- Opowiadanie: Heinekotzl - (9)Wszyscy święci idą do… - Przedsionek piekła

(9)Wszyscy święci idą do… - Przedsionek piekła

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

(9)Wszyscy święci idą do… - Przedsionek piekła

(9)Wszyscy święci idą do… – Przedsionek piekła

Ox-Hox było osadzone w wielowymiarowej bańce, dokładnie tak, jak w przypadku ukrytych modułów vergha. Świat Starszych nie stanowił jednolitej całości w sensie przestrzennym, niemniej wszystkie jego części składowe pozostawały ze sobą sprzężone. Podróżując w Długiej Lektyce Godota, mogłem zobaczyć „przedsionki”, łączące poszczególne sekcje wyodrębnione w trzech wymiarach. Starszy odradzał mi oglądanie fenomenów ujawnianych podczas przemierzania niestabilnych stref nieciągłości, ale oczywiście go nie posłuchałem. Nie był zachwycony moją decyzją, lecz nie protestował. Pozostawiłem go wraz ze świtą w sali jadalnej na dolnym pokładzie, a sam przecisnąłem spiralnymi schodkami na górny, do rzeźbionej w gąbczastym drewnie guerpa komnaty widokowej. Pozłacane osłony bulajów uformowano w wielopasmowe, splątane dziko, metalowe warkocze. Szybko doszedłem do tego, że zdobienia zostały zaprojektowane w taki sposób, aby zniechęcić potencjalnych obserwatorów do korzystania z iluminatorów. Bez względu na to, jak bardzo się starałem, nie mogłem przyjąć odpowiedniej pozycji do obserwacji. Bulaje zostały rozmieszczone zbyt wysoko, zaś złote oprawy naszpikowane sterczącymi na wszystkie strony łuskami liści laurowych groziły utratą oczu. Wszystkie meble w komnacie scalono z połyskującą malachitowo podłogą, zatem nie było mowy o podciągnięciu jakiegoś podwyższenia. Sfrustrowany mogłem jedynie oglądać kalejdoskopowe rozbłyski barw, rzutowane na przeciwległą ścianę i fantazjować na temat generujących je, bajkowych iluminacji. Rozsiadłszy się niedbale w fotelu odlanym z przypominającej twardą gumę masy, gładziłem główki chimer wieńczące podłokietniki. Przymknąłem oczy próbując sprawdzić, czy zdołam wychwycić jakieś dźwięki z zewnątrz, jednak docierały do mnie jedynie odgłosy trwającej poniżej uczty. Dziwaczna, hipnotyczna muzyka, przetykana rechotem jassich, wibrowała w całym pojeździe. Stłumiony rytm urozmaicały z rzadka okrzyki rozkoszy rudowłosej Ziemianki. Kiedy opuszczałem jadalnię, leżała na obciągniętym szkarłatnym pluszem szezlongu – naga, z szeroko rozłożonymi nogami. Przybierające na intensywności spazmy wskazywały, że Godot nie próżnował.

Nie wiem kiedy zasnąłem, pamiętam natomiast koszmar i przykre przebudzenie. Śniłem, że brnę przez grząskie pryzmy ziemniaczanego purée, zmieszanego z łypiącymi martwo milionami rybich oczu, uciekając przed patefonem wyposażonym w owłosione, muskularne nogi i potworny członek w pełnym wzwodzie. Monstrum pojawiało się na szczytach ohydnych hałd, to znów ginęło w ich labiryncie, jednak wciąż podążało mym tropem, zawodząc przeraźliwie: „Poczekaj, Zającu! Ja ci jeszcze pokażę!”. Do rzeczywistości przywrócił mnie bolesny uścisk. Na lewym ramieniu ujrzałem pokrytą sinofioletowymi plamami dłoń. Długie, podbiegłe sczerniałą krwią paznokcie, niczym szpony drapieżnego ptaka drapały gruby materiał kombinezonu. Największym wysiłkiem woli powstrzymałem chęć odtrącenia upiornej łapy.

– Nie chciałbyś dołączyć do mnie na dole?

– Nie, dziękuję.

– Nie wiesz co tracisz, ta samica ma nadzwyczajny temperament. Może wolałbyś, abym sprowadził twoją?

– Nie! To zbyteczne.

– Kryzys małżeński?

– Coś w ten deseń. Czy ta kobieta jest twoją… niewolnicą?

– O nie, to holenderska malarka. Poznaliśmy się niedawno. – Sądziłem, iż ostatnie wydarzenia uodporniły mnie w pewnym stopniu na możliwe niespodzianki, ale sugestia jakoby Ziemianka dobrowolnie szukała kontaktu z koszmarem zrodzonym w Ox-Hox, była trudna do przełknięcia.

– Chcesz powiedzieć, że ona jest tu… z tobą, z własnej woli!?

– Dlaczego tak cię to dziwi? – Silny zapach lawendy ciągnący z tuby pochylonego nade mną Starszego sprawił, że nieco zbyt gwałtownie wstałem z fotela, uchodząc poza zasięg ramion cyborga. Nadal czułem jego dotyk. Gruczoły głowowe pulsowały miarowo. Odniosłem wrażenie, że Godot nadal kipi pożądaniem. Kilka wstęgowatych robaków odpadło od plątaniny kabli i z cichym pacnięciem wylądowało na posadzce. Żołądkiem szarpnął ostrzegawczy skurcz, więc szybko odwróciłem wzrok.

– Wybacz, jednak nie sądzę, abyś ucieleśniał erotyczne pragnienia przeciętnej Ziemianki.

– Przypuszczasz, że obdarzyłbym zainteresowaniem przeciętną homosamicę?

– Faktycznie, ta musi być wyjątkowa…

– Otóż to. Inspirowałem ją od wielu obrotów, aż w końcu uległa i pozwoliła się…

– Wyobracać?

– …?

– Wybacz. Proszę, powiedz mi, jak do tego doszło? Chcę to zrozumieć.

– Mój mały homo, od dawna przenikamy do waszego świata. Prowokujemy was do odkrywania nowych obszarów mentalnej aktywności. Jak sądzisz, kto podsunął wam pomysł stworzenia rohburteriów?

– Czego?

– Amfiteatrów.

– Chcesz powiedzieć, że to wy je wymyśliliście?

– Oczywiście, podobnie jak grecko-rzymski panteon, barok, art déco, cyklotrony, biustonosze rakietowe i wiele innych ciekawostek. Znasz prace Baconów?

– Nie jestem pewien, kogo masz na myśli? Z nazwiskiem Bacon kojarzę malarza i filozofa.

– Brawo! Obaj ulegali namiętnie mym wpływom.

– Inspirowałeś ich?! W jaki sposób?

– Dokładnie tak, jak to robią pozostali członkowie Wiecznej Rady. Wy nazywacie to wizjami, snami, weną, natchnieniem…

– A Andy Warhol? Wyglądał jak kosmita. On też ulegał waszym wpływom?

– Nic mi o tym nie wiadomo. Dobry był?

– Niektórzy tak twierdzą. Według mnie powielanie zdjęć metodą sitodruku, to była hucpa, obliczona na zgarnięcie jak największego szmalu, w jak najkrótszym czasie.

– Sitodruk powiadasz… – Godot najwyraźniej począł grzebać w zasobach pamięci, co dobrze wróżyło mojej intencji odciągnięcia jego uwagi od tematów związanych z erotyką. – Ręczny czy maszynowy?

– Z tego co pamiętam, próbował obu sposobów.

– Nieee… Nasi-wasi ludzie od plastyki, to zakamuflowani tradycjonaliści. Bacon! Nasz-wasz człowiek. Gladiator pędzla! Podobnie jak Dali i Beksiński.

– Hmm… Bacon był ponoć stuprocentowym homo? – Wątki łóżkowe nie dawały się łatwo wyrugować z dyskusji.

– Homo, to ty i twoja samica. Baconów zaliczam do istot, które osiągnęły nieco wyższy poziom rozwoju niż reszta tak zwanej ludzkości.

– No, tak. – Przełknąwszy zniewagę, postanowiłem pociągnąć temat. – Idąc tym tropem, „Czekając na Godota” to pewnie też twój wkład w rozwój naszej cywilizacji?

– Owszem. Samuela zapamiętałem jako bardzo wdzięczny obiekt transmisji mikrofalowych, jednak za swój największy sukces uważam mentalne łechtanie Davida Bowie. Międzywymiarowe sprzężenie zwrotne bywało tak silne, że obaj krzyczeliśmy w twórczej ekstazie. Wiesz, to ja zainspirowałem Bowiego do stworzenia „Outside”, bez pudła, stary. „The Heart’s Filthy Lesson” to jeden z ulubionych utworów Stratogorosa. Często odtwarza go podczas swoich eksperymentów z Czarną Kostką.

– W to akurat nietrudno mi uwierzyć.

– Taaak, ale my tu gadu-gadu, a pani stygnie. Muszę wracać na dół. Na pewno się nie przyłączysz?

– Na pewno. Chwileczkę, Godocie. Jeszcze jedno pytanie. Dlaczego ten pokład nazywacie widokowym? Bulaje w zasadzie uniemożliwiają bezpośrednią obserwację.

– Istotnie. Ty jednak, pomimo mej dezaprobaty dla tego pomysłu, oglądałeś miraże „przedsionka”.

– Jak to?

– „Poczekaj, Zającu! Ja ci jeszcze pokażę!”. Ze swej strony mogę jedynie dodać: „Sowy nie są tym, czym się wydają”.

– Ostatnia sprawa…

– Prędzej, homo.

– Pominąwszy grecko-rzymski panteon, kwestie religijne, to jedyny obszar ludzkiej aktywności, na który nie próbowaliście wpływać?

– To nie tak. Religia ma dla nas znaczenie marginalne. Swe wysiłki koncentrujemy głównie na Pętli Zbawienia.

– Naprawdę wierzycie, że moja transformacja zbawi wasz świat?

– My nie musimy w to wierzyć. Ty, o czym się przekonasz, nie masz wyboru. Dlatego, lepiej od razu rozpal w sobie irracjonalny płomień wiary. Pomożemy ci go zdusić, bez pudła.

***

Koniec
Nowa Fantastyka