- Opowiadanie: wj4444 - Jaskinia

Jaskinia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jaskinia

Gdyby strach, jaki odczuwał Akirion, dałoby się opisać, to każdy po odczytaniu tego opisu umarłby zapewne na wskutek zawału. Bo strach, to wbrew wszelkiemu przekonaniu nie lęk przed nieznanym czy poznanym, ani nawet przed samym sobą. Strach, to coś niepojętego, czego nie da się określić jako stałe odczucie. Czasem boimy się bardziej, a czasem jeszcze bardziej. Strach bowiem nie rodzi się w nas, lecz w tej drugiej rzeczy. To nie my się boimy, lecz to coś sprawia, że odczuwamy strach. Strach bowiem nie jest z tego świata, ponieważ wykracza poza granice rzeczywistości. Inne odczucia jak smutek, radość, czy senność mają realne podłoże swego powstawania. Smutek odczuwamy, gdy na przykład jakaś bliska nam osoba jest nieuleczalnie chora, radość – gdy okazuje się, że ta osoba wyzdrowiała. Senność zaś, gdy jesteśmy zmęczeni czuwaniem przy tejże osobie. I wtedy może pojawić się strach. We śnie możemy zobaczyć, że jednak dana osoba umarła, że znowu dzieje się z nią coś niedobrego, lecz strach nie ma tego realnego podłoża. Nie ma go, ponieważ nie jest emocją… jest rzeczą. I choć ta filozofia może się okazać zawiła, to jednak poprzez głębsze studia i poznanie natury strachu, można go pokonać. To właśnie musiał zrozumieć Akirion aby przejść na drugą stronę tunelu, zwanego potocznie Jaskinią.

Co go do tego czynu zmusiło? Udowodnienie sobie swej odwagi? A może nie tylko sobie? Może ten nieznajomy miał rację mówiąc, że jeśli robi to dla kogoś innego, nie dla siebie powinien zrezygnować. Ale chciał… chciał się zmierzyć ze swoją świadomością, chciał osiągnąć… właściwie to nie wiedział co, lecz wiedział, że tego chciał. A niesprecyzowane pragnienia często są niebezpieczne. Nawet bardziej od ziejącego ogniem, dwugłowego smoka, czy rozwścieczonego tygrysa kolczastego. Choć te dwa stworzenia występują tylko w legendach, teraz Akirion nie miał takiej pewności. W mroku, który go ogarniał wizje wyglądały jak żywe.

Potrząsnął głową, jakby chciał uwolnić się od chaotycznych myśli. Na próżno. Cały czas wewnątrz jego umysłu myśli obijały się niczym pijak zataczając się i wpadając na ściany. Usiadł, pogrzebał w tobołku, po omacku wyszukał coś nadającego się do zjedzenia i ugryzł to. Okazało się jabłkiem. W dodatku tak kwaśnym, że prawie sok wyżarł mu dziąsła, jednak Akirion zjadł je do końca i położył się zamykając oczy, choć w panującym mroku nie robiło to żadnej różnicy. Tutaj człowiek mógłby zasnąć z otwartymi oczami i nawet by się o tym nie domyślił. Aż cud, że Akirion nie wpadał na ściany, ponieważ nie widział zupełnie nic. Rozważając ten problem wkrótce zasnął.

 

 

 

Było lato i w Terg, wiosce oddalonej od najbliższego miasta o tyle mil, że można by powiedzieć, iż leży na końcu świata zupełnie bez kontaktu z innymi ludźmi, odbywał się jarmark. Jarmark, jak to na jarmarku bywa, był huczną imprezą, z wieloma atrakcjami i kolorowymi namiotami. Nie wiadomo czemu, ale zawsze na takich zabawach najwięcej jest dzieci latających pomiędzy stoiskami jak chmara much w poszukiwaniu kawałka mięsa emanującego zgnilizną. I dorośli mają bardzo roześmiane miny, a karcenie nieposłusznych pociech sprowadzało się do bardzo srogiej miny (która zresztą była na pokaz i dzieci także o tym wiedziały) i pogrożenia palcem, wyjątkowo bez długich i nużących kazań o tym jak się powinno zachowywać.

Jak zwykle bywa w takiej wiosce musi być grupa dzieci, które da się zauważyć częściej niż inne. W tym szczególnym przypadku była to piątka: Kern, nieoficjalny przywódca, z wiecznie nieuporządkowanymi włosami na głowie, bardzo gadatliwy i, jak jego ojciec, wiecznie szukający zajęcia. Oranda – dziewczyna o tysiącu twarzy, niezwykle tajemnicza, bardzo ciekawska i cały czas szukająca sposobu aby zadać takie pytanie na które Romuald nie potrafiłby odpowiedzieć. Ten drugi był geniuszem i znał odpowiedź na wszystkie pytania. Podobno przy jego porodzie asystował pewien nieznajomy mężczyzna, który dzień później został znaleziony martwy w pokoju gościnnym u państwa Grande. Prawdopodobnie był kapłanem* i jego czas już nadszedł. Przybywał z daleka i potrzebował schronienia, w zamian obiecał rodzicom Romualda, że ich syn będzie wyjątkowy. I rzeczywiście był. Czwartą osobą był Akirion – chłopiec ruchliwy i zarazem prawa ręka Kerna. Zawsze wykonywał obowiązki i nigdy nie odmówił wykonania jakiegoś zadania, co zwykle kończyło się złamaniem którejś z kończyn. Był aż zanadto ruchliwy. I wreszcie ostatnia – Cersia. Dziewczyna, która niejednego przyprawiłaby o zawrót głowy. Dziwnym trafem nie oddziaływała tylko na Romualda, który wiedział, że jemu przeznaczenie nie da szansy na spokojne życie. Cersia była bardzo wysportowaną dziewczyną i niezwykle obdarzoną przez naturę. Potrafiła wyłudzić wszystko – od owoców poprzez cukierki aż po kilka monet. W dodatku miała dar namawiania ludzi do rożnych dziwnych rzeczy.

Cała piątka miała wtedy 14 lat i jak zwykle bywa w tym wieku, pewne hormony budzą się do życia i wyrażają się na wiele sposobów. Kern wszędzie szukał zaczepki, Oranda miewała zmienne nastroje, Romuald niepokojąco patrzył na wszystkie dziewczęta, Cersia wykorzystywała swój potencjał i wyłudzała większe ilości cukierków, a Akirion… Cóż, Akirion szukał sposobu na przejście Mostu i wdrapanie się na Górę, co nie było łatwym zadaniem, gdyż mieszkańcy wioski uważnie pilnowali aby nikt się tam nie dostał. Cały czas pełniono straże przy Moście – jedynego wyjścia i wejścia do Terg. Za Mostem była droga, skręcająca w lewo i ciągnąca się przez pola i lasy aż do najbliższej wioski – Terf. Naprzeciwko Mostu wyrastał Las, ciągnący się wzdłuż podnóża Góry (która tak naprawdę była dość dużym wzniesieniem), na której w pobliżu szczytu znajdowała się Jaskinia.

Nigdy, w ciągu tylu stuleci jakie minęły, nikt nie dotarł do końca tej jaskini. Powiadano, że jest to siedlisko bestii, tak strasznej, że nikt nie wspomniał o niej w żadnej legendzie, bojąc się, że ściągnie na siebie jej klątwę. Akirion nie wierzył w te rzeczy… Prawdę mówiąc on nigdy, nawet będąc dzieckiem, nie wierzył w strzygi, upiory, duchy, rusałki, wilkołaki czy rycerzy na białych koniach. Choć jakby już mu przyszło wybierać, czego się najbardziej boi, to właśnie tych ostatnich, ponieważ w pełnym uzbrojeniu mogliby spaść z konia i przygnieść jakąś osobę.

Na razie jednak trwał jarmark i cała piątka odpoczywała w sadzie Pana Withampha, pod rozłożystym drzewem gruszy. Wioska, pomimo odcięcia od świata, potrafiła się zaopatrzyć we wszystko, od owoców – zbieranych właśnie z tegoż sadu, poprzez ryby – łowione przez rodzinę Fright, aż do pieczonych dzików, podawanych przy specjalnych uroczystościach – zdobywanych przez najlepszych myśliwych polujących w Lesie.

– Gdyby tak można było odpoczywać całymi dniami – westchnął Kern, aktualnie nie mający ochoty na bójkę.

Romuald i Akirion przewrócili oczami, przy czym pierwszy zatrzymał na chwilę wzrok na dekolcie Orandy i zakłopotany zaczął obserwować pszczołę, latającą w koronie drzewa.

– Nic z tego! – powiedział Akirion – Jutro czeka nas praca u Frightów.

– Ryby? – jęknął Kern – Znowu będę śmierdział… wodą!

– Jak można śmierdzieć wodą? – Spytała z ironią Oranda – Przecież woda nie ma zapachu. Romualdzie, odpowiedz mi na to pytanie.

Chłopak westchnął.

– Teoretycznie jest to możliwe, z racji przesączenia daną substancją skóry, w praktyce jednak ma się to nijak, gdyż woda nie ma zapachu, a przynajmniej nie jest on wyczuwalny dla ludzi. Kern miał pewnie na myśli zwrot, że będzie czuć od niego morze, które pachnie solą i rybami, jednak ze względu na brak tu morza wysłowił się synonimem…

– Dobrze, już starczy! – przerwała Cersia – Ileż można tego słuchać? Orando, nadal nie jesteś przekonana o jego inteligencji?

– Nie.

– Ech – Cersia zrezygnowała z prób przekonania koleżanki i przeciągnęła się takim sposobem, że trzej chłopcy natychmiast odwrócili wzrok. Nie dlatego, że ten widok by im nie odpowiadał, lecz dlatego, że trudno byłoby odpoczywać gdyby myśli podawały różne niepokojące obrazy.

Godzinę później cała piątka delektowała się na jarmarku najlepszymi ciastkami Pana Morgens’a (wyłudzone za darmo przez Cersię), który prowadził też gospodę „Obok Drogi”, co sugerowało zapewne, że po spożyciu piwa w tejże gospodzie, trudno będzie znaleźć drogę powrotną do domu. Może dlatego, że trudno jest wtedy skupić myśli i nawet chód wydaje się jakby mózg próbował nakłonić nogi do współpracy, lecz te zdecydowanie odmawiały i próbowałby to zrobić na własną rękę. Wspólna dyskusja tych dwóch ośrodków miotała biednym człowiekiem na wszystkie strony, ponieważ to dziwny fakt aby jakaś część ciała nie chciała słuchać mózgu.

Właśnie dyskutowali o jutrzejszym pracodawcy, gdy nagle zza najbliższego namiotu wyłonił się dziwny staruszek, z lekko szalonym spojrzeniem i zarostem mogącym konkurować z każdym człowiekiem we wszechświecie. Spojrzał przelotnie na trójkę z nich, po czym zatrzymał wzrok najpierw na Romualdzie, później na Akirionie.

– Znowu on! – rzekł z udawaną obojętnością Kern, w rzeczywistości bardzo poważnie się zastanawiając, dlaczego starzec potraktował go jak powietrze – Jak on właściwie ma na imię?

– Grelt. – odparła Oranda najwyraźniej nie zwracając uwagi na przybysza.

Ten podszedł powoli do Romualda, skinął mu głową z uznaniem, a następnie zwrócił się w stronę Akiriona, zrównał się z nim na poziomie twarzy i po dłużej ciszy powiedział:

– Już wkrótce…

Akirion obudził się zlany potem i usiadł, ciężko łapiąc powietrze w otaczającym go mroku. Wymacał ziemię wokół i znalazł kij z tobołkiem. Wziął go, zarzucił na ramię, wstał i ruszył przed siebie. Nie bał się, że może iść w złym kierunku, bardziej bał się co tym razem go czeka podczas przemarszu przez ten tunel. Dlaczego zwali go Jaskinią? Nie miał pojęcia. Zupełnie tak jak o wielu innych rzeczach, które nie były, lub nie będą, mu przeznaczone. Przeszedł kilka kroków i znów, tak jak wczoraj, zaczął się rozglądać za jakimś źródłem światła, za czymkolwiek co rozproszyłoby choć trochę panujący tu mrok. Na co on liczył? Przecież wiedział na co się decyduje przychodząc tutaj. Po chwili przestał kręcić głową i po prostu szedł. Po kilku minutach się zaniepokoił. Dotąd jeszcze chociaż cos słyszał, nawet jeśli to były tylko jego kroki, teraz nie słyszał zupełnie nic. Szedł, lecz tego nie odczuwał. Myślał, że stoi w miejscu.

Zaczął biec, uciekać przed strachem, który powoli zaczynał się budzić ze snu. Czaił się w mroku, w każdej chwili gotowy do ataku. Taki stan strachu nazywamy niepokojem. Kiedy już zaczyna atakować mówimy o lęku. Kiedy skończy swoje dzieło – wtedy człowiek wariuje. Biegł, lecz nadal nie słyszał swoich kroków. Teraz zaczął słyszeć coś zupełnie innego. Jakiś warkot na samej granicy słyszalności. Warkot, jaki wydaje czająca się w mroku bestia. Tygrys? Smok? Chimera? Może jeszcze coś gorszego. Wyobraźnia podpowiadała różne możliwe warianty. A raczej robił to strach.

Nagle warkot stał się coraz głośniejszy. Rósł i rósł w siłę, aż w końcu z ciemności, gdzieś z boku rozległ się ryk myśliwego naskakującego na ofiarę. Akirion skulił się, przygotowując, że za chwilę poczuje pazury przecinające skórę i sięgające w głąb, ku organom straszliwe kły, rozszarpujące go na strzępy…

Nic się nie stało, a dźwięk jak się pojawił tak umilkł. Teraz słyszał jedynie bicie własnego serca. Podniósł głowę, jednak nawet gdyby jakieś stworzenie stało przed nim o długość nosa, w panującym dookoła mroku, i tak by go nie zauważył. Wstał, próbując opanować drżenie własnego ciała i głośno przełknął ślinę. Jeszcze nigdy w życiu się nie bał. Dopóki tu nie wszedł. Dopóki nie poznał, że zmysły człowieka czasami utrudniają działanie. Tutaj nie potrzebował wzroku, słuchu czy powonienia. Tu potrzebna mu była umiejętność koncentracji, rozróżnienia co jest rzeczywistością, a co fikcją – umiejętność tak potrzebna w dzisiejszym świecie, a tak niedoceniana.

Postąpił krok naprzód. Rozległ się głuchy stuk nogi stającej na podłodze. Niby go to uspokoiło, ale jednak tak naprawdę nie wiedział, czy koniecznie tego chce. Może lepiej by mu było, gdyby jednak jej nie słyszał. Zrobił następny krok, pewien, że tym razem też usłyszy stuk.

Jakież było jego przerażenie, kiedy odpowiedziała mu cisza.

Zawahał się. Nie, chyba raczej było lepiej kiedy słyszał, że idzie. Postąpił znowu naprzód.

Stuk.

Następny krok.

Cisza.

Znalazł się w okropnym środku – jeden krok słyszał, drugiego już nie. Niepokoiło go to. A jak już wspomniano – niepokój, to oczekujący strach…

W otaczającym go mroku mogło czaić się jeszcze wiele niebezpieczeństw, ale najgroźniejszym, najbardziej doprowadzającym do szaleństwa, najgorszym była cisza. Bowiem tylko w ciszy nie wiemy co tak naprawdę się dzieje. Kiedy nastaje cisza trwamy w bezruchu nie wiedząc co mamy zrobić. Nawet jeśli jest to cisza w rozmowie. Próbujemy rozpaczliwych wariantów, jednak po tych próbach zwykle jest jeszcze gorzej niż było. Są dwa sposoby na powstrzymanie szaleństwa: zrezygnować, lub walczyć, walczyć ze wszystkich sił – podejmować desperacką walkę… którą i tak przegramy.

Akirion znalazł jeden z tych desperackich wariantów. Otóż za każdym razem gdy stawał nogą, której nie było słychać mówił „stuk”. Lepsze to niż nic, ale marnie go to pocieszało. Postąpił naprzód o dwa kroki.

– Stuk! – powiedział i postąpił dwa następne kroki.

– Stuk! – następne dwa kroki.

– – nie usłyszał własnych słów. Spróbował jeszcze raz. Owszem, poruszał wargami, lecz nie wydobywały się stamtąd żadne dźwięki. Spróbował krzyknąć. Na próżno. Znowu cisza. Nie było słychać kompletnie nic. Akirion przystanął nie mając pojęcia co zrobić. Jego mózg pracował na najwyższych obrotach, puls zaczął bić szybciej… Właśnie… Serce… Akirion przyłożył dłoń do klatki piersiowej. Nie wyczuł tak dobrze znanego łomotu. Wciągnął i wypuścił powietrze. Nie rozległ się żaden świst. Jego organizm przestał pracować. Zrobiło mu się słabo. Skoro serce nie bije, to jakim cudem on jeszcze żyje? Przypomniał mu się wierszyk z dzieciństwa, którym dorośli zwykle straszyli małe dzieci. Jego to nie przerażało… Aż do teraz.

 

Kiedy będziesz nieposłuszny,

Lub gdy znowu coś nabroisz.

Przyjdzie diabeł w środku nocy,

I tuż zaraz po północy

Każe cię wychłostać rózgą…

Jego słudzy to nie ludzie,

„współczucie” – im to obce słowo.

Dla nich tylko śmierć się liczy.

Są szaleni, opętani.

Diabeł trzyma ich na smyczy.

Ale kiedy spuści na Cię,

Biedne dziecię

Swoje hordy.

Będziesz wrzeszczeć w niebogłosy…

,

Gdy pokroją na kawałki,

Twoje ciało,

Biedne dziecię

To pamiętaj,

Że to wszystko

Przez nieposłuszeństwo Twoje.

 

Cóż z tego, że nie był taki melodyjny jak wiersze wielkich poetów? Został ułożony przez pra-pra-pradziadków, którzy nie dysponowali pięknymi słowami. Ważne było to, że spełniał swoje zadanie – dzieci były grzeczne… do czasu, oczywiście, ale ten wiersz potrafił szybko je sprowadzić do porządku.

Teraz Akirion widział w mroku jakieś niewyraźne cienie, posiadające rogi i ogony, oraz tańczące w płomieniach. Rozległ się rechot, przerażający i okrutny, którego człowiek nie chciałby słyszeć dwa razy w życiu. Przeszedł w obłąkańczy śmiech, a potem umilkł. Akirion przełknął ślinę. Nie usłyszał tego, tak jak nadal nie słyszał bicia serca, czy drżenia ciała. Przeżegnał się i ruszył dalej.

W ciemności i ciszy – nic nie widząc ani słysząc jego zmysły nie były potrzebne,

a mimo to wysyłały informacje, że jednak istnieją. Akirion zaczął szaleć właśnie dlatego, że jego zmysły nie dopuszczały do siebie, że nie są przydatne. Zmysły człowieka są chorobliwie egoistyczne. Chcą udowodnić człowiekowi, że są mu koniecznie potrzebne, dlatego rozpraszają nas, gdy chcemy się skupić. Nie dają nam dojść do zrozumienia, że są zbędnymi elementami. Jednak istnieją ludzie, którzy przechytrzyli jeden lub dwa zmysły. Nazywamy ich niewidomymi lub głuchymi, pozbawionymi powonienia lub czucia. Uważamy ich za kaleki, lecz tak naprawdę to oni są bliżej od nas w drodze do odkrycia prawdy. Niestety, brak jednego zmysłu powoduje nadmierną ingerencje pozostałych, które chcą wypełnić pustkę i konkurują ze sobą sprawiając, że nie jesteśmy świadomi tego, że możemy być w lepszej sytuacji od innych.

Skomplikowana filozofia, ale jest ona kluczem do zrozumienia świata. A może tylko kluczem do wskazówki, która może nas doprowadzić do klucza, do świata…

Akirion wkrótce zadecydował o odpoczynku. Sięgnął do tobołka, wyjął chleb i ser, zjadł je i położył się spać.

 

 

 

– Cholerna krowa! – zaklął Akirion goniąc młodego cielaka, który odłączył się od stada i ucieszony wolnością gnał przez pole ku Mostowi.

Miał już 19 lat i akurat pracował na farmie u pana Withampa. Dziś dostał wyjątkowo łatwe zadanie – wypas bydła wraz z Kernem. Niestety, młody cielak ciekawy świata postanowił urządzić sobie wycieczkę i na Akiriona wypadło ściągniecie go z powrotem, a Kern odpoczywał sobie pod rozłożystym dębem co chwila zerkając na pasące się krowy.

– A miałem dzisiaj sobie odpocząć! – zawołał w kierunku cielaka, przy okazji potykając się o kępę trawy. Wytrąciło go to z rytmu, więc oparł sobie dłonie na kolanach i zaczął łapczywie chwytać powietrze. Cielak pędził dalej i wkrótce zniknął za pagórkiem.

– Skurczybyk… – wysapał Akirion i legł w trawę rozpościerając ramiona.

Po kilku minutach wstał, otrzepał się i ruszył powolnym krokiem w stronę Mostu. Po cóż miałby teraz biegnąć, skoro uciekinier miał nad nim sporą przewagę, a poza tym strażnicy na Moście pewnie go już zatrzymali. Jakże się zdziwił sceną którą zobaczył, kiedy w końcu tam dotarł.

Cielak stał sobie, skubiąc trawę przy Moście, a na murku siedziała postać odziana w granatową szatę, o łysej czaszce i przenikliwych oczach, która głaskała cielaka po karku. Kiedy Akirion się zbliżył (w dodatku dość niepewnie) odezwał się on (bo był to mężczyzna)

w te słowa:

– Ładny cielak – głos także był przenikliwy.

– Dzięki – wymruczał Akirion

– Jak ma na imię?

– Nie ma imienia – Akirion wzruszył ramionami – To tylko krowa, po co jej imię?

Przybysz popatrzył uważnie na Akiriona.

– Ty jesteś tylko człowiekiem, a masz imię.

Młodzieniec zmarszczył czoło. Jak to „tylko”? Poza tym to coś innego jak człowiek ma imię, a krowa nie.

– Po co ci imię? – zapytał przybysz

– Jak to po co? Po to, żeby można było mnie rozróżnić od innych osób.

– Naprawdę? – dało się wyczuć lekką nutkę ironii – acha, więc wszystkie krowy są takie same, skoro nie mają imion?

– No… niby nie, ale… – Akirion zawahał się, po chwili jednak oprzytomniał – Zaraz, chwila, moment! O co właściwie chodzi? Co ma człowiek do krowy? Kim ty w ogóle jesteś?

Przybysz uśmiechnął się kpiąco.

– Przecież imiona nie są ci potrzebne.

– Jak to nie są? Chwila, ej! O co ci, w ogóle, chodzi?

– O gospodę i nocleg. – przybysz nadal miał ten kpiący uśmiech.

– Gospoda jest tam – Akirion machnął ręką w kierunku wioski – na pewno trafisz. A teraz, pozwól, wezmę tę cholerną krowę.

Wkrótce potem, wraz z Kernem, odpoczywał w cieniu drzewa, wsłuchując się w brzęczenie pszczół i ryki krów. Próbował się uspokoić, ale był rozdrażniony rozmową z nieznajomym i odczuwał uczucie irytacji, które prześwidrowywało mu umysł i chciało uciec z głębin jego skomplikowanych procesów myślowych. Niestety bezskutecznie, co powodowało nasilające się uczucie tak zwanego „zmęczenia materiału”. Więc kiedy Kern się odezwał, Akirion odpowiedział szorstko i zwięźle dając do zrozumienia, że jest w kiepskim nastroju do rozmów.

– Co cie ugryzło? – miał pretensje Kern

Akirion westchnął, zamyślił się po czym zapytał nieobecnym głosem.

– Czy krowy nie powinny mieć imion?

Jego przyjaciel popatrzył na niego spojrzeniem sugerującym, że jego rozmówca za dużo przebywał na słońcu.

– Co ci się stało? Chyba nie spotkałeś kapłana. – parsknął, gdy zasugerował rzecz niedorzeczną i niemożliwą.

Akirion tylko odwrócił głowę w jego kierunku. Kern zauważył wyraz jego oczu.

– Nie gadaj! – Kern przełknął ślinę – Spotkałeś go?! Gdzie on teraz jest?

Jednak Akirion nie odpowiedział, tylko wpatrzył się w horyzont i zamyślił się znowu rozważając, czy zapamiętałby wszystkie imiona krów i czy mógłby je odróżnić.

– I mówisz, że tak już od rana?

– Dokładnie! Od momentu kiedy wrócił z tym cielakiem.

Przyjaciele popatrzyli na Akiriona, wpatrującego się tępo przed siebie.

– Gdzie jest ten cielak? – zapytał Romuald

Kern poprowadził ich do zwierzęcia.

– Wygląda normalnie – rzekła Cersia patrząc na małego cielaka, który akurat zajęty był przeżuwaniem i machaniem ogonem. Popatrzył na nich pytająco, po czym podszedł i polizał Orandę po twarzy.

– Aż za normalnie. – Oranda skrzywiła się, wytarła twarz i odepchnęła cielaka, który próbował zjeść jej kawałek płaszcza – Krowy mogłyby tak nie śmierdzieć. Dlaczego krowy tak śmierdzą? – skierowała pytanie do Romualda.

Ten już otworzył usta by odpowiedzieć, ale Kern mu przerwał:

– Nie ma teraz czasu! Zapewne tracimy bardzo ciekawy wykład o gruczołach potowych krów i ich niezwykłemu działaniu…

– Właściwie to… – zaprotestował drugi chłopak

– Nieważne, teraz powinniśmy zająć się czymś innym. Później opowiesz Orandzie o wszystkim co będzie chciała wiedzieć, ale teraz może mi powiesz jak pomóc Akirionowi?

– Nata…

– Co?

– Nata…

– Kto to powiedział?

– Nata. – powiedział Akirion, który pojawił się przy przyjaciołach i wyciągnął rękę w kierunku cielaka, aby go pogłaskać.

– Co jest, do cholery?! – zawołał Kern

– Chyba jest w jakimś transie. – odparła Cersia

Przyjaciele spojrzeli po sobie ze zgrozą.

– Trzeba znaleźć tego łysego, co mu to zrobił.

„Ten łysy” siedział akurat w gospodzie pana Morgens’a popijając zwykłą wodę. Aura towarzyszącego mu niepokoju rozlewała się po wnętrzu karczmy sprawiając, że wszyscy klienci patrzyli na nieznajomego niechętnie i z nieukrywanym strachem. Czwórka przyjaciół weszła do środka, prowadząc (a raczej ciągnąc) Akiriona. Kern podszedł do baru i skinął głową właścicielowi. Ten podszedł do niego.

– Co to za jeden? – szepnął Kern wskazując przybysza

– Nie wiem! Przyszedł tu i powiedział, że chce wodę. Dam sobie rękę uciąć – tu zniżył głos – że to kapłan.

– To niemożliwe – odparł chłopak bardziej kierują to do siebie, niż do barmana.

Wrócił do grupki akurat wtedy, gdy wzrok Akiriona zatrzymał się na nieznajomym i pozostał tak utkwiony. Gość tylko podniósł na krótko wzrok, po czym łyknął wody i począł wpatrywać się w blat stolika.

– I co robimy? – spytała Cersia

– Musimy z nim pogadać.

Dziewczyna zrobiła wielkie oczy.

– Niby jak?

– Normalnie – odparł z przekąsem Kern i podszedł do mężczyzny. Pozostali spojrzeli po sobie i po chwili, z wahaniem, także ruszyli w tym kierunku.

Chłopak odchrząknął

– Ehm… Przepraszam bardzo…

Przybysz nadal popijał wodę

– No bo, spotkał pana nasz kolega i coś się z nim stało.– mówił dalej Kern, dość niezręcznie, mając na uwadze aby nie zrazić przybysza – Ciągle wpatruje się w pustkę i gada niedorzeczne rzeczy. Więc mam takie pytanie: czy pan coś z nim zrobił? Bo jeśli tak to niech pan to odczaruje… czy coś – machnął w powietrzu ręką. Idiota, pomyślał, teraz to pobiłeś swój rekord głupoty.

Przybysz nadal nic sobie z tego nie robił

– Eee… Halo! Mówię do ciebie!

Gość w końcu uniósł wzrok, popatrzył na Kerna swoimi przenikliwymi oczami, nie zdradzając swoich uczuć, po czym przeniósł spojrzenie na Akiriona. Pociągnął łyk wody

i odezwał się:

– Akirionie?

– Yhym?

Nieznajomy poniósł swą głowę i uważniej przypatrzył się chłopcu. Po chwili w jego oczach pojawiło się niedowierzanie.

– Nigdy bym nie przypuszczał. – pociągnął kolejny łyk i po chwili podjął – Niesamowite, że próbowałeś nad tym rozmyślać. Nie twoja wina, że się w tym zagubiłeś, to trudna filozofia. Możesz już przestać.

Akirion otrząsnął się gwałtownie i zmarszczył brwi

– Czuję się, jakby coś mi umknęło.

Przybysz wyraźnie się nad czymś zastanawiał, zaś przyjaciele oblegli Akiriona pytając czy wszystko w porządku. Gdy ten zapewniał przyjaciół raz po raz, mężczyzna wstał, skierował się ku wyjściu i gdy już miał wyjść odwrócił głowę i rzekł:

– Nie chciałbyś sprawdzić swoich umiejętności?

Ciemność była wszędzie. Niczym pajęcza sieć rozciągająca się do granic wytrzymałości. Gdyby sieć mogłaby być czarna. I równie gęsta. Akirion posuwał się do przodu ostrożnymi krokami. Jednak czuł już różnicę – nie bał się już tak bardzo. Owszem, nadal pozostawał strach. Strach przed strachem.

Jest to dość osobliwa forma strachu, ponieważ boimy się tego, że zaczniemy się bac czegoś. Patrząc z punktu zwykłego obserwatora jest to niedorzeczność. Jednak czy nie wszyscy to odczuwamy? Gdy nie jesteśmy zagrożeni i nasze zmysły nie są wystawione na próbę traktujemy to jak czystą głupotę. Jak można się bac strachu? Otóż można i jest to najbardziej niebezpieczny rodzaj przerażenia. Stojąc w ciemności jesteśmy zupełnie bezradni, jak owad szamotający się w nici pająka. Nasze poczucie bezpieczeństwa maleje w zastraszającym tempie. I właśnie wtedy w naszym umyśle zapala się pewien rodzaj światła: „Za chwilę może Ci się coś stać” mówi. A my kierujemy się tą sugestią, a jednocześnie uzmysławiamy sobie, że tak naprawdę nic się stać nie musi. I zaczynamy obawiać się lęku. Wtedy poruszamy się na oślep i wpadamy w pajęczynę, szamocząc się rękoma niczym tonący, który próbuje nabrać powietrza, i myślimy, że oto trafiliśmy w ręce chimery lub samego diabła. Potem następuje chwila ciszy – nasz mózg jest zbyt przeciążony impulsami neuronów aby zauważyć co się stało i przez to nie możemy się ruszyć ani trzeźwo pomyśleć. A potem, kiedy już wszystko minie uświadamiamy sobie całą niedorzeczność sytuacji. A przecież mieliśmy tylko zejść do piwnicy po słoik dżemu…

Akirion też znajdował się w piwnicy. Ciemniejszej niż najgłębsza czerń i nieprzeniknionej, niezgłębionej przez nikogo oprócz jednego, jedynego stworzenia, które ją zamieszkuje.

Chłopak usłyszał pisk i poderwał się na równe nogi. Serce zaczęło walić mu jak oszalałe, żyły zaczęły pulsować. Akirion wytrzeszczył oczy, zaczął się rozpaczliwie rozglądać. I nic to, że dookoła było ciemno, jego mózg nie zdawał sobie z tego sprawy. Chciał tylko zlokalizować źródło tego ryku, który przeszywał uszy. W tej niezmąconej ciszy nawet najlżejsze tchnienie zamieniało się w odgłos lawiny.

Po kilku chwilach przyszła pora na fazę ciszy – w uszach mu dźwięczało, nogi miał skamieniałe, ręce oparł na kolanach i dyszał, ciągle krążąc oczami wokół…

I nagle zobaczył szczura.

Zobaczył…

Z początku nie dotarło do niego znaczenie tego co ujrzał, i że w ogóle coś dostrzegł. Po chwili jednak zaczęło to do niego docierać.

Szczur był niemniej przerażony od Akiriona. Jego małe, czarne oczka wwiercały się w chłopaka oskarżając go i bojąc jednocześnie.

Akirion poczuł na policzku lekkie łaskotanie. Po chwili zrozumiał też ten fakt.

To był wiatr… Było coraz jaśniej…

Był już blisko.

Był wieczór.

Kapłan siedział tam, gdzie Akirion spotkał go po raz pierwszy. Od znajdującego się naprzeciwko Lasu dało się słyszeć cichy szelest liści, poruszanych tchnieniami wiatru. Przybysz wpatrywał się w odległy punkt widocznie nad czymś rozmyślając. Akirion cierpliwie czekał na jakikolwiek gest, jakieś słowo.

Ciągle czekał.

Minęła już godzina, kiedy przybysz nie odwracając głowy rzekł:

– Jesteś cierpliwy. To dobrze.

I mimo, że rzekł to spokojnie, prawie bezszelestnie, jakby słowa pochodziły od wiatru, to Akirion na dźwięk jego głosu podskoczył. Zresztą, spróbujcie przez godzinę powoli się uspokajać, i nie przerazić się na jakiś głośniejszy odgłos.

Przybysz nadal nie odwracał głowy. Akirion wyczekiwał kolejnych słów.

Minęło kolejne dwadzieścia minut.

– Jesteś w miarę czujny…

Kolejne dziesięć

– Sprytny, trochę odważny…

„Trochę?” Pomyślał chłopak

– I dumny, aczkolwiek w tym lepszym rozumieniu.

W końcu nieznajomy spojrzał na Akiriona. Po czym skierował wzrok tam, gdzie wznosiła się Góra.

– Jeśli chcesz siebie poznać, musisz rzucić swój dom, wspiąć się na Górę i wejść do Jaskini. Nie możesz wahać się ani chwili w momencie wejścia, inaczej odbije się to na twoim umyśle. Pamiętaj, że już ktoś przed tobą próbował.

– Kto? – zapytał Akirion po kilku chwilach ciszy

Przybysz wstał z murka, otrzepał swoją szatę, wyprostował się i spoglądając w górę powiedział:

– Jeśli ci się uda, będziesz miał szansę poznać najgłębsze tajemnice tego świata. Jednak tylko z początku wydaje się to fascynujące. Tak naprawdę wiąże się to z ogromnym cierpieniem, izolacją i ciągłym kontrolowaniem swojego umysłu. „Cerza ndo rozmo, ndo rezumo”[1].

Kapłan narzucił na siebie kaptur, odwrócił się i odszedł.

– Kto?

– Chyba chodziło mu o Grelta.

Akirion właśnie rozmawiał z Romualdem o tym co się stało.

– O tego szalonego pustelnika? – zapytał z niedowierzaniem Akirion

– A jak myślisz? Dlaczego jest taki niespełna rozumu? – odparł rzeczowym tonem przyjaciel

Akirion popatrzył ze zdumieniem na kolegę

– No, w sumie… Nigdy się nad tym tak specjalnie nie zastanawiałem.

Grelt mieszkał za wioską, w pobliżu zagajnika po drugiej stronie łąk znajdujących się z lewej strony wioski. Z prawej strony znajdowało się jezioro, gdzie przy brzegu było umocowanych kilka łódek. Chłopcy właśnie pracowali przy jednej z nich, przeglądając czy po ostatnim połowie sieci nie uległy uszkodzeniu.

– Pomóż mi z tą – poprosił Romuald – strasznie się poplątała. Kto ją używał?

– Kern – odparł Akirion pomagając przyjacielowi odplątać sieci

Romuald westchnął

– I wszystko jasne. Czy on kiedykolwiek nauczy się o coś dbać?

– On? – Akirion się roześmiał – Chyba tylko o własny tyłek.

Następne pół godziny spędzili przy pracy w milczeniu. W końcu Akirion przerwał ciszę

– Zawsze myślałem, że to ty masz przed sobą ciekawą przyszłość.

– Ech… – Romuald westchnął – Moja przyszłość nie zapowiada się ciekawie, ale jest trudna. Właściwie, to chyba ja także wyruszę w swoją podróż. Jednak wrócę szybciej od ciebie, Akirionie, o ile ty w ogóle kiedyś wrócisz.

Akirion spojrzał niespokojnie na swojego przyjaciela. Już kiedyś podejrzewał, że Romuald zna rzeczy, o które lepiej nie pytać. Po części dlatego, że najprawdopodobniej i tak byś się nie dowiedział. Albo nie zrozumiał i mógłbyś oszaleć próbując to zrozumieć. W najlepszym przypadku skończyłbyś jak Grelt. W najgorszym… cóż… Słyszeliście może o ludziach, którzy nie mają pojęcia, że są ludźmi i uważają siebie za wilki, albo coś podobnego? No właśnie. Tu by było jeszcze gorzej. Dlatego też postanowił nie drążyć tego tematu. Zamiast tego zapytał o coś innego.

– Wierzysz, że mi się uda?

Romuald zapatrzył się w dal. Po chwili przemówił:

– Z moją wiedzą zawsze jest jeden szkopuł – zwrócił twarz ku przyjacielowi – Nigdy nie wiem, które z pięćdziesięciu rozwiązań jest prawdziwe.

– Pocieszyłeś mnie, nie ma co – mówił do siebie Akirion patrząc na piętrzące się przed nim wzniesienie, na którym znajdowała się legendarna Jaskinia.

– Czas się przekonać, o co tutaj chodzi – powiedział, stawiając pierwszy krok w Lesie rosnącym na zboczu Góry.

– I to coś nazywa się „Górą”? – prychnął wchodząc na, jak na razie, łagodne zbocze – Lepsze by było „Pagórek”.

Zanim ruszył w drogę spakował w tobołek trochę wody i jedzenia, pożegnał się tylko z przyjaciółmi, przeszedł przez Most, na którego końcu porozmawiał ze strażnikami (osobom dorosłym wolno było opuszczać Terg) i ruszył tam, gdzie jako młody chłopak chciał zawsze dotrzeć. Jak bardzo z biegiem czasu zmieniają się nasze upodobania. Podczas wspinaczki Akirion najchętniej zawróciłby na piecie i tym samym tempem, jak gdyby wyszedł tylko na spacer, wrócił do wioski i poszedł spać. Może dlatego, że robiło się coraz ciemniej, a Las przestał być zbiorem różnych gatunków drzew i zwierząt. Zaczął przeistaczać się w żywy twór jakiegoś obłąkanego maniaka przyrody. Znacie to – drzewa wyglądające jak upiorne postacie, odległe wycie wilków (choć Akirionowi wydawało się całkiem bliskie), postacie przemykające ukradkiem w cieniu, przelatujące nietoperze, chichoty, poruszenie w pobliskich krzakach. Wtedy te rzeczy wydawały się Akirionowi straszne. Jednak nic nie jest tak naprawdę straszne, kiedy się to widzi. Ponieważ wtedy możemy to zlokalizować. Jeżeli zaś zdajemy się „otoczeni” – widzieliśmy cień w pobliżu tamtego drzewa, a upiorny skowyt rozległ się z drugiej strony, dokładnie za nami, co spowodowało nas do ucieczki na łeb, na szyję, nie oznacza wcale, że jest to jakaś nadprzyrodzona moc. Oznacza to, że mamy do czynienia z dwoma różnymi, nie mającymi ze sobą nic wspólnego „strachami”.

Strachami nazywamy przedmioty lub zdarzenia, które wydają nam się, że stanowią dla nas zagrożenie. Ale nie fizyczne, lecz psychiczne. Niestety nie potrafimy pojąc jak coś może nas „uszkodzić” psychicznie i dlatego nasze zmysły podpowiadają nam szereg obrazów mających na celu przekonanie nas, że „strachy” chcą nam zaszkodzić namacalnie. Najczęściej jednak to strachy nie chcą nam wcale zaszkodzić, i najchętniej to chciałyby nigdy nas nie spotkać. Ich psychika po spotkaniu z nami najprawdopodobniej uległaby nieodwracalnej degradacji. Dla przykładu – tym cieniem między drzewami mógł się okazać spadający liść, a „upiorny skowyt” mógłby być jękiem biednej wiewiórki, która potknęła się o korzeń. Swoją drogą – ciekawe, czy wiewiórka może się potknąć o korzeń?

Akirion wpadł zdyszany na polankę w pobliżu szczytu, na której znajdowało się wejście do Jaskini. Najpierw cień, a potem upiorny skowyt z tyłu to już była przesada. Nigdy nie bał się aż tak. Nie wiedział dlaczego tak postąpił, przecież w ostatnim roku wiele razy polował w Lesie i nigdy nie miał tak napiętych nerwów.

– Coś się stało? – spytał głos

Akirion poderwał się i wrzeszcząc w niebogłosy okazał swą bojową gotowość do szybkiej ucieczki.

– Co ty tu robisz? – wypiszczał

Kapłan stał kilka metrów od wejście do Jaskini i po raz pierwszy z prawdziwą ciekawością przypatrywał się chłopakowi, który właśnie przyciskał rękę do serca i starał się wyrównać oddech. Kiedy po jakimś kwadransie wyprostował się i ruszył dość chwiejnym krokiem w stronę nieznajomego ten nadal wpatrywał się w niego z ciekawością.

Akirion przystanął obok kapłana. Popatrzyli na siebie i w końcu chłopak nie wytrzymał

– Co znowu? – zapytał

Kapłan jednak nie odpowiedział na to pytanie i ciągle wpatrując się w twarz chłopaka zaczął mu mówić:

– Kiedy znajdziesz się w Jaskini nie będziesz odczuwał zimna ani ciepła. Światła ni ciemności. Ogarnie cię Mrok. Niezwykły stan, który jako jedyny oznacza nicość. Będziesz tylko ty, a nawet tego nie będziesz pewien. Zmysły będą próbowały cię zwodzić, podsuwać ci niestworzone rzeczy. Poznasz co oznacza strach. Zgłębisz jego filozofię.

– Zaraz…

– Musisz iść cały czas naprzód, nie możesz zrobić nawet kroku do tyłu. Jeśli ci się uda – dostaniesz niebywałą szansę. Jeśli nie – postradasz zmysły.

– Chwila…

– Będziesz zdany tylko na swoją duszę. Nie możesz ufać nawet swojemu umysłowi. Tylko dusza, Akirionie. Tylko ona doprowadzi cię do celu. Ruszaj już.

Kapłan odstąpił dwa kroki do tyłu.

– Eee… mógłbyś powtórzyć?

Kapłan tylko się uśmiechnął i wskazał wejście.

Akirion spojrzał w głąb. Było ciemno. Cholernie ciemno. Ciemność jak ciemność. Jest ciemna. Głęboka ta ciemność…

– Jak to jest, że ludzie przeżyli, skoro muszą poświęcać tyle czasu na myślenie? – kapłan pokręcił głową, kiedy Akirion przekroczył wejście do Jaskini. Natychmiast pochłonął go całkowity mrok. Obejrzał się za siebie. Nie zobaczył nic. Całkowita ciemność.

– No dobra, to trochę dziwne.

Odwrócił się jeszcze raz i kompletnie stracił orientację.

– Co on mówił? Że mam iść ciągle na przód, nie cofać się.

Odwrócił się jeszcze kilka razy.

– Ale gdzie tu jest, do cholery, to „na przód”?

Zakręcił się w drugą stronę.

– Ryzyk-fizyk – powiedział stawiając kilka kroków do przodu.

– Do przodu… Hmm… Ważne, żeby nie zrobić kroku do tyłu! O to chodzi!

I tak zaczął pierwszy trening duszy, powoli poruszając się w głąb siebie…

Cokolwiek by to miało znaczyć…

 

 

Żwawym krokiem ruszył dalej. Widział. Czuł. Nareszcie koniec męczarni! Nareszcie zobaczy cel swojej wędrówki! Serce zaczęło mu bić szybciej, jego stopy rwały się do biegu. Euforia napełniła jego myśli. W końcu puścił się szalonym biegiem, pędząc na oślep, byle naprzód, byle jak najdalej, byle szybciej. Jak bardzo zgubne jest uczucie nieopisanego szczęścia. Przestajemy zwracać na cokolwiek uwagę. Liczy się tylko ta chwila euforii, chcemy by trwała ona wiecznie. Niestety, tu znowu stają nam na drodze nasze chore zmysły. Stanem szczęścia tak wielkiego, że nie dającego się opisać jest uwolnienie się od wszystkich zmysłów. Połączenie duszy z umysłem. Odkrycie siebie. Niestety jest to tylko chwilowy stan. Nasze zmysły, odcinając się od nas, bardzo się denerwują. Wręcz szaleją z gniewu. Wtedy zaczynają atakować zbiorowo nasz układ nerwowy. Próbują rozpaczliwie dojść do głosu i sprowadzić nas „do parteru”, chcą abyśmy sobie o nich przypomnieli, abyśmy przestali się cieszyć, abyśmy pogrążyli się… w depresji.

Zwykle po stanach euforii, nachodzi nas może nie smutek, ale coś w rodzaju rozczarowania. Na przykład wygraliśmy w totolotka, a podczas wypłaty dowiadujemy się, że jesteśmy jedną z dwóch tysięcy osób, które wygrały. I tak nasza wizja nowego samochodu stojącego na szerokim placu przed nowym domem skurcza się do remontu starego domu z małym placykiem i samochodem z wymienionymi częściami. W Jaskini jednak zmysły działają z potrójną siłą. I tak, gdy Akirion biegł coraz to wolniej, poczęło go ogarniać rozdrażnienie. W końcu przeszedł do normalnego kroku, aż ostatecznie przystanął.

Dość już miał tego cholernego sprawdzianu! Co to miało w ogóle znaczyć? Był jakimś królikiem doświadczalnym, czy jak? Zróbmy sobie mały tekścik, co? Weźmy jakiegoś barana i każmy mu przejść, przez niekończący się tunel, ciekawe czy zwariuje? A może zróbmy zakłady? Kto obstawia, że wyjdzie stamtąd bez uszczerbku na zdrowiu?

Akirion już nie był rozdrażniony, był zły, rozwścieczony i przybity zarazem. Szedł już tak długo… właściwie to nawet nie wiedział ile. I to wszystko na marne? Nigdy już nie osiągnę celu. Po co właściwie tu stoję? Zawracam.

Chciał się odwrócić, ale nie mógł. Stał w miejscu, nie mógł się poruszać na boki.

– Znowu?! – krzyknął nie zwracając się do nikogo w szczególności. – Jak mam iść, skoro nie mogę się ruszać?! Jak mam wypełnić to zadanie, przecież nawet nie mogę zrobić kroku do… – podczas wypowiadania tych słów chciał postąpić do przodu… i mu się udało, więc urwał, rozglądając się niespokojnie.

O to chodzi, pomyślał. Teraz mogę się poruszać albo do przodu… albo do tyłu.

To był jego ostatni sprawdzian. Podniósł nogę. Postąpić do przodu i prawdopodobnie dalej brnąc w te niegłębione ciemności, aż do końca swojego życia? Czy może postawić ją do tyłu, wrócić do rodziny, przyjaciół, do ciepłego słońca, do męczącej pracy? A jeśli naprawdę oszaleje? Jeśli ten tunel się kończy? Stał tam z nogą zawieszoną w górze rozważając wszystko co mu przeszło przez umysł. Co go czeka na końcu Jaskini? Czy jeśli pójdzie do tyłu, skończy tak jak Grelt?

W końcu zdecydował i postawił nogę…

 

Nagłe światło zupełnie go oślepiło. Ostre, niż gdyby patrzył prosto w Słońce. Takie, które widzimy, kiedy pojawia się nagle przy wyjściu z ciemności, tyle że jeszcze bardziej jasne. Po kilku chwilach uchylił lekko powieki i w tej samej chwili poczuł, że jest mu bardzo zimno.

Wyobraźcie sobie sytuację, że schodzicie sobie do piwnicy, gdzie jest bardzo ciemno. Kiedy już zabraliście potrzebny wam słoik dżemu i wchodzicie na schody prowadzące na zewnątrz… Kiedy otwieracie klapę i wychodzicie na świat… I odkrywacie, ze jesteście w zupełnie innym miejscu, na przykład na środku pustyni, pośród drzew lasu tropikalnego, czy w najbardziej zaśnieżonych górach. Pewnie pomyślicie „Co jest, do diabła?”, albo „O, żesz…”, lub „Gdzie jest mój dom?”, a może nawet „Czy na pewno wyłączyłem żelasko?”.

Akirion pomyślał „Jak to dobrze, że postawiłem nogę…”

 

… do przodu.

 

Znajdował się u wylotu Jaskini na potężnej górze na półce skalnej, a dookoła było zupełnie biało. Widział chmury przepływające pod nim i nad nim. Inne szczyty, pełne rozpadlin, lodu i lodowców. A tuż przed nim znajdował się wiszący drewniany most. Akirion powiódł wzrokiem wzdłuż konstrukcji, która ciągnęła się aż do następnej góry, która miała dwa szczyty. Tworzyły one swoistą kotlinę w której mieściła się okazała budowla. Była trochę niewidoczna, z powodu chmury, która właśnie płynęła sobie cicho w zimnym powietrzu, pośród tych dostojnych szczytów. Akirion jeszcze raz spojrzał na most. Był drewniany i zawieszony tylko na dwóch linach ponad kilku kilometrową przestrzenią. Wiatry kołysały go na lewo i prawo. Chłopak podszedł bliżej, wszedł na niego i spojrzał w dół. Nie wiedział, gdzie kończy się ta ogromna przestrzeń, nie widział nawet ziemi, jednak mimo to nie odczuwał strachu. Nie bał się już niewiadomego. Nauczył się czym jest strach. Poznał jego filozofię. Mógł bez obawy przejść przez ten most, rozwieszony nad dwoma górami, niknący w chmurach, mieszczący się na końcu świata, a może nawet światów. Daleko od Terg, daleko od rodzinnych stron. Samotny, kołyszący się na lewo i prawo od smagających go zimnych wiatrów przez tak długi czas, teraz miał na sobie jednego wędrowca zmierzającego powolnym, acz spokojnym krokiem w stronę majestatycznego budynku. Tam, gdzie dopiero zacznie się uczyć tajemnic świata. Tam, gdzie mogą zdać tylko najlepsi. Tam, gdzie rządzą inne zasady. Gdzie istnieje inny świat. Gdzie na każdym kroku można spotkać kruki, orły i ich szpony.

Tam – w Gnieździe.

KONIEC

* kapłani to bardzo wykwalifikowany oddział szpiegów odznaczających się świetnym władaniem magią (orły) lub bronią (kruki) albo obiema sztukami (szpony). Mają radę składającą się z 3 orłów, 5 kruków i 2 szponów, potocznie nazywaną Białym Krukiem. Nikt nie wie gdzie znajduje się ich szkoła nazywana Gniazdem, do której przyjmuje się tylko wybrańców. Z 200 studentów zdaje tylko 5 (w najlepszym przypadku).

[1] „Póki nie poznasz, nie zrozumiesz” – jedno z przysłów stosowanych przez kapłanów

Koniec

Komentarze

Milutkie. Gdziś już to widziałem... Mylę się?

Nie ukrywam, krąży po sieci już jakiś czas,
pozostałe również, w "realu też wisiało". 

Nowa Fantastyka