- Opowiadanie: Gabriel - Ostatnia godzina

Ostatnia godzina

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ostatnia godzina

Bruce biegał szybko jak na pięćdziesięcioczteroletniego mężczyznę. W ogóle biegał bardzo szybko, a teraz dodatkowo był zły. Było zimno, ciemno, padał rzęsisty deszcz, ledwo udało mu się odpalić papierosa a już musiał go rzucić i udać się w pogoń za zakapturzonym złodziejem. Nienawidził ich, a ten prawdopodobnie nie wiedział co ukradł. Lepiej żeby nie wiedział. Widząc tempo uciekiniera, był pewnym swojej wygranej. Znał swoje możliwości i wiedział, że może tak biec całą noc. Złodziej do doświadczonych najwyraźniej nie należał. Spanikował i zapędził się w ślepą uliczkę. Wokoło tylko mury, śmietniki, on i okradziony mężczyzna, który stanął pomiędzy nim a jedynym, możliwym wyjściem. W obliczu strachu człowiek, którego przed chwilą okradał wydawał się wyższy i groźniejszy. Twarz miał smukłą i pomarszczoną, a jego spojrzenie wywoływało gęsią skórkę. Bruce podszedł do niego i wyciągnął swoją kościstą dłoń.

 

– Oddawaj! – powiedział szorstkim, zachrypniętym głosem.

 

Zakapturzony człowiek starał się ukryć swoją twarz. Wyciągnął rękę z urządzeniem w stronę Bruce’a. Ten chwycił je szybko i pewnie. Drugą ręką złapał złodzieja za bluzę i przystawił mu otrzymany przed chwilą czytnik do czoła. Urządzenie po kilku sekundach zasygnalizowało ukończenie skanowania. Bruce puścił złodzieja i walnął mu sierpowym tak szybkim i silnym, że ten padł jak kukiełka. Czarny kot obserwował spod śmietnika nieświadomie, jak wysoki, chudy, ubrany w skórzaną kurtkę mężczyzna pochyla się nad leżącym w kałuży człowiekiem, wyciąga z kieszeni nóż, wbija mu go w dłoń i przekręca.

 

– Aaaaahhhh! – wrzasnął złodziej.

– Ciesz się, że ci jej nie uciąłem. – odpowiedział Bruce z pogardą i kopnął bandytę w twarz, rozwalając mu nos.

 

Odwracając się dostrzegł kota pod śmietnikiem. Starał się podejść powoli w jego stronę ale ten czmychnął szybko przez dziurę w ścianie.

 

– Szlag! – powiedział do siebie i splunął na śmietnik.

 

Spojrzał jeszcze kątem oka na leżącego i poszedł. Stanął za rogiem, przełączył skaner w tryb przeglądania, przecierając rękawem szybkę mokrą od deszczu. Urządzenie potrafiło odczytać maksymalnie do godziny tego, co ostatnio widział i słyszał skanowany. Bruce’a interesowało tylko ostatnie trzydzieści minut z tego co robił złodziej. Przewinął i zobaczył na ekranie widok z okna knajpy Pijany Bot. Zobaczył siebie na ekranie jak podchodzi do bankomatu po drugiej stronie ulicy. Gdy odszedł, złodziej udał się za nim i zbliżył na odległość pozwalającą skanować. Pomogło mu to, że Bruce stanął na chwilę by odpalić papierosa i dodatkowo musiał się z tym trochę pomęczyć. Gdy skaner wydał cichy, krótki dźwięk, złodziej dyskretnie się wycofał. Niestety jego niedoszła ofiara znała ten dźwięk. Działał nią jak płachta na byka.

 

Bruce sprawdził jeszcze, czy uciekając, złodziej nie przejrzał jego ostatniej godziny. Nie zrobił tego, zatem był to zwykły złodziej numerów PIN. Dziwne, że na tym się dorobił skanera, pomyślał Bruce. Wyjął z urządzenia kartę pamięci, cisnął skanerem o ziemię i z całej siły nadepnął go swoim ciężkim butem. Zapalił papierosa i poszedł do domu.

 

Wszedł, usiadł na starym, skórzanym fotelu, sięgnął po butelkę z whisky, która stała obok i wziął ogromnego łyka. Spojrzał na stół, na którym leżała niewielka paczka. Żałował trochę, że nie zabił tego złodzieja, ale to tylko zwykły złodziej, kara byłaby nieproporcjonalna. Kradnie co prawda coś bardzo osobistego, lecz tak naprawdę się tego nie traci. Gdyby zobaczył co ukradł już by nie żył.

 

Bruce wstał z fotela, podszedł do projektora i włożył do niego kartę pamięci. Znajdowały się na niej cztery rejestry. Dwa już znał, jeden jego, jeden złodzieja. Dwóch poprzednich nie miał sumienia oglądać. Obejrzał zatem swój.

 

Rozpoczął się widokiem tego samego ekranu, na który patrzył w tym momencie. Palił papierosa, popijał whisky i oglądał wiadomości. Zadzwonił telefon, Bruce spojrzał na wyświetlacz, na którym było napisane Połączenie prywatne. Przyłożył kciuk do czytnika linii papilarnych, po czym przystawił telefon do ucha.

 

– Żmija w okolicy. – odezwał się głos w słuchawce.

– Ratel Pięć gotowy. – odpowiedział Bruce.

– Słuchaj, jest jedna niedaleko, groźna, ale powinieneś sobie poradzić. Dokładne dane prześlę ci na PDA, trzeba to załatwić natychmiastowo.

– Wzrost, wiek, płeć i stawka

– Sto dziewięćdziesiąt, około stu czterdziestu, samiec. Dwa i pół tysiąca.

– Trzy tysiące i nowe PDA.

– Kurwa, Piątek!

– Powiedz mi, kogo innego możesz wziąć do tej roboty, w tej okolicy, o tej porze, natychmiastowo?

– Dobra.

– Czekam na dane, kasa ma być dziś na koncie.

 

Wziął PDA do rąk i poczekał chwilę na wiadomość. Otworzył ją, wprowadził dane do systemu GPS, obejrzał portret… Pietia Borovich. Młoda twarz, czarne włosy, blizna na poliku. Włączył mapę. Punkt docelowy był tylko trzy ulice dalej. Napił się whisky, założył swoją kurtkę i wyszedł z mieszkania. Gdy tylko opuścił klatkę zaczął biec truchtem. Nie musiał spoglądać na GPS. Znał okolicę i wiedział gdzie najprawdopodobniej przebywa obecnie, domniemany Pietia. Zbliżył się do ulicy, która była oznaczona na jego mapie. Zwolnił do normalnego tempa. Uliczka była ciasna, przeznaczona tylko dla pieszych. Po obu stronach stały wszelkiej maści prostytutki, żeńskie, męskie, transwestyci, ludzie z implantami stylizowani na jaszczurki, koty i inne zwierzęta. Spodziewał się tu zastać Borovicha, ale nie stojącego w szeregu męskich dziwek. Gdy pomyślał drugi raz, był zły na siebie, że nie pomyślał o tym za pierwszym razem. Szedł powoli udając zainteresowanie tylko mężczyznami.

 

– Cześć Bruce. – powiedziała namiętnie jedna z kobiet.

– Szlag! – szepnął do siebie i szedł dalej nie zwracając na nią uwagi.

 

Podszedł bliżej mężczyzn i chłopców. Niektórzy zaczęli mrugać do niego oczami, inni zgrywali twardzieli. Jego cel udawał drapieżnika. Bezczelny skurwysyn, pomyślał Bruce i podszedł do niego.

 

– Ile za przyjemność z takim drapieżniczkiem? – zapytał.

– Dla takiego przystojniaka jak ty, czterysta.

– Zgoda, zatem chodźmy mnie trochę podrapać. Tutaj macie swoje apartamenty?

– Tak, moja norka jest w piwnicy. Chodź, skonsumuję Cię żywcem. – uśmiechnął się dwuznacznie czarnowłosy mężczyzna.

 

Weszli razem do podwórka w bramie. Pietia otworzył grube, ciężkie, stalowe drzwi i zaprosił Bruce’a do środka. Gdy weszli zamknął je za sobą na zasuwę. Piwnica była duża, na środku stało ogromne łóżko, nie było żadnych mebli, a ściany wymazane były na czerwono.

– Nastrojowa stylizacja. – powiedział Bruce. – Wygląda prawie jak prawdziwa krew.

– Lubię swoją pracę. Jestem prawdziwym pasjonatem i czerpię z niej ogromną przyjemność. OGROMNĄ! To i na wystrój zwracam uwagę.

– Nie wątpię. Zaczynajmy mój kocie. Podejdź do mnie i uderz mnie w twarz.

 

Pietia podszedł wolnym krokiem układając nogi jak drapieżna modelka, wziął zamach i machnął ręką w stronę głowy Bruce’a. Ten chwycił jego rękę, walnął mu czołem w twarz, drugą ręką chwycił za szyję i przygniótł do ściany tak, że nogi Pietii były kilkanaście centymetrów nad podłogą.

 

– GDZIE? ŚCIERWO! – wrzasnął Ratel.

 

Borovichowi oczy zapłonęły z nienawiści, zmieniły kolor na żółty, język zmienił kształt i zaczął syczeć.

 

– Nie powiesz nawet słowa skurwysynu! – krzyknął raz jeszcze Bruce, po czym ścisnął szyję Pietii z całej siły tak, że niemal mógł zacisnąć pięść. Oczy ofiary przestały płonąć, wijący się język opadł bezwładnie, po chwili opadła głowa. Ręce i nogi przestały reagować .

 

Ratel Pięć rzucił trupa na ziemię, kucnął nad nim i odciął mu głowę nożem. Nie było kości. Ciało momentalnie wyschło, zrobiło się jak papier, a mięśnie jak wata. Bruce wyjął zapalniczkę, podpalił ciało i rzucił na nie leżącą obok głowę. Zabrał klucze i wyszedł. Poszło łatwiej niż myślał, pewnie dlatego, że Żmijarz się go nie spodziewał. Gdy wracał zaczepiła go ta sama dziwka.

 

– Bruce. Od kiedy?

– Nie pytaj o nic Nelly, bo nie mogę odpowiedzieć. Od kiedy stał tu ten Pietia?

– Od tygodnia. A co?

– Nic. Już tu nie będzie stał, a ty mnie nie znasz.

– Przecież cię nie znam.

– Imienia nie znasz i idź stąd teraz, możesz wrócić za godzinę.

– Dobrze wiesz, że nikt tu nie rozmawia z Patrolem.

– Dobrze. Muszę iść. Zaraz może być tu gorąco. Pa.

– Pa. Kiedy mnie znowu odwiedzisz? Przydałoby mi się trochę czułości dla odmiany.

– Jutro, dwudziesta trzecia, ale gdzie indziej.

– Bank?

– Bank.

 

Szedł bocznymi uliczkami, wyciągnął telefon i wybrał numer.

 

– Żmija już nie syczy. – wyłączył telefon.

 

Zaczęło lać. Wyszedł z bocznych alejek i szedł parę minut deptakiem. Zatrzymał się przy bankomacie, postawił kołnierz kurtki, włożył kartę i wystukał ośmiocyfrowy PIN. Na ekranie wyświetliła się pożądana kwota.

 

Bruce wyłączył projektor, spalił kartę pamięci, podszedł do stołu i rozpakował swoje nowe PDA.

Koniec

Komentarze

amaż i atrament zatopił to dzieło.

Podpis wystarczył, żebym prędziutko otworzyła obraz. XD Uff, kamień z serca...

A "kałamarz" nie pisze się przez "ż". ; P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka