- Opowiadanie: fromeliusz - WOJNA MOJA MIŁOŚC WOJNA MOJE PIEKŁO

WOJNA MOJA MIŁOŚC WOJNA MOJE PIEKŁO

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

WOJNA MOJA MIŁOŚC WOJNA MOJE PIEKŁO

fragment powieśći którą niedawno skończyłem , chwilowo w wersji roboczej przed korektą.

 

Autor Marek Fromeliusz

WOJNA MOJA MIŁOŚC WOJNA MOJE PIEKŁO

 

Johan Jarosz chwycił się za głowę. Miał wrażenie, że dopiero co go rozerwało. Przed chwilą odzyskał przytomność. Siedział w swoim – pomimo zaawansowanych badań ciągle jeszcze – tajemniczym, latającym spodku, który nad bazą w „Nowej Szwabii” miał bliskie spotkanie trzeciego stopnia z radzieckim pociskiem artyleryjskim. Ciągle miał jeszcze przed oczyma widok ostatnich minut walki na lodowcu. Świst kul przelatujących wokół niego i wybuchy pocisków artyleryjskich wciąż jeszcze grzmiały mu w uszach, a widok odrywających się wielkich brył lodu z siekącymi odłamkami nie opuszczał go. Tak samo jak widok wynurzających się znikąd marynarzy i żołnierzy radzieckich z pepeszami w dłoniach oraz twarzy tego Polaczka.

„Z przyjemnością zacisnąłbym palce na jego szyi” pomyślał, gdy rozległ się przejmujący, przeciągły ryk alarmu i na wielkim monitorze pojawił się trójwymiarowy, powiększający się niezwykle szybko, obły kształt pocisku wystrzelonego z płynącego nieopodal ruskiego krążownika podwodnego.

– Cholera, ale przypierdoliło – więcej nie miał siły powiedzieć na głos. Ledwo utrzymywał się na nogach. Ale usłyszał sam siebie.

W jego uszach szumiało jakby stał pod samym wodospadem Niagara, Z ledwością utrzymywał sie w pionie, ale żył co już samo w sobie było niezłym wynikiem, znacznie poprawiającym jego nie najlepsze obecnie samopoczucie.

Pamiętał że w chwili uderzenia pocisku ogłuszony hukiem coś nieopacznie włączył, „ale co?”– chwilowo było to pytanie bez odpowiedzi.

Rozglądając się wokół spróbował uporządkować swoje myśli, co przy szalejących młotach pneumatycznych w jego głowie nie było niczym łatwym i z wykrzywioną bólem twarzą udało mu się na chwilę trochę skupić. Więc najpierw sprawy podstawowe. Baza na Antarktydzie padła, musiał złożyć meldunek i ściągnąć posiłki. Na szczęście druga cześć bazy zlokalizowana pod lodowcem antarktycznym była cały czas wolna, chociaż dostęp do niej był znacznie utrudniony.

Musiał powrócić do Berlina i porozmawiać z Hitlerem, ale najpierw musiał coś pilnie ustalić

„Gdzie u diabła mnie zaniosło?!”

Nie było to pytanie bezpodstawne, gdyż widok jaki miał przed oczami był całkowicie inny od jego oczekiwań. Monitory pokazywały tylko dosyć dziwny obraz, z którego jedyne co mógł wywnioskować, to że latający spodek wylądował gdzieś na ziemi. Ale gdzie, w Rosji? Ameryce? Czy może w Chinach?!!!

Był wykończony, serce waliło mu tak, jakby za chwilę miało się wyrwać na wolność. Powoli narastał w nim niepokój wzmacniany przez zewsząd dobiegające pulsujące, czerwone światło. Światło kojarzyło mu się ze światłami awaryjnymi pojazdu, sugerując poważną awarię. Stale słyszał mocne, nieprzyjemne brzęczenie. Problem polegał na tym, że nie wiedział czy to spodek brzęczy, czy może jest to objaw uszkodzenia słuchu wskutek niedawnego wybuchu. Ale z każdą chwilą pozostawania tutaj było mu coraz bardziej nieprzyjemnie.

Muszę stąd jak najszybciej wyjść” – pomyślał. „Inaczej zwariuję w tym obcym pomieszczeniu. Jeszcze chwila i zobaczę wchodzące tutaj małe zielone ludziki, a raczej szare.” Poprawił się, próbując opanować narastającą panikę. Na szczęście widok stalowego włazu umieszczonego wewnątrz łaty, zasłaniającej wybitą tutaj dziurę, podziałał na niego uspokajająco. Jakby nie było. był to ewidentny znak ludzkiej technologii i „coś” w 100% ziemskiego.

Widok ziemskiej technologii był jak zimny prysznic na rozpalone ciało pozwalając mu na chwilę nad sobą zapanować. Zrobił kilka głębszych oddechów próbując opanować swoje rozkołatane nerwy.

„Muszę stąd wyjść inaczej do końca zwariuję” – pomyślał i zabrał się za właz oddzielający go od świata zewnętrznego. Po chwili zamknięcie włazu puściło i poczuł jak wielki kamień spadł mu z serca. „Cholera, miałem większego stracha niż przypuszczałem?” – zaskoczyła go trochę ta myśl, ale poczuł również odrobinę satysfakcji. Mimo wszystko zapanował nad strachem.

 

„Tak, wreszcie jestem wolny!” Stojąc tak we włazie wciągnął haust świeżego, ziemskiego powietrza. Musiał się tylko rozejrzeć i ustalić gdzie jest. Zaciskając ręce na kolbie pistoletu parabellum wychylił głowę za właz i szybko rozejrzał się. Nikogo tam nie było. Na szczęście był tutaj sam . Ale nie powstrzymywało go to od zaniechania środków ostrożności. W końcu mógł być na terytorium wroga, co nie byłoby zbyt bezpieczne. Dlatego też wolał pistolet trzymać w ręku, gdyż nigdy nie wiadomo kiedy może się przydać, jednocześnie dawał mu on poczucie bezpieczeństwa i siły. Chwilę później Johan Jarosz stał na zewnątrz latającego spodka, który prezentował się teraz znacznie mniej okazale. „Spotkanie” z pociskiem nie wyszło mu bowiem na zdrowie. Można było dostrzec na powierzchni spodka bardzo gęstą siateczkę głębokich pęknięć integralnej struktury kadłuba. Patrząc na niego Johan wiedział jedno – dalszy lot nim nie wchodził raczej w rachubę. „Cholera, trochę za mocno oberwał, a ja nie jestem ufoludkiem. Naprawić mogę motor, ale nie to!”

Od teraz priorytety Johana uległy ostrej i radykalnej zmianie. Miał pewność, iż nie może juz liczyć na lot do celu tym latającym spodkiem, więc nie pozostawało mu nic innego jak tylko wymyśleć inny sposób wydostania się stąd i dotarcia z raportem do Berlina.

Przywołał wspomnienie dwudziestolatki o anielskich kształtach, istną diablicę wyginającą rozkosznie swoje nagie ciało. Z jego ust wyrwało się jedno krótkie słowo – „Hanna”

Wspomnienie ciepłej i ognistej Hannie Reitsch zadziało stymulująco na jego rozbite katastrofą mięśnie oraz na mózg zmuszając go do intensywnej pracy.

Wziąć ja znowu w ramiona i poczuć zapach jej nagiego ognistego ciała

Nagle mięsnie karku odezwały się, powodując bolesny skurcz, sygnalizując ze musi je czym prędzej rozciągnąć. Widać zbyt długo był w jednej pozycji, albo też fala uderzeniowa dała się jego mięśniom znacznie bardziej we znaki niż myślał.

„Kilka minut ćwiczeń rozciągających mi nie zaszkodzi”- pomyślał. Sprawne mięsnie mogą okazać sie bezcenne w razie jakichkolwiek problemów. Wraz z ostatnimi słowami zobaczył we wspomnieniach niewielki lasek skuty 15stopniowym mrozem i grupę kilkunastu ludzi w podkoszulkach, a zapamiętane słowa wychodziły powoli z ukrycia. „ …pamiętajcie, nagły ból nie rozciągniętego mięśnia, w czasie walki może być katastrofą…” były to słowa jego trenera walki wręcz, który był komandosem Bundeswehry.

 

Rozejrzał się wkoło. Nic nie wskazywało by wylądował w jakimś zbyt często odwiedzanym zakątku świata. Wyraźnie widział bowiem brak jakichkolwiek oznak cywilizacji. Nawet droga polna jeszcze tutaj nie zawitała. Czyli świetne miejsce na lądowanie i ukrycie spodka. Z zadowoleniem spojrzałem w niebo mówiąc:

– W końcu, Bóg jest z nami! – cytując słowa wybite na klamrze pasa każdego niemieckiego żołnierza.

” Tak, kilka minut ćwiczeń rozciągających dobrze mi zrobi” – pomyślał i wkładając pistolet do kieszeni rozpoczął ćwiczenia, powtarzając do siebie

– Teraz skłon, OK, a teraz wygięcie do tył…. – i nagle zamarł, nie kończąc słowa i zastygając w tej jakże nieprzyjemnej pozycji. A wszystko przez widok, który siłą wdarł sie do jego świadomości.

Oto bowiem przed oczami przemykał w całkowitej ciszy dziwny pojazd latający. Przypominał trójkąt ostrokątny, z tym że dwa największe boki, po łuku odchylały sie na zewnątrz, tworząc lekko pogrubione łuki jakby skrzydła, tył był wklęsły również po łuku.

Był to najdziwniejszy pojazd latający jaki Johan widział. Porównywalny z obecnym obok spodkiem. Nawet napęd tego pojazdu nic mu nie mówił. Nie widziałem ani śmigieł ani dysz silników odrzutowych, nawet najmniejszej smugi kondensacyjnej. Do tego pojazd leciał w całkowitej ciszy i to nie więcej niż 200m ponad nim, pojawiając się znikąd. Jeszcze przed chwilą niebo było czyste!!!

– A niech to. Gdzie u diabła ja jestem?

Wyrwały mu sie całkowicie nie kontrolowane słowa. Wtedy dostrzegł jak spod tego dziwnego samolotu, który był już tuż nad nim, oderwało się kilka małych błysków zielonego światła, które zaczęły spadać wprost na niego.

Tego już było za dużo. Wyrywając pistolet z kieszeni Johan zaczął uciekać. Nie miał zamiaru ani chwili dłużej tu przebywać. Nie tutaj i nie teraz!!!

Wyciągając mocno nogi gnał przed siebie, tak jakby gonił go wściekły pies. Musiał stamtąd zwiewać i to szybko, by ukryć się w najgłębszej dziurze. I dopiero wtedy na spokojnie przemyśleć swoje położenie i zastanowić sie nad odpowiedzią na dręczące go pytania

„ Gdzie do jasnej cholery mnie wywiało ?!!!” , „do krainy OZ ?”

Nagle tuż koło niego wyrosły trzy kolumny zielonego światła, zagęszczającego wokół siebie słup powietrza, a w nich opadało „ Coś”. Było to bowiem najbliższe określenie tego co w nim zobaczył.

W środku zielonej kolumny zagęszczonego powietrza dostrzegł „przedmiot, istotę?”. Wyglądało to jak kuliste cielsko ściskające w „mackach?” podłużny przedmiot „jakąś broń?” A to wszystko ustawione na bardzo niskiej „dętce samochodowej?”, nad którą się delikatnie unosił.

Jedynie w środkowej kolumnie światła rozpoznał najprawdopodobniej istotę ludzką i to raczej kobietę w obcisłym opancerzonym kombinezonie zakrywającym ją w 100 % . To co ściskała w dłoniach również nie wyglądało zbyt przyjemnie.

Za to w trzeciej kolumnie stał robot. Nie mogło być to nic innego. Wyglądał w końcu jak gruba, obła konstrukcja na gąsienicach z wychodzącymi z niej jakby czółkami ze sporymi zgrubieniami na końcach („czyżby na kamery?”), które wyraźnie skierowały się na niego. Z boków robota wystawały manipulatory w kształcie ludzkich rąk. Były puste.

„To musi być robot” – pomyślał Johan.– „Moje szanse na ucieczkę zmalały prawie do zera, ale ja się nigdy nie poddaję. A dopóki serce bije mam ciągle szansę na ucieczkę. Jedno jest pewne – wdepnąłem w niezłe gówno.”

Z każdą sekundą zwłoki otaczające go istoty mogły go złapać.Musiał działać i to już!!!

„Ta kobieta musi być dowódcą tego zespołu” – pomyślał gorączkowo – „ona, robot i to drugie „Coś”. Jeśli ją wyeliminuję powinienem mieć na chwilę spokój.” – W jego głowie powoli zaczął sie krystalizować plan działania. Jaki by nie był, było to coś czego mógł się uchwycić, gdyż dopiero co opanowana panika znowu zaczęła go opanowywać.

Wtem zielona mgiełka wokół kobiety zniknęła – to była szansa na którą czekał. Zerwał się do ataku i biegnąc do niej strzelał raz za razem z pistoletu. Któryś pocisk w końcu musi przebić jej pancerz. Och, jakże był wtedy naiwny!!!

 

Nagle sytuacja jakby żywcem wyrwana z bajki – na drobny gest kobiety (prawie jak jakieś czary) momentalnie otoczył go bąbel zielonego powietrza i jak długi Johan wylądował na ziemi. Chociaż nie, zorientował się zdumiony, że jednak nie leży na ziemi, a unosi się tuż nad ziemią, za to kompletnie unieruchomiony, jak dobrze zawinięty kawałek baleronu.

Jego wściekłość rosła nie mogąc znaleźć ujścia, tak jak rzeka, której nagle zatkano koryto. Był coraz bardziej wściekły zagłuszając nawet opanowującą go panikę. W jego głowie piętrzyły się niewesołe myśli. „Jak można było mnie tak po chamsku potraktować, wolałbym juz raczej być martwy, a nie tak jak teraz leżeć bezwładnie jak świnia na rzeź”. Mógł jedynie poruszać oczami. Ze zdumieniem zauważył, że nawet język miał unieruchomiony. „Teraz to nawet pokląć nie mogę!!!” – pomyślał, wpatrując się w ziemię.

Nagle przed nosem dostrzegł sunące do niego gąsienice tego dziwnego robota. Po chwili dołączyły do nich buty ich szefa, czyli tej kobiety która go załatwiła „i to z taką łatwością jakbym był jakimś namolnym kundlem!. Obezwładniony przez babę, niech to diabli co za wstyd”

Natrętna myśl nie opuszczała jego głowy, gdy nagle poczuł dotyk „czegoś” na głowie a w jego umyśle pojawiło się pytanie, ale nie zadane prze niego, co stwierdził kompletnie zaskoczony

– „kim jesteś i dlaczego złamałeś zakaz lotu wismana.”

„Wismaną?” To ten latający spodek tak się nazywa?” – ale nie otrzymał już żadnej odpowiedzi, za to w jego umyśle pojawiły sie jeszcze strzępki rozmowy obcych

„Gdzie on ma implant?”, „ On go nie ma”, „Usunięty? Ale po co?”, „ Zeskanuj go myślicielu Da‘c”, „Toć to jest jakiś zacofany neandertalczyk!!! Wyłącz go! Musimy powiadomić Radę”.

I nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stracił przytomność. Został wyłączony z równą łatwością jak jakiś pieprzony toster!!!

 

Koniec

Komentarze

(...) chwilowo w wersji roboczej przed korektą.

Potrzebny będzie korektor–kaskader. Łatwiej i szybciej napisać od początku.

Musiał powrócić do Berlina i porozmawiać z Hitlerem, ale najpierw musiał coś pilnie ustalić

(...) były to słowa jego trenera walki wręcz, który był komandosem Bundeswehry.

Proszę??? Adolf i Bundeswehra???

Hitler i komandos Bundeswery są jak najbardziej na miejscu , to wynika z dalszej częsci książki na marginesie dodam że Johan Jarosz urodiził się w latach 60 XXw i skączył studia inżynierskie
P.S.. To jest ppoczatek ksiązki nie cała ksiązka.

niezłe dobrze się czyta a bochaterto  wykapany faszysta  wyraznie czuje się jego arogancje i bute niezły z pana cynik - cytuję- "Bbóg jst z nami - zacytował słowa wybite na klamże pasa"

dziękuję, ale to tylko początek srodek zaskakuje znacznie bardziej .

Nowa Fantastyka