
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Piliśmy z kolegą piwo, bezpiecznie schowani za sklepem przed policją. Z początku rozmawialiśmy o kobietach, ale potem już tylko piliśmy. Było późno, na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy i gdy oglądaliśmy je znudzeni rozmową, jedna z nich zrobiła się większa i jaśniejsza. Po chwili była większa od księżyca, a potem i stojącego na parkingu auta. Nie mieliśmy wątpliwości, że spada w naszym kierunku. Przeleciała ze świstem, kilka metrów nad nami i przywaliła w ulicę tak mocno, że ze ściany sklepu posypał się tynk.
– Co to było? – spytał mnie Staszek, a ja mu nie odpowiedziałem, bo nie miałem pojęcia. Szczerze mówiąc, wolałem nie wiedzieć. Niestety Staszek był człowiekiem czynu i bez większego zastanowienia poszedł na ulicę, zobaczyć, co się stało.
– Nie możesz! – szeptałem w jego stronę, nie chcąc zdradzić swojej obecności, a zarazem przemówić mu do rozsądku. On jednak nawet się nie obejrzał i zniknął za winklem, kierowany czysto ludzką ciekawością. Przeraziłem się samotności bardziej niż tego, co mogę znaleźć na ulicy, więc pobiegłem za nim. W asfalcie wyżłobiony był kilkumetrowy krater, wokół porozwalane leżało żelastwo. Nie mieliśmy wątpliwości, że cokolwiek spadło, nie było dziełem natury, a jednostki inteligentnej.
– Chodźmy już – zaproponowałem. – Jak nas policja złapie z tymi piwami, przy tym bajzlu, to i po dwie stówki mandatu na łebka będzie.
– Poczekaj – Staszek podszedł bliżej, ale zatrzymał go nagły zgrzyt. W zmiażdżonej kapsule otworzył się właz, z którego wynurzyło się coś na kształt ludzkiej ręki. Była zielona i pokryta żółtym śluzem, zamiast palców wieńczyły ją dwie przyssawki. Staszek pobiegł w odruchu za sklep, a ja, chociaż chciałem uciekać, stałem sparaliżowany strachem. Poczułem skurcz w żołądku, który wycisnął ze mnie całe wypite piwo w jednym wielkim wymiocie. Za zieloną ręką wynurzyła się twarz, a potem cała reszta nagiego ciała. Istota ta była czymś na kształt kobiety. Spojrzała na mnie oczami o kocich źrenicach, które mieniły się w świetle latarni czerwienią spojówek w stanie zapalnym.
– Karabugaherikat – rzekła do mnie nieznanym mi językiem. – Gerudah hurakah merok?
– Nie rozumiem cię – wysączyłem przez zaciśnięte zęby, bo każdy mięsień mojego ciała był napięty.
Schowała się w kapsule, by po chwili znów wynurzyć.
– Dobry wieczór, czy jestem w Polsce?
– Tak, proszę, nie rób mi krzywdy – wyszeptałem. Serce przyspieszyło, gdy ta kobietopodobna istota wyszła z kapsuły i podeszła do mnie. Jednak, o zgrozo!, me nogi wciąż były sztywne.
– To nie był mój pomysł, to był pomysł Staszka – żaliłem się. – Jest za sklepem, zjedz go! Ja jestem za młody, żeby umierać.
Więc poszła za sklep, a ja odetchnąłem z ulgą. Odzyskałem czucie w nogach, lecz z zupełnie sobie niezrozumiałych powodów poszedłem za nią. Staszek leżał oparty o ścianę, z głową schowaną w ramionach. Nigdy nie widziałem go w tak kiepskim stanie.
– Nie bój się – przemówiła do niego. – Przybywam w pokojowych intencjach.
Staszek zaskomlał tylko, nie odważył się podnieść wzroku. Zrezygnowana przylepiła do niego znaczek w kształcie litery „V", po czym dała mi tych znaczków całą torbę.
– Musimy się śpieszyć – poinformowała. – Trzeba oznaczyć każdą część kapsuły, pomożesz mi?
– Oczywiście – odparłem nie chcąc jej denerwować sprzeciwem i za jej przykładem zacząłem oblepiać wszystkie kawałki wraku znaczkami. Przyglądałem się jej przy tym, odnajdując w jej anatomii coraz więcej szczegółów, które utwierdzały mnie w przekonaniu, że jest najobrzydliwszą kobietą, jaką widziałem. Zesłanym z nieba niewdzięcznym darem od Boga albo przybyszem z innej planety, za swą odmienność skazanym na intergalaktyczną banicję.
Jej ciało pokryte było w wielu miejscach wielkimi porami, z których co jakiś czas wyciekał ten sam żółty śluz, którym pokryta była jej lewa ręka. Tyłek miała pokryty łuską a nad nim, niczym szczotka, majtał się kosmaty ogon. Oblepianie wraku zajęło nam z piętnaście minut i dziwiło mnie, że jeszcze nikt nie zadzwonił na policję, na której przyjazd po raz pierwszy w życiu liczyłem. Gdy skończyliśmy, spytała mnie, gdzie mieszkam. Wklepała podane przeze mnie parametry do pilota, nacisnęła przycisk i wtedy wszystko co oznaczyliśmy, włącznie z nią, zmieniło się w mgłę. Mgła ta zawisła nad ziemią przez pół sekundy, by zaraz potem polecieć w stronę mojego domu niczym grom przeszywający nocne niebo. Zostałem tylko ja i kilkumetrowy krater w asfalcie. Zniknęło nawet moje piwo.
Po chwili zrozumiałem, co się dzieje i zacząłem się oblepiać w desperacji podarowanymi przez nią znaczkami, ale sztuczka już nie działała. Nie zastanawiając się dłużej pobiegłem w stronę domu, spodziewając się najgorszego. Biegłem nie zważając na nasilający się w nogach i płucach ból, a gdy moje ciało pokryło się potem, a ból stał tak intensywny, że straciłem czucie od pasa w dół, przyśpieszyłem. Pędzony adrenaliną, w oddalonym o półtora kilometra od sklepu domu byłem już po kilku minutach. Moje przypuszczenia się potwierdziły – w znajdującym się za domem ogródku leżała kapsuła i wszystko, co kiedyś było jej częścią. Staszek wciąż leżał skulony. Przeklinałem godzinę, w której zgodziłem się pójść z nim na piwo.
– To nie może tu zostać! – wrzasnąłem na nią, oparty o kolana, wciąż nie mogąc wyrównać oddechu. Tętno na szyi pulsowało jak stroboskop. – Mieszkam z rodzicami, jeżeli oni mnie nie zabiją, zrobi to jakiś sąsiad. Jezu – spojrzałem na zegarek, – już piąta. Niedługo ludzie zaczną wstawać.
– Masz rację – odrzekła. – Musimy to przenieść do domu.
– Zwariowałaś?! Idź precz, ty i całe to żelastwo. Przeteleportuj się do Staszka, w końcu gdyby nie on, nie byłbym w to zamieszkany.
– Ale nie mogę! – broniła się.
– Co nie możesz? On mieszka niedaleko, na Różanej 20. Należy mu się, może następnym razem się zastanowi, zanim pójdzie badać miejsca lądowań kosmitów.
– Kiedy ja nie jestem kosmitą, jestem hybrydą z człowiekiem!
– Nie obchodzi mnie to, spierdalajcie stąd! Nie chcę was widzieć! Staszka ani tej twojej pokrytej łuską dupy.
Wklepała coś do pilota, nacisnęła guzik i przez chwilę wszystko znów stało się mgłą, ale potem powróciło.
– Co się stało?
– Skończyła się energia. Musimy to gdzieś schować.
– Ale gdzie? Nie można tego wnieść do domu.
Dawno nie byłem w takich kłopotach. Upadłem na ziemię i zaskomlałem, a ona przyniosła moje piwo. Wziąłem głęboki łyk, ale zaraz potem go wyplułem.
– Rozgazowane!
– Tak, to efekt uboczny teleportacji.
Więc rozpłakałem się na poważnie, mając wrażenie, że życie wymknęło się spod kontroli. I wtedy, w okresie najgłębszej desperacji, przypomniałem sobie, że z tyłu stoi składzik na narzędzia. Wystarczająco pojemny, żeby wszystko w nim schować. Podszedłem do Staszka i kopnąłem go, a on rozłożył się na trawniku, otworzył oczy i obudził z letargu.
– Musisz pomóc – poinformowałem go. – Przenosimy to wszystko do składziku.
Zabraliśmy się do roboty. Najpierw schowaliśmy wszystkie drobne kawałki i gdy wydawało się, że wszystko idzie sprawnie, pojawił się problem kapsuły. Choć mocno uszkodzona, wciąż była wielkości samochodu. Wyciągnąłem taczkę, ale żadną metodą nie mogliśmy kapsuły przesunąć.
– Nie masz w tym złomie żadnego systemu maskującego? – spytałem. Po tym, jak zobaczyłem teleportację, byłem skłonny uwierzyć we wszystko.
– Tak, ale nie ma energii.
– A gdyby tam wsadzić akumulator samochodowy? – Staszek odezwał się po raz pierwszy, od kiedy zobaczyliśmy stwora.
– To zależy.
– 12 volt, ze 100 amperogodzin pojemności.
– Na maskowanie starczy – stwierdziła.
– Tylko skąd weźmiemy akumulator?
– Mam jeden u siebie. Bierzemy taczkę i za kilkanaście minut będziemy z powrotem.
Przystaliśmy na to wszyscy i w pierwszych promieniach świtu poszliśmy z taczką do Staszka. Powietrze było wilgotne i zimne, a ja, choć tyle się zdarzyło i wciąż daleko byliśmy od posprzątania zaistniałego bałaganu, poczułem ulgę. Gdy wróciliśmy, kosmitka podłączyła akumulator do kapsuły, połączyła kilka kabli. Kapsuła zniknęła. Dziwnie wyglądało, gdy kosmitka wynurzała się z powietrza.
– U mnie jest wrak, ty weź ją do siebie – zaproponowałem Staszkowi.
– Nie ma takiej możliwości – sprzeciwił się.
– Musi być, w końcu to wszystko jest twoją winą.
– Są u mnie goście. U mnie w pokoju śpią dwie osoby, nie mam gdzie jej schować.
Jeżeli kiedykolwiek byłem na kogoś wkurwiony, to w porównaniu z uczuciem, którym darzyłem w tym momencie Staszka, był to stan wielkiej sympatii. Zrobiło się już jednak zupełnie jasno i mieszkający dwa domy dalej sąsiad wyszedł właśnie do garażu, zauważył mnie i pomachał ręką w przywitaniu.
– Dobra, schowamy się u mnie. Ale jutro zwijamy cały interes. Wstaniemy za kilka godzin, kiedy wszyscy będą w szkołach albo pracy, reperujemy pojazd i adieu! – na samą myśl o tym, że niedługo kosmitki może nie być, po plecach przeszedł mnie przyjemny dreszcz ulgi.
Do domu weszliśmy po cichu. Ktoś się mył w łazience, więc szybko schowaliśmy się w pokoju. Zabarykadowałem drzwi fotelem.
– Dziękuję za to – powiedziała kosmitka. – Zabrakło mi paliwa, stąd całe zamieszanie. Zadzwonię do ubezpieczyciela i mnie odholują.
– Chcesz powiedzieć, że będzie was więcej? – przeraziłem się.
– Nie, przecież mówiłam, że jestem hybrydą. Jedyną w swoim rodzaju.
– W sumie nieudaną – stwierdził Staszek.
– Dlaczego? – uraziła się, jakby była prawdziwą ziemianką.
– No te wszystkie wrzody, ten śluz, łuska…
– Skończ – przerwałem mu.
– Ma rację, ale lepiej wyglądałam. Niestety wasza atmosfera okazała się toksyczna. Powinniście się cieszyć – uśmiechnęła się do nas. – Eksperyment się nie udał.
– Jaki eksperyment?
– A co by było, jakby się udał? – Staszek nie czekał na odpowiedź.
– Gdyby się udał, to przerzucilibyśmy tu nadmiar populacji. Szacunkowo po kilku miesiącach przejęlibyśmy planetę.
Zatrzęsło mną na myśl o eksterminacji gatunku ludzkiego. Rzeczywiście, z dostępną tym stworom technologią (bo zakładam, że widziałem tylko ułamek tego, czym dysponują), nie mieliby najmniejszego problemu, żeby się nas pozbyć. Pogrążyłem się w myślach, które przeraziłyby samego Boscha, a gdy ocknąłem się z nich, Staszek już spał. Ja zaś leżałem na swoim łóżku, obok coraz bardziej galaretowatej i degenerującej się w ziemskiej atmosferze kosmitki.
– Mam już ostatnie pytanie – zapewniłem sennie.
– Pytaj.
– Dlaczego nie mieścicie się u siebie na planecie? Nie mogliście tego przewidzieć?
– Ależ przewidzieliśmy, jednak rozmnażać się musimy.
– Nie mogliście używać gumek? Nawiążcie stosunki dyplomatyczne z Ziemią, na pewno się zgodzimy wyposażyć was w taki ich zapas, jaki wam jest potrzebny. Zrobimy wszystko, co niezbędne – zapewniłem.
– Jakich gumek?
– Antykoncepcja – sprecyzowałem i wyciągnąłem z szuflady biurka paczkę prezerwatyw. Kupiłem ją pół roku wcześniej, ale niestety nie miałem okazji jej zużyć.
Ona obejrzała je i rozpakowała jedną.
– Możesz ją wziąć – stwierdziłem. – W sumie weź wszystkie, z waszymi zdolnościami nauczycie się je sami wytwarzać.
– To nie zda egzaminu – stwierdziła. – My się rozmnażamy pod przymusem.
– Jak to?
– U władzy są populiści, postanowili troszczyć się o starszych i stworzyli najgłupszy z możliwych system emerytalny. Młodzi pracują na starych, ale pieniądze giną w urzędniczej machinie, więc żeby wszystko działało, trzeba się rozmnażać.
Wtuliłem głowę w poduszkę i przysnąłem. Ze snu wyrwała mnie kosmitka – leżała na mnie i majstrowała przy moich spodniach.
– Nie, nie! – wrzasnąłem. – Są granice, nie mogę z tak obrzydliwą istotą!
Ona jednak była nieugięta, a że było ciemno i nie widziałem rozlicznych defektów jej urody, które mnie do niej wcześniej zraziły, uległem. Nie jestem z tego dumny, ale przespałem się z nią. Gdy skończyliśmy, z przerażeniem zauważyłem, że nie założyła gumki.
– Dlaczego to zrobiłaś? – spytałem. – Teraz złapałem intergalaktycznego syfa!
– Nie bój się, z gumką to nie to samo.
– Ale syf!?
– Nic nie mam. Stworzono mnie dopiero kilka miesięcy temu, nawet nie miałam się kiedy zarazić. Pomijając fakt, że tam by nikt ze mną nie chciał…
Odwróciłem się do niej tyłem i zmożony snem nie przejmowałem się tym dłużej. Gdy się obudziłem, rozmawiała ze Staszkiem. Na nosie miała wielkie okulary, poza tym czapkę z daszkiem i płaszcz, z postawionym na sztorc kołnierzykiem. Tak ubrana mogła się bez problemu zakamuflować w tłumie.
– Ubieraj się, jedziemy do centrum astronomicznego – poinformowała.
– Stamtąd nawiąże kontakt z ubezpieczycielem, a o resztę nie musimy się martwić – Staszek uśmiechnął się wyniośle, jakby tkwiła w tym jakaś jego zasługa.
Więc pojechaliśmy do centrum astronomicznego. Kosmitka podeszła do ubranego na biało naukowca, którego spotkaliśmy gdy palił papierosa przed budynkiem, i zaczęła mówić mu o ruchach planet. Dziesięć minut później byliśmy już za drzwiami części biurowej i szliśmy do pokoju, w którym kilku astronomów opracowywało jakiś model. Kosmitka podpowiedziała im coś zupełnie mi niezrozumiałego i zaczęła chodzić po pokoju. Oni zaś po jej słowach jeszcze bardziej zgarbili się nad papierami i komputerami, co jakiś czas podskakując w krześle lub całując się w ferworze wielkiego odkrycia, które następowało przed naszymi oczami. Pogrążeni w modelowaniu nie zauważyli, jak podeszła do komputera i nawiązała kontakt z ubezpieczycielem. Zajęło jej to kilkadziesiąt sekund. Wyszliśmy niezauważeni.
– Polsce przybyło noblistów – poinformowała nas, ale po wszystkim, co się stało, nie wzbudziło to mojego zainteresowania. Zresztą zapewne i tak bym nie zrozumiał, o co chodzi. Poszliśmy do parku, gdzie się umówiła z pogotowiem drogowym, jeżeli w ogóle można tak nazwać intergalaktyczną lawetę, którą zamówiła. Usiedliśmy w ławce koło fontanny, która wzbijała się dwa metry nad ziemię, załamując światło w tęczę.
– To będzie trwało chwilę, nie będziecie nic pamiętać.
– Może to i lepiej – stwierdził Staszek.
– Będą za kilkanaście minut.
Nachyliła się nad moim uchem i powiedziała mi coś, w co (chociaż i tak nic nie zapamiętamy) wolała nie wtajemniczać Staszka. Przeprosiłem ich więc i poszedłem do wygódki, w której teraz siedzę. Pomimo ogarniającego mnie smrodu, od co najmniej dziesięciu minut spisuję te opowiadanie na rolce papieru toaletowego. Prawdę mówiąc, wolałbym zapomnieć o wszystkim i mieć to z głowy, ale świadomość, że w jakiejś odległej galaktyce urodzi mi się za dziewięć miesięcy potomek, zmusza mnie do tego groteskowego czynu. Ciekawe, czy i on będzie zmuszony pracować w pocie czoła na ich system emerytalny? Może kiedyś znajdzie chwilę czasu, by odwiedzić ojca.
Trochę żałuję, że nie przedstawiłem kosmitki jako pięknej modelki, którą Bóg zesłał dla mojej przyjemności, ale nie ma już czasu na przeróbki – pukają do drzwi, muszę kończyć. Zaczynam się bać, że czytając to później przypomnę sobie wszystko, włącznie z zieloną łuską na tyłku kosmitki. W sumie najlepiej będzie, jeżeli podetrę sobie tym opowiadaniem dupę.
"majdał się kosmaty ogon"
Majtał.
A poza tym to jest śmieszne i zupełnie nie jest kiczowate.
ej nie miałam racji według słownika języka polskiego może być "majdać". przepraszam.
Mimo wszystko "majtał się" jest bezpieczniejsze. Dziękuję za uwagę i poprawiłem.
Kolega widze albo z innej strefy czasowej albo hm bezsenny rycerz?
Fajne, podobało mi się. Nie jest takie złe, żeby dupę podcierać;). Pozdrawiam
Mastiff
OK, do konkursu.
@Katy
Jestem senny, tylko nie w tych godzinach, co trzeba. :P Koleżanka też nie śpi po nocach, czy cieszy się słońcem wtedy, kiedy Polska śpi? Odpowiedź rzeczywiście nietrywialna.
@ Bohdan
Gdyby kolegę jednak naszła chęć, proszę się nie krępować. Żeby sobie tyłek podetrzeć, trzeba wydrukować, a to mi już daje jakiś nakład. :)
@iwan
Między mną a Polską jest 6h. Więc u mnie w tej chwili jest 14:14:20
Przyjemne opowiadanko z pogranicza absurdu. Poprowadzone w lekkim tonie, a konkluzja naprawdę mnie rozbawiła.
Fajny tekst.
Pozdrawiam.
Trochę zaleciało Bułyczowem i Wielkim Guslarem, to oczywiście komplement ;) W ogóle to ech, faceci, prześpią się nawet z cieknącą żółtym śluzem kobietą z ogonem... fuj. Z tej sceny wywaliłabym tylko zdanie: "Nie jestem z tego dumny, ale przespałem się z nią." I tak wiadomo, o co chodzi, więc lepiej zostawić takie niedomówienie, przy którym i tak wszyscy wiedzą, o co chodzi ;)
@Dreammy
No właśnie faceci tak mają, że jak im się czegoś wprost nie powie, to nie zrozumieją. Ot, inaczej mózg zbudowany. :P
Dziękuję ślicznie za komentarze. Taka przyjemna, rodzinna atmosfera na tym portalu...
Nie! Intergalaktyczny syf! Chyba nie zmrużę dzisiaj oka.
A tak serio to świetne. Przyjemnie sie czyta i chumor nietuzinkowy.