- Opowiadanie: Trajt - ''Za garść głów"

''Za garść głów"

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

''Za garść głów"

Turbiny silnika pomału podnosiły swe stalowe ramiona by w mrocznych czeluściach kosmosu, mały zwinny krążownik mógł bez trudu mknąc przez głuchą pustkę. Wewnątrz pojazdu, wśród ciemnych korytarzy, przez grube rury płynęło raz po raz paliwo syntetyczne.

 

W kabinie pilota przy sterach, obok których wywieszono mapy najbliższych układów słonecznych oraz księżycowych, na skórzanym fotelu siedział osobnik o wysokiej posturze z czarnym kapeluszu kowbojskim leżącym na jego krótko obciętych szarych włosach. Ciężki pas amunicji spoczywał pewnie na silnym i muskularnym ciele pilota.

 

Mężczyzna zdecydowanie kierował swoim pojazdem. W tej straszliwej ciszy wszechświata, gdzie wszystko było możliwe i możliwym się stawało, istniała możliwość wpadnięcia w jakiś wir, prąd lub wiatr słoneczny i można też było wylądować w nieciekawym miejscu, skąd nie ma już ucieczki i nikt nie pośpieszy z pomocą.

 

-Francisco– odrzekł wyschnięty głos z tyłu, głos jakby nie pił od paru dni.

 

-Czego?

 

W niewielkiej celi, zmontowanej ze stalowych prętów, siedział niski, wychudzony człowieczek, który był raczej karykaturą człowieka niż jego czystym obrazem. Nie posiadał żadnego owłosienia. Miał dość szarawą skórę i swoimi zaczerwionymi oczyma, wpatrywał się w swojego łowcę. Po chwili lekko go spytał:

 

-Może mnie wypuścisz?

 

-Jeszcze czego!

 

Nagle światełko od telegrafu zaświeciło swym czerwonym blaskiem. Był to znak nadesłania jakiejś wiadomości. Rzeczywiście. Z niewielkiego prostokątnego otworu zaczął już wychodzić długi i wąski pas przezroczystego papieru. Specjalnie skonstruowana prowadnica służyła do tego, aby pasek mógł być widoczny dla pilota, kiedy ten był zajęta trzymaniem sterów statku.

 

UWAGA!!!MOŻLIWE NIEBEZPIECZEŃSTWO.WIATR SŁONECZNY.UŻYĆ INNEJ TRASY.

 

,,Ki diabeł?"– spytał w myślach Francisco. Nawet, jeżeli były to zlecenia.

 

Niespodziewanie okręt wpadł w turbulencje wpływając w okowy wiatru słonecznego. Francisco o mało nie spadł z fotela i stracił panowanie nad maszyną, gdyby na szczęście nie jego twardy charakter. Zdołał utrzymać ster, czego nie można było powiedzieć o jego więźniu, który więziony w klatce miotał się w pomieszczeniu i ciągle krzyczał, umierając prawie z przerażenia.

 

Zamieszanie trwało około pięciu minut. Gdy wibracje, trzaski, uderzenia oraz inne niebezpieczeństwa zniknęły a sytuacja wróciła do normalności, łowca zapytał więźnia:

 

-Jak tam Nos?

 

-Francisco! Ja cię zabije!- wrzeszczał wściekle łysol.

 

-Poczekaj aż dotrzemy do Nowego Londynu. Tam się tobą zajmą.

 

-Myślisz, ze Brytyjczycy zapłacą takiemu jak ty za złapanie takiego marnego przemytnika opium jak ja?

 

-Tak.

 

Nos wyraźnie zmarkotniał i zamilkł.

 

***

 

Nowy Londyn, był jedną z największych kolonii Kompani Wschodnio Słonecznej, zajmująca się eksploatacją surowców na księżycu Novlon w układzie Oriońskim. Liczne budynki gospodarcze i przemysłowe zajmowały większość powierzchni tego srebrnego globu.

 

Nadszedł czas zakończenia dnia a raczej pory pracy. Już dawno we wszystkich księżycowych koloniach wprowadzono czas składający się z dwóch pór– każda po 12 godzin. Robotnicy o różnych kolorach skóry, choć tego było nie widać po zabrudzonych kombinezonach i ciałach, wracali chwiejnymi krokami przez oszklone tunele ze swoich miejsc pracy: fabryk, kopalń, szybów gazowych lub innych budynków. Wracali do swych schronisk– małych bloków robotniczych wyglądających z daleka niczym wielkie pudełka zapałek.

 

Mimo podpisania ponad 200 lat temu traktatu zakazującego niewolnictwa wiele potęg kolonialnych i ich kompanii handlowych chętnie zatrudniało za psie pieniądze przedstawicieli wszelakich ras w tym nawet biednych białych, wszystko po to aby zyski były większe.

 

Przed pustym lądowiskiem stał główny obiekt całego kompleksu– Zarząd Główny, zwieńczony kopulastym dachem. Nad szklanymi głównym wejściem widniała flaga Wielkiej Brytanii. Aby statki mogły bezpiecznie lądować stworzono system tunelu z trzema bramami zbudowanego przed lądowiskiem.

 

Podobnie musiał też uczynić mały krążownik. Teraz, kiedy statek wyszedł z próżni kosmosu słychać było ryk turbin oraz silnika. Dźwięk potężniejszy niż uderzenie pioruna nagle się urwał, kiedy pojazd wylądował na stalowej płycie. Widocznie przylot zaalarmował wartowników. Błyskawicznie port wypełnił się kilkunastoma żołnierzami– strażnikami w szarawych mundurach z Brodowskimi hełmami na głowach. Widząc ich umundurowane można by przypuszczać, że byli to normalni żołnierze brytyjscy, ale na każdym lewym rękawie munduru widniała opaska ze znakiem kompanii– Słońcem trzymanym przez lwa i jednorożca. Do drzwi wejściowych podstawiono schody.

 

Z wnętrza pojazdu wyszedł Francisco prowadząc Nosa z przykutymi dłońmi oraz szyją do łańcucha trzymanego przez łowcę. Strażnicy celowali do niego z karabinów. Przez chwilę patrzyli na niego. Z grupy strażników wyłonił się oficer. Połyskujące na mundurze dystynkcje wskazywały na stopień porucznika.

 

-Nie przyjmujemy skazańców.– rzekł ponuro oficer po spojrzeniu na Nosa.

 

-Wiem-odparł Francisco i wskazał głową na swą zdobycz.-Ale wyznaczono nagrodę za tego szaraczka.

 

Oficer popatrzył na przemytnika.

 

-Proszę z nim iść do Gubernatora.

 

Mężczyzna pociągnął za sobą więźnia jakby był szmacianą lalką. Po prostu wlókł go po ziemi mimo jego usilnych próśb wyrwania się z niewoli. Cały czas obserwował celujących w niego strażników. Po dojściu do wejścia jeszcze raz popatrzył na nich. Wprawdzie opuścili broń, ale wyglądali na takich, co nigdy nie pudłują. Wszedł.

 

Około 15 minut później.

 

-30-ści, 40-ści i 50-siąt.– powiedział gubernator przesuwając banknoty po biurku w stronę łowcy.

 

Gabinet gubernatora przypominał typowy gabinet urzędnika kompanii kolonialnej. Liczne obrazy przedstawiające brytyjskich polityków, wazy z chińskiej porcelany oraz wisząca na ścianach kolekcja broni– głównie szabel i mieczy dopełniały ten nieskazitelny pokój bez okien, bo co za oknami było by widać? Czerń kosmosu. Tak więc nie było tutaj okien. Jedynym źródłem światła była lampa gazowa zasilana tutejszymi złożami.

 

Sam gubernator był typowym urzędnikiem. Lekko otyły staruszek, w garniturze od najlepszych krawców z Ziemi1. Przetarł jeszcze swój monokl o jedwabną chusteczkę i zaczął czytać dokumenty Francisca.

 

-Francisco Lech. Wiek nieznany. Pochodzenie polsko-włoskie. Czy prowincja polska nie jest czasem częścią Imperium Rosyjskiego?

 

-A, co?

 

-Wie pan mój kraj utrzymuje dobre stosunki z Imperium Rosyjskim. Mam obowiązek zawiadomić odpowiednie władze….

 

-O, czym? O tym, że jestem Polakiem i przyleciałem, aby odebrać swoją nagrodę za złapanie przemytnika?– pytał gniewnie Polak.

 

-Słyszałem, że ostatnie powstanie trwało ponad 15 lat?

 

-Nie brałem w nim udziału. Byłem gdzieś na wewnętrznych pierścieniach.

 

-Tam nasza kompania nie posiada żadnych placówek.

 

-Nie.– odpowiedział Francisco.-Jest tam parę niemieckich baz oraz francuskich rafinerii.

 

-Wiele pan podróżował.

 

-Jak za parę głów dawali wysokie nagrody to podróżowałem. Ma pan jakieś oferty?

 

-Nie. Niestety. Żadnych bandytów, przemytników czy zbirów. Przykro mi.

 

-Szkoda chciałbym jeszcze zarobić.

 

-Może już niedługo… Obecna sytuacja polityczna w kosmosie jest napięta. Główne Metropolie z Ziemi1 są zbyt daleko niektórych księżyców czy planet, że powstają tam osobne rządy.

 

-Jak nie chcą tyrać za bandę próżniaków na ziemi to co mają robić?– spytał gubernatora łowca przeliczając swój zarobek. Wstał z krzesła.

 

-Do niewidzenia.

 

-Do widzenia– odpowiedział starzec.

 

Godzinę później.

 

Wylatując z tunelu Polak ustawił mechanicznego pilota– prosty mechanizm mogący kierować przez 5 godzin pojazdem po nakręceniu odpowiednich sprężyn i kółek zębatych. Potem udał się do swojej kajuty, aby odpocząć. Łóżko, choć twardawe, żelazne i pozbawione jakichkolwiek wygód takich jak choćby kołdra świetnie nadawała się do nabrania sił. Ciało legło na poniszczony materac a umysł tymczasem rozmyślał o wykonanym zadaniu.

 

Ciało mężczyzna przywiązał grubymi skórzanymi pasami do łóżka. Wprawdzie jego namagnesowane podeszwy butów pozwalały mu na chodzenie po statku mimo braku grawitacji to spanie bez skrępowania mogło być nie do końca bezpieczne.

 

Ten niby sen został niespodziewanie przerwany przez sygnał nadejścia telegram. Łowca szybko podszedł do automatu:.

 

MAM PROPOZYCJE.100 000 FUNTÓW.GUBERNATOR CONNOR.NOWY LONDYN.

 

Francisco zawrócił statek.

 

***

 

-Może papierosa? Najlepsze z Ziemi1.– zaproponował Connor.

 

-Nie dziękuje. Na czym polega ta propozycja?

 

-Wie pan, gdzie leży opuszczona kolonia Henry Town?

 

-To chyba za Mgławicą Arystotelesa? A co?

 

-Mam informacje, że w tamtejszych ruinach koczuje banda Lopeza. Wie pan, tego zbója, co napadł na banki w dwóch koloniach brytyjskich i jeszcze zaatakował statek kompanii Wschodnio Słonecznej ,,Cromewall". Ma około 20-stu lub 30-stu ludzi. Poradzi pan sobie?

 

-Ile pan powiada, że ten Hiszpan…

 

-Dokładnie to obywatel prowincji boliwijskiej. To wnuk tego słynnego rewolucjonisty Che Guevary.

 

-To pan mówi, że ile ten wnuk Che ma ludzi pod sobą?

 

– Około 20-stu lub 30-stu.

 

-Zrobię to– powiedział niewzruszony Francisco– ale za podwójną stawkę. Zgoda?

 

Widocznie propozycja Francisca zdziwiła gubernatora, że ten oniemiał z wrażenia. Ten przez chwilę wszystko przemyślał.

 

,,Lepiej wynająć tego łowcę za taką kasę niż wołać o pomoc do Rady Najwyższej kompanii. Ale z drugiej strony żąda zbyt wiele a do tego może uciec po zabraniu pieniędzy, chyba, że połowa teraz połowa po wykonaniu zadania."

 

Starzec uśmiechnął się pod nosem. Uśmiechnięty rzekł:

 

-Jak panu wygodnie, ale ja też mam warunek. Połowa teraz, połowa po przyniesieniu mi głowy Lopeza. Zgoda?

 

-Pan mi nie ufa?

 

-Nie za bardzo.

 

-No to zgoda.– powiedział Polak podając gubernatorowi rękę.

 

Ten odwzajemnił uścisk.

 

***

 

Niewielka planetoida rosła zza grubą szybą kabiny. Szara ze srebrzystymi kraterami nieregularna kula była już coraz bliżej. Francisco postanowił wylądować około kilometra od ruin kolonii. Uważał, że bandyci zapewne obserwują stamtąd przy pomocy maszyn namierzających, zarezerwowanych jedynie dla baz wojskowych traktatem berlińskim jeszcze z 1946-ego.

 

Krążownik lekko osiadł w małej dolince, otoczonej z jednej strony przez puste koryto rzeczne głębokie na 4-5 metrów a z drugiej przez zwalisko kamieni. Najpierw jednak należało się przygotować do akcji.

 

Francisco założył skafander używany niegdyś przez nurków a teraz tak powszechny pośród kosmicznych wędrowców – ciężki, pokryty maleńkimi ołowianymi płytkami ubiór ze stalowym hełmem z doczepiona do niego rurką od butli z tlenem. Dochodziły do tego skórzany pas na amunicję zwykłą oraz zmodyfikowaną do strzelania w próżni kosmicznej. Dwa automatyczne rewolwery, krótki obrzyn i długi nóż myśliwski stanowiły jedyne uzbrojenie łowcy.

 

Mała lampka elektryczna zasilana przez akumulator kwasowo-ołowiowy oświetlała długim snopem światła drogę w tej kamienistej głuszy. Należało iść ostrożnie, aby nie zaalarmować przeciwnika. Nie była to pierwsza akcja tropiciela w kosmicznej próżni, więc bez trudu stawiał krok za krokiem.

 

Dotarcie do zrujnowanej kolonii trwało chyba z dwie godziny, ale się opłaciło. Zniszczone obiekty, opuszczone kopalnie stanowiły koszmarny obraz z najgłębszych zakamarków mrocznego umysłu człowieka. Resztki betonowych bloków mieszkalnych dziwnie strzelały ku górze niczym startująca rakieta dawnego typu. Porysowane tory kolei transportowej sięgały aż kosmicznej pustyni. Była to idealna ścieżka, ponieważ sięgała zrujnowanych stacji oraz magazynów. Po za tym ołowiane buty zostawiały dość wyraźne ślady swych podeszew, co mogło wzbudzić niezdrowe zainteresowanie ewentualnych napastników.

 

Snop światła oświetlał dość dobrze drogę dopóki łowca nagle go nie wyłączył. Łowca zauważył zapalone światło w jednym z magazynów. Blaszane ściany wokół grubej szklanej anty próżniowej szyby były zbyt nowe jak na tak zapadłą dziurę.

 

Wewnątrz w ogromnej hali znajdowało się kilkanaście uzbrojonych osób. Kobiet i mężczyzn. Przed nimi stał miedzianoskóry przywódca w brytyjskim mundurze wojskowym.

 

,,Widocznie to jest Lopez Guevara."-pomyślał.

 

Chorągwią tych buntowników była czerwona płachta zawieszona niedbale na ścianie głównej, spod której przemawiał ich wódz. Łowca nie tracił czasu na ,,podsłuchiwanie" tylko od razu zabrał się do odnalezienia jakiejś wolnej i niestrzeżonej śluzu wejściowej. Trochę czasu mu to zajęło z powodu ostrożności, lecz wytrwałe szukanie opłaciło się. Z tyłu budynku były niewielkie stalowe wejście – śluza, służąca kiedyś geologom za wyjście w próżnię.

 

Pomieszczenie-jak przewidywał Francisco– było pozbawione jakiekolwiek obstawy. Włączył przycisk wtłaczający do środka tlen, przeczekał parę minut i już mógł zdjąć bez strachu kombinezon. Mając na uwadze możliwość zablokowania tej drogi ucieczki postanowił sprawdzić czy komora ma zabezpieczenia zewnętrzne na wypadek zniszczenia poszycia głównej części budynku. Na drzwiach prowadzących do środka był mały czujnik magnetyczny. Wystarczyło tylko użyć karty-klucza aby ustawić kod dostępu a kombinacja turbin, śrub i sprężyn wbudowanych w ścianę zamykały na cztery spusty pomieszczenie.

 

***

 

-Chcą byśmy harowali dla nich za psie pieniądze! My prości ludzie!- krzyczał ze swego piedestału przywódca, na co zareagowali jego żołnierze.

 

-Kompanie handlowe to nic innego jak kompanie śmierci!

 

Wszyscy wpatrywali się w niego a nie w tajemniczego osobnika ubranego w długi, zakrywający całą sylwetkę płaszcz. Wszedł niezauważony do sali głównej i stanął gdzieś w kącie. Pozostałby niezauważony gdyby jeden ze zbirów nie podszedł do niego i spytał:

 

-A ty, co za jeden?

 

-Wasz ostatni gość.– odpowiedział, po czym zrzucił płaszcz i zastrzelił przy pomocy obrzyna pytającego. Hałas zaalarmował pozostałych, ale to nie przeraziło łowcę, bo zaraz drugą dłonią chwycił za rewolwer z wzmacniaczem strzału. Przestrzelił tylko Lopeza w prawy bok a sam ruszył do walki. Rebelianci nawet nie zdążyli chwycić za broń. Francisco błyskawicznie naciskał oba spusty a gdy zabrakło ołowiu wyjął nóż myśliwski. Walka wręcz nie sprawiała mu również żadnych problemów. Ostrze zatopiło się w wielu ciałach a jeszcze wiele padło od niego. Walka trwała tylko chwilę a na betonowej podłodze legło mnóstwo zakrwawionych ciał.

 

Sam Francisco nie odniósł znaczących ran. Za to cały był zakrwawiony od krwi swych ofiar. Podszedł do swojego celu. Wnuk sławnego rewolucjonisty był nieprzytomny, wprawdzie stracił sporo krwi, ale nadal żył.

 

Około godziny później

 

Więzień siedział w metalowej klatce a tymczasem Francisco usiadł za sterami. Wolał samodzielnie kierować statkiem, gdy wiózł kogoś na pokładzie. Obawiał się, że ustawiony wcześniej automatyczny pilot mógł zostać przestawiony przez niepożądanego gościa na jakiś nieustalony wcześniej cel.

 

Młody rewolucjonista nadal był nieprzytomny. Niespodziewanie jakby łowcę odrzuciło do tyłu siedzenia. Jakby coś dużego chwyciło statek od tyłu. Nie można było dalej lecieć. Mężczyzna pobiegł do tylnych pomieszczeń, aby sprawdzić czy wszystko w porządku. Przeleciawszy przez korytarz, zobaczył to, czego nie przewidywał. Spełniły się jego najgorsze obawy.

 

Przez szkło peryskopu zauważył jak jego statek był podczepiony przy pomocy harpuna oraz łańcucha do większej jednostki. Na stalowych i zespawanych blachach widniała czerwona gwiazda-niedbale namalowana. Widocznie kogoś musiał ominąć w budynku i kumple jego więźnia zrozumieli, co jest grane i polecieli za nim. W tej samej chwili wrogi pojazd wysunął z dziobu walcowaty świder, który zapewne był pusty w środku aby napastnicy mogli dokonać abordaż, skierowany tam, gdzie akurat znajdował się łowca.

 

Miał dwie możliwości.

 

Albo stawienie czoła wrogom tutaj, w tym miejscu. Wystarczyło tylko poczekać jak wywiercą otwór i niczym błyskawica przejść do kontrofensywy, odrzucić ich albo nawet samodzielnie zdobyć ich statek,

 

Albo przełączenie turbiny statku na pełny obrót i próba odczepienia się od nich, ale to było zbyt niebezpieczne z powodu istnienia możliwości utracenia tylniej części statku– unieruchomionej przez łańcuch. Teoretycznie w ten sposób tył statku wraz z silnikiem zostałby oderwany i przepadłby gdzieś w czeluściach kosmosu.

 

Ale nie takie rzeczy robił już Francisco. Wybrał drugą możliwość. Zrobił to z prostej przyczyny. Na ścianie zaczęły się pojawiać widoczne ślady użycia otwieracza. Niewielki otwór, z którego wystawał lśniące ostrze otwieracza.

 

Francisco ostrożnie wyjął z kabury rewolwer i zaczekał.

 

Ten, kto obsługiwał otwieracz był chyba prawdziwym mistrzem tej profesji. Ciał gładko i równo metalowe poszycie statku. Do uszu Lecha zaczęły już docierać pierwsze głosy wychodzące z wiertła abordażyjnego.

 

-Smok i Lenin wy go atakujecie od tyłu a..

 

-A dlaczego to nie ty go zaatakujesz?

 

-Widziałeś, co on zrobił w Henry Town? To niebezpieczny typek i…

 

,,Ja niebezpieczny?"– zdziwił się Francisco uważnie słuchając mimo hałasu robionego przez pracujące wiertła i cięcia ściany.

 

– Musimy zrobić wszystko, aby uratować Che! Zrozumiano!

 

Sądząc po ilości odpowiedzi do ataku szykowało się kilkunastu bojowników. Dla Lecha była to tylko rozgrzewka patrząc na jego wcześniejsze dokonania choćby takie jak samotna walka z 15 metrowym behemotem na Genesis. Dla niego ludzie byli o wiele łatwiejszymi celami. Łatwiej było w nich celować mimo ich mniejszych rozmiarów.

 

Łowca stanął plecami do ściany, tuż obok powstającej wyrwy, aby go nie zobaczyli, wykorzystując swe umiejętności wyuczonych u mnichów tamci durnie nawet go nie zauważą, kiedy będą wchodzić na jego statek.

 

W końcu na podłogę z potężnym hukiem spadł kawał poszycia.

 

Na statek weszło jeszcze mniej osób niż zakładał, bo dziesięć. Nikt nawet nie zauważył jak przy wyrwie stał łowca tylko wszyscy weszli na jego statek i już chcieli zacząć akcje odbicia, gdy wtem Francisco nacisnął za spusty obu wcześniej wyjętych z kabur rewolwerów i załatwił całą odsiecz.

 

-To nie było takie trudne.– stwierdził ponuro.

 

Kiedy postawił stopę wewnątrz walca mając gotowy plan ataku odwetowego na statek pościgowy otrzymał niespodziewanie strzał w prawy bok. Opadł, jakoś pokonując ból. Podłoga była chłodna.

 

– Jak ci się to podoba kapitalistyczny psie!

 

Ten głos był znajomy. Francisco spojrzał w tamtym kierunku. Nad nim stał jego niedoszły więzień dzierżąc w swych buntowniczych dłoniach jego obrzyna. Widocznie musiał wykorzystać moment nieuwagi i otworzyć klatkę.

 

-To ci już nie będzie potrzebne.-powiedział uśmiechnięty rewolucjonista kopiąc leżące rewolwery pod ścianę.– Ty parszywa kapitalistyczna świnio.

 

-Jako przywódca międzygalaktycznego ruchu mogłeś wymyśleć lepsze odzywki i popracować nad wymową.– odpowiedział ponuro Francisco. Szybkim kopniakiem wywrócił przeciwnika na podłogę. Rozbroił go łamiąc obie ręce.

 

-I, kto tu teraz leży?– spytał mierząc do Lopeza z odebranej mu broni. Dzięki sile woli zdołał wstrzymać krwawienie.

 

-Towarzyszu wodzu jesteś tam.– padło pytanie z drugiego końca tunelu.

 

Na to padła tylko jedna odpowiedź. Łowca strzelił w ścianę walca.

 

-Co ty robisz!? -krzyknął przerażony rewolucjonista.-Eksplodujemy przez ciebie!

 

Myśliwy podniósł do góry pierwszą dźwignię na lewo od drzwi. Dziura została przysłonięta przez wyrastającą z podłogi grubą blachę.

 

– Dlatego zawszę mam awaryjny plan do planu awaryjnego.

 

Podbiegł do steru i włączył pełną moc silnika.

 

Poczuł drgania. Jego plan powiódł się w całości.

 

– Zapewne twoi kumple będą zajęci naprawą zniszczonego statku albo zginęli.

 

-Ty kapitalistyczna świnio!- wrzeszczał dalej młody buntownik.

 

***

 

-Proszę panie Francisco.-odrzekł gubernator, dając nagrodę łowcy.– Połowa. Jak się umawialiśmy?

 

-Dzięki. Mam pytanie.

 

-Tak?

 

-Co zrobicie z tym buntownikiem?

 

-Podwójne dożywocie.

 

-Trochę za dużo.

 

-Taki system karny. Wie pan Kompania Wschodnio-słoneczna jest jedyną kompanią handlową zapewniającą spokój na trasach handlowych w kosmosie.

 

-To źle, bo ja wtedy tracę zawód.– stwierdził chłodno Francisco.

 

-A byłbym zapomniał. Nos uciekł podczas pańskiej nieobecności porwał mały statek klasy towarowej i uciekł. Mógłby pan…

 

-Tak, tak złapać. A ile dostanę?

 

-To omówimy jak pan dostarczy go tutaj. Zgoda?

 

Francisco nic nie odpowiedział. Wyszedł trzaskając za sobą drzwiami. Chciał przez to wyrazić swoją wyraźną niechęć wobec niezapłacenia połowy nagrody. Był chyba jedynym z wielu łowców nagród, który zachował resztki honoru, godności czy chęć niesienia sprawiedliwości oczywiście za odpowiednią opłatę.

 

Po powrocie na statek Francisco zmienił opatrunek.

 

Koniec
Nowa Fantastyka