- Opowiadanie: RobertZ - Zabawa w chowanego

Zabawa w chowanego

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zabawa w chowanego

Furtka cicho skrzypnęła. Zamarłem przerażony. Wstrzymałem oddech, stopą delikatnie dotknąłem wypłytkowanego podłoża. W zasadzie nikt nie mógł mnie usłyszeć. Padał deszcz, drobna, ale w miarę hałaśliwa mżawka, cicho szumiały również łechtane przez delikatny wietrzyk drzewa. Można by rzecz, że w miarę przyjemna pogoda, gdyby nie ten piekielny jesienny ziąb. Mocno schylony przemknąłem obok okna w myślach modląc się, aby nikt nie wyglądał na zewnątrz. Skręciłem za róg domu i dotarłem w miarę już wyprostowany do drzwi wejściowych.

To już było poważniejsze wyzwanie. Ciężkie i masywne drzwi z szybką u góry z lekka skrzypiały, a co gorsza ocierały się o próg domu. Nadkruszony plastik, który za nic nie chciał się do końca ułamać, a próby naprawy zawsze kończyły się niepowodzeniem. Powoli je uchylam. Czuje jak się blokują, ale staram się aby ten dźwięk nie był nadmiernie donośny, dopasowuje go do rytmu deszczu i szumu wiatru… udało się. Wypuszczam zaległe w płucach powietrze.

Stukot butów o płytki korytarza. Przeklinam w duchu. Znowu wstrzymuje oddech i zastygam. Stoję tak przez moment nieruchomo, aż zaczynam odczuwać ciepło nagrzanego domu i dociera do mnie fakt, że ktoś tu musi być. W końcu drzwi wejściowe nie są zamknięte, a wnętrze jest przecież nagrzane. Delikatnie ściągam z nóg buty, starając się nie stuknąć nimi ponownie o podłogę. Zdejmuje płaszcz i czapkę, buty stawiam w kącie, płaszcz kładę na szafce.

Zaglądam do kuchni. Nikogo nie ma. Piecyk jest zimny. Wszystko posprzątane, sterylnie czyste. Nieskalane żadnym śladem krzątaniny. Z pewne nadzieją myślę, że nikogo nie ma w domu, a drzwi nie zamknięto przez zwykłe roztargnienie. Ale wiem, że to nie może być prawda. Ktoś tu na pewno jest. Pytanie tylko kto?

Zaglądam do pokoju z telewizorem. Ten martwy ekranem patrzy na mnie jakby prosząc aby go włączyć, ale powstrzymuje odruch chwycenia pilota. Rozglądam się jedynie patrząc po kątach, ale widzę jedynie czystość, ład i porządek. Nawet piloty od telewizora, dekodera i dvd leżą na stole ułożone w ładnych symetrycznym rządku. Wstrząsa mną dreszcz strachu. Mam złe przeczucia.

Nie zaglądam do innych pokoi znajdujących się na parterze. Wiem już, że nikogo tam nie znajdę. Na palcach, w samych skarpetkach wspinam się po drewnianych schodach na górę. Nawet nie zaskrzypiały. Brak protestu młodego drewna, z którego tak niedawno wyrzeźbiono ten drewniany jedynie człowiekowi niezbędny twór. Przedemną ostatnie podejście. Korytarz na poddaszu jest pusty. Zaglądam dla pewności do sypialni. Lekki zapach wczorajszego snu, skołtuniona pościel niedbale w pośpiechu porannego budzenia przygładzona i czekająca na powrót swojego pana i władcy. Spokój i cisza zakłócona jedynie bębnieniem rozpędzającego się deszczu uderzającego o szybę dachowego okna. Nie czuje jednak ulgi. Wiedziałem, że znajdę tu jedynie wspomnienie wczorajszej nocy.

Nie mam wyboru. Krokiem bardziej pewnym chociaż równie drżącym podchodzę do tych drzwi. Jedyne miejsce, które może przynieść rozwiązanie zagadki ciszy, w której pogrążył się cały dom. Przez szybę drzwi poszatkowaną na kawałki przez drewnopodobne listwy widzę prześwitujące zmatowiałe światło. Spoconą dłonią naciskam klamkę. Ustępuje ona nadzwyczaj lekko bez żadnego oporu martwej materii. Drzwi się uchylają…wchodzę do pokoju i… czuję jak lodowaty pot spływa linią pleców…

 

Siedzi przy biurku. Odwrócona do mnie drobnymi plecami, obłożona książkami. Korzystając z dobrodziejstwa biurkowej lampki coś czyta. Cicho chrząkam. Odwraca się do mnie. Uśmiecha się jak zwykle słodko i natarczywie. I mówi:

– Cześć tato. Odrobimy lekcje?

Temu uśmiechowi nie można się oprzeć. Przełykam ślinę w zaschniętym gardle. Zamykam za sobą drzwi. Uśmiecham się.

– Tak, oczywiście, Paulinko.

Siadam na krześle przy biurku. Obok córki. Za oknem szumi deszcz. Nie mam już żadnej drogi ucieczki.

Koniec

Komentarze

CYTAT: "Padał deszcz, drobna, ale w miarę hałaśliwa mżawka, cicho szumiały również łechtane przez delikatny wietrzyk drzewa. Można by rzecz, że w miarę przyjemna pogoda, gdyby nie ten piekielny jesienny ziąb. (...) Skręciłem za róg domu i dotarłem w miarę już wyprostowany do drzwi wejściowych."

Lubię, gdy mżawka jest w miarę hałaśliwa, bo od razu widać, że zna umiar, a to dobrze o niej świadczy! Grunt to maniery! Zresztą, gdy mżawka jest w miarę hałaśliwa, to pogoda od razu robi się w miarę przyjemna, a wtedy bez obaw można sobie pozwolić na delikatne, w miarę perwersyjne łechtanie. I świat staje się piękny! W miarę piękny.

A mnie to zdanie rozbawiło. Celowe je zostawiłem. Chociaż zazwyczaj unikam tak zbudowanych zdań.

Super

No cóż, konotacje z Beksińskim olbrzymie - tak, to komplement. Bardzo dobra praca. Pytanie do autora - czy było to malowane tradycyjnie, stawiam, że tak, (choć takie rzeczy już w digitalu też widziałem). Jeżeli było, to żałuję, że jako odbiorca jestem skazany na cyfrową wersję.

Dobra praca.

Świetne!:)...znam twoje prace bardzo dobrze i zawsze podziwiam!:)

Nowa Fantastyka