- Opowiadanie: kagawa - Dzwonnica cz.2

Dzwonnica cz.2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dzwonnica cz.2

To już nie są zwykłe dzieci – odparł

stanowczo, ale w jego oczach również tliły się łzy.

Zwariowaliście nie jesteśmy mordercami – Cristina nie chciała się na to zgodzić.

W odpowiedzi kierujący zredukował bieg przyspieszając. Małe dziecięce postacie stawały się coraz większe, a ich twarze bardziej wyraźne.

Ojcze Bernardzie chyba nie chce ich ojciec zabić? – jej głos zdradzał przerażenie.

Nie, oczywiście, że nie, spróbuję jej ominąć.

Mamo! Mamo! Spójrz w ich twarze to małe demony, jeden z nich zaatakował mnie w 

lesie cudem udało mi się uciec. Nie daj im się zwieść – starał się jej wytłumaczyć.

Z drogi! – wrzasnął Bernard i zaczął wściekle trąbić, ale szelmowsko uśmiechające się

dzieci z zamglonymi oczami tworząc żywy łańcuch nie zamierzały usuwać się z drogi.

Gaz! – krzyknął Michael naciskając na nogę kierowcy.

Łup, łup dwoje z dzieci uderzone z ogromną siła wyleciało w powietrze rozrywając łańcuch. Pozostałe odrzuciło na pobocze, nie zwalniając samochód pędził dalej.

Do obserwatorium mieli jeszcze spory kawałek drogi, gdy wyjechali z miasteczka na autostradę odetchnęli z ulgą.

I co dalej? My się uratowaliśmy, ale co będzie, jeśli to coś opanuje resztę Szkocji,

potem Anglię aż w końcu cały świat? – gdy Cristina trochę ochłonęła zaczęła racjonalnie myśleć.

Masz rację mamo, dlatego jedziemy do taty, aby pomógł nam wymyślić plan jak

uratować resztę świata przed zagładą. – odpowiedział na jej dywagacje Michael.

Tato? Wybacz synu, ja tez go cenię, uważam, że jest mądry i inteligentny, ale…

Mamo, to już się kiedyś wydarzyło a tato znajdzie odpowiedź w gwiazdach i 

książkach. Zaufaj mi, tata będzie wiedział, co robić – starał się przekonać matkę.

Mam nadzieję – szepnął po cichu do siebie.

Samochód zatrzymał się z piskiem opon tuż przed wejściem do budynku.

Cristina jako pierwsza przekroczyła próg. Wewnątrz czuć było zapach sosnowego lasu latem. Przeszklony hol jak w nowoczesnych budynkach w żaden sposób nie pasował to wizerunku obserwatorium. Ale przecież nauka idzie równie szybko, a nawet szybciej do przodu niż technologia budownictwa. Jej rozważania przerwał strażnik.

Dzień dobry pani Watson, jak miła niespodzianka. – sześćdziesięcioletni

umundurowany mężczyzna z szerokim uśmiechem zbliżył się do nich delikatnie ściskając dłoń Cristiny.

Jest i Michael! Witaj – ten gość naprawdę się cieszy, że nas widzi – pomyślał chłopak,

gdy jego dłoń zniknęła w wielkim łapsku Georga.

A to, kto jeśli wolno spytać?

Nazywam się ojciec Bernard. Jestem pastorem – dodał widząc lekkie zdziwienie na

twarzy strażnika.

Pan Steven się ucieszy widząc państwa, uprzedzę go tylko, że idziecie na górę. –

odwrócił się na pięcie i podszedł do telefonu za kontuarem.

Jesteście oczekiwani. Znacie drogę, prosto w lewo, trzecia winda i na samą górę.

Zazdroszczę wam widoków – dodał uśmiechając się mile.

Przystojny czterdziestolatek nie uśmiechał się tak serdecznie widząc swoją rodzinę wychodzącą z windy.

Stało się coś złego? – zapytał, choć wiedział, że tak.

Najgorsze – zaczął z grubej rury Michael.

Opowieść Vigottellego urzeczywistniła się w naszym mieście. Brama została

otwarta – na dźwięk słów pastora Vincent zamarł.

Tak, tato, a my byliśmy w samym środku – opowiadał podnieconym głosem chłopak.

Vincent i co teraz? – Crisi mocno przytuliła się do męża.

Wejdźmy do środka – zaproponował całując żonę w usta – Wszystko będzie dobrze

wyjdziemy z tego.

Oprócz ojca Michaela w obserwatorium pracowało jeszcze dwóch braci bliźniaków. Skinęli głowami na powitanie, tylko na chwile odrywając się od swych zajęć.

Vincent miał miłe i przestronne biuro. Z okien rozciągał się przepiękny widok na całą okolicę. W centralnym miejscu stało sporych rozmiarów biurko, na którym panował porządek.

Wygodna skórzana kanapa także skierowana była w stronę okien.

Proszę usiądźcie. Napijecie się czegoś? – zaproponował.

Tak chętnie – odpowiedzieli niemalże chórem.

Ok. zrobię wam dobrej herbaty – uśmiechnął się.

Tato na pewno znajdzie rozwiązanie – odezwał się, gdy ojciec zniknął za drzwiami.

Zobacz ile ma książek – wskazał palcem na regały stojące przy ścianach.

Co ty tak nagle wierzysz w swego ojca?

To źle? Zawsze w niego wierzyłem i uważałem, że jest mądry tylko jakoś nigdy nie znajdywaliśmy wspólnych tematów.

Nie zapominajmy o Bogu, bez jego pomocy nic nie zdziałamy – zaznaczył ojciec

Bernard.

To prawda. Musimy poprosić również Boga o opiekę. Już raz mi pomógł – odparł konsternując resztę.

Jak to ? – odezwała się zaskoczona matka.

Ja też nic o tym nie wiem opowiedz proszę – poprosił żywo zainteresowany pastor.

Nie było, kiedy opowiadać w tym zamieszaniu i gonitwie – próbował tłumaczyć się.

Kiedy to się stało? – nalegała mama.

Opowiem jak wróci tato nie chce dwa razy powtarzać – w tym momencie otworzyły się drzwi i wszedł z tacą Vincent.

Częstujcie się proszę – zaproponował siadając na fotelu naprzeciw.

Czułem, że stanie się coś złego – zaczął Vincent – Po tych niewyjaśnionych

zbrodniach, które wydarzyły się w dzwonnicy

zainteresowałem się jej losami jak również zacząłem analizować mapy nieba z owych dni. Wszystkie informacje, jakie uzyskałem były bardzo niepokojące, aż do dziś.

Dziś potwierdzacie, iż stara legenda stała się faktem. Nigdy jeszcze księżyc nie

był odwrócony do nas ciemną stroną. Przyznaję, iż opowieści Botellego były dla mnie

mało prawdopodobne a zarazem przerażające.

Steven, dlaczego nic nie mówiłeś? – zapytała żona.

To było dla mnie tak mało realne.

A te wszystkie morderstwa? To cię nie przekonywało?

Równie dobrze mógł to być jakiś psychopata chcący zostać sławnym wprowadzając tę historię w życie. Wybaczcie, ale po prostu nie wierzyłem w to.

Tato, wiesz jak temu zaradzić? Czy Botelo coś o tym pisze?

- Zapewne wiecie, co nieco o klasztorze, który przed wiekami stał na naszych

ziemiach? – zaczął Vincent siadając w fotelu – Mnisi zamieszkujący go podejrzewani byli o paranie się czarną magią jak również oskarżano ich o sprowadzanie z piekła demonów. Nigdy jednakże nikt nie wystąpił otwarcie przeciwko nim. Dopiero w ogniu wojen domowych mury klasztoru zostały zburzone do fundamentów. Jedynie dzwonnicę oszczędzono, gdyż używano jej później do zwoływania klanu na narady jak również obserwowano okolicę. Jednakże nim zburzono klasztor dochodziło w nim do wielu krwawych obrzędów.

Vigottello zdobył pamiętnik przeora, z którego dowiedział się wielu ciekawych, a zarazem przerażających rzeczy. Podczas kopania fundamentów odnaleziono srebrny krzyż, który miał stanąć na przyszłym ołtarzu. Nikt nie podejrzewał iż jest on więzieniem dla ducha zesłanego tu za karę z innego wymiaru. Noszony na szyi podczas całej budowy klasztoru przez opata wysączał z niego siły, by w końcu przebudzić ukrytą w nim jaźń.

Wszystkimi mnichami zawładnął duch demona, nie był to jednakże zwykły demon znany nam jako jeden z wielu sług szatana. W zapiskach bowiem pojawiają się wzmianki o innych planetach i układach słonecznych. Zanotowane jakby podyktowane, widać iż bez zrozumienia przeora.

Demoniczna jaźń rozkazała Ashdown udać się na misję poszukiwawczą.

Duch poprowadził go w dalekie zakątki gór Szkocji nigdy, nieodwiedzane przez ludzi. Po pięciu dniach poszukiwań, opat znalazł to, czego domagał się głos w jego głowie. Do połowy zanurzony w śniegu, owinięty dziwnym szeleszczącym materiałem ogromny przedmiot. Gdy ściągnął nieprzemakalną powłokę, jego oczom ukazał się jedyny w swoim rodzaju dzwon. Pokryty symbolami, znakami i wizerunkami dziwnych stworów, zwierząt i ludzi, był w nienaruszonym stanie. Głos nakazał mu znaleźć ludzi by go przetransportować. Ashdown znalazł pomocników, których po kolei opanowywał zły duch czyniąc z nich swych wyznawców. Owa jaźń kazała im otworzyć wrota czasoprzestrzenne. To wszystko było niezrozumiałe dla mnichów, ale obca siła kierowała ich poczynaniami. Wznieśli klasztor tuż przy dzwonnicy gdzie umieścili dzwon. Wolenbord czerpał siłę z pochłoniętych dusz mnichów, ale to było wciąż za mało by opuścić krzyż i otworzyć wrota. Dlatego jego sługi przyprowadzały mu coraz więcej ofiar, którymi się żywił. Demoniczni mnisi spuszczali krew z ofiar gromadząc ją w specjalnej kadzi umieszczonej u stóp dzwonnicy bezpośrednio pod sercem dzwonu. Potrzebnej do rytuału otwarcia.

Po wielu tygodniach mroczny demon uzyskał odpowiednią ilość dusz do otwarcia wrót.

Gdy nadszedł odpowiedni układ gwiazd mniej więcej taki jak dziś opat przystąpił do ceremonii. Wtedy okazało się i w swoim pośpiechu Wolenbord zapomniał o bardzo ważnym szczególe, a mianowicie, rytuału otwarcia mogła dokonać jedynie młoda niewinna dusza. Ogromy ryk zawodu potoczył się po sali, gdy demon to sobie uświadomił, posłał swych ludzi na poszukiwania. Niestety jak tylko przekroczyli mury przywitała ich salwa strzał, kładąc trupem wielu. Bitwa klanów, przeniosła się na ich teren. Zwany Niewiernym Wilhelmem przywódca szkockiego klanu, zrównał z ziemią klasztor, grzebiąc pod gruzami resztę sługusów Wolenborda wraz z opatem i krzyżem. Wilhelm ocalił jedynie dzwonnice, by później jej używać, jak wieży czatowniczej. Odnaleziony potem krzyż umieszczono na szczycie dzwonnicy skąd duch nie mógł sięgnąć żadnej ludzkiej istoty. Przyczaił się tam czekając na odpowiedni moment.

– Wciąż potrzebował tylko jednej duszy – odezwał się ojciec Bernard.

– Niestety tak – odparł smutno Vincent

– Gabriel – powiedział głośno Michael to co reszta pomyślała.

– Biedny chłopak – współczuła Christina.

Tato jest coś, o czym powinieneś wiedzieć – zaczął Michael – Ja spotkałem jednego z 

tych demonów w lesie. Gonił mnie wyglądał jak ciało astralne, ale był tak przerażający, iż nie miałem złudzeń, co do tego, iż chce zrobić mi krzywdę.

A zatem wciąż są bezcielesne. Wolenbord nie zgromadził wystarczającej ilości krwi

niewinnych – wyjaśnił Vincent - Jak mu uciekłeś?

Dzięki boskiej pomocy… – wyznanie chłopca jak i opis całego zdarzenia zdziwiło

wszystkich.

Jeszcze nigdy nie słyszałem, aby Bóg tak jawnie i bezpośrednio zainterweniował w 

obronie człowieka. To chyba znak, że dzieje się wielkie zło. Mam nadzieję, iż możemy ponownie liczyć na jego pomoc – rzekł Bernard.

To, że demony są bezcielesne świadczy o tym, iż władca jest jeszcze słaby. Nie

znaczy to wcale, iż nie są dla nas groźne, wręcz przeciwnie. Boska opieka bardzo nam się przyda. Nie mamy innego wyjścia jak pojechać tam i zniszczyć dzwon póki władca nie sprowadził swego ciała przez wrota –

Mówisz tak, jak by to było takie proste. One pożrą nasze dusze jak tylko wysiądziemy

z samochodu – Cristina nie podzielała entuzjazmu męża.

Tutaj też nas dopadną tylko trochę później.

Moglibyśmy wyjechać do Stanów i tam się ukryć.

Jeśli władca przejdzie przez wrota, nigdzie się przed nim nie ukryjemy. To jedyne

wyjście – popatrzył na nią jak gdyby chciał powiedzieć: przepraszam – Będziemy potrzebowali ładunków wybuchowych, mam kolegę, który pracuje w kopalni, pojadę do niego, a wy tym czasem czekajcie cierpliwie na mój powrót.

Ładunki wybuchowe, po co to? – Crisi wyraźnie była zaniepokojona.

Aby zniszczyć dzwon, kilofem tego nie zrobimy. Czas na mnie – powiedział wstając.

Kocham cię! – żona czule objęła męża.

Ja ciebie też. Nie dam nam zginąć – odwzajemnił uścisk całując ją mocno w usta

Steven uruchomił silnik w swym dwu letnim BMW 735 i ruszył z piskiem opon, jak najszybciej chciał załatwić wszystko i być już z powrotem.

W pokoju panowało nerwowe milczenie, Cristina wyglądała przez okno, a Michael wraz z Bernardem przeglądali po raz kolejny dzieło Vigottellego.

Myślisz ojcze, że ktoś może mieć jakieś inne prace Botellego?

O ile wiem to nic takiego nie znaleziono – odparł.

Zastanawiałem się nad innym rozwiązaniem.

Nie łatwiej byłoby zniszczyć krzyż? Jeśli zamknięta jest w nim dusza Wolenborda– zasugerował Michael.

To jest myśl! – ożywiła się Cristina odrywając od okna. To jest łatwiejsze i 

bezpieczniejsze można by odstrzelić krzyż z daleka a następnie zniszczyć.

Też o tym myślałem, ale musimy wrzucić krzyż w zamykający się portal, aby demony

zostały wciągnięte przez zamykające się wrota – zabrzmiało to jak nie wykonalny plan.

Czy to się może udać? – powątpiewał na głos Michael.

Musi się udać – odrzekł Ojciec Bernard.

Jednakże istnieje ryzyko, iż duch demona opanowałby nasze ciała, jeśli znaleźlibyśmy

się w posiadaniu krzyża –

Musimy spróbować i uda nam się! – mówił to z pewnością siebie i takim entuzjazmem

by ich przekonać

Będziemy musieli podejść bardzo blisko, by wysadzić dzwon, ale kto go wrzuci?! –

Michael uświadomił sobie właśnie iż ktoś z nich będzie musiał poświecić życie ratując świat i zginać w eksplozji.

Zaczekajcie, a gdyby udało się go odstrzelić tak by wpadł w zamykający się portal –

zasugerowała Christina.

Gdyby wybuch spotęgował jego rozmiary i rozerwał dach?! Tak, wtedy mogło by się

to udać! – wszystkim im wydało się to bardzo prawdopodobne, dając nadzieję.

Następna godzina oczekiwania upłynęła im w napiętej i nerwowej atmosferze. W końcu w drzwiach pojawił się Vincent.

Zbierajmy się, czas na nas. Pojedziemy Land roverem, będziesz prowadził ojcze –

powiedział rzucając mu kluczyki Vienc – Materiały już załadowałem możemy jechać – dodał sadowiąc się z tyłu.

Mamy pewien plan tato, może nawet bardziej bezpieczny. Opowiem ci po drodze. –

zagadnął Michael siadając obok kierowcy i ruszyli.

Droga powrotna zbliżająca ich nieuchronnie ku niebezpieczeństwu, minęła im zadziwiająco szybko. Mknąc przez autostradę siedzieli w milczeniu, nie komentując nawet pustki na drodze. Z rzadka mijające ich samochody świadczyły tylko o jednym : całe miasto jest już pod władaniem złych mocy. Zjeżdżając z autostrady na główną drogę prowadzącą do ich miasta, każdemu z ich przeszła przez głowę myśl: czy nam się uda?

Po przejechaniu zaledwie dziesięciu mil w oddali przed nimi zamajaczył biały kształt.

Nikt z nich z tej odległości nie mógł rozpoznać, co to jest, spodziewali się najgorszego.

Następne paręset jardów odkryło karty, patrol policji postawił radiowóz w poprzek wąskiej drogi.

I co teraz? – Bernard spojrzał na Michaela jak gdyby czekając na rozkaz

Nie zatrzymuj się, staranujemy ich – decyzja chłopca było natychmiastowa i 

zdecydowana.

Jesteś pewny? – jego mama nie była tak opanowana.

Kotku lepiej zapnijmy pasy – polecił jej mąż.

Nie wyglądają na miejscowych. Nie znam ich, może nie są jeszcze opanowani –

zauważył pastor.

A czy kiedykolwiek widziałeś, aby policyjny patrol w ten sposób stawiał samochód do

rutynowych kontroli? To jest blokada, która ma na celu zatrzymać nas i tylko nas, bo nikt inny tu nie przyjedzie ani też nie wyjedzie. Bernardzie, dobrze o tym wiesz. – w każdej innej sytuacji chłodny ton i opanowanie tego chłopca wydałoby się wszystkim bardzo dziwne.

Jeden z policjantów trzymający lizak postąpił krok do przodu machając, aby się zatrzymali. Bernard wcisnął pedał przyspieszając. Widząc to drugi funkcjonariusz zrozumiał, o co chodzi i szybko wsiadł do samochodu chcąc wyciągnąć strzelbę. Nim wyszarpną ją z blokady Land Rover z całym impetem uderzył w tył radiowozu. Samochód zrobił parę obrotów i wylądował w rowie. Stojący na jezdni policjant uskakując przed pędzącym pojazdem miał więcej szczęścia niż jego kolega, który uderzył się w głowę tracąc przytomność. Teraz podnosząc się dobył swego rewolweru i oddał kilka strzałów w opony. Jedna z kul sięgnęła celu. Nagle potężny wystrzał ogłuszył wszystkich, to jedna z tylnich opon została rozerwana pociskiem. Samochodem potężnie zarzuciło, obróciło wiele razy i niemalże przewróciło na bok. Napięte pasy boleśnie wbiły się w ich ciała, Cristinie zrobiło się niedobrze.

Wszyscy cali? – jako pierwszy wyswobodził się Vincent.

Zaraz będzie gorąco. Musimy im zwiać albo ich załatwić. Spróbujmy im odjechać,

Bernardzie uruchom silnik.

Próbuję ! – odkrzyknął kręcąc rozrusznikiem. Kolejna policyjna kula strzaskała tylnia

szybę rozsypując drobinki szkła na wrzeszczącą Cristinę.

Prędzej ojcze! – krzyknął Michael.

Robię co mogę – pastor zaczął się modlić, gdy usłyszał kolejny raz tarcie szczotek

rozrusznika - w tym momencie padł kolejny strzał tym razem w bagażnik.

Cholernie celnie strzela, zaraz nas tu pozabija. Wszyscy wysiadać – polecił Vincent.

Ale co ty robisz?

Zamierzam go zabić nim, on zabije nas – syknął przez zęby, gdy kolejne kule

podziurawiły tył samochodu. Sięgnął za tylnie siedzenie wydobywając sztucer.

Umiesz się tym posługiwać? – Michael nie krył zdziwienia.

Lepiej pochyl głowę – powiedział do Michaela.

Mierzący do nich z rewolweru policjant był coraz bliżej. Gdy po raz kolejny ładował swój pistolet Vincent właśnie wprowadzał nabój do swojego sztucera.

Nikt poza nim samym nie wiedział jak bardzo lubił polować samotnie. Wyjazdy służbowe były przykrywką dla jego drugiej pasji, jaką było polowanie na drapieżniki. Teraz jego celem był inny drapieżnik: uzbrojony policjant opanowany przez demona.

Zatrzaskując bębenek swego colta dojrzał mierżącego do niego z maski samochodu mężczyznę. Policjant szybko przykucnął i chciał się położyć, ale nie zdążył. Czerwona plamka celownika pojawiła się na czole drapieżnika, wstrzymał oddech i pociągnął za spust. Huk wystrzału na moment ogłuszył kryjących się za samochodem towarzyszy. Kula roztrzaskała czaszkę rzucając policjanta na ziemię.

Jednego mamy z głowy tylko, co z tym drugim?– powiedział odwracając się

Pójdę sprawdzić, zaczekajcie tu – zaproponował chłopak

Lepiej uciekajmy póki czas z martwego ciał zaraz wydostanie się demon – ostrzegł

ojciec Bernard.

W taki razie weźmy policyjny radiowóz na czterech kołach szybciej będziemy

uciekać – zaproponował Vincent i pospieszył w kierunku radiowozu.

Nie! A jeśli on żyje?! Vincent?! – ale mąż nie odpowiedział biegnąc ile sił w nogach.

Samochód miał jedynie rozbity tył, ale nadal nadawał się do jazdy. Nieprzytomny policjant siedział po stronie pasażera. Na rozbitej skroni widniała zaschnięta strużka krwi. Czym prędzej rozbroił policjanta i zaczął wyciągać go z samochodu.

Co on wyrabia? Nie mamy czasu! – warknął pastor patrząc za chłopcem.

Michael stój! – wrzasnęła nagle matka widząc jak jej syn skrada się do martwego

policjanta.

Uciekaj, on zaraz wyjdzie – ostrzegał Bernard, gdy Michael podszedł bliżej by

przyjrzeć się ciału. Górna cześć czaszki była odstrzelona tak, że oczy wypłynęły, chłopak przytknął chustkę do ust by nie zwymiotować. Przyglądał się trupowi w akompaniamencie wrzasków mamy i pastora, by stamtąd uciekał. Teraz miał już pewność: w nim nie było demona.

Bez obaw, ten umarlak jest czysty – zwrócił się do czającej się za samochodem

dwójki.

Jak to zabiliśmy niewinnego człowieka? – matka chłopca oniemiała.

Nie ma w nim demona?

Czy niewinny to nie byłbym pewien, ale fakt jest faktem nie ma w nim złego ducha?

Albo to przypadek, albo demony stałe się cielesne i opuściły swych żywicieli

pozostawiając ciała pod swą władzą – te słowa nie napawały optymizmem. Tymczasem Vincent uporał się z nieprzytomnym policjantem pozostawiając go na ulicy po czym sam podjechał radiowozem po resztę.

– Wskakujcie tylko szybko nim ten drugi bystrzak się obudzi.

Tato mam złą wiadomość. Demony stały się materialne, władca urósł w siłę.

W takim razie zostało nam jeszcze mniej czasu niż sądziłem.

Pędem przejechali przez miejsce, w którym staranowali grupkę dzieci. Cristina zdążyła zauważyć, że małe ciałka leżące na ulicy były już tylko suchymi skorupami.

Vincent kochanie, może zdradzić mi skąd masz ten karabin i kto nauczył cię tak celnie

strzelać? – zapytała pod dłuższym milczeniu żona.

Tak, rzeczywiście jestem ci winien pewne wyjaśnienia, ale może zrobimy to na

spokojnie jak wyjdziemy z tego cało – odparł patrząc jej w oczy i starając się zachować spokojny ton.

Dobrze, a zatem ty będziesz próbował zestrzelić krzyż? –

Nie! Ja to zrobię. – rzekł pastor nim mąż zdołał odpowiedzieć – Służyłem w piechocie

morskiej i strzelam równie dobrze – wprawił tym wyznaniem wszystkich w osłupienie.

Ty, w piechocie? –

A co? Zresztą nie ważne, już postanowiłem, ja pójdę na wzgórze z Cristiną, a wy

zajmiecie się ładunkami – zabrzmiał jakby wydawał rozkazy.

Ok., może nawet to i lepiej. Christina będzie miała ochronę, a my w dwójkę damy

rade. Prawda Mick?!

Oczywiście tato – odparł z udawanym entuzjazmem.

Powoli zbliżali się do plebani na drodze nie spotkali żywej duszy. Bernard spojrzał na

swój kościół jak gdyby miał go już nigdy nie zobaczyć. Wjechali na drogę prowadzącą w pobliże dzwonnicy. Wpatrywali się we wzgórze, ale z tej strony nic nie mogli dojrzeć musieli wjechać wyżej. Kilka mil asfaltowej drogi skończyło się w momencie, gdy minęli ostatni dom. Polna droga prowadził pod górę z każdym jardem stając się bardziej stromą, w połowie góry silnik odmówił posłuszeństwa. Bernard zaciągnął ręczny hamulec i wszyscy wysiedli. Vincent wyjął z bagażnika płócienną torbę i karabin, który dał pastorowi.

Jeden z rewolwerów dał synowi, drugi żonie a policyjną strzelbę zachował dla siebie. Tak uzbrojeni ruszyli dziarsko pod górę, prowadził ich Michael.

Wspinaczka nie stanowiła dla nich dużego problemu, dlatego też pokonali tę odległość w miarę szybko. Widok, który wyłonił się przed nimi odjął im mowę.

Dzwon zmienił się w jajowatą tarczę, której powierzchnia falowała niczym woda, biło od niej błękitne światło rozchodząc się na boki wyładowaniami elektrycznymi.

Ale to, co działo się u jej podnóża przeszło ich najgorsze oczekiwania. Demony w cielesnych postaciach prowadziły ludzi do dzwonnicy z otwartych na oścież drzwi wydobywały się stłumione wrzaski mordowanych ludzi.

Spójrzcie na nich wygadają jak diabły z naszych ksiąg o demonach i 

czarownicach – zauważył Vincent mocniej przywierając do ziemi.

To prawda, ale pamiętaj, iż ich wygląd to sprawka władcy – odparł Bernard.

Upodobnił ich do naszych wyobrażeń o źle wcielonym – zasugerował Michael.

Dokładnie tak – przyznał pastor.

Lepiej powiedz mi jak dotrzemy w pobliże dzwonnicy? – zapytał Vincent.

Spróbujemy ją obejść z drugiej strony, może tyły nie będą strzeżone – zaproponował

Michael powoli wycofując się.

Ok. Spróbujmy – zgodził się ojciec. Chyłkiem okrążając wzgórze znaleźli się na

tyłach budowli. Dopisało im szczęście, rzeczywiście nie widać było żadnych strażników.

Podkradniemy się i założymy ładunki. Czekaj na mój sygnał i strzelaj celnie –

pożyczył szczęścia księdzu i klepną go w ramię

A co będzie jak was złapią? – chwyciła go za kurtkę powstrzymując w jej oczach czaił

się strach.

Wtedy uciekaj daleko stąd i módl się, aby Bóg cię ocalił – powiedział mocno całując

ją w usta. Wcale ją nie pocieszyły te słowa, mówił jakby spodziewał się najgorszego.

Czołgając się w wysokiej trawie podkradli się do stóp wieży. Rozmieścili ładunki plastiku C-4, na ścianach tak gęsto by nic nie przetrwało wybuchu. Wetknęli detonatory w ładunki, nastawili częstotliwość, już mieli się wycofywać, gdy doszedł ich uszy dźwięk kroków. Coś zbliżało się do nich z zachodniej stronny dzwonnicy.

Cicho i nie podnoś głowy się – szepnął Vincent i zamilkł czując niesamowity odór.

Potężna łapa złapała go za kurtkę unosząc w górę, zamachał tylko nogami upuszczając w 

trawę radiowy zapalnik. Jego twarz znalazła się na wysokości ponad dwóch metrów.

Ogromny trol wpatrywał się w niego swymi ślepiami szczerząc kły.

Chłopak leżał w trawie modląc się, aby go nie zauważyli. Niestety już po chwili poczuł, iż lewituje uniesiony przez kolejnego trola, poczuł odór z jego paszczy. Przyprawiło go o wymioty, zwrócił całe śniadanie prosto na stopy stwora. Ryk nie zadowolenia wydobył się z paszczy, potężna pięść wymierzyła chłopcu cios w żebra o mało ich nie łamiąc. Bernard obserwował całe zajście przez lunetę.

- Załapali ich

O mój Boże nie! – krzyknęła zasłaniając usta dłońmi Cristina – Musimy im

jakoś pomóc –

– Posłuchaj zrobimy tak. Odstrzelę krucyfiks, a potem odnajdę detonatory by zniszczyć

bramę! – zdecydował w jednej chwili.

- Ale?! Przecież musimy go wrzucić do zamykającej się bramy –

– I to zamierzam zrobić – pospieszył z wyjaśnieniem i położył się by przyjąć pozycje do strzału. Wstrzymał oddech by nie zadrgała mu ręka i namierzył cel. Pojedynczy strzał w dolne mocowanie oderwał krzyż z dachu. Powiódł za nim wzrokiem i zapamiętał gdzie spadł.

– Teraz musze działać bardzo szybko

- Co mogę zrobić?!

– Po prostu pomódl się za nas – odparł podnosząc się i zrywając do biegu.

Christina przywarła do ziemi i zaczęła szeptać modlitwy.

Ojciec z synem dołączyli do szeregu ludzi prowadzonych do dzwonnicy.

- Tak mało ich zostało. Już niedługo władca osiągnie pełnie sił – powiedział cicho patrząc przed siebie na te kilka osób i wtedy Michael ujrzał przed sobą swoją dawną szkolną miłość. Jasicka odwróciła się rozglądając dookoła, w jej oczach nie było obłędu jedynie łzy i wielkie przerażenie. Spojrzała raz jeszcze do tyłu i zatrzymała wzrok na nim – Pomóż mi … – poprosiła.

Michael przełknął ślinę czuł jak napływają mu łzy do oczu i przypomniał sobie, że ktoś jeszcze czeka na jego pomoc.

Gabrielu przysiągłem ci, że cię uratuje, idę po ciebie – zawołał w myślach a potem na

głos: Gabrielu!! – wyrwał się do przodu pędząc ile sił w nogach.

Przedarł się kilkanaście metrów do przodu, ale powstrzymały go silne łapy golem.

– Puść mnie! – miotał się na wszystkie strony i kopał ile sił. Z zamieszania skorzystał skradający się pastor, który teraz wyprostował się i pobiegł pędem do dzwonnicy. Sprawdził ładunki na ścianach, nadal były podłączone, musiał tylko znaleźć detonator. Pochylił się i zaczął szukać. Macał rękami ziemie, rozgarniał trawę w pośpiechu, aż nagle natrafił na coś twardego.

– Co za szczęście! Nie, to nie szczęście, to cud! – powiedział do siebie na głos – Będę potrzebował jeszcze jednego – dodał rozglądając się i patrząc w miejsce gdzie poszybował odstrzelony krucyfiks. Wrzawa na drodze do drzwi budowli ustała, chłopak został uciszony kolejnym razem w żebro. Ojciec ukląkł przy synu by sprawdzić, czy nie pękło. Michael z trudem łapał powietrze. Trole strażnicy poderwali ich na nogi by nie opóźniali pochodu i popchnęli.

- Jak się trzymasz? – zapytał ojciec.

- Mam chyba pęknięte żebro – stęknął z bólu, w tym momencie powietrze rozerwał odgłos wybuchu. Obaj popatrzyli w te samą stronę, niedaleko budynku unosił się słup ognia i dymu, po nim nastąpiła kolejna i kolejna eksplozja. Trole opuściły stanowiska i pobiegły w tamtą stronę.

– Czyżby to nasz duchowny komando?! – zadrwił Michael jednocześnie łapiąc się za obolały bok

- Nie wiem co on planuje, ale oby mu się udało – odparł ojciec próbując go wypatrzyć.

Ojciec Bernard czuł się jak za dawnych czasów w wojsku, tak rozlokował ładunki by strażnicy pobiegli dokładnie w przeciwną stronę do jego celu. Na szczęście Krucyfiks upadł nie daleko i znów z Boską pomocą, odnalazł go nim trole wróciły na swoje pozycje.

Wziął do ręki srebrny przedmiot i od razu poczuł jego ciężar i jaź próbującą wedrzeć się do jego umysłu. Pierwsze uderzenie było tak silne iż opadł na kolana, słowa w nie znanym mu języku sączyły mu się wprost do ucha szukając wejścia do umysłu. Poczuł się słaby i wątły na tyle, że nie może wykonać misji. Wtedy zaczął się gorliwie modlić, starając się zagłuszyć głos. Zamkną oczy i wyobraził sobie Pana Jezusa jak ten podaje mu rękę i podnosi z kolan. Zaczął głośno mówić słowa modlitwy, podniósł się i otworzył oczy. Strażnicy wracali na posterunki, wtedy go dostrzegli i zaczęli biec w jego kierunku to władca ich naprowadził. Nie miał ani chwili do stracenia, pędem ruszył do budowli. Krzyż strasznie mu ciążył jak stawał się coraz cięższy. Podbiegł już pod mury i wtedy zobaczył przyjaciół.

– Uciekajcie! Zaraz to wysadzę! – wydarł się do nich ile sił w płucach machając. Dostrzegli go.

– Ojcze! Bernard! – zawołali równocześnie, nie odpowiedział tylko zniknął w środku wbiegając na stopnie.

– Co on robi?! – zapytał nie dowierzając Michael.

- Odwala za nas cała robotę! Szybko, uciekajmy!

– A co z resztą?!

- Synu wiem jak to brzmi, ale ratujmy siebie!

– A Gabriel ?!

– Już po nim! – syn zgromił go wzrokiem – Wybacz, ale wiesz, ze to prawda – pociągnął go za sobą by odbiec jak najdalej.

Trole popędziły do środka starając się zatrzymać księdza.

Biegnąc po schodach na ułamek sekundy zatrzymał się żeby spojrzeć gdzie idą ci nieszczęśnicy. Pod schodami była dziura, w której stał ogromny kocioł. Ludzie wrzucani byli do niego żywcem, w ciągu sekundy skóra odchodziła od kości, które zamieniały się w popiół. W oparach krwi uchodzącej z ciał unosiły się eteryczne postacie mieszkańców. To ich dusze wędrowały prosto do dzwonu, który stał się teraz między wymiarową bramą.

Otrząsnął się i pobiegł ku górze. Stanął naprzeciw bramy, dzwon zmienił się w płaski dysk o powierzchni falujący niczym wody oceanu z obydwu jego brzegów rozchodziły się wyładowania elektryczne niczym błyskawice. W jednej ręce trzymał detonator a w drugiej krzyż. Nacisnął przycisk, potężne eksplozje zatrzęsły wieżą rozsadzając podstawę i ściany. Fala uderzeniowa płynęła ku górze, chciał wrzucić krucyfiks we wrota, ale nie mógł unieść ręki, stał się tak ciężki. Usłyszał donośny śmiech demona. W ułamku sekundy kiedy ognista kula dosięgła dzwonu rozsadzając go, pastor skoczył wprost w zamykającą się bramę.

– Nie!!!!!!!!! – straszliwy ryk zmieszał się z hukiem kolejnego wybuchu, gdy krucyfiks zanurzył się w bramie. Rozbłysk niebieskiego światła rozerwał bramę wymiarów tworząc w niej czarna dziurę, przez którą zostały wessane wszystkie demony. Po tym nastąpiła kolejna eksplozja, która rozerwała kopułę dzwonnicy, doszczętnie ją niszcząc. Wrota do innych światów zostały zamknięte.

Walące się mury wieży pogrzebały wielu ludzi, a tych stojących na drodze odrzuciła fala uderzeniowa, przykrywając warstwą pyłu i kurzu. Wśród nich był Michael z ojcem, podnieśli się kasłając dymem i otrzepując pył z ubrań. Odwrócili się by spojrzeć na płonące zgliszcza dzwonnicy, stracili tam wielu znajomych i co najbardziej ich bolało przyjaciela, który ocalił ich i resztę świata. Wspierając się na sobie nawzajem ruszyli powoli w stronę wzgórza, gdzie ukryła się Christiana. Ta biegła już im na spotkanie.

- Żyjecie! – wpadła w nich próbując objąć dwóch na raz.

- Tak udało nam się

- A Bernard?! – zapytała szukając go nerwowo wzrokiem.

– Zginął! Poświęcił swe życie by ratować nas i świat – powiedział z bólem w sercu Vincent i łzy pociekły mu po policzku. Wszyscy zapłakali i raz jeszcze podziękowali przyjacielowi w duchu. Te wydarzenia pozostały żywe w nich już na zawsze a ich przyjaźnie scementowały się. Ruszyli w drogę powrotna do domu z nadzieją na lepsze jutro.

 

Koniec
Nowa Fantastyka