- Opowiadanie: pedzel44 - SD 324

SD 324

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

SD 324

Ich twarze spoglądały na mnie z wysoka. To Im służę, to przed Nimi jestem odpowiedzialny. Moi Mistrzowie. Moje Natchnienie, moja Perła, moje Życie i Śmierć. Oni… zrobię wszystko, żeby powrócili. Tak niewiele brakuje by Ich wskrzesić. Co teraz mam robić?

Słyszę Was! Portrety moich Mistrzów podwieszone pod sufitem w owalnej komnacie. I jestem tylko ja i Wy. Słyszę jak do mnie przemawiacie. Już jesteśmy tak blisko? Całe szczęście! Powrócicie w wielkiej chwale! Wy, którzy dajecie światło… jesteście Światłem!

Odwracam od Nich wzrok. Teraz muszę Ich opuścić. Wszystko dla Nich. Dla Nich się poświęcam. Zanim jednak przejdę przez grube dębowe drzwi obite żelaznymi ćwiekami, to najpierw spojrzę w stojące nieopodal kryształowe lustro. Kiedyś Im dorównam? Cicho wzdycham. Zza fałdów płaszcza wyjmuję długi dobrze zaostrzony nóż o lekko zakrzywionej rękojeści. Odsłaniam prawe przedramię. Całe w bliznach… to poświęcenie… unoszę wysoko sztylet i naznaczam kolejną linię. Krew skapuje na posadzkę… mdleję… mdleję… dla Was… wszystko to dla Was!

 

***

 

Ciemność. Nie chcę otwierać oczu. Nie teraz. Krople deszczu rozbijają się o mój policzek. Mokro. Przesunąłem palcami po podłożu… asfalt. Otwieram oczy. Jest noc. Nieprzenikniona i pusta. Jak się tutaj znalazłem? Starałem sobie przypomnieć, jednak jedyne co się odezwało to tępy ból w mojej głowie. Powoli wstałem i otrzepałem się z brudu. Zdałem sobie sprawę, że jestem nago.

Nieważne jak się tutaj znalazłem… kim ja w ogóle jestem? Przyjrzałem się sobie uważnie. Nic nadzwyczajnego oprócz dziwnych czarnych tatuaży na prawym przedramieniu układających się w dosyć nieregularne, niekiedy przecinające się linie. Powoli ruszyłem przed siebie mając nadzieję, że gdzieś tam dalej znajdę odpowiedzi.

Nic nie wyglądało znajomo. Oślepiły mnie jakieś światła. Z dużą prędkością coś poruszyło się przede mną i zniknęło w oddali. Widziałem już tylko czerwone światło tego czegoś. Szedłem dalej… dalej w nieznane, zatracając się w międzyczasie w coraz to większej niepamięci. Wszystkie przedmioty… te świecące słupy, te wysokie budowle. Wszystko było jakby znajome, jednak nie potrafiłem ich nazwać.

Po jakimś czasie znalazłem się na jakimś sporym placu, po którego środku stał pomnik. Twarz, która na mnie spoglądała była dziwnie znajoma… odniosłem wrażenie, że podświadomie zmierzałem w tym kierunku. Jednak nie odzyskałem choćby strzępu własnych wspomnień.

– Ty… – odezwał się czyjś głos. Przestraszyłem się.

– Ja? – spytałem.

– Ech… – westchnął tamten i wyszedł z cienia pomnika. W ręku trzymał mały pakunek.

Spojrzałem na niego. Był ubrany w długi skórzany płaszcz. Jego twarz była bardzo tajemnicza. Średniej długości włosy, dosyć zadbane. Głębokie sińce pod oczami wskazywały na zmęczenie. Na twarzy miał kilkudniowy zarost. Jego dłonie (podobnie jak moje przedramię) były naznaczone tymi samymi tatuażami. Coś mi mówiło, że mogłem mu zaufać.

Mogliby w końcu postarać się o lepsze metody… z czymś takim… ech… – wyszeptał nieznajomy, po czym rzucił mi pakunek. Odruchowo złapałem.

– Co to? – spytałem, a kiedy nie uzyskałem odpowiedzi, otworzyłem. W środku była bielizna, spodnie, buty, koszula i kurtka.

– Ubieraj się. – powiedział cicho. Usłuchałem. Tak naprawdę poczułem, że jest mi zimno. – Paskudna pogoda tutaj… ale lepsza niż… ech… no tak, ty nic nie pamiętasz. Jestem Samuel. Nic po prawdzie teraz ci nie wyjaśnię, bo nie mamy na to czasu. Musimy działać.

Słuchałem go uważnie. Byłem już ubrany.

– Działać? – ograniczałem się tylko do pytań.

– Tak. Musisz zanieść „To” pod „Ten” adres. – wręczył mi karteczkę z adresem i mały pakunek do ręki. – Nie masz prawa „Tego” otwierać! Tutaj masz mapę. – dał mi ją. – Teraz możesz iść.

– Ale… – zacząłem.

– Żadnych ale! Wszystko teraz zależy od ciebie. Zrób o co ciebie proszę… potraktuj to jako podziękowanie w zamian za te ubrania. Inaczej chodziłbyś goły po mieście.

Nie odpowiedziałem nic więcej. Co mi szkodzi? Może podczas tej całej podróży dowiem się czegoś więcej. Już miałem odejść, kiedy Samuel odezwał się ponownie.

– Oni na ciebie liczą… nie zawiedź Ich… i nas. – nie wiedziałem co miał na myśli, jednak nie protestowałem. Kimkolwiek by nie byli ci „Oni” to nie zaszkodzi pomóc. Może będą w stanie pomóc i mnie?

 

***

 

Słońce powoli wstawało. Na całe szczęście trafiłem na miejsce. Spojrzałem na kartkę, którą dał mi Samuel. Tak… to na pewno ten adres. Mam szukać… nazywa się… Natasza… jakbym skądś je znał…

Dzielnica, w której się znalazłem była zaniedbana. Stare rozpadające się budowle. Niektóre drewniane. Niektóre najwyraźniej opuszczone. Szukałem numerku piętnastego. Trudne zadanie. Wszystkie tabliczki były wyblakłe.

Po krótkiej chwili znalazłem to czego szukałem. Podszedłem do drzwi i zapukałem do nich. Stałem tak dłuższą chwilę, kiedyś ktoś nieśmiało uchylił drzwi, by sprawdzić kto przychodzi.

– Serj? – usłyszałem kobiecy głos. Drzwi się otworzyły i wszedłem do środka. Było tutaj dosyć ciemno, nie licząc jednej palącej się w kącie samotnej świecy. Kobieta zamknęła za mną pośpiesznie drzwi, po czym do mnie podbiegła i pocałowała mnie w policzek. Spojrzałem na nią z ciekawością.

– Jesteś Natasza? – kobieta cicho zaszlochała, ale po chwili się opanowała i skinęła głową. – Przysyła mnie Samuel. Mam coś… – dałem jej pakunek. Wzięła i schowała go do kieszeni spodni.

Dopiero teraz zauważyłem, że była bardzo ładna. Może trochę brudna, zaniedbana… włosy przetłuszczone… jednak… jej cera, jej twarz, jej usta i oczy były nadzwyczaj cudowne. Milczeliśmy. Natasza spoglądała na mnie z lekkim przerażeniem.

– Mam na imię Serj? – potwierdziła skinieniem głowy. – Znamy się. – po policzku Nataszy spłynęła łza. Nie miałem pojęcia jak zareagować.

Och… dlaczego znowu ciebie? – wyszeptała.

– Znowu? – pokręciła tylko głową. Podeszła do szafki stojącej nieopodal i wyjęła z jej szuflady coś ciężkiego. Poznałem. Ugięła się jej lekko ręka. Podeszła do mnie. W ręku trzymała kolejny przedmiot, którego nie potrafiłem nazwać, choć wiedziałem, że wyglądał znajomo.

– Wiesz co to? – podsunęła mi to „coś” pod oczy. Poruszyłem przecząco głową. – Weź to do ręki.

Usłuchałem. Przedmiot był metalowy, zimny. Oglądałem go długo i uważnie. Nacisnąłem coś co przypominało mi mały metalowy języczek. Usłyszałem znajome kliknięcie. Na to kliknięcie pewne strzępy informacji na temat tego przedmiotu powróciły. „Pistolet”. Tak… to definitywnie pistolet. To co nacisnąłem to był „spust”… wyjąłem „magazynek”. Brakowało „nabojów”. Upuściłem broń na podłogę. Wiem do czego służy… wiem… obraz krwi… śmierć… nie! Skąd tyle wiedzy na temat tej broni. Jak to możliwe, że wiem o niej tyle, a nie wiem kim jest Natasza, chociaż ona wydaje się mnie znać. Jak to możliwe, że wiem czym jest pistolet, wiem do czego służy… znam jego budowę… a nie wiem kim jestem ja sam? Dlaczego? Zakręciło mi się w głowie i upadłem na podłogę. Straciłem przytomność. Słodka niewinność snu… nareszcie… odprężenie…

 

***

 

Otworzyłem oczy z nieukrywanym trudem. Tak bardzo chciałem pozostać sam. W tej pustce i ciemności.

Nade mną stała Natasza i ocierała moje czoło szmatką zmoczoną w zimnej wodzie. Wyjaśniła, że gorączkuję… a więc tak nazywa się to uczucie, gdy temperatura ciała jest nienaturalnie wysoka.

– Gdzie pistolet? – spytałem.

– Schowałam. Nie chciałam, żeby… żeby sprawiał ci kłopoty. Nie zareagowałeś dobrze. – kąciki jej ust wygięły się w nieznacznym uśmiechu. Obserwowałem ją uważnie. Nie potrafiłem sobie jej przypomnieć.

– Kim byłem?

– Nie mogę ci powiedzieć. Nie tutaj. Nie teraz. Jesteś Serj. Jesteś… mi bliski. Uwierz w to. – nie wiedzieć dlaczego, ale po raz kolejny posłuchałem nieznajomego. Sprawiała wrażenie dobrej osoby. – Odpoczywaj. Jason zaraz tu przyjdzie.

– Kim jest Jason?

– Odpoczywaj. – przetarła moje czoło. Zamknąłem oczy i ponownie oddaliłem się w krainę snów.

 

***

 

Nic nie znaczące obrazy pojawiające się i znikające z zawrotną prędkością. Na żadnym z nich nie potrafiłem się skupić, toteż nie pamiętałem czego dotyczyły. Cały ten zamęt kolorów i doznań nagle ustał… pojawiła się biel. Czystość i spokój.

I wtedy widzę samego siebie poruszającego się w tym nieskazitelnym krajobrazie. Czystość i spokój. Biel. Wszystkie troski zostały ukojone. Pojawia się silne światło…

Ciemność… zapach śmierci… i znów powrót do bieli i do tego silnego światła. Ktoś mnie woła… ktoś mnie obserwuje… ktoś przyjazny.

I znów natłok obrazów i myśli, doprowadzający moją biedną głowę do szału. Obrazy stają się rozmazane i niewyraźne. Coś przyśpiesza… coś się kończy, coś zaczyna.

Po raz kolejny ciemność. Jednak teraz jest inna niż poprzednio. Nie czuję strachu… lecz wspaniałą błogość umysłu… umysłów? Ja i ktoś inny? Ja… dwóch? Koniec… początek? Nie… a może?

Czerń staje się jeszcze ciemniejsza… tak ciemna, że nie widzę już rysów własnego ciała. Tak. To definitywnie jest błogi stan.

 

***

 

– Nie będzie żadnych problemów? – odezwał się nieznajomy mi głos. Udawałem, że jeszcze śpię. Nie otwierałem oczu.

– Myślę, że mi zaufa…

– Masz jakieś zdjęcia?

– Przecież… zabronili…

– Może… ale inaczej może nie poskutkować.

Nie miałem pojęcia o czym rozmawiali, ani tym bardziej kim była ta druga osoba. Postanowiłem otworzyć oczy. Od razu spostrzegła mnie Natasza. Podbiegła do mnie i zapytała jak się czuję. Nie odpowiedziałem. Byłem bardziej zajęty przybyszem stojącym po środku pokoju.

Był mężczyzną ani to młodym ani starym. Gęste średniej długości włosy. Lekko kręcone, a gdy je przeczesał, zauważyłem, że końcówki jego uszu były lekko szpiczaste. Wzbudzał on moją ciekawość. Jego lewe oko było nieznacznie mniejsze od prawego. Patrzył na mnie lekko mrużąc powieki. Szary kolor oczu. Usta wykrzywione w uśmiechu, którego nie mogłem rozszyfrować. Jego strój był niepowtarzalny, trudny do opisania. Mimo, że jego ubrania były tylko i wyłącznie w kolorze czarnym, to i tak sprawiał wrażenie osoby wyróżniającej się z tłumu.

Dosyć szerokie ramiona. Średni wzrost. Prawa noga lekko ugięta. Lewa ręka do połowy tkwiła w kieszeni. Spojrzałem na dłoń jego prawej ręki. Śmieszne… długie palce… kwadratowe dłonie… zgrabna, a zarazem jakby silna.

Jednym słowem sprawił na mnie wrażenie. Nawet nie wiem jak to nazwać. Pozytywne… negatywne… nie… był intrygujący. Taki ktoś na pewno potrafi zaskakiwać.

– Jak się czujesz? – spytała ponownie Natasza.

– Dobrze. – oderwałem wzrok od nieznajomego. – Kto to?

– To? To jest Jason. Opowiadałam ci o nim. Przyszedł się z tobą spotkać.

– Znamy się? – zwróciłem się do Jasona.

– Jesteśmy przyjaciółmi… bardzo dobrymi. – odpowiedział dopiero po kilku dobrych minutach. Jego głos był głęboki. Ważył każde słowo, jakby się czegoś obawiał. Natasza patrzyła na niego z nieukrywanym strachem.

– Nie pamiętam. – odpowiedziałem. Rozbolała mnie głowa i padłem na poduszki.

Jason usiadł na krześle obok kanapy, na której leżałem. Wciąż uważnie mnie obserwował. Natasza zaproponowała, że zrobi nam herbaty (lub jakkolwiek się to nazywało). Gdy szła do kuchni Jason złapał ją za ramię i coś wyszeptał jej do ucha. Znów usłyszałem słowo „zdjęcie”.

– Więc… jak się trzymasz? – zapytał niespodziewanie Jason. Tak spontanicznie i wesoło, że zdołałem odpowiedzieć jedynie „Dobrze”, po czym milczeliśmy dopóki nie wróciła Natasza z tacą w rękach.

Zjadłem trochę chleba z serem. Poznałem smak herbaty (tylko zapomniałem, że tak się właśnie nazywała). Przez chwilę miałem uczucie sielankowości tej całej sytuacji… pomijając oczywiście brak ożywionej rozmowy na bzdurne tematy. Skończyliśmy jeść. Skończyliśmy pić. Natasza i Jason patrzyli na mnie.

– Co się stało? – zapytałem.

– Musisz coś zrozumieć… musisz coś dla nas zrobić. – powiedział Jason.

– Skąd mam wiedzieć, że tylko nie udajecie moich przyjaciół, że mnie nie wykorzystujecie?

– Gdybyśmy mogli ci wszystko dogłębnie wyjaśnić… – westchnęła Natasza. – Zrozum. Nie możemy tego zrobić… dla twojego dobra. – zaszlochała.

– Uwierz… jesteśmy przyjaciółmi. – dokończył za nią Jason. – Zawieziemy ciebie w pewne miejsce… tam zdecydujesz, czy możesz zrobić to o co ciebie poprosimy.

Milczałem. Nie chciałem odpowiedzieć. Bałem się. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że do tej pory mocno ryzykowałem. Nie wiedziałem nic o tych ludziach. Oni natomiast zdawali się wiedzieć o mnie bardzo dużo, jednak nie chcieli mi powiedzieć o co chodzi. Z drugiej jednak strony część mnie usilnie im ufała. Jakbym intuicyjnie wiedział, że właśnie oni nie mogą mnie skrzywdzić.

– Zgoda. – odpowiedziałem krótko. Parę minut później byliśmy na zewnątrz.

 

***

 

– Pojedziemy samochodem. – powiedział Jason. Wskazał ręką pojazd (ze względu na mnie). Wsiadłem na przednie siedzenie. Z tyłu usadowiła się Natasza. Jason prowadził.

Jadąc tak milczeliśmy wszyscy zupełnie. Kusiło mnie, żeby zapytać jakie mają dla mnie zadanie, jednak powstrzymywałem się. Droga była pusta. Miasto wydawało się dziwnie puste.

Niespodziewanie na środek ulicy wyszedł mężczyzna z pistoletem w ręku. Celował w naszym kierunku. Jason ostro zahamował. Wtem pojawili się jeszcze dwie osoby w kominiarkach na twarzy. Ci celowali w nas z o wiele większej broni (przypomniała mi się nazwa… karabin… lub coś w tym tonie). Natasza zaczęła mówić coś po cichu. Jason zbladł. Usłyszałem strzały…

 

***

 

Nie! Nie! Zawiodłem Was! Tak nie miało być… dlaczego… ja… nie zasługuję. Trzeba tam wrócić… trzeba… ach… jak… nie! Oni wszyscy… oni! Krew!

– Serj! – usłyszałem za swoimi plecami głos Samuela.

– Bracie! – odwróciłem się. – Musimy coś zrobić… jeszcze… jeszcze nie jest za późno! – Samuel patrzył na mnie z uwagą.

– Masz szczęście braciszku, że znoszę to lepiej niż ty. – krzywo się uśmiechnął. Przeszedł przez jedne drzwi i wrócił po chwili z karabinkiem snajperskim. Kiedy się przygotowywał wszystko mu objaśniłem.

Samuel przewiesił broń przez plecy. Podszedł do kryształowego lustra. Wyjął nóż o falistym ostrzu (inny niż mój). Wzniósł ostrze wysoko. Słyszałem jego cichą modlitwę. Przeciął skórę na nadgarstku. Na podłogę pociekła krew… po chwili Samuel przeszedł przez grube dębowe drzwi obite żelaznymi ćwiekami. Teraz sam zacząłem tracić świadomość… ach… Samuelu… bracie… co bym bez ciebie począł?

 

***

 

Usłyszałem strzały… uzbrojeni mężczyźni stojący przed nami padli trupem. Jason rozejrzał się, po czym ruszył z piskiem opon przejeżdżając po świeżych zwłokach. Usłyszałem dźwięk miażdżonych kości.

– Nie powinniśmy się zatrzymać? – obróciłem się do tyłu. Jason jechał tak szybko jak tylko mógł. Natasza patrzyła na niego z przerażeniem. Porozumiewali się bez słów. Czułem to. Coś przede mną ukrywali. Po chwili zdałem sobie sprawę, że moje ręce się trzęsą i głowa znowu okropnie mnie rozbolała.

– Dobrze się czujesz? – spytała Natasza troskliwym głosem. Jason zatrzymał na mnie swój wzrok na sekundę.

– Wszystko w porządku. – skłamałem. Sam nie wiem po co to zrobiłem… chyba nie chciałem okazać słabości.

Wciąż zadziwiała mnie pustka tego miasta. Było już południe, a w okolicy nie było widać żywej duszy… może tylko tak mi się wydawało? Spojrzałem na Jasona. Był niebywale spokojny… albo może tylko takiego udawał. Z kolei Natasza rozglądała się uważnie dookoła.

Po piętnastu minutach byliśmy na miejscu. Jason wyjaśnił mi, że musimy wyjść z samochodu i pójść piechotą. Znaleźliśmy na środku ogromnego placu otoczonego bogato zdobionymi budynkami.

– Przepiękny rynek… spójrz na ratusz. – powiedziała Natasza. W istocie… miała rację. Rynek był przepiękny… przepiękny i pusty. Budynek ratusza był wysoki. Jego iglica ginęła gdzieś wysoko w chmurach. Przepięknie… po prostu nie do opisania.

Po kilku minutach rozstaliśmy się z Jasonem. Powiedział, że ma jeszcze kilka spraw do załatwienia. Natasza wyjaśniła, że jeszcze się z nim spotkamy, by wyjaśnić mi moje zadanie. Teraz wzięła mnie pod rękę („by nie wzbudzać podejrzeń”, powiedziała… ciekawe czyich, skoro nie było tu żadnej żywej duszy). Powoli oddalaliśmy się od rynku i przemierzaliśmy teraz (już trochę mniej okazałe) zaułki otaczające rynek.

Natasza wskazała mi budynek, do którego zmierzaliśmy. Nie wyróżniał się niczym ciekawym, oprócz małego symbolu wyrytego w drewnianych drzwiach. Czerwona ręka ze złotym pierścieniem i szeroko rozpostartymi palcami. Znak był praktycznie niezauważalny. Chciałem zapytać o to Nataszę, ale ta tylko pokręciła głową i kazała mi wejść do środka. Schodami dostaliśmy się na poddasze. Minęliśmy kolejne drzwi (również z tym samym symbolem)…

 

***

 

Podszedłem do okna. Rozpościerał się z niego fantastyczny widok na okolicę, a raczej na rynek, na którym jeszcze przed chwilą byliśmy. Oszklony ratusz był najwyższym budynkiem w okolicy. Wszystkie inne wyglądały jak karły w porównaniu do tego gigantycznego kolosa.

– Ładny widok, prawda? – spytała Natasza z uśmiechem na twarzy.

– Tak. – spojrzałem na nią. Wyglądała pięknie. Bałem się jej to powiedzieć… jednak… dalej na nią patrzyłem.

– Musisz umierać z głodu. Zaraz coś przyrządzę. – poszła do kuchni. – Widzisz… to dom Jasona. U niego znacznie wygodniej niż u mnie…

Już jej nie słuchałem. Moją uwagę przykuł fortepian… tak… to definitywnie fortepian. Ucieszyłem się… przynajmniej coś pamiętam. Podszedłem do niego… pogładziłem opuszkami palców jego białą lakierowaną powłokę. Usiadłem na stołku. Dotknąłem lekko jednego z klawiszy. Cudowny dźwięk. Po chwili moje palce błądziły już po całym instrumencie, wygrywając coraz to inne tony. Jednak ja już ich nie słuchałem… całkowicie zatopiłem się w muzyce. Tak cudownej i wspaniałej. Przymknąłem lekko oczy, a moje palce zaczęły poruszać się jeszcze zgrabniej i płynniej. Brzmienie strun czułem aż w opuszkach palców… czułem je głęboko w piersiach… moje serce zabiło szybciej… ach! Cudownie! Cudownie!

Brzęk tłuczonego szkła wyrwał mnie z tej majestatyczności. To Natasza upuściła talerz. Ze łzami w oczach patrzyła na mnie. Jej dłonie dygotały. Nie wiedziałem co robić. Przeprosiłem, odszedłem od fortepianu i usiadłem na kanapie. Natasza dołączyła do mnie po chwili niosąc dwie miski (jak się potem okazało zupy) dla mnie i dla siebie. Jedliśmy w milczeniu. Czułem się źle. Miałem wrażenie, że obraziłem ją tym co zrobiłem… ale… nie mogłem się powstrzymać. Wciąż ukradkiem zerkałem na fortepian… jakby był częścią mnie. Czymś nieodzownym dla mej duszy.

– Przepraszam. – powiedziała cicho Natasza, gdy skończyła jeść. – Ja… ty… grasz pięknie. Nie powinnam była w ten sposób reagować. Po prostu przypomniałeś mi o czymś dla mnie ważnym… o czymś co mnie wzruszyło. Jesteś na mnie zły?

– Myślałem, że to ty jesteś zła na mnie. – uśmiechnęliśmy się do siebie, a następnie zaczęliśmy się głośno śmiać.

– Możesz coś jeszcze zagrać. – powiedziała po chwili Natasza.

– Chyba jednak nie chcę. – oderwałem w końcu wzrok od instrumentu. – Mam ochotę się przespać. Czuję się naprawdę zmęczony.

– Połóż się. Przyniosę ci koc…

 

***

 

Ktoś lekko mną potrząsnął. To była Natasza. Wyjrzałem przez okno… słońce chyliło się ku zachodowi. Przyszedł już Jason. Razem z Nataszą usiedli naprzeciwko mnie. Pomiędzy nami stół, na którym leżał znajomy mi pistolet. Spojrzałem na broń.

– Co to ma znaczyć? – spytałem i gwałtownie usiadłem na kanapie.

– To twoje zadanie. – powiedział twardo Jason. – Musisz to zrobić dla nas. Musisz zabić pewnego człowieka, by wszystko powróciło na właściwy tor. Musisz to zrobić przez wzgląd na nas.

– Zrozumiemy jeżeli tego nie zrobisz. – powiedziała cicho Natasza.

– Nie! – wykrzyknął Jason. – Wcale, że nie! Jeżeli będzie trzeba, to zmusimy cię do tego. Nie wiesz jak bliski nam jesteś. Nie wiesz, że obiecałeś nam to zanim jeszcze straciłeś pamięć. Jesteś to winien nam i Im!

Patrzyłem na Jasona. Ja? Mam zabić człowieka?! To niedorzeczne! Niby dlaczego? Wiedziałem, że nie mogę im ufać… i kim są ci „Oni”? Wzrok Nataszy był pełen przerażenia. Jasona natomiast twardy i niezłomny.

– Nie! – wykrzyknąłem. – Nie zrobię tego o co mnie prosicie!

– O nic nie prosimy. – odpowiedział Jason. – Ty nam to obiecałeś!

– Tyle o mnie wiecie! Tak dużo! Dlaczego nic nie mówicie?! Głupotą było wam ufać! – wstałem. Jason zrobił to samo.

– Kazałeś nam nic nie mówić! – patrzyłem na wściekłą minę Jasona. Był całkiem inny niż poprzednio. Przyznaję… przyprawiał wtedy mnie o strach, który jednak był stłumiony moją własną złością.

Już nic więcej nie mówiłem. Chciałem wyjść. Zatrzymał mnie Jason. Uderzył mnie pięścią w brzuch. Skuliłem się wpół i wyplułem krew na czystą drewnianą podłogę. Kolejne uderzenie w splot słoneczny. Kopniakiem podciął mi nogi. Upadłem i uderzyłem głową w brzeg kanapy. Zbierał się do kolejnego uderzenia… tym razem w twarz.

– Stój! – krzyknęła zapłakana Natasza. Jason się opamiętał. Usiadł na fotelu ciężko dysząc. Natasza w tym czasie pochyliła się nade mną. Odepchnąłem jej rękę. Nie mogłem jej ufać. Siedziałem na ziemi i obserwowałem Jasona. Ten jednak zdawał się mnie nie zauważać. Rozmasowywał sobie kostki u lewej ręki i wyglądał przez okno. Natasza coś do mnie mówiła… ja natomiast myślałem tylko o tym jak mógłbym odegrać się na Jasonie.

– Spojrz! – wykrzyknęła w końcu Natasza. Wetknęła mi do ręki zdjęcie. Zdjęcie, na którym byłem ja i ona. Byliśmy do siebie przytuleni. Wyglądaliśmy na szczęśliwych.

– To my? – spytałem.

– Tak.

– Skąd mam wiedzieć, że nie jest fałszywe?

– Nie wiem. Wiem natomiast, że gdzieś w głębi serca wiesz, że jestem ci bliska. Wiem, że gdzieś głęboko w tobie jest chociażby najdrobniejsze wspomnienie tamtej miłości. – wskazała palcem na trzymane wciąż przeze mnie zdjęcie. – Proszę cię Serj. Musisz to zrobić. Jeżeli nie dla Jasona, to przynajmniej dla mnie. Nie zdajesz sobie sprawy jakie to jest ważne. Nie musisz dawać odpowiedzi już teraz. Dasz ją jutro rano. Nikt nie będzie ciebie do niczego zmuszał. – spojrzała ostro na Jasona. Ten nie reagował na nic.

Wstałem i usiadłem z powrotem na sofie. Natasza przyniosła lód na rosnącego już na mojej potylicy guza.

– Przepraszam. – powiedział Jason, po czym poszedł do sypialni tłumacząc się zmęczeniem. Słońce chwilę później zaszło. Natasza czytała jakąś książkę. Ja natomiast rozmyślałem o tym wszystkim i ukradkiem wciąż spoglądałem na pistolet.

 

***

 

Zbudziłem się. Była druga nad ranem. Natasza smacznie spała. Jason najprawdopodobniej również. Sięgnąłem po kurtkę leżącą na ziemi i nałożyłem ją na siebie. Postanowiłem wyjść. Po cichu otworzyłem drzwi i wymknąłem się na klatkę schodową, uważając by nikogo nie budzić. Co teraz? Spojrzałem na schody prowadzące na dół. Było ciemno. Chciałem uciec, ale jakaś część mnie mówiła mi, żebym poszedł na górę. Zaufałem intuicji i wdrapałem się dach. Przywitał mnie zimny podmuch powietrza, który przyjemnie wbijał igiełki w moje płuca.

Usiadłem na gzymsie i obserwowałem tę pustą okolicę. Dlaczego tutaj nie ma nikogo? Tylko ja… Natasza… Jason… i te trzy trupy leżące w dalszym ciągu gdzieś na drodze. Na samą tę myśl zrobiło mi się niedobrze. Podkuliłem kolana aż pod brodę. Kim ja jestem?!

– Dlaczego jesteś smutny? – usłyszałem niespodziewanie czyjś głos. Przeraziłem się i o mało co nie spadłem z dachu.

– Kim jesteś? – zapytałem i zlokalizowałem miejsce, z którego dochodził głos. Ciemny kąt pomiędzy dwoma niewielkimi (jak wywnioskowałem) wylotami powietrza… kominami… czymś w tym rodzaju. Znowu nie potrafiłem tego nazwać.

– Nieważne. – odpowiedział tamten. Jego głos był dziwnie znajomy.

– Pokaż się.

– Nie chcesz mnie zobaczyć. Przerazisz się jak wszyscy inni. – nie zrozumiałem, ale dałem już temu spokój.

Wciąż patrzyłem na okolice, ukradkiem spoglądając również na miejsce, w którym był owy nieznajomy. Intrygował mnie. Jednak uszanowałem jego prywatność i do niego nie podszedłem.

– Jak masz na imię? – zapytałem po dłuższej chwili nie odwracając głowy od widoku na rynek.

– Borys, Roger, Adam, Bill, Johnny, Kenny, Gas, Abraham, Oleg… wybierz sobie. – zaśmiał się cicho.

– Niech będzie Johnny. – odpowiedziałem i uśmiechnąłem się. Chyba tego nawet nie dostrzegł.

– Mądry wybór Serj.

– Skąd znasz moje imię? – nie odpowiedział.

Kolejna długa chwila milczenia. Byłem w tym momencie dziwnie spokojny. Jednak po chwili znów zacząłem myśleć o zadaniu postawionym mi przez Jasona i Nataszę.

– Dlaczego jesteś smutny? – powtórzył pytanie Johnny.

– Bo ktoś chce, żebym zrobił coś czego nie chcę zrobić.

– Zaufaj im. – powiedział niespodziewanie.

– Jesteś od nich? – spytałem podejrzliwym tonem.

– Nie. Po prostu mnie wysłuchaj. Wiem o czym myślisz… wiem, że to trudne i wiem, że to też bardzo ważne. Uwierz. Przyczynisz się do czegoś wielkiego. Przyczynisz się do Odrodzenia. Widzę twoją przyszłość. Widzę twoją przeszłość. Ty sam chciałeś tego dokonać, zanim straciłeś pamięć. – spojrzałem w jego stronę. – Jesteś kimś wyjątkowym Serj. Może to co mówię nie ma dla ciebie większego sensu, jednak wierzę, że spojrzysz w głąb siebie i dojrzysz jak należy postąpić.

Chwila ciszy. Kroki Johnny’ego. Poprosił, żebym nie patrzył na niego.

– Świetnie grasz na fortepianie. Słyszałem. Muszę ci coś powiedzieć w tajemnicy. – zaczął szeptać, a ja nadstawiłem uszu.

 

***

 

– Zrobię to. – powiedziałem. Natasza i Jason patrzyli na mnie zdumieni. Był wczesny ranek.

– Jesteś pewien? – zapytała Natasza.

– Tak. – Jason podszedł i poklepał mnie po ramieniu.

– Wiedziałem, że możemy na ciebie liczyć przyjacielu. – powiedział. Uśmiechnął się, chyba trochę nieszczerze, bo wciąż miałem do niego żal za wczoraj.

Natasza i Jason byli szczęśliwi. Zjedliśmy śniadanie, po czym dostałem od nich zdjęcie mojej przyszłej ofiary. Był to mężczyzna. Niski, gruby, łysy, w okrągłych okularach. Ubrany w bardzo elegancki strój. Jego twarz roześmiana od ucha do ucha.

– Zapamiętałeś? – zapytał Jason. Potwierdziłem skinieniem głowy. Podpalił fotografię i wrzucił ją do śmietnika. Nie wyjaśnił mi kim był owy człowiek. Nie chciałem nawet tego wiedzieć.

– Więc… kiedy mam go zabić? – spytałem ukrywając zdenerwowanie.

– Dziś. – powiedział Jason. – Jednak nasz plan ulegnie małej modyfikacji. – na te słowa wyjął spod fotela futerał i otworzył go przede mną.

– Karabin snajperski Barrett M82. – odpowiedziałem automatycznie. Nawet nie wiedziałem skąd znałem tę nazwę. Lekko się przeraziłem. Natasza i Jason spojrzeli na mnie z niemałym zdziwieniem.

– Cóż… – zaczął Jason. – Zaprowadzimy ciebie na dach pewnego budynku. Trochę oddalonego od rynku. Twoja ofiara będzie pod ratuszem. Nie możemy ryzykować bezpośredniego kontaktu. Po potwierdzeniu śmierci celu znikasz stamtąd jak najszybciej. – pokazał mi mapę. – Tutaj się udasz. Będziemy czekać. Przestudiuj teraz wszystkie uliczki. Ten człowiek jest dobrze chroniony.

Spojrzałem na plan palcu wokół ratusza i okoliczne uliczki. Wszystko było nadzwyczaj znajome. Wystarczyła mi chwila, żeby wszystko zapamiętać. Mniej więcej parę minut po południu wychodziliśmy z domu Jasona. Natasza poszła przygotować samochód w umówionym przez nas miejscu. Jason zaprowadził mnie do miejsca, z którego miałem oddać strzał.

 

***

 

Wdrapałem się na dach sześciopiętrowego budynku. Wiatr był spokojny. Spojrzałem w kierunku rynku. Mnóstwo ludzi. Wszyscy zgromadzili się, żeby zobaczyć tego człowieka. Naprawdę. Fascynujące. Od tylu dni nie widziałem nikogo poza paroma osobami… a teraz… teraz cały tłum ludzi. Szliśmy z Jasonem w kierunku gzymsu. Obaj bardzo nisko pochyleni.

– Twoja ofiara będzie tutaj za dwie godziny. Spędzisz tutaj cały ten czas. Przykryję ciebie kocem maskującym. Połóż się. Przyjmij pozycję… mam nadzieję, że wiesz jak to robić. – powiedział Jason. Ja w tym czasie otworzyłem futerał zmontowałem broń w ułamku sekundy. Sam nie wiedziałem do końca jak mi się to udało. Chyba musiałem być w tym kiedyś bardzo dobry. Cicho westchnąłem. Położyłem się. Miejsce było idealne. Zobaczyłem podwyższenie, coś w rodzaju podium, przygotowanego dla mojej ofiary. Jason zrobił tak jak powiedział. Koc był w tym samym kolorze co dach, na którym leżałem.

– Powodzenia. – odrzekł Jason i zniknął. Czekał mnie teraz czas bezruchu. Ech… czułem, jakbym to robił nie po raz pierwszy.

 

***

 

Nareszcie! Nadszedł czas. Moja ofiara przemawiała do zebranego tłumu już od półgodziny. To był ten moment. Analizowałem wszystkie jego ruchy. Wiedziałem jak zareaguje. Zaraz nastąpi ten moment. Zaraz będzie po wszystkim, a ja będę mógł się uwolnić od tego wszystkiego, planowałem bowiem opuścić Jasona i Nataszę, zaraz po wykonanym zadaniu. Spoglądałem na tego mężczyznę przez obiektyw zamontowany na strzelbie. Chwila, na którą czekałem. Nogi już lekko mi ścierpły. Wziąłem głęboki oddech. Poczekałem aż wiatr ucichnie i strzał. Głośny. Odbijający się echem w mojej głowie. Pocisk trafił prosto między oczy. Wybuchła panika. Rozejrzałem się jeszcze po okolicy. Snajperzy mojej ofiary, których zlokalizowałem już jakiś czas temu zaczęli mnie szukać. Po cichu złożyłem broń do futerału i z niebywałą szybkością zszedłem na klatkę schodową. Nie miałem czasu czekać na windę.

Wybiegłem na ulicę. Szedłem szybkim krokiem. Rozglądałem się uważnie dookoła. Nagle ktoś krzyknął. Obejrzałem się. Spostrzegł mnie jeden z ochroniarzy mojej ofiary. Zerwałem się do biegu. Tamten wyciągnął pistolet i oddał kilka strzałów. Chybił. Wiedziałem którędy uciekać. Dobrze zakodowałem w pamięci mapę, którą wcześniej widziałem. Mijałem różnego rodzaju uliczki. Gdzieś w oddali słyszałem pokrzykiwania. Zrozumiałem, że szuka mnie już coraz więcej ludzi.

Byłem już prawie na miejscu. Tak to tutaj… jednak… gdzie oni są? Czyżby mnie wystawili? Byłem ich marionetką? Nie! Widziałem, że nadjeżdżają. Ścigał ich jakiś inny samochód, z którego oddawane były strzały. Sama Natasza oddawała po kilka strzałów przez wybitą tylną szybę samochodu. Jason zatrzymał się gwałtownie przede mną. Wsiadłem na przednie siedzenie. Dostałem pistolet od Nataszy i ostrzelałem ścigających mnie ludzi. Jason ruszył. Widziałem, że jego ręka lekko krwawiła.

– Psiakrew! – krzyknęła Natasza. – Jason! Zgub ich!

– Staram się! Staram się! – wykrzykiwał.

Ja w tym czasie zapadałem się w dziwną ciemność. Kojącą ciemność. Ostatnie co widziałem to zielone oczy Nataszy…

 

***

 

Leżałem pośrodku okrągłej komnaty. Portrety zniknęły. Udało mi się? Moi Mistrzowie… odpowiedzcie. Udało się czy nie?! Wstałem dysząc ciężko. Co się stało… nie… nie… nie… nie… musiało się udać. Inaczej… musiało się udać!

– Spokojnie. – odezwał się czyjś głos. Poznałem. Tak. Nie ma wątpliwości! To jeden z Nich. Cały… zdrowy… żywy.

– Mój mistrzu! – odpowiedziałem i klęknąłem.

– Gratulacje. – odezwał się Drugi z nich.

– Dziękuję. Naprawdę dziękuję.

– Jesteśmy ci wdzięczni. – odpowiedział Trzeci. Miałem już łzy w oczach. Nagle poczułem zimny metalowy dotyk na swojej potylicy.

– Zaiste… zawdzięczamy ci wszystko. – powiedział Czwarty. Strzał.

Leżę na ziemi w kałuży własnej ciepłej krwi. Ostatnie co widzę to buty… buty moich Mistrzów. Patrzą na mnie. Patrzą… ach… oddalam się… oddalam się znów w ten spokój… w ten sen… w tę wspaniałość. Zapach krwi… lepka pod moim policzkiem… cały we krwi. Ostatnie co widzę… to jednak… krew.

Koniec

Komentarze

bardzo dobre opowiadanie; wspaniały warsztat, gratuluję.

Zgadzam się z Ellie. chociaż nie wiem jakim cudem przeczytał/ła to opowiadanie w 4 minuty. Kurs szybkiego czytania? Mniejsza o to. Bardzo dobra budowa zdań, chyba nie można się do niczego przyczepić. Akcja też niczego sobie, wciągnęło mnie gdy tylko zacząłem czytać. Daje 5/6. Zapraszam także do oceniania moich opowiadań i recenzji, ponieważ nie dostałem jeszcze żadnego dłuższego komentarza, dotyczącego ewentualnych braków. Z góry dziękuję.

Fajnie napisane, dałem 5. Jedno pytanie; co miałeś na myśli, dając taki  tytuł?

Opowiadanie jest urywkiem większej całości (jak na razie jeszcze nie napisanej), a sam tytuł odnosi się do pewnego projektu, który jest bardzo ważny dla całej historii. W każdym bądź razie napisałem to już jakiś czas temu i jeszcze jakoś nie miałem okazji do tego wrócić, chociaż pomysł pozostaje ten sam. Szerzej niestety nie mogę wyjaśnić znaczenia tytułu :]

Nowa Fantastyka