- Opowiadanie: Suzuki M. - Predyspozycje

Predyspozycje

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Predyspozycje

Czasem, kiedy patrzę, jak on znowu robi coś, co przekracza ludzkie pojęcie, zaczynam się zastanawiać: co ja tu właściwie robię? Jak do tego w ogóle doszło? Wtedy dociera do mnie, że nie ma już powrotu. Nigdy bym nie pomyślała, że na całym moim życiu zaważy jeden przypadek. Jedna głupia zachcianka.

 

Chociaż… Może właśnie tak miało być?

 

***

 

To była sobota. Jestem prawie pewna, chociaż takie szczegóły często umykają mi z pamięci. Chciałam zrobić niespodziankę mojemu chłopakowi, od którego wyprowadziłam się pół roku wcześniej, żeby przemyśleć pewne kwestie naszego związku. Kiedy już wyciągnęłam wnioski, postanowiłam go mile zaskoczyć. O tak, zaskoczyłam na pewno. Jego i kilka osób przy okazji, ale przede wszystkim – siebie. To nie było miłe zaskoczenie. Ale… Po kolei.

 

Byliśmy ze sobą ponad cztery lata, z czego przez trzy mieszkaliśmy razem w często zmienianych, wynajmowanych mieszkaniach. Było nam dobrze, chociaż nie bez zgrzytów. Jednak kiedy moje koleżanki zaczęły wychodzić za mąż, pojawiły się wątpliwości. Z każdym kolejnym weselem byłam bardziej podminowana, bo Marek jakoś o małżeństwie nie wspominał. Myślałam: spokojnie, mamy jeszcze czas. Co nie zmieniało faktu, że wszystkie ciotki, babki, mężate, zaciążone i dzieciate koleżanki, patrzyły na mnie z politowaniem.

 

Któregoś wieczoru postanowiłam się w końcu dowiedzieć, na czym stoję. Marek siedział przed telewizorem. Stanęłam przed ekranem, żeby być pewną, że nie umknę jego uwadze. Zapytałam prosto z mostu:

– Czy chcesz się kiedyś ze mną ożenić?

– Nie – odpowiedział spokojnym głosem. – Małżeństwo jest bez sensu. To wymysł systemu kościelnego, stworzony tylko po to…

Mówił coś jeszcze przez piętnaście minut, ale do mnie właściwie dotarło tylko pierwsze słowo.

 

Kiedy skończył, uciekłam do łazienki i płakałam przez pół godziny. Potem udawałam, że nic się nie stało. On był tego samego zdania i nigdy już nie wróciliśmy do tego tematu.

 

Nawet nie pamiętam, czy był zaskoczony, kiedy powiedziałam, że się wyprowadzam. Stwierdziłam, że zmęczyło mnie mieszkanie u obcych ludzi i wracam na jakiś czas do rodziców, odpocząć. Prawda była jednak taka, że zmęczył mnie on i potrzebowałam czasu, żeby zastanowić się, czego tak naprawdę chcę.

 

Byliśmy wtedy na piątym roku studiów i dalej mieliśmy zajęcia, więc wpadałam do Wrocławia na jedną noc w tygodniu, którą spędzałam oczywiście z Markiem. Wynajmował wtedy pokój w mieszkaniu jednego ze swoich kumpli. Trochę zmizerniał, od kiedy przestałam mu gotować, prać i rozgrzewać w nocy.

 

Mi rozłąka posłużyła. Na wsi, z dala od miejskiego zgiełku, miałam dużo czasu, żeby wszystko sobie poukładać. O dziwo, doszłam do tych samych wniosków, co Marek: skoro ludzie się kochają, to nie potrzebny im na to papierek, a przecież ja Marka kochałam i chciałam z nim być, ze ślubem, czy bez.

 

Tak, to na pewno była sobota, bo cały piątkowy ranek robiłam pierogi. Taki nasz prywatny symbol miłości. Nie było lepszego prezentu, niż zapas pierogów, zamrożonych w odpowiednich porcjach, żeby biedactwo mogło je sobie na szybko przygotować w ciężkich chwilach. Zajęłam łazienkę na całe południe. Depilacje, maseczki, pilingi, srilingi… Poszłam spać wcześnie, bo pociąg do Wrocławia odjeżdżał o 5.35.

 

Zaraz po dziewiątej stałam przed drzwiami mieszkania, wystrojona tak, jak mnie lubił. Pełna nadziei i rozpierana od wewnątrz nieskończonymi pokładami szczęścia. Otworzył zaspany Łukasz, właściciel. Nie zdziwił się, stwierdził tylko, że Marek jeszcze śpi, po czym wrócił do siebie. Na palcach, by nie obudzić reszty lokatorów, ruszyłam do pokoju mojego ukochanego.

 

Chyba nie od razu zorientowałam się, co widzę. Marek, owszem, leżał w łóżku, a jednak coś z tym obrazkiem było nie tak. Nie wiem, ile czasu minęło, zanim zrozumiałam, że chodzi o tą burzę jasnych loków, przytulonych do jego pleców. Pomyślałam wtedy: blondynka? Przecież, mówił, że nie leci na blondynki.

 

I to był chyba TEN moment. Coś we mnie wybuchnęło histerycznym śmiechem i śmiało się nadal, kiedy usiadłam na brzegu łóżka i zaczęłam gładzić dziewczynę po włosach. Przebudziła się i spojrzała na mnie zaspanym wzrokiem. Chyba wiedziała, kim jestem, bo po chwili otworzyła szeroko oczy i usta.

 

Nie krzyczała, kiedy złapałam ją za włosy i wyciągnęłam z łóżka. Może była zbyt przerażona. Za to trochę się szarpała i próbowała zasłonić swoje nagie ciało kołdrą, czym obudziła Marka. Nie prędko uwierzył własnym oczom.

 

Dziewczyna odzyskała głos, kiedy pierwszy raz uderzyłam jej głową w ścianę. Krzyknęła, a ja poczułam ulgę. Nie widziałam jej twarzy, ale kiedy podniosła ręce do nosa, widziałam jak pociekła po nich krew. Uderzyłam jeszcze raz i czerwona plama pojawiła się na białej ścianie. Laska krzyczała, płakała i szarpała, ale trzymałam mocno. Marek nie reagował.

 

Śmiech we mnie przybierał na sile. Zanim w drzwiach stanęli pozostali lokatorzy, zdążyłam rąbnąć nią w ścianę jeszcze co najmniej trzy razy i czułam się naprawdę świetnie. Byłam na granicy orgazmu. Grupka w drzwiach stała z rozdziawionymi paszczami, ale nikt nie próbował mnie powstrzymać. Uderzyłam jeszcze raz i jeszcze i jeszcze…

 

Mogę przysiąc, że po którymś uderzeniu poczułam, jak pęka jej czaszka. Ciało opadło bezwładnie na podłogę. Widziałam, co zostało z twarzy. Krwawy strzęp. W jednym miejscu chyba nawet przebijała jakaś kość. Krew spływała obficie po szyi i piersiach, na dywanie zdążyła się już zrobić pokaźna plama. Czułam się cudownie.

 

Nie zatrzymywana wyszłam z pokoju. Założyłam buty, plecak i wyszłam z mieszkania.

 

Wsiadłam w pierwszy tramwaj i kiedy tylko ruszył, zaczęłam się śmiać. Najpierw pod nosem, potem coraz głośniej, aż w końcu straciłam panowanie nad sobą. Ludzie patrzyli jak na obłąkaną.

 

Wysiadłam przy Galerii Dominikańskiej i dopiero teraz pomyślałam, że nie wiem co robić. Pierwszy pociąg do domu miałam dopiero o czternastej, a ledwo co minęła dziesiąta. Nagle nabrałam ochoty na mrożoną herbatę, więc ruszyłam w stronę rynku.

 

Mimo wczesnej godziny na Oławskiej już był tłum. Nie przeszkadzało mi to. Byłam spokojna i szczęśliwa, dopóki nie zobaczyłam dwóch strażników. Dopiero wtedy pomyślałam, że przecież mogę mieć na sobie krew. Katem oka dostrzegłam jakieś niepozornie wyglądające drzwi, przy których nie było żadnej tabliczki informacyjnej. Na szczęście były otwarte.

 

Kiedy zamknęłam je za sobą, ogarnęła mnie ciemność. Nie mogłam w takich warunkach sprawdzić, jak bardzo mój wygląd wzbudza podejrzenia. Po omacku szłam w głąb korytarza, ale nie natknęłam się na żadne drzwi, ani z jednej, ani z drugiej strony. Doszłam do końca i dopiero tam moje ręce trafiły na coś, co kształtem przypominało klamkę. Nacisnęłam ją powoli, z obawą, co też może być po drugiej stronie.

 

Te drzwi też nie były zamknięte. Uchyliłam je lekko i zajrzałam do środka. Początkowo światło mnie oślepiło. Kiedy wzrok zaczął się przyzwyczajać, zobaczyłam wielkie pomieszczenie o białych ścianach. Bijące z wysokiego sufitu zimne światło nadawało wrażenie sterylności. Przy ustawionych w równych rzędach szklanych biurkach siedzieli ludzie obojga płci, w białych koszulach. Na uszach mieli słuchawki i wpatrując się w monitory komputerów mówili do mikrofonów. Coś jakby call center, ale takie bardziej niepokojące.

 

Już miałam się wycofać, kiedy nagle z drugiej strony ktoś szarpnął za drzwi, tak, że prawie wpadłam do środka.

– Proszę, proszę – powiedział zapraszajacym tonem. – Szef już czeka.

– Ale…

 

Nie zdążyłam dokończyć, bo mężczyzna dosłownie ciągnął mnie za rękę w stronę jedynych drzwi w przeciwległej ścianie pomieszczenia. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jakie jest ogromne. Może to było tylko złudzenie optyczne, ale wydawało mi się, że rzędy biurek po mojej prawej i lewej stronie nie mają końca. A może rzeczywiście tak było?

 

Ludzie przy biurkach nie zwracali na nas uwagi. Kątem oka widziałam, że na swoich ekranach oglądają różne filmy. Raz mignęła mi katedra Sagrada Familia, a raz budynek opery w Sydney.

 

Zapach. Do tej pory pamiętam ten zapach. Był słodki, jak kadzidełka, albo egzotyczne kwiaty, a mimo to, było w nim coś niepokojącego. Kiedy oddychałam głębiej, szczypał i dusił. Domyśliłam się, że kadzidła miały go ukryć.

 

Kiedy dotarliśmy do drzwi, mężczyzna lekko je uchylił i gestem ręki kazał wejść, sam pozostał na zewnątrz. Pierwsze zaskoczenie: w drzwiach wisiały koraliki, tworzące kotarę mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy. Kiedy już przez nie ostrożnie przeszłam, uderzył mnie kolejny zaskakujący widok.

 

Pokój, w przeciwieństwie do wszechogarniającej bieli poprzedniego, pełen był ciepłych kolorów, przywodzących na myśl indyjski bazar. Dodatkowo wszędzie porozrzucano kolorowe poduszki, a na ścianach wisiały egzotyczne obrazy. W powietrzu unosił się dym z kadzidełek.

 

Biurko z komputerem, stojące na środku, wyglądało tu najzwyczajniej nie na miejscu. Jeszcze bardziej nie na miejscu wyglądał facet za biurkiem. Miał na sobie białą koszulę i czarny krawat. Nie był przystojny, on był idealny. Widziałam go tylko ten jeden raz, a do tej pory potrafię odtworzyć w pamięci każdy szczegół. Wąskie usta, oczy w kolorze fiołków i ciemnoblond włosy, w nieładzie, którego nie skomponowałby najlepiej opłacany fryzjer na świecie. Uśmiechnął się, jakby wiedział, że rozbieram go w myślach. Ile ja bym wtedy dała, za jedną noc z nim…

 

Wskazał krzesło po drugiej stronie biurka, a ja usiadłam, zapominając, że jestem tu tylko i wyłącznie przez nieporozumienie.

 

– Napije się pani czegoś? – zapytał przyjaznym tonem.

– Nie, dziękuję. Ja…

– Może jednak. Proponuję mrożoną herbatę.

 

Kiedy tylko skończył wypowiadać te słowa, drzwi za moimi plecami otworzyły się i kobieta w białej koszuli wniosła tacę z dwoma wysokimi szklankami, wypełnionymi herbatą z kostkaim lodu i kolorowymi słomkami.

 

"Szef" od razu pociągnął duży łyk i przez chwilę, z zamkniętymi oczami, delektował się smakiem, po czym spojrzał na mnie i z uśmiechem, przy którym bledną gwiazdy, powiedział:

– Nie będę ukrywał, że bardzo zależy mi na tym, żeby pani dla nas pracowała. Ma pani wyjątkowe predyspozycje, a my potrzebujemy takich ludzi. Zresztą, my też mamy pani dużo do zaoferowania.

 

Dopiero te słowa mnie otrzeźwiły i doszłam do wniosku, że czas skończyć tą farsę.

– Bardzo przepraszam, ale ja trafiłam tu przez przypadek i…

– Proszę pani, – kolejny raz mi przerwał – w moim słowniku nie funkcjonuje słowo przypadek. Skoro pani tu jest, to znaczy, że to jest dokładnie miejsce, w którym powinna się pani znajdować.

– Przepraszam, to nieporozumienie. – Zaczęłam wstawać.

– Siadaj – powiedział twardym tonem, a z jego ust na chwilę znikł uśmiech.

 

Odchylił się w krześle, położył nogi na biurku, a ja poczułam skoncentrowane w jednym miejscu gorąco, na widok sposobu, w jaki poluzował krawat. Patrzył mi chwilę w oczy, jakby próbował czytać w myślach.

– Dobra, prosto z mostu. Jesteś już spalona. Policja cię szuka. Dostaniesz dożywocie, przy dobrych wiatrach może uda się udowodnić, że byłaś chwilowo niepoczytalna, co nie zmienia faktu, że masz przesrane. Po drugiej stronie tak samo. Złamałaś piąte przykazanie, a za to i tak trafisz do nas.– Zdjął nogi z biurka i pochylił się w moją stronę, żeby zajrzeć mi jeszcze głębiej w oczy. – Jeśli będziesz dla mnie pracować, mogę ci zagwarantować nietykalność. Nie zwrócę ci poprzedniego życia, ale nie pójdziesz siedzieć. Mamy swoje sposoby.

 

W pierwszej chwili nie wierzyłam, że rzeczywiście mówi do mnie. Poczułam mdłości, wszystko zaczęło wirować. Chciałam się stamtąd wyrwać i uciec jak najdalej, ale nie dałam rady. Wtedy wstał zza biurka, podszedł bliżej i pochylił się. Kiedy delikatnie uniósł mój podbródek, poczułam przyjemne dreszcze na całym ciele. Zaczął przemawiać spokojnym, kojącym głosem.

– W gruncie rzeczy, jedyny wybór jaki masz, brzmi: czy chcesz przystąpić do nas teraz, czy po kilkudziesięciu latach spędzonych w więzieniu?

 

Kiedy tak patrzył mi w oczy, jego propozycja wydawała się sensowna i całkiem logiczna…

 

– Co miałabym robić?– zapytałam.

 

Mężczyzna, widząc, że atak paniki minął, odsunął się i usiadł na biurku.

 

– Nic wielkiego. Mamy tu takiego jednego, nie jest stąd i przydałby mu się przewodnik, albo raczej opiekunka. Dwadzieścia cztery godziny na dobę – powiedział z uśmiechem. – My gwarantujemy lokal, wyżywienie i wszystko czego potrzebujesz, a ty po prostu pilnujesz, żeby swoim zachowaniem nie robił za dużo szumu. Może jeszcze od czasu do czasu dostaniesz od nas jakieś małe zleconko. Nie będziesz żałować, to ci mogę obiecać.

– Ile mam czasu, żeby się zastanowić?

– Złotko, nikt z nas nie ma czasu – powiedział, podsuwając mi zadrukowaną kartkę papieru, ze złowróżbnie brzmiącym słowem „Umowa" w nagłówku.

 

Znowu się zawahałam, ale wystarczyło jedno spojrzenie we fiołkowe oczy, żebym wiedziała, co powinnam zrobić.

– Gdzie jest długopis?

 

Rzuciłam okiem na biurko, ale w tej samej chwili mój rozmówca wyciągnął z kieszonki na piersi mały rozkładany nóż i biorąc moja prawą dłoń, z uwodzicielskim uśmiechem zapytał:

– Pozwolisz?

 

Kiedy przecinał mój kciuk, było mi prawie tak dobrze, jak wtedy, gdy po raz nie wiem który trzaskałam głową tamtej dziewczyny o ścianę. Chyba o to mu chodziło, kiedy mówił o predyspozycjach. Przycisnęłam krwawiący kciuk w miejsce, gdzie już wcześniej wydrukowano moje imię i nazwisko. Dałam się uwieść, jak głupia siksa.

 

***

 

I gdzie mnie to zaprowadziło? Stoję na cmentarzu i patrzę, jak mój podopieczny kopie grób, bo kolejny raz uparł się, że chce sam pogrzebać człowieka, którego właśnie wykończył. Trudno, ja też mam swoje fetysze. Nie wiem, ile razy jeszcze będę mu musiała tłumaczyć, że ludzie są teraz trochę słabsi, niż za jego czasów. Są chwile, że czuję się nieswojo, patrząc na jego wybryki, ale to i tak lepsze, niż więzienie. Pewnie niedługo przywyknę, bo już momentami mnie to nawet bawi. I chyba zaczynam lubić jego towarzystwo.

 

A ten zapach, to była siarka. Teraz jestem na niego szczególnie wyczulona. Poznaję po nim naszych.

 

Koniec

Komentarze

Bardzo ciekawe i wciagające opowiadanko. Z zaskakującą puentą. Coś jak w stylu "Strefa mroku", nie wiem czy tym serialem się sugerowałaś pisząc ten tekst, bo fajnie wyszedł. Były drobne błędy, ale... z tego wciągnięcia do tego opka zapomniałem o nich. Super tekst, podobało mi się :)

PS. W tekscie wyłapałem znane mi miejsca jak Galeria Dominikańska i ulica Oławska. Mam pytanko: jesteś z Wrocka?

Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

"Strefę mroku" oglądałam, ale nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia, żeby się nią sugerować. Ale takie porównanie odbieram jako komplement :) Błędy mogły sie zdarzyć. Ciężko zrobić solidną korketę własnego tekstu...

Z Wrocka, z Wrocka :) I kocham to miasto na tyle, żeby wsadzać je wszedzie, gdzie się da ;) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Bardzo przyjemne, gładko wchodzące opowiadanie, a fragment o rozprawieniu się z nową psiapsiółcią Marka - pyszny. Gdzieś tam plątały się jakieś drobne błędy, głównie zła pisownia 'nie' z różnymi częściami mowy, ale to duperele, które sama na pewno byś wychwyciła przy drugim czy trzecim przeczytaniu. "Szef" - mrrrau ;D Czy ciąg dalszy/rozbudowa są w planach? :)

Aha. No to super, bo ja też z Wrocka :) I również lubię by bohaterem moich opowiadań był Wrocław, np. w moim nowym opku na konkurs Kosmikomika, jest tam opisana moja okolica. Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nothicana, tak w praktyce to jest czwarte opowiadanie z serii, ale na razie nie łaczą sie w całość, każde przedstawia innego bohatera. Z tego samego uniwersum jest bohater "Soboty".

www.portal.herbatkauheleny.pl

Czyżby inspiracja "Agentem dołu" Marcina Wolskiego? Bardzo podobna konwencja, co nie przeszkadza temu, że opowiadanie fajne. Jeśli nie czytałaś tej książki, to polecam - jeśli to opowiadanie odzwierciedla "twoje klimaty", to będzie ci się podobała...

Nie czytałam :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Suzuki M., masz bardzo dobre predyspozycje do pisania :) Chce się czytać więcej!

Suzuki M., masz bardzo dobre predyspozycje do pisania :) Chce się czytać więcej!

Chwilowe zawieszenie internetu.. i podwójnie komentarz się wkleił..

Sam nie wiem co mam napisać... No bo błędów niewiele... czyta się bardzo przyjemnie...ale... no właśnie...
Motyw z cyrografem bardzo stary... Pierwsza uwaga dotyczy jednak samego początku opowieści... Bohaterka, choć jest z facetem aż cztery lata nie zna jego poglądów na temat małżeństwa? jakoś w to nie mogę uwierzyć... Po drugie to na czym ma polegać to pilnowanie, opieka? bo nie rozumiem...

Treść nie przekonuje mnie do końca lecz opowiadanie na plus... Widać, że nie jesteś początkująca i swoje już napisałaś...
Pozdrawiam

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Wiesz, niektóre pary nie rozmawiają na takie tematy, dopóki faktycznie nie zajdzie potrzeba. To nie jest tak, że na początku związku od razu określasz całą jego przyszłość. Z moich obserwacji: zależnie od środowiska - dziewczyny, które nie idą na studia, hajtają sie zaraz po skonczeniu szkoły, te, które studiują, zaczynają masowo zmieniać stan cywilny na ostatnim roku lub tuż po. Nawet jest to gdzieś w teksćie wytłumaczone, dlaczego tak późno go o to zapytała.

A z tym pilnowaniem... to już jest całkiem inna historia :) 

Pozdrawiam :) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Mi to raczej chodziło o to, że nawet jeśli się nie rozmawia o małżeństwie w odniesieniu do własnego związku to o samej instytucji małżeństwa raczej tak. Przynajmniej tak mi się wydaje. Partner raczej orientuje się jak na te sprawy patrzy druga połowa... zresztą ja nie powinienem się w tej chwili na ten temat wypowiadać... jestem na etapie "Kobiety są beee":D

I przepraszam, że przyczepiłem się do motywu diabeł-cyrograf... Ukazałaś go całkiem oryginalnie... tylko ta krew:D

całkiem inna historia, mówisz?:D to czekam na nią:D

pozdrawiam:D

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Tekst niezły, ale mnie nie porwał. Dobrze się go czyta. Wariacja na temat cyrografu, chociaż zabrakło mi trochę jakiegoś wyjaśnienia, co w tej dziewczynie było takiego specjalnego, że sam "szef" się nia zainteresował.

Pozdrawiam.

No jak to co, przecież wykazała predyspozycje :)

Pozdrawiam :) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Tu już rozczarowanie jest pełne. Od samego początku nuda, brak polotu i pomysłu. A już to uderzanie głową o ścianę... Istna groteska. Jeżeli miało rozśmieszyć - to się udało. To piąte Twoje opowiadanie, które czytam. Generalnie i ma dalej tym gorzej. Naprawdę szczerze - niestety :)

Przyjemnie się czyta, ale przydałyby się jakieś oryginalne motywy.

Nie bardzo rozumiem, dlaczego nikt nie próbował powstrzymać bohaterki, a nawet dziewczyna się nie broniła.

Nie prędko uwierzył własnym oczom.

Nieprędko.

czas skończyć tą farsę.

Tę.

Babska logika rządzi!

Chyba nigdy nie pojmę dlaczego zawiedziona panna atakuje bogu ducha winną kobitkę, zamiast zabrać się do faceta.

Reszta opowiadania szalenie stereotypowa.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

– Proszę pani[-,] – kolejny raz mi przerwał

Czyta się dobrze, tylko fabuła jest jakaś taka przewidywalna. No i scena z zaatakowaniem kochanki faceta groteskowa. 

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka