
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
INNY ŚWIAT
– Za ciężarówką! Chowa się za ciężarówką – krzyknął Mateusz i przeładował karabin. Schował się za ceglanym murem i rzucił granatem w kierunku pojazdu. Po chwili rozległa się eksplozja.
– Dalej tam siedzi – stwierdził Krystian i w odpowiedzi rozległa się seria z karabinu.
Mateusz spostrzegł, że jego kumpel znajduje się po jego prawej stronie.
– Zaraz go załatwię – powiedział i wychylił się zza muru. Za ciężarówką nie zauważył żadnego ruchu ani wystających nóg. Albo chował się za kołem, albo przemieścił się w inne miejsce.
Ruszył przed siebie rozglądając się po ruinach budynków. W żadnym z okien nie dostrzegł nieprzyjaciela, ale wiedział, iż w każdej chwili może dostać kulkę w głowę. Skierował się w stronę polany i wtedy usłyszał strzały. Przeciwnik nie dał mu czasu na ucieczkę. Padł już po pierwszym strzale.
– Szlag! Skurwysyn! – zaklął.
– Gdzie jesteś? – zapytał Krystian.
– Odrodziłem się po drugiej stronie – powiedział mając na myśli przeciwległy koniec mapy i zginął od wybuchu granatu. – No ja pierdolę! Tu się kampił drugi! Co za pajace!
– Mówiłem, że te cioty nie potrafią normalnie grać – przypomniał Krystian. – Maniek zawsze się kampi w krzakach.
Mateusz go nie słuchał. Wrócił w miejsce gdzie zginął i ostrożnie rozejrzał się po okolicy.
– Gdzie jesteś – wyszeptał do mikrofonu. – No dalej. Wiem, że teraz mnie nie widzisz.
W samą porę spojrzał w górę, gdyż ujrzał wycelowaną w niego broń Niemca. Przeciwnik wystrzelił, lecz nie trafił w głowę. Mateusz wykorzystał to i wskoczył przez okno do wnętrza budynku. Drugi gracz popełnił błąd zeskakując z dachu i Mateusz załatwił go jednym pociskiem.
– A niech cię w pizdu jebany!
– I gdzie był?
– Na dachu się kitrał.
Czas gry dobiegł końca. Wygrali.
– Nara frajerzy – pożegnał się Mateusz, po czym rozłączył serwer. – Nie mam ochoty już grać. Musimy znaleźć lepszych przeciwników. Dziesięć razy z rzędu wygrana to nie gra – stwierdził.
– No jasne -zgodził się. – Wyjdziemy wieczorem na piwo?
– Czemu nie. Załatw jakieś dziewczyny.
– To nie takie proste.
– Dla ciebie nie, grubasie.
– Spierdalaj!
– Do zobaczenia wieczorem – powiedział Mateusz i rozłączył rozmowę na skype.
Chwycił za paczkę chipsów, która okazała się pusta. Na szczęście zostało jeszcze nieco coli w butelce. Wypił zawartość i beknął. Przy grze zawsze lubił coś przegryźć i wypić. Trochę od tego przytył, ale daleko mu było do postury Krystiana, który bardziej przypominał kartofla z rączkami i nóżkami, niż normalnego człowieka. Dlatego nie przejmował się swoimi zbędnymi kilogramami. Jego jedynym hobby stało się granie w CoD i wcinanie chipsów zapijając colą. Życie biegło mu wolnym, spokojnym rytmem i nie byłoby najgorzej, gdyby nie jego wścibska matka. „Kiedy znajdziesz pracę? Co się stało z twoją dziewczyną? Przestań grać i żreć te chipsy! Tylko się trujesz świństwami! Poszedłbyś pobiegać! Zobacz jak ci brzuch rośnie! A wieczorami tylko chodzisz na piwo z kumplami!" Mateusz z czasem nauczył się ignorować słowa matki i teraz słyszał jedynie: „Bla, bla, bla. Ble, bla, bla, bla ble." Tylko ten trajkoczący dźwięk był irytujący.
Wstał z fotela i wyłączył monitor. Wyszedł do kuchni i otworzył lodówkę. Znalazł w niej puszkę napoju gazowanego i ku jemu zdziwieniu batonik. Zabrał oba przysmaki i zamknął lodówkę.
Nagle świat jakby poszarzał. Kolory zbladły, a kontury stały się mniej wyraźne. Przestrzeń zaczęła wirować, ale nie w jego głowie, ona naprawdę wirowała, a Mateusz wraz z nią. Później zrobiło się całkowicie ciemno. Poczuł kiełkujący w jego wnętrzu strach, który przebił się w postaci nieokiełznanego przerażenia. Spróbował krzyknąć, lecz żaden dźwięk nie wydobył się z jego gardła. Nie mógł nic mówić, nie mógł oddychać. Serce łomotało mu w piersi szaleńczym rytmem. Włosy na jego ciele zjeżyły się pod wpływem nagłego zimna. Mateusz poczuł, że przestrzeń, w której egzystował zniknęła i ogarnęła go nicość.
Czarodziej wymachiwał laską przed zgliszczami swojej chaty. Bezdźwięcznie poruszając ustami wypowiadał w myślach zaklęcia, mające na celu sprowadzić zbawiciela z innego świata.
Kot wbiegł pomiędzy nogi czarodzieja i mruknął niepewnie spoglądając w niebo, na którym zaczęły zbierać się nienaturalnie czarne chmury. Kiedy zakryły już cały błękit nieba, pojawił się w samym środku odcień zieleni.
Czarodziej rozpoczął kręcić się niczym derwisz. W ślad za laską podążał zielony powidok.
Niebo zagrzmiało miotając zielonymi błyskawicami.
Czarodziej zatrzymał się i całkowicie wyczerpany, usiadł na ziemi.
– Tak, Okozaki – wyksztusił. – Niedługo przybędzie – powiadomił kota i chwycił za butelkę wina. – od dwóch dni jestem trzeźwy, bo musiałem go bezpiecznie sprowadzić. Powinienem dostać odznaczenie od króla – stwierdził i wyciągnął korek.
***
Mateusz od kilku minut nie mógł oddychać, jednak nie potrzebował tlenu. W jakiś niewytłumaczalny sposób jego funkcje życiowe były podtrzymywane. Serce biło normalnym rytmem, a jego duszę wypełnił błogi spokój. Wszystkie troski i bolączki przegnało ciepłe, zielone światło. Dryfował w zielonej mgle niesiony na niewidzialnej fali. Delikatny wiatr rozwiewał przetłuszczone włosy.
Czuł się wspaniale dopóki nie dostrzegł iskry przeskakującej z jego koszulki na czubek wskazującego palca. Dziwne. Pomyślał i wiatr zawiał mocniej. Gdzieś w oddali zagrzmiało. Poczuł siłę grawitacji. Tajemnicze senne doznania minęły i stały się nazbyt realne. Zaczął opadać w dół w chmurze zieleni. Kiedy zostawił światło za sobą i przedarł się przez poszycie chmur, z przerażeniem stwierdził, że znajduje się wysoko nad ziemią.
Serce Mateusza zatrzymało się.
***
– Okozaki! Gdzie nasz chłopak? – wycedził przez zęby. Wino już dawno uderzyło mu do głowy. – Głupi kocie. Kiedy w końcu coś do mnie powiesz? Zachowujesz się tak jakbym nigdy nie uczył cię mówić.
Kot patrzył na czarodzieja znużonym wzrokiem. Ziewną i ułożył głókwę na kępie trawy.
– Ysz, ty! – warknął czarodziej i ze zniecierpliwieniem spojrzał w górę. – Gdzie on się podziewa?
Zaczął się niepokoić. Zieleń chmur wyraźnie zaczęła się zmniejszać, a to mogło tylko oznaczać zamknięcie tunelu, który stworzył do połączenia obu światów. Chłopak powinien niebawem pojawić się na ziemi wraz z uderzeniem pioruna.
Wiatr zmógł się sypiąc w oczy czarodzieja ziarenkami piasku. Czarodziej przetarł oczy i zanim spojrzał drugi raz w górę, skorzystał z butelki wina. Kiedy przeczyścił gardło ujrzał spadający z góry czarny punkt. Przeszywająca niebo błyskawica oślepiła starca i uderzyła w drzewo kilkanaście metrów od miejsca, w którym stał. Strzeliły iskry i zapłonął płomień. Masywna gałąź z trzaskiem runęła na ziemię wzbijając chmurę pyłu.
Chłopak nie pojawił się.
Czarodziej uniósł wzrok.
– Jak zwykle się popisałem.
Pochwycił laskę i wycelował w niebo, po czym wypowiedział formułę zaklęcia. Niewidzialna wiązka energii połączyła się z chłopcem. Pozostało go jedynie bezpiecznie umieścić na ziemi.
***
Mateusz spadał coraz szybciej. Pęd powietrza zagłuszał dźwięki burzy. Kiedy zaczął się modlić przepraszając Boga za popełnione grzechy i zmarnowane grzechy, w odległości kilku metrów przemknęła błyskawica rozświetlając na sekundę przestrzeń.
Chłopak zaśmiał się, gdy zauważył w niewielkiej odległości spadający z równoczesną prędkością śmietnik, który ku jego zaskoczeniu, pozostał nagle daleko za nim, jakby siła przyciągania przestała oddziaływać na blaszany przedmiot.
***
Czarodziej zamrugał oczami.
Po prawej stronie czarnej plamki znajdowała się jeszcze jedna. Widział ją od samego początku, jednak obwiniał wino za podwójne widzenie. Ale w momencie, gdy druga plamka zaczęła gwałtownie rosnąć, uznał, iż ma do czynienia z dwoma różnymi spadającymi ciałami. Niebawem z plamki wyrosły cztery kreski i mniejsza kropeczka. Niewątpliwie był to człowiek.
– Więcej się za to nie biorę – stwierdził i zmienił cel przeznaczenia wiązki energii.
Po chwili rozpoznał dobrze zarysowaną sylwetkę człowieka, spokojnie zbliżającego się do ziemi. Tymczasem drugi przedmiot gwałtownie zwiększył prędkość i upadł z olbrzymim hukiem giętej blachy.
Czarodziej odruchowo zakrył uszy upuszczając równocześnie laskę.
***
Mateusz pogodził się z nieuniknioną śmiercią i przygotował się na jej przywitanie, kiedy nagle poczuł jak w jego pierś uderza nieznana siła. Przez całe ciało przebiegł delikatny, przyjemny dreszcz, po czym zaczął wytracać prędkość. Znajdował się kilkanaście metrów nad ziemią, więc z tej odległości mógł dostrzec dziwacznie ubranego starca, celującego w niego długim kijem.
Około pięciu metrów nad ziemią wyminął go śmietnik, który z hukiem uderzył w ziemię. Chłopak dostrzegł jak tajemniczy człowiek zasłania uszy rękami przed dokuczliwym dźwiękiem i począł ponownie gwałtownie spadać. Gdy uderzył w ziemię przeturlał się przez plecy i wyrżnął twarzą w piasek. Prawy bark eksplodował bólem. Na szczęście żył.
– Jesteś! Na wszystkich przeklętych bogów! Sprowadziłem cię niemal bezpiecznie.
Mateusz spojrzał na zbliżającego się człowieka. Jego chwiejny krok mógł świadczyć o kolosalnym zmęczeniu lub o zbyt wielkiej ilości wypitego alkoholu. Przypuszczał, że w grę wchodzi tylko druga ewentualność.
– Żyjesz! O przeklęci bogowie! Żyjesz i nas uratujesz.
Stary mężczyzna w dziwacznej sutannie uklęknął przed nim i chwycił go za ręce w celu uniesienia Mateusza z ziemi. Mimo wiatru, wyczuł od niego gryzącą woń taniego wina.
– Ostrożnie! – ostrzegł chłopak. Bark nie był w najlepszym stanie. Prawdopodobnie wybił go ze stawu.
Mężczyzna pomógł mu wstać.
– Jak się czujesz? Cały jesteś? – zapytał ze szczerą troską.
– Mój bark – zaczął Mateusz. – Chyba go trochę uszkodziłem.
Starzec zrobił wielkie, wystraszone oczy jakby usłyszał o wyroku śmierci.
– Okozaki! – wykrzyczał Mateuszowi w twarz. Odwrócił się i ponownie krzyknął. – Okozaki! Nawaliłem jak krowa, w której łajno twarzą wpadłem!
– Kto to jest Okozaki? – zapytał Mateusz, lecz pijany dziwak pobiegł w stronę spalonego domu. Przepchnął kota – zapewne Okozaki – i wyciągną z wysokiej trawy butelkę z czerwoną zawartością.
Mateusz usiadł na ziemi i złapał się za głowę, która odezwała się ćmiącym bólem. Znał takie objawy. Jeżeli za chwilę mu nie przejdzie, ból nie zniknie do końca dnia.
Starzec wrócił i podał mu otwartą butelkę.
– Napij się. To cię znieczuli, gdy będę ci nastawiał ramię – oznajmił.
– Niczego nie będziesz mi nastawiał – zastrzegł się Mateusz. – Zresztą, gdzie ja do cholery jestem. Co to za miejsce? Kim ty jesteś? I czemu nazwałeś kota Okozaki?!
– Do cholery? – powtórzył. – Co to znaczy?
– Żartujesz sobie ze mnie? Chryste daj to – wyrwał butelkę starcowi z ręki i wypił połowę zawartości. – A może to dziwaczny sen? Tylko bardzo realny?
– Chryste?
– Chryste, Jezu, Boże, OMG… – wymienił poirytowany. – Z choinki się urwałeś? – Mateusz spojrzał na starca. – Chyba, jednak tak.
Starzec przewrócił oczami.
– Chłopcze, dobrze się czujesz – potrząsnął nim. Mateusz krzyknął, gdyż bark przeszył mu gorący piorun. – Wybacz. Pozwól mi nastawić rękę.
– Nie! Jesteś pijany dziadku.
– Wiem jak to się robi – zapewnił. – Pozwól tylko… – wyrwał Mateuszowi butelkę i wypił resztę wina. – Teraz mogę się tobą zająć.
– Ale wino miało mnie znieczulić! Wypiłeś prawie wszystko.
– Nieważne – machnął ręką. – Muszę cię nastawić.
– Sam się nastaw – Mateusz odepchnął starca ręką. – Jesteś zwykły pijak, a nie lekarz.
Starzec odwrócił się na pięcie mrucząc coś pod nosem. Podniósł z ziemi laskę.
– Załatwię to inaczej – stwierdził z nieukrywaną satysfakcją.
Mateusz nie był dobrych myśli.
– Nastawię twój bark za pomocą czarów – oznajmił. – Jeżeli nie chcesz tradycyjnym sposobem.
Mateusz pomyślał, że staruszek kompletnie zwariował od wypalającego komórki mózgowe alkoholu.
– Coś ci się pomyliło dziadku. Za dużo się głupich filmów naoglądałeś. Czarów nie ma.
Starzec wytrzeszczył oczy i chwycił się za serce, jakby usłyszał największą obelgę w życiu.
– O czym ty mówisz chłopcze? – zrobił długą pauzę wyraźnie się nad czymś zastanawiając. W końcu odezwał się. – Czyżby to możliwe, że w twoim świecie nie ma magii?
Mateusz złapał się za głowę. Stwierdził, że jak dalej będzie stał w obecności tego świra, to sam niebawem zwariuje.
– Jaki drugi świat? Jaka magia? Nic takiego nie istnieje.
– W takim razie jakim cudem żyjesz, zamiast rozpłaszczyć się na ziemi?
Chłopak nie zastanowił się wcześniej nad tym, ale mózg człowieka bardzo szybko racjonalizował to co nieracjonalne, dlatego Mateusz powtórzył wcześniejszą tezę.
– To sen dziadku.
– Zaraz ci pokaże sen – odparł i zdzielił chłopaka laską w głowę.
Taki tam rozdział drugi. Mam nadzieję, że teraz może zachęcić do czytania :)
pierwszy rozdział ;p
Lekkie i przyjemne, ale spodziewałam się jednak czegoś lepszego.