
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Słowem wstępu chciałbym nadmienić iż jestem początkującym rzemieślnikiem sztuki pisania a zatem uwagi będą dla mnie nader cenne, z góry dziękuję i całuję w rękę! :)
Adam Woźniacki był mężczyzną w średnim wieku i pracownikiem urzędowym, a mianowicie decydował kto dostanie pomoc materialną od rządu. Był dobrym pracownikiem, lubił swoją pracę, bo uważał, że inni ludzie nie potrafią tak obiektywnie jak on wybrać najbardziej potrzebujących, gdyż swojej pracy poświęcał się bardziej niż inni urzędnicy. Miał taki zwyczaj, który powodował że czuł się prawdziwym profesjonalistą, mianowicie raz w tygodniu jeździł po mieście robiąc jak mawiał przeszpiegi, które polegały na tym, aby zobaczyć jak żyją ludzie, którzy złożyli wniosek o pomoc.
Poza pracą Adam był przeciętnym człowiekiem klasy średniej, miał żonę Krystynę oraz córkę Karolinę, z którymi tak naprawdę miał średni kontakt, po prostu żyli w jednym domu, jedli przy jednym stole i wspólnie oglądali telewizje. Był zadowolony z takiego stanu rzeczy gdyż czuł, że gdyby chciał podzielić się swoimi przemyśleniami z rodziną usłyszałby w zamian ciszę i przypomnienie o tym, że zlew ciągle przecieka lub, że trzeba zmienić żarówkę, która przepaliła się pół roku temu. Często bowiem oddawał się swoim myślom, zatracając się w nich zupełnie, myślał o ludziach, którym pomagał czy zasłużyli na pomoc czy trwanie w nędzy. Choć nie był człowiekiem wielkodusznym, pomagał potrzebującym, głównie, dlatego że nienawidził ludzi, którzy wykorzystują swoje rodziny, aby dostać pieniądze na swoje samolubne uzależnienia.
Było tak gdyż jego ojciec, był pijakiem, a pewnego razu, gdy był młodym chłopcem, wracali całą rodziną z obiadu u wujostwa, głowa rodziny uparła się, że będzie prowadzić mimo tego, iż był mocno nietrzeźwy. W ten właśnie sposób i w tak młodym wieku stracił matkę Matyldę i siostrę Weronikę, której dopiero, co udało się dostać na studia. Zostali we dwóch a starszy rodu wtedy właśnie wpadł w alkoholizm i przepuszczał na to wszelkie pieniądze, jakie udało mu się wyciągnąć od bliskich i urzędów i to było najbardziej niezrozumiałe, czemu urzędy nadal dają mu pieniądze? Nie pojmował tego i znienawidził swojego rodziciela, i z tej przyczyny czuł powołanie na urzędnika, który sam będzie mógł określać potrzeby innych.
Zastanawiał się często, kto, podobnie jak on decyduje o tym, kto umrze a komu pozwoli się żyć, ponieważ nigdy nie pogodził się ze śmiercią matki i siostry, zawsze dochodził do wniosku że nieważne kim lub czym jest owa postać, po prostu jest w tym kiepska.
Pewnego dnia, gdy w pracy były kolejne setki papierów do przejrzenia do pokoju, w którym pracował wszedł brudny i kiepsko odziany człowiek, od którego wyraźnie było czuć alkohol. Urzędnik z wyuczonym uśmiechem zapytał, w czym może pomóc i usłyszał odpowiedź:
-Dzieeeń, dobry. Nazywam się Marek Tama i chciałem prosić o pomoc socjalną!
-Więc proszę wypełnić wniosek, złożyć odpowiednie dokumenty i wszystko będziemy mogli przeanalizować i zdecydować czy się pan kwalifikuje na pomoc.
-A nie dałoby się tego jakoś inaczej załatwić? Bo wie pan mn… mojej rodzinie pieniądze są potrzebne na zaraz.
-Niestety nie, przy rozważaniu zgłoszeń liczy się kolejność składania dokumentów.
-Panie, ale mi za miesiąc czy tam, kiedy to pieniądze nie będą już potrzebne, bo mnie zakopią w lesie jakim…
-No cóż, więc niech pan szuka pomocy gdzie indziej…
-Taak! Za biureczkiem na ciepłej posadzce to tak lekko miło i przyjemnie! Nie zwraca się uwagi na tych, którym się w życiu nie udało! Śmieciami jesteście wy wszyscy i wydaje wam się że jesteście jakimiś szychami! Ale nie! Już ja Ci udowodnię że nie!
-Proszę wyjść, jest pan pod wpływem i bełkocze pan.
-Jeszcze się spotkamy urzędasku!
I wtedy mężczyzna wyszedł i trzasnął drzwiami. A Adam wrócił do swoich zajęć lekko wstrząśnięty zajściem.
Po paru godzinach papierkowej pracy, wyszedł z urzędu i pośpieszył na autobus. Gdy skręcił w uliczkę, która nie była oświetlona lecz była dobrym skrótem, usłyszał kroki za sobą i głos:
-To jak będzie urzędasku, będzie zapomoga czy nie?
Pracownik urzędu zamarł w miejscu. Stali tak chwilę, po czym dręczyciel zaczął się zbliżać aż w końcu stanęli twarzą w twarz i można było wyczuć że upojenie upartego mężczyzny było przez ten czas podtrzymywane.
-A… Ale tłumaczyłem panu żeby złożył pan wniosek i…
-Gdzieś mam te Twoje wnioski! Ja potrzebuję kasę teraz!
Adam poczuł koniec ostrza przyłożony to jego podbrzusza.
-To jak, wyskakuj z kasy i zakończmy to przedstawienie.
-Ale ja nie mam przy sobie pieniędzy mam tylko bilet i dokumenty!
-Nie kłam świnio! Dawaj wszystko co masz!
-Proszę pana, na pewno możemy się jakoś dogadać.
Przerażenie w nim rosło a nogi miał jak z waty, przez chwile przemknęła mu myśl o ucieczce lecz stwierdził że to może być zbyt ryzykowne…
-Dogadamy się jak wyskoczysz z kasy świnio!
-Powtarzam że nie mam nic przy sobie! Niech pan mnie zostawi a zapomnimy o całym zajściu!
-A co może pójdziesz na policję! Do tych złodziei! O nie! Prędzej kipnę niż Ci na to pozwolę!
Wtedy przerażony męszczyzna zebrał się w sobie i złapał rękę napastnika, która trzymała nóż, po chwili szarpaniny poczuł coś jakby kroplę na policzku, co było dziwne gdyż niebo było bezchmurne, owa kropla wprawiła go w dziwny stan spokoju i błogości. Po chwili zorientował się że napastnik ucieka. Opuścił wzrok i czuł jak krew w jego żyłach zamarza. Miał nóż wbity po samą rękojeść trochę poniżej żeber, padł na kolana i próbował wyciągnąć telefon komórkowy. Wybrał numer alarmowy i zdążył tylko wymówić nazwę ulicy, na której się znajdował… Ulica Przewóz…
Adam obudził się w szpitalu, jedyne co pamiętał to, to że został zaatakowany i sen. Sen, w którym śniła mu się jego płacząca siostra. Rozejrzał się i zobaczył swoją upłakaną córkę i żonę, które jak tylko zobaczyły że się ocknął, rzuciły mu się na szyję. Poczuł z jednej strony ulgę a z drugiej strony rozczarowanie, nie wiedział zupełnie czemu, przecież wyszedł cało z całego zajścia. Jego myśli przerwała żona:
-Co tam się stało? Bogu dzięki, żyjesz! Gdybyś nie przeżył nasze życie by się rozpadło!
-No ale jestem tu, znaleźli człowieka, który mnie zaatakował?
-Nie ale to ponoć nie pierwszy atak tego człowieka, policja ma jakiś problem ze znalezieniem go. Ale na pewno go zamkną, co właściwie się stało?
-Przyszedł nawalony i chciał żebym mu dał pieniądze, więc go grzecznie wyprosiłem, a potem jak wyszedłem z pracy śledził mnie i chyba na Przewozie mnie dogonił i dźgnął…
Wtedy przypomniał sobie krople, którą poczuł na policzku i wydawało mu się to strasznie dziwne że coś tak maleńkiego przykuło jego uwagę na tyle że nie zauważył jak jakiś zbir dźgnął go w brzuch. Wyjaśnił to sobie szokiem, jaki przeżył i zauważył że żona i córka wpatrują się w niego, więc z wyuczoną miną urzędnika ciągnął dialog.
-A co mówią lekarze, nic mi nie będzie?
-No widzisz…
Tutaj przerwała i zakryła twarz we łzach, po chwili otrząsnęła się, wytarła oczy i kontynuowała.
-Lekarze mówią że potrzebujesz jakiegoś przeszczepu i zbierze się komisja, która ustali czy dostaniesz…
Jęknęła i zalała się kolejną falą łez, córka milczała a on postanowił załagodzić sytuację.
-Uspokój się, na pewno wszystko będzie dobrze. Przecież jestem zdrów jak ryba nie licząc mojego nowego otworu.
Obie zaśmiały się krótko, po czym żona spojrzała mu prosto w oczy i drżącym głosem powiedziała:
-No właśnie… Wykryli u Ciebie raka, powiedzieli że prawie nie masz szans, jeśli jakieś badania wyjdą źle, to na pewno nie dostaniesz. Ale kazali mieć nadzieję.
Zamarł, gdyż sam był człowiekiem, który decydował o tym, kto jest najbardziej potrzebujący i kto najlepiej wykorzysta daną mu szansę, a on w tym świetle wcale się nie nadawał, lecz nie pokazał tego po sobie, mówiąc:
-Kochanie, jestem przekonany że wszystko będzie dobrze, przecież w mojej rodzinie nikt, nigdy nie miał raka…
-Módlmy się więc żeby wszystko wyszło pomyślnie, moja mama zamówiła dla Ciebie mszę, w szpitalnej kaplicy na dzisiaj, właściwie to będzie zaraz…
-Więc idźcie, przyda mi się chwila spokoju żeby poukładać myśli.
Kobiety wyszły a on został sam ze sobą, zaczął myśleć o spadku dla córki i o tym jak to będzie gdy jego zabraknie. Po pewnym czasie jego kontemplacja została przerwana przez pielęgniarkę, która z wymuszonym uśmiechem zapytała:
-Przepraszam, pan Woźniacki, prawda?
-Zgadza się, to ja.
-Pana ojciec to Arkadiusz Woźniacki?
-Tak, czemu pani pyta?
-Dostaliśmy informację że pana ojciec zmarł na zawał.
Adam poczuł w tym momencie jakąś dziwną stłumioną radość, która go wystraszyła…
Kropla wody kapnęła mu na policzek i spojrzał do góry, gdzie był tylko sufit, zapytał więc kobiety, która przyniosła mu wieść o odejściu jego ostatniego rodzica:
-Przepraszam czy sufit przecieka?
Pielęgniarka dopiero po chwili zdała sobie sprawę że zadał tak abstrakcyjne pytanie.
-Przepraszam… Usłyszał pan co panu przed chwilą powiedziałam?
Wpatrywał się chwilę w sufit i czuł się dziwnie spokojny, po chwili dotarły do niego słowa pielęgniarki.
-Tak, przepraszam… I dziękuję za informację.
-Wiem że to może nieodpowiednia chwila ale czas się dla nas liczy, lekarz prowadzący, ze względu na to że jest pan najbliższym krewnym, pyta czy podpisze pan zgodę na przeszczep od pana ojca, rozwiązało by to problem dawcy.
Zamyślił się chwilę i poczuł obrzydzenie na myśl że jakaś część jego ojca miała by przetrwać w nim. Część człowieka, przez którego jego życie było pogrążone w smutku i szybko odpowiedział że nie i poprosił pielęgniarkę o chwilę samotności. Poczuł kolejną kroplę na policzku i zatrzymał siostrę pytaniem.
-Czy ten sufit na pewno nie przecieka?
-Z tego co widzę, nie.
-No nic, dziękuję jeszcze raz.
Pogrążył się w myślach usprawiedliwiając swoją ekstrawagancję na setki sposobów i utrwalając się w przekonaniu że podjął dobrą decyzję, po czym zasnął.
Obudziła go rozhisteryzowana żona.
-Adam! Adam, obudź się!
Otworzył oczy i zobaczył złość na twarzy żony, jak i córkę z teściową, które również były w jego sali.
-Co się dzieje?
-Co się dzieje? Czemu odmówiłeś przeszczepu?! Przecież to Twoja szansa! Choć tak, twój ojciec mógł Ci odpłacić za krzywdę, którą Ci wyrządził! Czemu? Czemu to zrobiłeś?!
Odczekał chwilę, wziął głęboki oddech i odrzekł.
-Nie potrafiłbym znieść myśli że cząstka tego plugawca przeżyła we mnie! Nie chcę nosić w sobie kogoś, kto był taką… Świnią!
-Ale Adamie, Adamku kochanie, od tego zależy Twoje życie, zrób to dla nas, dla swojej rodziny. Tak bardzo Cię kochamy…
I strugi łez popłynęły po policzkach zrozpaczonej kobiety. Wybiegła z sali, podążyła za nią jej matka. Szlochająca córka podeszła do ojca i wtuliła się w jego ramie.
-Proszę nie umieraj tatusiu, potrzebuję Cię. Obiecuje że już nigdy nie będę Cię denerwować.
-Spokojnie córeczko, wszystko będzie dobrze, jesteś dzielną młodą kobietą i jestem pewien że ze mną czy beze mnie poradzisz sobie świetnie i pamiętaj, zawsze będę przy Tobie.
-Obiecujesz?
-Obiecuję.
Poczuł kroplę, lecz tym razem na prawej dłoni, spojrzał więc i bez namysłu spróbował, kropla była słona i dawała uczucie zimna.
Minęło parę dni, Adam pogodził się z niechybną śmiercią, żona i córka, mimo protestów lekarzy, nie odstępowały go. Była noc gdy Adam obudził się z ogromnym bólem swojej rany, usłyszał szlochanie i rozejrzał się, wszystkie kolory były przytłumione jakby nasycone kolorem szmaragdowym i fioletowym. Zamarł gdy u stóp swego lóżka zobaczył swoją siostrę trzymającą na dłoni małą świecę, łzy sączyły się jej z oczu i kapały na jego stopy. Usłyszał mrożący krew w żyłach głos.
-Zakończ to, to warunek Twojego ocalenia.
Na co odpowiedziała siostra.
-Nie potrafię, nie mogę…
Adam ocknął się i zobaczył grupę lekarzy stojących nad nim z zestawem ratunkowym i usłyszał dźwięk wydawany przez aparaturę, oznaczającą że jego serce nadal pracuje. Lekarze odetchnęli z ulgą i nakazali mu odpoczywać. Jednak Adama pochłonęła myśl o tym co przed chwilą widział, wydawało się to takie prawdziwe ale jego siostra przecież zmarła, dawno temu… Szczególnie zastanawiał go ten tajemniczy, chłodny jak lód głos. Jednak wytrzymał bardzo krótko, pokonało go zmęczenie.
Gdy obudził się następnego dnia zobaczył księdza koło swojego łóżka, który się modli.
-Szczęść Boże, proszę księdza.
-Na wieki, wieków Adamie, jestem tutaj by udzielić Ci spowiedzi i połączyć się z Tobą w modlitwie.
I wyspowiadał się i wspólnie z duchowym przewodnikiem pomodlił się za duszę jego siostry. Gdy skończyli zapytał.
-Czy wie ksiądz co się dzieje z duszą po tragicznej śmierci, która nie miała okazji się wyspowiadać, bądź spowiedź była nieważna?
-Otóż moje dziecko, wydaje mi się iż trafia do Czyśćca, gdzie musi odpokutować za swoje grzechy.
-W jaki sposób proszę księdza?
-To trudne pytanie, nie wiem czy będę potrafił Ci na nie odpowiedzieć.
-Proszę spróbować, bardzo mi na tym zależy,
-Czytałem kiedyś dość ciekawą pracę na ten temat, księdza, który przeżył śmierć kliniczną. Otóż pisał on w niej iż dostał propozycję, tak przerażającą że wydawało mu się iż trafił do piekielnych czeluści, jednak przeanalizował fakt tego iż dostał propozycję w zasadzie ultimatum, którego raczej nie otrzymałby w piekle ani w niebie…
-Co to była za propozycja?
-Niestety autor nie zdradza tego z obawy o własną duszę, wszystko co boskie mój drogi należy odkrywać z najwyższą ostrożnością, gdyż jego plan w moim odczuciu powinien pozostać tajemnicą.
-Dziękuję proszę księdza.
-Dziękuję Ci również synu.
Pożegnali się i Adam pogrążył się w zadumie. Cały dzień spędził na rozmyślaniu na temat tajemniczych kropel, widma swojej siostry i tego co powiedział mu ksiądz. Poprosił swoją rodzinę aby na tę noc wrócili do domów i wyspali się porządnie, gdyż od paru dni sypiają na krzesłach szpitalnych, niechętnie wszyscy się zgodzili ale obiecali że z samego rana powrócą gdyż decyzja o przeszczepie ma być jutro.
Gdy ostatnia osoba opuściła pokój i został całkowicie sam powiedział w eter.
-Siostrzyczko, kocham Cię i jeśli to jedyna szansa na Twoje zbawienie, zrób to. Mnie i tak zostało niewiele czasu…
Serce mu łomotało, czekał na odpowiedź czuł się jak nienormalny, mówiący do duchów zmarłych. Lecz po dłuższej chwili poczuł jak robi mu się gorąco, rana zaczyna go palić, oblał go zimny pot i kolejna kropla na policzku. Zamkną oczy, czuł że to koniec i pogodził się z tym, zaraz pozna odpowiedź na pytanie, które zadaje sobie każdy człowiek. Czuł jak opada z sił, jak ból przestaje mieć znaczenie. Poczuł spokój…
Błogość…
Nicość…
Kropla na policzku…
Czyjś czuły uścisk…
Otworzył oczy, przed którymi znów staną przesycony szmaragdem i fioletem świat. Był w uścisku jego siostry. Widział zgaszoną świecę leżącą na podłodze. Rodzeństwo spojrzało sobie w oczy po czym Adam zapytał.
-Udało się?
-Tak… Dziękuję…
Siostra rozpłynęła się. Dopiero wtedy zauważył przerażającą postać na drugim końcu sali. Odzianą w pelerynę chudą i wysoką postać z kapturem na głowie i kosą trzymaną przez dłoń zakrytą rękawem. Postać przysunęła się bliżej. Adam zamarł gdy ujrzał przerażające oblicze postaci. Ujrzał nagą czaszkę z dwoma szmaragdami w oczodołach i jednym ametystem na czole. Postać wpatrywała się chwilę a następnie przemówiła lodowatym głosem.
-Witaj Grzeszniku… Mam dla Ciebie propozycję…
Witaj!
Niestety ani z Twoim stylem, ani z fabularną zawartością opowiadania nie jest zbyt dobrze. Wydaje się, że dużo czytasz, ale jak do tej pory, bardzo mało pisałeś. Rażą stylistyczne niezręczności i zbyt długie zdania. Zagadka tajemniczej łzy zaintrygowała mnie jednak do tego stopnia, że postanowiłem zmusić się do doczytania tekstu omijając wzrokiem co gorsze zdania. Największą zaletą tekstu jest realizm w wypowiedziach bohaterów choć sama konstrukcja dialogów jest nader toporna. Pocieszę Cię, że zdarzało mi się czytać gorsze rzeczy. Pracuj, pisz ile tylko dasz radę, a na pewno będzie lepiej!
Pozdrawiam
Naviedzony
To ciekawe, gdyż mój brak stylu prawdopodobnie wynika z tego iż bardzo mało czytam. Bardzo dziękuję za radę, jest dla mnie niezwykle cenna. Postaram się dopracować wszystkie aspekty moich tworów. Zapraszam Cię równierz do przeczytania i skomentowania mojego drugiego opowiadania "Cena przebaczenia - Wspomnienia Weroniki".