- Opowiadanie: vigo - Na imię mam Shadow

Na imię mam Shadow

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Na imię mam Shadow

Pociąg sunął po torach pozostawiając po sobie tony kurzu. Wielka, czarna maszyna z czerwonym dziobem wystukiwała rytmicznie jednostajną melodię. Z ogromnego komina unosiły się śnieżnobiałe obłoki dymu. Parowóz był bogato zdobiony, a wyrzeźbiony emblemat na przodzie mienił się złotem. Maszynista wyglądnął przez malutkie okienko, a podmuch wiatru rozwiał mu resztkę jego siwych włosów. Do maszyny przyczepionych było pięć wagonów. Wszystkie w kolorze zieleni z tym samym złotym emblematem przedstawiającym literę "W".

 

Cztery wagony były pozbawione pasażerów, Znajdowały się tam liczne bagaże, kufry oraz kilka klatek z dzikimi zwierzętami. Natomiast w pierwszym rozgościła się wysoko postawiona arystokracja. Jakiś starszy mężczyzna z długim wąsem i krótko przystrzyżoną brodą pykał fajkę czytając gazetę. Obok siedziała nieco młodsza kobieta w długiej falbankowej sukni. W ręce miała wachlarz, którym rozwiewała swoje lokowane blond włosy.

Cedryku, czy uważasz, że ostatnia inwestycja Braylów był opłacalna? – zapytała kobieta nakręcając na palec pukiel swoich włosów.

Droga Barbaro, stary Ronald Brayl od dawna bogaci się na dość niecodziennych przedsięwzięciach. Ostatnio zarobił miliony. Dobrze, że pomyślał o nas i zaproponował nam udział w tym interesie – wyjaśnił Cedryk.

To miłe z jego strony. Złoto, które wieziemy w kufrach, z pewnością zwróci nam się dziesięciokrotnie – uśmiechnęła się Barbara, po czym wróciła do wachlowania.

 

Krajobraz zza szybą zmienił się. Pociąg zwolnił wjeżdżając w zalesioną okolicę. Zwierzęta uciekały przed zbliżającym się ciężkim pojazdem. Jedynie ptaki siedzące na drzewach śpiewały nie zwracając uwagi na kolosalną maszynę przedzierającą się przez dzicz zielonego lasu. Na grubym konarze wysokiego dębu poruszyły się dwie sylwetki. Wyraźnie przygotowały się do skoku. Po czym poderwały się i wylądowały na dachu ostatniego wagonu. Większy mężczyzna zwinnie zawisł, rozbujał się i nogami wybił szybę. Następnie sprawnie wskoczył do środka. Za nim podążył jego mniejszy kompan, który po wylądowaniu jęknął i złapał się za nogę.

Baram! – krzyknęła wyższa postać – Wszystko w porządku?

Clyde, chyba skręciłem sobie nogę – odrzekł, po czym uśmiechnął się i dodał:

Znów dałeś się nabrać przyjacielu.

Koniec żartów. Zabierajmy pieniądze i zmywajmy się stąd.

 

W tym pomieszczeniu były same bogato zdobione kobiece stroje. Piękne koronkowe woalki, cudne suknie oraz gorsety. W następnym znajdowały się męskie marynarki, spodnie na szelkach oraz kilka pudełek pachnącego wanilią tytoniu. W trzecim wagonie wrzawę podniosły zamknięte w klatkach dzikie koty.

Po co im te zwierzęta? – zapytał Baram – To przecież nieludzkie trzymać je w zamknięciu.

Arystokracja nie ma co robić z pieniędzmi. Kupują sobie coraz to bardziej niespotykane maskotki – rzekł Clyde otwierając drzwi do czwartego wagonu.

W nim znajdowały się cztery kufry pełne złotych monet. Nie miały one żadnych kłódek czy szyfrów. Mężczyźni pośpiesznie wyciągnęli ogromny szary worek i zaczęli ładować do niego swój łup. Zapełnili go bardzo szybko, związali i uginając się pod jego ciężarem ruszyli w stronę drzwi prowadzących na zewnątrz pojazdu.

 

Nagle pociąg z wielkim piskiem zaczął hamować. W wagonie pojawił się Cedryk z ogromnym pistoletem.

Złodzieje! Nie uda wam się stąd uciec! – krzyknął, po czym pociągnął za spust. Siła wystrzału była tak duża, że odrzuciła go do tyłu. Tyłem głowy uderzył w ścianę wagonu i stracił przytomność. Clyde rzucił worek ze złotem i zwrócił się do Barama.

Uciekajmy! Nie wiadomo ilu uzbrojonych ludzi znajduje się w tamtym wagonie. Z pewnością usłyszeli strzał.

Baram jednak nie odpowiedział. Osunął się na podłogę i wypluł sporą ilość krwi.

Ostatkiem sił powiedział:

Uciekaj Clyde. Ratuj się! Mi i tak już nie pomożesz.

 

Wysoki mężczyzna zerknął na podnoszącego się arystokratę, który gwałtownie sięgnął po swą broń. Nie było czasu. Odwrócił się, wybił szybę i wyskoczył przez okno z zatrzymującego się pociągu. Spadł na pas ostrych gałęzi, które podrapały mu twarz, rozerwały odzienie i ciężko zraniły jego brzuch. Stracił dużo krwi próbując przedrzeć się przez gęsty las w poszukiwaniu cywilizacji. Jedyne co znalazł, to strumyk słodkiej wody, w którym obmył rany, aby usunąć brud mogący być przyczyną zakażenia. Był strasznie wykończony, więc ułożył się do snu. Nigdy nie miewał koszmarów, jednak tym razem wyrzuty sumienia zrobiły swoje. Zakrwawiona ręka Barama unosiła się w jego stronę. Twarz była pełna cierpienia. Z pomiędzy palców prawej ręki podtrzymującej brzuch sączyła się krew.

Dlaczego mnie zostawiłeś?

Clyde otworzył oczy. Rozmazany obraz powoli nabierał kształtów. Najpierw zauważył drewniany sufit, następnie pochylającego się nad nim staruszka. Miał około 70 lat. Jego siwe włosy opadały na ramiona, a długa broda sięgała pasa. Na twarzy dziadka widniał szeroki uśmiech.

Jak się tu znalazłem? – zapytał Clyde. Staruszek odwrócił się zerkając na małego pieska.

Interceptor cię znalazł – odpowiedział - to mądre zwierzę.

Dość nietypowe imię, jak na psa – zaśmiał się złodziej, po czym pisnął z bólu, który przeszył jego podbrzusze.

Czekaliśmy na ciebie. Wyrocznia przepowiedziała twoje przybycie – rzekł dziadek. Pies zamerdał ogonem, szczeknął i wskoczył na łóżko, na którym leżał ranny mężczyzna.

Wyrocznia? – zapytał Clyde.

Odpoczywaj. Niedługo odpowiem na wszystkie twoje pytania.

 

Sen zmorzył go natychmiast. Obudził się następnego dnia i ku swojemu zdziwieniu, prawie nie czuł bólu. Dźwignął swoje zesztywniałe ciało i usiadł na łóżku. W tej samej chwili wszedł znany mu staruszek.

Mam na imię Drah. Jestem pustelnikiem. Interceptor znalazł cię przy strumieniu. Strasznie krwawiłeś. Przywlekłem cię tutaj i opatrzyłem.

Dałeś radę mnie podnieść? – zdziwił się złodziej.

Pomogłem sobie odrobiną magii.

Przecież ona nie istnieje już od tysiąca lat – ryknął z niedowierzaniem Clyde.

Drah wyciągnął rękę. Płomień świecy uniósł się zawirował dookoła stołu, po czym wrócił na swoje miejsce. Ranny mężczyzna przetarł swoje czarne, jak smoła oczy i uśmiechnął się szeroko. Wszystkie plotki o ludziach władających pradawną mocą były prawdziwe. Bajki o esperach, przybywających z innego świata i walczących ze złem nie były już mitem. Gdzieś głęboko wierzył w to wszystko, a teraz spotkał maga, który dowodzi istnieniu mocy zwanej magią.

Mówiłeś coś o Wyroczni. Kto to taki? I co to znaczy, że przewidziała moje przybycie?

Starzec podrapał się po swej srebrnej czuprynie. Zastygł na chwilę, przewrócił oczami i wyciągnął rękę.

Możesz chodzić? – zapytał – Zatem pokażę ci coś – nie czekając na odpowiedź skierował się ku drewnianym drzwiom. Na zewnątrz było strasznie jasno. Promienie słońca oślepiały Clyda, a delikatny szum wiatru dźwięcznie wygrywał na liściach drzew swoje kompozycje. Drah zaprowadził czarnowłosego mężczyznę do starego spróchniałego drzewa, którego kora pokryta była licznymi pasożytniczymi grzybami. Na gałęziach przysiadywały ptaki oraz mały, na zielono ubrany, chłopiec. Włosy miał krótkie i także zielone, podłużne uszy oraz nieludzko długi nos. Kiedy zobaczył zbliżających się do niego mężczyzn, sprawnie zeskoczył z drzewa i ukłonił się w pas.

To zaszczyt gościć cię Zbawicielu – powiedział podkreślając ostatni wyraz.

Clyde nie spodziewał się takiego powitania, ale odwzajemnił ukłon i zadał pierwsze pytanie.

Kim jesteś?

Chłopiec uśmiechnął się szeroko, zrobił zwinne salto w tył i zaśpiewał:

 

Gdy magia wszędzie zanikać będzie

A stal i para pojawi się

Ludzkość będzie w ogromnym błędzie

bo o mocy zapomni wnet.

Zło czai się w mroku niejednych serc

I zaatakuje nieszczęsny lud

Ogarnie wszystkich groźba i śmierć

Lecz będzie także niewielki cud

Zielony Esper na ziemię zstąpi

Na bohatera czekać ma

Który do walki ze złem przystąpi

I wolność ludziom da.

Skończywszy pieśń uniósł obie ręce i klasnął. Natychmiast zleciały się leśne zwierzęta, które wlekły ze sobą przeróżne przedmioty. Po kilku chwilach przed Clydem leżał czarny strój, miecz oraz kilka noży. Tuż przy tym ekwipunku siedział machający ogonem Interceptor. Esper przyjął poważną minę i wskazał na ekwipunek, wyraźnie dając do zrozumienia, że należy on teraz do złodziejaszka.

Twoim przeznaczeniem jest uratowanie tego świata przed zbliżającą się zagładą. Spotkasz ludzi, którzy razem z tobą przeciwstawią się złu. Lubisz żyć w cieniu, z dala od innych, dlatego też zmienisz swoje imię. Od dziś nazywasz się Shadow.

Koniec

Komentarze

Jest to moje pierwsze opowiadanie. Proszę o szczere komentarze, aby kolejne były lepsze, ciekawsze i bardziej dopracowane.

Napisane to jest kiepsko. Autor nie panuje nad słowami i sytuacją. Ale sam pomysł, że las powoła
złodziejaszka na swego obrońce nie wygląda na calkiem niemądry. Coś w tym  jest.
Dlatego daję 3
maciejp

Bardzo cenię sobie Twoją uwagę. Prosiłbym jednak o sprecyzowanie stwierdzenia, że nie panuję nad słowami i sytuacją. Mógłbyś mi wyjaśnić, co przez to rozumiesz? Piszę kolejne opowiadanie i chciałbym uniknąć błędów.

Od kiedy to dialogi zapisujemy kursywą? Bardzo mylący zabieg, bo sprawia wrażenie, jakby wszyscy rozmawiali w myślach.

Jakim cudem ktoś siedzący na konarze dębu może skoczyć na dach wagonu? Musiałby być niezłym skoczkiem w dal - wszyscy wiemy, jak wygląda torowisko przebiegające przez las i w jakiej odleglości rosną najbliższe drzewa.

"Falbankowa" suknia? "Lokowane" włosy? Niby po polsku, a jakoś dziwnie... Dlaczego pistolet jest "ogromny" i co to właściwie oznacza? Ma pół metra długości? A może metr?

Intryga naiwna, zwierzątka przynoszace ekwipunek skojarzyły mi się z dobranocką.

Nowa Fantastyka