Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Żyjemy ze śmierci innych. Jesteśmy cmentarzyskami!
Ludzie zawsze umieli zabijać lepiej niż każde inne żywe stworzenie.
Smutek Samotnego Zwycięstwa
Niebo było całkowicie czarne. Zwyczajna, cicha, bezgwiezdna noc.
– Zanosi się na deszcz – powiedział Paweł 128 wyglądając zza włazu kontenera.
– To pójdziemy w deszczu. – Azarel wstał i uniósł karabin.
Pozbierali swój ekwipunek i ruszyli. Rzeczy tych było niewiele. Dwa karabiny – zmodyfikowana M-czwórka Azarela i AKS Pawła, uprzednio należący do Hioba. Do tego mieli ze sobą zapas baterii.
Krajobraz zmienił się znacznie. Szli teraz przez miasto. Zniszczone co prawda, ale wciąż widać było, że jest to miasto. Świadczyły o tym wyraźnie odznaczające się ruiny niewielkich budynków, wraki, ustawione w odpowiednim porządku, oraz ścieżki, będące niegdyś ulicami.
Tak. Zdecydowanie było tu kiedyś ludzkie osiedle, pomyślał Azarel. Kto wie, może już tutaj sięgał ten słynny, potężny Kijów? W końcu od śmierci Ewy i Hioba minęło już osiem dni…
– Azarel? – Paweł wyrwał robota z zamyśleń.
– Słucham?
– Mam takie pytanie… Gnębi mnie ono już od jakiegoś czasu. Chodzi o to, że mówiłeś, iż Nowy Kijów jest kryjówką, nie? Jego położenie znamy tylko z grubsza. Wejście jest zamaskowane. Do tego…
– Wiem, o co chcesz spytać. Chodzi ci o to, jak trafimy, prawda?
– Właśnie. Przecież bardzo możliwe, że już go minęliśmy!
– Mylisz się. Rzecz jest w sposobie, w jakim kryjówka jest zamaskowana. Jeśli się go zna, to trudno nie trafić.
– Rozumiem – Paweł spojrzał podejrzliwie na przyjaciela – że je znasz?
– Znam. Szukamy niewielkiego, niestromego wzgórza, na którego czubku znajdziemy wrak samolotu. Ponoć jest widoczny z daleka, więc jestem pewien, że go nie ominęliśmy.
– To dobrze.
Dzień ten nie różnił się od poprzednich ośmiu. Roboty szły długo, a rozmawiały mało. W większości wymieniając krótkie zdania, będące prośbami o zrobienie przerwy. Na szczęście Paweł mylił się i deszcz nie spadł. Pokonali więc długą drogę, ale w końcu nogi i tak odmówiły im posłuszeństwa. Było to na krótko przed wschodem słońca. Tym razem znalezienie kryjówki nie było już tak łatwe. Ciężki złom nie był już wszechobecny. Paweł zaproponował zatrzymanie się w ruinach jednego z domów, a Azarel pomysł ten poparł.
Znalezienie odpowiedniego domu, z całkiem nieźle zachowanymi ścianami i fragmentem dachu, zajęło im dwadzieścia minut. Wnętrze jednak nie zachowało się niemal w ogóle. Wszystko poniszczone, spalone, zaśmiecone, albo, w większości, zburzone. Miało jednak w sobie coś przytulnego.
Usiedli pod ścianą, odłożywszy plecaki i broń na bok.
– Mam złe przeczucia – powiedział Azarel nieoczekiwanie.
– Trudno nie mieć. Kiedyś żyli tu ludzie – odrzekł Paweł.
– No właśnie! Widzę teraz cząstkę ludzkiego mieszkania. Nieraz z różnych zdjęć widziałem, jak to kiedyś wyglądało. Teraz widzę z bliska. Czuję tą przytulność… To ciepło. Ludzkie jakby. Zmusza ono do refleksji o tej całej wojnie…
– Tak, tak. Wiem. Ta cała wojna jest bez sensu. Wojny ogółem są bez sensu. Możesz to bardziej rozwinąć i wyżalić się, a jakbym zasnął, to mnie obudź. Przecież od zniszczenia Jerozolimy cały czas prawimy o tej wojnie. I nie sądzę, by to miejsce dało jakiś przełom w sprawie! – stwierdził pewnie Paweł.
– No ale zastanów się tylko! – Azarel nie dawał za wygraną. – Chodzi o to, jak piękne byłoby życie ludzi bez nas! Zaczynam wątpić w sens tego, o co walczymy. To nie jest wojna w imię pokoju, Paweł. To jest wojna w imię władzy! Po prostu jesteśmy, jak ludzie, spragnieni władzy!
– Azarel! Mówiłem już co myślę o tych… refleksjach.
– Mówiłeś, że mogę o tym gadać…
– Przyjacielu, masz rację odnośnie tej wojny. A teraz daj odpocząć. Jutro czeka nas długa droga.
– Ech… Niech ci będzie. Dobranoc.
– Dobranoc.
Coś wyrwało Azarela z głębokiego snu. Otworzył oczy. Przyzwyczajenie się do rzeczywistości i zapomnienie snu zajęły mu zaledwie kilka sekund. Zrozumiał wnet, że obudził go Paweł, który obecnie siedział oparty o ścianę plecami, z AKSem w ręce. Już chciał spytać, co się stało, ale przyjaciel uciszył go gestem i wskazał jego karabin. Azarel podniósł się powoli i dobył M4. Przykucnął obok Pawła i, nachyliwszy się, spytał szeptem:
– Co jest?
– Wyjrzyj dyskretnie, to zobaczysz – usłyszał w odpowiedzi.
Podniósł się i wyjrzał zza otaczających ich ścian domu. Jego wzrok przykuły dwa poruszające się kształty w oddali. Szły w ich stronę. Jeden z nich był człowiekiem. Drugi miał kształt człowieka, ale był niemal dwukrotnie większy. Azarel wytężył słuch. Człowiek i humanoidalny stwór coś mówili. Byli jednak za daleko, by mógł ich usłyszeć.
– Co to jest? To obok człowieka? – spytał Pawła szeptem.
– Moim zdaniem to też człowiek. W kombinezonie bojowym.
– Niech mnie prąd popieści… W kombinezonie bojowym?
– Nie inaczej.
– Jak nas zauważy – Azarel spojrzał w oczy przyjaciela – to po nas.
– Wiem. Dlatego musimy być cichutko. Oprzyjmy się wygodnie o ścianę, na wszelki wypadek odbezpieczmy broń i czekajmy. Przejdą, przeczekamy… Będzie dobrze. – Paweł odbezpieczył karabin.
– Miejmy nadzieję.
Usiedli pod ścianą z bronią w gotowości. Zamknęli oczy i nasłuchiwali. Głosy ludzi z każdą chwilą stawały się głośniejsze. Po chwili dało się już zrozumieć ich rozmowę.
– Uwielbiam te kombinezony bojowe! – mówił jeden. – Czuję się w nim niezniszczalny!
– Jesteś niemal niezniszczalny w tym genialnym ustrojstwie, John. – skomentował drugi.
– Tak… Szkoda tylko, że od tak dawna na nic się nie przydaje. Ruscy siedzą cicho, a po robotach też za bardzo niema śladów.
– I dobrze. Jest spokój.
– Coś za długo jest ten spokój. Obawiam się, że Ruscy planują coś większego.
– Dlatego właśnie patrolujemy okolicę. – Azarel słyszał głos człowieka bardzo blisko. Przechodzili najpewniej przy ścianie budynku, w którym kryły się roboty.
Rozmowa ucichła. Kroki jednak wciąż było słychać. Oddalały się powoli, gdy nagle ucichły. Nie stopniowo, lecz po prostu urwały się. Ludzie z pewnością zatrzymali się.
Azarel wyjrzał zza ściany. Ludzie rzeczywiście przystanęli. Ten w kombinezonie schylił się, by podnieść wielki głaz, będący niegdyś pewnie częścią domu.
– Co robisz, John? – spytał tamten. Teraz Azarel widział go dokładnie. Był młody i uzbrojony w AK-47.
– Cicho! Są tu! – Mężczyzna w kombinezonie odwrócił się i spojrzał prosto na Azarela.
– Chodu, Paweł! – wrzasnął robot odskakując spod ściany.
Azarel nie widział już, jak John rzuca głazem. Nie widział, jak kamień uderza w ścianę. Widział jednak, jak ściana ta eksploduje tumanem pyłu. Paweł padł plackiem na ziemię i puścił krótką serię w miejsce, w którym, według niego, powinien znajdować się teraz człowiek w kombinezonie.
Azarel oparł się plecami o inną ścianę i wycelował w miejsce, w które strzelał Paweł.
Któryś z ludzi odpowiedział kulami na kule. Wnioskując z siły ognia była to jakaś broń wbudowana w kombinezon. Z pewnością nie zwykły kałasznikow.
Zobaczyli go znacznie wcześniej, niż się spodziewali. Kombinezon musiał przyspieszać jego ruchy, bo normalny człowiek nie pokonałby takiego dystansu w tak krótki czas. Mieli ułamek sekundy by przyjrzeć się temu wynalazkowi. Człowiek, który się w nim znajdował, był chroniony ze wszystkich stron. Nawet głowa osłaniana była specjalnym kaskiem. Lekki, metalowy pancerz miał wiele wbudowanych dodatkowych gadżetów. Do czego służyły? – o tym roboty zaraz miały się przekonać.
Paweł zerwał się na równe nogi i zaczął oddalać się, cały czas ostrzeliwując wroga. Azarel wspomógł go ogniem, który z pewnością nie mógł człowiekowi zaszkodzić, ale mógł spowolnić jego ruchy.
Paweł uderzył plecami o ścianę. Wciąż był niebezpiecznie blisko przeciwnika.
Człowiek przyklęknął i uniósł dłoń. Jakiś mechanizm w przedramieniu otwarł klapkę, z której wysunęła się broń. Jej lufa miała ogromny kaliber.
Paweł i Azarel od razu domyślili się, że nie wróży to nic dobrego. Jak na komendę puścili się biegiem w dwie różne strony. Byle tylko wydostać się z otoczenia ścian domu, które nie pozwalały się od siebie oddalić.
Z broni człowieka w kombinezonie wystrzeliła rakieta. Azarel widział tylko jak jego przyjaciel wysokim susem przeskakuje ścianę w najniższym jej miejscu. Później wybuch ogłuszył go, a jego energia walnęła nim o ścianę. Uderzenie było potężne. Na szczęście tuman pyłu osłonił go przed wzrokiem przeciwnika. Dzwoniło mu w uszach, ale jednak udało mu się usłyszeć strzały. Sam nie mógł strzelać. Bał się trafić Pawła.
Brnąc na oślep doczołgał się do rogu. Wcisnął się w niego i wycelował przed siebie. Zobaczył, że człowiek w kombinezonie ostrzeliwuje ścianę, za którą krył się Paweł. Tą bronią małe miał szansę na przebicie jej. Paweł jednak był zagrożony. Z drugiej strony naparzał do niego mężczyzna z kałasznikowem.
Nikt nie zwracał uwagi na Azarela. Żołnierz bez kombinezonu przyklęknął co prawda, ale za niczym się nie ukrył. Paweł z pewnością był w pozycji nie mniej podatnej na kule, więc Azarel nie czekał dłużej. Obrał na cel mężczyznę z kałasznikowem i przytrzymał spust. Kule trafiły go na wysokości klatki piersiowej. Padł na ziemię martwy.
Człowiek w kombinezonie odwrócił się. Azarel kątem oka zobaczył, jak Paweł wybiega z kryjówki i pędzi w stronę martwego żołnierza. Nie wiedział po co. Domniemywał, że jego przyjaciel wpadł na jakiś genialny pomysł, ale póki co musiał skupić się na przeciwniku.
Azarel bał się, jaka broń zostanie użyta przeciwko niemu. Wiedział, że kombinezon bojowy jest w stu procentach kuloodporny, więc wolał nie marnować naboi. Prędko stanął na równe nogi i nim pomyślał, co robić, jego wróg już coś zrobił.
Tym razem włączył się jakiś mechanizm w ramieniu. Naramiennik podniósł się i coś spod niego wystrzeliło w stronę Azarela. Gdy trafienie obaliło go na ziemię zrozumiał, co to było. Metalowa siatka. Zaczął ze wszystkich sił próbować się wydostać. Kątem oka spojrzał na poczynania Pawła. Jego przyjaciel biegł w stronę człowieka. W prawej ręce miał swój AKS, a w lewej – granat.
To po to biegł do zwłok żołnierza, pomyślał Azarel. Po granat!
Człowiek wycelował dłoń w Azarela, który wciąż próbował wydostać się z siatki. Był już pewien, że nie zdąży. Zamknął oczy.
Usłyszał serię strzałów. Nic nie poczuł.
Otwarłszy oczy zobaczył, jak jego wróg szybkim ruchem odwraca się od Pawła i prostuje lewą rękę. Wypalił w niego z jakiejś ukrytej broni o ogromnej sile.
– NIEEE!!! – wrzasnął Azarel.
Broń była potężna. Pawła, od pasa w górę, po prostu rozerwało. Rozpadł się na kawałki.
Azarel wydostał się z siatki. Od człowieka dzieliło go zaledwie jakieś dziesięć metrów. Aż dziw, że gdy trzech przeciwników dysponujących taką bronią stoi w takiej odległości od siebie, jeszcze się nie powystrzelali. Jednak cała ta strzelanina trwała zaledwie kilka, albo kilkanaście sekund.
W dwóch skokach Azarel znalazł się przy przeciwniku. Uderzył w niego z taką siłą, że ten zachwiał się i upadł na plecy.
Robot strzelił mu zupełnie niepotrzebną serią w brzuch. Dostrzegł, że to, co zostało z Pawła, leży kilkanaście metrów od nich, a granat – tuż obok.
Skoczył w jego stronę i, pochwyciwszy go, wściekle wyrwał zawleczkę. Rzucił na podnoszącego się przeciwnika i co sił w nogach puścił się biegiem w przeciwną stronę. Miał nadzieję, że człowiek nie zdąży się podnieść.
Padł plackiem na ziemię i, upuściwszy karabin, zasłonił głowę rękoma. Jeszcze dzwoniło mu w uszach od poprzedniego wybuchu. Miał wrażenie, że ten pozbawił go słuchu.
Ostrożnie podniósł wzrok. Tuż przed nim upadł dymiący się, pognieciony hełm z kostiumu bojowego. Azarel zrozumiał, że się udało.
Wstał i spojrzał w stronę, z której uprzednio znajdował się wróg. W promieniu kilkudziesięciu metrów wszędzie leżały szczątki kostiumu. Jednak gdzieś blisko centrum wybuchu leżała większa część, która przykuła jego uwagę. Podszedł.
Człowiek nie miał nóg, a prawa ręka była rozszarpana. Kawałki metalu powbijały się w ciało. Części kostiumu pogięły się i teraz z pewnością nie dałby rady go zdjąć. Ale żył. Patrzył na Azarela przytomnie, z nienawiścią w oczach.
– T… ty… – bełkotał.
– Zabiłeś mojego przyjaciela! – powiedział poważnie Azarel, pochylając się nad nim. Uniósł dłoń i włączył pistolet. Nakierował otwór w dłoni w stronę czoła człowieka.
– N… nie…
– Tak. To będzie akt miłosierdzia. Mógłbym cię zostawić, byś umierał długo i w męczarniach!
Huk wystrzału rozbrzmiał po raz ostatni w tym dniu.
Robot był wycieńczony. Postanowił zatrzymać się przy starej ciężarówce. Rzucił na ziemię plecak i karabin, po czym usiadł i oparł się o oponę. Podsumował w myślach ostatnie dni. Nieustannie w samotnej tułaczce. Jak długo już szedł? Nie umiał sobie przypomnieć.
Za długo, pomyślał, zdecydowanie za długo.
Podniósł wzrok, a to, co ujrzał sprawiło, że zaniemówił. Przed nim znajdowało się wzgórze. Bardzo rozległe i niestrome. Wystrojone złomem, który ozdabiał cały krajobraz. W pobliżu nie było żadnych budynków, więc konstrukcja, znajdująca się na jego szczycie przykuwała uwagę.
Robot wytężył wzrok. Nie wierzył. Może to zwidy, myślał. Może widzę to, co chcę widzieć?
Dostrzegł on bowiem coś, co miało kształt samolotu. Jednej z wielkich maszyn, które niegdyś przenosiły ludzi ponad chmurami. Widział to całkiem wyraźnie. Skrzydła, ogon… To musiał być samolot!
Pomimo zmęczenia wstał i zabrał rzeczy. Nie zasnąłby ze świadomością, że cel jego podróży może być już tak blisko. Ruszył w jego stronę. Napięcie narastało z każdym krokiem. Skoro ma być to stacja Nowy Kijów, to dlaczego jest tak cicho? Rozumiał oczywiście, że dyskrecja jest ważna, ale jednak by przy tylu setkach mieszkańców nie było słychać najcichszego szmeru?
Przyspieszył kroku. Bał się, że się pomylił. Albo że coś się wydarzyło.
Nierówne schody prowadzące w dół, do jakiegoś ciemnego korytarza, przywołały uśmiech na twarz naszego bohatera. A więc nie mylił się! Dotarł do celu!
Zszedł powoli, z rękami w górze.
– Jest tu ktoś!? – zawołał. Odpowiedziało mu echo.
Nagle coś zauważył. Uśmiech zaraz zniknął z jego twarzy. Już wcześniej dziwnym mu się wydało, że nikt nie pilnuje wejścia. Teraz wyjaśniło się. Ktoś go pilnował. Kiedyś…
Zwłoki robota z dziurą w głowie leżały na środku wejścia. Jego karabin – obok.
Azarel pochylił się i odpiął latarkę od paska robota. Wcisnął guzik, ale nie działała. Na szczęście znał ten typ latarek. Miała ona korbkę, której obroty ładowały akumulator. Pokręcił kilka razy drżącymi rękami i spróbował jeszcze raz. Udało się. Ruszył dalej.
Korytarzem szedł chwilę. Podczas drogi zauważył trzy trupy robotów leżące na ziemi. Na końcu korytarz rozszerzał się i powstawała aleja, z różnymi prowizorycznymi domkami po obu stronach. Było przeraźliwie cicho.
Wszędzie martwe, zakurzone, metalowe zwłoki. Od dawna nikt tu nie zaglądał. Sprawdziły się pesymistyczne rokowania jego martwych przyjaciół.
Miasto Nowy Kijów nie istniało od dobrych kilku lat.
Opowiadanie mi się podoba, ciekawy rozwój wydarzeń. Błędów w tekście chyba nie ma, ale zauwżłam to: Otwarł oczy. Zdaj mi się, że powinno być otworzył oczy. Niecierpliwie czekam na nexta, bo zapowiada się ciekawie :)
Pozdrawiam
disorder ;)