- Opowiadanie: LuqashQ - Strumień świadomości astronauty

Strumień świadomości astronauty

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Strumień świadomości astronauty

James sięgnął do czerwonego klawisza alarmu. Widział jak jego ręka się prostuje, palce nabierają prędkości, przesuwają poprzez przestrzeń, zawisają na moment przed naciśnięciem przycisku, zwijają się i rozwijają – zasłonięte rękawicą, takie nieludzkie, sztuczne, ale przecież kierowane myślą człowieka. Zastanawiał się, kiedy ostatni raz patrzył na ruch swojej dłoni nie okrytej włóknami węglowymi i metalem. Wydaje mu się, że nawet, kiedy głaskał policzek żony, na chwilę przed odlotem, że nawet wtedy nie dotykał jej skórą, a sztucznym, bezlitosnym materiałem, odczłowieczonym artefaktem, ochroną, której w tej jednej chwili nie chciał mieć, bo zamiast osłaniać jego organizm od śmiercionośnej próżni, odgrodziła go od ukochanej twarzy, od skóry, której dotyk sprawiał mu tak wiele radości. Dotarło teraz do niego, że Melania płakała, kiedy jej dotknął. Na rękawicy skafandra kosmicznego została kropla łzy, nie wsiąkła w nią, tylko spłynęła, a potem wyparowała w ogniu słońca, które stało w zenicie i lało potworny żar na płytę lądowiska, odbijało się w okularach przeciwsłonecznych Melanii, błyszczało w ścianach rakiety, zmieniało odległy tłum, który przyszedł zobaczyć odlot statku w ruchomy, płynny niemal, zarys głów i rąk, niczym miraż na pustyni, który wabi do siebie złudną nadzieją, widokiem odbitym znikąd i udającym rzeczywistość, której nie ma.

Tak, ostatni raz widzieli się pod innym słońcem. James zdał sobie sprawę, że Melania wciąż patrzy na to samo słońce, podczas, gdy on mierzy się spojrzeniem z blaskiem zupełnie innej gwiazdy. Zagubiony na szlaku, zagubiony w próżni, zagubiony niczym ślepiec w obcym mieście, który bezradnie wyciąga ręce dookoła, nastawia uszu, lecz dłonie nie znajdują oparcia w znajomych przedmiotach, a uszy nie uspokajają rosnącej paniki przez rozpoznanie znajomych dźwięków. James jest sam. Samotny wędrowiec, który dotarł do kresu. Jego dłoń sięga teraz by w próżni, która go otacza wykrzyczeć ten ostateczny argument, nadać sygnał, dać znak swego istnienia, uruchomić alarm, który nie zapewni pomocy, który prawdopodobnie nie dotrze do żadnej znanej cywilizacji, zapadnie się w przestrzeni, będzie płynął w próżni wciąż tym samym rytmem, ze stała prędkością i nigdy nie trafi na swoje miejsce, nigdy nie zostanie odebrany.

Ręka, która zawisła nad czerwonym przyciskiem alarmu opadła. Posłuszny rozkazom człowieka automat wysłał swój dziki krzyk w przestrzeń. Otworzyły się tysiące elektronicznych gardeł i ryknęły jeden z najstarszych komunikatów: SOS. Jamesowi nie pozostało do zrobienia nic więcej. Czas, który odmierzała mu dotąd praca silników, zapas tlenu i licznik stanu paliwa, teraz stężał, tak, jak zamarzło paliwo wyciekające z nieszczelnego zbiornika. James już nie czuł się jak wielki odkrywca, ulotniło się podniecenie i radość z wyprawy, został ból po stracie żony, którą kochał i dziecka, którego już nie zobaczy. Poczuł się, jak ów słynny polarnik Robert Scott, który przegrał z Roaldem Amundsenem wyścig do bieguna południowego i w drodze powrotnej zamarzł wraz z dwoma ostatnimi towarzyszami podróży. Do końca pisał dziennik i na ostatniej jego stronie wpisał dedykację: ”Dla żony”, po chwili słowo „żony” skreślił i wpisał „wdowy”. Kiedy znaleziono jego zwłoki, wciąż ściskał w ręku ołówek. James pomyślał, że jego ciało również zamarznie, lecz nigdy nie zostanie odnalezione. Jego zwłoki będą unosić się we wnętrzu statku, który zamieni się w grobowiec i będą czekać na pochowanie w otchłani czarnej dziury, albo kremację w ogniu najbliższej gwiazdy, lub wreszcie zostaną rozbite na setki milionów szczątków, przez uderzenie meteorytu, albo komety, które pojawią się na jego drodze równie nieoczekiwanie, jak wcześniej, kiedy doszło do zderzenia, które uszkodziło silniki i zbiorniki z paliwem zmuszając Jamesa do wciśnięcia przycisku alarmu. Z tej perspektywy wydaje się, że to się wydarzyło wieki temu, a przecież minęło zaledwie kilka minut. Kilka chwil, tchnień, uderzeń serca, które już wkrótce zamilknie, w pół słowa, w pół uderzenia, w pół…

Koniec
Nowa Fantastyka