- Opowiadanie: darktea128 - Hrabina

Hrabina

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Hrabina

– Pani, pani! – Wiktor, giermek hrabiny Wioletty Bobrowskiej wpadł zziajany do salonu – Znaleźli kolejne ciała za wsią! Toż to szatan we własnej osobie przyjść musiał!

Córka hrabiego Kazimierza spojrzała na niego. Gdyby czytał tyle kryminałów, co ona na chłodno podszedłby do sprawy.

– Zatem prowadź zanim gawiedź się zbiegnie.

– A co na to gwardziści? Nie darzą pani sympatią.

Wiola uśmiechnęła się krzywo. Ciekawość to rzecz ludzka. Ale według nich baby, nie kobiety, a właśnie baby powinny zająć się bachorami i garami a nie szukaniem morderców. Od tego jest Gwardia Królewska. Według niej to bzdura, podobnie jak stereotyp, że powieści mogą pisać wyłącznie mężczyźni. Ona zachwycała się kryminałami baronowej Agaty Kristi. Detektyw Heraklit Potier był wzorem do naśladowania, a że był tylko postacią fikcyjną ona chciała kontynuować jego dzieło w realnym świecie. Czegóż jej brakowało? Miała przecież przygotowanie – przeczytała wszystkie przygody Potiera.

– Kij im w oko! Myślą, że uda im się rozwiązać tę sprawę. Ale to ja mam umysł analityczny.

Wiktor przytaknął. Młoda hrabina studiowała na uniwersytecie wileńskim. Poznawała arkana prawa i rozpraw sądowych. Nie było kobiet adwokatów ani sędziów, ale wierzyła, że to się zmieni. Równouprawnienie dla kobiet! O tym marzyła. Giermek wiedział, że dobre serce i wykształcenie to nie wszystko. Dlatego nie chciał mówić swej pani, że rozwikłanie tej zagadki jest równie nieprawdopodobne jak równe prawa kobiet i mężczyzn. Wspierał ją jednak jak zawsze. Szesnaście wiosen mężczyzny z niego nie czyniło w świetle prawa, ale za sobą miał już pierwszy raz (z grubą córką sąsiada), więc mężczyzną był jednak, tak jak dziewczyna kobietą po pierwszej miesiączce. Butny chłopak był z niego, lecz miast do armii na służbę trafił do Dworu Bobrowego. Tu nauczył się ogłady, ale nie przez srogą rękę pana a poprzez zadurzenie. Służącym miał być, lecz jako giermek ostał szacownej panienki. Młoda ci ona była i piękna. Dwadzieścia cztery wiosny minęły od momentu jej przyjścia na świat. Wiedział to od kamerdynera, bo kobiet przecież o wiek pytać nie wypada. Był zdziwiony, gdy poprosiła by jej giermkiem został, choć rycerzy w ich rodzie nie było. Ale opowiedziała mu o jakimś Kiszocie i jego wiernym giermku Panczu i tak już zostało. Rycerz ów walczył z wiatrakami, bo księgi, których się naczytał postrzeganie świata mu zmieniły. Piękna Wioletta też z motyką na słońce się rwała wieszcząc równoprawność i koniec podziałów klasowych. Normalnie by ją już w kajdany zakuto i do lochu wrzucono za podżeganie do buntu, ale, że ojciec zacny, a i matka także, więc córce spokój dano. Młoda Bobrowska jednak pasję nową miała, bo uniwersytet przez wakacje zamknięty i do domu wrócić trzeba było. Detektywem być chciała, bo a to ktoś gwałtu na chłopce dokonał, a to dzieci przybite do drzew znaleziono. Popłoch we wsi się zrobił i strach zapanował. Proboszcz papieską encyklikę odczytał i ekskomunikę nałożył, lecz ofiary gwałtów rozpustnymi nazwał i winnymi samym sobie. Oprawcę dzieci diabłem zwiąc wyklął w imię Jego, lecz jak widać i to nie pomogło. Wiktor patrzył na hrabinę z czułością. To spadło na niego tak nagle, że nie umiał nawet nazwać tego nowego uczucia. Owszem, chciałby z nią robić to co z Krychą na sianie, ale to było też coś więcej. Uwielbiał jej bladą, alabastrową skórę, jej krótkie ciemne włosy myte w wyciągu z szałwi i kory dębu. Miała niebieskie oczy, śliczny uśmiech za który dałby sobie rękę obciąć, była chuda i wysoka. Ładna, lecz nie olśniewająca urodą, dla niego jednak piękna, choć we wsi gadano, że jak strachów na wróble zabraknie to się Bobrównę młodą na pole zabierze. Opowiedział raz swej siostrze, co w podobnym wieku do hrabiny była o tym, co się z nim dzieje. Ta uśmiechnęła się wpierw opowiadając o jakichś motylach w brzuchu, a później zasępiła się na chwilę i gadać poczęła o mezaliansie, czy jak tam to zwią. Niewiele z tego zrozumiał, bo chłop z niego prosty i ani motyli w brzuchu nie czuł, no bo i skąd by się tam wzięły, ani mezaliansu. Witek mówił, że jeno chędożyć mu się chce, bo tak Bóg mężczyznę stworzył, by jak najwięcej nasienia zostawiał i kobiet zapładniał. Ale prawdy dociec potrzebą zapałał, więc zapytał hrabiny, co to być może, bo siostra jego na tą dziwną przypadłość zapadła. Gorsze to od sraczki, ciągnął dalej, bo apetyt zabiera, a i spać nie pozwala. Cholera czy co? Na odpowiedź czekał, a gdy wreszcie ją otrzymał rad był wielce, bo wreszcie przyczynę znalazł tego stanu nadzwyczajnego. Toż to miłość i kochanie.

– Najważniejsza w życiu jest miłość i zdrowie – powiedziała wtenczas hrabina. A on, że i zdrowie miał i kochaniem się zaraził, więc człowiekiem się poczuł szczęśliwym i bogatym zarazem, bo ludzie przed ołtarz szli nie z miłości a za rodziców rozkazem. Nie pytał o motyle czy mezalians, bo potrzebę wiedzy swą zaspokoił. Kochał, to było najważniejsze.

Osiodłał konia panienki, choć i bez siodła jeździć umiała, lecz dbał o jej zgrabną pupę i odrobinę wygody. Wiedział, że w ogień za nią pójdzie a i życie odda gdy zajdzie potrzeba.

Ruszyli nie tracąc czasu, lecz gdy na miejsce zajechali, straż królewska już teren badała i ludzi poza srebrny łańcuch nie wpuszczała. A w razie niesubordynacji jakiejś w dyby opornych zakuwać miała.

– Stać! Ani kroku dalej! – gwardzista był ponad dwumetrowym potężnym mężczyzną o nieprzyjemnej, pobrużdżonej twarzy.

Bobrowska zatrzymała się niechętnie.

– Wiesz kim jestem? – zapytała zaczepnie.

– Wiem waćpanno. – Na brzydkiej twarzy wartownika pojawił się obleśny uśmiech. – Ale amory księcia Marka na niewiele się tutaj zdadzą – zarechotał, bo śmiechem nazwać tego nie można było.

Wiola rumieńcem się oblała. Już lat kilka minęło od kiedy książę o jej rękę zabiegał, ale jego dziwne zaloty wciąż echem po wsi krążyły.

Książę najprzystojniejszy był z rodu. Ciało niczym rzeźbione w granicie. Achillesem go zwano. Uśmiech jego, śnieżnobiały kradł serca niewieście. Świat zwiedził ponoć wzdłuż i wszerz. Mur jakiś rzekomo widział, co państwo otacza a ludzie niscy i skośnoocy tam egzystują. O prochu, co to ogniem razi wieść przywiózł. Nikt mu co prawda nie uwierzył, ale wszyscy słuchali zaabsorbowani. Jakieś piramidy podobno odkryto a i o jakimś okręgu, Koloseum zwanym wieść niosła. Książę, odkrywca niejako najbardziej pożądanym kawalerem był w kraju. Więc zaszczytem zaloty jego do niej były. Głos miał co prawda jakiś taki piskliwy, ale dało się przywyknąć. Zaprosił ją do karczmy "Anielska Uczta". Gdyby wiedziała ile wstydu jej przyniesie to spotkanie nigdy by się nie zgodziła, a tak powiedziała sobie, a co mi tam. Rozmowa się nie kleiła a książę zajęty był jakby wyłącznie sobą. Po jakimś czasie wypalił:

– Tak ci rzyć przetrzebię, że kartoflami srać będziesz!

Spojrzała oniemiała. Istny szczyt elokwencji i romantyzmu. Powściągła ochotę liścia mu wymierzyć , bo może rękę by jej za to obcięli. Wstała więc po prostu od stołu i wyszła.

– Nie chcesz po grecku to może po hiszpańsku, choć cycki masz małe. Ale damy radę – krzyczał za nią, gdy mijała próg karczmy.

A że ludziska słuch dobry mają to już wieczorem cała wieś o tym mówiła. Przypomniawszy sobie to upokorzenie Wiktoria spuściła głowę i wycofywać poczęła. Powiodła jeszcze za spojrzeniem Wiktora. Jedni gwardziści odczepiali dzieci od drzew, inni pakowali ciała do płóciennych worków. Nie obyło się bez widoku dwu przeciętych na pół ciał mężczyzn. Zsiadła z konia i podbiegłszy do krzaków rzygnęła. Wiktor zsiadł w ślad za nią i podtrzymał, by nie upadła. Kręciło jej się w głowie.

– Te, chłoptaś! Też żeś hrabiance rzyć przetrzebił? – gwardzista znów zarechotał.

Giermek nie wiedział o co chodzi, ale nie śmiał pytać swej pani. Pomógł jej wsiąść na konia i udali się w drogę powrotną.

– Cycki masz waćpanna za małe. – Kolejny rechot strażnika.

Wiktor nie wytrzymał, nóż dobył i zawrócić już chciał, bo nikt pani jego obrażać nie będzie. Ale Wiola zatrzymała go chwytając za ramię.

– Nie rób tego, nie warto – powiedziała.

– Ależ pani, on panienkę obraził.

– Może i mam małe cycki? – zaśmiała się z trudem. Została obrażona, gwardzista na obicie ryja zasłużył, jednak wątpliwości miała czy młodzik radę by dał. A kompan z niego był dobry, więc życie narażać jego głupotą by było.

– Jaśnie pani hrabina najpiękniejsza jest na świecie a i biust panienki najwspanialszy, choć nie taki dorodny jak chłopek niektórych. – teraz to on oblał się rumieńcem. Czekał na tyradę lub skarcenie, ale nic takiego nie nastąpiło.

– Dobry z ciebie przyjaciel druhu.

– O czym mówił ten wszarz? – zapytał, gdy już koło posiadłości byli.

– To temat drażliwy do którego wracać bym nie chciała. Wiedz jeno, że książę Marek znieważył mnie publicznie.

– Dorwę drania dla ciebie pani.

– Władać mieczem nie umiesz a walki ci się zachciewa.

– Dla ciebie wszystko zrobię.

– Odwagę twą cenię, lecz powściągnąć ją musisz, bo możesz młodo z życiem się pożegnać. A tego nie chcielibyśmy oboje. Niektóre słowa lepiej puścić koło uszu.

Dalej jechali w milczeniu. Liczył na to, że Bobrówna młoda wdzięczna będzie za jego oddanie i serce nie zlęknione. Ale i to, że nie chce by zginął, krokiem było w dobrym kierunku. Weźmie ją kiedyś w swe silne ramiona, w oczy spojrzy głęboko i drżącym głosem powie, że ją kocha nad życie. Wtem ich usta spotkają się w długim pocałunku. Rozmarzył się biedak nie wiedząc, że ta miłość niespełnioną pozostanie. Gdy konie w stajni już były Wiktor ze swą panią pożegnał się szybko i kamerdynera szukać poszedł. Wiola natomiast wiedziona przeczuciem jakimś do wsi poszła popytać. Heraklit Potier w spódnicy – chciała by tak mówić o niej zaczęto.

 

We wsi poruszenie niemałe nastało, ale nie dziwota skoro rozczłonkowane ciała znaleziono a i dzieci przybite do drzewa. Hrabina popytała i okazało się, że to dzieci stolarza były, ale to nie koniec jego mąk, bo i małżonka jego szacowna gdzieś zaginęła. Rano na pole wyszła i do tej pory nie wróciła. Chłopy na pole wyszli i do lasu szukać, lecz cisza nastała a Marii nie odnaleziono. Pogadać Bobrowska ze stolarzem chciała, ale gwardziści jużci u niego byli, cień podejrzenia na niego rzucając. Poprzednio Borynę, chłopa poczciwego zaaresztowano, bo sam dzieciaki wychowywał i wina sobie przy tym nie szczędził. Z braku dowodu wypuszczono go jednak. Biedny chłopina, choć jak dąb wielki na śmierć się zapił po morderstwie maluchów.

Wiola zakładała, że to nie stolarz dzieci zabił i żonę uprowadził. Jednak czekać do jutra trzeba. Powóz z aresztantem ze wsi wyjechał mijając gapiów. I po sprawie, jednak młodej Bobrównie po głowie jeszcze chodziło kim owi rozczłonkowani mężczyźni byli. Jednak nikt ze wsi o denatach nie słyszał. Wnioskując po tym z innej wioski być musieli.

Wróciła więc Bobrowska zawiedzionom trochę będąc do dworu.

 

Wiktor języka zasięgnął, Konrad, kamerdyner skory był bowiem do rozmowy. Opowiedział jak to książę zalecał się do hrabiny. Giermek słuchał zafascynowany, on też chciałby móc być tak bezpośredni szczególnie w stosunku do kobiet tak pięknych jak Wiola. Ale on, prosty służący dla innych był przecież nikim. Nie tylko na romans liczyć nie mógł, ale też na miłość.

Wrócił do swojej kanciapy, którą przydzielono mu na czas służby. Nie mógł pozbyć się myśli o swojej pani.

Marzył o jej nagim ciele, niemalże białej skórze, o jej małych piersiach, mokrym, pachnącym kroczu i ponętnej pupie. Dla niego była ideałem nie tylko pod względem urody ale i charakteru. Była przyjacielska, pełna dobroci, po prostu do rany przyłóż. Po bożemu chciał ją brać, bo jakoś tak w rzyć to nie bardzo, choć skoro grecy tak miłość uprawiają to widać się da i w rzyć włożyć a i przyjemność zeń czerpać. Dał się ponieść fantazji.

 

Wioletta po powrocie za esej się zabrała a gdy gotów był, pióro do kałamarza włożyła, odeszła od stołu i z posępną miną do wieczora siedziała. Przez głowę potok myśli się przelewał, o dniu dzisiejszym, o dzieciach Boryny, także o gwardziście, któremu za zniewagę sztyletem wbitym w plecy z chęcią by odpłaciła. Ciężki los niewiast w świecie przez mężczyzn rządzonym. A przecież to bez nas, nikim by byli, myślała. To my dzieci rodzimy, dom prowadzimy, strawę gotujemy pod pysk im ją podkładając, to my przyjemność im dajemy rozkładając swe nogi i pojękując by ich zadowolić. To się musi zmienić! I zmieni jeśli walczyć o swe prawa zaczniemy. Gdy mordercę odnajdzie i do skazania doprowadzi będzie dla kobiet autorytetem większym od Agaty Kristi. Głos jej usłyszanym zostanie.

Cel ten przyświecał jej, kiedy kładła się spać. Zasnęła z uśmiechem na ustach.

 

Z rana samego konia nawet nie siodłając do zamku ruszyła, by z aresztu stolarza wyciągnąć. Była w bojowym nastroju i jej kruchość o której niektórzy powiadali gdzieś tego dnia przepadła.

– Do dowódcy mnie prowadź! – syknęła od progu.

Strażnik, który po nocnej zmianie w objęciach Morfeusza wciąż tkwił, otwarł oczy przerażony władczym tonem stojącej przed nim damy i zerwawszy się od biurka niczym oparzony po dowódcę pobiegł czym prędzej.

– O co chodzi? – zapytał dowódca wściekły, że ktoś go budzi.

– Człowieka bezprawnie trzymacie wbrew woli jego i obowiązującego prawa.

– A kimżeś pani jest by takie wyroki ferować?

– Hrabina Bobrowska, córka hrabiego Kazimierza, absolwentka Uniwersytetu Wileńskiego na Wydziale Prawa.

– I co z tego wynika? – mężczyzna zmarszczył brwi.

– Że jeśli stolarz zaraz do domu nie wróci to przed sądem się spotkamy. A i jeszcze jedno, co z żoną jego?

– Nie znalazła się jeszcze.

– Więc za uprowadzoną ją uznajcie, morderca po okolicy się panoszy.

– Jeszcze doba minąć musi, co panienka doskonale wie.

Bobrówna przytaknęła. Podpisała jakieś papiery i po chwili Konstaty wolności smakował. Lecz miast radości smutek na jego facjacie się malował.

Konstanty przy koniu szedł bez życia, a próg domu minąwszy płakać zaczął rzęsistymi łzami i bezsilny na krzesło opadł.

– Na chwilę jeno dzieciaki do lasu poszły po jagody. Skądżem przypuszczać mógł, że… – głos mu się urwał i trząść począł się cały.

Wiola rzuciła się do szafek i przeszukując je na bimber domowy natrafiła. Kufel gliniany na stół postawiła i do pełna nalała. Stolarz jednym haustem wypił. Uspokoił się po chwili, lecz nic więcej nie powiedział. Hrabina poczuła, że ciężko będzie, bo Potier oprócz dedukcji rozmowy prowadził. Na miejsce zbrodni wybrać się jej pozostało.

 

Miejsce zbrodni wciąż ogrodzone było łańcuchem, Wiola przeszła więc pod nim zwinnie. Mnóstwo śladów butów gwardzistów, te miały bowiem specyficzną podeszwę z godłem królestwa zadeptało bez wątpienia ślady mordercy. Młoda Bobrowska szukała czegokolwiek, co mogłoby przybliżyć ją do prawdy: włókien, włosów, jakiś szmat do kneblowania ust, bowiem nie wiedziała czy dzieci żywcem przybite zostały czy nie. To zaniedbanie z jej strony, Potier na pewno wpierw do miejskiej kostnicy by się udał. Skarciła się w myślach za to niedopatrzenie swoje, jednak wszystko przed nią jeszcze było a i Heraklit pewnie na początku geniuszem nie był i doświadczenia zebrać musiał, bo człek przecie na błędach się uczy.

Przyglądała się uważnie śladom krwi pozostawionym na drzewach, ale mimo książek przeczytanych nie wiedziała czego szukać musi. Gdy odejść już chciała ktoś ręce do tyłu jej wykręcił z dużą siłą i do drzewa przygniótł jej kruche przecież ciało swoim doń przylegając. Szarpać się próbowała, lecz ruch każdy jeszcze większy ból powodował. O krzyku pomyślała w momencie gdy śmierdząca szmata do ust jej została wepchnięta. Na wymioty ją szarpło od smrodu i ze strachu. Czuć zaczęła jak jedna dłoń po spodniach jej wędruje i ściąga je wraz z majtkami. Łzy do oczu z bezsilności napłynęły, gdy na pośladkach nagich członka poczuła. Nie tak wyobrażała sobie cnotę stracić. Oczy zamknęła i modlić zaczęła, choć dotąd wiary wielkiej nie była.

Ryk się rozległ jakby zwierza ranionego, uścisk osłabł i wyrwała się z niego. Na twarz napastnika spojrzawszy księdza Klemensa rozpoznała. Raniony w brzuch w okolicy wątroby z bólu pojękiwał, to znów przekleństwami rzucał. Oddać cios chciał, lecz oczy Wiktora groźniejsze niż u pantery były, a nóż krwią ociekający śmierć bolesną wieszczył. Ksiądz sprytem się wykazał w oczy solą biedakowi sypiąc i kopiąc schylonego w głowę, po czym zbiegł z miejsca zdarzenia. Wiola usiadłszy plecami do drzewa trząść się cała zaczęła. Wiktor podniósłszy się z ziemi do pani swej pobiegł. Oczy same w kierunku jej nagiego krocza pobiegły i zapragnął jej bardziej niż do tej pory. Siadł jednak jeno koło niej, a gdy to uczynił Wiola ramiona na szyję mu założyła i tulić zaczęła.

– Kocham cię pani nad życie – szeptał jej do ucha, lecz ona go nie słyszała. Trzęsła się i szlochała wiedząc, że już po wszystkim. Było inaczej niż w książkach, było strasznie. Ramiona Wiktora silnymi się zdawały i przystanią bezpieczną.

 

Gwałt z oskarżenia prywatnego był ścigany, a że rzecz to wstydliwa, więc nie wiedziała hrabina czy sprawę księdzu założyć. Walka bowiem z sługami bożymi trudniejsza była niźli walka z wiatrakami. Duchowni bowiem jeno przed Bogiem odpowiadali, prawdę o swych występkach tuszując, a gdy prawdę tą ktoś naświetlić próbował wtem kler ze znajomości korzystając na samo dno delikwenta ciągnął. Tak i tym razem było, gdy Gwardia Królewska po Wiktora przyszła. O zamach na księdza posądzonym został i osadzonym w miejscowym areszcie. Wiola bronić go chciała i prawdę na wierzch wyciągnąć, lecz druh jej osądzony został w trybie przyspieszonym bez możliwości obrony, i na gilotynę skazany. Bobrowska apelację wnieść chciała, lecz żaden z sędziów nie chciał jej słuchać. O uchybieniach formalnych mówiła, że powód bronić się nie mógł, lecz patrzono na nią jakby zmysły postradała, bo przecie ksiądz prawdę tylko mówi, a i jego rana sama za siebie przemawia, a sztylet, którym ją zadano u oskarżonego w chacie znaleziono.

Była więc przy Wiktorze w ostatnich dniach jego, egzekucję sobie jednak odpuszczając. Patrzeć nie mogła jak głowa jego po odcięciu turlać się będzie, tylko dlatego, że zgrzeszył ratując jej cnotę, może nawet życie.

Płakała po nim dni kilka i zemstę poprzysięgła, bo gdzie prawo zawodzi tam sprawiedliwość w swe ręce brać trzeba.

 

Bobrówna miesiąc odczekała, włosy na blond przefarbowała i zakręciła, opalać się poczęła by skóra odcienia brązowego nabrała. Obserwator wprawny rozpoznać ją mógł przy bliższym oglądzie ale języka zasięgła i wiedziała gdzie Klemens czas spędza. Chwiejąc się stamtąd wychodził, udała się więc do Czarciej Karczmy.

Ksiądz dość wstawiony już był, więc flirtować zaczęła. Tak jak sądziła wdziękom jej uległ i po godziny połowie do swej chaty w lesie ukrytej zabrał. Spieszno mu widać było, bo czym prędzej z ubrania wyskoczył. Wiola tańcząc rozbierać się zaczęła sztukę striptizu studiując zawczasu. Gdy piersi jej nagie klecha zobaczył ślinić się zaczął, a w oczach jego poczęła malować się zwierzęca żądza. Sutki jej sterczące wzrok przykuwały. Brodawki chciał lizać a gdy nogą go odepchnęła zawył w proteście. Potulnym był jednak i skorym do współpracy. O położenie się na wznak poprosiła i oczy zamknąć kazała obiecując rozkosz jakiej nie zaznał do tej pory. Gdy powieki zamknął sztylet dobyła i wbiwszy go w serce jego patrzyła jak kona. Krzyczeć chciał Klemens lecz w usta knebel mu włożyła z tej samej szmaty, którą on ją potraktował gwałtu próbując. Bronić się próbował szarpiąc na wszystkie strony, lecz życie szybko z niego uciekało. Gdy ostatnie tchnienie wydał, jakby kamień spadł z jej serca. Z ulgą odetchnęła i patrząc po raz ostatni na swoje dzieło do domu wróciła.

We dworze będąc głowę zgoliła, a ubrania spaliła. Miała poczucie spełnienia obywatelskiego obowiązku.

Po tygodniu na uniwersytet wróciła chusty z głowy nie ściągając. Jej skóra lekko brązowa sensacji nie budziła. Życie więc do normy wróciło. W wir nauki wciągnięta wiedzę swą poszerzała, by prawnikiem być, nie dobrym a wybitnym. Zapędy detektywistyczne porzuciła, by nie wracać do złych wspomnień.

 

Po roku uniwersytet kończąc rozprawę napisała "O równości ludzi wobec prawa". Rozprawa znana się stała nie tylko w środowisku naukowym, ale i wśród zwykłej gawiedzi, przysparzając przyjaciół wielu a także wrogów. Szczególny lament do niebios księża wznieśli gdyż przecież posłańcami Bożymi byli, więc prawa ludzkie obowiązywać ich nie miały.

Inaczej na kobiety patrzeć zaczęto, choć do ich równouprawnienia jeszcze droga długa była. A jednak ich intelekt doceniać zaczęto, nie tylko ciało, i że do pisania czy funkcji państwowych też się nadają a nie tylko do garów. Grać nawet w sztukach zaczęły, by mężczyźni udawać niewiast nie musieli.

W wiosce morderstwa ustały, a śmierć kleryka bez echa przeszła, gdyż sprawę zatuszować trzeba było, by na jaw nie wyszło, że od kobiet nie stronił.

Już ojciec za młodą Bobrówną wstawiać się nie musiał, gdyż przyjaciół potężnych i oddanych miała. Nawet dziewictwo straciła, choć myślała, że nigdy dotknąć mężczyźnie się nie da, a po płomiennym romansie za mąż wyszła.

Czasem jeszcze o druhu swym myślała, że kochać ją musiał ponad wszystko inne, lecz pisane mu nie było tej miłości zaznać. Zasępiała się wtedy, by po chwili powracać do spraw bieżących. Sprawiedliwość zwyciężyła, to było najważniejsze.

 

 

Koniec

Komentarze

"Córka hrabiego Kazimierza spojrzała na niego.".. to znaczy... na tego Kazimierza?
I aż sie prosi, by po raz kolejny zacytować "Oczko się odlepiło.. temu misiu!".
Przperaszam, autor / autorka tego opowiadania padł całkiem przypadkowo ofiarą mojej kolejnej napaści. Próbjuję tylko zwrócić uwagę tu piszących (a jest to kwestia istotna w przypadku większości niestety), że oprócz fabuł wszelkiej maści istnieje jeszcze język, którym się opowiada. Oprócz treści istnieje forma...styl...

Aha... ja wiem, że wyrzucanie orzeczenia na ostatnie miejsce w zdaniu to stylizacja... ale jeśli robi się to nałogowo... utrudnia - delikatnie rzecz ujmując - komunikację :)

Nowa Fantastyka