- Opowiadanie: Heinekotzl - (4)Wszyscy święci idą do… - W drogę!

(4)Wszyscy święci idą do… - W drogę!

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

(4)Wszyscy święci idą do… - W drogę!

(4)Wszyscy święci idą do… – W drogę!

Pojazd nazywali vergha. Przypominał wnętrze rybiego pęcherza, zaś z zewnątrz wyglądał jak kurze jajko, co mogłem obejrzeć na jednym z monitorów przedpola. W środku były jedynie dwa małe pomieszczenia, przedzielone cienkim przepierzeniem ze zbitych w gęstą masę mikroskopijnych koralików o lekko łososiowym zabarwieniu. Rolę wewnętrznych drzwi pełniła przysłona w kształcie rozety, której poszczególne segmenty były automatycznie rozchylane na boki jak kwietne płatki. Radju tłumaczył, że vergha rozsnuty jest na kilku planach przestrzennych. W praktyce oznaczało to, iż po wystukaniu na panelu kontrolnym odpowiedniego kodu, korzystając z otworu, wchodziło się do zupełnie nowego pokoju lub opuszczało pojazd. Takie rozwiązanie miało tę wadę, że przebywając poza sterownią, chcąc przejść do kolejnego pomieszczenia, należało najpierw do niej wrócić. Z perspektywy konstruktorów, najistotniejsze było, aby zapewnić maksymalne bezpieczeństwo podróżującym, przy jednoczesnym ograniczeniu masy i rozmiarów wehikułu. Standardowa wersja vergha posiadała dwanaście modułów ukrytych w dodatkowych wymiarach sprzężonych z kokpitem. Magda przebywała w module numer dziewięć.

– Ty gnoju! Powiedz im, że chcę natychmiast wracać! Ty mnie w to wpakowałeś! Bożeee! Po co ja za ciebie wychodziłam?!? Poparzyli mnie, zabrali obrączkę…! Zabieeeż mnieeee stąd!! – Po drugim ciosie w twarz, postanowiłem odłożyć małżeńskie pogaduszki na bliżej nieokreśloną przyszłość i dałem nura w zbawienny kielich rozety.

Łypiąc parą oczu prawej strony pyska, Radju zablokował przejście.

– No i jak poszło?

– Wpadła w histerię.

– To źle.

– Raczej tak. Trudno teraz będzie coś z nią wskórać.

– Musi się uspokoić, zanim trafimy do strefy Ugoru.

– Gdzie?

– To jeden z wielu obszarów otchłani multiprzestrzennej. Pasmo wielowymiarowych turbulencji.

– Nieużytki rolnicze? Coś, jak dzicz? Ziemia niczyja?

– Właśnie. Twoja samica musi być spokojna. Silne emocje często przyciągają niepożądanych gości.

– Ale jej kompletnie odbiło.

– Można temu zaradzić.

– Jak?

– Mamy tu coś na takie okazje, jednak trudno przewidzieć możliwe konsekwencje. Nie wiem jak zareaguje organizm homo.

– Cóż, gorzej chyba nie będzie?

– Zgadzasz się?

– A mam jakiś wybór?

– Mogę ją wyrzucić poza obszar vergha w strefie nieciągłości.

– Nie! Proszę. Zastosuj sposób, o którym wspomniałeś wcześniej.

– Zależy ci na niej?

– Tak… i nie. Ludzie też mają swoje strefy nieciągłości.

– Nie rozumiem.

– Nieważne. Nie krzywdź jej, Radju.

– Dobrze, zatem nie ma innej opcji. – Sześć długich palców, ukrytych w żółtej rękawicy, przebiegło po panelu kontrolnym.

– Co zrobiłeś?

– Wypełniłem moduł dziewiąty mataxbanum.

***

Poza użyciem mocno inwazyjnego mataxbanum, nie ma sposobu na zneutralizowanie impulsów generowanych przez wzburzone emocje. Nawet uśpienie rozgorączkowanego osobnika, nie tłumiło fal reprezentujących ponoć głębszy poziom energetyczny niż zwykłe myśli. Moc translatorów, także była zazwyczaj niewystarczająca. W ten oto sposób, doszło do pierwszej z szeregu transformacji jakie miałem jeszcze zobaczyć.

– Brejtle! Coś ty zrobił!? – Radju stał na szeroko rozstawionych nogach, jakby przymierzał się do szpagatu.

– Hreee! Mówiłem jej, żeby zamknęła paszczę! Miałem prawo!

– Radju, co …?

– Nie wtrącaj się, homo!

– Właśnie, hree… Radju, zatłukę homo! Mamy ich więcej… Po co nam ci… ta… te?

– Co się dzieje?

– Odejdź, homo. Idź do swojej samicy, może cię potrzebować. – Radju pchnął mnie w kierunku rozety. Pomiędzy braćmi doszło do konfrontacji, jednak teraz byłem w stanie myśleć jedynie o bezpieczeństwie żony. Natychmiast ruszyłem ku przejściu.

– Czy teraz bardziej ci się podobam? Będziesz mnie kochał jak dawniej?

– Jeeezu!

– Nie jestem pewna, czy mam traktować twoją reakcję jak komplement.

– Boże, Magda… – Bez wątpienia stała przede mną moja małżonka. Rysy twarzy i barwa głosu pozostały bez zmian, natomiast reszta… Skóra we wszystkich odcieniach zieleni, jak u jaszczurki, mlecznobiałe włosy i pomarańczowe tęczówki. Jednak nie to zrobiło na mnie największe wrażenie. Stała cicha i zalotna, mierząc mnie wygłodniałym spojrzeniem. Strzępy ubrania walały się rozrzucone po całym pomieszczeniu.

– To jak, tygrysie? Będzie z nas dobrana para? – Nie mogłem wykrztusić ani słowa. Obcych i uprowadzenie musiałem znosić, ale moja nowa-obca żona, to było zbyt wiele.

***

Kiedy wróciłem do sterowni, Radju był sam. Siedział na małym, drewnianym stołeczku. Takie mebelki sprzedawano dawniej na wiejskich jarmarkach. Zielony zydelek malowany w czerwone maki zupełnie nie pasował do reszty wnętrza. Kontrast musiał poruszyć we mnie jakieś głęboko skrywane wspomnienia, bo złość uleciała jak powietrze z odpustowego balonika. Przez moment widziałem smutnego chłopca, wpatrzonego w zalewane strugami deszczu okienko. Obcy spoglądał na zewnątrz, tyle że zamiast szybek starej chaty, miał przed sobą owalny bulaj, osłonięty grubą, przejrzystą taflą. Szpic głęboko naciągniętego, czerwonego kaptura, niemal sięgał zgarbionych pleców. Stałem jak zahipnotyzowany. Przygwoździła mnie dziwna mieszanina zaprawionej lękiem melancholii.

– Radju…? – Powoli odwrócił w moją stronę masywną głowę.

– Tak?

– Wiesz co się stało z Magdą?

– Brejtle próbował zażyć… zażył twojej samicy.

– Skrzywdził ją? Zgwał… Jak to możliwe? Mówiłeś, że aby dostać się do któregokolwiek z ukrytych modułów, trzeba przejść przez kokpit.

– To prawda. Ukrył się tam tuż przed startem. Wykorzystał osobisty system maskowania. Mataxbanum wypełniło moduł w chwili gdy byli złączeni.

– To spowodowało jej przemianę.

– Zapewne.

– Co zamierzasz?

– Odizolowałem brata. Jego rola jest już skończona. Jak zniosła to… Magda? Odczyty skaningu mentalnego wskazują, że nie doznała poważnych obrażeń.

– Jest… inna.

– Wiem. Tego nie było w planach. Brejtle odpowie za to co zrobił, możesz być pewien. Starsi nie tolerują niesubordynacji. Właściwie jego los jest już przesądzony.

– Starsi, to wasi przywódcy? Rząd?

– Mniej więcej.

– Zabiją go?

– Dezintegracja to nie jest najgorsze, co może go spotkać. Wierz mi.

– Wierzę. Czy Magda przeżyje?

– W sensie fizycznym, tak. Natomiast jej wzorzec mentalny uległ prawdopodobnie nieodwracalnej konwersji.

– Wiesz, Radju, jeśli jej życiu nic nie grozi, to nie dbam o resztę. Przecież i tak nie pozwolicie nam wrócić, prawda?

– Intuicja dobrze ci służy.

– Tam, dokąd nas zabieracie, jej wygląd zapewne nie będzie miał znaczenia. Poza tym, to dziwne, ale ona wydaje się w pewien sposób… nie wiem jak to określić…

– Zadowolona? – wtrącił niespodziewanie.

– Tak. To chyba dobre określenie. Oboje jesteśmy bardzo samotni. Przykro było patrzeć jak gorzknieje. W zasadzie nasz związek już dawno stracił sens. Rozumiesz?

– Tak, homo. Ja i Brejtle też przestaliśmy mówić tym samym językiem.

– Martwisz się o niego?

– Sam jest sobie winien. Po prostu, chciałbym, żeby już było po wszystkim.

– Los brata, to nie jedyne, co cię trapi?

– Tak.

– Brejtle wspominał, że na pokładzie jest więcej ludzi.

– Brejtle zawsze mówił za dużo. Zabraliśmy więcej homo.

– Czy możesz mi powiedzieć, do czego jesteśmy wam potrzebni?

– Chciałbym, homo. Naprawdę. – Pomimo, iż bardzo się starał, Radju nie zdołał ukryć przede mną przyczyny, dla której tak uparcie spoglądał w bulaj. Na prawym policzku gadziego pyska dostrzegłem błękitną stróżkę, spływającą powoli z teleskopowych słupków osłaniających oczy. Wtedy jeszcze nie byłem pewien czy płakał.

***

Siedzieliśmy w całkowitej ciszy. Urządzenia pokładowe pracowały bezszelestnie. Wspólnie sporządziliśmy z koców prowizoryczne poncho dla Magdy. Potem Radju wygenerował pod bulajami wygodne, pneumatyczne fotele, tak aby każdy miał własny punkt widokowy. Obrazy z zewnątrz można było rzutować na kilku monitorach ponad pulpitem sterowniczym, ale ani ja, ani Magda, nie chcieliśmy rezygnować z okazji do bezpośredniej obserwacji multiwymiarowego Ugoru. Radju nie oponował, szukając odrobiny wytchnienia. Za przesłoną iluminatora sunęły fantastyczne miraże, utkane ze zwiewnych różowych i żółto-seledynowych oparów. Brudne cienie zawirowań wskazywały ponoć na obecność ujść tuneli prowadzących do innych światów. Jak wielu? Radju twierdził, że ich liczby nikt nigdy nie pozna, bowiem w każdej sekundzie rodzą się i umierają kolejne. Pytania płynęły wprost z mojej głowy do translatora, a poprzez kodowany kanał do wzmacniacza Radju. Odpowiadał powoli i precyzyjnie. Choć próbowałem ukryć współczucie, nie potrafiłem odpędzić myśli, że jakaś część jego obcej duszy, wciąż opłakuje upadek brata. Magda milczała, całkowicie pochłonięta widowiskiem. Wśród gęstniejących chlorowo-fluorowych chmur, co chwila błyskały liliowe bicze potężnych wyładowań. Każda z błyskawic niosła energię zdolną zasilać przez wiele miesięcy niejedną ziemską metropolię. W przestrzeni wokół vergha krążyły niewidoczne tarcze energetyczne, które z jednej strony miały chronić pojazd przed skutkami ewentualnego trafienia, z drugiej, pełniły funkcję soczewek, umożliwiających oglądanie obszarów odległych o tysiące sokli, co przekładało się na dziesiątki tysięcy kilometrów. Radju przyznał z rozbrajającą szczerością, że wątpi aby pole ochronne było w stanie zneutralizować moc tak potężnych ładunków elektrycznych, jednak prawdopodobieństwo uderzenia pozostawało zaniedbywalnie małe, ponieważ obszar jaki zajmowaliśmy w przemierzanej przestrzeni, w zależności od lokalnych zawirowań, wyrażał ułamek z siedmioma, lub nawet jedenastoma zerami po przecinku. Owa matematyczna mantra jakoś nie koiła mych obaw. Natomiast Radju trapiła możliwość spotkania z przedstawicielem nomadycznego gatunku niezwykle agresywnych gigantów, zwanych ontami, pochłaniających energię mentalną istot unicestwianych przez siebie światów. Moje pytanie o ontów nie doczekało się odpowiedzi. Najwyraźniej zmęczony paplaniną, Radju zerwał połączenie, nakazując nam uprzednio wytłumić emisje translatorów.

Nim bańka wehikułu opuściła strefę Ugoru, dane nam było jeszcze zobaczyć dryfujące majestatycznie w obłokach, bordowe góry ażurowych katedr rodziny Nevezzich, ruiny budowli będących niegdyś siedzibami rasy anihilowanej przez onta znanego jako Trąba Zagłady.

***

Koniec
Nowa Fantastyka