- Opowiadanie: piotr - Miecz Thamira, część 2 (ostatnia)

Miecz Thamira, część 2 (ostatnia)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Miecz Thamira, część 2 (ostatnia)

Birg już od dłuższego czasu błądził po labiryncie. Sądzę, że od wielu godzin. Nie był to labirynt postawiony od tak na płaszczyźnie, tworzyły go korytarze, galerie, wnęki, sale i klatki schodowe. Niektóre z korytarzy były całkiem ciemne, w innych płonęły pochodnie. Miejscami pojawiały się powiewy powietrza lecz gdy tylko Birg chciał za takim podążyć znikał tak samo jak się pojawił. Wolał nie krzyczeć w obawie, że spotka znowu tego potwora… Zresztą to było na samym początku, byli gdzie indziej a to za sprawą Icyliona znaleźli się w labiryncie. Birg miał wrażenie, że wraca wciąż w to samo miejsce. W końcu jednak zdecydował się na krzyk, wołanie o pomoc w miejscu, z którego jak mu się zdawało nie ma ucieczki. Krzyk młodego mężczyzny przeszedł bez echa ani bowiem ściany nie odpowiedziały mu tym samym ani człowiek czy choćby demon. Był kompletnie sam. Mijał wiele razy zwierciadło i postanowił mu się przyjrzeć. Nad nim widniał wyryty w ścianie napis, może podpowiedź kogoś, kto był tu wcześniej ale były to runy… dawno nie używane, martwe, nie znał ich. Spróbował podważyć lustro ale nie potrafił. Powiódł wzrokiem po czaszkach, które znajdowały się na ścianie po drugiej stronie pomieszczenia. W oczodole jednej z nich znalazł guzik. Wcisnął go. Usłyszał cichy trzask i zobaczył, że lustro się uchyliło. Otworzył „drzwi" i wszedł dalej. Korytarz wiódł pod kątem w dół. Zasępił się nieco na widok kolejnych kondygnacji labiryntu lecz przynajmniej była to już inna jego część.

Gdy stanął przed lustrem poczuł głód lecz zapomniał o nim. Uczucie wracało. Ruszył po schodach wiszących nad otchłanią w prawo, ostro w górę (mógł iść też w lewo). Znalazł się w sali pełnej starych ksiąg. – Nie jestem w żadnym innym wymiarze a na zamku czy w klasztorze. – Birg wcześniej już zdążył odmówić modlitwę do Sotro, bóstwa pomyślności. Czuł, że teraz zaprowadzi go do wyjścia. Grubo się pomylił. Za pomieszczeniem z księgami było jeszcze jedno, a za nim następne. W końcu stanął u zamkniętych drzwi. Spojrzał na zamek. Brakowało tylko klucza. Zawrócił jedną komnatę wstecz i wybrał drugie drzwi. Już w progu się przestraszył. Na podłodze wsparte częściowo o ścianę leżały zwłoki w skórzanym pancerzu. Obok nich spoczywał miecz. – Wirtz – przypomniał sobie napis wydłubany na ścianie korytarza, którym minął. – Oj panie Wirtz, – pomyślał – mnie się uda. – Pociągnął do siebie drzwi. Były niezwykle ciężkie. Znów korytarz, kręte schody i most nad otchłanią. Przeszedł na drugą stronę i szedł korytarzem. Pomyślał, że nie spamięta więcej kondygnacji. Nie chciał błądzić na oślep tak jak na początku. Od tego stracił tylko siły a nic mu to nie dało. – Klucz. – Powtórzył w myślach i postanowił lepiej się skupić. Poszedł dalej. Korytarze wiły się, pięły i opadały, kolejne sale wypełniały księgi, tylko niektóre były całkiem puste.

Był coraz bardziej głodny i słaby. Przystanął i pomyślał, że nie wie jak wrócić. Labirynt zdawał się nie mieć końca. Usiadł na księdze, oparł się o mur i zasnął. W jego głowie z początku kotłowały się myśli ale zaczęła wyganiać je nicość i odpłynął. Ujrzał morze ciał i posoki, która je zalewała i unosiła. Trupy miały otwarte, czarne i błyszczące oczy. Poczuł strach, chciał uciekać ale był tam jak skamieniały, siedział na księdze wsparty o mur a podłogę u jego stóp zalewała czarna krew. Chciał krzyczeć lecz nie mógł. Posoki było coraz więcej i nie znajdując ujścia niechybnie by go zalała. Zastanowił się skąd pochodzi. Spojrzał w górę. W suficie była klapa. Obudził się. Zimno mocno go obejmowało nie było jednak wlepionych w niego spojrzeń. Spojrzał ku górze. W suficie znajdowała się kwadratowa klapa zasłaniająca przejście. Usłyszał kroki nad nią i zobaczył jak znika by ujrzeć twarz mężczyzny. Na skos przecinała ją blizna biegnąca przez lewe oko, które pokryte było bielmem. – Witaj. – Ozwał się mężczyzna z góry. Nakazał Birgowi ułożyć wieżę z książek. – Na tropie wyjścia stąd jestem. – Wyrzekł jegomość a kiedy ten stanął na tomiskach tamten go wyciągnął. – Alkor mnie zwą. A ty…? – Powiedział i wskazał palcem. – Birg jestem. – Miło mi cię, Birg, poznać. Chodźmy. – Powiedział mężczyzna i poszli przed siebie. Chciał mu bowiem pokazać „coś ciekawego". Zaiste mauzoleum skryte w labiryncie było rzeczą niezwykłą dla nich dwóch mimo, że Alkor zwany drwalem miał okazję widzieć wiele. Chodzili wzdłuż rzędów grobów ustawionych równolegle do ścian. – Nie rozumiem… – A jegomość… Alkor… jak się tu dostał? – Zapytał Birg. – Za wami podążyłem… portal. Do niego wszedłem i jestem! – Czy my… w jakimś miejscu… nie z tej ziemi jesteśmy? – Powiedział Birg. – Nie, nie sądzę. To zwykłe miejsce i całkiem z tej planety.

Grobowce miały dwoje drzwi prowadzących poza nie. Jednymi weszli i wkrótce odnaleźli kolejne.

– Może to te grobowce…? – Podjął Birg.

– Na Lyrdos?

– Tak, właśnie.

– Nie sądzę. Chyba, że jakaś nieznana mi magia wodę z dala od wnętrz trzyma. – Na dźwięk tych słów umysł Birga zaprowadził go drogą skojarzenia do jego ostatniego snu. Kapiąca przez szparę nad głową krew… To jednak nie było to bowiem dźwięk kapania pojawił się później. Takie są sny. Mimo tego Birg uznał, że takie zaklęcie może istnieć.

– Bardzo… głodny jestem. – Birg powiedział.

– Głodny? A cóż ja mogę ci poradzić? – Powiedział i stanął jak wryty.

– To Hikauf… był. Czarodziej, magik. – Rzekł Birg. Mężczyzna w todze pokrytej srebrnymi gwiazdkami, która musiała wydać się Alkorowi niezwykle kiczowata leżał rozciągnięty na środku pomieszczenia. Nad nim pośrodku sufitu znajdował się kwadratowy wylot pionowego tunelu. Była to pułapka.

– Musimy uważać i… zapadni unikać. Najlepiej bokiem pomieszczenia obchodzić. – Rzekł Alkor. – Znam zaklęcie głód niwelujące ale… ale, no właśnie. Gdy działać przestanie po stokroć bardziej człowiek cierpieć zaczyna. – Wyrzekł kiedy szli. Gdybyście znali Alkora z lat młodości nie rozpoznalibyście go w tym wojaku z blizną. Bał się magii, nie znosił jej. Uważał ją za coś złego i przeklętego. Magia jednak nie jest taka w swej istocie, magia to jedynie narzędzie zaś użyta może być do niecnych lub cnotliwych czynów. Magia przecie może być zarówno czarna jak i biała. Ktoś napadł na jego rodzinną wioskę i ją ograbił a potem spalił. Ludność wybił. Nielicznym udało się ujść z życiem, w tym jemu. Postanowił się zemścić i stał się pospolitym, młodym łobuzem, który nie wie co ze sobą zrobić. Trafił jednak na człowieka, który mu pomógł i pozwolił ukierunkować energię, nie tylko siłę fizyczną ale i magiczną. Alkor był jej nieświadomy ale posiadał potencjał do rzucania zaklęć, nie ogromny lecz na tyle duży by czary mogły mu pomóc w osiągnięciu zamierzonych celów. Nie był też zwykłym siepaczem, wolał bowiem rozmawiać gdyż głowę miał nie od parady. Niestety zazwyczaj tak to się kończyło, że i po miecz i magię sięgać musiał. Ci, z którymi przyszło mu dojść do porozumienia czasem nie znali innego argumentu jak ostrze broni.

Alkor niestety nie znał żadnego zaklęcia wyprowadzającego z lochu. Musiał polegać na swoim nosie lecz szybko umysł podpowiedział mu, że nie tym razem. Widział wysoki tunel, którym spadł mag i wiedział ile już przeszedł. Labirynt był gigantyczny. Birg mówił to samo. Alkor zaprawiony był do głodówki lecz jego żołądek też zaczynał się kurczyć.

Słyszałam myśli Birga i czasem myśl Alkora, zazwyczaj przekleństwo.

Chciałam się nimi kierować lecz nie jest to tak proste jak może się wydawać. Zaczęłam jednak dochodzić do wprawy i z trudem mogłam ocenić ich odległość ode mnie. Skąd wiedziałam o Alkorze? Zwyczajnie pojawił się w myślach Birga. Gdy ich namierzyłam przed sobą ruszyłam pędem przez korytarz. Ten zaś skręcał w lewo a potem zawracał. Nie dawałam ponosić się emocjom. Wciąż jednak nasłuchiwałam by gdy tylko nadarzy się okazja ruszyć ku nim. – Vesper – wymówiłam i nad otwarta prawą dłonią zapłonęła kula światła wskazując drogę w całkiem ciemnych kondygnacjach. Strach nawiedził mnie jak zjawa. Nie potrafiłam nazwać tego miejsca, – ten cholerny labirynt – pomyślałam. Natknęłam się na grobowiec. Urny stały we wnękach. Zastanawiało mnie co stało się z Kreanem. Wiedziałam, że urósł w siłę i przecież nie mógł zapaść się pod ziemię. Umysł Birka podpowiedział mi, że go spotkał lecz co się z nim stało? Czy stał się na powrót człowiekiem? To jakiś dawny przyjaciel Dakena, wygnańca z górskiej twierdzy…

W podłodze pomieszczenia był otwór. Podeszłam do niego i spojrzałam w dół. Poznałam pelerynę maga. Musiał być zwyczajnie nieostrożny bowiem magowie zazwyczaj potrafią wykryć pułapki. Wiedziałam, że jestem blisko. Myśli Birga stawały się coraz cichsze ale nie było w nich ekscytacji, nie znaleźli wyjścia, i w końcu całkiem zamilkły. – Cholera. – Pomyślałam i przyśpieszyłam kroku. To, że ich nie słyszałam mogło oznaczać dwie rzeczy: albo się oddalili albo znaleźli pod obszarem działania silnej magii. Drugie jednak było bardziej prawdopodobne.

Słyszałam tylko swoje kroki, oddech, bicie serca…

Znalazłam się w miejscu, gdzie należało przeskakiwać po pionowych filarach sterczących z czeluści. Dostałam się na drugi brzeg i poczułam lekki powiew. Wkrótce oślepiło mnie światło… żałowałam tylko, że nie mogą być ze mną. Dookoła szumiało morze a fale biły o poszarpane skały. A więc jednak, to były grobowce na wyspach Lyrdos. Wejście do labiryntu sterczało opodal wody lecz ta nie wlewała się do środka. Wejść takich było wiele. Pobiegłam do innego. Mroczny korytarz… – z głodu umieram – posłyszałam Birga. Gdybym tylko potrafiła wysłać mu wiadomość a nie jedynie nasłuchiwać… Zamknęłam oczy i chciałam przesłać mu na odległość informację gdzie jestem. Nie udało się, nie odpowiedział. Drugi raz i nic. Lecz za razem trzecim… – Kto tam? – To ja, Hath, słyszysz mnie? – Tak. Gdzie jesteś? – Już na górze, na powierzchni, znalazłam wyjście z labiryntu. Spróbuj poczuć gdzie się znajduję, poczekaj, zaraz ci to… o nie!

– To Hath Evi, jej myśli słyszałem. Czy to możliwe?

– Całkowicie. To telepatia.

– Jest w niebezpieczeństwie, już miała… miała pomóc nam się stąd wydostać. Powiedziała… pomyślała do mnie, przesłała myśl, że jest na powierzchni, słyszałem jak w jej uszach szumi morze. I… chyba coś jej się przydarzyło, coś niedobrego.

– Nie martw się. Skup się na drodze.

– Jak kiedy jej coś się przydarzyło?

– Teraz nie możemy jej pomóc, rozumiesz? Skup się bo zostaniemy tu na zawsze.

Szli w milczeniu czas jakiś.

– To Krean. – Podjął chłopak.

– Kto?

– Krean, demon…

– Demon jakiś… jeszcze tego nam było trzeba. Tfu! Niech no ja czorta spotkam to kości mu porachuję.

– Miecz się go nie ima.

– Nie martw się młodzieńcze, jak nie stal to magia… jedno całkiem niezłe na demony zaklęcie znam.

– Mógłbyś mnie nauczyć.

– Nie jestem dobrym czarodziejem, raczej praktycznym… nie wiem czy posiadasz potencjał i nie potrafię sprawdzić.

– Wystarczy, że mi to zaklęcie powiesz i wiedział będziesz, mości Alkorze.

– Dobrze więc, czar ten należy do zaklęć ofensywnych ale to nie wykład… Kirman Drean.

– To ten czar?

– Tak zaklęcie brzmi. Wystarczy go wypowiedzieć w obecności demona, ale ten czar nie działa na zbyt duże odległości, najlepiej gdybyś go wcześniej złapał… na przykład za rękę. Wtedy na pewno zadziała.

– Co to za czar jest? – Obruszył się Birg.

– Są i inne na przykład ten: przywołanie dobrego ducha, który obroni cię przed demonem, jest też przywołanie demona ale tego nie polecam. Kiedyś spróbowałem i… nie najlepiej się skończyło. – Wyrzekł. – Potem musiałem długo się leczyć, zaleczać rany… zadane nie tylko przez jego szpony ale i przez jego czary a takie rany ciężko się goją.

– Wojownikiem jesteś, łowcą potworów jakimś, panie Alkor?

– Alkor mi mów, po prostu Alkor. Tak, łowcą… ale nie potworów tylko ludzi jestem.

– Jesteś… zabójcą płatnym?

– Nie, nie. Nie. Tylko opryszków i zbójców zabijam, nie jestem najemnym łowcą głów, jeśli o to ci chodziło…

– A więc ten czar? Nie można wypróbowywać ich na sucho?

– Można, ale nie radzę. Głodny jesteś… a magia, każda magia a szczególnie dla kogoś kto nigdy jej nie próbował i słania się na nogach z głodu zabójcza może się okazać. Kiedy zobaczysz tego… Kreana czy jak mu tam, czaru rzucać nawet nie próbuj. Bo może cię on zabić. A ja twojego miecza potrzebować mogę…

– Ae Ran Mea Est – takie słowa usłyszał Birg i z początku nie mógł sobie przypomnieć skąd je zna. – Wiem! – Powiedział na głos na co Alkor trochę się zdziwił. – Co wiesz, młody przyjacielu? – Nic, przepraszam. – Powiedział. Te słowa przyszły mu na myśl i nie był pewny czy był to głos jego myśli czy może ktoś mu je podsunął. Zdawało mu się przez chwilę, że to Hath szepce do niego jakieś magiczne zaklęcie lecz potem zdał sobie sprawę, że to tylko on sam.

– Ae Ran Mea Est. – Wypowiedział na głos a złocista wstążka ujawniła się w korytarzu.

 

Krean złapał mnie mocno i położył palce na bokach karku, wtopiły się w niego. Nie czułam bólu ale życie musiało mnie opuszczać; czułam nieskończoną beznadzieję. Nie wyssał jednak wszystkich sił zostawiając mnie osłabioną na skałach. Wygląda ohydnie, jak człowiek, z którego obdarto skórę, górne warstwy ciała. Widać takie posiłki na istotach żywych, a może tylko i wyłącznie na ludziach dawały mu siłę i pozwalały się zregenerować. Jego ostateczny wygląd miał być pewnie ludzki.

– Ae Ran Mea Est. – Usłyszałam szept myśli woja. Było to zaklęcie, wyczuła radość, a więc jednak im pomogło. Może miało za zadanie wyprowadzać z labiryntu? Oby mieli więcej szczęścia ode mnie. Spoglądałam w stronę Kreana. Widziałam supły i więzy mięśni przetkane białymi pasmami tłuszczu.

– Dobrze cię znów widzieć. Gdzie twój przyjaciel Daken? – Spytał.

– On nie należy do tej opowieści.

– Szkoda… jego silne, męskie ciało przydałoby się. Nie sądzisz?

Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę. Już nie przeszkadzało mi ziemno skał.

– Nie odchodź nigdzie, wrócę za jakiś czas… – powiedział Krean i się zaśmiał. Ujrzałam jak wchodzi do jednego z wejść. Było ich bardzo dużo.

Usłyszałam rozpaczliwy lament Gwen, zrozumiałam, że całkiem się zgubiła. Nie mogłam jej pomóc. Traciłam dar „widzenia". Wróciłby gdybym odzyskała siły. Nie miałam siły walczyć. Zasnęłam.

Obudził mnie głos Alkora. Był z nim Birg.

– Darn-Re – rzucił Alkor. Było to prymitywne zaklęcie uzdrawiające. Poczułam się lepiej ale nie na tyle by wstać. Przesunęłam się jedynie o jakieś pół łokcia znad przepaści śmierci.

– Krean… uważajcie. Jest gdzieś tutaj. Poszedł… jest w środku. Uwaga… – Powiedziałam.

Alkor rozejrzał się dookoła. – Birg, bądź ostrożny. – Powiedział do niego gdy ten stanął w jednym z wejść. – Jak się stąd wydostać? – Zawołał Alkor. – Jak, powiedz proszę. – Nie można. To… koniec. – Wyrzekłam. – To… na pewno można się jakoś stąd wydostać, ale jak? Proszę… powiedz jak. – Miecz Thamira… miecz Thamira w połączeniu z artefaktem otworzył portal gdzieś tutaj, ale Icylion zapewne go zamknął. – Skurwysyn! To jednak nie pewne… sprawdzę to. – Powiedział Alkor, wstał i odszedł. Nie zatrzymywałam go ale bardziej niż miałam nadzieję, zwyczajnie się łudziłam. Taka ułuda była przyjemna, nic więcej. Chciałam wypytać ich o działanie czaru ale nie było sposobności. Siedziałam. Spróbowałam wstać i się udało. – Musimy wejść do środka… zimno. – Wyrzekłam. – Dobrze, chodźmy. – Powiedział Birg przy akompaniamencie wrzasku wiatru i grzmotów fal. Zatrzymaliśmy się w pierwszej napotkanej biblioteczce. Usiadłam na księdze a Birg zaryglował półką dwoje drzwi i wrócił na górę. Chciałam dobyć miecza ale nie miałam go przy sobie. Demon musiał go zabrać, nawet tego nie zauważyłam. Czekałam.

Usłyszałam w myślach skowyt Gwen. A więc ją dopadł. Wracał do formy. Alkor musiał się strzec. Wbrew obawom ujrzałam ich dwoje. – Krean, spotkałeś go? – Rzekłam. – Tak. Wymknął mi się… – Odparł Alkor. – Jak to było, opowiadajcie? – Powiedziałam i czekałam na opowieść. Wiatr wył daleko w górze. – Znaleźliśmy się… pomiędzy labiryntem a tamtym cmentarzem… ale nie zwyczajnie, w miejscu pozbawionym materii… nie, to nie tak. Każdy z nas miał tam swój wygląd i formę ale było to miejsce… poza tą rzeczywistością. Ujrzeliśmy tam… – To był potwór – wtrącił Birg – ten, który nawiedzał mnie we snach. Ślepy wartownik, tam jednak widział, był władcę tamtego miejsca… – …I Krean – powiedział Alkor – był tam też Krean. Rzucił się na nas i musieliśmy się rozdzielić. Wyglądał jeszcze gorzej niż teraz… szkoda, że go nie widziałaś… Chyba wtedy, jakimś sposobem go uwolniliśmy. – Tak, to międzyświat. Miejsce, do którego można trafić przypadkiem. Magowie odkryli je już dawno i później wiele razy wędrowali celowo, tak też czynili słynni już dziś a może i legendarni wygnańcy. – Powiedziałam. – Widzę, że ci lepiej. – Odrzekł Alkor. – To dobrze.

Nie wspomniał o portalu ani słowem co było wymowną odpowiedzią. Można było szukać dużo dłużej gdyż labirynt był gigantyczny ale był to raczej nasz koniec.

– Pani Hath, czy pamięta pani słowa, które pani powiedziałem? Te, które kiedyś mi się przyśniły? – Rzekł Birg.

– Tak, pamiętam. To było zaklęcie.

– Skąd pani wiedziała?

– Jak działało?

– Rzuciłem je i… zaprowadziło nas do jednego z grobów, trochę mnie to zmartwiło, bo myślałem, że zaprowadzi nas do wyjścia. Wtedy odsunęliśmy wieko i zajrzeliśmy do środka. Nieboszczyk w dłoniach ściskał talizman. Ale on chyba nie służy do teleportacji, prawda? – Powiedział Birg pokazując artefakt. Był kolisty, wisiał na skórzanym rzemyku. – Niczego nie przedstawia. – Pomyślałam. Było to dziwne i uznałam, że kompletnie nie ma znaczenia.

Alkor stał na warcie u wylotu schodów.

– Birg! – Zawołał z góry i ten pobiegł do niego. Czułabym się pewniej gdybym miała przy sobie miecz. Reszta drużyny albo zginęła albo miała nigdy nie znaleźć wyjścia z labiryntu.

Tam, w górze dookoła znajdowało się morze i nic poza nim. Biły fale, huczał wiatr… i tylko morze, martwe morze.

Koniec
Nowa Fantastyka