
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Agent specjalny do spraw najwyższej wagi, pseudonim służbowy Herod, leżałw hotelowym łóżku relaksując się po burzliwej nocy. Przez uchylone drzwi łazienki dobiegał monotonny szum wody przeplatany nuconą adwentową pieśnią. Tak – pomyślał – czas jego akcji nieuchronnie nadchodził i na dobrą sprawę pozostało mu już niewiele czasu na ostatnie przygotowania. Ale nie chciał akurat teraz o tym myśleć. Przypomniał sobie jej pełne piersii z nagłą mocą wróciły do niego obrazy nocnych wydarzeń. Ta mała była rzeczywiście dobra, jak na nowicjuszkę w swojej posłudze. Z satysfakcją zapalił papierosa. Zaciągnął się łapczywie i pogrążył z lubością w porannym półśnie.
Ocknął się na odgłos bosych stóp stąpających po podłodze. Dziewczyna z gracją dojrzałej kobiety pozbierała bieliznę porozrzucaną po dywanie, wprawnymi ruchami zamknęła swe wdzięki w delikatne czarne koronki i z pewną, ale wyraźną jednak niechęcią, sięgnęła po leżącą na stoliku zakonną suknię. Wpatrywał się w nią z nieukrywaną przyjemnością, a ona świadoma swego powabu spowalniała ruchy dając mu możliwość nasycenia wzroku.Kiedy przybrała już wygląd siostry Weroniki i przestała być tylko smakowitym kąskiem, na twarzy Heroda pojawił się grymas świadomości.
W gruncie rzeczy lubił swoją robotę, lecz równocześnie miał świadomość tego, że tym razem zadanie jest szczególnie ważne i odpowiedzialne. Był dobry, wręcz najlepszy w swoim fachu. Nigdy nie pozwolił sobie na żadną wpadkę. Od kilku dni jednak dziwnie nie potrafił skupić rozkojarzonych myśli. Przed każdą akcją miał w zwyczaju zaszywać się w jakimś zacisznym hoteliku, co miało służyć przede wszystkim relaksowi, jak również zaspokojeniu potrzeb jego niespokojnej natury. Na co dzień nie mógł sobie na to pozwolić, bowiem pełnił funkcję proboszcza jednej z parafii w sąsiedniej diecezji. Dopiero, kiedy jego oficer prowadzący, pseudonim Biskup, wyznaczał go do akcji, mógł na jakiś czas „znikać" z parafiii wtedy śmiało i bez ograniczeń korzystać z uciech życia. Otrzymywał po prostu personalia „klienta" namiary jego miejsca pobytu oraz przedział czasowy, w jakim powinien wykonać robotę. Przy jego zasobach finansowych dawało mu to niemal nieograniczone możliwości, aby przed akcją wygospodarować parę dni i dawać upust swoim upodobaniom. Działałw branży już ładny kawał czasu i dzięki temu wyrobił sobie markę w wielu kręgach. Znany był głównie ze swojego zamiłowania do gier hazardowych i chronicznej słabości do młodych dziewcząt, szczególnie gustując w najmłodszych nowicjatach okolicznych zgromadzeń zakonnych.
Tym razem cała sytuacja już od samego początku wyglądała inaczej niż zwykle. Jak nigdy otrzymane informacje były wyjątkowo precyzyjne. Herod otrzymał dokładną wskazówkę odnośnie dnia, miejsca a nawet godziny wykonania zadania. Z podobną sytuacją nie miał jeszcze w swojej karierze do czynienia i nigdy nie słyszał, żeby jakiś agent dostał chociażby w przybliżeniu tak dokładne informacje niezbędne do namierzenia „klienta". Taka sytuacjaz pewnością nie była zwyczajna, toteż odczuwał podświadomie pewien niepokój, który nie pozwalał mu do końca odprężyć się przed czekającym go wyzwaniem. O swoją fizyczną sprawność, pomimo prawie czterdziestki, był całkowicie spokojny. Zastanawiało go tylko to nerwowe napięcie, które do tej pory było mu zupełnie obce.
Trzeba wziąć się w garść – pomyślał – zdecydowanie gasząc papierosa i sięgając po leżący obok łóżka portfel. Podał dziewczynie dwa banknoty o wysokich nominałach. Przyjęła zapłatę bez najmniejszego nawet mrugnięcia i niemal bezszelestnie wyszła z pokoju. Trzeba będzie ją zapamiętać – pomyślał agent specjalny Herod, gdyż siostra Weronika wywarła na nim naprawdę duże wrażenie. Ale na to będzie czas później, teraz najważniejsze żeby odpowiednio przygotować się do akcji.
Potrzebny sprzęt miał jak zawsze w bagażniku swego forda. Pozostało jedynie ustalenie odpowiedniej taktyki oraz rozplanowanie zabezpieczeń w celu uniknięcia ewentualnego zdemaskowania. Co prawda firma, dla której pracował była już obecna w praktycznie każdej dziedzinę współczesnego życia, ale pozwolić się schwytać w roli zamachowca, byłoby jednak trochę zbyt bezczelne. Chronił go w ostateczności specjalny immunitet wystawiony przez Biskupa i teoretycznie był nietykalny, jednak żaden papier nie mógł go ochronić przed jakimś narwanym funkcjonariuszem, który chciałby wypalić do niego z magnum kaliber 45 – do stu metrów ze skutkiem śmiertelnym. Dlatego nie mógł pozwolić sobie na najmniejszy nawet błąd w sztuce.
Pomimo lekkiego napięcia był jednak pewny siebie. Tym razem również dla niego stawka była najwyższa. Przeważnie wykluczał wrogów wspólnej sprawy za spore sumy, jednak teraz kwota, którą miał otrzymać za wykonane zadanie wprawiała jego ciało w chorobliwe drżenie. Będzie mógł spełnić marzenia i zrealizować największą ambicję swojego życia.Zostanie Kardynałem. Stanie się jednym z tych, którzy stanowią o obliczu tego świata.Do tego potrzeba dużo pieniędzy, a on je wkrótce będzie miał. Na szali jest wszak tylko życie jakiegoś dziecka, które za kilka dni przyjdzie na świat. Gdyby maleństwo jakimś fuksem przeżyło, będzie skończony w branży i jego marzenia rozpłyną się w powietrzu niczym obłok pary, który pozostanie z ziemskiej powłoki Heroda, kiedy ten nie wykona powierzonego mu zadania. Ale potrzeba było chyba cudu, żeby coś poszło nie po jego myśli i żeby taka szansa przeszła mu koło nosa. Jednak pomimo wszystko należało się skoncentrować i niczego nie lekceważyć. Jeszcze tylko kilka dni i świat legnie u jego stóp.
A swoją drogą ciekawe, czym taki brzdąc, którego nie ma jeszcze nawet wśród żywych, mógł narazić się Firmie? Pewnie jednak musiał jakimś sposobem, skoro płacą za jego likwidację tyle, że wystarczy na kupienie sobie dożywotniego stanowiska w hierarchii. Zresztą, po co sobie łamać tym głowę. Od tego są mądrzejsi. A oni już najlepiej wiedzą, co dobre i słuszne.
***
Biskup rozejrzał się z zaciekawieniem dookoła – był tutaj po raz pierwszy.Kaplica i zarazem gabinet Szefa Departamentu Zachodniego, pseudonim operacyjny Najwyższy Nuncjusz, stanowił typowy przykład przepychu. Ściany wyłożone purpurowym suknem najwyższej jakości zdobiły płótna starych holenderskich mistrzów. Na wprost drzwi usytuowany był mały ołtarz, który aż kapał złoceniami i drogimi kamieniami. Całość uzupełniały meble – masywne rzeźbione biurko po prawej i głęboka skórzana kanapa po lewej stronie drzwi. No i oczywiście dywan. Tak misterny i miękki, że aż strach było po nim stąpać.
Nagle z lewej strony ołtarza bezgłośnie otwarły się masywne drzwi i dopiero w tym momencie zauważył, że w ogóle tam były. Po sekundzie zawieszonego w przestrzeni oczekiwania pojawiła się w nich postać człowieka, na którego przybycie oczekiwał. Jego Eminencja wolno wkroczył do swojej prywatnej kaplicy i zająwszy miejsce w wielkim fotelu ustawionym za biurkiem zamyślił się zastygając w bezruchu. Na jego twarzy dało się zauważyć ślady bezsenności i nieustającego od kilku dni napięcia. Mimo tego, nosząc już prawie siedemdziesiątkę na karku, stanowił okaz zdrowia i ku rozpaczy większości podwładnych, zajmowana przez niego pozycja w firmowej hierarchii była nie do podważenia. W zasadzie tylko w jednym przypadku mógł czuć się zagrożony i taka sytuacja właśnie,z całkowicie teoretycznej i wręcz nieprawdopodobnej, powoli stawała się coraz bardziej nie niemożliwa. Dlatego właśnie Najwyższy Nuncjusz chciał osobiście rozmawiać z Biskupem, który był przełożonym Wewnętrznej Tajnej Policji i jednocześnie nadzorował grupę do zadań specjalnych.
Biskup oczywiście znał już cała sprawę, poczynił też niezbędne przygotowania, jednakże nagłe wezwanie go przez drugiego najważniejszego duchownego świata, wzbudziło w nim pewne obawy. Czyżbym czegoś zaniedbał – myślał jadąc do pałacu, ale kiedy zobaczył jego twarz i lekko drżące dłonie, wiedział już, o co chodziło. Nuncjusz, niczym zwykły człowiek, po prostu się bał. On sam również odczuwał lęk przed nadchodzącym zagrożeniem, podobnie zresztą jak wszyscy z hierarchii, jednakże w obliczu niebezpieczeństwa potrafił zachować przytomność umysłu i zimną krew.
Szare oczy Najwyższego spojrzały na ołtarz, zniknęły na moment pod przymkniętymi powiekami i z głośnym westchnieniem zwróciły się ku niemu. Jego głowa pozostała przy tym dalej nieruchoma. Był władczy, a jego zachowanie potwierdzało, jak bardzo był w tym momencie zdenerwowany. Biskup wyczuł, że nadszedł czas, aby zacząć referować.Przełknął ślinę z trudem przepychającą się przez ściśnięte z wrażenia gardło i w miarę spokojnym głosem zaczął mówić.
– Zapewniam Eminencję, że osobiście wszystkiego dopilnowałem. Zdaję sobie sprawęz powagi sytuacji, dlatego właśnie wybrałem Heroda. Jest naszym najlepszym agentemi jeszcze nigdy nie zawiódł. Na polecenie Eminencji otrzymał ode mnie dokładne dane miejsca i czasu akcji. Nie powinien mieć żadnych kłopotów. Jest łasy na pieniądze i zrobi dla nich wszystko. Oczywiście po całej robocie, zgodnie z życzeniem Eminencji, zostanie skutecznie wyłączony z obiegu. Mój człowiek ma za zadanie go zlikwidować. Będzie nieustannie w pobliżu Heroda, jednak nie ma zielonego pojęcia o właściwym celu akcji. Po prostu wykona swoje zadanie kilka minut po godzinie „zero". Jesteśmy więc zabezpieczeni jednocześnie na obie ewentualności. Pozostaje nam tylko modlić się, żeby wszystko poszło zgodnie z planem i… – nie dokończył nawet, kiedy zaczął żałować, żew ogóle zaczął to zdanie.
Najwyższy Nuncjusz popatrzył na niego tak, jakby chciał natychmiast udusić go gołymi rękami. Pod takim spojrzeniem, poczuł jak pot spływa mu po plecach. Czekał wstrzymując oddech, co się stanie. Tamten powoli wstał i podszedł do drzwi, z których wcześniej się wyłonił. Zanim jednak otwarły się przed nim, przystanął i nie odwracając się, pierwszy raz przemówił.
– Twoje szczęście bracie, że nie mam lepszego od ciebie fachowca. Inaczej marny byłby twój los. Zresztą, kiedy ten twój Herod zawiedzie, marny będzie los nas wszystkich.
Zrobił ruch jakby chciał odejść, jednak niespodziewanie się odwrócił i patrząc Biskupowi prosto w oczy, dobitnie cedząc słowa dodał:
– To wszystko przestało być śmieszne, a najbliższe godziny pokażą, kto jest kim i kto się ostanie. Teraz już nie mamy, do kogo się modlić, za późno. Jaki jest sens prosić o pomoc kogoś, kogo chce się zgubić? Ma może jeszcze nam w tym pomóc?! I tak jesteśmy zgubieni, nie musimy już stwarzać pozorów. Spotkamy się w piekle, jeżeli oczywiście nie ma tam dla nas czegoś znacznie bardziej gorszego. A obawiam się, że jednak może być…
Wydawało się, że chce jeszcze coś powiedzieć, ale po prostu odszedł, mamrocząc tylko coś niezrozumiale pod nosem. Drzwi pozostawił otwarte, rzeczywiście chyba bardzo był tym wszystkim przejęty.
Mówił o piekle i o stwarzaniu pozorów. Ciekawe, co miał na myśli? W ogóle sprawiał wrażenie, jakby był nie w pełni zdrowy. Co tam, w końcu nie ma się czego bać – pomyślał buńczucznie Biskup. Jeżeli będziemy działać z zaskoczenia, nie ma możliwości, żeby się nie udało. Nikt nawet nie zdąży się dowiedzieć o tym całym powtórnym przyjściu, które podobno tak nam zagraża. I dalej będziemy jedynymi prawdziwymi bogami na tej ziemi. Dopóki bezwolne masy nie nauczą się myśleć, nic złego przecież nie może nas spotkać – szef grupy do zadań specjalnych Biskup uśmiechnął się do swoich myśli i opuścił gabinet Nuncjusza.
***
Zmierzchało. Przez pustkowie szosą między diecezjalną ze wschodu jechał biały, mocno sfatygowany ford. Za kierownicą siedziała młodziutka kobieta w stanie, jak to się kiedyś mówiło błogosławionym, a teraz powiedziałoby się po prostu – ciężarna. Miała już pierwsze bóle, toteż jak mogła najszybciej pędziła przed siebie, wciąż wierząc, że uda jej się jednak znaleźć jakiś szpital. Jednakże z trudem już potrafiła utrzymać kierownicę, ostatkiem sił zmuszając się do wysiłku zdając sobie coraz bardziej sprawę, iż tylko szybkie dotarcie do jakiegoś ludzkiego skupiska, daje jej szansę urodzenia żywego dziecka.
W pewnym momencie w znacznej odległości na prawo od drogi, kobieta dostrzegła jakby słaby odblask światła. Pokonując narastający z każdą sekundą ból, skręciła w małą dróżkę, która jak jej się wydawało, prowadziła właśnie w stronę światła. Jednocześnie poczuła, że zaczęły odchodzić jej wody. Kiedy parę minut później dotarła na podwórze przed domem,w którego jedynym oknie paliła się naftowa lampa, dziewczyna osunęła się bez czucia na kierownicę, wywołując eksplozję dźwięku klaksonu.
Zaalarmowani gospodarze zrobili, co było w ich mocy, aby pomóc przyjść dziecku na świat. Przy czym pomoc ta polegała głównie na ocieraniu spoconego czoła i trzymaniu dziewczyny za kurczowo zaciskające się ręce. Ostatecznie jednak wątłe i słabe, nie płacząc nawet, leżało teraz na stole owinięte starym kocem, nie mając świadomości, że obok na rozklekotanej leżance złożone było ciało jego matki.
Małym ciałkiem wstrząsnął nagły spazm, jakby przebłysk świadomości. Para staruszków siedząca w milczeniu z drugiej strony stołu, nie mogła nawet zobaczyć jego spokojnych mimo płaczu oczu. Oboje od urodzenia niewidomi, słyszeli tylko płacz niewinnej istoty, żalącej się jakby nad swoim losem.
W pewnej chwili gwałtownie otwarły się drzwi. Krępa postać w czarnej skórzanej kurtce stanęła na szeroko rozstawionych nogach, mierząc do znajdujących się w izbie postaci. Niemowlak jak gdyby wystraszony urwał swój płacz. Mężczyzna nie czekał, wiedział, co ma robić. Najpierw serią z krótkiej broni maszynowej przeszył trupa młodej kobiety.Nie spodziewał się, że jest już martwa, gdyż według proroctwa powinna była żyć. Potem nie przerywając naciskać spustu skierował broń na dwójkę staruszków – jedynych świadków całego zajścia. Nie mógł przecież wiedzieć, że oboje są od urodzenia ociemniali, ponieważ mówi księga: „…i poznali w nim Boga."
Nagle przestał strzelać i jakby na moment się zawahał. Maleńki chłopczyk leżał bez ruchu. Wydawało się, że czeka spokojnie na swój los, nie mając nawet żadnej nadziei. Człowiekw czarnej skórze wziął głęboki oddech. Przypomniał sobie nagrodę, jaka czekała go po wykonaniu roboty. Chciał do końca życia wygodnie i dostatnio żyć, dlatego musiał to zrobić. Ale niespodziewanie teraz, zaczął przechodzić wewnętrzne piekło. Musiał wziąć się w garśći ze wszystkich sił skupić się w sobie. Jeżeli nawet się w Niego nie wierzy, to przecież nie codziennie ma się do Niego strzelać. Ten brak wiary w tej sytuacji wcale nie ułatwia sprawy, a wręcz przeciwnie sprawia, że jest to jakby jeszcze trudniejsze.
Ścisnął mocniej trzymany w ręku karabin czując, że zaczyna się rozklejać. Zacisnął zębyi myśląc już tylko o tym, żeby zrobić swoje gwałtownie nacisnął spust i… zamarłz przerażenia. Przedłużenie jego niezawodnego dotąd karcącego ramienia sprawiedliwości głucho milczało. Zbladł. Nerwowo potrząsając bronią i raz po raz gniewnie naciskając cyngiel starał się sprawić, aby mimo wszystko mechanizm przemówił ze swoją zwykła siłą. Wszystko na nic. Coraz bardziej kłującą w uszy ciszę postanowił przerwać siarczystym bluzgiem.
Ale nie zdążył. Człowiek stojący od kilkunastu sekund dwa metry za nim w otwartych ciągle drzwiach, działał niezawodnie. Jego nóż utkwił po rękojeść dokładnie pośrodku tylnej części czarnej skórzanej kurtki, która wraz z właścicielem osuwała się teraz na podłogę. Właściciel drugiej czarnej kurtki odwrócił się i odszedł, nie zabierając ze sobą nawet swojego noża. Cóż, wykonał swoje zadanie bez zarzutu.
Chłopiec leżał na stole dalej nietknięty i niewinny. Z materialistycznego punktu widzenia fakt, że jeszcze żyje zawdzięczał złośliwości przedmiotów martwych, jak ów karabin nieszczęsnego agenta. Z drugiej strony również właścicielowi wojskowego noża, który nie będąc wtajemniczonym we wszystkie okoliczności akcji, wykonał tylko, co do niego należało i nie wykazując się żadną inicjatywą czy chociażby zwykłą ludzką ciekawością, po prostu odszedł. A gdyby został jeszcze przez chwilę, losy świata mogły potoczyć się zgoła inaczej.
Patrząc zaś mistycznie na zaistniałe wydarzenie można by powiedzieć, że ten odmawiający posłuszeństwa a niezawodny dotąd karabin, jak i ów nieciekawy, czy wręcz ślepy wykonawca rozkazów w osobie perfekcyjnie władającego nożem płatnego łotra – mogłyby stanowić dowód na autentyczną boskość nowonarodzonego.
Maluch żył więc dalej, a właściwie żył tak naprawdę dopiero od chwili, gdy wokół nie było już nikogo, za wyjątkiem kilku trupów. I pewnie to symboliczne, że jego przeznaczeniem miała być śmierć dla zbawienia tych, którzy teraz poprzez swoją ułomnośći śmiertelność ocalili jego życie.
Zresztą nie na długo. Opuszczony, zapomniany i zziębnięty, pośrodku zimowej nocy, chociaż Bóg – lecz bez pomocy człowieka wciąż jeszcze bezradne dziecko, oddał ducha kilka godzin później.
Może wolał nie patrzeć na ten świat?
Jestem zdecydowanie na nie. Tekst mnie najpierw znudził, potem znudził jeszcze bardziej, potem rozśmieszył, a potem zanudził na śmierć. Rzeczą gustu jest to, że nie lubię lania wody, a tutaj woda leje sie strumieniami. Całość można by skondensować w trzech - czterech akapitach. Tylko po co? Pomysł taki sobie, po łebkach, bez żadnego uzasadnienia.
Z uwag technicznych - gubisz spacje. Momentami też zbyt wikłasz zdania, że ciężko odnaleźć ich sens. Ale ogólnie warsztatowo nie jest najgorzej, jeśli tylko nad swoim pisaniem popracujesz, to może i w krótkim czasie zaczniesz pisać całkiem przyzwoicie.
www.portal.herbatkauheleny.pl
Przede wszystkim dziękuję za Twoją opinię. Z gustami się nie dyskutuje, więc nie będę tego robił. Nie podobało się - trudno. Chciałbym tylko zwrócić uwagę, że dobrze by było być sprawiedliwym w swoich opiniach. Przeczytałem Twoje opowiadania i prześledziłem komentarze i Twoje polemiki na ich temat. I to, co u siebie nazywasz budowaniem klimatu, u mnie jest już wg Ciebie laniem wody. Cóż, bliższa koszula ciału. Twierdzisz, że po łebkach? A kto powiedział, że trzeba zawsze łopatą wszystko wykładać? A kto powiedział, że to nie może być na przykład fragment, wyciąg czy zaczyn większej całości? Wreszcie, czy swoje pomysły na fabułę trzeba jakoś uzasadniać? I od kiedy to trzeba uzasadniać zachowania bohaterów? Kreacja to kreacja, a nie przeprowadzanie dowodu i tłumaczenie wykreowanych zachowań.
A co do techniki, to spację są kwestią techniczną wynikającą z bolączek przeklejania tekstu. A „wikłanie" zdań też może być kreacją, a przynajmniej przyjętą formą artystycznego wyrazu. I dzięki za słowa otuchy, że jak popracuję, to może zacznę pisać przyzwoicie. Rozumiem, że jako zawodowiec się na tym znasz...
Cóż, mimo wszystko wezmę sobie Twoje uwagi do serca. Pozdrawiam
No i tu mi się zrobiło przykro... Nie łaska skomentować, skoro już i tak przeczytałeś? Ja też się cały czas uczę i też jestem łasa na opinie innych. Nie będe porównywać Twojego tekstu z moimi, bo jako autor nie jestem obiektywna, tak jak i Ty :) Ja wiem, ze moje opowiadania są jeszcze dalekie od ideału i każdą sensowną krytykę przyjmuję z pokorą. A tu odnosze wrażenie, ze dla Ciebie sam fakt, że ktoś Cię krytykuje, już jest bez sensu :)
No to po kolei: łebki z łopatą nie mają nic wspólnego. Raczej z laniem wody. Poświecasz mnóstwo miejsca nic nieznaczącym opisom połóżkowym, czy choćby nic nie wnoszacej rozmowie Biskupa z tym drugim, a pomijasz wątki, które faktycznie mogłyby czytelnika zainteresować. I nie broń się budowaniem klimatu, bo takowego tu nie wyczułam.
Gdyby to był fragment, to tylko Twoim błędem jest to, ze nigdzie tego nei zaznaczyłeś, więc sam każesz odbierać to czytelnikowi jako jedną całość.
Czy pomysły na fabułe trzeba uzasadniać? Serio mam w tym momencie wrażenie, że sobie ze mnie jaja robisz :| Pokażę Ci na przykładzie: poczytaj Sapkowskiego - wszystko ma opracowane w najmniejszym szczególe, każde posuniecie, każde zdanie ma jakiś cel i uzasadnienie. Nawet, jeśli nei jest powiedziane w prost, to łątwo siemożna domyslić, o co chodzi. Na drugim biegunie są kreskówki, na przykład "Laboratorium Dextera", pierwsze, com i przyszło do głowy. Na każdy odcinek jest jeden pomysł i na tym się skupiają autorzy. Czy ten pomysł ma sens, czy jest logiczny, jak sie ma do innych odcinków - to juz jest mniej ważne, o ile w ogóle. Tutaj jak na razie jesteś bliżej Dextera, i sam się do tego przyznajesz.
Co do wikłania zdań, to oczywiscie, że można, ale tak, żeby były zrozumiałe dla czytelnika i gramatycznie poprawne. Inaczej to tylko i wyłącznie błędy.
Wiem, że tym zawodowcem chciałeś mnie obrazić, ale tak nie do końca. Ja Cię nie oceniam z punktu widzenia "pisarza", tylko czytelnika. Za zawodowego czytelnika mogę się bezczelnie uznać, bo książki zawsze były, są i będą moją pasją. Jesli to dla Ciebie za mało, to z ręką na sercu przyznaję się, że jestem bibliotekarką z wykształceniem edytorskim, co jakiś czas w funkcji redaktora/korektora. (Tak wiem, chwalę się. Nie jestem mega specem, ale juz jakąś wiedzę o pisaniu mam. Ale znów zaznaczam - nie można być obiektywnym przy własnych tekstach.)
Podsumowując: chcesz się ze mną dalej bawić, to oczekuję rewanżu pod moimi tekstami (nigdy tego nie robię, ale to Ty zacząłeś), bo skoro uważasz, ze coś jest z nimi nie tak, to miło byłoby mi to uświadomić konkretnie, nie tak jak tutaj. Jeśli masz mnie dosyć, to mozęsz sobie dać spokój, a i ja obiecuję, ze wiecej Twoich tekstów męczyć nie będę :)
Pozdrawiam :)
www.portal.herbatkauheleny.pl
No, ale mi się trafiło. Ale się cieszę. Lubię merytoryczne polemiki, a nawet spory, zwłaszcza, gdy mogą doprowadzić do czegoś konstruktywnego. A, że ja również jestem entuzjastą literatury i pisarstwa, więc jeżeli nasza wymiana poglądów do polepszenia Twojego i mojego pisania, to uważam, że warto. Więc tak - pospierajmy się. Bawię się :) A komentarz pod jakimś z Twoich tekstów, a później pod następnymi w niedalekiej przyszłości.
Nie wiem czemu, ale po Twoim pierwszym komentarzu uważałem, że jesteś facetem (może zmyliła mnie nazwa motoru w Twoim Nicku). W każdym razie gdybym wiedział, że jesteś damą, przynajmniej postarałbym się nie być uszczypliwym. A może, dlatego Cię wziąłem za mężczyznę, bo z tego co piszesz da się wyczytać, że masz „jaja". Super - nasz spór będzie więc jeszcze ciekawszy.
To wcale nie jest tak, że nie dopuszczam żadnej krytyki pod moim adresem. Tylko po prostu trochę mnie zirytowało to, że zarzuciłaś mi lanie wody. OK - mogło Ci się nie podobać - po prostu nie trafiłem w Twoje gusta. Ale nudę odebrałem szczerze mówiąc, jako policzek. Nie jestem, co prawda w żaden sposób związany z pisarstwem (ani zawodowi ani z wykształcenia), ale literatura to moja pasja, a pisarstwo - niespełnione wciąż marzenie. I chociaż w moim już ponad czterdziestoletnim życiu napisałem już całe mnóstwo wszelakich tekstów (od fraszek, limeryków i poezji, poprzez rozprawki, eseje, recenzje i opowiadania, po nieukończoną ciągle powieść), to nigdy nie usłyszałem na temat żadnego z moich „dzieł", że jest nudne.
Więc jaki był mój zamysł przy „Powtórnym przyjściu".
Najpierw miał być pokazany typowy „cyngiel", który ma do wykonania zadanie, a który wie tylko tyle ile musi, bez wnikania w powody. Jasne, że można było napisać to w trzech zdaniach. Tylko w takim razie moglibyśmy równie dobrze pisać opowiadania, jako konspekty w wręcz w postaci planu w punktach. A ja chciałem opowiedzieć tak trochę jakby filmowo, przy pomocy obrazów.
Późniejsze spotkanie dwóch postawionych wyżej w hierarchii „firmy" osób miało pokazać, że „problem" jest dla nich naprawdę poważny. Miało też pokazać trochę od kuchni jak funkcjonuje te organizacja i jak wypacza na co dzień idee, które oficjalnie głosi i dzięki którym ma taką władze, jaką ma. I znowuż zrobiłem to jakby za pomocą obrazów zamiast w 4 zdaniach.
Wreszcie trzecia część - to jakby ostatni akt etiudy filmowej na papierze - zobrazowanie i rozwiązanie akcji „powtórne przyjście". Gdzie ostatecznie ujawniają się intencje „firmy" i gdzie widać, jak na gorąco dba ona o zacieranie śladów swojej prawdziwej ziemskiej „misji". Plus puenta do zastanowienia na koniec.
Takie były więc moje intencje - a Twoja opinia i fakt, że siedzę teraz i piszę te słowa oznacza, że raczej mi nie wyszło. Choć mimo wszystko upierałbym się jednak, że nie tak całkiem. W każdym razie polemizowałbym z Tobą w tym względzie :)
A nawiasem mówiąc, to owo opowiadanie napisałem jeszcze na studiach będąc (dobre 20 lat temu), tylko, że od tego czasu dwa razy już je poprawiałem - ostatni raz przed miesiącem. I tą wersję właśnie zamieściłem. Nie wiem - chyba z jakichś względów jest ono dla mnie szczególne, bo tak się na nie dziwnie uparłem. Czuję też, że byłbym skłonny może nawet je rozwinąć, dopracować i rozbudować do jakichś znacznych rozmiarów. Tylko nie myśl sobie, że to pod wpływem Twoich sugestii ;)
A więc spierajmy się :)
Pozdrawiam :)
Rozumiem zamysł, ale problem leży w źle rozłożonych akcentach. Pierwszy fragment, mocno rozwleczony, każe nam się skupić na Herodzie i jest to mylące, bo tak właściwie chyba najważniejsza jest tu intryga, a nie postać wykonawcy.
Potem scena rozmowy. Przyznaję się, że niewiele z niej zrozumiałam, bo i niewiele z niej wynika. Jest "przetajemniczona". Myślę, że lepszy efekt dałoby, gdybyś zamienił te sceny miejscami. Wtedy czytelnik byłby już mniej więcej wprowadzony w akcję i inaczej patrzyłby na Heroda.
Trzecia część wypada najsłabiej, chociaż teoretycznie jest najważniejsza. Traktujesz ją po macoszemu, w porównaniu do części pierwszej. Scena porodu itp. autentycznie mnie rozśmieszyła, bo opisujesz to w jakiś naiwno-groteskowy sposób. Potem jeszcze pojawiaja się filozoficzne dywagacje, ktore nijak mają się do tekstu. Nie wiem, czy jest sens zagłębiać się w logikę i sprawy religijne, ale: skoro nic nie działo się tak, jak powinno, to może to jednak nie był Bóg? Ale z drugiej strony narrator jednak zapewnia, że był. W takim razie po co zszedl na ziemię, skoro wiedział, że za chwilę umrze? Bo skoro jest bogiem, to musiał to wiedzieć. To jest chyba największy zgrzyt.
www.portal.herbatkauheleny.pl
Wielkie dzięki! Nareszcie jakieś konkrety :) Takie uwagi to ja mogę sobie wziąć do serca, ba, nawet do wątroby i na nowo całą rzecz przemyśleć. A że jak wspominałem opowiadanko jest mi wyjątkowo bliskie, to możesz się spodziewać, że prędzej czy później wypuszczę kolejną wersję tego tekstu. Poprawiałem już 2 razy, poprawię i 3 raz :)
Jaj sobie z Ciebie nie robię, mimo że dziś 1 kwiecień, a moja bajeczka faktycznie łopatologiczna trochę i dla młodzianków, ale taka miała być - lekka, łatwa i z przymrużeniem oka ;)
A tak swoją drogą, to ostra z Ciebie zawodniczka. Co i rusz jakieś opowiadanko sobie przeczytam, a tam Twój komentarz widnieje. Musisz to lubić naprawdę albo tak Cię to fascynuje, taka literatura znaczy się. Widzę z tego, że powinienem przyjąć za pewnik, że jak coś się Tobie spodoba, to pewnikiem jest coś warte. Dobrze wiedzieć :)
Serdecznie pozdrawiam i raz jeszcze dziękuję za fachowe uwagi :)
Tia, to teraz już na bank wiem, że sobie ze mnie jaja robisz ;P
www.portal.herbatkauheleny.pl