- Opowiadanie: hektores - ciepło

ciepło

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

ciepło

Droga rozszerza się i zwęża. Jest jak źrenica drapieżnika czającego się w ciemności. Pochłania mnie. Czuję przeszywający dreszcz, emanację potęgi i siły. To tu decydują się losy naszej cywilizacji. Wojny, efekt cieplarniany, czy głód są gówno wartymi przystawkami politycznego boju o władzę. Tak naprawdę to szlaki takie jak ten przesądzają o życiu i śmierci. Pradawna wyliczanka wskazuje, czy dotrwasz szczęśliwie starości, czy też pewnego razu fart pryśnie, a twoje ciało zamieni się w oślizgłą papę spływającą z przydrożnego drzewa. Dawno poznałem tę prawidłowość i czuję respekt przed jej niewypowiadaną potęgą. Droga zachowuje silnych i usuwa mięczaków. Jest naturalnym regulatorem naszego środowiska. Nie należy całkowicie poddać się jej wpływowi. Uległość oznacza słabość i utratę kontroli. Nie mogę do tego dopuścić prowadząc czterdziestotonowe monstrum rozpruwające rzednącą zasłonę mgły. Panuję nad nim, choć los zsyła przeróżne przeszkody. •

 

Pojedyncze błyśnięcia drażnią niemiłosiernie. Kłują gałkę oczną potęgując zdenerwowanie i rozpalają piekący ból. Jestem zmęczony. Mam wrażenie, że pieprzona trasa nigdy się nie skończy. Rozlewa się czernią kpiąc z przemożnej chęci powrotu do domu. Mknąc osiemdziesiątką niemal słyszę jej drwiący śpiew.

Jesteś mój. Nie zapominaj o tym.

Migoczące w bocznym lusterku, światła nieznanego pojazdu sprawiają, że zanikające od kilku minut pulsowanie w skroniach zaczyna powracać ze wzmocnioną siłą.

-…. i wtedy ten pajac zajechał mi drogę. Kurwa, ledwo wyhamowałem. Nie wiem co za kretyn projektował to rondo, ale powinni go na nim postawić i lać po mordzie za każdy wypadek, czy stłuczkę. Mówię wam omijajcie to cholerstwo, jeśli nie chcecie kłopotów.

 

Przyciszam CB radio w nadziei na ukojenie bólu głowy. Admirał nawija bez ustanku, co

tego wieczoru jest wyjątkowo denerwujące. Trafiamy na siebie czasem w okolicy

Tarnowskich Gór, lub Zabrza. Bywa, że jedziemy wspólnie z kontenerami do Gdyni i wtedy

chętnie zabijamy czas rozmową w eterze.

Teraz, gdy listopadowy zmierzch całkowicie pochłonął dzień, a z nieba z coraz większym natężeniem zaczyna padać deszcz, nie mam ochoty na gadkę. I jeszcze ten cholerny wóz ze źle wyregulowanymi światłami ciągnący się za mną od przeszło dwóch godzin. Baba jakaś, czy co? Gdy zniknął przed kilkunastoma minutami odetchnąłem z ulgą. Teraz powrócił i zaczyna mnie coraz bardziej wkurzać.

Znajomy dreszcz nieprzyjemnie drażni ciało.

Do parkingu pozostało osiemdziesiąt kilometrów. Na ich przejechanie mam półtorej

godziny.

 

Cholernie mało czasu

 

Jeśli się nie wyrobię i przekroczę limit to przy najbliższej kontroli tachografu Inspekcja

Transportu Drogowego wpieprzy mi pięć stów mandatu jak nic. Nie pierwszy raz zresztą.

Zaczynam mieć tego dość. Chętnie posadziłbym za kierownicą Scanii wszystkich tych

bubków z ministerstwa, kontroli drogowej, czy nawet firmy, w której pracuję i kazał

przejechać pięćset kilometrów w osiem godzin nie łamiąc przepisów, a jednocześnie

wykonując plan. Zobaczyliby ile warte są słowa i papiery. Ci, którzy uchwalają prawo nie

mają najmniejszego pojęcia jak wygląda praca na naszych parszywych drogach. Stuknął mi

piętnasty rok za kółkiem ciężarowca i dawno przestałem się dziwić idiotycznym przepisom

uchwalanym zarówno przed wstąpieniem do Unii jak i po. Chcieli, żebym zrobił licencję,

zrobiłem, kazali zaliczyć kurs, zaliczyłem, ale do czego– oprócz konieczności wyłożenia

sporej kasy – tak naprawdę było to wszystko potrzebne nikt nie był w stanie mi skutecznie

wytłumaczyć. Doszedłem w końcu do przekonania, że chodzi tu przede wszystkim o dojenie

naiwniaków, którym zamarzyło się zrobienie kokosów na transporcie.

Tablica na poboczu informuje, że do Grębiszewa pozostało jeszcze siedemdziesiąt sześć kilometrów.

 

Tylko, czy aż?

 

Jest tam parking dla TIR-ów i motel.

 

Jezu, ale jestem zmęczony.

 

Marzę o kolacji i śnie na leżance za fotelem kierowcy. Z Moskwy wyjechałem dobre

trzydzieści godzin temu. U ruskich nadrobiłem trochę kilometrów nie ryzykując długich

postojów. Niejeden się przekonał, jak źle się czasami kończą. Kradzież pojazdu, czy

towaru nie są najgorszymi rzeczami, które mogą się zdarzyć. Znałem kierowców

przypłacających takie wojaże ciężkim pobiciem, czy nawet śmiercią. Nie lubię jeździć na

wschód, ale firma daje podwójną stawkę, a forsa jest mi potrzebna jak nigdy.

 

To dla nich wypruwałem sobie flaki.

Zdjęcie jest pomięte i wypłowiałe. Trudno na nim dostrzec ładną brunetkę z krótko

przystrzyżonymi włosami i trzylatka w kraciastej bluzie. Przyczepiony do podsufitki kawałek

papieru łopocze popychany powiewami powietrza z uchylonego okna.

 

Najważniejsze, że ja ich rozpoznaję. Rodzina to skarb, który miał zyskać na wartości.

Robiłem wszystko, by byli szczęśliwi. Pragnąłem tego dziecka, jak niczego innego na świecie.

Życie na dwudziestu pięciu metrach jest koszmarem. Jak tlenu potrzebowaliśmy przestrzeni, na którą nie było nas stać. Liczyłem, ze wyższe zarobki powiększą naszą zdolność kredytową i pozwolą zadłużyć się na nowe mieszkanie. Pieprzone banki i ich wymogi. Na myśl o 

zderzeniu z biurokratyczną machiną skręca mnie w żołądku. Człowiek jest dla nich tylko

pionkiem potrzebnym do wyciśnięcia prowizji i marż. To wszystko jedno, wielkie gówno.

 

Odpuść teraz

Samochód za mną nadal nieprzyjemnie drażni oczy. Zwalniam w nadziei, że zdecyduje się

mnie wyprzedzić, ale wąska i kręta trasa uniemożliwia podobny manewr. Cholerne drogi.

Wszystko wskazuje na to, że jesteśmy na siebie skazani. Niedobrze, bowiem ból głowy

narasta a ja nie mam przy sobie proszków. I te dreszcze. Czyżby brała mnie

grypa? Podkręcam ogrzewanie na full.

Deszcz atakuje z coraz większą zawziętością. Wycieraczki tylko na chwilę neutralizują jego

oddziaływanie przyspieszając swoją pracę, jednak rozmazujące się na szybie smugi zalewane

światłem mijających pojazdów utrudniają widoczność. Zmniejszam prędkość do

sześćdziesiątki. Zbliża się skrzyżowanie z sygnalizacją, na którym skręcę w lewo.

Doskonała okazja, by pozbyć się natrętnego towarzystwa. Jeśli kierowca podąża w 

kierunku Warszawy, a większość osobówek tam jedzie, powinien pomknąć prosto. Pozbycie

się go oznaczałoby szansę na ukojenie bólu głowy przed snem. Na szczęście ten odcinek

trasy jest dobrze oświetlony. Po przejechaniu dwóch kilometrów dostrzegam żarzące się na

horyzoncie czerwone światło. Kilka sekund później zmienia się w żółte, by zostać zastąpione

przez kojącą zieleń. Przynajmniej na tym etapie podróży uśmiecha się do mnie szczęście.

Czterdziestotonowy smok skręca na drogę wiodącą wprost do Grębiszewa. Jutro z samego

rana ruszę stamtąd do Warszawy, a następnie na północ. Jeśli fart mnie nie opuści..

 

– Hej, Dusza, to ty!?

 

Głos płynący z CB radia należy do Wrocławiaka. Nie zwróciłbym na niego uwagi, gdyby nie

dźwięk przezwiska, które mi kiedyś nadał.

 

– To ja – rzucam do mikrofonu – Gdzie jesteś?

– Właśnie minąłeś mnie na skrzyżowaniu. Nie zauważyłeś? Niedobrze.

– Mam słabe baterie. Jadę się podładować przez nockę.

– Uwaga gamonie, śnięta dusza podąża wam na spotkanie ! – Wrocławiak śmieje się ze swego żartu przez dłuższą chwilę. – Lepiej uważaj, bo niebiescy szaleją na drogach.

– Wypadek ? – pytam

– Chyba raczej kogoś szukają. Mówili we wiadomościach, że zaginął jakiś dzieciak

– Tak to jest jak się nie pilnuje dzieciaków.

Skarciłem siebie w myślach.

 

Nie byłbyś taki beztroski, gdyby to chodziło o twojego syna.

 

– Kierunek port? – pytanie Wrocławiaka wyrywa mnie z zamyślenia.

 

– A jakże. Od trzech miesięcy ta sama trasa – odpowiadam zerkając w lusterko. Ani

 

śladu pojazdu.

 

– W takim razie trzymaj się Dusza i nie zaśnij.

 

Tylko on mnie tak nazywa. Właściwie się nie znamy. Jakieś pół roku temu podczas

 

rozmowy przez CB zgadaliśmy się na temat wczasów w Zakopanem. Polecił mi parę

 

ciekawych miejsc. Mięliśmy pojechać tam z Anią i małym, ale wyszła sprawa z ciążą i 

 

wakacje odeszły ad acta. Wiozłem wtedy kontener firmy produkującej mrożonki „Posiłki z 

 

duszą”. Wrocławiak dostrzegł napis mijając mnie i tak się zaczęło. Był jednym z moich

 

„eterycznych znajomych”. Nie mam czasu na prawdziwe przyjaźnie zadowalając się

 

wylewaniem żali do czarnego mikrofonu.

 

Wciskam gaz rozpędzając Scanię do osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Chcę jak

 

najszybciej dotrzeć na miejsce. Jeszcze tylko kilkadziesiąt minut. Włączam radio w 

 

poszukiwaniu dobrej muzyki. Zamiast tego na trzecim programie leci „Raport z Polski”.

 

Zostawiam, lubię być na bieżąco z newsami..

 

 

„ …dziewczynka jechała z rodzicami do Gdańska. Po drodze, w okolicach Mińska

 

Mazowieckiego zatrzymali się na stacji benzynowej i zjedli obiad w przyległej restauracji.

 

Dziecko poszło do toalety i ślad po nim zaginął. Rodzice podjęli rozpaczliwe poszukiwania,

 

które nie dały jednak rezultatu. Po godzinie wezwano policję.

 

– Czy to możliwe, żeby Ania została uprowadzona?

 

– Badamy wszelkie wątki. Oprócz uprowadzenia w grę wchodzi wypadek, albo samowolne

 

oddalenie się. Policjanci wraz z psami tropiącymi przeszukali obszar wokół stacji. Teraz trwa

 

penetracja okolicznego lasu . Niestety cały teren ze stacją i restauracją, to bardzo popularne

 

miejsce, największe tego typu w okolicy. Przewijają się tamtędy setki pojazdów i osób. Na

 

razie poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Bardzo liczymy na nagrania z monitoringu”

 

 

Coś błyska. Czy to….? Kręta dotychczas droga przybiera postać prostej nitki.

 

Denerwuję się. Znów ten dreszcz i uczucie chłodu. Dlaczego zawsze tutaj…

 

Światła wyłaniają się po chwili. Tak samo źle ustawione i oślepiające.

 

 

„… przypomnijmy może jak wygląda Ania i w co była ubrana…”

 

 

To, co jeszcze przed kilkunastoma minutami mógłbym uznać za przypadek teraz zaczyna

 

być coraz bardziej niepokojące. O co tu chodzi? Droga do Grębiszewa jest oddalona od

 

głównej trakcji i rzadziej uczęszczana. Właściwie to od dłuższego czasu nie minąłem żadnego

 

auta.

 

 

„Czerwona bluza z tygrysem i spodnie od dresu w tym samym kolorze. Dziewczynka ma

 

pięć lat i metr dwadzieścia wzrostu. Włosy blond, spięte w kucyk”

 

 

Czy to możliwe, żeby ktoś na mnie polował? Chodzi o towar? Nadawca, rosyjska firma

 

odzieżowa deklarowała ubrania i tekstylia. Z tego co wiem od spedytora towar ma

 

płynąć z Gdyni do Ameryki Południowej.

 

 

Chcą mnie napaść i ukraść ciuchy? A może ta deklaracja to pic na wodę?

Z ruskimi nigdy nic nie wiadomo. Jeśli mafia przemyca w ten sposób narkotyki, a 

 

konkurencyjna grupa postanowiła odbić towar to moje życie stanowi dla nich mało istotny

 

trybik, który należy usunąć. Powinienem coś zrobić.

 

Auto zaczyna zmniejszać dystans. Jeszcze tak blisko nie jechało. Prawą ręką sięgam za

 

fotel. Pała zbója tkwi na swoim miejscu. Nabijana ćwiekami, wystrugana z twardego

 

drewna maczuga daje ułudę bezpieczeństwa.

 

Uspokój się !!!

 

„Przypomnijmy, że to nie jedyne zniknięcie w tej okolicy.

 

– Tak. Niestety w ciągu ostatnich pięciu lat w promieniu czterdziestu pięciu kilometrów

 

zaginęło bez wieści już siedem osób. Wykluczamy przypadek. Komenda Główna Policji

 

powołała specjalną grupę, która zajmuje się tymi sprawami. Jestem przekonany,

 

że wkrótce nastąpi przełom.”

 

Dostrzegam znak informujący o leśnym parkingu. Jeśli zjadę, a mój „cień” pojedzie dalej to

 

znaczy, ze popadam w paranoję. W przypadku, gdy się zatrzyma, będą kłopoty. Wiem,

 

iż taki manewr jest ostatnią rzeczą jaką powinienem zrobić. Zbliża się dwudziesta druga. Na

 

szosie nie ma żywego ducha.

 

 

Jeśli komuś zamarzy się zaszlachtowanie mnie o zmroku , to zrobi to bez żadnych przeszkód.

 

Nim fakt ten dochodzi do mojej świadomości, zjeżdżam na parking. Światła Scanii zalewają

 

pusty, porośnięty wysokimi krzewami obszar. Nie ma szans, by ktoś przejeżdżający drogą

 

dostrzegł co się na nim dzieje.

 

 

Co ty robisz?!

 

Resztki zdrowego rozsądku nakazują wezwanie pomocy. Być może zrobiłbym to, gdyby nie

 

rażące światła pochłaniające tył mego samochodu. Serce wybija się z klatki piersiowej.

 

Nie dam się zastraszyć!

Chwytam maczugę i delikatnie otwieram drzwi Scanii. Dostrzegam Forda. To stary

kilkunastoletni model. Stoi około dziesięciu metrów ode mnie. Jego drzwi uchylają się

 

powoli. Płynący z reflektorów potok światła oślepia mnie na tyle skutecznie, że nie jestem w 

 

stanie rozpoznać zmierzającej ku mnie postaci.

 

Przeciągły dreszcz obiega ciało.

 

 

Kurwa, na pewno mają broń

Z mieszanki mroku i światła wyłania się kobieta. Jest niska, ma około pięćdziesięciu lat i 

duże, okrągłe okulary na nosie. Przystaje. Jej wzrok spoczywa na maczudze. Po chwili

odzywa się łamiącym głosem.

– Bogu dzięki, zatrzymał się pan – w jej oczach tlą się iskierki nadziei. Siwiejące włosy

 

połyskują w świetle reflektorów.– Mój samochód to taki wrak, który ciągle się psuje i 

 

właśnie chyba coś znowu nawaliło. Bez przerwy się dusi, a obawiam się stanąć, bo

 

akumulator jest słaby i mogłabym w ogóle nie ruszyć. Uczepiłam się pana w nadziei na

 

pomoc. Boję się utkwić na tym pustkowiu, różne rzeczy się tu ostatnio dzieją.

 

Zadzwoniłabym do męża, ale komórka mi padła. Jak pech to na całego. Może byłby pan tak

 

miły i pomógł mi. Proszę.

 

I to wszystko!? Przez to tyle stresu i obaw?! Stara baba w rozjechanym gruchocie?

– To pani mnie oślepiała – mówię surowym tonem.

 

– Słucham?

 

– Przez cały czas. Dobre trzy godziny. Przez panią głowa mi pęka i wyziębiam się.

 

– Ale ja dopiero pół godziny temu….

 

– CHOLERNYM CHAMSTWEM JEST JEŻDŻENIE ZE ŹLE

 

WYREGULOWANYMI ŚWIATŁAMI !!! PRZEZ TAKIE KURESTWO CIERPIĄ

 

PORZĄDNI KIEROWCY !!!

 

W tym momencie dostrzegam strach w jej oczach. Chce coś powiedzieć, ale jej słowa

 

grzęzną w gardle. Zdaje się kurczyć, zupełnie jakby uzmysłowiła sobie, że zjechanie na

 

ten parking było największym błędem jej życia.

 

– Nie może…

 

Pierwszy cios wbija maczugę w czaszkę uwalniając część jej kleistej zawartości. Odłamki

 

porozrywanych tkanek szybują w górę lądując na boku naczepy tira. Ciało kobiety obraca się

 

wokół własnej osi i pada na ziemię. Kawałek czegoś przypominającego mózg wypływa z 

 

głębokiej dziury oblekając gęstym śluzem bok opony Scanii. W pobliżu połyskują rozbite

 

szkła okularów.

 

– PRZEZ TAKIE ŚCIERWO TYLKO SIĘ ZDENERWOWAŁEM !!! MUSZĘ SIĘ OGRZAĆ

 

, ROZUMIESZ OOOGRZAĆ!!!

 

Głuchy dźwięk łamanych żeber nie przynosi ukojenia. Oczyma wyobraźni widzę

 

miażdżone organy, które po kolejnych ciosach maczugą muszą przypominać obślizgłą

 

papkę.

 

Należało ci się!

 

Dostrzegam mignięcie. Załamanie światła trwa tylko chwilę. Ktoś przebiega przed

 

reflektorami. Widzę dziewczynę sunącą w kierunku drogi.

 

– STÓJ !!! – próbuję przekrzyczeć jej histeryczny wrzask. Uciekinierka daje radę przebiec

 

kilka metrów, po czym pada na ziemię. Zaplątany w gałąź obcas buta w nienaturalny

 

sposób wygina kostkę. Teraz mogę jej się lepiej przyjrzeć. Nie ma więcej niż szesnaście

 

lat. Kolejny dzieciak.

 

 

– Zostaw mnie, błagaaamm….– histeria przemienia się w przerażenie – Nie rób mi krzywdy,,

 

proszeee…..

 

Nienawidzę jak skomlą o litość. Płaszczą się i wiją Wylizaliby ci buty, gdyby tylko mogli

 

uciec od śmierci. Nawet świnia ma więcej godności. Ta tu nie jest w niczym lepsza.

 

Zachowuje się tak, bo nie wie, że słabością nie można pozyskać niczyjego szacunku.

 

Zwłaszcza mojego.

 

Chwytam ją za bluzę i podnoszę. Idziemy w kierunku Scanii. Gdy dziewczyna zaczyna

 

wrzeszczeć zakrywam jej usta ręką.

 

– Krzycz, a skończysz jak ona.

 

Na widok zmasakrowanych zwłok osuwa się. Silny uścisk przywraca ją światu, czuję jednak,

 

że zaczyna się dusić. Odkrywam jej usta, a to uwalnia potok wymiocin omiatających

 

przydrożne krzaki. Spazmy trwają kilkadziesiąt sekund. W końcu dziewczyna uspokaja się.

 

Jest wycieńczona. Wciągam ją do kabiny i umiejscawiam na tylnej leżance.

 

– Przesuń się ! – nakazuję wciśniętemu w kąt łóżka dziecku – Pamiętasz, co mówiłem

 

o odzywaniu się? To najprostsza droga do surowej kary.

 

Dziecko przytakuje nie potrafiąc wydobyć z siebie dźwięku. Wtula głowę w kolana, tak że

 

widać jedynie jasne kucyki i oczy tygrysa wyhaftowanego na sweterku. Nie zwraca uwagi na

 

dziewczynę usadowioną obok. Wyjętą ze schowka taśmą klejącą zalepiam usta i ręce

 

histeryczki. Mam nadzieję, że wyrzygała się do końca, bo nie będę zatrzymywać się nim dotrę

 

do celu. Ten wydawał się zaś bliższy niż kiedykolwiek.

 

– Rusz się, a rozłupię cię na połowę – rzucam do nastolatki, która w tym momencie

 

nieruchomieje. Duże, błękitne oczy wyrażają bezgraniczny strach.

 

 

Muszę po sobie posprzątać. Zawsze przestrzegam tej zasady. Wiem, że mnie tropią, pętla się

 

zaciska. To o czym mówią w radiu to jedynie strzępy prawdy. Czuję przez skórę, że się

 

zbliżają. W końcu policja powiąże miejsca, z których znikają ludzie z moimi kursami i 

 

postojami. .

 

Presja jest ogromna. Pozostało niewiele czasu. Nie mogę go zmarnować. Zawijam maczugę w 

 

celofan i chowam za fotelem. Przy najbliższej okazji obmyję ją z krwi i kawałków ciała.

 

Zwłoki kobiety nie bez kłopotu wsuwam do worka. Dawno się przekonałem,

 

jak przydatny jest ten kawał materiału i wożę w zapasie kilka sztuk w schowku na

 

tyłach. Wciągam trupa do kabiny. Wiem, że nie uda mi się posprzątać do czysta.

 

Porozbryzgane kawałki pozostaną na parkingu, ale wątpliwe, by ktoś skojarzył je z ludzkimi

 

szczątkami. Raczej pomyśli o rozjechanym zwierzaku. Pełno ich wokoło.

 

Forda pozostawiam tam, gdzie stał. Gaszę tylko światła, by nie rzucał się w oczy. Przy

 

odrobinie szczęścia postoi tu parę dni. Wyciągam ze schowka tira szczotkę na długim kiju i 

 

zacieram ślady opon. Nie załatwi to sprawy, zdaję sobie z tego sprawę, ale przynajmniej

 

znacznie utrudni identyfikację pojazdu. To pozwoliło zyskać dodatkowy czas dwójce

 

włamywaczy, o których reportaż widziałem w telewizji. Przez moment wydaje mi się, że

 

słyszę dźwięk łamanych gałęzi, lecz otulająca parking cisza przekonuje mnie o pomyłce.

 

Wszystko jest w jak najlepszym porządku.

 

Odpalam silnik Scanii. Czuję się znacznie lepiej. Zaczynam odzyskiwać kontrolę.

 

 

 

Za każdym razem, gdy dochodzę do równowagi i poczucia spełnienia świat atakuje mnie

 

przeciwnościami. Wystawia na próbę, sprawdzając, czy zdam egzamin. Początkowo stres

 

przynosi tylko osłabienie. Później następują dreszcze i uczucie chłodu, których długo nie

 

potrafiłem przezwyciężyć. Zazwyczaj ogarniała mnie bezsilność, depresja prowadziła do

 

najgorszych myśli. W końcu przyszło objawienie. Odpowiedź tak prosta, że aż banalna. Jeśli

 

jesteś słaby, musisz się wzmocnić. Gdy jest ci zimno, ogrzej się. To takie proste.

 

Nie o zwykłe ciepło jednak tu chodzi, lecz o pierwotny płomień sprawcy mojego bólu. Musi

 

oddać ciepło, które wcześniej odebrał. W ten sposób zachowuje się naturalna cyrkulacja

 

energii, a ja żyję w zgodzie z naturą.

 

Los kieruje mnie zawsze w to samo miejsce. Jakby życie było mapą GPS , która

 

prowadzi do z góry określonego celu. W moim przypadku jest nim cegielnia starego

 

Jaszczyka, idealne miejsce, aby odnaleźć harmonię.

 

Silnik Scanii mruczy prezentując swą potęgę. Uwielbiałem to auto. Stanowi wzór

 

bezkompromisowej wyższości. Siedząc za kółkiem mam pewność, że nad wszystkim

 

panuję.

 

Z parkingu wyjeżdżam przed dwudziestą trzecią. Nikt nie zauważa tego, co zdarzyło się

 

przed kilkunastoma minutami. Gdy zajmuję miejsce na fotelu, las nadal szumi

 

usypiającą melodią nocy. Gdzieś w oddali pohukuje sowa. Okolicą zawładnął sen.

 

 

„…jutrzejszy dzień będzie chłodny i mglisty. Temperatura w całym kraju nie przekroczy

 

pięciu stopni Celsjusza. Na południu i północy spodziewamy się silnego wiatru.”

 

Tej nocy zaznam ulgi. Bogactwo doznań ukoi nerwy.

 

Zapominam o planowanym noclegu w Grębiszewie. Właściwie nigdy nie udaje mi się tam

 

dotrzeć. Nie ma szans, bym na zatłoczonym parkingu mógł odnaleźć ukojenie. Co innego w 

 

ustronnej cegielni.

 

Zanim odwiedzę dumę starego Jaszczaka muszę zadbać o zaopatrzenie. Powinienem pomyśleć o tym znacznie wcześniej, lecz roztargnienie jest jedną z cech, której nie potrafię przezwyciężyć. Staram się, czego rezultatem jest zapas worków i nowa miotła, ale w konsekwencji okazuje się że zawsze i tak czegoś brakuje. Znak na poboczu pokazuje, że za dwa kilometry będzie stacja Shella. Obliczam nerwowo sekundy, po czym moim oczom ukazuje się oślepiająca żółć. Zjeżdżam w zatoczkę, a następnie objeżdżam budynek, by zaparkować na jego tyłach. Nie chcę rzucać się w oczy bardziej, niż to konieczne.

Rozchylam zasłonę oddzielającą mnie od leżanki.

– Ruszcie się choć na chwilę, a przysięgam, ze zatłukę was jak szczury – staram się, aby mój głos był maksymalnie stanowczy. Wiem, że się boją, lecz strach powoduje różne reakcje. Jednych paraliżuje, innych dopinguje do działania. Mała jest przerażona. Od samego początku prawie się nie odzywa. Myślałem, że będzie chlipać za rodzicami, jednak jej obroną jest cisza. Wcisnąwszy głowę w kolana chowa się za murem milczenia. Starsza stanowi problem. To wojowniczka, która do końca będzie kombinować i myśleć o przetrwaniu. Znam takie. Potrzebne im specjalne bodźce.

– Pamiętaj o tym, co zaszło na parkingu – Maczuga znajduje się zaledwie centymetr od jej twarzy. Dostrzega zaschniętą krew i włosy. Zaczyna się trząść. Znów widzę przerażenie w jej oczach. Jest moja.

Na stacji nie ma samochodów. Sklep jest zamknięty, a zakupów można dokonywać wyłącznie w okienku. Zaspana blondynka spogląda na mnie z wyrzutem.

– Słucham? – metaliczny dźwięk dobiega z głośniczka

– Dwie wody niegazowane proszę – mówię ukrywając się pod daszkiem czapeczki – I butelkę rozpałki do grilla.

Dziewczyna penetruje pułki w poszukiwaniu zamówienia. Po lewej stronie dostrzegam kamerę. Chowam się w przeciwległym rogu.

– Jeszcze zapałki i mocny Ibuprom – kobieta upycha zakupy do stalowej szuflady, po czy przepycha na moją stronę.

– Dwadzieścia sześć, pięćdziesiąt.

Płacę i szybkim krokiem zmierzam w kierunku Scanii. Gdy znajduję się w połowie drogi, na stację zajeżdża samochód. Policyjny radiowóz parkuje kilka metrów ode mnie.

 

Nie panikuj

Wysoki mężczyzna wychodzi na zewnątrz i przeciąga się leniwie. Mówi coś do towarzysza, po czym rusza w kierunku okienka. Mijając mnie przygląda się podejrzliwe.

 

Rozpoznał mnie? Mają jakiś portret? To już?

Staram się zachować spokój. Nie przyspieszam, ani nie zwalniam. To chyba dobra taktyka, bo nic się nie dzieje. Mijam budynek i oblewa mnie zimny pot. W kabinie Scanii dostrzegam niepokojący ruch. Firanka rozchyla się ….Kurwa, to ta gówniara. Co ona…?

– Proszę pana. Proszę się zatrzymać, chciałbym zamienić z panem słowo.

Staję. Co teraz? Wszystko przez moje cholerne roztargnienie. Ucieczka nie ma sensu. Do

 

wozu i tak nie dobiegnę w takim tempie, by odpalić i próbować zwiać. Do tego dziewczyna

 

kombinuje i może się uwolnić.

 

 

Dlaczego akurat teraz, kiedy odnajduję równowagę.

Z tyłu za paskiem mam nóż. Nieduży, ale wystarczający, by zadźgać gliniarza.

 

Odwracam się.

 

– To pana samochód ? – pyta policjant. Jest dość dobrze zbudowany, trudno będzie go

 

pokonać.

 

– Tak – odpowiadam tonem, który mam nadzieję imituje znużenie i zniecierpliwienie.

 

– Z daleka pan jedzie?

 

– Wracam z towarem z Moskwy – mówię spokojnie – A o co chodzi?

 

Firanka szamocze się coraz bardziej. Oczyma wyobraźni widzę dziewczynę uwalniającą się z 

 

więzów.

 

Trzeba było ją załatwić na miejscu

Udając, że zakupy mi ciążą, przesuwam się w lewo, by podeprzeć się stojącego opodal słupka

 

i maksymalnie odciągnąć wzrok policjanta od Scanii.

– Szukamy pewnego auta i pomyślałem, że może coś pan widział – policjant podchodzi

 

niebezpiecznie blisko – To Ford Escort, rocznik dziewięćdziesiąt cztery, niebieski.

 

Podróżowała nim matka z córką. Przed godziną otrzymaliśmy zgłoszenie o zaginięciu. Nie

 

zauważył pan podobnego pojazdu gdzieś na trasie, albo poboczu? Podobno był w 

 

nienajlepszym stanie. Może po drodze był jakiś wypadek, lub stłuczka?

 

Udaję zamyślenie. Jeśli ta dziwka się uwolni to po mnie. Nie ważę się spojrzeć w kierunku

 

ciężarówki.

 

– Nie, raczej nie – odpowiadam – Pogoda jest paskudna, więc skupiam się

 

maksymalnie na trasie. Nie zauważyłem niczego specjalnego. Niestety – wzruszam

 

ramionami

 

– W porządku – policjant wydaje się zawiedziony – Jeśli jednak coś pan zaobserwuje proszę

 

dzwonić pod numer alarmowy.

 

– Jasne

 

Mundurowy odwraca się i idzie w kierunku dziewczyny w okienku. Oddycham głęboko i przyspieszając nieco zmierzam do samochodu. Otwieram drzwi pasażera, te są bowiem po stronie niewidocznej ze stacji. Dziewczyna siedzi na podłodze. Taśma na rękach jest niemal rozerwana. Sprytna suka pocierała ją o stalowe mocowanie fotela. Mocnym ciosem nokautuję ją na tyle skutecznie, że traci przytomność. Stróżka gęstej krwi spływa jej z nosa.

– Teraz nic już nie wykombinujesz. Ty i twoje ciepło należycie tylko do mnie.

Odpalam Scanię i wyjeżdżam powoli z terenu stacji. Widzę jak policjant dyskutuje z dziewczyną. Zapewne zadaje jej te same pytania. Spogląda w moją stronę, nasze spojrzenia krzyżują się na sekundę, po czym wraca do rozmówczyni.

 

Zapamięta mnie. Cokolwiek się zdarzy w końcu przypomni sobie o samotnym kierowcy tira robiącym nocą zakupy na stacji.

 

Wyjeżdżam na drogę powiatową 242. W lusterku wstecznym widzę tylko czerń. Los mi sprzyja.

Po przejechaniu dwudziestu kilometrów zbaczam na drogę gminną. Znam tę trasę na

 

pamięć. Po pięciu minutach widzę zarośnięty chaszczami zjazd. Niegdyś była tu

 

żeliwna brama i brukowana nawierzchnia. Teraz zarówno bramę, jak i kostkę rozkradziono

 

pozostawiając dziurawy beton. Tir wjeżdża na podwórze. Pusty plac i zdewastowany budynek

 

dopełniają obrazu zniszczenia. Kilkanaście lat temu funkcjonowała tu prężna firma. Cegielnia

nie nadążała z produkcją, a ja z kursami z towarem. Potem wszystko padło. Po śmierci

właściciela, starego Jaszczyka, który dzięki bumowi budowlanemu początków lat dziewięćdziesiątych nieźle się ustawił, interes przejął syn. Dla tego niestety priorytetem stało się zalewanie gardła wódą. Tylko dzięki niejasnej sytuacji prawnej i trudnościach w ustaleniu prawowitego właściciela, bowiem Jaszczyk jako jurny chłop dochrapał się licznego potomstwa z niejedną kobietą, działka wraz z budynkami nie została sprzedana. Cegielnia umierała więc strasząc brzydotą i wspomnieniem zmarnowanej szansy. Pamiętam kursy z Trójmiasta wysłużonym Starem i oczekiwanie w kolejce po towar. Wtedy ludzie tacy jak Jaszczyk dyktowali warunki gry. Niektórzy byli niezłymi skurwysynami-dorobkiewiczami, ale akurat w nim tkwiła nutka pozytywisty. Wierzył, że uczciwie pracując przykłada się do wydźwignięcia tego kraju na nogi.

– To piękne uczucie wiedzieć, że coś, co robisz daje dom tysiącom ludzi – mówił zbierając wygłodniałych, spragnionych i zmęczonych kilkunastogodzinną jazdą i oczekiwaniem kierowców w stodole na tyłach zabudowań. Częstował domową kaszanką, szynką i swojskimi pomidorami, których smak czuję do dziś – Mój dziadek miał cegielnię jeszcze przed wojną pod Lwowem i naopowiadał mi tyle historii, że się w końcu zaraziłem. Nie żałuję. Kiedyś zapakuję się do swojego Poloneza i objadę wszystkie miejsca, które brały ode mnie towar. Może zrobię kilka zdjęć. Taka izba pamięci, to chyba niezły pomysł.

Jaszczyk był twardy. Oparł się nawet zakusom pruszkowskich zbirów. Wykończyło go serce, a marzenia utonęły w szklance wódki ukochanego syna. Lubiłem kursy do tej cegielni. Jednak to nie osoba właściciela najbardziej mnie fascynowała. Urzekło mnie coś, co mi pewnego razu pokazał.

– To tu tkwi cała tajemnica, kręgowy piec Hoffmana, najlepszy jaki stworzono w tym biznesie – Jaszczyk opowiadał z niekłamaną fascynacją o sercu swojej cegielni. Pokazywał dozowniki węgla i wyrób materiału na cegły. Widziałem również proces wypalania i wtedy tak naprawdę poczułem prawdziwe ciepło. Specyficzny zapach połączony z aurą nieziemskiej potęgi. Dla nich był to tylko piec, dla mnie twórca energii ładującej wewnętrzne akumulatory. Upadek cegielni był ciosem. Długo nie mogłem się pozbierać, aż w końcu musiałem tu przybyć. On mnie wzywał. Chciał dać mi ciepło. Specyficzne, niezwykłe i prawdziwe.

Parkuję samochód i gaszę silnik. Odczekuję parę minut w ciszy. Cegielnia jest oddalona od najbliższych zabudowań o dobre trzy kilometry. Małe szanse, by ktoś dostrzegł nawet takiego potwora jak Scania, ale wolę nie ryzykować. Odczekanie pewnego czasu jest stałym rytuałem. W końcu cisza zaczyna ciążyć.

 

To już pora

Odsuwam firankę. Dziewczyna powoli dochodzi do siebie. Opuchlizna przykrywa lewą część twarzy i oko. Trochę mi głupio, że musiałem ją uderzyć, w końcu to jeszcze dziecko, ale nie miałem wyjścia. Sytuacja zaczynała stawać się krytyczna. Mała bez zmian, pogrążona jest w letargu. Swoją drogą to nie jest naturalne zachowanie. Zaczynam mieć podejrzenia wobec jej rodziców. Kim trzeba być, aby wytworzyć w dziecku takie reakcje? Wiele wskazuje na to, że spotkanie ze mną będzie dla niej ostatecznym wyzwoleniem.

Zabieram niezbędne rzeczy i opuszczam kabinę zamykając drzwi na zamek. W tym miejscu nie wydarzy się nic niespodziewanego, ale lepiej nie ryzykować. Światło latarki otwiera mi drogę do cegielni.

 

Minęło sporo czasu. Ile? Pięć długich miesięcy

 

Choć cegielnia nie funkcjonuje, bez problemu wychwytuję wspaniały zapach. To pierwszy etap. Kłódka tkwi na swoim miejscu. Wszystko wskazuje na to, że nikt tu nie zaglądał. Uchylam drzwi. Mój wzrok spoczywa na piecu. Jest wspaniały.

 

Czekałeś na mnie. Wiem, że tak. Jesteśmy od siebie uzależnieni

Wchodzę do pierwszej komory. Zawsze od tego zaczynam. Rozkopuję popiół w poszukiwaniu szczątków. Kości i czaszki układam zawsze w kącie. Są świadkami przezwyciężania mego bólu. Mam do nich szacunek, bowiem za życia poświęcili się, by oddać mi ciepło. Na honorowym miejscu znajdują się dwie czaszki. Większa i całkiem mała.

Nie pamiętam, bym je tam układał.

 

To wyziębienie przytępia jasność umysłu. Dlatego tu jesteś

 

Czaszki są osmalone i nadtopione, ale to nie najważniejsze. Dla mnie są specjalne, jedyne w swoim rodzaju. Tulę je z miłością.

 

Gdybyś na mnie czekała moglibyśmy być szczęśliwą rodziną. Starałem się, ale nie dałaś mi szansy. Zabrałaś ciepło, którego tak potrzebuję.

 

Odkładam szczątki na miejsce. Kącikiem rękawa ocieram łzy. Te spotkania zawsze mnie wzruszają. W końcu biorę się w garść i zabieram do pracy. Wychodzę z komory i ruszam w kierunku zbiorników z węglem. Są niemal pełne. Uzupełniłem je ostatnim razem, gdy jeździłem jeszcze dla Kompanii Węglowej. To była szansa, której nie mogłem przegapić. Rozpalenie pieca jest żmudnym procesem, ale potrzebna mi tylko jedna komora, a temperatura nie musi być bardzo wysoka. Zalewam naftą rozpalarnię i zasypuję drewnem. Płonąca zapałka sprawia, że wnętrze wypełnia żółte światło. Zamykam drzwi. Za kilka minut temperatura osiągnie taki pułap, że będę mógł wrzucić pierwszy podajnik węgla. Ciepło rozchodzi się po całym pomieszczeniu. Uwielbiam to. Mijają minuty, a temperatura rośnie. Odczekuję chwilę i szybkim pociągnięciem umiejscowionej po prawej stronie wajchy zasypuję zbiornik węglem. Za godzinę czarne kamienie zamienią się w żarzące wulkany energii.

Wracam do samochodu. Wojowniczka odzyskała kontrolę nad ciałem. Odklejam jej usta.

– Co chcesz zrobić? – pyta płaczliwym tonem – O co ci chodzi? Proszę, nie rób nam krzywdy. Nie wydamy cię, tylko nas puść.

Naiwność zmieszana z głupotą bywa zabawna. To nie ja, ale jej matka doprowadziła do tej sytuacji. Oślepiając mnie światłami była jak pasożyt podłączający się do krwioobiegu ofiary. Wysysała ze mnie ciepło doprowadzając do uzasadnionej złości. Świat jest tak poukładany, że długi trzeba spłacać i to wkrótce się wydarzy.

– Wysiadaj ! – rzuciłem chłodno. Opierała się, więc mocnym szarpnięciem wypchnąłem ją z kabiny

– Teraz ty ! – wskazałem na mniejszą dziewczynkę . Ta opuściła auto bez oporu.

– Czego chcesz od niej świrze !!! – nastolatka znów zaczęła być agresywna – To przecież tylko dziecko. Ma pięć lat. To cię kręci? Wykorzystywanie dzieci?!!

 

Wykorzystywanie? Rzeczywiście była tak głupia, żeby myśleć iż chcę po prostu się z nimi zabawić?

– Jeszcze słowo, a zatłukę cię na miejscu – muszę przyznać, że naprawdę mnie zdenerwowała. Za kogo ona mnie uważa? Jakiegoś zboczeńca? – Jesteście jak robactwo toczące ten świat. Gracie na nerwach porządnym ludziom i nic was nie obchodzą konsekwencje swojej destrukcyjnej działalności. Nie pozwolę, by uszły płazem zarówno wybryki twojej matki, jak i rozlewanie przez tę gówniarę wody na podłodze w męskiej toalecie. Przecież mogłem się poślizgnąć i skręcić sobie kark!!! Dlaczego nie poszłaś do damskiej!!!? Zrobiłaś to specjalnie!!! Przez takie gówno tylko się wyziębiam. Słyszysz!!!?

Zrozumiała swój błąd, dostrzegłem to w jej oczach. Powoli zdaje sobie sprawę, co naprawdę je czeka i czuje śmiertelny strach.

Prowadzę je do cegielni. Przed wejściem rozglądam się, lecz nie dostrzegam niczego niepokojącego. Okolica jest spokojna. W końcu przekraczamy próg. Ciepło i mój ulubiony zapach są już dobrze wyczuwalne. Otwieram wrota pierwszej komory.

– Włazić ! – rozkazuję

 

– Co to jest ? Ty chyba nie chcesz….?

 

– WŁAZIĆ!!!

 

Wpycham nastolatkę do wnętrza. Mała wpada razem z nią.

 

– Wypuść nas psycholu! RATUNKUUUU….!!!! Jezu, co tu jest? To jakiś cholerny cmentarz.

 

RATUNKUUU……!!!

 

Wracam do samochodu po worek z kobietą. Wrzucam go do komory odpierając histeryczne ataki dziewczyny. Wrzeszczy w niebogłosy nie wiedząc, że nikt nie usłyszy jej lamentów.

Teraz, teraz, to ta chwila

Żar wypełnia komorę. Czuję, jak zbawcza energia spływa na moje ciało. Jest coraz cieplej. Przykładam ręce do ścian pieca. Parzy. To ból narodzin nowego człowieka.

NIE DAM SIĘ !!

 

Nie potrafię opanować emocji.

 

JESTEM SILNY !!!

 

Piec cyka wspaniałą melodię zwiastującą powstanie nowej energii. Tak jest dzisiaj, jak i przed

pięcioma miesiącami podczas rodzinnej wycieczki „ostatniej szansy” do Warszawy. Dreszcze ustają, podobnie ból głowy. Wycie nieopisanego bólu rozchodzi się wokół. W końcu milknie. Piec połknął kolejne ofiary. Pozostaliśmy sami. Ja, on i ciepło. Moje ciepło.

 

 

·

 

 

Gdy się budzę czuję nieopisane pragnienie. Wychylam ciurkiem litrową butelkę wody. Jest wspaniale. Z każdą tu wizytą mój potencjał rośnie. Zyskuję nową świeżość, jestem silniejszy i bardziej odporny. Skóra na rękach pokryta jest bąblami i żywymi ranami. Tak jest zawsze, ale okres gojenia przebiega niezwykle szybko. Połykam cztery tabletki mocnego Ibupromu. Powinny złagodzić ból na tyle, bym mógł prowadzić samochód. Muszę opuścić cegielnię, nim się rozwidni. Za dnia może dostrzec mnie ktoś przejeżdżający pobliską drogą. Zanim ruszę czyszczę dokładnie maczugę. Upewniam się, że piec wygasł. Nie zaglądam do komory. Smród ludzkiego ciała jest zbyt odpychający. Mógłby zachwiać harmonię doznań. Gdy dotrę tu następnym razem nieprzyjemny zapach wywietrzeje. Pozostanie woń energii życia.

Wyprowadzam Scanię na drogę powiatową. Cofam się w kierunku „krajówki”, by potem

 

prostym kursem mknąć w ku Gdyni.

 

– Jak tam dróżka do stolicy? – rzucam szczęśliwy do mikrofonu CB radia – Jakieś suszarki?

 

Po kilku sekundach ciszę w eterze przerywa trzask.

 

– Czysto przyjacielu – odpowiada nieznany głos

 

– Czysto, sucho, tylko jechać. Dzięki za info.

 

– No i ciepło – słyszę po chwili

 

– Słucham?

 

– To wspaniałe ciepło, którym nas wszystkich ogrzewasz.

 

Zamieram. Scania mknie przed siebie pozbawiona kontroli.

 

 

 

Koniec
Nowa Fantastyka