- Opowiadanie: zamarly - Urodziny

Urodziny

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Urodziny

– Popilnujesz go przez chwilę … mamo. Ostatnie słowo jak zwykle dodane zostało niejako po lekkim zastanowieniu. Tak jakby około dwudziestopięcioletnia kobieta musiała pokonać niewidzialną barierę tkwiącą w jej gardle. Odwróciła się i popatrzyła w oczy blisko siedemdziesięcioletniej staruszki. Z góry wiedziała co się stanie. Widziała błysk paniki w szarych oczach teściowej na myśl, że pozostanie w galerii sam na sam ze swoim pięcioletnim wnukiem.

– To potrwa tylko chwilę, podjadę na górne piętro i kupię prezent urodzinowy dla Pawełka, a nie chciałabym psuć mu niespodzianki. Spotkajmy się tu za piętnaście minut … mamo.

Tak jak przypuszczała Marta nie będzie potrafiła jej odmówić. Widziała jak bezwiednie zaciska i rozprostowuje palce, jak przerażenie ogarnia ją coraz bardziej, a mimo to jakby na przekór sobie potakuje głową. Mściwy uśmiech zagościł przez chwilę na ustach Pauliny. Raz już przecież obraziła się za jakieś głupstwo na teściową i przez pół roku uniemożliwiała jej widzenie się z Pawełkiem. Wiedziała, że Marta będzie bała się jej odmówić, by znowu nie doprowadzić do separacji z wnukiem. Paulina nie współczuła teściowej bo przecież sama chciała z nią jechać zobaczyć galerię. Uparła się towarzyszyć jej w tej podróży zamiast zostać z chłopakiem w domu. Na nic zdały się tłumaczenia, że sama szybciej pozałatwia wszystkie sprawy. Marta uparła się, że matka powinna więcej czasu spędzać ze swoim synem, co bardzo zdenerwowało Paulinę. Od razu uknuła plan zemsty. Wiedziała, że teściowa bardzo boi się tłumu. Kilka razy widziała, jak Martę ogarnia lęk, gdy była pozostawiona sama w większej grupie obcych ludzi. Niech teraz pocierpi, niech czeka w przerażeniu, aż Paulina raczy skrócić jej męki. Nie zamierzała być zbyt łaskawa.

Marta zaczęła sobie zdawać sprawę, że pomysł wspólnej wycieczki z synową i wnukiem nie należał do najlepszych już podczas wjazdu w obręb Krakowa. Miasto przerażało ją swoim ogromem. Nie była przyzwyczajona do widoku wielkich wieżowców, do wszechobecnego tłumu obcych ludzi. Dodatkowo szybka jazda synowej powodowała niebezpieczne sytuacje. Zniecierpliwieni kierowcy innych aut niejednokrotnie używali klaksonów, by dać wyraz temu co sądzą o stylu jazdy Pauliny. Zanim dotarli do galerii, Marta miała już poważny ból głowy. Widok budynku do którego zmierzali spotęgował go jeszcze bardziej. Wydawało się jej, że wchodzi do wielkiego ula, ale zamiast pszczół wszędzie kręcą się znerwicowani ludzie. Straciła orientację już po kilku minutach i tylko panicznie trzymała się blisko synowej, by ani na chwilę nie stracić jej z oczu. Dzięki temu, że Paulina cały czas prowadziła za rękę Pawełka jakoś udawało się Marcie dotrzymać im kroku. Propozycja by została sama pośród obcego tłumu, na dodatek pilnując pięcioletniego wnuczka, który wiecznie coś chciał zobaczyć zupełnie ją zaskoczyła. Całkowicie zszokowana nie zdążyła zaprotestować, gdy Paulina odwróciła się na pięcie i zniknęła w otaczającym ich tłumie ludzi. Marta kurczowo chwyciła Pawełka za rękę i postanowiła że nic nie ruszy ich z tego miejsca.

Paulina odetchnęła z ulgą, gdy tylko udało jej się uwolnić od teściowej. Wreszcie mogła swobodnie udać się do butików, gdzie zamierzała kupić dla siebie parę ubrań. Prezent dla Pawełka w postaci okazałego modelu zdalnie sterowanego auta już dawno zakupiła na portalu internetowym. W końcu miała chwilę dla siebie i postanowiła ją wykorzystać wyłącznie na sprawianie sobie przyjemności. Z Martą nie dało się wejść do żadnego normalnego sklepu. Oczami wyobraźni widziała te jej wielkie oczy, które robiły się okrągłe ze zdumienia na widok cen poszczególnych produktów. Raz popełniła błąd i spytała się jej co sądzi o wybranej przez siebie bluzce. Myślała, że spali się ze wstydu, gdy teściowa chciała dyskretnie pokazać jej cenę. Oczywiście obydwie ekspedientki od razu zauważyły wymowne gesty Marty. Niby nie dały po sobie nic poznać, ale Paulina widziała ich szydercze i kpiące spojrzenia. Jedyną przyjemnością z tej wizyty był widok zaokrąglających się ze zdumienia oczu sprzedawczyń, gdy kazała sobie zapakować cztery takie bluzki. W końcu posiadanie dobrze zarabiającego męża wiązało się z możliwością nie liczenia pieniędzy przy zakupach. Teściowie jednak nigdy nie przywykli, że ich jedyny syn stał się grubą rybą w międzynarodowej korporacji i nie musi na niczym oszczędzać. Nie to żeby byli skąpi, po prostu nie widzieli potrzeby w wydawaniu pieniędzy na markowe ciuchy skoro równie dobre można było kupić ponad trzy razy taniej. Na szczęście Tomek nie odziedziczył po nich tej cechy i spokojnie mogła co jakiś czas odświeżyć garderobę by dopasować się do nowych trendów.

Zakupy się udały. Paulina obładowana torbami pomału zmierzała do miejsca gdzie zostawiła teściową. W pewnej chwili poczuła nawet zadowolenie z dzisiejszej wycieczki. Po tym, jak obiecane piętnaście minut zamieniło się w blisko godzinę, Marta na pewno długo się zastanowi zanim zaproponuje jej ponownie swoje towarzystwo.

Wracała powoli, gdy do jej uszu dobiegł krzyk. Właściwie nie był to krzyk a raczej jakiś nieludzki skowyt. Przyśpieszyła kroku, bo odgłosy dochodziły z miejsca do którego zmierzała. Początkowo lekki niepokój z każdą chwilą zamieniał się w przerażenie, bo w końcu rozpoznała, że dźwięki te wydaje jej teściowa, a wokół nigdzie nie widać Pawełka.

Wokół Marty zgromadził się spory tłumek, ale Paulina roztrąciła zagradzających jej drogę ludzi i przypadła do teściowej. Marta ujrzawszy ją zaprzestała swych jęków i zdołała wykrztusić:

– Porwali go, porwali Pawełka.

Gdy sens wypowiedzianych słów dotarł do Pauliny, poczuła, że nogi się pod nią uginają. Ostatnią rzeczą jaką zapamiętała była pełna bólu i wyrzutu twarz teściowej, potem straciła przytomność.

***

– Naprawdę niczego pani sobie nie przypomina – komisarz Boniecki po raz kolejny zwrócił się do przesłuchiwanej starszej kobiety – żadnych szczegółów ?

– To było tak szybko panie milicjancie, że nic nie zauważyłam. W jednej chwili wnuczek był obok mnie, a za moment pobiegł za jakimś zagubionym gołębiem. Potem nagle ktoś porwał go na ręce i zniknął w tłumie – głos kobiety był drżący i zalękniony jakby obwiniała się o całą zaistniałą sytuację.

– No i właśnie o tego kogoś mi chodzi – Boniecki postanowił nie tłumaczyć, że milicji już nie ma, że kobiecina przegapiła całą zmianę ustrojową – jak on wyglądał? Był wysoki, czy niski ? Gruby czy szczupły ? Jakie miał ubranie … . Przerwał bo zobaczył, że przesłuchiwana w ogóle go nie słucha, tylko patrzy na coś co działo się za nim. Odwrócił się by stanąć oko w oko z postawnym, blisko dwumetrowym starszym mężczyzną. Od razu wiedział, że to musi być mąż przesłuchiwanej. Można to nazwać policyjnym nosem, przeczuciem czy jak tam kto chce. Po prostu między tymi dwoma starszymi ludźmi było coś, co może powstać tylko podczas długoletniego życia razem, wspólnego pokonywania życiowych problemów i przeżywania radości. Przez chwilę zastanawiał się jak ten starszy człowiek przekonał pilnujących pokój przesłuchań policjantów, by wpuścili go do żony, ale wystarczyło by spojrzał raz w oczy stojącego przed nim mężczyzny. Malował się w nich upór, szalona determinacja i jakby coś zwierzęcego, coś co czaiło się w głębi.

– Nie upilnowałam Macieju – słowa kobiety dotarły do niego bardzo wyraźnie, to już nie była zatrzęsiona starowinka. Na widok męża odzyskała spokój.

– Nie twoja wina Marta, żadna twoja wina – głos mężczyzny był doniosły i jednocześnie spokojny – opowiedz mi co się stało.

Jakby mnie tu w ogóle nie było. Komisarz poczuł się lekko poirytowany, ale czekał z reakcją, bo może uspokojona słowami męża kobieta powie coś istotnego dla śledztwa.

– Zostałam sama – Marta pomału i urywanie zaczęła opowiadać ostatnie zdarzenia – Paulina poszła kupić coś na prezent dla Pawełka. Miała wrócić za kwadrans, ale nie było jej i nie było. Marta przerwała na chwilę by zebrać myśli.

– Bałam się. Bałam się ruszyć gdziekolwiek by się nie zgubić.

Błysk zrozumienia na chwilę pojawił się w oczach Macieja, wyobraził sobie jak przerażona była jego żona zostawiona sama w olbrzymim sklepie, pośród całkowicie obcego tłumu. Na widok tego co zalśniło w oczach mężczyzny, komisarz pomyślał, że nie chciałby znaleźć się w skórze Pauliny, gdy spotka się ona ze swoim teściem.

– A potem ten gołąb – Marta dalej relacjonowała wydarzenia z galerii – musiał wcześniej wlecieć do tego sklepu i nie mógł się wydostać. Krążył jak ogłupiały odbijając się od szyb w oknach. Nikt na niego nie zwracał uwagi, a on słabł coraz bardziej i coraz bardziej panikował.

– I wtedy – Marta przez chwilę jakby się zastanawiała jak przekazać to co się stało – Pawełek powiedział, że gołąb go poprosił o pomoc, że prosi go by pokazał mu wyjście. Wiem, że to brzmi dziwacznie, ale Pawełek wyciągnął przed siebie ramię, a gołąb na nim wylądował.

Zupełnie się go nie bał. Patrzyli sobie przez chwilę w oczy, a potem Pawełek wyniósł go na zewnątrz – Marta urwała jakby sama nie mogła uwierzyć w swoje słowa.

– Potem to się stało – słowa kobiety przerwały zapadłą na chwile ciszę – popatrzyłam za odlatującym szczęśliwym gołębiem, a gdy chciałam odszukać wnuczka zobaczyłam jak ktoś z tłumu bierze go na ręce i znika wśród ciżby ludzi.

Maciej słuchał uważnie. Na wzmiankę o gołębiu drgnął się i znów coś dziwnego zalśniło w jego oczach. Wysłuchał do końca relacji Marty, ale gdy tylko zamilkła zadał pytanie.

– Powiedz jeszcze raz co ci powiedział Pawełek o gołębiu – w jego głosie dawało się wyczuć napięcie, jakby od udzielonej odpowiedzi bardzo dużo zależało.

– Powiedział, że gołąb go poprosił o pomoc, tak właśnie się wyraził – Marta zobaczyła jak po wypowiedzeniu tych słów Maciej prostuje się i jego sylwetka staje się jeszcze bardziej potężna. Na twarzy pojawił się uśmiech, jakiś taki szczególny, nie pocieszający ale świadczący o tym, że stało się coś bardzo ważnego. Był to uśmiech człowieka, który całe życie na coś czekał i już prawie pogodził się z myślą, że nie będzie mu dane tego dożyć, aż nagle zupełnie niespodzianie dowiaduje się, że jednak nagroda go nie ominęła.

– Idziemy do domu Marta – Maciej wyciągnął rękę w kierunku kobiety – obiecuję ci, że jutro Pawełek do nas wróci.

– Nie skończyliśmy jeszcze przesłuchania – Boniecki postanowił w końcu zareagować – nalegam by państwo pozostali do końca składania wyjaśnień.

I znowu te oczy, komisarz poczuł jak wzrok mężczyzny wżera mu się w umysł i powoduje, że nie jest w stanie przeciwstawić się temu człowiekowi.

– Proszę nie robić nic głupiego, proszę zostawić tę sprawę policji – tylko tyle zdążył wyjąkać zanim starsze małżeństwo wyszło z pokoju. Patrzył jak opuszczają komisariat trzymając się za ręce i czuł, że Maciej nie rzucał słów na wiatr.

***

– Ten dzieciak jest jakiś dziwny – Artur podszedł do trójki mężczyzn siedzących przy stole i zajął czwarte krzesło. Stół zastawiony był raczej ubogo. Pokrojony chleb, trzy puszki otwartych konserw, jakiś słoik z ogórkami to chyba wszystko co mogło służyć za posiłek. Największym zainteresowaniem i tak cieszyła się litrowa butelka wódki, którą rozlewano do szklanek.

– Co ci się w nim nie podoba – nalewający alkohol nie przejął się słowami Artura – dzieciak jak dzieciak. To, że spokojniejszy od poprzednich to nawet lepiej.

– No właśnie za bardzo spokojny, jakiś taki przerażający, jeszcze nigdy takiego nie spotkałem.

– Panikujesz – Sebastian był niekwestionowanym przywódcą grupy porywaczy i nie zamierzał wzbudzać zbytniego niepokoju w towarzyszach – jutro zadzwonimy po okup, pojutrze go odbierzemy, a po trzech dniach będzie po wszystkim. Po tygodniu zapomnisz o dzieciaku, zwłaszcza, że będziemy się rozglądali za następnym.

– Nie wiem jak to powiedzieć, ale on jest inny. Jest jakiś taki spokojny i w ogóle się nas nie boi. I te jego słowa, to jest przecież nienormalne.

– Artur ma trochę racji – do dyskusji dołączył się następny z porywaczy – zwykle takie gówniarze krzyczą, panikują, chcą do mamy, albo do taty, a ten … . Urwał szukając właściwych słów na określenie zachowania Pawełka.

– A ten wyszeptał tylko „Nie powinniście byli mnie porywać. Dziadek się rozgniewa" i to, kurwa, tak spokojnym głosem, że ciarki przeszły mi po plecach – Artur jakby ucieszył się, że Karol również zauważył odmienność chłopaka.

– Na litość boską, Wacek powiedz coś, bo ci dwaj zaczynają wariować – Sebastian zwrócił się do ostatniego z porywaczy, który spokojnie wypijał swoją porcję wódki. Ale jeżeli spodziewał się uspokajających słów to srodze się zawiódł.

– Wiecie co – Wacek opróżnił szklankę – to mi przypomina taką scenę z jednego filmu. Taki sobie horror o kasecie, na której nagrany był film po obejrzeniu którego po jakimś czasie ginęli ludzie. Nie pamiętam już dokładnie, ale jakaś babka obejrzała ten film i jeszcze dopuściła do tego, że jej dzieciak też. Potem zaczęła przeprowadzać śledztwo na temat tej kasety i odkryła, że morduje jakaś utopiona wcześniej dziewczyna. Nie kojarzę dokładnie, ale chyba odnalazła jej zwłoki i je pochowała. Uszczęśliwiona myślała, że załatwiła sprawę. Potem wracała ze swoim fagasem samochodem, z tyłu siedział ten jej dzieciak. Rozmawiali o tym, że niby pomogli jakoś tej dziewczynie i wtedy nastąpiła scena przy której włosy stanęły mi dęba. To była jedyna scena podczas której byłem autentycznie przerażony.

Trzy pary oczu wlepione były w mówiącego. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby Wacek mówił aż tak długo.

– No jaka scena, co się dalej stało – Sebastian nie wytrzymał.

– Chłopak siedzący na tylnym siedzeniu nagle popatrzył na mamę i tego gościa i spokojnie zapytał:

„– Pomogliście tej kobiecie ?"

Na to obydwoje zaczęli go zapewniać, że tak i że teraz koszmar się już skończył, na co on bardzo spokojnym głosem, zupełnie jak nasz porwany, odpowiedział

– „– Nie powinniście byli jej pomagać". No a potem dopiero zaczął się bal – Wacek sięgnął po butelkę i dolał sobie wódki – jak usłyszałem tego naszego, to od razu przypomniała mi się ta scena. Jedyna scena przy której o mało nie narobiłem w gacie. Myślę, że wdepnęliśmy w niezłe gówno – dokończył wypijając jednym haustem pół szklanki alkoholu.

***

Lasem biegł niedźwiedź. Nie było to zwyczajne zwierzę, które czasem można spotkać w Tatrach lub Bieszczadach. Każdy z leśników, który zobaczyłby tego osobnika musiałby natychmiast się uszczypnąć, żeby sprawdzić czy przypadkiem nie ma przed sobą sennego majaka. Blisko czterometrowej długości i trzymetrowej wysokości zwierzę poruszało się praktycznie bezszelestnie po leśnych drużkach. Nie przypominał wyglądem, żadnego ze znanych gatunków, a właściwie reprezentował je wszystkie. Najbliżej było mu chyba do wymarłego już niedźwiedzia jaskiniowego, ale nawet od niego był większy i potężniejszy. Bieg w ogóle go nie męczył, sadził długimi susami pokonując drogę w zupełnej ciszy . Nagle las skończył się i zwierzę wypadło na polanę, na której rósł olbrzymi dąb. Niedźwiedź podbiegł do niego, stanął na dwóch łapach i zaryczał. Ryk z siłą grzmotu uderzył w las i zaniknął w głuszy. Las wchłonął krzyk zwierzęcia i nagle jakby się obudził. W ciemnościach coś zasyczało, zagrzechotało, zacharczało i ściana boru jakby ożyła. Na polanę zaczęły wychodzić zwierzęta. Dookoła dębu przed którym stał niedźwiedź zaczęły gromadzić się dziki, sarny, wilki, borsuki, lisy, węże i wszelkiego rodzaju stworzenia leśne. Stały cicho, w milczeniu patrząc prosto w oczy wielkiego niedźwiedzia. Za nimi na granicy lasu ciemność stała się jakby jeszcze bardziej ciemna, jakby powietrze zaczęło tam gęstnieć i pochłaniać nawet tą odrobinę światła, którą dają gwiazdy. Na polanę wyszli inni mieszkańcy lasu. Ci, których człowiek zwykle nie spotyka, a jeżeli już to tuż przed własną śmiercią. Na granicy lasu i polanu stanęły wiły, nocnice, zmory, płanetnicy, wodnicy, boginki, wilkołaki, nawie, licha, kłobuki, porońce i wiele innych stworzeń, które nigdy nie zostały nazwane w ludzkiej mowie. Wszyscy stanęli przed niedźwiedziem w niemym oczekiwaniu. A ten nagle zaczął się kurczyć, sierść zaczęła zanikać i w kilka uderzeń serca zamiast wielkiej bestii pod dębem stał starszy człowiek.

– Porwano moją krew – słowa wypowiedziane zostały donośnym głosem, który rozniósł się po całej polanie – porwano go i gdzieś ukryto. Ściągam z nich ochronę należną człowiekowi. – Słyszycie zapomniani – mężczyzna podniósł głos tak by mogli go usłyszeć wszyscy, którzy przybyli na polanę – ich życie należy do was, niech umierają tak jak ludzie nie umierali od tysiącleci.

***

Artur miał wartę jako pierwszy. Niby nie spodziewali się, by ktokolwiek znalazł ich w tej głuszy, ale jak to mówią strzeżonego … . Wyszedł przed leśniczówkę by odetchnąć świeżym powietrzem i odegnać zbierający go sen. Wolał mieć stróżowanie najwcześniej, bo wiedział, że jak już zaśnie to bardzo ciężko będzie mu się obudzić. Rzucił okiem na zegarek i stwierdził, że właśnie dochodzi dwunasta. Noc w sumie nie była ciemna bo na niebie królował księżyc w okazałej pełni. Artur zapatrzył się na gwiazdy, gdy nagle poczuł uderzenie wiatru. W sumie było to dość dziwne bo noc była spokojna i nie zanosiło się na burzę. Podmuch na szczęście był jednostkowy i jakby zaniknął w otaczających leśniczówkę drzewach nie powodując żadnego ich ruchu.

– Przecież nie będę bał się wiatru – mruknął sam do siebie i odwrócił się w stronę leśniczówki. W tej samej chwili o mało nie wrzasnął z przerażenia, bo przed nim stał wysoki starzec o trupiobladej twarzy z wielkim szerokim kapeluszem na głowie. Artur nie zdążył wykonać żadnego ruchu, gdy postać błyskawicznie złapała go swoją wielką ręką za gardło. Porywacz odniósł wrażenie jakby wielkie imadło zacisnęło się na jego grdyce. Z zaciśniętej na szyi dłoni promieniował straszliwy chłód, który zaczął rozprzestrzeniać się po ciele Artura. Z przerażeniem poczuł równocześnie jak jego ciało robi się bezwładne, niezdolne wykonać żadnego ruchu. Zaczęła ogarniać go panika, zwłaszcza, że zauważył jak z lasu, tam gdzie uderzył podmuch wiatru wychodzi wielki niedźwiedź, a do leśniczówki zmierzają postacie rodem z najstraszniejszych koszmarów.

– Nie powinniśmy byli porywać tego dzieciaka – to była ostatnia myśl jaka pojawiła się przed śmiercią.

***

– Chłopak się znalazł – podkomisarz Kowal wpadł do gabinetu Bonieckiego z radosną wiadomością z samego rana – dziadek znalazł go błąkającego się w lesie. Przynajmniej tak zeznał zgłaszając odnalezienie wnuka.

Komisarz zdał sobie sprawę, że przyjął tą wiadomość jako coś zupełnie oczywistego. Po wczorajszym spotkaniu z Maciejem, był pewien, że ten nie rzuca słów na wiatr.

– Mamy coś nowego na tapecie – rzucił w stronę swego zastępcy.

– Doniesiono o dziwnym morderstwie w opuszczonej leśniczówce, zginęło czterech ludzi, nie mamy żadnych świadków, a ciała można zidentyfikować chyba tylko dzięki analizie DNA.

– Aż tak źle – Boniecki westchnął bo szykowała się następna nieprzyjemna sprawa.

– Patolog twierdzi, że tak, jak się wyraził „zniszczonych ciał" jeszcze nie widział, jakby ktoś mordował w bardzo wymyślny sposób, dając upust nagromadzonej nieludzkiej furii. Aha i jeszcze w okolicach leśniczówki wykryto ślady jakiegoś wielkiego zwierzęcia, leśnicy głowią się nad tym od samego rana.

Nagle Bonieckim targnęło dziwne przeczucie.

– Jak już sprawdzą DNA niech poszukają w aktach czy ci zamordowani byli zamieszani w jakieś porwania dzieci.

– Masz jakieś podejrzenia – podkomisarz odwrócił się z zainteresowaniem w stronę szefa – zawsze podziwiałem twoje przeczucia.

Boniecki wzruszył ramionami i Kowal wiedział już, że na razie nic więcej z niego nie wyciągnie. Po prostu trzeba sprawdzić to co szef zalecił i czekać na dalsze rozkazy.

***

Maciej stał na polanie pod dębem. Z lasu wychodziły zwierzęta i gromadziły się tworząc krąg wokół wielkiego drzewa i stojącego obok niego człowieka. Pomału polana zapełniła się wszelkiego rodzaju zwierzyną jaką można spotkać w lesie. Na obrzeżach polany pociemniało. Tam zgromadziły się stworzenia, które nie lubiły pokazywać się w promieniach słońca. Maciej odwrócił się w stronę dębu i ściągnął z gałęzi siedzącego tam chłopaka. Podniósł go w górę tak aby mogli go zobaczyć wszyscy zgromadzeni. Polana wypełniła się na ten widok ogłuszającym rykiem wydanym przez zwierzęta. Pawełek nie czuł lęku. Wiedział, że zgromadzeni na polanie oddają mu hołd, że będą go bronić, będą mu służyć w zamian za opiekę jaką nad nimi roztoczy.

– I będziesz Leszy – głos Macieja przebił się przez zwierzęce ryki i spowodował, że ucichły – będziesz miał w opiece każde zwierzę, każdą roślinę, każdą istotę.

– Będziesz im królował, a one będą służyć tobie na mocy odwiecznych praw zawartych między nami.

– Będziesz tropił jak wilk, będziesz latał jak puchacz, będziesz biegał jak niedźwiedź, będziesz wiatrem, który gromadzi burzowe chmury lub je rozgania – będziesz Leszy.

Ogłuszający ryk znów przetoczył się przez polanę. Knieja witała nowego króla. Obecny władca w końcu doczekał się następcy. Narodził się Leszy.

Koniec

Komentarze

Strasznie kuleje interpunkcja, przez co ciężko się czyta. Opisy też do najłatwiejszych nie należą, bo już na samym początku nie mogę się połapać gdzie, kto, z kim i dlaczego, więc póki co, przeczytałam początek. Mozliwe, że będzie mnie męczyło, wtedy wrócę i spróbuję dobrnąć do końca.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Blisko czterometrowej długości i trzymetrowej wysokości zwierzę poruszało się praktycznie bezszelestnie po leśnych drużkach. – Czyli jak wstawał, to malał, tak? Bo jak biegł na czterech łapach, ty od pyska do tyłka miał cztery metry, ale jak stawał na tylnych, to miał już trzy metry wysokości. A wtedy powinien mieć więcej, bo dochodziły łapy :P

 

jakby powietrze zaczęło tam gęstnieć i pochłaniać nawet tą odrobinę światła, którą dają gwiazdy. – A jakież to światło gwiazdy dają? Tyle, że je na tle nieba widać i nic poza tym.

 

Wolał mieć stróżowanie najwcześniej, bo wiedział, że jak już zaśnie to bardzo ciężko będzie mu się obudzić. – to jakiś fant, który przekazywali sobie co jakiś czas?:P Może: Wolał stać na straży, czy tam stróżować jako pierwszy.

 

Noc w sumie nie była ciemna bo na niebie królował księżyc w okazałej pełni. – Samo pełni by wystarczyło. Bo co to jest okazała pełnia? Że jest dwa razy większy?

 

jakby zaniknął w otaczających leśniczówkę drzewach nie powodując żadnego ich ruchu. – to zaniknął, czy nie? Bo pisząc jakby, dajesz do zrozumienia, że zrobił nie bardzo wiadomo co, podobne do znikania. I to z nie powodowaniem ruch brzmi zabawnie. Lepiej by było, że zniknął tam, jednak gałęzie ani drgnęły. I po za tym to co ten gość widział ów wiatr, że wiedział gdzie zniknął?

 

podkomisarz odwrócił się z zainteresowaniem w stronę szefa - zawsze podziwiałem twoje przeczucia. – Nie podziwiał kolegi, tylko jego przeczucia? :P

 

Tyle mi się szczególnie w oczy rzuciło. Oprócz tego sporo powtórzeń i niezgrabnych konstrukcji. Jednym słowem, napisane średnio. Fabuła też nie powalająca, ale tragedii nie ma. Choć osobiście, skoro już sprowadził tyle tych demonów i poczwar, to spodziewałem się jakiejś rzezi na pół opowiadania. Zreszta, czterometrowy niedźwiedź moim zdaniem sam bez problemu dałby radę kilku porywaczom.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Bardzo dziękuję za krytyczne uwagi. Dopiero próbuję zmagań z piórem i wszelkie uwagi są dla mnie bardzo cenne.

Nowa Fantastyka