- Opowiadanie: T.Pet Cherry Art.T - Gdzie raki zimują

Gdzie raki zimują

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gdzie raki zimują

Niech się stanie światłość – taka oto maksyma przyświecała Tadeuszowi, kiedy po raz pierwszy zdecydował się wykorzystać „niekonwencjonalne” źródło promieniowania do produkcji kontrowersyjnych wciąż lamp.

Był szaleńcem – jak niechybnie go określano – co ważniejsze obrzydliwie bogatym. Niewiele go obchodziło, że właśnie dziś statystyczna większość popaprańców upije się do nieprzytomności, miał za to przeogromną ochotę zobaczyć prawdziwe, fajerwerkowe show.

Pilot detonatora leżał na szklanym blacie, obok telefonu komórkowego i połyskującej torebki chipsów. Tadeusz raz po raz przyglądał się mu krytycznie, badał opuszkami palców gładką fakturę, zapewniając się w myślach, że gdy nadejdzie właściwy czas, podniecenie całkowicie go nie sparaliżuje.

Kilkudziesięciocalowa plazma wyła głosem prezentera telewizyjnego, prowadzącego sylwestrową galę dla mas. Właśnie zapowiadał krótką przerwę na reklamy, choć wydawać by się mogło, że sam był okrojoną alternatywą dla tych natrętnych, kolorowych obrazów.

Tadeusz pochylił głowę, elastyczna narośl do tej pory spoczywająca na zagłówku, zsunęła się mu na oczy. Odgarnął żylasty worek na bok i sięgnął po paczkę chipsów. Już miał zagłębić się w lekturze rubryki „składniki”, kiedy to ekran rozbłysnął, a z głośników popłynęła znajoma melodia.

Na żeliwnych stelażach kroplówkowych wisiały niemal nagie (ubiór ograniczał się do bielizny), wychudzone postacie o zdeformowanych ciałach. Pomarszczona skóra, rysy twarzy sprowadzone do bruzd określających miejsce ust i oczu. Rdzawy płyn z wolna skapujący do rurki, transportowany do krwiobiegu lamp. Skulone, świecące ofiary, czy też może już produkty choroby popromiennej, sztucznie lecz skutecznie podtrzymywane przy życiu.

Na sam już koniec, uśmiech bezzębnych szczęk w stronę obiektywu, przybliżenie przy akompaniamencie nastrojowych wiolonczeli i dojrzały głos lektora z nikąd:

– Rzućmy na te święta trochę blasku. Najbardziej żywotne lampy na świecie!

Tadeusz gdzieś w połowie reklamy zupełnie odpłynął, zawiesił wzrok w martwym punkcie, zacisnął palce na foliowej torebce.

– Znowu o nas. Pan wybaczy panie Tadku, ale poprzednie hasła ciut lepsze. – Wybił go z letargu ochrypły głos.

Teraz oprzytomniał i zdał sobie sprawę, że pomieszczenie nie ogranicza się do jego osoby i przestrzeni zajmowanej przez odbiornik tv. Tuż za fotelem fosforyzowały beztrosko dwie lampy, przy oknie zaś, nad choinką, a właściwie szkieletem badyli, na sznurze przymocowanym do sufitu wisiał jeszcze jeden świetlisty osobnik.

– Nevada 51 rozłożyć ręce proszę, jesteś gwiazdą betlejemską – wydał polecenie Tadeusz i z westchnieniem przeniósł wzrok na kupkę igieł, zaśmiecającą podłogę. Zanotował fakt w głowie i przypomniawszy sobie o niedokończonej czynności, zaczął czytać na głos tabele składników.

– Ziemniaki, olej rośliny, blebleble – pominął kilka nieistotnych pozycji – o jest! Regulator kwasowości: E 339, E 341 – zakończył , po czym wyraźnie zaniepokojony powrócił na początek wyliczanki. Czytał w milczeniu ze skupionym wyrazem twarzy, poruszając bezgłośnie ustami.

– Zaraz, zaraz, Hiroszima 45 rzuć mi tutaj nieco więcej światła – bąknął podenerwowany.

Lampa o wyartykułowanym numerze seryjnym zawisła na jednej ręce niczym tresowana małpa, zdejmując jednocześnie bokserki z nieproporcjonalnie wielkiego tyłka.

Blask rozlał się na pomieszczenie, początkowo nieznośny, palący w oczy, już wkrótce przygasł nieco, ukazując uśmiechniętego Tadka w okularach przeciwsłonecznych. Uchylił ostrożnie przyciemniane szkła, upewniając się tym samym, że najgorsze minęło. Światło było idealne, porwał się więc za wnikliwą analizę tekstu.

Tymczasem oślepiona współtowarzyszka Hiroszimy próbowała na wszelkie sposoby odzyskać utracony zmysł wzroku. Waliła łbem o rurkę stelaża, ten zaś odpowiadał kołysaniem się na boki. O dziwo dar rejestracji obrazu powrócił, nieco tylko skaleczony obecnością czerwonych plamek, zmieniających położenie co mrugnięcie.

Nagasaki 45 energicznie masowała powieki, niemal wbijając się krzywymi paluchami w gałki oczne. Na niewiele się to zdało, odpuściła więc i pozwoliła sobie na interpretację do tej pory obojętnego obrazka.

Gołe dupsko Hiroszimy obłaziło ze skóry, wielkie płaty zwisały z niego niczym falbany przyszyte dla ozdoby. Najeżone ropnymi wrzodami, z których co drugi zdawał się „żyć własnym życiem”, sprawiało wrażenie odciętej od wszechświata mikro-planety. Z pomiędzy dwu owrzodzonych wzgórków spoglądało przekrwione ślepie. Pewnie uszłoby uwadze zainteresowanej lampy, gdyby nie zamrugało kilkukrotnie z bezczelnym błyskiem.

– Dupa blada! – zawyła piskliwie Nagasaki, płynnie przechodząc w rechot. – Masz oko na tyłku! – parsknęła, zsuwając się z rurki.

Gwiazda Betlejemska wytężyła wzrok, pragnąc zrozumieć zabawny wydźwięk sytuacji. Mówiła niewiele, właściwie operowała tylko jednym zwrotem, podchwyconym bodajże z telewizji.

– Magia świąt – zarzuciła wyświechtanym frazesem.

Nagasaki tymczasem zdążyła wdrapać się na swój posterunek i walcząc z atakami śmiechu, rozpoczęła przemowę:

– Przypomniał mi się stary, prymitywny dowcip-zagadka, z branży myślistwa jak mniemam. Dlaczego sarna ogląda się za siebie goniona przez myśliwego? – zawiesiła głos, wyczekując odpowiedzi.

– Bo nie ma oka w dupie! – zawołała wyraźnie zadowolona z siebie i z uciechy zleciała na podłogę. Tarzała się na niej jeszcze przez moment, plącząc się w okablowaniu systemu podtrzymywania życia.

Gwiazda Betlejemska wybuchła śmiechem dla zasady, rozkładając szeroko patyczkowate ramiona. Spaść nie mogła, sznur na którym wisiała był bardzo mocny.

– To wcale nie jest śmieszne – rzuciła Hiroszima.

Wtedy przez pomieszczenie przetoczyła się kolejna salwa śmiechu. Otumaniona Nagasaki spoglądała na tyłek koleżanki z niedowierzaniem. Dwa tłuste pośladki trzęsły się jak galareta, generując przy tym niski, gardłowy dźwięk, przypominający chichot. Hiroszima zakrywała dłonią kreskę ust, jakby chciała udowodnić, że sama nie ma z tym nic wspólnego.

– To wcale nie jest śmieszne – dodała po raz wtóry.

– Spokojnie, dowcipów o śmiejących się pośladach już nie znam. Dupa blada, może jednak jakiś by się znalazł. Otóż…

– Skandal! – wrzasnął Tadeusz, sięgając po telefon komórkowy; swoje mobilne centrum dowodzenia. Energicznie wystukał numer na klawiaturze i czekał na połączenie.

– Za co ja wam kurwa płace?! – darł się w słuchawkę.

– Wyluzuj Tadku, są święta, nie pałaj nienawiścią – wyrecytowało do tej pory milczące wodogłowie.

– Gdzie jest moje E 330 w chipsach?! – kontynuował rozmowę.

– E 330, mniam – dodała narośl.

– Wycofane z powodu udowodnionego działania rakotwórczego?! Co mnie to kurwa obchodzi?! Macie to załatwić! A! Jeszcze jedno… – dodał zerkając na „wrak” bożonarodzeniowego drzewka – przynieście nową choinkę. Co z tego, że to już trzecia dzisiaj?! Stowarzyszenie Ochrony Przyrody? Sram na stowarzyszenie, chcę swoją choinkę! – Rzucił słuchawką.

Na ekranie jakaś ladacznica kręciła właśnie dupą w rytm szalonego tempa melodii, gładząc się zmysłowo po brakach ubioru. Co jakiś czas pochylała się do mikrofonu, dodając do elektronicznego bełkotu obcojęzyczne zlepki słów. Tradycyjnie operator kamery robił wówczas zbliżenie na plastikowe cycki, modląc się w duchu, aby jego własny ślinotok nie wywołał zwarcia. Basy rytmicznie wyginały membrany głośników, wbijając w łeb Tadeusza pragnienie zaspokojenia popędu seksualnego.

Może by tak małe masturbanko? – zapytał się w myślach.

-Święta są, dopiero co niedawno Bóg się narodził, nie wypada – rzekła cichutko narośl-sumienie.

Wtedy w obiektyw wbiła się morda prezentera.

– To była nasza wielka gwiazda wieczoru! – zawołał, puszczając oko do kamery. Napięty policzek pękł niczym wyciskany pryszcz, wylała się z niego bezbarwna maź. Człowieczek w garniturze padł na kolana, zasłaniając twarz.

– Mój klon przesadził chyba z botoksem. – Wypełzł zza kadru prezenter, masując nienagannie wypełnione lico.

– Wracamy po reklamach.

Całe napięcie seksualne poszło na spacer.

 

Rozległ się dzwonek do drzwi.

-Wejść! – zawołał Tadeusz. Zawstydzona Hiroszima natychmiast wzięła się za naciąganie majtek na swe unikalne dupsko. Pociemniało.

– No Hiroszima, i kto nam teraz będzie świecił przykładem?! – dogryzła koleżance Nagasaki.

Mężczyzna w srebrzystym skafandrze przeciwpromiennym wparował do pokoju.

– Załatwiliśmy sprawę z chipsami. Okazało się, że pozostała spora partia towaru z E 330, wykupiliśmy już magazyn. Całkiem prawdopodobne zresztą, że paczka, którą miał pan zamiar zjeść też nie jest czysta. Mieli tak dużo wadliwego produktu, że przekupili komisje ds. żywienia, większość trafiła na sklepowe półki ze zmienionymi etykietami. Przynieśliśmy spory zapas, gdzie postawić?

– Może być tutaj, pod ścianą. – Tadeusz machnął ręką. – Mam nadzieję, że nie zapomnieliście o choince?

– Chodźcie chłopaki! – zawołał mężczyzna.

Sześciu chłopa w odblaskowych kombinezonach kolejno przekraczało próg pokoju, kłaniając się jeden niżej od drugiego przed Tadkiem. Każdy niósł karton wypełniony po brzegi paczkami chipsów, toteż wkrótce w kącie pojawił się niezgorszy stosik.

Przywódca „brygady antykryzysowej” popędzał swoich pracowników, w międzyczasie usiłując zamieść kupkę igieł do szufelki. Kiedy się mu udało, wziął szkielet badyli pod pachę, odwrócił się na pięcie i wybiegł. Gwiazda Betlejemska straciła podporę i zwisła bezradnie w powietrzu.

– Magia świąt? – zapytała.

– A ty co, z choinki się urwałaś? – wrzasnęła Nagasaki.

Dwóch pomocników taszczyło świeżo ścięte drzewko. Zapachniało lasem.

Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta, coraz bliżej święta – wygrywały głośniki. Po ekranie sunęła czerwona ciężarówka, świąteczne lampki rozbłyskiwały na jej drodze.

Ta sama reklama niezmiennie od wielu lat. Cudowny napój, równie idealnie nadający się do czyszczenia rur z korozji, jak i do picia – niemalże o uniwersalnych zastosowaniach. Tylko w dole jakiś nowy pasek z informacją. „Oficjalny produkt podtrzymujący żywe lampy.”

– Dobrze się składa, że akurat jestem podczas emisji – powiedział przywódca brygady, wskazując na plazmę. Krzątające się przy choince odblaskowe ludziki odwróciły szybki hełmów w stronę przemawiającego.

– Jak pan widzi, zajęto oficjalne stanowisko w naszej sprawie. Koniec z wykupywaniem towarów innych koncernów i przelewaniem do własnych opakowań. Przystali na nasze warunki.

– Nie mieli innego wyjścia – odparł Tadzio z uśmiechem.

Nagasaki odczepiła rurkę od wenflonu wbitego w zgięcie ręki i dmuchnęła ile sił w płucach. Rdzawa gazówka wystrzeliła do rozdziawionych szczęk.

– To teraz dostaniemy po puszce? – zapytała, jednocześnie łapiąc napój w usta.

– Czemu nie? Sylwester jest – powiedział Tadeusz. – Przynieście moim lampom po zimnej puszce napoju podtrzymującego. Są w lodówce – dodał do podwładnych.

– Magia świąt! – zawyła Nevada, usadawiając się na podstawionej choince.

– Przynajmniej raz gadasz do rzeczy – skwitowała Nagasaki.

Faceci od choinki ruszyli do kuchni, niemal potykając się o własne stopy. Trzaśnięcie drzwiczek lodówki później, targali już ze sobą całą skrzynkę czerwonych, schłodzonych puszek. Z niemałym trudem postawili ją na podłodze. Podniecona Nagasaki zeskoczyła ze stelaża i porwała jedną bez namysłu. Podrzuciła nią nonszalancko, złapała pewnie i wskoczyła na rurkę, okręcając się na jednej ręce jak szalona. Przykucnęła w końcu na swej grzędzie, wyczekując aż rozchwiana konstrukcja stanie w miejscu. Zachęcona nikłymi wibracjami, pociągnęła za zawleczkę. Wzburzony płyn zapienił się na aluminiowej pokrywce. Zlizała go naprędce, po czym wychyliła pozostałą zawartość. Zajęło jej to kilkanaście sekund. Wyrzuciła puszkę za siebie i zapytała uradowana:

– Mogę jeszcze jedną?

– Bierz – odparł Tadzio.

Hiroszima popatrzyła na Nagasaki z politowaniem, wymownie pukając w butelkę zawieszoną na kroplówkowym haku.

Ta nic sobie z tego nie robiąc, wylądowała ponownie przy skrzynce i zachłannie załadowała sobie jedną puszkę w majtki, to na później, na po świętach.

– Te, „Magia świąt”, łap! – zawyła, rzucając kolejną w kierunku Gwiazdy Betlejemskiej.

– Magia świąt! – Zdołała wrzasnąć przywołana lampa, zanim dostała aluminiowym przedmiotem w łeb.

– A widzisz, dobrze ci tak, trzeba refleks mieć – rzuciła Nagasaki, otwierając następne dwie. Zaczęła wlewać na przemian, to z prawej, to z lewej, co jakiś czas robiąc jedynie przerwy na beknięcie. Hiroszima gapiła się na nią z odrazą.

– Ta, ty nam świeć przykładem! – zawyła.

– Cicho! – zganił ją Tadek. – Zaczyna się.

– Drodzy Państwo, zaczynamy odliczanie do nowego roku! – darł się prezenter z ekranu.

– Dziesięć!

– To my już może pójdziemy? – Przypomniał o swojej obecności przywódca brygady.

– Nie, zostańcie. Takich fajerwerków jeszcze w życiu nie widzieliście.

– Siedem! Sześć! Pięć! Cztery! – nawoływał gościu z telewizora.

Tadeusz wziął w dłoń pilot, gładząc delikatnie najważniejszy guzik.

– Trzy! Dwa! Jeden! Szczęś….

Nie zawahał się, wcisnął. Program przeskoczył natychmiast. Ogromna chmura w kształcie grzyba rysowała się na ekranie.

– Niech się stanie światłość! – zawołał Tadeusz.

– Nie gorączkuj się Tadziu, bo ci żyłka pęknie – odparła narośl.

– Zbierzcie mi lampy w obrębie kilku mil, podeśle wam ze trzy oddziały do pomocy. Jeszcze jedno… – zawiesił głos.

– Tak? – zapytał przywódca brygady z niepokojem w głosie.

– Szczęśliwego Nowego Roku!

 

 

grudzień 2009. ~ Dawid T.Pet Cherry Art.T Lach

Koniec

Komentarze

Ach, nie ma to jak groteska i ta przewrotna rzeczywistość. I ten humor, momentami rozkładający na łopatki. I jakże wymowne imiona. Duuży pozytyw (:

To jest świetne. Powaliło mnie na kolana!Trafione w dziesiątkę! Mocne i zabawne. Ciekawy pomysł. To jest to, na co czekałam. Wielki plus! ;)

Świetne :) niektóre momenty na prawdę zabawane doskonale wplecione w całość  :) Gratuluję pomysłowości :)

Humor zawsze się sprawdza. :-)
Pozdrawiam. 

Bardzo dobre, świetnie się czyta

Nowa Fantastyka