- Opowiadanie: Naviedzony - "Czerwone błoto"

"Czerwone błoto"

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

"Czerwone błoto"

Czerwone błoto

 

„When the sun's setting down

Many answers I find

To the questions I'm

Asking myself

And the children still play

To the dying day

Without knowing what

Is awaiting

Nobody cares

It's all the same

Darkness prevails, it's getting

Worse each passing day

There's no return

The change is near

The great divide is coming

Sooner than you know”

Revolution Renaissance – "Revolution Renaissance"

Nikt wtedy nie był w stanie powiedzieć, dlaczego nastąpiły wszystkie owe straszne katastrofy ostatnich lat. Trzęsienia ziemi o sile przekraczającej wszelkie dostępne skale i wywołane nimi powodzie przetaczały się przez świat niezależnie od regionu i wiedzy, jaką zgromadzono przez pół wieku od pierwszej z nich.

Dziś jest rok 2061 i dokładnie pięćdziesiąt lat minęło od trzęsienia ziemi, po którym wszelkie dotychczasowe badania sejsmologiczne straciły na znaczeniu. Było to trzęsienie, które miało identyczną siłę w każdym punkcie na globie i nie miało żadnego epicentrum. Fale tsunami, które wtedy powstały hulały po oceanach jeszcze siedem dni po katastrofie. Dwa lata później było następne. Identyczne. Po kolejnym roku trwożliwego wyczekiwania nastąpiło jeszcze jedno. Potem wszystko ucichło, miasta podniesiono z gruzów, na wzniesionych masztach załopotały flagi po to tylko, by stracić to wszystko pięć lat później.

I jakby naturalnych katastrof było światu mało, w dwutysięcznym jedenastym roku, pewien mało ważny epizod, przelotny konflikt w Libii stał się preludium do ogólnoświatowej, drugiej zimnej wojny. Po jednej stronie konfliktu stanęły mocarstwa Zachodu i ich sojusznicy, ogarnięci obsesją niesienia kaganka demokracji szczególnie tym, którzy go nie chcą. Drugą stronę stanowiły państwa arabskie, które zjednoczone w obliczu wspólnego wroga zdecydowane były spalić świat w imię świętej wojny. Ropa naftowa, o którą zabijano się tam, w północnej Afryce i na pustyniach Bliskiego Wschodu stała się surowcem zdecydowanie deficytowym. Wszelkie platformy wiertnicze zostały utajnione i znikły z map oceanów.

Przeniesiono je pod wodę.

* * *

Matthew Laclan szedł wąskim korytarzem ze swojej kajuty, wprost do maszynowni. Opuścił stanowisko tylko na chwilę, by odłożyć książkę, a teraz wracał, żeby wraz z innymi obserwować krytyczny moment nowego wiercenia. Czarne, lepkie błocko mlaskało nieprzyjemnie pod grubymi, gumowymi butami. Zdążył się już do tego przyzwyczaić, tak samo jak do panującej wewnątrz wilgoci i stałego odgłosu kapania wody. Towarzyszyły mu całe życie, od kiedy w wieku trzydziestu dziewięciu lat został dowódcą geologicznej części załogi Platformy Jeden, czyli prawdopodobnie najstarszej podwodnej stacji wiertniczej na świecie.

Wiedział, że większość jego towarzyszy z Platformy traktuje pobyt tutaj niemal jak zesłanie. Nie mógł ich winić. Służba w miejscu takim jak to nigdy nie była i prawdopodobnie nigdy nie będzie przyjemna.

Wewnątrz obiektu, gdzie korytarze miały dwa metry wysokości i metr szerokości, gdzie nie było okien ani bulajów, gdzie wiecznie coś kapało lub ciurkało, a rdza porastała wszystko niczym mech w starej puszczy nie mogło być miło. Do tego dochodziło jeszcze ciśnienie, które niby było wyrównywane przez systemy wspomagające, ale że systemy nie były już pierwszej świeżości, każdy zaczynał czuć, że znajdował się prawie trzy kilometry pod powierzchnią wody.

No i zostawało jeszcze błoto. Lepka maź składająca się z ropy naftowej i wody zalegająca wszystkie korytarze i wszystkie pomieszczenia. Była wszechobecna. Mathewa Laclana doprowadzała na początku jego służby do prawdziwego szału. Gdziekolwiek by nie poszedł, zawsze towarzyszyło mu: chlup, chlup, chlup.

Jak upierdliwy cień. To zabawne, ale na stacji nie było cieni. Wszystko zalane było miękkim białym światłem z setek starych jarzeniówek na suficie i na ścianach. Wszystko było też metalowe. Metalowe łóżka, metalowe ściany, metalowy sufit i metalowe podłogi. Metalowe były stoły i metalowe były naczynia. Nawet toalety były metalowe.

To działało na psychikę.

Niestety stacja wiecznie była niedofinansowana. To proste – złoża się kończą, kończą się pieniądze. Ustalali nieoficjalne rekordy głębokości wiercenia, a nowej ropy nie było. Nie ma ropy, nie ma kasy. Nie ma kasy, nie ma wygód. Oczywista zależność.

Jękliwy dźwięk dartej stali.

Potężna wibracja, drganie przenoszone przez stalowe ściany.

A potem uderzenie, jakby coś gigantycznego wyrżnęło w bok Platformy.

Świat kołysze się wstrząsany dalekimi trzaskami.

Światła gasną.

Wentylatory zamierają.

Cisza i ciemność.

Matthew już przy pierwszym uderzeniu wylądował na podłodze, zakrywając głowę rękoma. Przetoczył się po lepkiej posadzce, brudząc sobie laboratoryjny fartuch rozwodnioną ropą. Podniósł się na czworakach i rozejrzał. Nie widział kompletnie nic. Teoretycznie zawsze powinien mieć ze sobą latarkę, ale powszechnie wiadomo, jak realizuje się na co dzień postanowienia regulaminu. Regulamin swoje, a życie swoje.

Wymacał podłogę. Teraz rozlana na podłodze ropa sięgała mu przynajmniej po kostki. Wyczuł, że błota było zdecydowanie więcej po prawej stronie korytarza, niż po lewej. Platforma się przechyliła. Dopiero teraz zaczął się naprawdę bać. Wiedział, że platformę utrzymuje nad ponad dziesięciokilometrową głębią Rowu Mariańskiego plątanina betonowych i stalowych słupów i dźwigarów. Nawet nie chciał myśleć, co się stanie, jeśli Platforma obsunie się w otchłań oceanu, ale natrętne, przerażające myśli przychodziły same.

Zaczął niezdarnie pełznąć przed siebie, wymacując drogę w lepkiej ciemności, a wyobraźnia podsuwała mu obrazy stacji wiertniczej miażdżonej przez gigantyczne ciśnienie z nimi wszystkimi w środku. Widział już oczyma duszy jak przez kilka minut, jedna po drugiej odpadają śrubki i nity, jak sufity i podłogi wydymają się psychodelicznie, a stalowe kolumny skręcają w agonii, podczas gdy oni bezskutecznie usiłują odblokować wejście do batyskafu. Zbyt małego by pomieścić ich wszystkich…

Ogarnęła go panika. Czołgał się coraz szybciej, coraz ciężej oddychał. Poczuł się jakby coś złapało go za gardło. Przesunął ręką po twarzy rozmazując sobie ropę na skórze.

Nagle rozbłysły czerwone światła alarmowe. Wybawienie! Usiadł pod ścianą podkurczając nogi. Po twarzy spływały mu łzy strachu i ulgi.

– Nic się nie dzieje. – powiedział wolno i wyraźnie. – To nic. Drobna awaria.

Spływające pod przeciwległą ścianę błoto dobitnie przekreśliło wszelkie próby wmówienia sobie, że to, co się dzieje jest zaledwie nic nieznaczącą usterką.

W dodatku czerwona w świetle alarmowych lamp ropa nagle wydała mu się łudząco podobna do krwi. „Platforma oberwała i krwawi”, pomyślał. Zaczął powoli i głęboko oddychać, żeby się uspokoić.

Usłyszał kroki. Pospieszny pół bieg, zakończony poślizgiem i uderzeniem. Rozległo się przerażone mamrotanie. W świetle czerwonych jarzeniówek ukazał się młody Ryan. Wyglądał na przerażonego. Trzęsły mu się kolana. Mathew nie wstawał, bo nie miał pewności, co do swoich.

– Hej, Ryan! – zawołał i na szczęście głos go nie zawiódł. – Nic ci nie jest? Wyglądasz jakbyś krwawił!

– Pan profesor?! – najmłodszy z naukowców skurczył się ze strachu. – Dzięki Bogu, że pana znalazłem! Araby! Araby atakują! Na pewno, mówię panu, na pewno! To torpeda!

Lodowaty strach ścisnął Laclanowi wnętrzności.

– Skąd ta pewność? Może to… to coś innego?

– Nie! Na pewno! Na pewno! O Jezu! Wszyscy tu zginiemy! O mój Boże… O mój Boże! Zabiją nas!

-Weź się w garść, Ryan nic nam nie będzie! – profesor Mathew już stał górując nad młodym chemikiem z wydziału jego przyjaciela, Thomasa Hayka. Mimo, że jego głos brzmiał piskliwie i cienko, to jednak wywarło to pozytywny efekt. Ryan trochę uspokoił się i rozejrzał.

– Musimy znaleźć resztę. Natychmiast znaleźć resztę, a potem… no… potem zobaczymy. – Laclan wskazał ręką w stronę maszynowni. – Idziemy tam.

Na szczęście chemik nie protestował. Posłusznie powlókł się za profesorem geologii.

Wędrówka zalanymi czerwonym światłem korytarzami była dla nich koszmarem. Krwawe błoto, w którym musieli brodzić, sprawiało upiorne wrażenie, a smród dymu ulatniającego się gdzieś z przodu napełniał Laclana pełnymi dławiącej grozy myślami o pożarze. Podświadomie czekał na jeszcze jeden wstrząs. Jeszcze jedno uderzenie, które rozerwie ich starą Platformę na kawałki. Wtedy oni błyskawicznie skonają, bo ciśnienie zmiażdży im narządy wewnętrzne. Ich mózgi rozprysną się, a śledziona i jelita pękną i…

Z przodu rozległy się nawoływania i hałas dźwięczącego metalu. U wylotu korytarza pochwyciło ich kilka par ramion, a Mathew poczuł niewysłowioną ulgę. Nigdy nie myślał, że można się aż tak cieszyć tylko z tego, że ktoś inny istnieje.

Stał w centralnej części Platformy Jeden, tam gdzie wyrastała tytaniczna bryła gigantycznego świdra. Świder był wykrzywiony, a metal dookoła niego wykręcony i rozdarty.

– Słuchajcie! Co się dzieje?! Torpeda?! Trzęsienie ziemi?!

Członkowie personelu spojrzeli po sobie konsternacją.

– W zasadzie to awaria. Osiągnęliśmy dno, no i wiertło zamiast się przewiercić się przez skałę utknęło w jakiś dziwny sposób i zerwało prowadnice. Ale za to mamy ropę! Całe mnóstwo ropy! I to pod takim ciśnieniem, że poszły zbiorniki! Trochę się wylało i dlatego teraz jest więcej błota na podłodze.

– Naprawdę? Na serio? – spojrzał na ropę pod stopami, której światło lamp alarmowych nadawało niesamowitego, karminowego koloru. – No to nam stację naprawią i wyremontują! A my będziemy mieli wakacje!

W półmroku rozległy się owacje, robotnicy i naukowcy zaczęli gratulować sobie i poklepywać się po plecach, a nastroje w jednej chwili uległy diametralnej zmianie. Niektórzy snuli już plany na urlop pozostający, ich zdaniem, w bardzo bliskiej perspektywie.

Po krótkiej chwili, jakby ulegając powszechnej euforii, odezwały się awaryjne generatory prądu. Najpierw groźnym pomrukiem budzącego się niedźwiedzia, a potem już pełną parą niczym wycie zbliżającej się lokomotywy. Rozległy się trzaski, a potem jarzeniówki na ścianach i suficie jedna po drugiej zaczęły się zapalać.

Zapadła grobowa cisza.

W Centrum Platformy Jeden, na długą, bardzo długą chwilę zapanowały zgodnie strach i szok. Nikt się nie poruszył, ani nie odezwał. Nieuchwytne, lecz przerażające uczucie, że dzieje się coś bardzo, ale to bardzo niedobrego ponownie ogarnęło Matthew’a.

Bo ropa na podłodze naprawdę była czerwona. Teraz, w zwykłym, białym świetle zalewającym obszerne pomieszczenie, krwawe błoto robiło o wiele bardziej upiorne wrażenie niż przed chwilą. Powszechne osłupienie trwało i trwało, dopóki ktoś nie runął na kolana w karminową breję.

Jam jest Alfa i Omega mówi Pan Bóg, który jest, Który był i Który przychodzi, Wszechmogący… – zaczął mamrotać nieprzytomnym głosem.

– Odbiło mu. – szepnął ktoś z boku.

– To Biblia?

– Oczywiście. Apokalipsa.

– Co robimy? Nie możemy przerwać ciszy radiowej, ani wezwać pomocy. – zauważył trzeźwo Mathew.

Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną…

Thomas Hayk otrząsnął się i parsknął jak wściekły kot.

– Ty! Zamknij się! To… To pewnie jakiś minerał, albo związek chemiczny. Idę do laboratorium go zbadać, to dowiemy się, co to takiego. A wy wszyscy do roboty! Nudzi wam się? – Odwrócił się na pięcie i poszedł do swego królestwa szklanych retort i probówek. Inni popatrzyli na siebie niepewnie, nie ruszając się z miejsca. Mathew uznał, że trzeba wspomóc przyjaciela.

– No dalej! Technicy do roboty! Kto ze mną popłynie na dół zobaczyć, co z tym wiertłem? – nikt się nie zgłosił. – No dobra. Ty! Ty! I… I ty!

Wybrał dwóch najbardziej doświadczonych mechaników i zdolnego geologa z jego zespołu. Przyjęli to z rezygnacją, jak z góry przeświadczeni o swoim losie skazańcy. Powlekli się po ochronne kombinezony, a czerwone błoto mlaskało pod ich gumowym obuwiem.

Kiedy szli w stronę batyskafu, jedynego naprawdę nowoczesnego i porządnego sprzętu w tym archaicznym świecie rdzy, wciąż słyszeli za sobą niemrawy szept:

Oto zwyciężył Lew z pokolenia Judy, Odrośl Dawida tak, że otworzy księgę i siedem jej pieczęci…

* * *

 

Sześcioosobowy batyskaf schodził już na dziesiąty kilometr. Nie miał żadnych szyb, zresztą nie były im potrzebne. Całe pole widzenia zapewniały im pochowane w pancerzu kamery i lampy. Mathew naprawdę był z niego zadowolony, bo mimo że ciśnienie było już tutaj gigantyczne, „puszka” nowej generacji znosiła je cierpliwie bez słowa sprzeciwu.

– Oj. – zauważył, gdy ściany batyskafu cichutko zaprotestowały przeciw tak okrutnemu traktowaniu. – Zaczyna się.

Na ekranach zobaczyli wreszcie dno. Tak się przynajmniej na początku wydawało. Na dnie, bowiem znajdowała się najdziwniejsza skała, jaką Mathew Laclan, geolog od trzydziestu lat w ogóle widział. Ba! Nawet o takiej nie słyszał.

Na ekranach „puszki” skała była w całości mlecznobiała i płaska jak tafla lustra. W żadnym miejscu nie było żadnej skazy ani nawet narośli. Żadnego glonu. Nawet śladu wodorostu. Nawet plamki.

Mathew zerknął na trzymany w dłoniach dyktafon do nagrywania spostrzeżeń. Otworzył usta, ale uznał, że w zasadzie nie ma co powiedzieć więc tylko westchnął i wyłączył urządzenie.

Skinął dłonią mechanikowi i skierowali się w stronę wiertła. Zobaczyli na monitorach batyskafu jak gładkiej tafli ciągnącego się pod nimi pasa bieli wznosi się gigantyczny świder, niczym jedna z tytanicznych kolumn należąca do potężnej, acz dawno zapomnianej cywilizacji. Był minimalnie przekrzywiony, a w miejscu, w którym wnikał w dziwną skałę wyglądał na pęknięty.

Ciągnęła się tam długa, lecz wąska szczelina w dnie morskim, wyglądająca jak rysa na białym lakierze samochodu. Na ich oczach rysa wydłużyła się o dobry metr. Mathew był pewien, że gdyby mieli mikrofony usłyszeliby trzask jak na starych filmach katastroficznych.

– Panie profesorze Laclan. – odezwał się nagle młody geolog. – Co to za skała?

„Pan profesor Laclan” nie miał pojęcia jak ma odpowiedzieć. Sam się nad tym głowił od dobrych pięciu minut i doszedł jedynie do tego, że nie wie.

– Eeee… No więc… Myślę, że to wapień. – Mathew próbował ratować swój autorytet. Włączył dyktafon i zrobił mądrą minę. – Tak. Jestem na razie przekonany, że to wapień, wytarty na połysk i wyszlifowany przez… hmm… przez podwodne prądy morskie. Pewnie także sprasowany przez wysokie ciśnienie i… no… właśnie.

„Boże drogi”, pomyślał, „Co ja gadam za głupoty? Przecież widać, że to nie wapień. Wapień jest porowaty, a nie gładki”. Teraz nie mógł się już wycofać, więc mówił dalej starając się używać samych ogólników.

– Teraz pobierzemy próbki i wrócimy na górę zobaczyć, czy profesor Thomas Hayk uporał się już z badaniami ropy.

Zebrali specjalnymi wysięgnikami pył i odłamki leżące dookoła świdra i ruszyli w mozolną drogę powrotną.

* * *

Kiedy wysiedli z batyskafu przywitał ich milczący mur ponurych twarzy. Członkowie załogi czekali na nich z nietęgimi minami, od razu widać było, że wydarzyło się coś niedobrego.

– Co jest? – Mathew powiódł dookoła wzrokiem.

– Profesor Thomas Hayk zamknął się w laboratorium. Nie chce nikogo wpuścić, tylko mówi, że macie natychmiast tam pójść z próbkami.

Laclan miał coraz gorsze przeczucia.

– A co z tym… tym, co Biblię recytuje? – zabrał torbę z próbkami i ruszył żwawo w kierunku laboratorium.

– Nic. Recytuje dalej. W dodatku ma już dwóch współrecytatorów, bo błota jest coraz więcej. Wycieka ze zbiorników.

Profesor Laclan westchnął. Przyspieszył kroku. Po chwili stanął przed zamkniętą śluzą prowadzącą do części laboratoryjnej. Nacisnął panel kontaktowy i razem z szepczącymi do siebie pracownikami Platformy czekał na efekty.

– Kto? – rozległ się metalicznie zniekształcony, lecz wyraźnie rozhisteryzowany głos.

– Thomas? – Mathew spojrzał na podłogę. Krwawoczerwone błoto sięgało mu już sporo za kostki. – Wpuść mnie natychmiast! Będziemy się ewakuować!

– Kto?! Kto mówi?! Natychmiast powiedz, kto mówi! – zatrzeszczało z głośnika.

– To ja, Mathew! Do jasnej cholery! Co się dzieje?

Elektryczne buczenie otwieranych drzwi przerwało mu wypowiedź. Rozejrzał się i odkrył, że nikt oprócz niego nie ma ochoty, by wchodzić do laboratorium. Wzruszył ramionami i ściskając torbę na próbki przekroczył próg śluzy. Odczekał aż aparatura skończy go dezynfekować. Mechanizm działał i tak od święta, ale procedurę zawsze trzeba było przejść.

Otworzyła się druga część śluzy i profesor Laclan wpadł do obszernego, zastawionego setkami szklanych i stalowych urządzeń pomieszczenia. Thomas Hayk siedział na krześle w rozpiętym kitlu i wpatrywał się nieprzytomnym wzrokiem w dwie zlewki.

– Masz próbki? – zaczął zamiast powitania. Wyglądał okropnie, jakby kompletnie oszalał. Jakby siedział tak już od bardzo dawna nic nie jedząc, ani nie śpiąc.

– Mam, ale co to ma…

– Wrzuć je tam. – pokazał mu szklaną retortę z przezroczystym płynem.

– Chyba ci odbiło! – wrzasnął zirytowany i przestraszony zachowaniem przyjaciela Mathew. – Toniemy! Uciekajmy z tego antyku!

– Nie dyskutuj ze mną! Natychmiast wrzuć tam próbki! Wrzuć i patrz! – Thomas Hayk zerwał się na nogi i chwycił torbę. – Wrzucaj! Już!

Zachowywał się jak kompletny wariat. Wyrwał sparaliżowanemu ze strachu Laclanowi torbę i wytrząsnął białe, skalne okruchy na podłogę. Chwycił kilka i wrzucił do płynu. Mieszanka natychmiast się spieniła.

– Patrz! Widzisz? Widzisz do cholery, co się dzieje?! – gwałtownie podsunął Mathewowi naczynie.

– Nooo… – profesor Laclan był tak wystraszony cała tą sytuacją, że nie mógł wyksztusić słowa. Po chwili jednak przemógł się. – No… Pieni się. Posłuchaj, musimy wezwać pomoc i…

– Tak… Tak… Właśnie, pieni się. Wiesz, co jest w retorcie? To kwas octowy. Organiczny. A skoro się pieni to znaczy, że to, co tam wrzuciłem, ta niby– skała to…

– Wapń! – wpadł mu w słowo Mathew. – Ale co z tego? Mówię ci…

Thomas podszedł chwiejnym krokiem do dwóch zlewek, w które wpatrywał się na początku.

– Usiądź i posłuchaj. – powiedział zmęczonym głosem.

Mathew Laclan usiadł posłusznie. Dopiero teraz dotarło do niego, że przyjaciel chce mu powiedzieć coś bardzo ważnego. Mimo natarczywego przeczucia, że powinien natychmiast stąd uciekać skupił się na zlewkach. W jednej znajdował się smolistoczarny, gęsty płyn, w którym od razu rozpoznał ropę naftową. Wnętrze drugiej zajmowała jakaś bladoróżowa ciecz.

Chemik zaczął mówić cichym, jakby smutnym głosem.

– Te dwie substancje oddzieliłem od siebie, bo pierwotnie były zmieszane. To one wspólnie tworzą to dziwaczne, czerwone błocko. Pierwsza, czarna, to oczywiście ropa naftowa. Czyściutka ropa, taka, jakiej szukaliśmy. W drugiej… W drugiej jest coś niesamowitego. – Włożył szklaną pipetkę do zlewki z różowawym płynem. Gdy wyciągał ją okazało się, że płyn ciągnie się w obleśny sposób. – Ten płyn to nic innego jak zmieszane w odpowiednich proporcjach białko i coś, co udało mi się zidentyfikować jako… płyn mózgowo-rdzeniowy. Prawie dokładnie taki, jak u człowieka.

Mathew poczuł, że cierpnie mu skóra. Zrobiło mu się niedobrze.

– Co… Co tam robi takie… Takie coś?

– Pomyśl. – kwaśny uśmiech Thomasa wyglądał jakby bolał go ząb. – Gdzie w przyrodzie występuje twór, który w środku ma półpłynne białko, chronione przez pancerzyk z wapnia?

Profesor Laclan nie odpowiedział, więc chemik zrobił to za niego.

– To jajko, przyjacielu. – widząc, że geolog nie rozumie powtórzył. – Jajko. Takie jajko jak kurze. Tylko, że to musiała być bardzo duża kura. Bardzo, bardzo duża.

– Nie. – szepnął Mathew. – To niemożliwe.

– Ależ owszem. Nasza… Ha! Ha! Planeta! – histerycznie zaśmiał się chemik. – Nasza planeta! Nasz szumnie nazywany „planetą” światek to tylko… jajko. Ha! Ha! Ha! Tylko duże kosmiczne jajko! A my jesteśmy zaledwie bakteriami na tym jajku, jakimś nalotem, brudem. Ha! Ha! Kolonią żyjątek.

Nagle przestał się śmiać. Znowu był śmiertelnie poważny.

– Chcesz wiedzieć, co się stanie? – spytał. – Chcesz?

– Daj spokój, to… to jakieś szaleństwo… – Szok nie pozwalał zebrać Laclanowi myśli. Wszystko, co tu usłyszał było kompletnie zwariowane. Schizoidalne teorie oszalałego naukowca. Mimo to wiedział, co zaraz usłyszy i ta wiedza sprawiała, że bał się jak jeszcze nigdy w życiu. Bał się słów, które musiały za chwilę paść. Bał się, bo przypomniał sobie jak na jego oczach, szczelina w mlecznobiałej skale poszerzyła się sama.

– Powiem ci, mój drogi przyjacielu, co się stanie. Każde jajko ma jedno przeznaczenie. Ja już wiem skąd biorą się trzęsienia ziemi. TO, co siedzi w jajku po prostu się rusza. To COŚ, czego nie jesteśmy w stanie objąć umysłem po prostu zaczęło się wykluwać. Siedziało w jajku przez siedem miliardów lat albo i dłużej i po prostu się wykluwa. Nie wiem, kiedy skorupa pęknie i kiedy ta RZECZ rozedrze naszą planetkę na strzępy, ale wiem, że może to być dzisiaj. Teraz. A może za rok? A może za dwadzieścia lat? Albo za sto? Ale wiem, że już niedługo. Inaczej TO nie zaczęłoby się ruszać. Nie wiem, czy mi wierzysz, ale to niczego nie zmieni, bo nie jesteśmy w stanie TEGO powstrzymać. Nawet nie moglibyśmy zabić TEGO zanim się wykluje, bo niby jak chcesz zabić planetę? Czy TO w ogóle może umrzeć? Idź i zarządź alarm jak chcesz. Ewakuuj się. Ja zostaję.

Odwrócił się i wyjął z szafki trzy buteleczki alkoholu laboratoryjnego. Profesor geologii, Mathew Laclan patrzył jeszcze chwilę, po czym wyszedł. Przeszedł przez śluzę, spokojnie czekając, aż skończy dezynfekcję i wyszedł przez drugie drzwi. Nikogo już za nimi nie było.

Brodził po kolana we wstrętnej, czerwonej mazi. W płynach ustrojowych planety Ziemia.

Brnąc z trudem i potykając się, co chwila dotarł do centrum Platformy Jeden. Powitał go wyrecytowany z emfazą cytat:

– Zapuść Twój sierp i żniwa dokonaj, bo przyszła już pora dokonać żniwa, bo dojrzało żniwo na ziemi!

Tam, na prowizorycznym podwyższeniu czekała na niego cała załoga. Tylko cztery osoby klęczały w czerwonej ropie sięgającej im do pasa.

– Pan profesor! Nareszcie! – rozległy się pełne ulgi okrzyki. – Gdzie profesor Hayk? Zwijamy się stąd? Wysłać sygnał?

Mathew Laclan zignorował ich kompletnie. Podszedł do modlących się i położył jednemu z nich dłoń na ramieniu, temu który pierwszy zaczął recytować.

– I ujrzałem Bestię wychodzącą z morza, mającą dziesięć rogów i siedem głów, a na rogach jej dziesięć diademów, a na jej głowach imiona bluźniercze.

Popatrzył na młodego człowieka. Miał krótki, urywany oddech i zamglony wzrok wpatrzony w sufit. Mathew tez popatrzył w sufit i powiedział.

– Nie spodziewaj się apokalipsy z nieba. Ona ciągle była pod nami.

Koniec

Komentarze

Ciekawy pomysł z tym jajkiem. Dobrze się czytało, podobało mi się. Pozdrawiam

Mastiff

Witaj!
Cieszę się, że sprawiłem Ci przyjemność tym niezbyt długim opowiadankiem, w końcu o to chodzi. :)

Pozdrawiam
Naviedzony

Na początek anegdota, z mojego życia wzięta, która mi się skojarzyła ;) Wybacz :P
Pierwsza lekcja angielskiego w szkole języków obcych. Lektor opowiada o maturze, na której niedawno egzaminował, i dziwi się, po co komu są potrzebne tematy, które wymyśla komisja egzaminacyjna - jednemu z egzaminowanych trafił się temat "pracujesz na platformie wiertniczej (oil rig), opisz problem, który mógłby ci się przytrafić i jak go rozwiązać" (czy coś w tym rodzaju). Zastanawia się, ilu osobom słownictwo takie jak "oil rig" przyda się w późniejszym życiu, przecież to idiotyczne, po czym przechodzi do rzeczy, przedstawianie się, wiek, zawód, takie tam. Zadaje pytanie siedzącemu obok mnie koledze.
- What's your name?
- Adam.
- Where do you work?
Chwila milczenia, wreszcie Adam z kamienną twarzą odpowiada:
- I work on an oil rig :D

Dobra, koniec dygresji. Opowiadanie świetne. Jest klimat, jest pomysł, jest nawet trochę humoru, jest świetne pod względem językowym. Dawno nie czytałam tu czegoś tak dobrego, jakoś ostatnio trafiam na same testy, które niby są fajne, ale "czegoś im brakuje", a w Twoim nie brakuje niczego - chociaż nie jest jakoś porażająco długi, to jest kompletny i nie ma w nim właściwie zbędnego słowa. Przekonująco oddajesz klaustrofobię panującą wśród bohaterów, ich lęki przd tym co pod powierzchnią i przed tym, co na niej - przed Arabami, wojną, jeszcze raz ożywiasz odwieczny lęk ludzkości przed końcem świata. Ten klimat podobał mi się najbardziej. Do tego bohaterowie budzą sympatię, a bez tego u mnie w czytaniu ani rusz. Wciąga. Gratuluję i pozdrawiam.

Haha! Anegdotka świetna! xD

Hm... Dziękuję za miłe słowa, cieszę się, że się podobało.Jednocześnie zaznaczam, że nie mam nic do Arabów, po prostu posługująć się aktualnym dzisiaj strachem przez tamtejszą kulturą można przekonująco odmalować tło opowieści. Tak czy inaczej dziękuję za dodatkową motywację do pracy nad sobą i swoim warsztatem. :)

Pozdrawiam
Naviedzony

Zanim przejdę do sedna sprawy, to pragnę poinformować, iż opowiadanko spodobało mi się. Ciekawe i z pomysłem. Zwłaszcza z tym jajkiem. Fakt, że trochę ten tekst kuleje, o czym sam przyznasz, na poziomie poprawności językowej. Chociaż nie było tego dużo i widać poprawę w stosunku do pozostałych Twoich tekstów.
Z przyjemnością przeczytałem to Twoje opowiadanko, ale tylko w jednej kwestii ta przyjemność została nie tylko zakłócona, co wywrócona do góry nogami. Nie będę tu wypisywał błędów językowych. Pokażę za to błędy merytoryczne z zakresu geologii.

Zacznę od pierwszego akapitu, gdzie błędy już na wstępie wyłapałem:

„Trzęsienia ziemi o sile przekraczającej wszelkie dostępne skale" - O jaką skalę trzęsień ziemi tutaj Tobie chodziło? Kiedyś używaliśmy dwie: Merkatora i Richtera. Obecnie sejsmolodzy używają lepszej i dokładniejszej skali Richtera. Czyli jak piszesz, że przekroczyła wszelkie dostępne skale, to jaka to jest wartość? 9, 10? Może 11? Ale od razu Cię uprzedzę, że skala Richtera jest skalą otwartą i jeszcze nie znamy ostateczniej liczby, jaką można by oznaczyć najsilniejsze trzęsienie ziemi.

„(...)wywołane nimi powodzie przetaczały się przez świat" - No tu poleciałeś z fikcją, i to ostro. W czasie i po trzęsieniach ziemi nigdy nie pojawią się powodzie. Są wynikiem bardzo dużej sumy opadów w jednym miejscu, ale w dorzeczu np. Wisły. Zupełnie inne zjawisko, a do tego niepasujące do trzęsień ziemi, bo związane z hydrologią i meteorologią.

„(..) niezależnie od regionu i wiedzy, jaką zgromadzono przez pół wieku od pierwszej z nich. Dziś jest rok 2061 i dokładnie pięćdziesiąt lat minęło od trzęsienia ziemi (...)" - Czy sprawdziłeś wcześniej, od kiedy rejestruje się trzęsienia ziemi? Bo z całą pewnością nie od 50 lat. Trzęsienia ziemi znane są ludzkości od czasów nawet prehistorycznych, pierwsze zapiski mamy od starożytnych cywilizacji, lecz pierwsze zjawiska rejestruje się od ponad 200 lat.

"Było to trzęsienie, które miało identyczną siłę w każdym punkcie na globie i nie miało żadnego epicentrum". - Jaka to była wartość wg skali Richtera, to raz. Skoro zjawisko to wystąpiło w każdym punkcie na globie, co jest mało prawdopodobne, bo mogą one wystąpić wyłącznie wzdłuż stref dyslokacyjnych (tzw. linii uskokowych) i w ich bliskim sąsiedztwie, to dwa. Każde trzęsienie ziemi ma epicentrum! To trzy. A skoro wystąpiło wszędzie na Ziemi, to epicentrów musiałoby być dużo, dużo więcej. Chyba, że się porusza pod litosferą, co raczej mało prawdopodobne, bo to nie są prądy konwekcyjne w górnym płaszczu, ani nie porusza się wzdłuż astenosfery.

Piszesz tak: "(...) platformę utrzymuje nad ponad dziesięciokilometrową głębią Rowu Mariańskiego plątanina betonowych i stalowych słupów i dźwigarów". A wcześniej opisujesz, że platforma znajdowała się: "prawie trzy kilometry pod powierzchnią wody". - No to jak to jest. Coś tu logika szwankuje. Na jakiej głębokości od dna głębi oceanicznej znajduje się platforma, skoro od 10 km odejmiesz 3 km, więc trzeba napisać, że na 8 km.

"Osiągnęliśmy dno, no i wiertło zamiast się przewiercić się przez skałę utknęło w jakiś dziwny sposób i zerwało prowadnice. Ale za to mamy ropę! Całe mnóstwo ropy! I to pod takim ciśnieniem, że poszły zbiorniki!" - Co prawda nigdy nie byłem na platformie wiertniczej, której konstrukcję i działanie znam z opisów, ale za to byłem na wierceniach prowadzonych na lądzie. I powiem tak, jeszcze nigdy nie słyszałem i nie widziałem, by zaraz za wiertłem ciągnąć kable do eksploatacji złóż ropy czy gazu! Najpierw wykonuje się zwykły odwiert, potem odpowiednio się poszerza by dać miejsce na orurowania do wydobycia ropy oraz rury z płuczką (taka mieszanina iłu z wodą) by pod ciśnieniem wydobyć gruz skalny z otworu wiertniczego. Na platformach jest podobnie, ale z jedną różnicą. Złoża ropy nie występują w tzw. pułapkach, lecz wydobywa się kawałki skalne warstw roponośnych z uwięzioną w nich ropą. Na takich głębokościach pow. 3000 m jest tak duże ciśnienie, że ropa nie może zalegać w pułapach, tylko w warstwach skał węglanowych, sprasowanych pod ciśnieniem nadkładu skał i wody. Nie chcę tutaj tego wszystkiego pisać, bo musiałbym stworzyć odrębny wątek. Ale wiesz, do czego zmierzam.

"Właśnie, pieni się. (...)To kwas octowy". - Skał węglanowych nigdy nie wrzucamy do kwasu octowego, bo z nim po prostu nie wejdzie w reakcje. Tylko z kwasem solnym!

"Wapń" - to nie jest skała ani minerał. To pierwiastek!

"Siedziało w jajku przez siedem miliardów lat (...)" - Nie wiem czy chodziło Ci tutaj o nawiązanie do wieku Ziemi, ale jeśli tak, to jesteś w błędzie. Najstarsze skały znalezione na Ziemi, mają 4,6 mld lat. A nie 7 czy nawet więcej.

Mam nadzieję, że nie będziesz miał mi za złe, za wytknięcie błędów. Jak coś będziesz chciał pisać, poczytaj o tym najpierw, zrób notatki. A co to opowiadanka, to spodobało mi się i nadal to potrzymuję. Ale gdyby nie te błędy i nie ścisłości postawiłbym bym nawet 5, a tak z mojej strony mocne 3+, ale wg skali ocen mogę dać 4. Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Witaj!

A tak bardzo starałem się nie popełnić rażących błędów! Widać "risercz" mi kuleje.

No tu poleciałeś z fikcją, i to ostro. W czasie i po trzęsieniach ziemi nigdy nie pojawią się powodzie. <--- chodziło mi o fale tsunami, któe przecież pojawiają się jako efekt trzęsień ziemi.

Czyli jak piszesz, że przekroczyła wszelkie dostępne skale, to jaka to jest wartość? 9, 10? Może 11? Ale od razu Cię uprzedzę, że skala Richtera jest skalą otwartą i jeszcze nie znamy ostateczniej liczby, jaką można by oznaczyć najsilniejsze trzęsienie ziemi. <--- słuszna uwaga, zapamiętam

Czy sprawdziłeś wcześniej, od kiedy rejestruje się trzęsienia ziemi? Bo z całą pewnością nie od 50 lat. <--- chodziło o pierwsze trzęsienie ziemi z tej serii epickich trzęsień, a nie o pierwsze zarejestrowane w ogóle ;)

Jaka to była wartość wg skali Richtera, to raz. Skoro zjawisko to wystąpiło w każdym punkcie na globie, co jest mało prawdopodobne, bo mogą one wystąpić wyłącznie wzdłuż stref dyslokacyjnych (tzw. linii uskokowych) i w ich bliskim sąsiedztwie, to dwa. Każde trzęsienie ziemi ma epicentrum! To trzy. A skoro wystąpiło wszędzie na Ziemi, to epicentrów musiałoby być dużo, dużo więcej. Chyba, że się porusza pod litosferą, co raczej mało prawdopodobne, bo to nie są prądy konwekcyjne w górnym płaszczu, ani nie porusza się wzdłuż astenosfery <--- ok, jakoś to pojąłem. Tak czy inaczej założenie było takie, że te trzęsienia ziemi nie były efektem przesunięć płyt tektonicznych, a poruszania się tego dużego CZEGOŚ  samym środku ziemi.

No to jak to jest. Coś tu logika szwankuje. Na jakiej głębokości od dna głębi oceanicznej znajduje się platforma, skoro od 10 km odejmiesz 3 km, więc trzeba napisać, że na 8 km. <--- rzeczywiście niezbyt szczęśliwie to brzmi.

Co prawda nigdy nie byłem na platformie wiertniczej, której konstrukcję i działanie znam z opisów, ale za to byłem na wierceniach prowadzonych na lądzie. I powiem tak (...) <--- kumam, mam nadzieję, że nie ma tu więcej geologów, bo mnie wyśmiejecie. ;) Tak czy inaczej, uznałem, że za 50 lat postęp technologiczny uzasadni taki, a nie inny sposób wydobywania ropy.

Skał węglanowych nigdy nie wrzucamy do kwasu octowego, bo z nim po prostu nie wejdzie w reakcje. Tylko z kwasem solnym <--- na korki z chemii biegiem marsz...

to nie jest skała ani minerał. To pierwiastek <--- ja wiem o tym. Ale skała, wyglądająca jak wapień, który jest przecież złożony z węglanu wapnia wcale nie musi być skałą, a jedynie tak wyglądać.

Nie wiem czy chodziło Ci tutaj o nawiązanie do wieku Ziemi, ale jeśli tak, to jesteś w błędzie. Najstarsze skały znalezione na Ziemi, mają 4,6 mld lat. A nie 7 czy nawet więcej <--- dobrze wiedzieć. :)

Umieszczam tu opowiadania, by posłuchać konstruktywnej krytyki, a Twoja na pewno taka była. Cieszę się, że wiem, co jest do poprawy, popracuję następnym razem nad większą zgodnością z naukowymi faktami. Zatrudnię geologia, albo coś. ;) Dziękuję za dobrą notę i pozdrawiam!

Naviedzony

To cieszę się, że nie było za ostro. Ale nie musisz zatrudniać geologa, możesz smiało napisać do mnie mejla (jest w profilu) jak będziesz miał jakies pytania z zakresu geologii. Zawsze chętnie pomogę. Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Prawda, trzeba się trochę znać na dziedzinie, o której chce się pisać. Pomijając cały aspekt geologiczny, wyjaśniony przez znawcę tematu - mkmorgoth, opowiadanie ma klimat, wciąga i nie nudzi, dzięki stopniowo budowanemu napięciu.

Dziękuję za miłe słowo, jestem na późnym etapie pisania czegoś nowego, na pewno biegunowo odległego od gelogii, więc tym razem problemów nie powinno być. :)

Nowa Fantastyka