz­to­wa­nia nie­zna­nych ro­ślin, zwłasz­cza tych słod­kich, bo­wiem wła­śnie one są za­zwy­czaj naj­sil­niej tru­ją­ce. Sok spły­nął po war­dze, smak ją odu­rzył. Ugry­zła spory ka­wa­łek, prze­żu­ła i po­łknę­ła.

 

Otwo­rzy­ła oczy, obo­la­ła. Po­now­nie po­czu­ła się za­gu­bio­na. Miej­sce, które uj­rza­ła nie przy­po­mi­na­ło po­przed­nie­go przez nią za­pa­mię­ta­ne­go. Domu też nie. Przczar­ne es­trach i zre­zy­gno­wa­nie wy­mie­sza­ły się, przy­mknę­ła po­wie­ki. Jed­nak po chwi­li, ze sta­now­czo­ścią znów je roz­chy­li­ła. Znik­nę­ła gdzieś nie­pew­ność i dziw­ne uczu­cie za­mgle­nia, wró­ci­ła zdol­ność lo­gicz­ne­go my­śle­nia. A także in­stynkt sa­mo­za­cho­waw­czy. Otrzą­snę­ła się z resz­tek le­tar­gu.

I wtedy usły­sza­ła chi­chot. Zo­ba­czy­ła tę­czów­ki, zle­wa­ją­ce się ze źre­ni­ca­mi. Nic wię­cej nie zdą­ży­ła za­re­je­stro­wać. Osu­nę­ła się w ni­cość.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Ok, ale jak sama na­pi­sa­łaś, pro­log zbyt wiele nie wnosi. Jest róż­nie z prze­cin­ka­mi - albo brak, albo zbęd­ne, przy­kła­do­wo: "(...)bla­dej, jak maska twa­rzy" - nie­po­trzeb­ny prze­ci­nek; "Cie­kaw­ska jasz­czur­ka, wy­jąt­ko­wo od­waż­na trą­ci­ła(...)" - "wy­jąt­ko­wo od­waż­na" to wtrą­ce­nie, przed i po nim po­wi­nien znaj­do­wać się prze­ci­nek, poza tym nie le­piej na­pi­sać "cie­kaw­ska, wy­jąt­ko­wo od­waż­na jasz­czur­ka trą­ci­ła"?. Cze­kam na ciąg dal­szy, żeby móc po­wie­dzieć wię­cej.

Dzię­ku­ję, już po­pra­wio­ne. ^^
Przy dzi­siej­szej ko­rek­cie sku­pi­łam się na dal­szych roz­dzia­łach, nie na pro­lo­gu, pew­nie dużo rze­czy prze­oczy­łam.
Na­stęp­ną część do­pra­cu­ję.

Cie­ka­wy tekst. Nie wie­dzieć czemu, mi oso­bi­ście nie­któ­re mo­ty­wy ko­ja­rzą się z bi­blią (nie wiem, czy to do­brze, ale może wyj­dzie z tego coś faj­ne­go). Chęt­nie bym prze­czy­ta­ła dal­szą część. Za­po­wia­da się in­te­re­su­ją­co.

Nie, bi­blij­nie być nie miało, ab­so­lut­nie nie. ^^
Zo­ba­czy­my, czy ciąg dal­szy bę­dzie in­te­re­su­ją­cy, na pewno nie bę­dzie tak samo na­pi­sa­ny, pro­log miał nie ujaw­niać głów­ne­go wątku fa­bu­ły.

Mnie też cie­ka­wi, co bę­dzie dalej.. Cze­kam na ciąg dal­szy.
A "Dzień w końcu się skoń­czył, dziew­czy­na za­snę­ła." można za­mie­nić na np. "wresz­cie się skoń­czył"? I ostat­ni aka­pit nie­zro­zu­mia­ły z lekka "Przczar­ne es­trach i zre­zy­gno­wa­nie wy­mie­sza­ły się..".
Po­zdra­wiam.

For­ma­to­wa­nie mi mu­sia­ło li­ter­ki po­mie­szać! Czcion­ki mi zmie­nia­ło, czy­ści­ło kur­sy­wę, pół­pau­zy, aka­pi­ty. Jesz­cze się nie przy­zwy­cza­iłam, że ten por­tal tego nie ogar­nia. ^^^
W wer­sji z Worda nic ta­kie­go nie ma...
No cóż.
Prze­ra­że­nie, strach i zre­zy­gno­wa­nie. - tak być po­win­no.
Kajam się, ze­dy­to­wać już nie mogę, nie­ste­ty.
Szko­da, że ktoś wcze­śniej mi tego nie wy­tknął, nie czy­ta­łam po wrzu­ce­niu.

Ta­jem­ni­cze, po­etyc­kie...

Ro­zu­miem, czemu di­sor­der tekst sko­ja­rzył się z Bi­blią. Rów­nież mia­łam po­dob­ne od­czu­cie i sko­ja­rze­nie z bi­blij­nym stwo­rze­niem świa­ta, za­pew­ne przez to, że fa­bu­ła po­dzie­lo­na jest na po­szcze­gól­ne dni, a każdy z nich jest ko­lej­nym kro­kiem po­sta­ci pro­wa­dzą­cym do prze­bu­dze­nia. Tekst sam w sobie jest może trosz­kę za­gma­twa­ny, ale ogó­łem cie­ka­wy i po­do­ba mi się.

Je­stem cie­ka­wa, jaki też bę­dzie pierw­szy roz­dział.

Po­zdra­wiam.

Nowa Fantastyka