- Opowiadanie: Pancho - Pani Zdzisia

Pani Zdzisia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pani Zdzisia

Pośród ciemności rozległ się odgłos szurania. Oczy Rafała rozszerzyły się, a przez całe ciało przebiegł gwałtownie dreszcz, jeżąc włosy na jego głowie. Ciśnienie zaczęło miażdżyć płuca, powodując szybszy, nieopanowany oddech. Kolejny szmer dobiegający z bliższej odległości, sprawił, że Rafał odruchowo rozwarł usta, z których automatycznie miał rozlegnąć się krzyk, głos jednak utkwił w krtani; jedynym dźwiękiem był tylko skrobot nieznanej istoty pełznącej po podłodze. Ogarnięty przerażeniem chłopiec odwrócił się i zaczął biec, próbując uciec jak najdalej od zbliżających się odgłosów. Mrok zdawał się nie mieć końca. W rosnącej panice brnął przed siebie, jednak sama ucieczka zdawała się nie mieć żadnego sensu – z każdym jego krokiem szuranie dobiegało z bliższej odległości.

Nagle chłopiec poczuł dotknięcie na lewej nodze… Z umysłu momentalnie ulotniły się resztki logicznego myślenia, nogi przeistoczyły się w dwa słupy waty, które wyginając się niczym cienkie paski gumy, nie były w stanie utrzymać ciężaru jego ciała. Rafał upadł na ziemię, wybuchając rozdzierającym szlochem. Coś grubego i obślizgłego poczęło owijać się wokół jego nóg, miażdżąc je i pozbawiając ich możliwości jakiegokolwiek ruchu. Posuwający się w powolnym tempie pęd pochłaniał ciało chłopca, wyciskając z niego resztki sił. Do jego uszu zaczął dobiegać dźwięk pękania. Miażdżenie kości wewnątrz jego młodego ciała spowodowało, że głowa Rafała wygięła się maksymalnie do tyłu; jego twarz wyrażała niespotykany do tej pory, przenikliwy ból. Wiedząc, iż w żaden sposób nie zdoła się uwolnić od żelaznego uścisku, z płuc chłopca wydobyło się ostatnie tchnienie, po czym w serce Rafała wryła się kość…

 

W nieprzeniknionej czerni Rafał usłyszał głos, zdający się dobiegać z bardzo daleka. Wraz z powolnym odzyskiwaniem dechu, płuca spazmatycznie chwytały powietrze. Ciemność poczęła blednąć, z każdą sekundą nabierając jaśniejszej barwy. Powieki z wolna poczęły się unosić, lecz rażący blask momentalnie spowodował ponowne ich zamknięcie. Rafał dysząc niczym uciekinier, powoli kojarzył coraz głośniejszy i wyraźniejszy głos. Zdał sobie sprawę, iż dobiega on z ust jego babci.

– Już dobrze, już dobrze – głos kobiety chociaż brzmiał pocieszająco, delikatnie drżał. – To był tylko sen Rafałku… Tylko sen.

Chłopiec, którego oddech powoli nabierał normalnego rytmu, zmusił się, by otworzyć oczy. Powieki dygocząc uniosły się. Po ich całkowitym rozwarciu Rafał ujrzał schyloną nad nim rozmazaną postać jego babci. Poczuł, iż jego lepiące się do pościeli ciało jest bardzo rozgrzane. Zmierzwione włosy kleiły się do czoła, a po twarzy ciekły łzy. Chłopak odruchowo przetarł oczy i policzki dłonią.

– Babciu… – jęknął cichym, bojaźliwym głosem Rafał.

Chociaż chłopiec przestał już płakać, to i tak jego usta drżały, jakby za długo przebywał na mrozie. Urszula delikatnie położyła swoją miękką dłoń na ramieniu swego wnuka.

– Znowu ci się to śniło? – zapytała kobieta.

Rafał ponownie przymknął oczy. Powieki lekko drżały, a twarz wyrażała nie tylko strach, ale i ból.

– Próbowałem uciec, ale… – z jego ust powoli poczęły wydobywać się słowa. – Ale po prostu nie umiałem… Nie potrafiłem nic zrobić, babciu! Po prostu nic…!

– Spokojnie Rafałku – rzekła pocieszająco Urszula. – Spróbuj o tym nie myśleć.

Chłopiec powoli otworzył oczy; znikającą w nich panikę poczęło zastępować zwątpienie i rezygnacja. Spojrzał w twarz swojej babci, na której malowało się współczucie.

– Naprawdę nie potrafiłem…

 

*

Chłopiec siedział przy stole, wpatrując się bez większego zainteresowania w okno. Pogoda panująca na zewnątrz nie zmieniała się już od kilku dni. Rzadka mgła osiadała na szybie, a przez szparki w obramowaniu okna przeciskał się wiatr, wydając przy tym niepokojący świst.

– Proszę – rzekła babcia. – Śniadanko już gotowe.

Staruszka położyła na blacie podkładkę, postawiła na niej patelnię i usiadła po drugiej stronie stołu. Zapach jajecznicy dotarł do nosa Rafała i jego twarz rozświetlił uśmiech.

– Dziękuję bardzo babciu. – Chłopiec sięgnął po talerzyk i począł nakładać na niego jedzenie, biorąc dodatkowo kromkę chleba. – Wiesz, że uwielbiam twoją jajecznicę?

– Wiem, bo mówiłeś to już chyba z tysiąc razy – odpowiedziała z chichotem Urszula. – Jedz póki jest gorąca… A może chcesz mleka, Rafałku?

– Nie, dziękuję – odparł chłopiec. – Później się napiję.

Danie zniknęło błyskawicznie, z czego większość spałaszował Rafał. Staruszka przez cały czas spoglądała na swojego wnuka i z jej twarzy ani na moment nie zniknął uśmiech.

– Dzisiaj ma przyjść do mnie pani Zdzisia – oświadczyła po chwili Urszula.

– A kto to jest? – Spojrzał pytająco na babcię.

– Moja najlepsza przyjaciółka – odparła. – Opowiadałam jej o tobie i bardzo chciała ciebie poznać.

Mimo skinięcia głową i uśmiechu pojawionym tylko na ustach, Rafała naszło uczucie niepewności, którego nie potrafił do końca określić. Jedyną myślą, która przebiegła prawie niezauważalnie przez jego umysł, było pytanie: „Kim jest owa najlepsza przyjaciółka mojej babci?“.

 

*

– Ojej! Jaki ładny chłopczyk! – stwierdziła stara kobieta, którą Rafał ujrzał po raz pierwszy w życiu. Od razu zdał sobie sprawę, że nie będzie potrafił jej polubić. – Masz na imię Rafał, tak? Ula wiele mi o tobie opowiadała. Mówiła, że jesteś jej ulubionym wnukiem.

Rafał odwrócił wzrok od pooranej zmarszczkami twarzy i spojrzał na swoją babcię, na widok której poczuł ulgę. W tamtej chwili chłopiec mógł bez przerwy patrzeć na matkę swojego ojca, oby tylko przyjaciółka jego babci przestała się nim interesować.

Zarówno wygląd jak i zapach, który otaczał niczym kokon „panią Zdzisię“, wprawiał chłopca w obrzydzenie – kojarzył się mu on z gnijącym poszyciem leśnym, wśród którego egzystowały małe, ohydne stworzonka… Smród butwiejących liści emanował z pokrywającej ciało długiej, granatowej sukni. Zielona chusta zakrywająca zapewne niewielką ilość włosów kobiety, sprawiała wrażenie nieodłącznego elementu jej głowy. Szary szal otaczający szyję staruszki pokrywały ciemne plamy niewiadomego pochodzenia. Twarz natomiast, która z wiekiem nabrała brązowego odcienia i na której zagnieździły się plamy wątrobiane, wykrzywiał sztuczny uśmiech warg, za którymi kryły się tylko dziąsła.

– Twoja babcia mówiła, że masz już 11 lat. Czy to prawda? – głos kobiety sprawił, że Rafała przebiegł dreszcz. Chłopak ponownie spojrzał w przykrytą maską dociekliwości twarz „pani Zdzisi“.

– Tak… – zdołał wydusić z siebie jedno słowo, po czym na chwilę zapadła martwa cisza. Rafał czuł, że przenikliwe spojrzenie staruszki świdruje jego umysł, próbując poznać jego myśli. Nie mogąc dłużej wytrzymać napięcia, chłopak uciekł wzrokiem, spoglądając na swoje buty; miał nadzieję, że ich widok ostudzi jego lęk.

– Rafałek zawsze czuł się nieswojo przy nieznajomych – przemówiła ciepłym głosem jego babcia. – Kiedy cię lepiej pozna, to z pewnością cię polubi.

– Mam nadzieję – odparła łgarskim tonem staruszka – bo ja bardzo lubię dzieci…

Wnuk spojrzał niepewnie w stronę babci, którą na widok jego oczu przeszedł dreszcz i odczuła niepokój. Oczy Rafała lśniły jak u człowieka, który o coś bardzo prosi.

 

*

Kuchnia, w której zasiedli była niewielka, lecz była największym pomieszczeniem w całym domu. Babcia z jej najlepszą przyjaciółką zasiadła przy stole, tuż pod oknem. Rafał chociaż był namawiany przez staruszki, by usiadł bliżej nich, zdołał jednak odmówić i wybrał sobie miejsce w kącie. Uznał, że będzie tam bezpieczniej.

– Czego się wstydzisz Rafałku? – spytała Urszula. – Przecież cię nie ugryziemy.

Obie kobiety zaśmiały się. Chłopak kątem oka zerknął nieufnie na Zdzisławę. Chyba tylko on spostrzegł szyderstwo na jej twarzy. Zdawać by się mogło, że ten specyficzny półuśmiech jest przeznaczony wyłącznie dla niego.

– Chyba się mnie nie boisz, co? Bo wyglądasz na przestraszonego – stwierdziła kąśliwie staruszka. Zjadliwy wyraz nie znikał z jej szkaradnej twarzy.

– Mój wnuczek przez cały dzień jest jakiś taki…wyciszony – niepewnie objaśniła Urszula. – Zdaję mi się, że to przez te sny, które go ostatnio dręczą.

– Sny? Masz jakieś koszmary, chłopcze? – spytała się wnikliwym tonem Zdzisława. Po plecach Rafała mimowolnie przeszedł dreszcz. Głos jego utkwił głęboko w krtani, wargi natomiast poczęły delikatnie drżeć.

– Mniej więcej od dwóch lat wnuczka nękają sny o wężach – wyjaśniła babcia Rafała. – Wszystko zaczęło się od czasu, gdy został on zaatakowany przez żmiję. Na szczęście nic mu się nie stało.

– To dobrze – pozorując zmartwienie rzekła „pani Zdzisia“. – Nie ma się co dziwić, że śnią mu się teraz takie rzeczy.

Obie kobiety spozierały na chłopaka, wprawiając go w głębokie skrępowanie. Wzrok babci był ciepły i współczujący, natomiast jej najlepszej przyjaciółki był pogardliwy, wyrażający jednocześnie podstępne knowanie.

– To było dawno. Lepiej będzie, jak o tym nie będziemy wspominać, bo Rafał na pewno nie chce o tym rozmawiać.

– Tak tak, lepiej o tym nie rozmawiać – odparła „pani Zdzisia'“. Mimo tych słów, chłopiec nie miał wątpliwości, iż myśli tej dwulicowej staruszki są zupełnie inne. Był pewien, że ta zakłamana kobieta z największą chęcią rozgrzebywałaby wszystkie lęki, jakie zalegały w jego umyśle. Chłopak w tamtej chwili niczego bardziej nie pragnął niż opuszczenie towarzystwa tej fałszywej jędzy.

– Babciu, mogę iść pooglądać telewizję? – rozpaczliwym wręcz tonem zapytał Rafał.

– Czemu nie chcesz z nami jeszcze chwilę posiedzieć?

– No bo… chciałem oglądnąć dobranockę.

– Taki duży chłopczyk ogląda jeszcze bajeczki? – z drwiną zapytała Zdzisława. Obie kobiety spoglądały na niego z zaciekawieniem, oczekując odpowiedzi. Prawda była taka, że Rafał już od dłuższego czasu nie oglądał kreskówek. Miał być to tylko pretekst, by uniknąć dalszej obecności wśród staruszek, a zwłaszcza najlepszej przyjaciółki jego babci. Chłopiec nie wiedział, co ma odpowiedzieć, na szczęście pomogła mu Urszula przerywając milczenie:

– No dobrze, niech wnuczek idzie pooglądać sobie te kreskówki. Przynajmniej nie będzie musiał słuchać biadolenia dwóch starych bab – zażartowała Urszula, chichocząc z własnych słów. Mimo, iż Zdzisława również się uśmiechnęła, to Rafał w jej oczach zdołał dopatrzeć się wściekłego rozczarowania. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, chłopak opuścił kuchnię i udał się do pokoju obok. W umyśle chłopca zagościło znikome uczucie swobody. Nareszcie jestem wolny, pomyślał.

 

*

Następnego dnia z samego rana Urszula wysłała Rafała do sklepu po drobne zakupy. Chociaż sklep znajdował się dość daleko od domu, to chłopak wybrał się tam bez żadnych zastrzeżeń. Wiedział, że ta niekrótka wędrówka nie będzie dla niego bezowocna. Gdy tylko usłyszał prośbę babci, począł zastanawiać się, co sobie kupić.

Składającą się z czterech osób kolejkę do kasy, żółwim tempem obsługiwała starsza kobieta. Rafał dołączył do oczekujących ludzi, stając tuż obok dwóch mężczyzn. Stali oni przy oknie, rozmawiając i popijając przy tym piwo. Chociaż mówili niewyraźnym głosem (spowodowanym zapewne nadmierną ilością spożytego alkoholu) chłopiec zdołał jednak zrozumieć większą część ich pogawędki.

– Eh, żal mi tej Mariolki – przemówił jeden z mężczyzn. – Biedne dziecko tak zginęło… Nikt nawet nie wie do końca, co to się jej stało…

– A ja wiem – odparł drugi mężczyzna, w głosie którego wyczuć można było cień dumy. Stojący w kolejce ludzie momentalnie zareagowali, dyskretnie spoglądając na stojących obok okna chłopów. Mieli oni w okolicy reputację wiecznych moczymordów, jednak każda nowina i plotka była dla tych ludzi bardzo cenna.

– Taa… A co ty możesz wiedzieć? – skarcił go towarzysz, pociągając jednocześnie spory łyk z butelki.

– Dowiedziałem się co nieco od Józka .

– Od Józka?! Boże, przecież ten stary piernik nawet nie pamięta, kiedy się urodził.

Stojący przy kasie ludzie nadstawiali uszu, tak jakby właśnie głoszone było kościelne kazanie. Rafał, który nie wiedział, o czym jest mowa, również jednak przysłuchiwał się rozmowie obu mężczyzn. Jeden z nich zbliżył się nieco do drugiego, stwarzając konspiracyjne pozory. Chłopiec z ledwością zdołał dosłyszeć jego słowa:

– Gadał mi, że widział na własne oczy śmierć dziewczynki…

Wśród klienteli rozległ się ledwo dosłyszalny szept. Dyskusja dwóch pijusów wywierała na ludziach ogromne wrażenie, a ich słowa były dla nich wręcz na wagę złota. Drugi z mężczyzn ponownie napił się piwa, starając się ukryć swoje zainteresowanie.

– Ee tam… Stary Józek zawsze opowiadał bzdury… – rzekł niepewnie. – Jego nie ma co słuchać…

Nagle z kolejki wystąpił jeden z klientów.

– A co ci opowiadał? – zapytał nie kryjąc zaciekawienia. Każdy w sklepie spojrzał uważnie na pijącego piwo mężczyznę, który prawdopodobnie posiadał jakieś nowe informacje o niedawnej śmierci dziewczynki. W sklepie zapadła cisza; każdy czekał na odpowiedź. Po krótkiej chwili stojący przy oknie mężczyzna począł mówić.

– No więc…

 

*

Stłumionym beknięciem mężczyzna oznajmił światu swoją obecność w miejscu osobiście zwanym przez niego „ławeczką“. Mianem takim określał on oparty o drzewo złamany konar, który od niepamiętnych czasów służył mu za osobistą oazę spokoju, gdzie zazwyczaj oddawał się rozkoszom delektowania się własnego wyrobu trunkom owocowym. Każdy kolejny wypity przez niego łyk utwierdzał go w przekonaniu, iż jest on wyśmienitym i jedynym w swoim rodzaju kiperem.

Trzymając w jednej ręce do połowy opróżnioną butelkę, a w drugiej tlącą się resztkę kręconego papierosa, mężczyzna beztroskim wzrokiem spoglądał na leśne runo, zawieszając oko na każdym krzaczku i gałązce. Nie szczędząc sobie ani trochę, pociągnął spory łyk jeżynowego wina, oblizując przy tym wargi tak, żeby nie zmarnowała się ani jedna kropelka. Wino było po prostu wspaniałe, wręcz idealne. Dla Józefa, który nie mógł nacieszyć się jego smakiem, ten słodki napój stał się podstawą egzystencji. Nie uważał się jednak za alkoholika, co to, to nie. Był on najzwyklejszym w świecie człowiekiem, któremu harmonię w życiu pozwoliły odnaleźć leśne owoce (i odrobina cukru). Założenie jest tylko jedno: żeby pozostać w krainie ukojenia i szczęścia musiał do końca swych dni iść za rączkę z jego najlepszą przyjaciółką ostrężynką. Takie też plany miał na resztę życia.

Mężczyzna przechylał właśnie butelkę do ust, kiedy do jego uszu dobiegł pewien dźwięk. Odgłos ten momentalnie zwrócił jego uwagę, gdyż wyróżniał się on spośród innych, których i tak za wiele nie było. Józef nastroszył uszy i niczym radar próbował wychwycić jakikolwiek szelest, szmer świadczący o tym, iż nie jest on już sam. Wytężył maksymalnie słuch i zachowując czujność niczym myśliwy na polowaniu, penetrował wzrokiem przestrzeń między drzewami. Przez krótką chwilę w lasku zapanowała kompletna cisza i mężczyzna zdał sobie sprawę, że trzyma powietrze w płucach. Ze świstem wypuścił je przez nos, przerywając stan przesadnego zainteresowania. Pieprzyć to! – skarcił się w duchu i wrócił do przerwanej wcześniej czynności, pochłaniając kilka haustów niezaprzeczalnie najlepszego wina na świecie. Płynąca przez gardło słodka ciecz natychmiastowo pozwoliła zamienić uczucie niepokoju na odprężenie…

Przenikliwy pisk niczym grot strzały przeszył mózg Józefa. Cienki lecz ostry wrzask rozległ się tak niespodziewanie, że mężczyzna począł dławić się winem, które jednocześnie tryskało z szeroko rozwartych ust. Przypadkowy obserwator tego zdarzenia zapewne pomyślałby, że oparty o drzewo człowiek rzyga krwią. Tymczasem głośny, dziecięcy krzyk roznosił się wśród drzew, wdzierając się niczym fala tsunami wgłąb lasu. Spłoszone ptaki pozrywały się z gałęzi, ulatując we wszystkie strony.

Trzymając się ręką za klatkę piersiową, mężczyzna szybko przestał krztusić się winem, jednak wyraz zaskoczenia i szoku ani trochę nie opadł z jego twarzy. Przypuszczenia, że gdzieś blisko niego ktoś się znajdował niezaprzeczalnie znalazło potwierdzenie. Teraz jednak nie miało to żadnego znaczenia; dla Józefa liczyło się tylko to, co się obecnie dzieje. Mężczyzna jednak nie miał bladego pojęcia, co jest grane i zastygł na chwilę zarówno w miejscu jak i czasie. Minęła niekrótka chwila zanim mózg mężczyzny wznowił pracę, wyrywając go ze stanu osłupienia, można by rzec wręcz paraliżu. Instynkt wziął jednak górę i mężczyzna zerwał się na równe nogi, będąc przez chwilę całkowicie pewnym, że nie utrzyma równowagi, lecz mimo zawrotów w głowie chwiejnym, acz szybkim krokiem ruszył w kierunku rozlegającego się wrzasku. Głośny, płaczliwy krzyk bez wątpienia musiał dobiegać z gardła cierpiącego dziecka, chociaż Józef miał wrażenie, że słyszy również zajadłe szczekanie zwierzęcia.

Pośpieszny krok mężczyzny zamienił się w nieopanowany bieg, gdy nagle jego stopa trafiła w wystający z ziemi korzeń. Próbując złapać równowagę Józef począł machać rękami, jednocześnie wypuszczając z dłoni butelkę z winem. Ta poszybowała w powietrzu, kończąc swój krótki lot na drzewie i wybuchając setkami kawałków szkła i kropelek bordowego płynu. Mężczyzna runął na ziemię jak długi, lecz szybko pozbierawszy się ruszył dalej. Z każdym kolejnym krokiem, manewrując między drzewami, zbliżał się do miejsca, z którego z całą pewnością dobiegał wrzask dziecka, wrzask świadczący o tym, iż musiało ono niesamowicie cierpieć.

Wtem Józef wypadł z pomiędzy drzew i znalazł się na przecinającej las wąskiej ścieżce. W jednej chwili zatrzymał się tak, jakby natrafił na ścianę. Stanął jak wryty i z rosnącym przerażeniem wpatrywał się w rozciągający się przed jego oczami widok. To co ujrzał było nie tyle koszmarne, co wręcz niewiarygodne.

Widok wijącego się na ziemi ciała dziewczynki, której główka płonęła jasnym, pomarańczowym, żywym ogniem był tak zatrważający, że odebrał mężczyźnie siłę w nogach, które wygięły się jak kartka na wietrze i Józef runął na ziemię upadając na siedzenie. Oniemiały z przerażenia i nie będący w stanie uwierzyć w to, co widzi, wpatrywał się w czołgające się po ziemi dziecko, które wrzeszcząc wniebogłosy niczym zarzynane zwierzę, biło się rączkami po główce, żarzącej się jak ogromny łepek zapałki. Tuż obok dziewczynki zdziczały kundelek, jak oszalały biegał tam i z powrotem, zawzięcie szczekając.

Chociaż koszmarnie wrzeszcząca dziewczynka przewracała się z boku na bok, to ogień ani troszeczkę nie zmalał. Mężczyzna zdołał dojrzeć, jak skóra na jej twarzy obrasta brązowymi bąblami, pękając i topiąc się niczym ciągnący się na pizzy ser. Nigdzie nie widać było krwi. Tylko płomień, płomień i ulatniający się z główki czarny dym, którego swąd odczuwało się na kilka metrów.

Osłupiały mężczyzna leżąc na ziemi chłonął tą koszmarną scenę, gdy nagle nie wytrzymał i zwymiotował, zalewając się rzygami jak niemowlę. Podczas gdy nim wstrząsały spazmy, wrzask dziecka powoli zaczął stawać się słabszy i słabszy, aż w końcu ucichł całkowicie. W powietrzu jednak nadal rozlegał się dziko brzmiący skowyt spanikowanego psa. Jeszcze przez jakąś chwilę oszalały kundelek piszczał, gdy w końcu puścił się biegiem wzdłuż ścieżki. Z każdą sekundą jego szczekanie stawało się słabsze, aż w końcu zupełnie zanikło.

Zarzygany bordowym winem i resztkami obiadu, Józef powoli pozbierał się na nogi, co przyszło mu z dużą trudnością. Spojrzał na leżące przed nim ciało dziewczynki. Jej główka całkowicie pozbawiona skóry tliła się jak płonąca guma. Oczodoły pozbawione były gałek ocznych, a w miejscu nich zalegała ciemna masa wyglądająca jak samochodowy smar. Na czubku głowy znajdowało się coś czarnego i okrągłego. Mężczyzna nie mógł do końca stwierdzić, co to jest, chociaż na myśl przyszło mu to, że jest to czapka. Nie miało to jednak najmniejszego znaczenia. W tamtej chwili Józef już wiedział, co ma uczynić i nie zastanawiając się ani chwili dłużej uczynił to…

Mężczyzna odwrócił się i uciekł w głąb lasu…

 

*

– I jak, był jeszcze chlebuś? – zapytała wnuka Urszula.

– Tak, był. Masło i ser też kupiłem – odparł cicho. Mimo znacznego poruszenia, Rafał postarał się (chociaż z marnym skutkiem) uśmiechnąć się w sposób, który uwielbiała jego babcia. – Kupiłem sobie też chrupki.

Przez chwilę stał w niepewności, oczekując reakcji babci, lecz na widok skrzącej się na jej twarzy wesołości, uszło z niego to lekkie ciśnienie, które ogarniało go prawie zawsze, kiedy zrobił coś bez zgody rodziców czy jak w tym przypadku babci.

Kobieta zachichotała prawie niedosłyszalnie i wzięła od wnuczka reklamówkę z drobnymi zakupami.

– Siadaj wnuczusiu, zrobimy zaraz coś na śniadanko – rzekła wyciągając zawartość torby. – Pewnie znowu masz ochotę na jajecznicę, co?

Rafał uśmiechnął się, chociaż zrobił to trochę wymuszenie, nie chcąc pokazać swojego przygnębienia. Prawdę mówiąc, już po opuszczeniu sklepu zdawał sobie sprawę, że nieprędko będzie w stanie coś zjeść.

– Tak babciu, nie ma nic lepszego niż twoja jajecznica – odparł – ale na razie nie mam ochoty do jedzenia.

Kobieta odwróciła się i spojrzała na wnuka tak, jakby nie mogła uwierzyć własnym uszom, jednak na jej twarzy nie dało odczytać się takich emocji jak obraza czy niezadowolenie. Ucieszyło to Rafała.

– Niemożliwe – uśmiechnęła się babcia – przecież ty zawsze masz ochotę do jedzenia. Mogę się założyć, że zjadłbyś nawet skorupki z jajek, gdyby ich zabrakło.

Mimo kiepskiego humoru, Rafał roześmiał się, przez chwilę zapominając o powodzie swojego zmartwienia. Trwało to jednak niedługo i smutek ponownie rozgościł się w głowie chłopaka, obejmując swymi obślizgłymi palcami umysł Rafała.

– Całkiem możliwe babciu, ale zdaje mi się, że napchałem brzuch tymi chrupkami – odparł, chociaż dobrze wiedział, że to nie jest prawda.

– Wszystko przez to, że jesteś obżarciuch – stwierdziła kąśliwie choć żartobliwie Urszula. – Ale jak tylko będziesz znowu głodny, to mi powiedz, dobrze?

– Dobrze.

Chłopak odwrócił się i już miał iść w stronę swego pokoiku, gdy nagle stanął jak wryty, słysząc dobiegające z ust babci słowa:

– Pani Zdzisia była u mnie, kiedy byłeś w sklepie.

To było zaledwie kilka słów, prostych słów, lecz spadły one na Rafała niczym tona gęstej zawiesiny, składającej się z wszystkich koszmarów i lęków jakie dotychczas dane było mu spotkać i męczyć się z nimi.

– Pytała się o ciebie – ciągnęła swą mowę kobieta. – Niestety śpieszyło się jej i nie mogła się z tobą spotkać, a chciała ci własnoręcznie coś podarować.

Chłopak przełknął ślinę, zdającą się być ogromną, metalową kulą. Każde kolejne słowa dotyczące tej okropnie śmierdzącej i strasznie wyglądającej staruchy, budowały coraz to grubszy i większy mur zwany strachem.

– Ale Zdzisia jest bardzo miła i postanowiła zostawić ci ten prezent. Idź go zobaczyć, jest w twoim pokoju.

W tamtej chwili Rafał nie potrafił ani troszkę pozbyć się goszczącego w jego umyśle przerażenia, które mimo nie do końca określonego powodu, jak najbardziej istniało. Niczym stalagmit, chłopak stał jak wryty, nie potrafiąc się odwrócić i wydobyć z siebie żadnego słowa. Trudno w to uwierzyć, ale Rafał na myśl o Zdzisławie, którą w głębi duszy się brzydził i jednocześnie jej się bał, wpadł w swoistego rodzaju trans, podczas którego przerażony umysł ulega zniewoleniu.

– Co się stało Rafałku? Wyglądasz jakbyś ujrzał ducha – rzekła zaniepokojona Urszula.

Chłopak całą siłą woli próbował wyrwać się z żelaznego uścisku paniki i po chwili jego umysł począł powoli wracać do normalnego trybu pracy, uwalniając się z dziwacznego transu.

– Wnuczku, dobrze się czujesz? – spytała poważnie staruszka.

– Tak… – zdołał wydusić z siebie jedno słowo, lecz po chwili dodał jeszcze kilka. -

Właściwie to nie…

– O co chodzi? – z troską spytała swego wnuka. – Odkąd wróciłeś ze sklepu jesteś jakiś taki markotny. Stało się coś złego?

Rafał podniósł wzrok i w tamtej chwili Urszula była już pewna, że Rafał jest bardzo zgnębiony, co można było wyczytać nawet na bladej jak papier twarzy.

– W sklepie dwóch panów opowiadało o śmierci jakieś dziewczynki – przemówił cicho chłopak. – Mówili, że się spaliła…

Babcia zbliżyła się do niego i położywszy rękę na jego ramieniu, skierowała i usadowiła go na krześle przy stole. Sama usiadła obok, jej mina wyrażała wtedy zmartwienie, które ma w swoim zwyczaju pojawiać się na twarzy człowieka, którego naszły smutne wspomnienia. Widać było po niej, że zbiera właśnie myśli, by móc zacząć mówić.

– Nie chciałam ci o tym mówić, ale… tak, to prawda – rzekła w końcu. – Ta tragedia wydarzyła się trzy dni temu. Dziewczynka, która zginęła była troszkę młodsza od ciebie i na imię miała Mariolka. – Babcia starała się przekazać te informacje spokojnym tonem, mówiąc to powoli i „ostrożnie“. – Znam dobrze jej matkę i tak się składa, że dzień przed tą tragedią byłyśmy razem ze Zdzisią odwiedzić ją. Wtedy też widziałam po raz ostatni Mariolkę.

Chłopak ze stoickim spokojem (chociaż zdawać by się mogło, że jest nadal pod wpływem tego dziwnego transu) słuchał, co miała do powiedzenia jego babcia. Był jej wdzięczny, że mówiła o tym w inny sposób niż ci mężczyźni w sklepie. Faktem jednak jest, że wolałby tego w ogóle nie słuchać.

– To była bardzo ładna i grzeczna dziewczynka. Ja i Zdzisława bardzo ją lubiłyśmy – ciągnęła swoją przemowę. – Zresztą Zdzisia lubi wszystkie dzieci i lubi im dawać różne prezenty. Mariolce akurat wręczyła ładną czerwoną czapeczkę, którą sama uszyła… – na chwilę Urszula przerwała swą mowę, tak jakby nie chciała za bardzo odbiegać od tematu, chociaż byłoby lepiej, gdyby tak postąpiła. – Niestety biedna dziewczynka zginęła i już nic na to nie da się poradzić…

– Jeden z panów w sklepie mówił, że tej dziewczynce zapaliła się głowa… – chłopak przerwał babci jej wypowiedź. – Czy to prawda?

– Nie wiem dokładnie, co jej się stało, ale słyszałam, że spłonęła… – kobieta przerwała nagle, a jej twarz zmieniła wyraz w taki sposób, jakby właśnie wpadła jej do głowy jakaś nowa myśl.

– Wiesz co jest w tym wszystkim najdziwniejsze, Rafałku? Matka tej dziewczynki opowiadała nieraz mi i Zdzisi , że Mariolka bardzo bała się ognia. To naprawdę dziwne, że akurat przez ogień straciła życie… – Urszula zakończyła to zdanie tak, jakby wpadła w zadumę.

Przez chwilę w kuchni zapanowała cisza, której całkowitą władzę zakłócał jedynie świst wiatru wdzierającego się przez cieniutkie jak ostrze brzytwy szparki. Rafał wpatrywał się w babcię, która zastygła na pewien króciutki moment, a której oczy stały się jakby nieobecne. Trwało to jednak zaledwie kilka sekund. Tymczasem w głowie chłopaka pojawiło się ziarnko nowej myśli, które powoli, choć nieustannie i nieubłaganie poczęło kiełkować, by nareszcie rozwinąć się w umyśle na tyle obszernie, by pojawił się nowy powód do paniki. Bał się wyznawać swoje obawy przed babcią, lecz musiał zadać to pytanie:

– Jaki ja dostałem prezent?

Babcia drgnęła na głos wnuka i spojrzała na niego ze zdziwieniem i niezrozumieniem. Najwidoczniej szybko jednak pojęła, o co chłopak pyta, lecz trudno było jej pojąć, dlaczego Rafał tak szybko zmienił temat. Pomyślała, że może nie chce już nic więcej słyszeć o tej tragedii i zdała sobie sprawę, że tak byłoby lepiej zarówno dla niej jak i przede wszystkim dla jej wnuka.

– Lepiej będzie, kiedy sam zobaczysz.

– Dlaczego? Przecież możesz mi powiedzieć – odparł trochę zrzędliwie chłopak.

– Zdzisia prosiła mnie, żebym ci nie mówiła, co to jest, dopóki sam tego nie zobaczysz.

Rafał nie odpowiedział nic i zaczął zastanawiać się, co zrobić, by uniknąć przyjęcia prezentu od Zdzisławy. Sam nie wiedział do końca czemu, ale miał jakieś dziwne przeczucie, że lepiej dla niego będzie jeśli nie będzie zbliżał się do jej podarunku. Miało to coś wspólnego z nową myślą, która pojawiła się niedawno w jego głowie, a która na pewno nie była radosną nowinką.

– To ja może później pójdę zobaczyć ten prezent – nareszcie przemówił Rafał. – A teraz pójdę na chwilę na dwór. Mogę babciu? – Wiedział że może, ale wolał się upewnić, przy okazji stosując metodę urzekającego uśmiechu, który jego babcia tak lubiła.

– No, dobrze. Jak nie chcesz teraz, to zobaczysz go później, a na razie możesz iść sobie na dwór. Tylko nie wchodź za daleko do lasu, bo łatwo się zgubić – odparła staruszka, myśląc przy tym o płonącej w lesie małej dziewczynce.

 

*

Aura panująca na dworze nie zmieniła się w ogóle, co wcale nie zaskoczyło chłopaka. Od jakiegoś tygodnia powietrze nasycone było wilgocią, której źródłem była otulająca swymi ramionami mgła, zalegająca na obszarze kilkunastu kilometrów kwadratowych. Gęstość tego na wpół przezroczystego całunu potęgowało dość bliskie położenie kilku niedużych stawów, wokół których rozciągały się mokradła.

Była dziesiąta rano, kiedy Rafał znużony ciągnącym się w żółwim tempie czasem, wpadł na pewien pomysł. Zdawał sobie sprawę, że nie jest on najlepszy, tym bardziej, że dotyczył on wydarzenia, które tak go dzisiaj przygnębiło, ale faktem było, że inna idea nie zagościła w jego głowie i w najbliższym czasie zapewne nic by się nie zmieniło. Postanowił udać się do lasu. Pomysł ten był nad wyraz głupotą, ale zwiększający się poziom adrenaliny sprawił, że ciekawość wzięła górę nad strachem.

Rafał skierował się na prowadzącą ku sklepu kamienistą drogę, z niej zszedł na ciągnącą się przez łączkę ścieżkę i ruszył nią w stronę zielonej ściany drzew, których wierzchołki tonęły we mgle, co sprawiało wrażenie, iż sięgały one przestworzy i są filarami nieba. Po niedługim marszu chłopak dotarł na skraj lasu i zatrzymał się. Przez chwilę w jego głowie zagościła niepewność. Albo lepiej nie… – pomyślał stojąc naprzeciw wysokiej bramy drzew. „Chodź do nas chłopcze…“ – zdawał się dobiegać z głębi lasu przyjemny głos. Rafał stał w miejscu, szarpany uczuciami jak szmaciana lalka. „Chodź i dowiedz się tego, co pragniesz wiedzieć. Tutaj nic ci się nie stanie, chłopcze.“ Nie… nie chcę… – próbował walczyć sam ze sobą. „Chooodź…“ – zaszumiał delikatnie kuszący głos ciekawości.

Chłopak wszedł do lasu…

 

*

Zagłębiając się powolnym krokiem w otchłań opanowaną przez rośliny i drzewa, emocje Rafała zwiększały się, nabierając coraz ostrzejszej wyrazistości. Z jednej strony pragnął zawrócić i wydostać się z tego ponurego, mrocznego miejsca. Z drugiej natomiast dreszczyk emocji i przede wszystkim zaspokojenie swojej ciekawości ciągnęło go naprzód. Chłopak wiedział, że rzecz, którą właśnie robił była głupotą w najczystszej postaci, gdyż po pierwsze – znieważył ostrzeżenie babci, a po drugie – postępował wbrew swojej woli, co najbardziej go dziwiło. Jednak teraz już nie było odwrotu; został wciągnięty w bezdenny wir ciekawości, co u dzieci w jego wieku było rzeczą najzupełniej normalną.

Pośród sękatych i powykręcanych niczym palce artretyka drzew, maszerował powolnym i ostrożnym krokiem. Rozglądał się na boki tak, jakby spodziewał się, że wyskoczy na niego z krzaków jakieś złośliwe stworzenie, niekoniecznie zwierzę… Wówczas, idąc tak przed siebie, w głowie Rafała nagle coś „strzyknęło“ tak, jakby jego umysł zmienił obroty działania na tryb postrzegania innym zmysłem. Stanął jak wryty i goszcząca w jego umyśle obawa przerodziła się w panikę. Jak złapana w zasadzkę ofiara, chłopak machinalnie obracał głową, szukając czegoś albo raczej kogoś, co było źródłem jego przerażenia. „O Boże! Tylko nie ona!“. Strach wrzeszczał przenikliwie w głowie Rafała, odbijając się w nieskończoność echem paniki. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że gdzieś niedaleko niego znajduje się potwór; potwór, który karmi się strachem innych ludzi; potwór, który pochłania ich lęki, by móc je później w wielokrotnie groźniejszej postaci zwrócić właścicielowi.

Wizja starej, gnijącej, szpetnej kobiety zagościła w głowie chłopaka, rozgaszczając się w umyśle, niczym król na swoim tronie. Stojąca w brudnej, granatowej sukni roha, emanowała dławiącym smrodem butwiejących, mokrych liści. Na pokrywającej jej głowę ciemnozielonej chuście wiły się pulchne, kremowe larwy pełzające po niej jakby próbowały się dostać do jej wnętrza i stać się jednocześnie częścią jej rozkładającego się ciała. „Chodź do mnie. Ze mną nic ci się nie stanie“ – przemówiła wiedźma rozwierając usta, z których wypełznął długi pomarańczowy wąż, którego głowa żarzyła się żywym ogniem… Nie mogąc dłużej znieść tej wizji Rafał odwrócił się i z gromkim wrzaskiem i łzami tryskającymi z rozwartych w panice oczu, pognał w stronę wyjścia z lasu.

 

*

Znajdując się w odległości kilku minut drogi od domu, Rafał zwolnił tempo biegu, powoli ograniczając go do szybkiego kroku. Płuca spazmatycznie łapały powietrze, a serce waliło mu jak spiżowy dzwon. Pot, który zmierzwił włosy mieszając się z łzami, ściekał po twarzy chłopaka. Opuścił las błyskawicznie, ani razu nie oglądając się za siebie. Nie chciał widzieć, co znajduje się za nim, czy ktoś lub coś podąża za nim długimi i szybkimi krokami, z rękoma wyciągniętymi przed siebie i martwym uśmiechem gnijących ust. „Chodź, chodź! Nie bój się pani Zdzisi. Ze mną będzie ci dobrze, chłopcze“. Nie miał najmniejszego zamiaru sprawdzać, jak blisko i czy w ogóle ktoś za nim jest, ale jedno wiedział na pewno: musiał uciekać jak najszybciej.

Chociaż strach nadal go nie opuszczał, to jednak umysł jego powoli zaczął rodzić logiczne myśli. Za chwilkę będę w domu, pomyślał. Co ja powiem babci? Odpowiedź była jedna: Nie wiem. Zdawał sobie sprawę, że nie może opowiadać jej o jakieś wiedźmie z lasu. Babcia w życiu by mu nie uwierzyła. Nikt by w to nie uwierzył. Nawet Rafałowi przychodziło to z trudem. Tak więc chłopak postanowił zatrzymać to wszystko dla siebie. Najlepiej będzie, jak nikomu o tym nie powiem, pomyślał i tak też zrobił.

 

*

– Boże, co ci się stało?! – Urszula wręcz wykrzyknęła na widok wnuka. – Jesteś cały czerwony… i mokry. Gonił cię pies czy co? Wyglądasz jakbyś uciekał przed czymś.

Żeby to był tylko pies, pomyślał. Jednak jego babcia była bardzo spostrzegawcza, tego nie da się ukryć.

– Tak – skłamał chłopak. Nic innego nie mógł zrobić. – Jakiś pies mnie przez chwilę gonił, ale był mały i mnie nie dogonił.

Kobieta uważnie przyglądała się Rafałowi, a szczególnie jego oczom tak, jakby chciała sprawdzić, czy jej wnuk mówi prawdę. Przez chwilę, która zdawała ciągnąć się wieczność, chłopak był pewny, że babcia skarci go za kłamstwo i każe mówić prawdę. Jednak staruszka nie zrobiła tego. Może nie udało jej się odczytać z jego oczu tego, czego on się obawiał, a może po prostu nie miała zamiaru przeprowadzać jakiegoś przesłuchania na swoim wnuku.

– Oj Rafałku – rzekła pobłażliwie. – Tobie to zawsze coś musi się przytrafić.

– Ee tam, nic się nie stało – odparł zmuszając usta do uśmiechu, co przyszło mu z dużym trudem. – Trochę sobie pobiegałem.

– Miałeś szczęście, że ten wilkołak cię nie złapał – zażartowała babcia, ale Rafałowi wcale ten dowcip nie przypadł do gustu. – Idź obmyj twarz, bo wyglądasz jak spocony burak.

Rafał raz jeszcze się uśmiechnął tak, żeby ucieszyć tym widokiem swoją babcię. Uśmiech ten całkowicie ulotnił się z jego twarzy, kiedy znalazł się w łazience.

Po kilku minutach chłopiec opuścił toaletę i wszedł do kuchni. Babcia stała przy kuchence i mieszała chochlą w garnku.

– Zrobiłam rosołek – powiedziała głosem, w którym można było odczuć drobniutki cień dumy. – Nie jadłeś śniadania, to na pewno jesteś głodny.

Rafał nie jadł rano nic, bo nie pozwalał mu na to skurczony żołądek. W tej chwili żołądek skurczył mu się do wielkości ziarnka piasku, więc nie było w tym nic dziwnego, że nie miał najmniejszej ochoty na jedzenie.

– Tak wcześnie jest obiad? – zdziwił się chłopak.

– Wcześnie? Przecież jest już wpół do pierwszej.

Rafał wydawał być się zaskoczony i jednocześnie niezadowolony, co wynikało z ulatniającej się z niego pewności siebie. Jak już wiadomo, nie miał w tamtej chwili najmniejszej chęci do jedzenia, jednak zdawał sobie jasno sprawę, że nie powinien odmówić babci, która częstowała go posiłkiem. To mogło wzmóc podejrzenia Urszuli, która czasami potrafiła być naprawdę dociekliwa. Dla własnego dobra musiał przyjąć propozycję babci.

– W takim razie może mi babcia nalać tego rosołu – rzekł wbrew własnej woli chłopak. – Ale nie za dużo – dokończył skromnie i ostrożnie, przywołując na twarz swój najlepszy uśmiech, przeznaczony wyłącznie dla babci. Zerkając na nią, zdał sobie jednak sprawę, że tym razem nie podziałał on z takim skutkiem, z jakim był zamierzony. Faktem było jednak, że matka jego ojca była bardzo dobroduszną osobą i przyjęła słowa wnuka spokojnie, starając się być przy tym wyrozumiała.

Napełniwszy talerz niewielką ilością zupy, podała go Rafałowi, stawiając na stole tuż pod jego nosem. Chłopak spoglądnął w zawartość naczynia z niechęcią. Z talerza unosił się smakowity aromat, jednak ani o krztę nie poprawił on jego apetytu. Spojrzał na stojącą nad nim babcię i ponownie zmusił swe usta do uśmiechu. Kobieta odpowiedziała mu tym samym i położywszy swój talerz na blacie, usiadła naprzeciw Rafała.

– Smacznego wnuczku – rzekła szczerze.

– Dziękuję. Wzajemnie.

Te dziesięć minut, podczas których chłopak wmuszał w siebie rosół, było najprawdziwszą udręką. Wlewał w siebie łyżka po łyżce zupę, która z ledwością przepływała mu przez gardło, by po długiej wędrówce opaść na dno żołądka. Zanim Urszula skończyła jeść, Rafał pochłonął zaledwie połowę swej porcji rosołu, którego w talerzu była i tak skromna ilość. Chociaż nie patrzył podczas jedzenia na swą babcię, to nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że spoziera ona na niego przez cały ten czas, podczas gdy on mordował się z posiłkiem.

– Coś ci to z trudem idzie – w końcu przemówiła staruszka. – Jak już nie możesz, to nie jedz.

Wędrująca w stronę ust łyżka zatrzymała się, Rafał oderwał od niej wzrok i spojrzał z wdzięcznością na Urszule. Wyraz jego twarzy przyprawił ją o ciekawość. Dziękuję, zdawał się wyrażać wzrok jej wnuka.

Umywszy talerze, babcia ponownie zasiadła przy stole. Spoglądając na swego wnuka stwierdziła, że wyraz jego twarzy prawie w ogóle nie zmienił się odkąd wrócił z podwórza. Smutek i strach pomieszane były w taki sposób, że wydawać by się mogło, że chłopak jest tylko przygnębiony. Mimo ciekawości, kobieta postanowiła, że nie będzie roztrząsać tematu jej przypuszczeń.

– Szkoda wnuczku, że już dzisiaj musisz wyjechać – rzekła z nieukrywanym żalem kobieta.

Chłopak zerknął na nią i nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Przecież nie powiem, że mi też jest smutno z tego powodu, pomyślał. Wtedy też zdał sobie sprawę, że niczego bardziej nie pragnął jak opuścić miejsce, w którym dane było mu przebywać od ponad tygodnia. Na samą myśl, jego serce zaczęło żwawiej bić, nie ze strachu, lecz z radości.

– No, szkoda – odparł w najczystszej postaci kłamstwem. – Ale przyjadę za niedługo. Obiecuję.

– To dobrze – uśmiechnęła się babcia. – Oby jak najszybciej.

Mam nadzieję, że już nigdy, pomyślał, podczas gdy w jego głowie zagościł obraz najlepszej przyjaciółki jego babci. Przeszedł go zimny dreszcz, więc zmusił się do myślenia o czym innym.

– A o której mają przyjechać rodzice?

– Twoja mama mówiła, że będą tu pod wieczór. Najpóźniej o szóstej – odparła.

Serce Rafała ponownie zalała cudowna fala ciepła. Poczuł się jak człowiek, który już za chwilę, po długich cierpieniach, odzyska wolność.

– Naprawdę będzie mi ciebie brakować.

– Mi ciebie też babciu – rzekł szczerze, nie myśląc akurat wtedy o Zdzisławie.

Temat wyjazdu Rafała ciągnął się jeszcze przez chwilę, aż nagle jego babcia zmieniła go na inny.

– Chyba pamiętasz o prezencie? – spytała.

– O jakim pre… – chłopak urwał zdanie w połowie słowa, gdy nagle na jego umysł spadła ciężka, mroczna kotara. W jednej chwili uczucie szczęścia opuściło go niczym kamień wystrzelony z procy. Oczyma duszy ujrzał postać gnijącej kobiety w granatowej sukni, z twarzą oblężoną małymi, kolorowymi, tłustymi robakami.

– O prezencie od pani Zdzisi, głuptasie – wytłumaczyła Urszula. – Przecież ci już mówiłam, jest w twoim pokoju. Idź i sam zobacz.

Chociaż nie był do końca pewien czemu, to jednak zdawał sobie sprawę z faktu, że nie ma ochoty oglądać prezentu od tej wstrętnej staruchy, której nienawidził z całych sił. Nie chciał mieć z nią nic wspólnego.

– A to może później pójdę go zobaczyć – rzekł. – Przecież nie ucieknie – spróbował zażartować, ale zdał sobie sprawę, że te słowa wcale go nie rozbawiły. To że prezent od „pani Zdzisi“ będzie na swoim miejscu było pewne, ale na samą myśl, że on czeka tam na niego, dreszcze wstrząsały jego młodym ciałem. – Teraz pooglądam sobie telewizję.

– Telewizję? Przecież teraz nie ma nic ciekawego, jest dopiero wpół do drugiej – stwierdziła babcia.

– No to może… pójdę poczytać książkę.

– Chcesz czytać książkę?! Teraz to mnie naprawdę zaskoczyłeś.

– No, przywiozłem ze sobą „Czarne Stopy“. Pani z polskiego powiedziała, żebym sobie to przeczytał, bo to jest bardzo ciekawa książka.

– Nie wątpię – odparła uprzejmie babcia. – Na pewno to jest ciekawa lektura. Sama jej nie czytałam, ale jak pani z polskiego ci ją poleciła, to idź sobie poczytaj ją u siebie w pokoju. Ja muszę się położyć na chwilę. Opowiesz mi później, o czym ona jest, dobrze?

– Dobrze – odpowiedział Rafał i zrobił najgłupszą rzecz w swoim życiu: poszedł do swojego pokoju.

 

*

W pomieszczeniu, do którego wszedł, a które było jego pokoikiem (przynajmniej na czas jego przyjazdu), panowała głęboka cisza. Izba była niewielka i nie lśniła nowością, ale Rafałowi sprawiało przyjemność przebywanie tam, a zamieszkiwał ten pokój już kilka razy – trzy może cztery. Dość szerokie okno znajdowało się naprzeciw drzwi. Przy jednej ścianie stała na podłodze komoda, w której Rafał mógł przetrzymywać swoje rzeczy, a tuż nad nią wisiał ładny, choć bardzo stary wahadłowy zegar. Pod ścianą naprzeciw tej z zabytkowym czasomierzem, stało jednoosobowe łóżko, na którym sypiał chłopak. Tuż przy łóżku stała niewielka szafeczka z szufladą. Zwykle stała ona pusta, lecz w tamtej chwili (co Rafałowi natychmiast rzuciło się w oczy) na jej małym blacie coś się znajdowało – leżała na nim stara, pomarszczona reklamówka. Chłopak nie musiał dłużej zastanawiać się, skąd ona się wzięła; był pewien, że oto nadeszła chwila, gdy dane mu było ujrzeć to, czego się obawiał – na szafce spoczywał prezent od „pani Zdzisi“. W jednej chwili chłopak zamarł, nie potrafiąc się poruszyć, a nawet gdyby umiał, to nie wiedziałby, co ma zrobić. Mógł podejść bliżej szafki lub odwrócić się i z krzykiem na ustach, biegiem opuścić dom. Stał jak posąg wmurowany w ziemię, nie mogąc ocucić się z bezradności. Czuł jakby w gardle uwięzła mu skarpeta. „Chodź do mnie, chłopcze… Podejdź jak najbliżej… Przytulę cię…".

Rafał zadrżał jak sztandar na wietrze, poczuł jak panika odbiera mu siły w kończynach i te powoli zaczynają chwiać się. W miejscu logiki pojawiła się bezwola, przejmując władzę nad całym ciałem i umysłem chłopca. „Chodź… Chooodź…"

Noga Rafała uniosła się i jego krok skierował się w stronę szafeczki. Krok po kroku chłopak poruszał się, z każdą sekundą zbliżając się coraz bliżej do swojego przeznaczenia, z którego ogromnego znaczenia nie zdawał sobie sprawy.

Czy wiedząc, w jak ważnej okoliczności dane było mu w tamtej chwili stawić czoło nieznanemu, zdołałby zrobić co innego, niż ulegnięcie nieoswojonej sile? Trudno powiedzieć, gdyż umysł Rafała był tak zniewolony, że wyrwanie się z okowów owej siły graniczyło z cudem.

Stara reklamówka o kasztanowym kolorze, znajdowała się już na wyciągnięcie ręki chłopaka. Po jego policzkach poczęły cieknąć cienkie strużki łez. W głowie Rafała przez ułamek sekundy promyk logiki przedarł się przez gęstą, czarną mgłę zniewolenia. „Nie…". Ten króciutki przebłysk myśli, który prawie niezauważalnie pojawił się w umyśle chłopca, został gwałtownie, wręcz brutalnie zlikwidowany tak, jakby był to znienawidzony wróg, pozostały na polu walki jako ostatni przeciwnik.

Był na tyle blisko reklamówki, że dało się wyczuć mdlący fetor – smród butwiejących liści. Chłopak nie zwracał na to żadnej uwagi, gdyż jego umysł był zahipnotyzowany przez odwieczną władzę, jaką dysponował strach, a myśli całkowicie ukryte były pod ciężkim płaszczem niewiedzy.

Wtem reklamówka drgnęła, wydając przy tym cichy szelest. Zdawać by się mogło, że siatka ożyła – jej ścianki zaczęły pulsować, a ze środka dobiegał ledwo słyszalny dźwięk, przypominający pomruk jakiegoś niewielkiego zwierzęcia; powoli odgłos ten coraz bardziej zaczął kojarzyć się z sykiem. Sykiem węża…

Przerażenie splądrowało umysł Rafała, niszcząc ostatni kontakt z rzeczywistością. Pozostała mu tylko jedna rzecz: panika, którą dane było mu bez przerwy odczuwać do końca swojego krótkiego życia.

„Podejdź chłopcze… Podejdź, a przytulę cię jak najmocniej…".

 

*

Była godzina siedemnasta dwadzieścia, kiedy rozległ się odgłos pukania, który wyrwał Urszulę z ramion snu. Staruszka nie śpiesząc się zeszła z łóżka i udała się w stronę drzwi, zastanawiając się przy tym, któż to zawitał do jej skromnych progów.

– O, Adam! – prawie że wykrzyknęła kobieta, ujrzawszy pod drzwiami swego domu ojca i matkę Rafała. – Nie spodziewałam się, że tak szybko przyjedziecie.

– Szybko? – odparł z promiennym uśmiechem na twarzy syn Urszuli. – Mówiliśmy, że będziemy około osiemnastej.

– No właśnie… – rzekła nie kryjąc zdziwienia i spojrzała na wiszący na ścianie zegar. – O Boże, to już tyle jest godzin? Ale nie ważne, wchodźcie!

Staruszka stojąc w kuchni rozmawiała z Adamem i jego żoną Joanną. Tematem rozmowy było praktycznie wszystko, co wydarzyło się, usłyszało, widziało i tym podobne rzeczy. W kuchni zapanowała radosna atmosfera tak, jakby tych troje ludzi nie widziało się ze sobą szmat czasu.

– A gdzie jest Rafał? – w pewnym momencie zadała pytanie Joanna, schodząc na inny tor rozmowy.

– W pokoju – odpowiedziała Urszula, szybko wracając do rozmowy ze swym synem. Joanna udała się tam zostawiając męża sam na sam z jego matką. Kątem oka ujrzała na jego twarzy minę, która mogła wyrażać udawane zniechęcenie, i uśmiechnęła się do niego, próbując go pocieszyć. Może i to coś pomogło, ale faktem było, że zmuszony był do wysłuchania ciągnącej się tyrady słów, wypluwanych z ust jego matki z prędkością pędzącego pociągu. Wiedząc iż nic nie wskóra, nawet nie próbował jej przerywać. Znał doskonale swoją matkę i nie miał jej za złe, że kiedy tylko ma okazję widzieć się z nim, to nawet na chwilę nie będzie chciała dać mu spokoju, próbując dowiedzieć się, co u niego słychać, jak się mu wiedzie, jak praca, jak zdrowie i tak dalej, a raz na jakiś czas wtrącić jakiś wątek odnośnie jej życia. Tak było za każdym razem i tak też było wówczas, co wcale nie zdziwiło Adama.

Urszula właśnie wchodziła na temat dotyczący Rafała, gdy cały dom zadrżał wręcz, kiedy rozległ się okropny, gromki, paniczny wrzask Joanny. Adam i jego matka na ułamek sekundy zastygli, przez moment wyglądając jak postacie z przerażonymi twarzami ujęte na zdjęciu. Spowodowany zaskoczeniem impas szybko minął i Adam kilkoma długimi susami pokonał odległość dzielącą go od pokoju Rafała, skąd dobiegał przenikliwy krzyk jego żony. Wpadł do pomieszczenia, które w młodości było jego pokojem i ujrzał obraz, którego w życiu nie spodziewał się ujrzeć: nieprzerwanie wrzeszcząca Joanna klęczała na podłodze, trzymając w swych rękach zwiotczałe ciało młodego chłopaka. Ciało martwego chłopaka. Ciało Rafała… Martwego Rafała…

Przerażony, pozbawiony jakiejkolwiek oznaki logicznego myślenia, Adam rzucił się na ziemię i nie bacząc na swą żonę, mimowolnie odepchnął ją i objął ramionami pozbawionego życia synka i potrząsnął nim lekko. Z ust Adama wydobywały się nieartykułowane dźwięki. Łzy mieszając się ze smarkami, płynęły po jego bladej twarzy. Adam chlipiąc jak dziecko, które właśnie straciło nóżkę, coraz mocniej potrząsał martwym synem, który wyginał się jak pluszowy miś. Głowa o kremowobiałej twarzy poplamionej gdzieniegdzie fioletowymi wykwitami, w której zatopione były puste, zasnute mgłą oczy, dyndała na każdą stronę. Wokół szyi okręcony był pleciony grubymi nićmi szeroki szal. Adam w przypływie nadziei próbował wyrwać się z koszmaru, który był jak najbardziej rzeczywistym światem, i trzęsącymi się dłoniami zaczął desperacko szarpać szalik, starając uwolnić z żelaznego uścisku szyję Rafała. Do Adama nie docierał płaczliwy krzyk żony i jego matki. W tamtej chwili liczyło się tylko jedno: zdjąć ten cholerny szal z szyi swego syna. Musiał zrobić to jak najszybciej, bo Rafał nie mógł normalnie oddychać. Musiał się śpieszyć. Jest jeszcze czas, pomyślał z szaloną rozpaczą. Jest jeszcze czas…

Mimo usilnych prób, mężczyzna, zalewając się strumieniem łez, nie zdołał nic zrobić. Brunatny szal, pokryty gdzieniegdzie ciemnymi smugami, stał się częścią chłopca i nic nie mógł już poradzić. Nic…

 

*

Wakacje powoli dobiegały końca. Prawie do ostatniego ich dnia prawdziwe lato nie potrafiło przejąć pałeczki, ulegając tym samym – zawziętej na wszystkich – szkockiej aurze.

Tragedia, która rozegrała się na przełomie kilku dni, w dużej mierze zmieniła życie mieszkańców wsi. Tematu wydarzonego się dramatu, ludzie starali się unikać tak, jakby nałożono na nich sankcje. Od czasu do czasu w zaciszu swych domów zdarzała się krótka wymiana słów dotycząca niedawnej katastrofy, lecz zazwyczaj taka rozmowa kończyła się w okamgnieniu.

Wśród tych dotkniętych apatią ludzi znalazła się pewna osoba, którą zaabsorbowała owa tragedia. Swoje zainteresowanie efektywnie ukrywała pod zwodniczą maską przygnębienia. Odwiedzając kolejnych znajomych starała się nie wspominać o minionym nieszczęściu, bo chociaż interesowało ją to bardzo, to miała w składaniu u znajomych wizyt zupełnie inny cel. Nachodząc niczego niepodejrzewających ludzi, poszukiwała młodej osoby, której będzie mogła podarować jakiś ładny prezent. Tak, tak. Bo „pani Zdzisia“ bardzo lubi dzieci…

Koniec
Nowa Fantastyka