- Opowiadanie: annamodrzejewska - Zakochany Szarak

Zakochany Szarak

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zakochany Szarak

 

Zawsze będę rozsiewała na Ziemi

ziarenka przyjaźni i miłości.

Pisząc, ułatwiam sobie to zadanie"

 

Anna Modrzejewska

 

 

 

 

ZAKOCHANY SZARAK

 

 

 

Milton Burnes wbiegł szybko po schodach prowadzących do swego domu i już od progu wołał gromkim głosem:

 

– Mary, chodź tu szybko. Musimy pogadać!

 

Usłyszał pośpieszny stukot psich łap na drewnianych schodach prowadzących na piętro. Z góry zbiegał pośpiesznie, ślizgając się momentami, roześmiany Milo. Za nim ukazała się Mary, żona Miltona. Oparła się o barierkę i powiedziała:

 

– Zaczekaj chwilę, zaraz zejdę.

 

 

 

Tymczasem Milo wskoczył na pana przednimi łapami i zapamiętale oblizywał jego policzki.

 

– Dosyć, kundlu jeden, dosyć! Siad. – rozkazał – Potargał mu przyjacielsko uszy. Pogładził po grzbiecie.

 

Milo usiadł, wywalił jęzor i dyszał nie odrywając wzroku od swojego pana.

 

 

 

Obaj byli bardzo dobraną parą. Milton był emerytowanym inspektorem – detektywem, a Milo obronnym psem policyjnym, też na emeryturze. Był szaro czarny, wysoki, o oczach wilka, brązowych z czarnymi obwódkami. Doskonały pod każdym względem.

 

A Milton był wysokim facetem z długimi, mocnymi nogami, szerokimi barami, srebrnymi gęstymi włosami i czarnymi, bystrymi oczyma.

 

 

 

Obaj byli bardzo przystojni.

 

 

 

Mary zeszła na dół, siłą usadziła Miltona na kuchennym krześle i sama usiadła naprzeciw. Pies położył się na podłodze między nimi, podciągnął tylne łapy, a przednie wysunął daleko przed siebie.

 

Był członkiem rodziny.

 

Był uczestnikiem rozmowy.

 

To zawsze rozbrajało Miltona i wprowadzało atmosferę rozbawienia.

 

 

 

-Proszę powiedz, co się stało?

 

– Widziałem Toma Toothy i on mi powiedział, że w Kotlince pojawili się hippisi.

 

– Obiecałeś go unikać.

 

– Nie mogłem od niego uciekać, kiedy pojawił się znienacka.

 

– W tych czasach już nie ma hippisów.

 

– No to jakaś inna łobuzeria .Palili ognisko i pewno robili też coś więcej. Kupiliśmy tu dom, żeby mieć spokój. A tu co ?

 

– Czy Tom nie przesadza ? Ja niczego nie widziałam, a przecież chodzę z Milo na długie spacery.

 

Milo radośnie szczeknął.

 

– Coś muszę z tym zrobić. – zdecydowanie powiedział Milton. – Jutro zawiadomię szeryfa.

 

– Ale teraz posłuchaj mnie, dobrze? – powiedziała kładąc akcent na „mnie".

 

Milton wstał, podszedł do Mary, otoczył jej ramiona swoimi i zaczął całować po szyi.

 

Milo odwrócił łeb w bok i głęboko westchnął.

 

– Dobrze szefie, tym bardziej, że coś tak ładnie pachnie.

 

– Teraz zjemy spokojnie kolację, a potem pomyślimy co zrobić.

 

 

 

Po pół godzinie, na stole pojawiła się jagnięcina curry, talerzyki z ostrą okrą, dziki ryż i porter dla Miltona, a dla Mary herbatka z hibiskusa z kardamonem i cynamonowe bułeczki z masłem. Pod oknem pyszniła się duża miska z najlepszym psim żarciem.

 

 

 

Wszyscy mieli olbrzymie apetyty i doskonałe humory.

 

 

 

– Milton, po kolacji chciałabym pójść z Milo na spacer i przy okazji zobaczyłabym, co takiego dzieje się w Kotlince. – powiedziała Mary.

 

– Pójdę z wami. – powiedział Milton.

 

– Nie, proszę, nie tym razem. Po co masz się denerwować. Milo to przecież policyjny pies obronny, nie w takich tarapatach bywał. Wszystko ci opowiem, a ty wtedy podejmiesz decyzję. Nie możesz wchodzić w konflikt sam z tymi łobuzami. To może być niebezpieczne. Tym bardziej razem z tym wariatem Tomem.

 

Tom i Emma Toothy byli ich sąsiadami. Ona, chuda, jak patyk, o ostrych rysach z wydatną brodą, ciągle obnosiła się ze zbolałą miną. On, gruby, niski facet, chodzący ciągle w czarnej dzianej czapce i kraciastej koszuli. Prosto z torsu wyrastała mu baniasta głowa z różową świńską gębą.

 

Wściekał się na wszystko i na wszystkich, wrzeszcząc głośno, jakby przebywał w krainie głuchych.

 

To była jedyna rzecz, która im się nie podobała, kiedy zamieszkali tu przed rokiem.

 

Cała reszta była tak bardzo odzwierciedleniem ich marzeń, że postanowili się poświęcić i jakoś, unikając Toothych, ułożyć tu sobie życie.

 

– Dobrze, ale bądź ostrożna. – powiedział z troską Milton.

 

Milo skończył wylizywać miskę, podszedł do Mary i zaczął stukać ją nosem w rękę.

 

– Dobra, piesku, idziemy. Pozmywasz Milton?

 

– A mam jakiś wybór ?

 

 

 

Mary włożyła swój ulubiony, puszysty sweter, zgarnęła smycz, posłała Miltonowi całusa i wyszła w ciepłą noc. Niebo było zachmurzone. Wiatr buszował w koronach sekwoi i dębów kalifornijskich.

 

 

 

Milo wyrwał do przodu, ale Mary powiedziała „do nogi „ i pies posłusznie wrócił.

 

 

 

Szli nieśpiesznie, pies nadstawiając ucha i węsząc, a Mary rozglądając się uważnie. W pewnej chwili poczuła, jak mokry nos Mila delikatnie trąca jej rękę. Popatrzyła na psa. Pies z postawionymi na baczność uszami patrzył w niebo. I ona popatrzyła.

 

Między płynącymi chmurami pojawiało się i znikało jasno zielone światło, pulsujące i nieregularne. Zbliżało się w ich kierunku i zwiększało swoje rozmiary.

 

Kiedy znalazło się nisko pod chmurami, zdumiewająco przyśpieszyło i wylądowało w Kotlince.

 

Od strony ich posiadłości, Kotlinkę odgradzały w dużej ilości krzewy motyle, bzy kalifornijskie, figowce i cała masa uschniętych roślin.

 

Mary jeszcze raz pomyślała, że musi z tym bałaganem zrobić, jak najszybciej porządek. Teraz jednak ta roślinność zasłaniała jej widok i Mary mogła widzieć tylko niewielkie fragmenty Kotlinki.

 

 

 

Nie wiedziała co to jest za zjawisko i nie wiedziała co może zrobić w takiej sytuacji. Bała się o Mila. Popatrzyła na niego i powiedziała :

 

 

 

– Musisz być przy mnie, żeby nie wiem co. Dasz radę ?

 

Pies patrzył na nią mokrymi, mądrymi oczyma i cichutko warczał. Zupełnie jakby mówił: wypróbuj mnie!

 

 

 

Uwierzyła mu i zaczęła przeciskać się przez krzewy starając się nie robić hałasu.

 

Doszła do pewnego miejsca, z którego, rozsunąwszy gałęzie krzewu mogła obserwować co dzieje się w Kotlince. Pies usiadł obok niej i też starał się wsuwać głowę między gałęzie.

 

 

 

Na środku Kotlinki stał regularny latający dysk, jakich wiele widziała w Internecie i na filmach science fiction. Tak na oko, miał trzy metry szerokości i dwa metry wysokości. W oknach umieszczonych w kopule paliło się matowe, pomarańczowe światło.

 

Mary wzięła trzy głębokie wdechy i wydechy, zamknęła i otworzyła oczy, ale nic się nie zmieniło.

 

Nagle z niewidocznego otworu w podstawie wypłynęła fosforyzująca kropla płynnego jasnozielonego światła, a z niej wytoczyła się Istota człekopodobna, niewielkich rozmiarów. Mary powiedziała do Mila – Zostań – i pobiegła przedzierając się przez krzaki i zeschłą roślinność. Milo odczekał chwilę i pobiegł za panią. Nie miał zamiaru zostawić jej samej.

 

 

 

Dróżka prowadziła z górki, Mary nabrała rozpędu i nagle, kiedy już znalazła dogodny punkt obserwacyjny, rozpłaszczyła się na niewidzialnej ścianie, waląc w nią prosto nosem. Obok wywinął koziołka Milo. Warczał cicho, a sierść stercząca na jego grzbiecie opadała.

 

Pozbierali się dzielnie i zaczęli się przyglądać tajemniczemu zjawisku.

 

 

 

To, co widziała przypominało jej zebranie Skautów.

 

Istotki, które pojawiały się z kropli światła ustawiały się w szeregu przed Istotą nieco wyższą i starszą, która zapewne coś do nich mówiła. Mary dopiero teraz zdała sobie sprawę, że dookoła panuje absolutna cisza. Normalnie można było usłyszeć szum przejeżdżających lokalną drogą samochodów.

 

 

 

Nagle Istota popatrzyła w ich stronę.

 

Powietrze jakoś się zmieniło. Wydawało się naelektryzowane, miało smak miedzi.

 

Mary odniosła wrażenie, że zaraz pojawi się ogień.

 

 

 

Nie chciała dłużej ryzykować.

 

Milo, brachu, spadamy!

 

 

 

Kiedy wrócili, Milton spał na kanapie w salonie, a telewizor ryczał okrzykami kibiców. Zatem był to mało ważny mecz i Milton nie przyłożył do niego należytej uwagi.

 

Milo wpakował mu się na kanapę i rozwalił na nogach, a Milton się obudził.

 

– No i jak tam? – zapytał

 

Opowiedziała mu wszystko bardzo dokładnie. Milton nie uwierzył w ani jedno słowo, ale nie dał tego poznać po sobie. Ustalili, że jutro, Mary pójdzie tam jeszcze raz i postara się zostać dłużej. O ile, oczywiście, jutro coś się wydarzy. I będzie jeszcze bardziej uważna i ostrożna.

 

Milton, nie oponując, postanowił w myślach, że jak tylko będzie miał czas, nic nie mówiąc Mary, sam zajmie się tą sprawą.

 

Był zmęczony i nie dał się wciągnąć w dyskusję o kosmosie, obcych

 

cywilizacjach i ich możliwościach, a także ich planach w stosunku do

 

Ziemian. Mary grzecznie nie nalegała.

 

 

 

I wszyscy zgodnie poszli spać.

 

 

 

Noc była dalej pochmurna. Zerwał się lekki wiatr. Gałęzie drzew, którymi poruszał, tworzyły na ścianach sypialni teatr cieni. Niektóre układały się w złowrogie twarze tajemniczych wojowników z Krainy Zła.

 

Mary poczuła lęk i przytuliła się mocniej do Miltona. Natychmiast objął ją silnymi ramionami i zamknął w bezpiecznej przestrzeni. Mimo, że był już mocno rozespany, pocałował ją w ucho, szepcząc, śpij maleńka.

 

Skutek był taki, że przypomniała sobie, jak umówił się z nią pierwszy raz.

 

 

 

Kiedy go poznała, był już wdowcem od pięciu lat. Radził sobie z prywatnym życiem, jak pijany anioł we mgle.

 

Miał bardzo dobry charakter, poczucie humoru i kochał ludzi. Uważał, że najgorszy łobuz zasługuje na drugą szansę. Bardzo szybko go polubiła i często mu to okazywała.

 

Była jednak od niego młodsza o osiemnaście lat i Milton zawsze czuł się przy niej niezręcznie.

 

Pewnego razu jednak zebrał się na odwagę i zapytał:

 

– Czy mogę zaprosić panią na kolację?

 

– To nie jest dobry pomysł wchodzić w bliskie kontakty z

 

szefem. – Odpowiedziała, uśmiechając się jednak bardzo zalotnie i

 

rumieniąc jak nastolatka.

 

– Zaraz temu zaradzimy. Zwalniam panią. Czy teraz się

 

pani ze mną umówi?

 

– Proszę przyjechać po mnie o dziewiątej.

 

 

 

Miesiąc później pobrali się.

 

To była najlepsza decyzja, jaką w życiu podjęła.

 

 

 

Żyli sobie teraz szczęśliwie w przytulnym domu położonym wśród

 

niewysokich wzgórz z wijącą się między nimi rzeką, nad brzegami której

 

rozsiadły się przystanie żaglówek i motorówek. Gdzieniegdzie stały łódki z

 

wiosłami w dulkach.

 

Na ścianach ich domu pięła się wysoko lantana o czerwono – żółtych

 

kwiatach i pokrytych meszkiem liściach. Obok pleniły się pędy

 

wiciokrzewu.

 

Na dolnym i górnym tarasie stały donice z niebieskimi eukaliptusami

 

Gunni. Małe drzewka o pięknych niebiesko – srebrzystych liściach,

 

pięknie pachnące i obsypane biało – kremowymi kwiatami.

 

Przed domem, a za podjazdem, rozciągały się ogród kwiatowy i warzywny.

 

Wszystko to trzeba będzie jak najszybciej uporządkować.

 

I z tą myślą Mary zapadła w sen.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rano, w kuchni pierwszy pojawił się Milo. Obszedł

 

wszystkie kąty, zajrzał do swojej miski, zobaczył, że jest

 

pusta i wybiegł do ogrodu poganiać wiewiórki. A może uda

 

mu się spotkać koty sąsiadów, był dobrej myśli.

 

Mary przyszła druga. Świeżo spod prysznica, z burzą

 

jasnych, kręconych włosów, lekko wilgotnych, w

 

czerwonym T-shircie i króciutkich spodenkach na kształtnej

 

pupie, ze smukłymi nogami do samej szyi, wyglądała, jak milion dolarów w

 

nowiutkich banknotach. Nastawiła ekspres do kawy i

 

zaczęła przygotowywać ciasto na naleśniki, które Milton lubił

 

polewać syropem klonowym.

 

Pojawił się Milton, zaspany i jeszcze nie ogolony. W radio Cohen śpiewał

 

I love You In the morning, a Milton dośpiewał:

 

– W kuchni, gdy masz plamę mąki na nosie i pieczesz pyszne naleśniki!

 

– No, no. Jesteś lepszy od Cohena.

 

– Miłość dodała mi talentu! – poklepał się zwycięsko po torsie.

 

Objął ją od tyłu, przytulił się do niej, chuchał i całował jej szyję, a nawet

 

zaczął podgryzać jej ucho.

 

– Milton – upomniała go – odbierasz mi siły na robienie

 

naleśników.

 

– Gdyby nie to, że muszę jechać do Larssona…

 

– A jak ci zaproponuje współpracę?

 

– Jak zaproponuje, to zobaczymy.

 

– OK., ale zrób tak, żeby było dobrze.

 

 

 

Milton zjadł pokaźny stosik naleśników polanych obficie syropem

 

klonowym i popił zimnym mlekiem z kartonika.

 

Mary wypiła kubek kawy Kenya i zjadła banana.

 

 

 

Po dziesięciu minutach Milton wsiadł do swojego chevroleta volty,

 

zasalutował i z piskiem opon pognał krętą drogą prowadzącą do

 

miasteczka.

 

 

 

Mary wróciła do kuchni i zabrała się do zmywania. I wtedy zauważyła, że

 

miska Mila jest pełna, a on sam nie pojawił się pożegnać pana.

 

Wyszła na ganek i zawołała:

 

– Milo, Miloo…

 

Ze zdziwieniem usłyszała, jak pies zbiega po schodach w domu. Pojawił się przed nią na tarasie, zadowolony, machając zamaszyście ogonem i pokazując jej, żeby poszła za nim.

 

 

 

Ruszyli w stronę schodów, a potem na górę. Milo był szybszy, więc, kiedy

 

weszła do swojej sypialni, za drzwiami której zniknął, jej oczom ukazał się

 

widok, którego nie zapomni do końca życia.

 

 

 

Na środku pokoju, na miękkiej białej wykładzinie, stała Istota, którą widziała wczoraj wieczorem. Miała może metr dwadzieścia, a może metr trzydzieści centymetrów wzrostu, niezwykle chuda, o szarej połyskliwej skórze, bez owłosienia, bez wyraźnie zarysowanych uszu, nosa i ust. W dużej, prawie trójkątnej głowie, dominowały ogromne, w kształcie migdałów, bezdennie czarne oczy. Ich spojrzenie było pełne tajemniczych obietnic, przyciągało i stwarzało atmosferę bezpieczeństwa i miłości. Hipnotyzowało.

 

 

 

Przed nią stał Milo. Uszy miał postawione na baczność, ogon wachlował, a oczy świeciły, jak dwa reflektory szczęścia.

 

Istota podeszła do psa bardzo blisko, a potem pociągnęła go za ucho.

 

Pies usiadł i przechylił głowę, pozwalając na pieszczotę. Istota zaczęła gładzić go po głowie i lekko tarmosić za uszy. Pies się cofnął, położył uszy po sobie i nieoczekiwanie podał łapę.

 

Istota ujęła łapę w swoją czteropalczastą dłoń i stali tak, życzliwie patrząc

 

sobie w oczy.

 

 

 

Wydawało się, że obaj serdecznie się uśmiechają.

 

 

 

– Ja śnię! – powiedziała Mary – Milton powinien to zobaczyć. Co ja gadam.

 

Cały świat powinien to zobaczyć.

 

 

 

– Ja zobaczyłem was wczoraj wieczorem. – powiedziała Istota.

 

Jej słowa Mary usłyszała w swojej głowie. Gdzieś czytała o tym sposobie porozumiewania się. Zrobiła to samo. Pomyślała w kierunku Istoty.

 

– To wszystko jest takie…zaskakujące dla mnie, Ziemianki.

 

– Jestem nauczycielem, uczę nasze dzieci kosmicznej fauny i flory.

 

– I tak latacie po różnych planetach?

 

– Tak, ale Ziemia jest najpiękniejsza. Muszę już wracać. Może chcesz

 

o coś zapytać?

 

– O wiele rzeczy, ale w tej chwili nie jestem w stanie cokolwiek wymyślić.

 

– Dobrze. Przyjdź jutro. Jutro odlatujemy. Ty i ja przygotujemy po jednym

 

pytaniu i odpowiemy sobie na nie.

 

– Dobrze. Będziemy.

 

W miejscu, w którym stała Istota, powietrze, jakby pociemniało, lekko zawirowało i Istota znikła.

 

 

 

Milo zaskowyczał i zaczął biegać po pokoju z nosem przy podłodze.

 

Mary walnęła się, jak długa na tapczan i zakryła twarz poduszką.

 

 

 

Dzień wlókł się niemiłosiernie.

 

Nie mogła skupić się na niczym. Pies łaził za nią zdenerwowany i podgryzał delikatnie w pięty. W końcu włączyła Eroicę Beethovena i usiadła z książką na fotelu. Tylko ta podniosła muzyka pozwalała jej utrzymać myśli w jakimś ładzie.

 

 

 

O czwartej popołudniu zadzwonił Milton.

 

– Wracasz już? – zapytała z nadzieją.

 

– Larsson ma przygotowany bardzo ciekawy projekt. Ja mógłbym go poprowadzić. Pełna samodzielność. W tej sytuacji…

 

– Jedźcie gdzieś, żeby to obgadać.

 

– Zawsze mnie rozumiesz, jak to robisz?

 

– Kocham Cię, po prostu. Ot i cały sekret.

 

– Postaram się wrócić nie za późno.

 

– Dobrze, dobrze, pozdrów Larssona.

 

 

 

Poszła do kuchni i zajęła się szykowaniem zapiekanki na kolację.

 

Lubiła ją robić, bo zabierała niewiele czasu. Kiedy już wszystko pokroiła,

 

ułożyła w żaroodpornym naczyniu i polała ostrym sosem, zaprogramowała w kuchence czas pieczenia .Kiedy przyjdzie pora, automat sam się wyłączy,

 

a potrawa dłużej zachowa ciepło.

 

 

 

Poszła na górę, wzięła prysznic i przebrała się w wygodny ciemnobrązowy

 

dres i adidasy. Zawołała Mila, zdjęła z haczyka jego smycz, zabrała klucze i

 

zatrzasnęła za sobą drzwi.

 

 

 

Milo, jakby wiedział dokąd idą, wybrał właściwą ścieżkę.

 

Mary czuła, że oboje są podekscytowani. Cieszyła się na to spotkanie.

 

Kiedy o tym myślała, czuła w głowie zamęt. Zawsze interesowała się kosmosem. Lubiła oglądać w Internecie strony z pięknymi zdjęciami zrobionymi przez teleskop Hubbla. Ich widok nosiła pod powiekami.

 

Wystarczyło tylko pomyśleć, a w umyśle. jak na wielkim ekranie, pojawiały się zapierające dech obrazy. Kosmiczny Motyl, a w rzeczywistości śmierć

 

gwiazdy w Mgławicy NGC 0302, narodziny Gwiazdy w obrębie Mgławicy Carina, Galaktyki spiralne, Galaktyki kwintetu Stephena, Gromada galaktyk Abell 370 i zdjęcie olbrzymiego Jowisza w dużym zbliżeniu.

 

Kosmos – bezmiar nieskończonej przestrzeni, piękno trudne do opisania, tajemnica do końca nieprzenikniona. I człowiek, nawet nie ziarnko piasku w tej szalonej skali, dumnie i z odwagą podejmuje wyzwanie i jak kiedyś Kolumb i Marco Polo, szykuje statki do dalekich podróży.

 

Astronomowie z projektu NASAteleskopu Keplera oszacowali ilość planet tylko w naszej Galaktyce (Droga Mleczna)na 50 miliardów, w tym 500 milionów planet podobnych do Ziemi w tzw. strefie życia Goldilocks. Nie możemy być samotni we wszechświecie, Natura nie marnowałaby tyle przestrzeni tylko dla człowieka. Istnieją i żyją inne Istoty Myślące i kiedyś będzie to naturalne, że wszyscy będą o tym wiedzieć.

 

O tym wszystkim chciała opowiedzieć Miltonowi, ale on traktował jej zainteresowania z przymrużeniem oka i często z niej żartował. OK, teraz się doczekała swojej chwili tryumfu.

 

 

 

 

 

 

 

Zamyślona, uświadomiła sobie, że zbliżają się do miejsca wczorajszego

 

spotkania .Pies nastawił uszy i zrobił się niecierpliwy.

 

Mary zatrzymała się. Czekała.

 

Szarak zmaterializował się tak szybko, jakby ktoś zapalił światło, a on już

 

tam stał.

 

Mary roześmiała się z radości, a Milo zaczął okręcać się wkoło siebie, poszczekując.

 

 

 

Szarak podszedł do nich i powiedział:

 

– Dobrze, że jesteście.

 

– Dobrze, że i Ty jesteś. To jest mój pies Milo, a ja jestem Mary. A ty?

 

– Ja jestem Drox, tak mniej więcej. Trudne do przetłumaczenia.

 

– A jak brzmiałoby to więcej?– zainteresowała się Mary.

 

– Tak: „**)^^<<>276xxxxxxx,<^^*)~|" i tak dalej, mało ciekawe. To kto zaczyna?

 

– Ty, Droxie.

 

– Chcę zapytać co to jest Miłość?

 

– To trudne pytanie. Definicji jest tyle, ilu jest ludzi. Każdy myśli o tym po swojemu. Oczywiście, jest naukowa definicja, ale ona byłaby dla ciebie myląca. Nie oddaje istoty sprawy.

 

– A twoja?

 

Mary roześmiała się serdecznie.

 

– To jest bardzo intymna sprawa, ale okoliczności są na tyle wyjątkowe, że jednak ci powiem. Na początku czułam motylki w brzuchu i cały świat pachniał bzem i jaśminem. Potem zrozumiałam, że ten człowiek jest ważniejszy dla mnie bardziej, niż ja sama. A na końcu pojawiło się pragnienie pozostania z nim razem do końca życia.

 

– A ja, jak patrzę na ciebie, to czuję ciepło gwiazd zaćmieniowych. – wypalił bez namysłu – Nie parzy, nie jest za gorące. Otula mnie całego i czuję mrowienie, jakby nade mną wisiała Proxima Centauri.– powiedział Drox jednym tchem i usiadł opierając się o figowiec.

 

 

 

Milo położył się naprzeciw wyciągając tylne łapy, a przednimi zasłonił sobie oczy.

 

– Wielki Boże!- pomyślała Mary – on wyznał mi miłość! I taki jest przejęty, że nogi się pod nim ugięły. O Królu Złoty, dlaczego Milton tego nie widzi?

 

– Milo, pieseczku, dlaczego nie jesteś psem gadającym? – zapytała zmartwiona.– mógłbyś wszystko opowiedzieć. Miałabym świadka.

 

Milo poniósł się i głucho zawarczał. Przysunął się do Mary, a Drox wstał.

 

Mary chciała coś powiedzieć, ale usłyszała, że ktoś biegnie w ich stronę, hałaśliwie roztrącając przeszkody. Usłyszała też dwa podniesione i gniewne głosy. Po chwili rozpoznała głos Toma i Miltona. Obaj byli bardzo zdenerwowani, a Tom, jak zwykle, wrzeszczał niemiłosiernie.

 

Szarak i Milo jeszcze bardziej zbliżyli się do Mary. Ich grupka wyglądała jak kadr z filmu science fiction.

 

 

 

Dwaj biegnący i nad wyraz zdenerwowani panowie ujrzeli ich i przyhamowali zbieganie z pochyłości.

 

– O, fuck! Co to za zielona łajza? Niech skonam.– Tom wyciągnął rękę z pistoletem i skierował go w grupkę stojącą przed nim.

 

– Tom, nie bądź durniem, rzuć broń. – mówił Milton.

 

Tom skierował broń w niego.

 

– Spieprzaj, glino! Bo i ty oberwiesz.

 

I w tym momencie zakotłowało się.

 

Tom wymierzył pistolet w Szaraka, Milo poderwał się i skoczył na Toma, Mary zasłoniła Szaraka sobą, Tom strzelił i upadł pod ciężarem psa. Milton zobaczył, jak Mary wygięła się do tyłu, a potem zwiotczała i zaczęła osuwać się na trawę.

 

Milton rzucił się w jej kierunku, ale Szarak był szybszy. Porwał Mary w pół, zarzucił sobie na plecy i po prostu dał nogę. Był nadspodziewanie silny i szybki, jak na takie chuchro. Długie nogi Mary podskakiwały na nierównościach ścieżki. Milton nie myślał, pozwolił działać instynktowi. Poleciał, jak wariat za nimi. Milo widząc to wszystko, wypuścił z zębów rękę Toma i pognał za nimi długimi susami.

 

 

 

Tom, sparaliżowany strachem, zobaczył na własne oczy coś, co nie miało prawa się zdarzyć.

 

Zielona Łajza z Mary Burnes na plecach, a obok, były glina i obronny pies policyjny, znikli mu nagle z oczu. Ot, tak, jakby strzelić palcami.

 

 

 

Patrol miejskiej policji, który przybył na miejsce zdarzenia, wezwany przez przestraszonych strzałem sąsiadów, zobaczył siedzącego pod drzewem starszego pana z zakrwawioną mocno ręką. Obok leżał pistolet.

 

Kiedy jednak młodszy z policjantów oświetlił człowieka latarką, to zobaczył, że ma on w kącikach ust coś czerwonego, jakby resztki ketchupu, czarną dzianą czapkę wciśniętą na baniastą głowę, szarą cerę i wyszło mu, że widzi upasionego Draculę.

 

To, co opowiedział im ten biedak, wprawiło ich w przeogromne zdumienie i

 

jeszcze większe niedowierzanie.

 

 

 

Trawa była skotłowana i widać było wyraźnie ślady krwi. Wezwano więc ekipę techników, a Toma zabrano do aresztu.

 

 

 

Mimo ogromnych starań policji, sprawa została nie rozwiązana.

 

 

 

Pięć lat później, gazeta lokalna doniosła, że sprawa Burnsów nadal pozostaje nie rozwiązana, a pan Tom Toothy został wypuszczony na wolność, ponieważ postępowanie umorzono z powodu braku ciał domniemanych ofiar.

 

 

 

Domek państwa Burnsów znalazł nabywców. Twierdzą oni, że bardzo często, w miejscu zwanym Kotlinką, widzą dziwne bladozielone światła oraz przeloty nieznanych pojazdów, określanych, jako UFO. Nie starają się jednak zbadać tego zjawiska dokładniej.

 

 

 

 

 

 

Notka od autorki:

Wszystkie postacie występujące w tym opowiadaniu są fikcyjne. Pies „ Milo" żył naprawdę i wabił się Barry. Był to mój najukochańszy pies ze wszystkich psów, które szły ze mną przez życie. Nie był psem policyjnym.

 

 

 

 

 

 

ANNA MODRZEJEWSKA http://www.anna-modrzejewska.webs.com/

Marzec 2011

 

 

http://www.eioba.pl/a/324d/zakochany-szarak/

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Widzę, że tematem przewodnim opowiadań Autorki są spotkania z UFO, nazywane przez ufologów jako "spotkania 3 stopnia". To fajnie, że poruszasz takie dość trudne tematy i dziwne pojawienia się kosmitów na Ziemi. Przyznam się jeszcze nie czytałem tego opka, zerkałem tylko, ale przeczytam. Natomiast zwróciły moją uwagę kilka nieścisłości w tym tekście:

"W galaktyce Drogi Mlecznej jest pięćdziesiąt miliardów gwiazd" - z tego co już powszechnie wiadomo, z najnowszych doniesień astronomów, nasza galaktyka, zwana potocznie Drogą Mleczną, nie zawiera 50 mld gwiazd, lecz oszacowano ich liczbę na około 200 mld !!!

"pięćset milionów posiada planety podobne do Ziemi" - nie wiem skąd Ci się wzięła ta liczba, ale czy aż tyle gwiazd posiadają planety podobne do Ziemi? Dotychczas rozpoznano około 500 planet, ale większość z nich to gazowe olbrzymy podobne do Jowisza (podobnej wielkości lub większe), natomiast skaliste - takie jak Ziemia czy Mars na chwilę obecną bardzo trudno zauważyć, ale można (odnaleziono kilka lub kilkanaście takich planet). Ale czy jest tam życie - można przy obecnej technice obserwacji tylko spekulować. Znalezienie takiej planety, dzięki programom kosmicznym - misja Keplera (dzięki której można wykryć planety lub obiekty na których jest woda w stanie ciekłym) i COROT (odkrył 12 planet wielkości Jowisza) to już tylko kwestia czasu.

Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Dziękuję za miłe słowa oraz za pomoc w wychwyceniu tej nieścisłości! Byłam chyba lekko roztargniona, 
gdy to pisałam  :)

W 2011 roku astronomowie z Projektu teleskopu Keplera oszacowali ilość planet tylko w naszej Galaktyce na 50 miliardów, w tym 500 milionów planet podobnych do Ziemi w tzw. strefie życia Goldilocks :

NASA's planet-hunting Kepler telescope has found in only one year, in only a small part of the sky, 1,235 objects orbiting suns as planets do. 54 of those are in the Goldilocks zone of not too hot and not too cold where life might exist. When those numbers are extrapolated to the whole Milky Way Galaxy, 50 billion planets come out of the calculation and 500 million of those are in the Goldilocks zone. William Borucki, Ph.D., Kepler's chief scientist, announced these results at the February 19, 2011, American Association for the Advancement of Science annual conference in Washington, D. C.  Dr. Burucki said one of two stars has planets and one of 200 stars has planets in the habitable Goldilocks zone. See: Kepler Search for Habitable Planets. 

http://www.nasa.gov/mission_pages/kepler/news/new_planetary_system.html 
 
 

Przeczytałam i nie zbyt podobało mi się. Przypomina bardziej scenariusz filmu science-fiction z miłosnym motywem pomiędzy ziemianką a kosmitą jak w "Człowieku z gwiazd" ("Starman", swoją drogą dobry film)... Szarak, to nawiązanie do ''Łowcy snów" Stefana Kinga?

Podoba mi się słownictwo. podobają mi się opisy szczegółów życia państwa Miltonów ^^. To jest ładne, realistyczne i tworzy klimat. Zastanowiłabym się nad zapisem graficznym. Po co tyle światła? Po co tyle dzielenia? W opowiadaniu jest to dziwaczne. Ale przyznam, że na monitorze komputera czyta się wygodnie.

Wątpliwości miałabym do:

"wzięła trzy głębokie wdechy i wydechy" - Mary zrobiła... Wziąć można tylko wdech.

"Ustalili, że jutro, Mary pójdzie tam jeszcze raz i postara się zostać dłużej" - Dosyć nielogiczne ustalenie. Bardziej prawdopodobne było by, gdyby Milton od razu chciał zobaczyć o co chodzi, albo po krótkiej kłótni Mary starając się postawić na swoim zdecydowała, że pójdzie tam następnego dnia...

"- To wszystko jest takie...zaskakujące dla mnie, Ziemianki" - Nie sprawiała wrażenia zaskoczonej tak naprawdę.

"- Wielki Boże!- pomyślała Mary - on wyznał mi miłość! I taki jest przejęty, że nogi się pod nim ugięły. O Królu Złoty, dlaczego Milton tego nie widzi?" - Dziwne zdanie. Wiem, ze to kosmita, ale jaka kobieta pożałuje nieobecności męża gdy jakiś ktoś jej wyznaje miłość ;P. Mary jest taka... Spokojna. Ja gdy spotykam dawno nie widzianych znajomych bywam bardziej rozemocjonowana. Ta, mimo okrzyków i ochów wydaje się prędko oswajać z sytuacją.

Temat mi się nie podoba. Kosmici, zwłaszcza o takim wyglądzie są mało oryginalni. Acha - pies reagował dziwnie. Raz lubił tego Szaraka, raz na niego warczał.

Motyw kosmo-skautów jest dobry, kojarzy mi się z Lemem albo Zajdlem. Oni umiejętnie przekładali wszystko co Ziemskie, nasze: na Kosmiczne.

"Zakochany kosmita" - wątek mega-krótki i urwany nie wiem czy potrzebny. Rozumiem niedopowiedzenia... Ale Mary nie zadała nawet swojego pytania. Powinna zapytać chociaż, a odpowiedź ewentualnie zawisłaby w powietrzu...

I w ostatku: Tom i Milton pojawili się nie wiadomo czemu. Przecież Milton był z Larssonem.

Tyle. Zamiast o kosmitach, lepiej miałaby się opowieść klimatu "przystanek Alaska" czy coś a la Curwood/ London.

Pozdrowienie.

Nowa Fantastyka