
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Pamiętnik Zosi, czyli jak żyć z nieżyjącym
27/07/2010
Drogi pamiętniku… pamiętniczku… dzienniku… Sama nie wiem od czego i jak zacząć…
Zawsze traktowałam pamiętnik jako formę wylania wszystkich żali na papierze, opisania co było dobrze, a co źle w danym dniu tylko po to, by choć przez chwilę poczuć się lepiej. Ta opinia powstała tylko i wyłącznie na podstawie obejrzanych amerykańskich gniotów więc nie ma się co dziwić mojej krótkowzroczności. Wiem, że niektóre osoby piszą z nadzieją, że może kiedyś, w przyszłości, ich wypociny przeczyta pra któryś z kolei wnuczek, ale myślę, że takie podejście nie ma sensu. Według mnie w miarę pisania pamiętnik staje się milczącym powiernikiem, papierowym przyjacielem mającym znieść wszystkie moje humorki.
Nie wiem dlaczego zaczęłam pisać, być może moje życie stało się zbyt pokręcone, żeby przejść nad nim do porządku dziennego bez jednego słowa komentarza a nikt normalny nie uwierzyłby w to, co mi się przydarza. I może też trochę dla samej siebie, żeby nie zwariować i popisać jak mi źle i poprzeklinać. Trudno to dokładnie określić, po prostu nagle pod wpływem impulsu chwyciłam zeszyt, długopis i zaczęłam pisać.
Kim jestem? Zwyczajną dziewczyną, jedną z tych, które mija się na ulicy i najczęściej nawet nie zauważa. Dopiero co zaliczyłam pierwszy rok studiów, w dalszym ciągu przyzwyczajam się do studenckiego życia, poznaję nowych ludzi i żyję… a przynajmniej staram się bo ostatnio coś mi to nie wychodzi. Niektórzy pewnie pomyślą, że zwariowałam i szukam problemów, tam gdzie ich nie ma, robiąc z siebie biedną męczennicę… Jednak nie. Nigdy nie byłam taka, wręcz przeciwnie, wieczna optymistka szukająca zalety nawet w zgniłej śliwce – to ja. Więc co się stało? Odpowiedź jest jedna i sprowadza się też do jednego – rodzina. Zabawne, że często, gdy świat wali nam się na głowę główną tego przyczyną są najbliżsi. U mnie punktem zapalnym był brat a dodatkowymi dolegliwościami rodzice. Ale od początku…
Drogi pamiętniku… Mam na imię Zosia, nazwisko pominę na wypadek, gdybyś wpadł w niepowołane ręce. Tak jak wcześniej pisałam jestem po pierwszym roku studiów, humanistycznych oczywiście, jak na taką dziewoję przystało. Zawsze miałam bujną wyobraźnię co pomagało przetrwać mi niemiłe sytuację i niejednokrotnie wyjść cało z kłopotów. Mieszkam w dużym mieście W. razem z rodzicami i rąbniętym bratem. Rodzice, jak rodzice, czasem mili, czasem nie. Nie mam w sumie powodów do narzekań, póki co dobrze mi się z nimi żyje. Natomiast brat… hmm… kiedyś, dawno, dawno temu, gdy myślałam, że starsi bracia z natury są głupi i mają dziwne pomysły byłam pod jego wrażeniem. Imponował mi szalonymi pomysłami, luźnym podejściem do życia i ludźmi, którymi się otaczał. Na pewno słyszałeś o jakimś maniaku, nie ważne czy mającym świra na punkcie komputerów, komiksów, anime, czy czego tam jeszcze… po prostu maniaku na jakimś punkcie, do tego dość znanym w pewnym kręgu… A może nie, jesteś w końcu tylko zeszyte… Nieważne, w skrócie – mój brat taki jest… a właściwie był, bo chyba to jest właściwsze określenie. A właśnie, brat miał na imię Arek, Arek-wpierdalek jak go czasami nazywałam, żeby go wkurzyć. Tak, gdybyś był żywy, mój pamiętniku, pewnie byś się śmiał, ale jakbyś widział ile razy Arek dostał wp…. od rodziców za swoje pomysły to byś się nie dziwił przezwisku. Poza tym, miałam z jedenaście lat jak go tak nazwałam, więc wiek chyba wszystko tłumaczy?
Mój brat był maniakiem wszelkiego typu horrorów, czasami można było zauważyć pewne fazy – wampiry, wilkołaki, zombie, jakieś stwory nie z tej ziemi i tak dalej, ale ogólnie oglądał wszystko co się dało. Nie ważne czy był to dobry film, czy tandeta z najniższej półki, Arek oglądał wszystko jak leci. Mniej więcej na granicy osiemnastki zaczął „poważnie” myśleć o swoim hobby, zaczął tworzyć filmotekę, założył stronę internetową, jakiś klub podobnych mu pomyleńców i poszedł na studia z kulturoznawstwa, żeby od czasy do czasu zabłysnąć jakimś mądrzejszym terminem w rozmowie. Z brata-dziwaka, Arka-wpierdalka, zmienił się w sfiksowanego studenta, który czasami potrafił zaskoczyć. To prawda, miał głupie pomysły, ale potrafił zarazić swoim szaleństwem i naprawdę ciekawie potrafił mówić o tych wszystkich stworkach-potworkach. Z czasem zaczęłam mieć nadzieję, że jednak wyjdzie na ludzi i już nie będzie mi wstyd przedstawiać go znajomym a rodzice nawet przebąkiwali coś o opłaceniu mu wymarzonego kursu… Cóż, jednym słowem widziałam światełko w tunelu, niestety tylko przez moment, bo wystarczyła chwila a ten słaby ogieniek zgasł na zawsze…
Wszystko zaczęło się jakoś na początku grudnia zeszłego roku, wtedy jeszcze nawet przez myśl by mi nie przeszło, że zaczęłabym cię pisać, mój pamiętniku. Arek od kilku tygodni pracował nad działem Zombie do swojej strony internetowej. Nie miałam pojęcia, że można tyle pisać o martwiakach, ale on najwyraźniej tworzył pracę doktorską na ten temat. Zagłębiał się w to coraz bardziej karmiąc całą rodzinę informacjami o tym czy o tamtym filmie. W pewnym sensie, chcąc nie chcąc, sama stałam się niemalże ekspertem w tym temacie. „Studia” Arka nie były niczym dziwnym, już wcześniej było podobnie, gdy tworzył działy o wampirach, duchach czy wilkołakach. Przy zombie jednak był wyjątkowo skrupulatny, martwiaki od dawien dawna były ulubieńcami mojego brata, ale kto by przypuszczał, że aż tak bardzo? A więc… zaczęło się na początku grudnia…
Wyobraźcie sobie rodzinny obiadek, niedzielny oczywiście, po kościółku, rosołek i domowej roboty makaron. Sielanka przy stole, cisza przerywana jedynie odgłosami uderzanych o talerze łyżek i siorbania, gdy nagle bum!
– Wyjeżdżam do Meksyku.
Wyobrażasz sobie ciszę, jaka po tym nastąpiła? To pomyśl, że dałoby się ją pokroić, polać ketchupem i zjeść. Okropność. Tak właśnie wyobrażałam sobie moment, gdy powiem rodzicom, że zaszłam w ciążę i nie wiem kto jest ojcem bo byłam zbyt pijana, żeby zapamiętać kto na mnie właził… Tak na marginesie to tylko taka moja wizja skutków najgorszej imprezy życia.
Hmm… i co dalej? Najpierw, jak już pisałam, zapadła cisza, później padło pierwsze pytanie, drugie i po kolei, aż do mega kłótni. A ja sobie siedziałam jak ta trusia i wcinałam obiadek zastanawiając się, jako oni mogli spłodzić dwie, tak różne osoby. Nie żebym była aniołkiem, ale jakoś nigdy po obejrzeniu filmu z elfami nie wpadłam na pomysł, żeby latać po lesie i je wołać… a Arek wybierał się do Meksyku, żeby polować na zombie… i kto tu jest głupi? W każdym razie wieczorem tamtej niedzieli przypomniała mi się cisza, jaka następowała po każdej akcji Arka-wpierdarka i jakoś nie było mi do śmiechu. Czułam dziwny smutek, jakbym już z góry przeczuwała, że stanie się coś złego. Gdybym wiedziała co dokładnie, to pewnie przykułabym tego głupka do łóżka na kilka miesięcy dopóki ten pomysł nie wywietrzałby mu z głowy. A tak mogę tylko żałować.
Pewnie zastanawiasz się pamiętniku, co mogło wyniknąć z wycieczki szaleńca do Meksyku? Razem z rodzicami przeczuwaliśmy różne sytuacje, od tych najmniej szkodliwych, jak okradzenie go na lotnisku po najgorsze, czyli porwanie a nawet zamordowanie. Ja jeszcze krakałam zbiorowe zgwałcenie z wykorzystaniem zwierząt, ale jakoś nikt nie chciał mnie słuchać. Arek pojechał, w domu zrobiło się jakoś cicho i smutno a my z niecierpliwością czekaliśmy na powrót pierworodnego. I się doczekaliśmy. Pamiętniczku, jak ja żałuję chwili, w której otworzyłam mu drzwi i wykrzyczałam: Wróciłeś! Do tego ciesząc się jak idiotka. Niespodzianka wyszła po jakiś dwóch tygodniach od jego powrotu…
– Ale od ciebie cuchnie – powiedziałam nie bawiąc się w żadne aluzje i delikatności. Rodzice jakoś nie chcieli mu tego wprost powiedzieć a ja już nie mogłam znieść tego zapachu. Od swojego powrotu brat zachowywał się dziwnie, mogłam zrozumieć, że był jeszcze pod wrażeniem tego co przeżył w Meksyku i nie do końca odzwyczaił się od tamtejszych warunków, ale – cholera! – mógłby się umyć chociaż raz! Więc mu szczerze powiedziałam o co chodzi a on tylko spojrzał się na mnie dziwnie, naprawdę dziwnie, i chyba po raz pierwszy w życiu poczułam prawdziwy strach.
– Co ty tam wiesz… – to było jedyne co usłyszeliśmy poza trzaśnięciem drzwiami od jego pokoju.
Jak myślisz, pamiętniku, mogłam nad tym przejść do porządku dziennego? W życiu! Nawet rodzice nie zastanawiali się co robić i uzbrojeni w odpowiednie słowa poszliśmy całą trójką za Arkiem. Nigdy nie zapomnę miny brata, wytrzeszczonych oczu taty i obrzydzenia na twarzy mamy. Ja elegancko zwróciłam wszystko co miałam w żołądku na środku pokoju, myśląc głupio czy to coś, z czym bawił się przed momentem Arek, nie podejdzie i nie zeżre moich wymiocin. Nie powiem, żeby od tych myśli robiło mi się lepiej.
Reakcja zaraz potem?
Arek: Ty świnio! (to do mnie)
Tata: Co to, kurwa, jest?! (jego pierwsze tak mocne przekleństwo przy nas)
Mama: Coś ty przytargał do domu? (dość skromnie)
No i ja: Bleee… (ciąg dalszy wiadomo czego)
A, i jeszcze jedno…
– Ma na imię Fifi – Arek najwyraźniej nie przejął się naszą reakcją.
I tu ci się chyba należy jakieś wytłumaczenie, pamiętniczku. Fifi, jak się okazało, był nowym zwierzątkiem mojego brata. Właściwie jedynym, jakie w ogóle miał w życiu, więc chyba Arek postanowił zaszaleć. Kiedyś może był to wesoły kundelek, teraz bardziej wyglądał, jak padlina z rowu, ale cóż, są gusta i guściki. Mój przygłupi brat przytargał do domu (posłużę się trafnym określeniem mamy) psa-zombie i przyłapaliśmy go właśnie na dziwnej zabawie ze zwierzątkiem. To coś, pies-nie-pies, był przypięty do kaloryfera cienkim łańcuchem, patrzył łakomie na rękę Arka, w której zauważyliśmy ociekającą krwią piłeczkę tenisową i zniecierpliwiony tupał resztką łapki.
– Co ty robisz? – spytałam, gdy już przeszły mi odruchy wymiotne.
– Bawię się z Fifi w aportowanie.
Rzucił piłeczkę, zombiak złapał, oblizał, albo wręcz wycyckał z krwi i wypluł w stronę brata. Jakiś komentarz, pamiętniku? Nie? To jeszcze tylko wspomnę, że stwór cuchnął jak rasowa padlina i pomimo ciągłych protestów rodziców żyjemy z tym czymś pod jednym dachem od kilku miesięcy. Fajnie? Być może, jeśli ktoś lubi smród rozkładającego się psa to może to dla niego byłoby fajne… Dla Arka było, przynajmniej do wczoraj, czyli do momentu, gdy psinka go ugryzła. I wiesz co, drogi pamiętniczku? Mina brata patrzącego na zombie kundla zjadającego kawałek jego palca – bezcenna… Szkoda tylko, że po moim sekundowym triumfie dotarło do mnie co to dokładnie oznacza… ale o tym później, teraz mówię: Do jutra.
Napisane dla zabawy i pewnie będzie ciąg dalszy ;)
He likes to experiment on his dog Abocrombie
In the hopes of creating a horrible zombie
Przyznam szczerze, że początkowo spodobał mi się Twój lekki styl. Ale niestety, wartościowo opowiadanie moim zdaniem nie przedstawia niczego. Takie gadanie o byle czym, bez sensu i zakończenie zupełnie mi się nie spodobało. Ani śmieszne, ani poważne.
Pozdrawiam
Podpisuję się pod komentarzem Redila. A w nastepnej części, jak znam życie i tego typu filmy czy opowiadania, braciszek też zmieni się w zombie...
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Przyznaje rację Fasolettiemu. Masz niezły styl, ale ciąg dalszy jaki nastąpi jest przewidywalny... Po za ty dobrze się czyta.
Wiem, że przewidywalne, ale tak jak pisałam wcześniej - to było tylko tak, dla zabawy, żeby się odprężyć, normalnie nie piszę tego typu rzeczy i postaram się dać niedługo próbkę tego, co normalnie piszę ;) A co do zakończenia... Powalające nie jest, wiem, ale biorą pod uwagę ilość wypitego wina i mój humor, kiedy to pisałam to i tak się dziwię, że to skończyłam ;)
Aaa... W kolejnej części Zosia miała raczej "pomóc" bratu przy pomocy jakiegoś ostrego narzędzia czy coś w tym stylu... Brak humoru wyzwala u mnie mordercze zapędy ;) Zabawa w chodzące po domu/mieście zombie mnie niezbyt kręci.
Dzięki za komentarze, dalszego ciągu póki co nie przewiduję, być może kiedyś na kolejną poprawę humoru, ale na razie biorę się za inne rzeczy.
Nie wiem dlaczego zaczęłam pisać, być może - ja bym napisala "nie wiem dlaczego zaczynam pisać", bo wygląda na to, że dopiero przysiadlaś nad zeszytem, skoro mu się przedstawiasz. A w tym kontekście co napisałaś wygląda jakbyś kiedyś tam zaczęła pisać, a teraz ...znowu zaczynasz... Takie moje odczucie, aczkolwiek nie jestem specjalistkąod form stylistycznych.
Generalnie zgadzam się z przedmowcami, szybko i lekko się czyta. Zobaczymy co będziwe dalej. Oby więcej treściwej treści ;) a nie zwrotów "pamiętnikowych".
pozdrawiam