- Opowiadanie: Glegol - Droga bohatera, czyli jak zginąć i narodzić się na nowo w siedem dni, 7-5

Droga bohatera, czyli jak zginąć i narodzić się na nowo w siedem dni, 7-5

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Droga bohatera, czyli jak zginąć i narodzić się na nowo w siedem dni, 7-5

Droga bohatera, czyli jak zginąć i

narodzić się na nowo w siedem dni

 

Dzień Siódmy

 

Tu spoczywa Narion, obrońca Icehill,

Syn Embrana i Leili.

Zginął z rąk Klanu Czarnego Kła,

Walcząc dzielnie w imię swoje, rodzicieli i wszystkich mieszkańców Icehill

Niech Bogowie słońca i księżyca,

Boginie dnia i nocy

Zapewnią mu łożę, chleb i wino w raju.

Niechaj spoczywa w pokoju, spowity wieczną radością.

Łzy same płynęły z twarzy Carren i wszystkich innych mieszkańców wioski. Czwórka mężczyzn dźwignęła ciało owinięte w białe płachty, po czym ułożyła je w płytkim grobie. Każdy po kolei – począwszy od najbliższych przyjaciół, a kończąc na nieznajomych i wrogach młodego Nariona – składał dary dla zmarłego. Miejscowy karczmarz beczułkę słodkiego wina południowego, myśliwi najwspanialsze skóry, pióra, rogi i wszelkie inne trofea, rolnicy niewielkie worki zboża, zarządca wsi garść srebrników, a bard Belin Basenrith, który nigdy jeszcze nie był tak smutny jak teraz, oddał swoją ulubioną fletnię. Carren dała kwiat, o płatkach czerwonych jak ogień. "Wręczam ci kwiat, co płatki ma czerwone jak ogień, czerwone jak wino, czerwone jak włosy twoje. Ostatni dar mej miłości do ciebie, nim życie oddam na szalę śmierci bezlitosną". Przez te siedem dni kwiat od Nariona zdążył już zwiędnąć, dziewczyna nie przejmowała się tym jednak zbytnio. Czuła, że serce jej krwawi. Najlepszy przyjaciel, którego zawsze ignorowała, najlepszy człowiek, jakiego znała. Któż inny, jak nie Narion, syn Embrana, młynarza, i Leili, zielarki, mógłby ocalić Icehill?

 

Dzień Szósty

 

Pulsujący ból skroni powrócił natychmiast, gdy tylko Narion otworzył oczy. Chłopak rozejrzał się po celi: naturalna jaskinia, był z trzech stron otoczony skałą. Gdyby miał siłę, spróbowałby ucieczki przez którąś z nich, byle tylko dalej od czwartej strony, gdzie za żeliwną, pordzewiałą bramą z prętów stał strażnik, sługus Czarnego Kła.

– Ho, ho, ho. Któż to nam się obudził? – Najwyraźniej usłyszał jego nierówny oddech. Czarny Kieł i jego banda mieli skrajnie wyczulone wszystkie zmysły. Powinienem był nie oddychać – pomyślał Narion. Po głębszym zastanowieniu uznał ten pomysł za znakomity i wstrzymał oddech. Po pół minucie nie wytrzymał, spróbował więc jeszcze raz. W międzyczasie strażnik gadał do niego, nawet się nie odwracając. Może zabiłby mnie, gdybym zaatakował? Narion zebrał całą swą siłę – tak fizyczną, jak i psychiczną – po czym podniósł się z żałosnym jękiem. Pilnujący go sługus odwrócił się. Na głowie miał kaptur z ciemnoszarego materiału, nie pomógł mu on jednak zamaskować blizn: paskudne szramy, pamiątki po pojedynku na noże, bądź tańcu z niedźwiedziem, szpeciły młodą twarz o bystrych oczach.

– Zdurniałeś, do wszystkich bogów? – zdenerwował się. – Po kiego diabła wyjesz jak zarzynana świnia? Mam ci wyciąć gardło, żebyś się zamknął?

Narion chciał odpowiedzieć prowokującą zaczepką, zamiast tego zabulgotał jednak idiotycznie. Ucięli mi język – uświadomił sobie po chwili.

Na próby powiedzenia czegoś przez więźnia, sługus ryknął śmiechem. Klepał się po udach i klął z radości. To jest moja szansa. Narion jednym susem dopadł do krat i chwycił ręką za gardło przeciwnika. Mimo potężnego bólu w całym ciele, zacisnął. Uśmieszek natychmiast zniknął z twarzy strażnika, zastąpiony wyrazem strachu i zaskoczenia. Narion trzymał długo, ani na moment nie zwalniając uścisku. Sługus poczerwieniał na twarzy. Dusi się – zrozumiał chłopak. – Zabiję go, tak jak on zabił dziesiątki innych.

Wtedy jednak całe szczęście rozpuściło się jak śnieg w środku lata. Strażnik sięgnął jedną dłonią po przypasany krótki miecz. Narion cofnął się, widząc nagie żelazo. Kiedy rozważał, czy pożyć jeszcze kilka godzin, czy też skoczyć prosto na ostrze, prosto w objęcia śmierci, miecz błysnął mu przed oczyma. Przeszył go dziwny dreszcz, ból jakby częściowo osłabł… gdy nagle powrócił z czterokrotną siłą. Runął bezwładnie do tyłu, zbyt wycieńczony, aby zebrać myśli. Ostatnie, co wtedy pamiętał, to rozważanie na temat kikuta po swojej prawej dłoni, i niekończące się pytania: Co też on może znaczyć?

 

Przyglądał się ślepo gołym plecom człowieka, który go niósł. Był zbyt zmęczony i obolały, aby poczuć jego zapach, słyszał jednak głosy, dochodzące doń jakby echem.

– Chciałbym zobaczyć miny tych durniów, kiedy zobaczą młodego na dachu jednego z domów. – Jakich durniów? Jakiego młodego? Jakiego dachu?

– Nie skazujcie go od razu na śmierć. – Ten głos brzmiał dziwnie spokojnie, łagodnie. Narion sądził, że to jego ojciec mówi. – Ustaliliśmy, że może zachować życie, o ile będzie umiał latać.

Salwy śmiechu pobudziły nieco umysł chłopaka. Mój ojciec. Starsza wioski Jinne zawsze mówiła, że był bardzo zabawny. Ale będzie miała minę, gdy dowie się, że ojciec żyje, ma się dobrze i sypie żartami na lewo i prawo. Pójdę do niej, gdy tylko zabiję Czarnego Kła. Muszę to zrobić. W końcu zamordował moich rodziców.

– Stawiam srebrnika, że ptaszek nie poleci – odezwał się o Człowiek o Gołych Plecach. Narion postanowił, że będzie go tak nazywał, dopóki nie pozna jego imienia.

– Odważnie, Niedźwiedziu – przyznał inny. A więc Człowiek o Gołych Plecach zwany jest Niedźwiedziem. – Szkoda tylko, że ty nie wiesz, ile to jest srebrnik.

Żart przyjaciela Człowieka o Gołych Plecach zwanego Niedźwiedziem rozbawił wszystkich. Może to on jest moim ojcem?

Narion zadrżał, gdy poczuł mroźne powietrze. Zauważył, że Niedźwiedź dostał gęsiej skórki. Niedźwiedź! Gęsiej skórki! Będę musiał powtórzyć to spostrzeżenie ojcu, kiedy już zabiję Czarnego Kła i porozmawiam ze starszą wioski Jinne.

– Moja kolczuga, że Niedźwiedź nie trafi – oznajmił kolejny głos. Nie brzmiał on ani łagodnie, ani miło. Narion go nie polubił. Z całego serca wierzył w Niedźwiedzia, czymkolwiek i w cokolwiek miałby on trafić.

– Za moje perły, ale musisz dorzucić jeszcze krzesiwo – powiedział Przyjaciel Niedźwiedzia. – Swoje zgubiłem.

– Przyjmuję, gnido. Rzucaj stąd, Niedźwiedź. Czeka na mnie łańcuch pereł.

Narion poczuł wstrząs, gdy Człowiek o Gołych Plecach przełożył go sobie na ręce. Teraz chłopak miał widok na Icehill i całą Dolinę Wilków, wszystko to przyprószone śniegiem. Jeszcze nie. Nie mogę teraz wrócić do domu. Muszę zabić Czarnego Kła. Zabić Czarnego Kła. Zabić Czarnego Kła…

Wiatr zaświszczał mu w uszach, gdy Niedźwiedź zrzucił go ze skarpy. Nie mógł znieść tego dźwięku, zasłonił więc sobie uszy dłonią i kikutem. Kikutem? Jakim kikutem? Ćwierć mili pod sobą, nieco na lewo, widział Icehill. Górska wioska przybliżała się z każdą sekundą. Czy raczej ja przybliżam się do niej? Pamiętał, że wejście na skarpę zajęło mu dwa dni. Poczuł nostalgię, gdy tak szybko schodził coraz niżej, i niżej. Szkoda, że Niedźwiedź nie może mnie zrzucić z Icehill na skarpę. Chociaż… Gdybym poprosił ojca… Uderzenia powietrze zmusiły Nariona do zamknięcia oczu. Uśmiechnął się szeroko – wiatr targał mu włosy. Dopiero po chwili straszliwa prawda dotarła do młodzieńca. Nie mam języka. Jak opowiem starszej Jinne o ojcu, skoro nie mam języka? Pół uderzenia serca później leżał już bez ruchu na ziemi.

 

Dzień Piąty

 

Nawet nie zauważył, gdy dotarł do groty, zmęczony jak nigdy w życiu, Dopiero gdy przestał widzieć śnieg pod nogami, zdał sobie sprawę, że jest na miejscu. Jestem na miejscu. Cofnął się na zewnątrz, w obawie przed Czarnym Kłem bądź jego ludźmi. Usiadł za skałą i otworzył plecak, z trudem łapiąc oddech. Wielogodzinna, bezustanna wspinaczka stromymi Ścieżkami Gryfów wymęczyła go na poważnie. Wyjął bukłak z wodą i pociągnął trzy długie łyki. Lodowata. Dobrze jednak było zwilżyć czymś usta, nawet jeśli nie jest to gorąca herbata czy grzane wino. Raz jeszcze wszystko sprawdził. Stalowy miecz u pasa, trochę stępiony, ale lepsze to niż nic. Dwie żagwie i ampułka z oliwą. Suszona wołowina w cienkich paskach. Zjadł ją natychmiast, uświadamiając sobie, że to być może ostatni posiłek w jego życiu. Stalowy miecz u pasa… nie, to już było. Liście mięty. Zapchał sobie nimi usta, żując z czcią. Cienki koc. Po co mi koc? Wyjął go i schował za skałą, z zamiarem zabrania po zabiciu Czarnego Kła. Proca własnej roboty i gródka kamyków, które zbierał całą drogę. Kosmyk włosów Carren. Równie mało potrzebny, jak koc. Schował go do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Bandaże. W sumie to bandaż. Kawałek bandażu, zbyt krótki, aby opatrzyć ranę. Mimo to Narion zostawił go w plecaku. Sześć miedzianych monet i jedna srebrna. Czy liczyłem, że spotkam tu kupca? A może chciałem zrobić prezent bandytom, na wypadek, gdyby mnie zabili? Wziął pieniądze w garść i cisnął je w przepaść. Może jakiś szczęśliwiec je znajdzie? Albo zwierzę się udławi. I zostanie zjedzone przez kogoś innego. Fiolka z lekarstwem. Narion nie miał pojęcia, co ono leczy, uznał jednak, że nie zaszkodzi, jeśli wypije. Stalowy grot strzały. Niepraktyczny. Banalny łup dla bandytów Czarnego Kła. Wyrzucił go w dół, do Doliny, mając nadzieję, że nie zrani nikogo z wioski. Bandaże… nie. To już wszystko.

I tak, z ustami pełnymi miętowych liści, Narion przekroczył próg groty. Natychmiast poczuł wilgoć; wcale nie było tu także cieplej niż na zewnątrz. Zimniej, brr. W miarę jak oddalał się od wejścia było coraz ciemniej. Postanowił jednak nie zapalać żagwi. Czym zresztą miałbym ją zapalić? Głupiec ze mnie. Faktycznie, nie miał skąd wziąć choćby iskierki, która roznieciłaby płomień. Poirytowany, przyspieszył kroku. Dopiero, gdy zdał sobie sprawę, jaki hałas tym robi, opamiętał się i powrócił do skradania. Musiał być w pełni skoncentrowany, jeśli chce pomścić rodziców, zabijając Czarnego Kła, nie mógł popełnić żadnego błędu.

– Stój. – Słowo to zmroziło Narionowi krew w żyłach. Zatrzymał się i kątem oka zauważył płonącą pochodnię. – Nie próbuj uciekać, mam kuszę.

Kusza na niewiele zda ci się w ciemnościach. Narion skoczył przed siebie, wyciągając miecz. Usłyszał szczęk towarzyszący wypuszczanemu bełtowi. Pocisk chybił.

– Czterdziestu ludzi przeciwko jednemu, przyjacielu – wołał kusznik. Narion tymczasem obchodził go dookoła. Bandyta popełniał wielki błąd, trzymając żagiew. Oświetlał co prawda przestrzeń wokół siebie, można go było jednak zobaczyć z daleka, tak więc Narion wybrał sobie za cel płonącą kulę. – Znam te jaskinie jak własną kieszeń, głupcze. – Głos kusznika stał się nieco cieńszy i bardziej piskliwy. – Uciekaj, póki możesz, i trzymaj się z daleka od Czarnego…

Szalony krzyk wydobył się z gardła konającego. Narion zaklął. Wiedział, że nie powinien, zaklął jednak jeszcze raz. Wyciągnął miecz z pleców napastnika. Z klingi ściekała posoka, nie jaśniejsza od panującej wokół ciemności. Pochodnia bandyty zgasła, a on sam wyzionął już ducha. Zaskoczenie diabli wzięli. Młodziak, nie chowając miecza, pobiegł przed siebie, nie wiedząc, czy prosto w ścianę groty, czy też do Czarnego Kła. Ciekawe kiedy ostatnio spotkał się z intruzami w swojej jaskini.

– Intruz w jaskini! – dobiegł go ochrypły głos, gdzieś zza pleców. Znalazł ciało kusznika. Narion rzucił się biegiem przed siebie. Nawet gdyby chciał, nie mógł już zawrócić. A nie chcę, prawda? Muszę pomścić moich rodziców. Muszę pomścić wszystkie ofiary Czarnego Kła. Muszę zabić Czarnego Kła. Muszę go zabić.

– Ej, ty! – usłyszał głos gdzieś z prawej strony. Nawet się nie odwrócił, biegł co sił w nogach. Gdzie? Dokąd ja, na wszystkich bogów biegnę? Nie wiedział, gdzie znajdzie Czarnego Kła. Nie widział dokąd zmierza. Nie widział nic.

Zawirowało mu w głowie, gdy odbił się od przeszkody i runął na ziemię. Poczuł pulsujący ból w miejscu, którym uderzył o podłoże, tuż powyżej karku. O dziwo nie rozciął jednak czoła. Nie zdążył nad tym głębiej pomyśleć, gdy usłyszał głos:

– Jak leziesz, ślepoto.

– Bierz go, Harron. – Jeden z bandytów dopadł do Nariona, zdyszany. – Zabił Olivana.

– Który to Olivan? – Mężczyzna nazwany Harronem nie wyglądał na zbyt bystrego.

– Ten z kuszą – odparł podirytowany człowiek.

– To było mówić, że Kusznik. – Harron pchnął swego kolegę i bez zapowiedzi uderzył Nariona w skroń jakąś pałką. Ten w ciemności nie wiedział, co się dzieje. Dopiero gdy jego głowę zalała fala bólu, stracił przytomność. Muszę zabić Czarnego Kła – zdążył jeszcze pomyśleć.

Koniec

Komentarze

"Niech Bogowie słońca i księżyca,
Boginie dnia i nocy
Zapewnią mu łożę, chleb i wino w raju
." - bogowie i boginie raczej powinny być z małej litery. Poza tym, co to jest ta łoża?
"Narion chciał odpowiedzieć prowokującą zaczepką, zamiast tego zabulgotał jednak idiotycznie" - wystarczy samo "zamiast tego" lub "jednak", oba te wyrażenia są nie potrzebne.
"- Chciałbym zobaczyć miny tych durniów, kiedy zobaczą młodego na dachu jednego z domów"
"Starsza wioski Jinne zawsze mówiła...", "...kiedy już zabiję Czarnego Kła i porozmawiam ze starszą wioski Jinne." - już wiemy, że Jinne jest starszą wioski, nie musisz za każdym razem tego powtarzać.
"Dopiero gdy przestał widzieć śnieg pod nogami, zdał sobie sprawę, że jest na miejscu. Jestem na miejscu." - skoro piszesz, że zdał sobie z tego sprawę, to już nie musimy czytać, o czym bohater pomyślał.

Fajny pomysł z opowiadaniem historii od tyłu. Jeżeli dobrze się wykorzysta tę formę, to może wyjść ciekawa rzecz, jak było to na przykład w filmie Nolana - Memento. Tu, przyznam, nie doczytałem do końca, jakoś nie szczególnie zaciekawiła mnie fabuła opowiadania, ale to po prostu nie mój klimat. Innym może się spodobać.
Pozdrawiam

Dzięki za te błędy, teraz dopiero widzę, jak bez sensu niektóre rzeczy wyszły

a łożę to łóżko. Nie wiem, może powinno pisać się łoże, nie łożę?

w kontekście łóżka - łoże, w kontekście wspierania finansowego - ja łożę na twoje utrzymanie ;)

Taka sobie, przeciętna historyjka, wyróżniająca się tylko tym, że opowiedziana wspak.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka