- Opowiadanie: bury_wilk - Czas Apokalipsy

Czas Apokalipsy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czas Apokalipsy

Padało coraz silniej i gdy wydawało się, że strugi deszczu nie mogą już byś obfitsze, te, jak na złość jeszcze gęstniały, jeszcze bardziej moczyły, jeszcze bardziej szumiały. Przemokły buty i spodnie, koszule przylgnęły do torsów, a ciężkie od wody włosy krótkimi strąkami lepiły się do czół. Błoto pod nogami, bagnisko tuż obok, ale to nie był czas, by się tym przejmować…

 

– Pułkownika będą chować, to i niebo płacze…

– Stawaj, waćpan…

 

*

 

– Przez rozum cięty! Padł, padł! Jucha błoto barwi!

 

***

 

Larum zagrali, rwetes się podniósł i po środku, i na dole, i takoż na górze. Tam mdlała panna cnotliwa, tam w szaleńczej rozpaczy włosy z głowy rwały te, co im żadna zdrada nie obca, a tam szlochem się zaniosły niewiasty najwrażliwsze o duszy kryształowej. Wszystkie, w tym, co leżał i co mu dusza przez ranę umykała, kochały się na zabój i wszystkie gotowe były same za niego tam paść i sczeznąć.

Sam Wielki Mędrzec nie mógł pojąć, jak to się stać mogło, że ów człeczyna tak wszystkim dziewojom do gustu przypadł, ale to może i dlatego szabla tego małego fagasa tak rącza się stała i tak dokładnie po czerepie przejechała… Zazdrość, zazdrość jak nic.

Wielki Mędrzec stary już, musi kłuło go, że się taki fircyk popularny zrobił, że mu dziewki odciągał i od kochania i od wielbienia i od roboty czarnej, a przecie koniecznej.

Wiedziały wszystkie krasawice, poznały się, że to Jego sprawka. Może i żadna nie przyuważyła chwili jak palcem skinął, jak temu z nikczemnym wzrostem i z małym wąsikiem w plecy dmuchnął, jak oręż przyczarował, aleć przecie nie musiały go na gorącym uczynku łapać!

O, Wielki Mędrcze, srogie teraz terminy mieć będziesz! Jedna baba piekło może uczynić, a co poczniesz, jak całe watahy wilczyc się na ciebie rzucą, jak twoje chórzystki koncert ci urządzą, wreszcie, jak te najprzyziemniejsze gniew swój przeciw tobie obrócą? Zastępy archaniołów nawet nie drgną, Niosący Światło z pieczary nosa nie wyściubi, a mężowie waleczni po komórkach się pochowają, bo ich ogniste miecze, bicze siarką palące, pistolety i kindżały, przeciw arsenałowi łez, krzyków i fochów, przeciw wdziękom kuszącym, co nagle mogą się stać niedostępnymi, są zabawkami jeno i śmiechu wartymi pogróżkami.

 

***

 

Pieczęci wnet połamano, zaryczały rogi i trąby, i zwierząt dzikich tabuny przed się pędziły, tratując co się dało. Z najgłębszych głębin, z czeluści najczarniejszych ryk się podniósł taki, że ziemia się zatrzęsła, a i niebo w posadach zadrżało. Okrutne piekieł władczynie ogniem zionęły, kopytami zastukały, iskry kłami zgrzytając sypnęły. Struchleli czarci po wszystkich kręgach Tartaru rozsiani, rozpierzchli się, kotły z pokutnikami gotowanymi porzucili, chwosty podkulili i na ziemię uciekli. Bestia wielogłowa, smok i ciemności książę po upadku kulawy, niewiele dłużej odważnymi być się starali, z ogniem wulkanu, lawą, na lądy i morza spłynęli, zniszczenie niosąc, nie bacząc, co im na drodze stoi. Ale któż by nie umykał?

Wszetecznica Babilonu i czarownica Lilith wściekłością kipiąc armię diablic z mroków wyprowadziły i, gniewem przeciw Wielkiemu Mędrcowi się unosząc, prawdziwą Sodomę i Gomorę na ziemi urządziły. Co się po niedawnych kościołach i klasztorach działo strach opisywać, kiedy się księżom i mnichom naraz choroby wstydliwe epidemią rozszerzyły. Jakaż panika powstała, gdy piekielnic i kusicielek zastępy do seminariów wpadły i na czystość młodzieńczą parol zagięły… Toć to przez usta przejść nie może, a i piórem nie godzi się tego opisać. Potem na mężów czas przyszedł i na kawalerów, a później już nawet i białogłowy do grzechów nie tylko występnych, ale i przeciw naturze gwałtem będących diabelska horda ciągnąć zaczęła.

Kto bronić się chciał, odpór dawać próbował, szybko posmakować musiał, jak kopytko Lilith, może i zgrabne, ale twarde i okrutne wielce, źle na sobie poczuć. Opór, jeśli na początku był jeszcze, topniał niczym śniegi na wiosnę i wkrótce już tylko baśnie o ostatnich, co piekielnicom stawali, można było usłyszeć.

 

*

 

I nastał dzień, gdy zmarli z grobów powstali i z krzykiem przeraźliwym dziur bezpieczniejszych szukać zaczęli. I dzień nastał takoż, gdy na rumakach spienionych, ledwo już przed zajeżdżeniem będących, jeźdźcy czterej ku zaświatom zbiegli, albowiem z niebios, chorągwie złote czarnym kirem przyozdobione dźwigając, gnały ku lądom ziemskim anielic zastępy. Ze łzą, ale i buntem w oczach, na polach elizejskich nie chciały już Wielkiemu Mędrcowi się przypodobywać. Aureole pogasły, a wraz z nimi gwiazd miliony, i księżyc, i wszelkie komety niebieskie blask swój straciły i noc czarną się stała. I śpiew się rzewny podniósł, donośny niczym ton wielorybi echem zwielokrotniony, a na dźwięk ów chmury się zebrały i zakryły słońce i ptaki w przestworzach pływające.

Pierzchnęli archanieli i cherubini, między chmurami pierzastymi schronienia szukali, nie mogąc już utyskiwań ścierpieć, nie mogąc na twarzyczki patrzeć, co miast nieskazitelnie świętym uśmiechem być przyobleczone, stały się od łez napuchnięte, naburmuszone i, zupełnie nie po anielsku, do kłótni skore.

Wiecznie Dziewica armię swą z nieboskłonu sprowadziła i stopy swe nieskalane na gruncie grzechem skażonym postawiła, a gdzie jeno krok dała, tam kwiaty rosły, i pszczółki bzyczały, i sarenki uszami strzygły, i króliczki rozkosznie kicały. Piękno się działo powszechnie, lecz równowaga zachwiana tym była, bo owe kwiatki i sarenki pojawiać się jęły tam, gdzie być ich nie powinno i takoż drogi wszelakie rychło kwieciem zarosły, pustynie łąkami się stały, a po lodu krainie stada niezliczone króliczków przymilnych rozmnażać się jęły.

Anielic tysiące do grzeszników największych zeszły, błogosławiły ich i świętymi czyniły, i winy najgorsze bez pokuty wybaczały. Do piersi swych kochających, niczym matczynych, ich przyjęły, i cieniem skrzydeł białych przed wzrokiem Wielkiego Mędrca zasłoniły.

 

*

 

I kolejnego dnia surmy obwieściły, że gorzej być już nie może, bo oto Gog i Magog bestię dosiedli i tyły podali, takoż jak i byk i baran i znaki zodiaku wszelkie inne. Góry się zapadły, rzeki krwią miesięczną spłynęły i morza osuszyły gdy białogłowy ziemskie za wojny, rozboje i gry karciane się wzięły.

Po miastach gangi okrutnic szalały, nie byłoż w żadnej chacie porządku i na zamku żadnym jaśniejące damy gości nie witały, a jeno piły, polowały i turniejami się rozkoszowały. A pierwszą im Oleńka Billewiczówna była, co, zemście zaślubiona, całkiem się w szaleństwie zatraciła, i, niczym bicz boży, gdzie się nie pojawiła, tam pożogę zostawiała jeno, śmierć i utrapienie.

Zacięte w swym gniewie kobiety na wszystko się odwróciły i opór tak bierny, jak i czynny dając dzieci rodzić nie chciały, a tylko podróżować, z kompanią po wyszynkach urzędować i w dziczy się zaszywać. Nie byłoż już takiej, co by w alkowie wyszywać chciała, nie stało ni jednej, co by przy cytrze głosem jedwabistym wieczór chciała umilić, ni takiej, co o poranku złocistym, na łące zroszonej, wianki plecie i w strumienia wody rzuca.

Krasawic ród całkiem się przeistoczył, sromota po utracie śmiałego watażki taka w nim bowiem była, że już księżna księżną być nie chciała, służka służką, praczka praczką, zielarka zielarką, a stara czarownica czarownicą.

Kurtyzany wszelkie, ladacznice i ulicznice kiece swe do kostek samych opuściły, skarby owoców zakazanych przed wzrokiem i pokusą zakryły, aleć to nie z nagłej ku świętości przemianie, a z buntu przeciw rzeczy porządkowi.

 

***

 

I stało się tak, że świat cały wywrócony został i nie zaznałeś już miejsca, gdzie by normalnie, a bezpiecznie było, gdzie zaciszne ustronie, gdzie cisza i ptaków śpiew. Wszędy tylko histerie, szlochy, awantury, wszędy wzrok gniewny i pierś bujna, lecz nie od kochania, a od obrazy nabrzmiała.

Przyglądał się temu z wysokości Wielki Mędrzec, twarz w dłoniach ukrył, brodę siwą szarpał bezradnie, lecz ulec nie chciał temu żeńskiemu potopowi, czując, że raz słabość okazawszy, już nigdy autorytetu swego nie odzyska.

Bryła świata tak oto z posady ruszona została i końca klęsk widać nie było, a w nieba zenicie, w samotni swej, Wielki Mędrzec się zabarykadował i dostępu do się nie dawał.

Plagi wszelkie na ziemię spadły, nieszczęścia i żale, i czterdzieści lat głodu, i czterdzieści lat powodzi, i pożarów, i trzęsień. Zrozumiał ród kobiecy, że od zwycięstwa wciąż daleki jest strasznie, że Jędruś im i tak zabrany będzie, że godne, czy nie, ran jego całować nie będzie im dane. Dąs nowy na usta wypłynął i znów nóżki zgrabne w złości tupać zaczęły, i znów oczy się łzami zaszkliły.

Och, biednaś ziemio, co klęski takie znosić musisz, lecz na sromoty i współczucia tu czasu nie ma, bo się paznokietki na nowy bój ostrzą, na bój ostatni, co krwawy znój skończy.

 

***

 

Czarna papieżyca na tronie zasiadła, a z otchłani antychryst chaosem zwabiony wychynął, co imię jest jego czterdzieści i cztery, a liczba sześćset sześćdziesiąt sześć, która to liczba jest liczbą człowieka. Zło nieskończone, o oku bez powiek jednym, z rogami siedmioma, skrzydłem nietoperzowym i ogonem szczurzym, obrazy na swe podobieństwo już szykowało, lecz zoczywszy, że i dla niego już miejsca nie ma, że czas lepiej o schronieniu na wieków następnych tysiące myśleć, samo w sobie się zapadło i dziurką jeno igielną, co tylko wielbłąd przez nią przejść może się stało.

Runęły ze ścian obrazy, i te świętych obcowanie wychwalające, i te z łbem kozła w gwiazdę pięcioramienną i koło wpisanym, i te, co życie doczesne potomnym miały zachować. Potrzaskały posągi, spłonęły rękopisy i ślady piękna wszelkiego.

Zebrała swe okrutnice Wszetecznica na górze wysokiej i głosem gromkim, wciąż bólu pełnym, nowe rozkazy im dała. Z przejęciem słuchały diablice, suki piekielne, wampirzyce, zjawy, upiorzyce i strzygi i sukkuby wszelkie, że jeśli tego Mędrcowi Wielkiemu jeszcze mało, że jeśli wciąż mu się ziemi obraz podoba, co ją z miłości swej stworzył i ze Słowa swojego, to oto czas nadszedł, by one nową dla się rolę znalazły i od teraz zwykłymi kobietami się stały. Z naturą czarcią się to nijak zgodzić nie mogło, ale przeca z boską tym bardziej i taki był planu skutek zamierzony, by do żywego Najwyższemu dopiec.

Zeszły więc z góry straszydeł legiony, przykazania nowe niosąc i, zwlekania nie czyniąc, do domów wkroczyły i obejść. Do mężczyzn przylgnęły osamotnionych, do dzieci i do robótek wdzięcznym palcom przeznaczonych się wzięły, do rodzenia i karmienia i do strojenia się i do przekupstwa i do godzinami całymi plotkowania.

Przeląkł się na ten widok Wielki Mędrzec, lecz i tą próbę wytrzymał…

 

*

 

Mgły gęste, trujące i odorem trupim tchnące opadły i oto nie masz już czasu, i nie masz godziny, a z klepsydr burze piaskowe jeno ostały. Dni kolejne dniami bez dnia i nocami bez nocy przychodziły. Zatrząsł się Babilon i z dymu, od trzęsienia tego powstałego, skorpionów rzesze wyszły, i węży jadowitych, i dusicieli ogromnych o pyskach wielu i ogonach kolczastych. Za nimi żab i ropuch, i gadzin wszelakich orszaki, trucizną plując, wyległy. A jakby i ich na ziemi nieszczęsnej zatracenie nie stało robactwo rodzaju każdego się wypleniło, i czerwie, i wije, i muchy śmierdzące, i pająki ogromne, co siecią lepiącą świat oplotły.

Mało tego było, mało, by Mędrca Wielkiego wzruszyć, lecz i zaciekłości i uporu w piersiach kobiecych nie brakło.

Za Wiecznie Dziewicą szpalerem po horyzont długim zeszły do piekieł anielice, dziewice i święte, by stworzeniu na złość żywot swój odmienić i w nowej dziedzinie spełnienia zakosztować. Nuże białoskrzydłe zjawy za widły chwyciły, nuże baty wymierzać i smołą wrzącą polewać. Tak się w robocie nowej zapamiętały, że tylko patrzeć, a już poprzedniczki swoje w okrucieństwie przegoniły.

Zapłakał Wielki Mędrzec a łzy jego potopem na ziemię spłynęły, lecz nie oczyściły jej i ulgi nie przyniosły. Trwał dalej w swym zamyśle Stwórca, lecz i białogłowy odstąpić zamiaru nie miały.

 

*

 

Puchacze, puszczyki, sowy, pomurniki i nietoperze, szum robiąc zły snami zawładnęły, a ze smoka paszczy trzy duchy nieczyste wypłynęły, ostrza ogniste w dłoniach dzierżąc, lecz i je, gdy powłóczyste spod rzęs spojrzenia napotkały, gniewnie zaciśnięte piąsteczki poczuły, strach wziął paniczny i z wichrem huraganowym ku nicości odleciały.

Królów królowie i sędziów sędziowie, co na tronach kościanych ku sądom ostatecznym się sposobili, na raz za siedziskami swymi godnymi się skryli i, cisi niczym myszy, udawali, że nie ma ich wcale, że szukać nie warto i znajdować nie ma kogo.

Psy i czarownicy, co się wszędy kręcili, kąsając i uroki czyniąc, pod ziemię się zapadli i z drogi żeńskim pułkom ustąpili, a wówczas sztorm się zerwał straszliwy, co okręty wszystkie potopił i trąba powietrzna i fale nieba sięgające. Zagłada się stała i pomór i zarazy, a Jędruś wciąż bez ducha leżał i krew jego z deszczem w ziemię wsiąkała.

Wzniosła przeto Billewiczówna ramię ku górze i kierunek córom Ewy wskazała. Szturmem białogłowy ruszyły, kupą wielką, tłumu siłą i gniewem. Wszystkie, jak jedna, wrót dziewięcioro i wrota piotrowe wyłamawszy przekroczyły i do niebios się wdarły. Ci anieli, co jeszcze straż trzymali teraz ptakom się upodobnili i kwilili po lasach, by rozpoznać się nie dać, a co który fałszywie kukułkę udawał, wnet go panien, matron i wdów dłonie uchwyciły i do służby przymusiły.

Swoje porządki w pałacach niebiańskich ród żeński zaprowadził, mir cały na odwrót wywrócił, świętych zbałamucił i błogosławionym mędrcom tak w głowach zamotał, że już sami wiedzieć nie mogli, która myśl z którą i komu jest miła.

Wnet się kółka i kółeczka potworzyły, a to praczek, a to modniś, a to lesbijek, feministek, poetek, nauczycielek, kur domowych i wojowniczych amazonek i innych miliona i każda do powiedzenia coś miała i każda przez inną mówić zaczęła, każda szczebiotała i krzyczała i wszystkie na raz i z osobna każda. Rwetes się taki zrobił, że już i Baranek ku ziemi znów zstąpił, byle od tego być jak najdalej.

I został sam jeden w swojej Trójcy Wielki Mędrzec z tym wszystkim i z tymi wszystkimi, co je z żebra Adama w pocie czoła utworzył i zafrapował się nieszczęsny, bo głowa mu już od pisków i krzyków i plotek pękała, a wówczas stanęła przed nim Oleńka i prośbę swą przedstawiła, a On tylko ręką skinął zrezygnowany…

 

***

 

– Żyje. Nie padł na wznak…

 

epilog

 

Deszcz przestał siąpić i chmury rozeszły się, pozwalając słońcu ogrzać przemoczona ziemię. Jak to się ma w zwyczaju, po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój i teraz było podobnie. Jędruś Kmicic wydobrzał i siła czynów jeszcze dokonał. Zakochane w nim niewiasty stanu wszelkiego Wielkiemu Mędrcowi żart nieprzemyślany wybaczyły i łaskawie zgodziły się, by wszystko na powrót takim było, jakim je Bóg chciał widzieć…

…prawie wszystko…

Z zamętu, który powstał, wyszło, że, chcąc nie chcąc, się towarzystwo pomieszało i tak oto część anielic rogów dostała, część ziemskich kobiet wśród aniołów wciąż zamęt szerzy, no a część rogatych kusicielek nikczemnie mężów zacnych po ziemi chodzących na pokuszenie wodzi…

 

*

 

Ekipa kanadyjskich himalaistów doniosła, że tuż pod szczytem Annapurny natknęła się na zmumifikowaną w lodzie postać mężczyzny z mieczem i wielkimi ptasimi skrzydłami. Konsultacje z gronem ekspertów nie przyniosły jednomyślnego rozwiązania zagadki, lecz wszystko wskazuje na to, iż opis istoty dziwnie pokrywa się z wizerunkiem Archanioła Gabriela…

 

*

 

Międzynarodowe konsorcjum poszukujące ropy naftowej w Kazachstanie zataiło przed światem tę informacje, ale badając przyczyny trzęsień ziemi w regionie odwiertów natknęło się na tajemniczą pieczarę, w której siedziało skulone dziwne rogate monstrum o koziej brodzie, nietoperzowych skrzydłach, krowim ogonie i kozich racicach. Stwór trząsł się jakby ze strachu, a gdy spostrzegł inżynier Sonię Roszkową, będącą szefową ekipy, wydał z siebie przeraźliwy pisk i zniknął, pozostawiając po sobie jedynie silny siarczany odór…

 

LCF

11.2008

Koniec

Komentarze

Tę informację.

Takie cokolwiek absurdum ;)
Ze dwa wrzucone cytaty z Potopu są z wersji filmowej, w tej literackiej było odrobinę inaczej.
http://www.youtube.com/watch?v=_tFXZn9qNhg

Ano prześmiewcze.
Konkurs na parodię by się przydał, co?

Jak dla mnie, opowiadanie nie jest napisane łatwym językiem, ale jak na parodię, to przecież w sam raz.
Drobne poprawki wtrącę.
(...) strugi deszczu nie mogą już byś obfitsze (...)- być
Wielki Mędrzec stary już, musi kłuło go (...)
- coś nie tak, czy mi się wydaje?
Pieczęci wnet połamano - pieczęcie
diabelska chorda - horda (w znaczeniu grupa?) 
(...) obrazy na swe podobieństwo już szykowało, lecz zoczywszy, że (...) - wcięło litery?

(...) ale i przeciw naturze gwałtem będących diabelska chorda ciągnąć zaczęła. - Diabelska struna grzbietowa? Czy błąd otrograficzny? Jeśli to drugie to popraw, bo razi.

Sam tekst jest napisany trudnym językiem. Sporo archaizmów i powtórzeń, zapewne zamierzonych. Generalnie ok. Pozdrawiam

Mastiff

Zabawne i na dodatek bardzo dobrze wystylizowane. Jak na taki pomysł to jest trochę przydługawe, ale i tak czytało się bardzo przyjemnie.

Pozdrawiam.

Wybacz bury_wilku, ale nie jestem w stanie tego doczytać do końca. Nie cierpię tak stylizowanych tekstów po prostu. Strasznie ciężko mi się coś takiego czyta i nie sprawia mi to żadnej przyjemności. Nie piję oczywiście do Twojego tekstu. Do "Starej Baśni" na przykład tez podchodziłem kilka razy, ale nie moge. No po prostu nie moge czytać czegokolwiek pisanego takim językiem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Heja, dzieki wszystkim, co ptrzeczytali, lub choć próbowali ;)
Stylizacja nie należy do najprostszych w odbiorze, zdaje sobie sprawę, ale nie wyobrażam sobie do tego tekstu innej. Nie jest też do końca konsekwentna, aleto mogę tłumaczyć choćby tym, że część elementów ukierunkowanych było na Potop (i spółkę), a część na Apokalipsę.
Pozdrawiam

Nowa Fantastyka