- Opowiadanie: Russ - Zapal Skarbie

Zapal Skarbie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zapal Skarbie

ZAPAL, SKARBIE.

-Mógłbyś powtórzyć?

-Frigyes. Fri-gy-es. Mateusz. Nie patrz tak, to prawdziwe nazwisko.– odpowiedział zniecierpliwiony. Kiedy jej mina nie znikła zza czarnych oprawek okularów, wykonał z irytacją nerwowy ruch.

-Znowu to zrobiłeś, Frigsie. Znowu poprawiłeś kołnierz płaszcza.-kobieta wstała zza swojego stalowo-szklanego biurka i wyprostowała przeciągle. Dochodziła dwudziesta druga godzina kolejnego meczącego dnia jak głosił prosty, nowoczesny zegar wiszący nad nią. Sięgnęła po leżąca po jego stronie biurka paczkę papierosów i wysunęła po raz kolejny w jego stronę podnosząc nieznacznie prawą brew.

Dla Mateusza Frigyesa nie była to komfortowa sytuacja. Miesiąc w miesiąc siedział na ciasnej kanapie i obserwował tą dochodzącą dość niską trzydziestki mężatkę o wyjątkowo zdrowej budowie ciała, obejmującej płuca i inne kobiece przymioty, będąc zasuszonym czterdziestolatkiem o niezmiennie nerwowym trybie życia.

Teraz, kiedy nachyliła się do niego wyciągając przed siebie papierosy w zachęcającym geście musiał aprobować widok jej piersi kołyszących się pod materiałem ciemnej obcisłej mini przed jego twarzą. Powtarzała rytualne zakończenie poprzednich spotkań. Tak wyglądała współpraca ich dwójki. Niezbyt komfortowo– zwykł mówić Frigyes.

-Nie muszę ci przecież powtarzać co to znaczy-powiedziała słodko zastygnąwszy w niemym geście. Okulary zsunąły się po jej prostym nosie i jej oczy zmiejszyły się pozbawione soczewek. Wydawała się równie jak on zmęczona.-Nie masz nawet ze sobą swojego płaszcza. Jest przecież lato, Frigs. Pamiętam twoje imię, nazwisko, zawód, wiek, nawet brak jakiejkolwiek pasji w twoim pierdolonym życiu. Sprawdzam cię, twoje odruchy. Myśle, że powinieneś zapalić.

-FRI-GY-ES. Przecież nie paliłem całe życie!-Frigyes sięgnął nieświadomie dłonią szyi i zażenowany zaczął masować kark.-Wybacz. Myślę, że powinniśmy już kończyć jest już późno.

-Daj spokój, przecież jest piątek-wyprostowała się i nadal stojąc zapaliła papierosa.-Co będziesz robić, Mateuszu, spać? Sam?-Wydmuchała dym spomiędzy zębów jak sapiący pies.-A jutro co masz w planach? Umrzeć? Nie chcesz zaspać na tą okazję? Bądźmy poważni, pogarsza ci się! Spotykamy się raz w miesiącu bo jestem twoim psychologiem a ciebie nie stać na częstsze wizyty. Ile to już trwa? Odkąd straciłeś tą swoją cudowną pracę? Masz następną, jasne, przecież z czegoś płacisz mózgołapom. Ale dla ciebie nie ma SENSU. Tak? Tak.

Frigyes skrzywił twarz nie cofając ręki. Zauważyła to i cofnęła się. To go zaskoczyło, pierwszy raz przy nim straciła pewność siebie. Rozluźnił się.

-Prrzepraszam.– Jękła.– Też jestem zmęczona, zrozum. Musisz coś zrobić, nie ma mnie ciągle przy tobie, ktoś musi cię pilnować.

Zaśmiała się i zapaliła kolejnego papierosa.

-Tak?-Jego głos był bardzo poważny.

-Mnie pilnują papierosy, skarbie. Nie mogę. Odpalam mojego małego, śmiertelnego przyjaciela i spowija mnie trochę obojętności. Wiem, że zabijają, że zdycham wdech za wydechem. Każdy potrzebuje takiego swojego mordercy. Żeby mieć wybór czy go rzucisz, czy ostatecznie dasz się zabić. A kiedy już go rzucisz czy do niego wrócisz? Każdy wdycha swoją śmierć, wącha ją, je, pije. Ale nie zdrowy Frigyes! Ty nie oddychasz Frigyes.

#####

Godzina. „Dwie godziny"-pomyślał Frigyes. Siedział bez ruchu myśląc już dwie godziny. Skrzywił się i rozejrzał po mieszkaniu nie wstając z krzesła. Wykonał ruch, gest dręczący go od lat.

Widział większość swojej własności z tego miejsca i to go nieco przygnębiało. Jeden pokój, jeszcze mniej możliwości.

-Paskudna sytuacja-jęknął słodki głosik gdzieś w lewej części pokoju.

Mężczyzna otworzył usta szeroko nie wstając z miejsca. Jego serce zwolniło niebezpiecznie swój rytm.

Pokój był ciemny tak jak wtedy kiedy do niego wszedł, nie kłopocząc się zapalaniem światła.

Pac!

Mateusz pochylił się ostrożnie i podniósł z podłogi czarny cylinder. Z ciemności dobiegł odgłos stuknięcia i pokój rozbłysnął światłem. Zmrużył oczy, chcąc dojrzeć, kto jest odpowiedzialny za to widowisko i drugi raz, jednego dnia, jego serce omal nie zatrzymało życiodajnej pracy.

-Starzejesz się Frigyesie-oświadczyła ubrana w zielony gorset i zielone spodnie zielonowłosa kobieta wymachując batutom przy drzwiach mieszkania. Drzwiach zamkniętych od wewnątrz jak zauważył półprzytomnie Frigyes. Powoli rozpoznawał coraz więcej szczegółów nieznajomej, odzyskując zmysł widzenia, kiedy kijek zatoczył kolejne koło w zręcznych palcach kobiety i stuknął kilkakrotnie o włącznik światła. Mężczyzną targnęło w krześle. Świat znikał i pojawiał się raz po raz pozostawiając powidoki pokoju i nocnych ciemności. Wytrzeszczył ślepia w podświadomym strachu gdy wszysto zahamowało pozostawiając go poza nawiasem świata. Nie oprzytomniał, kiedy poczuł ciepło przed twarzą i słabe pchnięcie w pierś. Na udach czuł przyjemny ciężar kobiecego ciała a na czole zabrzmiało dwukrotne stuknięcie drewna. Zmysły zawirowały ukazując mu twarz cal od jego własnej. Niewątpliwie zielonowłosa siedziała teraz okrakiem na nim. „Szaleństwo"– poinformował mózg, Mateusza. W pierszym szoku po ukazaniu się wcześniej nieznajomej przy drzwiach wziął ją za Kasandrę, jego comiesięczną personifikację terapii i psychoanalizy. Teraz jednak widział, że nieznajoma jakkolwiek podobna musiała być szczuplejsza i wyższa od leczącej go zmysłowej doktor.-Jeszcze rok i dostaniesz zawału na widok cycków. Trzeba coś z tym zrobić!

Przez głowę czterdziestoletniego neurotyka przemknęła parada obscenicznych fantazji, zatrzymując się z zaciekawieniem na wyeksponowanych piersiach, które zielony gorset przytrzymywał tuż pod jego brodą wywołując bezbrzeżne zdumienie samego mężczyzny.

Mlasął bezmyślnie. Odsunęła głowę i przypatrzyła mu się skrupulatnie. Batuta chlasnęła bynajmniej nie pieszczotliwie jego policzek. Skóra pękła jak płótno przecięta ostrym zakończeniem.

-Frigyes, ty głupcze nie rozumiesz! Nie ja. Powiem ci kto odpowiada za to przykre spotkanie. Kto stoczył cię w otchłań szaleństwa.

-Co to, k*** jest?-Wrzasnął wreszcie.-O czym ty k*** pierdolisz?

-Ciiiiicho-wetknęła batutę w poprzek do jego ust blokując język. Lewą ręką sięgnęła po leżący cylinder i włożyła na jego głowę.-Powoli, Frigyes.

Nie wiedział skąd ta bezsilność, przecież mógł ją zrzucić z siebie i zakończyć tą poniżającą scene między nimi. W jego pokoju, jego mieszkania.

Nie zrobił jednak nic.

-Yyyyy-jęknął.

-O życiu Frigyes, i słuchaj uważnie bo to o twoim życiu ci trochę powiem. Oszalałeś Frigyes, a ja jestem tego dowodem.

####

-Jest czternasty października, panie…..?

-Mateusz Frigyes. To węgierskie nazwisko ale jestem Polakiem.

-F-r-i-g-y-e-s. Tak. Jest 14 października, nasze pierwsze spotkanie. Z czym pan do mnie przychodzi?-Psycholog poprawiła czarne okulary dłonią z obrączką.-Pali pan? To pomaga zwykle w takich sytuacjach pozbierać myśli.

-Mam trzydzieści dziewięć lat i nigdy nie zrozumiałem tego gówna.

-Jest pan dość sfrustrowany, prawda?

-Możliwe. Możliwe, wie pani jakoś tu trafiłem.

-Więc, panie Frigyes czy możemy przejść na ty?-Skinienie głowy pacjenta naprzeciwko.-To doskonale, pomoże nam tworzyć wzajemne relacje którymi zaradzimy twojemu problemowi.

Frigyes nie odpowiedział, czekał co może dla niego z tego wyniknąć.

Kasandra wyciągnęła i zapaliła papierosa, nie wstając. Gestem wskazała źródło dymu i zadała nieme pytanie.

-Nie, nie przeszkadza mi twój papieros– skrzywił się przy tym słowie.

-Taak.-Wydmuchała zmysłowo dym ciągnąc ten wyraz długo.– Co jest twoim problemem? Jeśli mamy coś zaradzić musze wiedzieć od czego zaczął się problem.

-Nie mam P-r-a-c-y– zarzęził. Przyjżała mu się zdziwiona i dogasiła papierosa.-Z tego wynikł mój problem.

-Ma pan problemy z płucami?

-Nie.

-Martwiłam się, ten dym i pański głos.

-Niepotrzebnie.

-Jesteś teraz bezrobotny, w wieku lat czterdziestu, nieukończonych oczywiście– figlarnie podniosła prawą brew.– I nie umiesz znaleźć swojego nowego miejsca na rynku pracy?

-Mam pracę.

-Powiedziałeś, że ją straciłeś. Tak zrozumiałam.

-Straciłem TĘ PRACĘ, pani doktor. To jest moim PROBLEMEM.

####

-Zrobisz to?-Kobieta w zielonym gorsecie przypatrywała mu się leżąc na jego łóżku i kręcąc batutom w zręcznych palcach. Frigyesowi trudno było zachowywać opanowanie w takiej sytuacji.

-Kim ty właściwie jesteś do cholery?-Walnął pięścią w stół i sklął własną głupotę. Ręka zabolała tępym wieloletnim bólem.

-Opiumowym Piesem, mówiłam przecież-uśmiechnęła się czule a zielony kosmyk, który spadł jej między oczy upodobnił ją do psotnej dziewczynki.

-Szlag, pierdolona pamiątka słusznego ustroju– krzywił się dalej do swojej prawej dłoni.– Psem, Opiumowym Psem jeśli już. Co to k**** jest?

-Piesem. Myśle,że ten kto nas nazwał nie przejmował się polskimi niuansami językowymi– wyciągnęła język, krzywiąc go zmysłowo. Skończywszy czynność uśmiechnęła się z dziką lubieżnością.– Nie takimi jak ty. Jestem tobą, Frigyes w pewnym sensie.

-Co ty mi tu pierdolisz?

-Nic.

-Mów!

-Będę. Jestem twoim zmęczeniem Frigyes. Słabością twojego czterdziestoletniego wieku. Twoją śmiercią. Brakiem P-R-A-C-Y. Twoim problemem.-Wytrzeszczył się na nią i pobladł.– I wykończę cię Frigyes, ale nie mam na to jeszcze ochoty. To taki obowiązek który odkładam na jutro. Rozumiesz? Nienawidzisz tego swojego nazwiska, prawda Frigyes?

-Mów!-Warknął.

-Jak długo już tu dzisiaj siedzimy? Wiesz jak długo Frigyes?

-To nie jest odpowiedź.

-Cztery godziny! Och, przecież jutro masz pracę. Etacik! Ja mam swój etat tutaj co noc w twoim łóżku-uśmiechnęła się z wielką lubieżnością.– Oczywiście ty musisz spędzać takie noce na krześle ale damą musisz ustępować Frigyes. Jestem twoim Opiumowym Piesem, twoim zmęczeniem i śmiercią, wszystkim co cię wykańcza. Przychodzimy kiedy już człowiek ma naprawdę mało sił żeby dalej żyć. Każdy może mieć swojego własnego Opiumowego Piesa. Wystarczy dość nie chcieć.

-Więc nie chcę żyć?

-Tak. Przynajmniej teraz tak jest. Ale jak ci tłumaczyłam, nie zawsze tak było. I wiesz już co się zmieniło. Łatwiej byłoby cię wykończyć w tej twojej świadomości utraty Pracy ale jest jeden szczegół, panie Frigyesie. Mnie też się nie chce.

-Dlaczego?

-Jestem wytworem twojego życia i skończę je razem z tobą. Nie jest mi to na rękę Frigyes, mam jeszcze niedokończone sprawy, które ciebie nie dotyczą. Dlatego daje ci szansę. Potrzebuję trochę czasu, ty też.

-Więc mam ją zabić?

-Wiesz już.

-Ale decyzja jest moja?

-Tak.

-Więc zgoda. Dokończymy, obiecuje, swoje sprawy, Agato.

####

-Papierosa? Wybacz, to odruch, nie chciałam cię denerwować.

-Nic się nie stało.

-Dwudziesty pierwszy października, Mateuszu. Nasze drugie spotkanie chce skupić na twojej poprzedniej pracy. Wiem, że to trudny temat-zapaliła właśnie wyciągniętego z paczki papierosa.– Ale to konieczne aby kontynuować twoje „leczenie".

-Zgoda.

-Więc czym była ta lepsza praca?

-Pracowałem w państwowych zakładach chemicznych. Byłem jednym z ważniejszych specjalistów w zakładzie. Pracowaliśmy dla rządu i wojska-uśmiechnął się rozmarzony.– Rozumiesz więc, Kasandro, że nie mogę zdradzić nad czym pracowaliśmy wtedy.

-Więc jesteś chemikiem, jak długo tam pracowałeś?

-Od 89'. Całe dorosłe życie, Kasandro, do daty obecnej kiedy mnie wydalili z zakładów. Rozumiesz więc moją postawę? Zostałem….

-….odtrącony, Mateuszu…..

-….bez pracy, Kasandro. Nie mówię o pieniądzach, ale o pracy. Pieniądze mam, nową posadę też ale do chuja mam trzydzieści dziewięć lat i nie mam żadnego konstruktywnego zajęcia!

-Powinieneś to z siebie wydalić, przekleństwa są całkowicie zrozumiałe– skrzywiła się i zgasiła papierosa.– Dlaczego cię wyrzucili Mateuszu? Dlaczego to zrobili chociaż zatrudniali cię już tyle lat w państwowym projekcie dla wojska, mimo, że to było tajne?

####

Dzień był dość ciepły. Ulicami Krakowa spacerowało się niezwykle przyjemnie mimo tłumów turystów i niezliczonych gołębi. Dwóch mężczyzn sunęło powoli prowadząc dyskretną rozmowę w języku węgierskim. Na widok mijanego pomnika starszy z mężczyzn skrzywił się z niesmakiem.

-Już wiosna! A ty wyglądasz dokładnie jak tamten pomnik, jesteś cały jak ten obesrany przez wasze gołębie poeta! Raz jeszcze domagam się odpowiedzi! Skąd masz tą bliznę, pytam się?

-Zaciąłem się przy goleniu, Sanyi.

-O czym ty mówisz? Świeżo szyta rana szpeci ci pół twarzy a ty twierdzisz, że to żyletka! Mieliśmy kiedyś, w latach 70' takiego, wiesz, gościa– stanąwszy rozejrzał się po przechodniach. Nieśpiesznie wskazał jedną z ławek, oddaloną od zwiedzających i obaj usiedli.– On też się zaciął przy goleniu. W rękę, nie uwierzysz!

-Kpisz!

-Oczywiście! Kryję cię od roku. A ty robisz jakieś kiepskie interesy. Czasy się zmieniły, pamiętaj. Ja też się zmieniłem. Nie chce już dłużej siedzieć w tej sepii czasów, które dawno minęły. Chce spokojnej emerytury i radości z moich wnuków. Byłem ostatnio na komunii młodszego. Pierwszy raz w kościele.-Uśmiechnął się do wspomnienia, ale zaraz skrzywił oblicze.-Teraz siedzę w tej twojej śmierdzącej Lengyelorszák i nie wiem po co tu przyjechałem. Wydawało mi się kiedyś, że to wspaniały naród. Ale oni są tacy sami. Jak wszyscy a régi elvtársak nasi. To ludzie chciwi, jak wszyscy emberek.

-Cóż z tego, társ? Cóż ci z tej rodziny? Odkryją cię kiedyś całego i wyrzucą jak psa. Taka twoja dola i moja.

-Już wiedzą. To mnie różni od ciebie. Najgorsza prawda jest lepsza od słodyczy kłamstwa. Oczywiście nie powiedzieli wnukom. Kiedyś się wszyscy za te kłamliwe słowa znienawidzą. Ale kiedy nastąpi finał naszego przedstawienia będę grał niemą i drugoplanową role cmentarną. Cóż, że mną będą gardzić po śmierci?-Przyjrzał się rozmówcy i począł rechotać. Drugi mężczyzna mu zawtórował.

-Co u was na Węgrzech?

-Czemu nie wrócisz, co cię tu trzyma? Wyglądasz jak ten poeta obesrany, mówiłem. On też nie umiał w ojczyźnie żyć. Teraz Polaki myślą, że on Polakiem był. Ciebie też jak Polaka pewnie spamiętają. A ty i on Polakami nigdy nie będziecie. Marny grób ci wystawią, társ.-Zamyślał się.-Węgry płoną. Nie tak jak kiedyś. One płoną pod powierzchnią pod papierową skórą nowego ustroju.

-Myślisz, że kiedyś byłoby lepiej?

-Nie. „Kiedyś" już spłonęło i zgliszcza przykryto papierową skórą nowego pokolenia. Ale młodzi żywili się popiołem zgliszczy bo nic wcześniej nie mieli. Wiesz skąd narodził się materializm? Nie od elvtársk podobnych nam. Nie z lat 70' ani 80'. Nie to jest starsze.

-Więc sugerujesz pierwszych emberek?

-Nic takiego,nie társ. To nie może tak długo żyć bo jest puste i bezduszne. Więc żyje radośnie pożerając ludzi i zdycha młodo. Nie ma w materializmie ducha. A gdy ciało tego vadallat umrze przyjdzie człowiek zdrowy i krzyknie

Radujcie się eltársk, vadallat nie żyje! Chodźcie i radujmy się razem! A kiedy skończymy zniszczmy wszystko co po sobie pozostawił. I zbudujmy własny świat.

-Więc?

-W tych słowach jest duma! Ludzie niszczący vadallat, upolowawszy zjadają go wpadając w pychę. Budują nowy świat i niszczą wszystko. Wszystko. A kiedy zabraknie padliny którą jedli wielu z ludzi nie wystarczy własna uprawa. Zasmakowali w dzikim mięsie i nie będą już umieli jeść zbóż. Zabiją więc dumnych i ich ciałem zwabią nowego vadallat. Nakarmią go ciałami poległych i dziećmi a przygarnąwszy będą się nim opiekować. To jest złe, to jest normalne. Widzisz ten pomnik, társ? Dla ludzi jest piękny i historyczny. To poeta narodu, duma! Ale poeta nie żyje, jego ciało zgniło. A ten metal jest taki jak wcześniej. Wlano ten metal w formę i nakarmiono materie uwielbieniem. Materia pisała wiersze, dzieciom pokaże się materie, nie poete. Poeta nie żyje, jego zwłoki pożarł nowy vadallat. Ale najważniejsze jest, że on gdzieś naprawdę jest. Jeśli wierzył jest nawet pewnie gdzieś szczęśliwy. Bo uciekł od Dumy i cielistego vadallat w Wiarę. Jest poza naszymi problemami, társ. A moje dzieci oglądają vadallat, który rozkopawszy jego grób, zdarł z niego martwą skórę i paraduje ulicami ubrany w jego szczątki. To nie my társ jesteśmy winni. Byliśmy głodni. Wojna dumnych jest za to odpowiedzialna. Pycha wrosła z honoru.

-Wierzysz?

-Byłem głodny. Tobie radzę spróbować, moje wnuki wierzą i w nich jest moja nadzieja.

-Nie udławisz ich popiołem,társ? Twoim popiołem, pośmiertnym ostatecznym kłamstwem?

####

-Mój mąż jest słynnym muzykiem, Frigyesie.-Kasandra uśmiechała się kwaśno. Zgasiła papierosa i sięgnęła po następnego.-Mam nadzieje, że dym ci nie przeszkadza. Pomagają mi w tej pracy mieć dystans. Co godzinę przyjmuję ludzi z problemami! Samobójstwa, nałogi, lęki, depresje. Na koniec przychodzisz ty, zagadka, której nie umiem rozwiązać. Mamy piątek godzinę dwudziestą pierwszą i nie będziemy dzisiaj jednak rozmawiać o tobie. To da ci trochę dystansu do siebie, a mi tyle samo siły. Przemyślałam ten projekt i wydaje się mądry jak na dziecko pięciominutowego kubka mocnej kawy. Janusz wykłada filologie polską, ale zawsze marzył by być dyrygentem. Nie miał niestety żadnych uzdolnień muzycznych. Jest całkowicie pozbawiony jakiegokolwiek poczucia rytmu. Kocha chóry ale wszystkie mają w jego odczuciach to samo brzmienie. Jego obsesja była pierwszym prawdziwym problemem naszego małżeństwa. On nie umie przestać o muzyce mówić. Nic nie jest ważne! Oczywiście poświęca mi mnóstwo czasu, osiąga sukcesy na uczelni, wykłada, jeździ na sympozja nawet jeśli kłuci się to z terminem ukochanych terminów. Ale to obowiązek i on cierpi. Kiedy zginęła jego batuta, Janusz nie umiał wytrzymać. Zrobił złe rzeczy w naszym mieszkaniu. Nie przerywaj mi, Frigyes! To jest już nieistotne, Janusz zniknął wczoraj.

####

Czterdziestoletni Węgier obracał pomarszczonymi niewspółmiernie do swojego wieku dłońmi owinięty w szary papier niewielki pakunek. Paczka powiązana była szarym sznurkiem i wydzielała zapach starego kurzu.

-Musisz to przyjąć, társ. Nie mam innego rozwiązania. Nie mówisz mi jaki ale masz problem. Musisz zabić tego vadallat. Nawet jeśli masz zamiar go zjeść.

-Wracasz jutro?

-Nie. Mój samolot odlatuje za dwie godziny. Nie mogę poruszać tematu naszej znajomości. To psuje krew na Węgrzech. Chodźmy więc, Balice niedaleko.-Stary Węgier wstał ciężko.

####

-Nazywam się Agata, a całe to zamieszanie służy przedłużenia twojego paskudnego życia.-Poprawiła się na twardym zgrubieniu u szczytu spodni mężczyzny uśmiechając się krzywo.-Wybacz najście ale obawiam się, że pewna nieco drastyczna metodologia jest niezbędna w twoim przypadku.

Zanurzyła zielony paznokieć w jego świeżej ranie policzka.

-Argh! Czego chcesz? Pieniędzy? Nie ma ich wiele w moim życiu.

-Typowe. Dlaczego tkwisz w tym żałosnym przekonaniu,że te wasze monety wam pomogą? Przecież dorastałeś w krajach gdzie pieniądz nie miał realnej wartości-chwyciła brzeg rany i pociągnęła go delikatnie. Frigyes wrzasnął, a ona wykonała smutną mine.– Nie słuchasz. Oferuje ci życie, Frigyes. Oferuje ci twoje życie. Musisz tylko mi dać życie osoby, która odbiera ci twoje. Wiesz czemu tu jestem? Bo masz dość, bo ktoś musi to skończyć. Ja pozwolę ci zmienić ten marazm.-Zsunęła się z Mateusza. Pokłoniła się i kręcąc pośladkami oddaliła do drzwi mówiąc w przestrzeń kawalerki.-Kasandra, Mateuszu, Kasandra cię zabija codziennie.

####

-Nie rozumiem-szepnęła w ciemność. Jej kształtne nagie ciało przecięły zimne dreszcze. Frigyes usiadł na kozetce odsuwając się od niej delikatnie. Sięgnął po leżące na ziemi spodnie. Wygrzebał z kieszeni paczkę papierosów i wyciągnął w stronę kochanki.

-Zapal skarbie.-Szepnął w ciemnościach. Zgrzytnęło zippo w jego dłoniach a jego twarz oświetlił mocny płomień benzyny.

-Przecież nie palisz, Frigyes!-zszokowana podniosła się i usiadła obok mężczyzny.

-Życie płynie, Kasandro a ludzie się zmieniają. Zapalisz?-nadal szeptem zapytał Frigyes. Zippo nie gasło czekając w jego lewej dłoni.

-Wszystko jest takie, nie na miejscu -westchnęła. Wzięła papierosa i zapaliła z widoczną przyjemnością. Długo milczała wciągając dym w nastałej ciemności. Kiedy odezwała się ponownie jej głos brzmiał niepewnie.-Ja tego nie rozumiem. Ja nie rozumiem dlaczego Janusz zniknął. Nie rozumiem jak wylądowaliśmy tu na tej kozetce kochając się godzinami. Byłam samotna. Byłam przestraszona, Frigyes, potrzebowałam jakiegoś nowego poczucia bezpieczeństwa. Byłam na skraju wyczerpania. Nie kiedy on zniknął. Całe życie. To Janusz. Moje szaleństwo, moja miłość. Byłam nią zmęczona, teraz to widze. Mogłam oszaleć. Ale czemu tego nie przewidziałam? Przecież jestem wybitnym doktorem psychologii codziennie leczę dziesiątkę ludzi i czytam o kolejnych. Terapie! Dlaczego nie zauważyłam własnych problemów?-Jej głos zawisł w gabinecie. Znowu zaciągnęła się papierosem. Nie widziała w ciemności ognika między palcami Frigyesa. „Może już spalił swojego nowego przyjaciela"-myślała nerwowo.

-On już odszedł, Kasandro. Możesz być spokojna, nie spotkacie się już.

-Nie. Nie wiesz, Frigyes, nic nie wiesz. On wróci. Ja wiem, ty nie wiesz nic. Ale ja teraz mam ciebie i nie wrócę do niego.-Wtuliła się w jego plecy przylegając całym ciałem.-

Wiesz, zawsze lubiłam starszych mężczyzn. Są dojrzalsi i pełni seeeexu.-Zgasiła niedopałek i pocałowała szyje kochanka.-Więc jak mój pacjęcie. Zdradzisz mi teraz jak to możliwe, że pracowałeś w zakładach naszych państwowych posiadając obce obywatelstwo?

-Miałem znajomości, Kasandro, wiernych társ poznanych w dawnym życiu. Potem moi társ zdecydowali się odejść-kobieta puściła jego ramiona i osunęła się na kozetkę. Poczuł to, siedział dalej plecami do kochanki.-Wielu było zmuszonych do abdykacji. Wielu zapomniało, że są társ i sprzedali resztę. Więc ja też musiałem wtedy odejść. Wiesz co robiliśmy w zakładzie? Trucizny. Toksyczne substancje. Wszystko dla wojska, niekoniecznie polskiego. Jestem chemikiem, Kasandro, jestem naukowcem, piękna.-Przerwał. Wstał.-Tak, skarbie. Myślę, że już dość powiedziałem na naszej dzisiejszej wizycie. Na następnej mnie nie będzie. Zanotuj to.

Kasandra leżała blada za nim. Jej zmysłowe piersi nie poruszał najmniejszy oddech. Frigyes raz jeszcze obejrzał jej piękne ciało i westchnął głęboko. Wyszedł z pewnym ociąganiem z gabinetu i zamknął drzwi kluczami, św.p. pani doktor.

####

-Wytłumacz mi pewien szczegół.

-Słucham.

-Ciągle tu jesteś Agato.

-Tak.

Garść liści z jesiennego drzewa sypnęła na rozmawiających. Chudy mężczyzna obejmował siedzącą obok kobietę jedną ręką drugą uparcie szukając czegoś w płaszczu. Wyszarpnął ostatecznie zdjęcie smutnego czterdziestolatka. Obejrzał dokładnie i zmiął w kulkę.

-Więc Frigyes….?

-Zrobił o co prosiłam.

-Jak to możliwe, Agato? Miałaś swój pierdolony szalony plan. Chciałaś się zabić, prawda? Ale nic, Agato, ci się nie udało jak rozumiem? Ani zadręczenie twojego Obiektu. Ani jego przedwczesna śmierć. Dlaczego, Agato?

-Nie wiem.

-Ja wiem. Zgwałciłaś wszystkie prawa nadające sens Opiumowym Piesom. Pamiętając, że sens jest naszą podstawową egzystencji. Jesteś szalona. Ja pytam dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego chciałaś dopuścić się samobójstwa?

-Nie wiem.

Koniec

Komentarze

Witaj!

Bardzo chętnie bym przeczytał, ale dla moich oczu obciążonych genetycznie krótkowzrocznością o sile 9 dioptrii przebicie się przez taki blok tekstu jest awykonalne. Sformatuj tekst, a potem doczekasz się merytorycznego komentarza, ok?

Pozdrawiam
Naviedzony

Moje oczy nie zostały obciążone żadną wadą, lecz nie i tak nie dałem rady przeczytać...
I to bynajmniej nie z obawy przednabawieniem się takowej wady...

Pozdrawiam
Sokół

Od 4 godyin poprawiam formatowanie. Portal cigle mnie wzryuca po yrobieniu odstpw.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Pierdole. Rano to naprawie bo yaray wbie klawiature w stol!

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Russ, w jakim edytorze pisałeś ten tekst, bo jeśli w Wordzie to nie powinieneś mieć (teoretycznie) żadnych problemów? No chyba, że używasz innej przeglądarki niż IE lub Mozilla, ale w to wątpię. Chyba, że się mylę.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

W google chrome,aale to wina łącza [taką mam teorie].
Zrobiłem ile umiałem,tracąc dane przez 5 h [dokładnie],za efekt przepraszam.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Kiedy jej mina nie znikła zza czarnych oprawek okularów
Ekhm... miała okulary na ustach?

kobieta wstała zza swojego stalowo-szklanego biurka i wyprostowała przeciągle
Masz na myśli, że się przeciągnęła?

Dochodziła dwudziesta druga godzina kolejnego meczącego dnia jak głosił prosty, nowoczesny zegar wiszący nad nią.
Nowoczesny zegar zamiast wybijać godziny meczał jak koza. :-P

Sięgnęła po leżąca po jego stronie biurka paczkę papierosów i wysunęła po raz kolejny w jego stronę podnosząc nieznacznie prawą brew.
1) powtórzenia, 2) z polskiej składni wynika, że "jego" odnosi się do zegara, choć zapewne miałeś na myśli coś innego.

Miesiąc w miesiąc siedział na ciasnej kanapie i obserwował tą dochodzącą dość niską trzydziestki mężatkę o wyjątkowo zdrowej budowie ciała, obejmującej płuca i inne kobiece przymioty, będąc zasuszonym czterdziestolatkiem o niezmiennie nerwowym trybie życia.
To zdanie jest ciężko ranne i trzeba je dobić.

Takie pytanie... przeczytałeś w ogóle ten tekst po napisaniu? Najlepiej na głos? Spróbuj.

@Achika
Pierwsze muszę podziękować za komentarz, byłem już przekonany, że tekst zatonął niezauwarzony w czytelnej formie.
Pora odpowiedzieć na twoje trafne zarzuty.

Kiedy jejmina nie znikneła[.....]
Mój błąd.

Masz na myśli, że się przeciągnęła? -dokładnie, niedoprecyzowane

Nowoczesny zegar zamiast wybijać godziny meczał jak koza. :-P-literówka, ale musisz przyaznać wyszło fantazyjnie :D.
 
Sięgnęła po leżąca po jego stronie biurka paczkę papierosów i wysunęła po raz kolejny w jego stronę podnosząc nieznacznie prawą brew. -Mój błąd.

Czytałem, nie raz i nie jest to pierwsza wersja tekstu. Pisze słabo, to prawda niemniej kolejne teksty staram się wstawiać po kilkukrotnej korekcie. Jak widać z nikłym skutkiem.
Пытается[próbuje].

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Poprawilbym te bledy ale czas edycji minal.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Nowa Fantastyka