- Opowiadanie: Bohdan - BRAKUJĄCY DZIEŃ

BRAKUJĄCY DZIEŃ

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

BRAKUJĄCY DZIEŃ

Jestem w nim. Na razie w postaci wirusa, ale niebawem to się zmieni. Potrzeba na to około stu dwudziestu ziemskich godzin. Zdolność dedukcji posiadam od momentu infekcji, jak wszyscy przedstawiciele mojego gatunku. Muszę żywić się jego płynami ustrojowymi i cierpliwie przeczekać pięć dni.

 

 

Druga doba minęła bez żadnych komplikacji. Czuję, że powiększam swoją objętość – to dobra wiadomość. Właściciel powłoki zjada zdrowe, regularne posiłki, alkohol pije sporadycznie i nie zażywa narkotyków. Dzięki takiej koegzystencji jestem coraz silniejsze.

 

 

Dziś moje jeszcze słabo rozwinięte zmysły odczuły ból, wywołany czynnikiem zewnętrznym. Sytuacja miała miejsce kilkakrotnie. Nie podobało mi się, ale na szczęście nie trwało to długo. Teraz jest spokojnie. Odbieram trochę wolniejsze niż zwykle, bicie serca mojego żywiciela. Poza tym poczułem działanie nieznanego mi wcześniej związku chemicznego, który nieco mnie odurzył.

 

 

Udało mi się poruszyć, co świadczy o prawidłowym rozwoju odnóży. Wchodzę w ostatnią fazę, brak mi jeszcze zmysłu wzroku, który wytworzy się za kilkanaście godzin. Coś jest nie tak, zaczyna brakować tlenu… Nie mogę oddychać, duszę się! Za wszelką cenę muszę się stąd wydostać! Przy pomocy kończyn udaje mi się przebić powłokę, jestem teraz na twardym podłożu. Chodzenie sprawia mi problem, ale najważniejsze, że mam dostęp do powietrza. Trudno się oddycha, prawdopodobnie jest to inna mieszanka chemiczna niż wewnątrz nosiciela. To nieważne, liczy się to, że żyję. Nic nie widzę. Ślepota powoduje moją niepewność i brak decyzji: co dalej robić?

 

Czuję potworny ból, który się wzmaga. Kolejna fala cierpienia przelewa się przez mój system nerwowy. Nie wiem, czy przetrwam, ale są inni. Miliony takich jak ja.

 

Paraliż. Ciemność.

 

*****************

 

 

„Deszczowa środa" – pomyślał. Zaczęło padać przed południem i wciąż lało się z nieba. Było szaro, słońce ukryło swoje oblicze za chmurami, a szanse na jego powrót dzisiejszego dnia były niewielkie. Nierówności na chodnikach wypełniły się wodą, tworząc kałuże, które przechodnie omijali z irytacją na twarzach. Adam opuścił biuro projektowe o szesnastej. Był zadowolony ze swojej pracy, wielu kolegów po ukończeniu architektury miało spory problem ze znalezieniem zatrudnienia w wyuczonym zawodzie. Jemu pomógł ojciec, który będąc radnym załatwił mu posadę. Adam wracał do mieszkania położonego na gdańskim Wrzeszczu. Z Sopotu, gdzie było jego miejsce pracy, przejazd samochodem zajmował około dwudziestu minut. Przemknął między budynkami, chroniąc się przed deszczem za pomocą foliowej torby, którą trzymał nad głową. Po chwili wbiegł na parking i wyciągnął pospiesznie kluczyki do auta.

– Aj! Co jest? – zapytał sam siebie. Poczuł ból w okolicach prawej łydki, jakby spowodowany ukąszeniem owada. „Jakaś pszczoła, albo po prostu skurcz mięśni" – przypuszczał. Usiadł za kierownicą, włączył silnik i odczekał chwilę. „Już lepiej, ból przeminął. Czas wracać do domu" – wrzucił pierwszy bieg, po czym ruszył powoli.

 

 

Następnego dnia, po pracy, zaparkował samochód przed barem mlecznym „Neptun". Często tam jadał. Posiłki były relatywnie tanie, więc doszedł do wniosku, że gotowanie mija się z celem. Był zaskoczony swoim apetytem, zjadł więcej niż zazwyczaj. Resztę wieczoru spędził w domu, przed telewizorem. Skonsumował wszystko, co było w lodówce. Przed snem znowu odczuwał głód, więc zamówił pizzę. Zanim zasnął, popatrzył na swój nabrzmiały od ilości pochłoniętego pokarmu brzuch i pomyślał: „Wyglądam, jak kobieta w ciąży." Przewrócił się na bok i oddał w objęcia Morfeusza.

 

 

Podczas pracy rozbolała go prawa noga, konkretnie łydka. Masował ją kilka razy, mocno uciskając mięśnie, palcami wyczuł niewielkie zgrubienie pod skórą. „Może to kleszcz? – myślał, przypominając sobie o ukąszeniu z przed dwóch dni. Potem zajęty projektowaniem dróg dojazdowych do Baltic Arena, zapomniał o kontuzjowanej kończynie.

 

Do domu dotarł wieczorem, wcześniej – po zakończeniu pracy – spędził trochę czasu w siłowni oraz na basenie. Apetyt miał równie duży jak poprzedniego dnia. Doszedł do wniosku, że to z powodu pływania i ćwiczeń, które wykonał wcześniej. Kiedy położył się spać, dolegliwosć nogi ponownie dała znać o sobie. Połknął dwie tabletki przeciwbólowe, które pomogły mu zasnąć.

 

 

Rano obudził go silny, rwący ból. Będąc jeszcze w półśnie dotknął łydki, nie patrząc na nią. „Jezu, co się dzieje?" – otworzył szeroko przerażone oczy. Szybko odrzucił kołdrę i spojrzał na nogę. W miejscu, gdzie cztery dni temu poczuł ukąszenie, znajdowała się teraz duża narośl – była wielkości pięści. Mężczyzna dotknął guza, przestraszony szybko cofnął rękę. „To się rusza – zauważył. – Nie panikować, to najważniejsze."

Przypomniał sobie o domowym sposobie na kleszcze. Lekko kulejąc poszedł do kuchni i wyjął z lodówki słoik wypełniony smalcem. Pokrył obrzęk grubą warstwą zwierzęcego tłuszczu, dodatkowo połknął trzy tabletki przeciwbólowe. Przemieścił się do salonu i usiadł w fotelu.

 

Kilka minut później, poczuł wiercący ból. Zobaczył jakiś kształt, poruszający się pod naprężoną skórą łydki. Gehenna była tak potworna, że zaczął wrzeszczeć. Na nodze powstała niewielka rana, z której zaczęła wydobywać się gęsta, zielona ciecz wymieszana z krwią. Nacięcie na skórze powiększało się, po chwili coś poczęło wolno wydostawać się na zewnątrz. Kiedy znalazło się na podłodze, poruszało się chaotycznie, obijając o nogi stołowe oraz szafkę pod telewizorem. Przypominało wyglądem skrzyżowanie kraba ze skorpionem. Po opuszczeniu zainfekowanej części nogi przez pasożyta, ból zelżał. Adam patrzył przez chwilę na stworzenie, cierpienie ustąpiło miejsca wściekłości. Chwycił grubą książkę, która znajdowała się na półce i zaczął okładać stwora.

– Ty skurwysynu! Ty jebana kurwo! – krzyczał w amoku, zatapiając uderzeniami twardą okładkę „Zbrodni i kary"w ciele przybysza. Człowiek walił księgą, póki nie zmienił pasożyta w mokrą plamę. W promieniu około dwóch metrów od zmiażdżonego stworzenia wszystko pokryte było fragmentami jego truchła. Mężczyzna otarł pot z twarzy, rozejrzał się po pokoju i pomyślał: „Takie małe gówno, a ile sprzątania będzie". Uśmiechnął się, po czym wystukał numer w telefonie komórkowym.

– Pogotowie? Nazywam się Adam Kabelski – powiedział. – Przed chwilą coś wypełzło z mojej nogi.

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Nie wiem za bardzo, co o tym mysleć. Niby czytało się w miarę w porządku, ale  sama treść mnie nie przekonuje. Takie to trochę przekombinowane, a sensu w tym nie widzę. Zakończenie mnie mocno rozczarowało, bo w sumie nic z opowiadania nie wynikło <SPOILER>Wylazł z nogi dziwny pasożyt i został zabity. Koniec. Sam jego kształt nie musi być wcale bardziej fantastyczny niż autentycznych pasożytów. Weźmy np takiego tasiemca - kto go wymyślił? Wpadłbyś na to? Ja nie :)</SPOILER>

Niestety, spodziewałem się po Tobie czegoś lepszego, :/ bo opowiastki o Vladzie i Igorze bardzo mi się podobały.

Pozdrawiam :) 

Dzięki Wolimirze za opinię. Napisałem coś w nieco innej konwencji niż dotychczas i spodziewam się, że odbiór może być różny. Ale coż, do odważnych świat należy. Pozdrawiam

Mastiff

to dobry prognostyk.
Ty wiesz, co znaczy to słowo? :| 

Dla mnie opowiadanie jest idealnie nijakie. Dużo słów, treści praktycznie brak.


www.portal.herbatkauheleny.pl

Dzięki Suzuki, niezły babol ;). Pozdrawiam

Mastiff

Mała wpadka, Bohdanie. Prawie nic o prawie niczym, bo naprawdę nie wiadomo, o co chodzi...
Dla podtrzymania na duchu:
Prognostyk:
--- przepowiednia oparta na pewnych danych;
--- fakt, zjawisko, coś, co jest zapowiedzią czegoś, oraz na podstawie czego można przewidywac, jak potoczą się dalsze wydarzenia.
Lepiej Ci?

Hm, no właściwie nie wiem, co powiedzieć o tym tekście... jak dla mnie - dobrze napisane -  jako początek jakiegoś dłuższego opowiadania byłoby super, bo samo w sobie tak trochę bez zakończenia... pozdrawiam :)

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Adamie, dziękuję za wyjaśnienie. Znalazłem też drugą definicję tego słowa, która mówi o "przepowiadajacym człowieku". Tak czy inaczej zmieniłem tekst, żeby uniknąć podobnych zdarzeń. Czy mi lepiej? Co ty? Trzeźwy jestem:).

Aubrey, dziękuję za opinię. Powyższe opowiadanie jest eksperymentem, chciałem napisać coś innego niż dotychczas. Precyzując: chciałem stworzyć coś z niczego. Wiedziałem, że mogę się spotkać z krytyką, choć nie sądziłem, że utwór nie spodoba się nikomu. Tak to już jest z ekspetymentem: uda się, albo nie. Natomiast powyższe opinie są jak najbardziej krytyką konstruktywną, za co bardzo wam wszystkim dziękuję. Pozostaje tylko wyciagnąć właściwe wnioski. Pozdrawiam

Mastiff

kiedy mnie się ten tekst podoba, czegoś mi w nim brakuje - fakt - jakiegoś mimo wszystko mocniejszego akcentu, ale to nie znaczy, że cały tekst jest zły. Też lubię robić eksperymenty literackie i zaczynam z wolna sądzić, że tylko ja je rozumiem... :] pozdrawiam :)

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Haha, z tym rozumieniem tak już jest:). Jeśli chodzi o powyższą opowieść to opisałem czterodniowy byt pozaziemskiego pasożyta (napisałem to, żeby było ciekawiej w pierwszej osobie) oraz cztery dni z życia nosiciela (pomimo, że to główny bohater to został opisany w trzeciej osobie). Jak wiadomo obcy na końcu ginie, natomiast przed zgonem wspomina o tym, że takich jak on są miliony. Dopowiedzieć do tego można dziesiątki teorii. Mój błąd polegał na tym, ze zostawiłem opowiadanie niedopowiedziane. Masz rację, że przydałaby się mocniejsza końcówka, może kiedyś do tego wrócę. Pozdrawiam

Mastiff

A mnie rozbawiło jak okładał tego robala "Zbrodnia i karą" :P A tak ogólnie o całości, to nic nadzwyczajnego, ale przeczytać się da.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dziękuję, Fasoletti za opinię, fakt jak teraz przeczytałem fragment o zabijaniu pasożyta to się uśmiechnąłem. Pozdrawiam

Mastiff

Sam pomysł fajny, ale niewykorzystany. Końcówka niestety rozczarowuje, bo sprawia wrażenie urwanej, jakbyś na szybko chciał zakończyć. Myślę, że tekst zyskałby, gdyby rozbudować psychologiczny aspekt.

Przyznam jednak, że mimowolnie porównywałem ten tekst ze znakomitym horrorem opartym na właściwie identycznym pomyśle - "Infekcja" Scotta Siglera.

Pozdrawiam.

Dziękuję Eferelin, niestety nie czytałem "Infekcji". Pomysł powstał z powodu mojej przewlekłej choroby (mam problemy z kręgosłupem). Kiedy leżałem przykuty do łozka, czasami czułem cos jakby ruch w okolicach dolnej partii pleców. Tak powstała powyższa historia. Pozdrawiam

Mastiff

Nowa Fantastyka