- Opowiadanie: del Mirjarz - Opowieść dziwaka

Opowieść dziwaka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Opowieść dziwaka

Nie będę ukrywał, iż jestem dziwny. Nie tylko ja tak uważam, ale to nie jest ważne, bo i tak wszystko, co myślą o mnie inni, spływa po mnie jak… tłuszcz po pieczeni. Po prostu mnie to nie obchodzi. Zwłaszcza, że na taką, a nie inną opinię w pełni świadomie, ciężko sobie zapracowałem.

Nie ma nic złego w byciu… jakby to ładnie ująć… ekstrawaganckim. Ma to tyle samo plusów i minusów, co bycie „normalnym”. Zresztą, jeśli 55 procent ludzkości lub chociaż społeczeństwa będzie taka jak ja, to ekstrawagancja stanie się normalnością, a normalność – ekstrawagancją.

Nie o tym jednak miałem napisać. W mojej klasie był pewien chłopak. Darek. Tak właśnie miał na imię.

W sumie to nic do niego nie miałem. Zawsze mówiliśmy sobie „Cześć” na korytarzu, choć właściwie ze sobą nie rozmawialiśmy. Nie zwróciłby na siebie mojej uwagi, gdyby nie… no właśnie… wyda wam się to naprawdę niepokojące, że zwracam uwagę na takie szczegóły, ale nie mam wyjścia, muszę to zdradzić, by wszystko było jasne.

Irytował mnie sposób, w jaki jadł.

Kiedy tylko podnosił coś do ust, dostawałem białej gorączki, pięści same mi się zaciskały i mało brakowało, żebym wyrwał mu jedzenie i wyrzucił je przez okno. Kiedy zaczynał przeżuwać, dostawałem szczękościsku i oblewał mnie zimny pot. Wyjaśnijmy jednak, że Darek jadł posiłki niezwykle oryginalnie. Odgryzał kawałek kanapki, po czym poddawał ją obrzydliwemu procesowi rozdrabniania, podczas którego nigdy, przenigdy nie zamykał ust. Nie zastanawiałem się nigdy, jak wygląda pokarm w moich ustach, gdy go mielę, przerabiam zębami na tak drobne kawałki, że w połączeniu ze śliną tworzy obrzydliwą papkę, jednak dzięki Darkowi miałem wątpliwą przyjemność się tego dowiedzieć. Nie było jednak nic gorszego ponad jego obrzydliwy zwyczaj mlaskania. No i to, że potrafił mlaskać, żuć i gadać jednocześnie. Kiedy stosował tą morderczą kombinację, bliski byłem ataku apopleksji (lub, gdy znajdował się dalej niż trzy metry ode mnie, jednak w zasięgu mojego wzroku, ataku padaczki). Tylko moja awersja do niego powstrzymywała mnie od zwrócenia mu uwagi bądź po prostu wybicia mu zębów. Nie katowałby już przynamniej wszystkich wokół tym swoim mlaskaniem i całą resztą, kanapki bowiem musiałby spożywać przez słomkę.

Miarka przebrała się, kiedy w pewien słoneczny październikowy poniedziałek oblech ten dosiadł się do mnie na geografii. Wszystko było w porządku, dopóki nie wyjął kanapki z jajkiem. Sam lubię kanapki z jajkiem, ale do jasnej cholery! Ja staram się tak nie mlaskać i mam zamknięte usta, gdy jem!

Nauczyciel nic nie zauważył, rysował coś bowiem na tablicy.

Wszystko się we mnie gotowało, zaś niedawno spożyte na spółkę z chłopakami paluszki zaczęły się cofać, zbliżając się niebezpiecznie do gardła. Czułem, jak nieomal zarówno paluszki, jak i pozostałości po wczorajszym obiedzie wywołują odruch zwrotny, jednak udało mi się przezwyciężyć nudności. Byłoby w porządku, dotrwałbym do dzwonka, poszedł do łazienki i spokojnie, kulturalnie zwymiotował. Ale nie! Nie! Po co miał mlaskać do powietrza! Odwrócił się do mnie! Musiał!

– Ej, masz… mmm… mlask… pracę… mlask… na pol… mlask… polski?…

Nie słuchałem tego głąba. Z przerażeniem wpatrywałem się w jego usta, podobno zieleniejąc na twarzy. Obserwowałem mieszaninę bułki, masła, jajek i majonezu w jego jamie ustnej, przewalającej się od policzka do policzka przy akompaniamencie mlaśnięć, cmoknięć i sam już nie wiem, czego jeszcze. I jeszcze te ruchy językiem… Boże! Za jakie grzechy?

Jeśli wierzyć zeznaniom naocznych świadków (tj. moich koleżanek i kolegów z klasy), całkowicie pozieleniały wstałem, przeprosiłem faceta i powoli, chwiejnym krokiem, wyszedłem z sali. Prawdę mówiąc, nie bardzo to pamiętam, dlatego musze oprzeć się na relacjach kolegów. Po moim wyjściu z sali z korytarza ponoć dało się słyszeć odgłosy wymiotowania. Leżałem przy koszu na śmieci, pełnym mojego na wpół strawionego ostatniego posiłku.

Obudziłem się w gabinecie pielęgniarki. Miałem gorączkę, zarzyganą koszulkę, splamiony honor i dożywotni uraz do Darka. Ach, no i kompres chłodzący na czole.

Pytanie, co piłem, kiedy i w jakich ilościach nie zaskoczyło mnie. Sam bym pomyślał, że jestem po ostrej libacji, gdyby nie świadomość tego, z kim siedziałem.

Wracając do domu obmyśliłem plan zemsty. Był okrutny, ale czy słyszał ktoś o dobrotliwej zemście?

 

W listopadzie doszedłem do wniosku, że minęło wystarczająco dużo czasu, i nikt nie będzie mnie o nic podejrzewał. Tak też było w istocie; nikt już nie pamiętał o incydencie ze śmietnikiem, Darek zaś nadal torturował mnie – chcący czy nie – nieważne, swoimi „drobnymi”, chamskimi nawykami.

Zawsze na drugiej przerwie chodził do łazienki, po chwili zaś wychodził z niej, jak sądzę, nie myjąc rąk. Postanowiłem się tam na niego zaczaić i dokonać pomsty.

Wszedł do łazienki. Stałem nachylony nad umywalką, udając, że myję ręce, naprawdę jednak obserwując go w lustrze. Gdy podchodził do kabiny, stanąłem szybko za nim, a gdy otworzył drzwi, wepchnąłem go brutalnie do środka, aż wyrżnął głową w pokrytą kafelkami ścianę. Zaskoczony, oszołomiony, odwrócił się do mnie, wodząc po mojej twarzy błędnym wzrokiem. Ja natomiast zamknąłem drzwi i wyciągnąłem z kieszeni łyżkę stołową.

– Smacznego – powiedziałem, po czym z całej siły pchnąłem go łyżką w pierś. Chciał krzyknąć, byłem jednak szybszy i zakryłem mu usta dłonią. Byłem bezpieczny; nikt nie korzystał z łazienki o tak wczesnej porze. Z wyjątkiem Darka.

Wyjąłem zakrwawioną łyżkę – wbiła się na zaledwie centymetr, napotkawszy kość – więc wbiłem ją jeszcze raz. I jeszcze.

Znowu.

Poprawka.

Ręce miałem całe we krwi, podobnie koszulkę (ręce co jakiś czas musiałem zmieniać, bo po trzech pchnięciach prawa tak mnie bolała, że o Jezu). Zrozumiałem jednak, że nie powinienem mu tej łyżki wpychać w serce, ale rozrywać nią klatkę piersiową.

Czasu było coraz mniej, więc wziąłem się ostro do roboty. Darek był już nieprzytomny, gdy dokopałem się do żeber.

Rozpiąłem mu rozporek, spuściłem spodnie i posadziłem na kiblu. Przez jakiś czas nikt się nie skapnie.

I faktycznie, dopiero po szóstej lekcji znaleźli jego ciało. Stałem tuż obok drzwi, ale nie patrzyłem do środka. Nie mnie oceniać moje dzieło.

 

Na samym już wstępie mówiłem wam, że jestem dziwny. Oto jest tego dowód. Kto normalny przyznałby się do takiej zbrodni? Zwłaszcza, że jest już grudzień, tuż po świętach, za kilka dni Sylwester, a nikt nawet nie pomyślał przez chwilę nad udziałem w tej zbrodni szkolnego dziwaka!

No, ale cóż… skoro do tej pory nikt na to nie wpadł, nie zrobi tego i teraz, choćbym rozłupał mu czaszkę łyżką stołową i się do wszystkiego przyznał.

Do zobaczenia po feriach.

Koniec

Komentarze

Makabra... Porąbany, a nie dziwny:).  Opowiadanie łatwo się czyta, nie ma rażących błedów, choć specjalistą nie jestem. To na plus. Minusy: zero fantastyki, poza tym zabicie kogoś łyżką kuchenną to rzecz niebywale trudna, a bohater zrobił to ot tak, w dodatku na przerwie, w szkolnej toalecie. Mało przekonywujące. Pozdrawiam

Mastiff

Fantastyka to to, co nierealne ;) Poza tym, dla chcącego nic trudnego...

del Mirjarz - chcę wierzyć, że masz najwyżej dwanaście lat. Jeśli tak, to mogę ocenić ten fragment jako nawet niezły i pozytywnie rokujący na przyszłość. Jeśli jesteś starszy, to wybacz, ale ten tekst to koszmar.

Niestety, jestem nieco starszy.

Wykonanie takie sobie, ale pomysł, bo ja wiem, całkiem, całkiem, osobliwa obsesja bohatera dotycząca procesu spożywania zakończona morderstwem i to łyżką, mnie to nawet łapie. Przenieść to w inne realia, pogłębić postacie i nawet niezły thriller z elementami czarnego humoru można by na tym pomyśle zrobić. Nie nabijam się, serio :) Chociaż rzeczywiście fantastyki w tym niewiele ;).

A co z odciskami palców. Policja jest już pewnie na tropie. Na twoim miejscu nie przyznawałbym sie dotakich rzeczy na forum. A poważnie całkiem fajnie się czytało. Bohater z psychopatyczną osobowością. Mały Hannibal lecter. Nie chciałbym takiego spotkać rafić w realu. Brrr. Pozdrawiam

Pomysł na fajne opowiadanie jest, ale uważam, że nie wykorzystałeś go w pełni. Głównie dlatego, że - oczywiście tylko moim zdaniem - obsesji bohatera nie wyraziłeś w szczególnie realistyczny sposób. Po tym co napisałeś wydawało mi się conajmniej dziwne, że bohater postanowił zabić kolegę. Rozumiem, że miał go dość, ale żeby go zabić? Może gdybyś bardziej skupił się na psychice bohatera, pogłębiającej się irytacji, nie tylko w kółko powtarzanie, że denerwuje go mlasakanie. Coś więcej. Poza tym fantastyki brak, kilka literówek, powtórzeń. Zgadzam się też z poprzednikami, że zabicie kogoś łyżką to nie jest prosta sprawa. Osobiście nie przekonało mnie to opowiadanie, ale potencjał jest. Czekam na więcej od Ciebie.
Pozdrawiam

W takim razie zapraszam tutaj.

Nowa Fantastyka