- Opowiadanie: Sebrus - OKO 69

OKO 69

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

OKO 69

_______Drzwi pokoju przesłuchań otwarły się na oścież,wpuszczając blade światło dociemnego środka. Po ścianach pomieszczenia przepłynęły leniwie dwa cienie. Należały do dwóch barczystych mężczyzn. Jeden z nich podszedł do okna, odsłonił żaluzje i przez okratowaną szybę zerknął na nocną panoramę miasta, tonącego w blasku kolorowych neonów. Z zewnątrz nieustanie dochodził szum przelatujących hybryd.Drugi mężczyzna usiadł ciężko przy biurku, na skrzypiącym krześle i zapalił lampkę. Naprzeciwko niego, siedział cierpliwie już od pewnego czasu, skuty więzień, który nagle podniósł wzrok i spojrzał w jego stronę spode łba.

Przez krótką chwile obserwował zmęczoną minę śledczego i jego przekrwione oczy. Służbista uśmiechnął się kwaśno i gwałtownie przekręcił żarzącą się lampkę prosto w twarz osadzonego. Starszy mężczyzna skrzywił się,szarpiąc bez skutku kajdankami.

-Daj spokój Garus. Weź to światło!- rzekła osoba przy oknie.– Nasz przyjaciel już dość wycierpiał. Poza tym, pół godziny temu dostał zastrzyk. „Piołun zero” krąży już po jego krwiobiegu. Staruszek zaraz nam wszystko wyśpiewa.

Podwładny poprawił kciukiem, metalową opaskę na swej skroni i zgodnie z rozkazem przekręcił lampkę.

Przez moment, wzrok starca przyzwyczajał się do półmroku. Gdy znikł mu sprzed oczu ślad białej plamy,począł rozglądać się na boki. Rozpoznał w końcu, znajome twarze.

Codziennielicząc od dwóch dni, odwiedzali go dwaj funkcjonariusze Centralnego Biura Śleczego Piątej Rzeczpospolitej Polskiej. Obaj panowie ogoleni na jeża,przyodziani byli w granatowe uniformy. Na głowach lśniły im szerokie metaliczne opaski. Stojący przy nim mężczyzna nosił opaskę z wygrawerowaną literą V, miał rangę Vajermiszta.

Był starszym stopniem, lecz nie chciał spocząć na krześle.Wolał chodzić obok więźnia i wrzeszczeć mu do uszu. Zawsze stał i rzadko siadał przy podwładnym. Krępował się przed nim. Nie chciał żeby młokos, usłyszał cierpki zgrzyt jego kolan o tytanowym mechanizmie. To była jego jedna z pamiątek, po stłumieniu Buntu robotów z 2032 roku.

Vajermistrz wyciągnął z złotej papierośnicy, cienkiego papierosa i podpalił go laserową zapalniczką.

-No co jest dziadek?!- powiedział,wypuszczając z ust purpurowy dym.– Ponad sześćdziesiąt lat a taki hardy z ciebie dupek. Ostatnio nie byłeś rozmowny, ale dzisiaj z dopalaczem powinieneś mielić ozorem jak na spowiedzi.

-Może powinien zacząć od tego,pamiętnego dnia Vajermistrzu?-mruknął Garus.

-Tak chyba będzie najlepiej.No Antoni pamiętasz chyba dzień, pierwszego czerwca 1983 roku.Byłeś wtedy smarkaczem.Ale te chwile musiały dobrze zapisać się w twojej pamięci i zapewne do dziś drążą twój mózg jak robale. Opowiadaj śmiało.

-Gadaj dziadek! – wrzasnął Garus i położyłna blacie niewielki miotacz, zwanypopularnie „Xssaż”. Była to broń, wyjątkowa w swoim rodzaju. Jej silny błękitny impuls mógł z łatwością przenikąć przez czaszkę ofiary, powodując wewnątrz, raptowny wzrost ciśnienia, które z ogromna siłą miażdżyło mózg. W skutek czego, zmiażdżona, płynna tkanka wypływała bulgocząc, nozdrzami ofiary.

Obolały więzień spojrzał z obojętnością na broń,potem przesunął wzrok ku zamkniętym drzwiom na których wisiał kalendarz. Nad napisem „Wrzesień 2034” było zdjęcie eksplozji bomby atomowej na powierzchni księżyca. Tłusty napis grzmiał „Bezpieczne testy nuklearne, tylko na srebrnym globie!”

Czuł jak w jego żyłach, pulsuje krew wymieszana z halucynogenem. Widząc jak niecierpliwe palce Garusa stukają rytmicznie o rękojeść broni, odchrząknął wreszcie i zaczął opowiadać.

 

_______Kiedy wyszedłem ze szkoły, mój kumpel Kazek czekał na mnie przed budynkiem. Miał wtedy siedemnaście lat ale był cholernie bystry jak na swój gówniarski wiek. Miał na sobie bojówkę, ozdobioną wieloma naszywkami i jeansy z importu.A na głowie nosił czapkę z daszkiem,której nigdy nie zdejmował.Zazdrościłemmu tego, sam miałem na sobie kiczowaty szkolny mundurek z jedną naszywką, herbem naszej szkoły. Podstawówki numeru szesnastego imienia „Obrońców Stalingradu” w Krakowie. Mój przyjaciel z dumą, hodował pod nosem ledwo widoczne wąsy.Śmiesznie z nimi wygląda,ale tego też mu zazdrościłem. Był dla mnie wzorem.

 

-Co ty pieprzysz dziadek?!-przerwał mu ordynarnie Garus.– Co to za farmazony,konkrety mają być!

-Spokojnie kolego. -uspokoił go przełożony.-To skutek uboczny „Piołunu zero”.Pozwala wydobyć od delikwenta wszystkie wspomnienia z podświadomości. Po czym zmusza go, by bez trudu i szczegółowo je wyjawił.Pewne fakty są powiązane z jego osobistymi przeżyciami i odczuciami, które jednocześnie wydala z swojego umysłu. Niech mówi wszystko,inaczej nie zdoła nam pomóc.Proszę kontynuować! Mamy dużo czasu.– Vajermistrz wyszeptał ostatnie zdanie z ironicznym uśmieszkiem.Bezsennosć bowiem,prześladowała go od dwóch tygodni, a on nie wiedział co ma zrobić ze sobą i z nadmiarem wolnego czasu.

 

________Była to Środa– dzień wanilii.Szliśmy z wolna,chodnikiem w kierunku przystanku, rozkoszując się w międzyczasie zapachem wanilii, który unosił się w całym mieście. Prawie każdego ranka, z dziesięciu wielkich wentylatorów rozmieszczonych po okolicy, wypuszczano specyficzny, słodki zapach, który częściowo uśmierzał smród samochodowych spalin i odór dymu unoszącego się z kilkunastu pobliskich fabryk. Ludziom miało żyć się przyjemniej.

To było rozporządzenie Pierwszego sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i było jedynym,które mi się podobało.Każdy dzień roboczy miał swój zapach, był truskawkowy poniedziałek,miętowy piątek. Wszystko po to,by ludzie pracowali sumienie i bardziej wydajnie.

W ten dzień dostałem jedynkę z matematyki. Mimo, że była to moja piąta lufa z tego przedmiotu, byłem uśmiechnięty i pogodny. Szalejąca we mnie euforia mieszała się z uczuciem konsternacji. Dziwnie się z tym czułem. Było to coś nienaturalnego. Chciało mi się wymiotować.

Kazek kiedyś opowiadał mi,co może być przyczyną takiego zachowania. Jego ojciec z zawodu inżynier, wyjawił mu raz będąc na sporym rauszu, pewną tajemnicę państwową.Tarzecz intrygowała go najbardziej. Ja jednak nie mogłem w nią uwierzyć. Mimo, że jako trzynastolatek miałem bujną wyobraźnie.

Chodziło o dużą antenę, którą siedem lat wcześniej zamontowano na Wawelu. Kwadratowa konstrukcja miała szero kość pięćdziesięciu metrów i taką sama wysokość. Poprzeplatana różnym ustrojstwem, drutami i powyginanymi prętami tami. Całość tworzyła symetryczny wzór przypominający oko. Szpeciła okropnie wzgórze zamkowe, ale kto mógł dyskutować z komunistyczną dyktaturą.Osobiście myślałem, że jest to antena telewizyjna dla całego województwa ,dzięki której mogłem oglądać bez zakłóceń ukochany Teleranek.

Jednak Kazek twierdził, że ta antena o osobliwej nazwie „Oko 69”emitowała sygnały,które stymulowały nasze mózgi. Była anteną nadawczą, spełniającą role broni psychotronicznej.

Wpływała na nasze samopoczucie dzięki, któremu mieszkańcy miasta byli szczęśliwi. Tylko po to by lepiej pracować,harować i nie narzekać ,jak stado robotów.Wszystko dla państwa. Jednostka nic nie znaczyła, ważne było zaspokojenie potrzeb społeczeństwa nie zapominając o gębach wszystkich wysokich urzędników.

Fale mogły nas także doprowadzać w stany depresyjne i drażnić bezlitośnie. Było tak z reguły w niedziele, w dniu ustawowo wolnym od pracy.Generalnie ludzie nienawidzili niedziel,każdy chciał je przespać a nie liczni wypuszczali się na miasto. Włóczyli się wtedy , wzburzeni nadmiernie się pocąc i w gniewie ściskając ze zgrzytem zęby. Czekali na poniedziałek -dzień pracy. Najważniejsze było dotrwać do poniedziałku i znów z radością, zwiększać wydajność swych zakładów produkcyjnych i innych tym podobnych.

________Przechodziliśmy obok starej kamienicy, w ciemnym zaułku usłyszeliśmy cichy chichot. W cieniu stał milicjant z karabinem maszynowym. Wręczał nieporadnie bukiet róż, pewnej pani w zwiewnej, żółtej sukience. Kobieta uśmiechała się do niego,zanurzając się w wonni kwiatów,on szeptał coś do niej nieśmiało i ściskał nerwowo swą ciężką broń o imieniu AK 47. Kazik mruknął do mnie:

-Popatrz, zakochany komuch. Pieprzone czerwone ścierwa.– splunął z pogardą przez ramię.

Kazek nienawidził komunistów i nie mógł znieść ich obecności. Ja byłem szczeniakiem i nie rozumiałem jego złości. Dla mnie jedyną ważną rzeczą, było picie oranżady i sklejanie modeli samolotów.

Pamiętam jak na lekcji historii, nauczyciel opowiadał nam o wielkich komunistach. Pytał się nas, czy chcemy być takimi wielkim ludźmi jak oni. Powiedziałem wtedy przy całej klasie, że nie chce zostać komunistą tylko kosmonautą.

-Każdy rodzi się komunistą -wrzasnął belfer.– tylko trzeba mu to odpowiednio uświadomić!

Twarz zbulwersowanego historyka, przybrała karminowy kolor i biedak dostał tiku nerwowego. Nieprzerwanie mrugał jedną powieką. Nagle z nosa,ciurkiem wypłynęła mu krew.Jego biała koszula splamiła się czerwienią posoki. Nazywaliśmy go od tamtej chwili „Kaszana”. Pan Kaszana – świńska krew.

Zbliżaliśmy się do przystanku tramwajowego. Pod rozgrzanym, blaszanym dachem oczekiwał tłum ludzi. Podeszliśmy do rozkładu jazdy.

-Jedziemy jedenastką-rzekł Kazek.-będzie za pięć minut.

-Nie jedziemy do mojego domu? -zdziwiłem się.– Miałem ci pokazać model Spitfire'a.

-Jedziemy do sklepu.-patrzył niecierpliwie na zegarek.

-Jestem głodny, nie jadłem obiadu.

-Mam flotę, kupię fajki i pół litra. Może zostanie na jakąś bułkę…… wytrzymasz. Dzisiaj jest wielki dzień.

-Co za wielki dzień? -Potem ci opowiem.Idziemy na ochlaj do bazy.

Baza to był nasz szałas u ujścia rzeczki Wilgi. Twierdza z gałęzi,zabezpieczona kilkoma prowizorycznymi pułapkami. Lubiłem to miejsce. Wolałem iść tam niż do domu,w którym czekała by mnie nieprzyjemna kontrola dzienniczka z ocenami.

_____Czerwony tramwaj nadjechał, więc wszyscy mozolnie poczęli ściągać obuwie, stosując się do obowiązującego przepisu.W tramwaju bowiem, na podłodze, rosła gęsta trawa. Było to następne dziwaczne rozporządzenie, obowiązujące w całym kraju w okresie letnim. Każdy musiał ściągnąć buty zanim wszedł do wagonu. Trzeba było szanować zieleń. W myśl tego prawa, trawa miaładziałać orzeźwiająco na stopy pasażerów i poprawiać ich samopoczucie, na przykład, gdy robotnicy wracali do mieszkań, po dniu ciężkiej pracy. Ściągnęliśmy buty i weszliśmy do tramwaju.

Niecierpliwy konduktor zamknął drzwi, zanim pewna staruszka uporała się ze swoimi butami. Zajęliśmy miejsca. Zacze liśmy powoli jechać i patrzyliśmy przez szybę na zażenowaną minę, owej starej kobiety, stojącej na przystanku.

-Powiesz mi,co dzisiaj ma się wydarzyć?-spytałem Kazka, tupiąc stopami po ciepłym trawniku.

On nie odpowiedział. W tłumie dostrzegł znajomą osobę. Była to śliczna, szczupła szatynka w seledynowej sukience. Kazek znał ją tylko z widzenia, ona jego też.Byli z tego samego osiedla.Uśmiechała się tajemniczo do niego.A on przyglądał się jej jak subtelnym ruchem,pocierała się gołą stopą o smukłą łydkę.

-Kiedy wreszcie zaprosisz ją na randkę?– wyrwałem go z zadumy.

-Nie wiem, chyba jak będzie po wszystkim. Tak wtedy ją na pewno zaproszę.

-Po czym niby? Co ma się wydarzyć?

-Gdy wszystko się skończy,zaproszę ją do kina.-mówił jak przez sen.-A potem jeśli się nam uda…. to może pod koniec wakacji, razem pojedziemy nad Bałtyk. Wiesz Tolek, nigdy nie widziałem morza.

–Hm, masz wielkie plany. -przyznałem.– Na twoim miejscu bym nie zwlekał.

Wpatrywał się on nieustannie w jej źrenice.Sam zerkając na nią chyłkiem,w fantazji żeglowałem po dwóch błękitnych oceanach. Miała przepiękne niebieskie oczy, pełne blasku.

Tramwaj zatrzymał się na przystanku,wsiadł jeden krępy mężczyzna.Znów ruszyliśmy.

–Bileciki do kontroli!- przerwał ciszę chrapliwy głos.

Dało się słyszeć głośny szmer i poruszenie wśród pasażerów.

-Cholera, nie mam biletu.-powiedział z dziwnym spokojem Kazek.

-Miesięcznego ci nie pożyczę. -odrzekłem z przejęciem.– Co robimy?

-Ja ubieram trampki i spieprzam. -mruknął– Chcesz to zostań.

-Zaraz dojedziemy na Moskiewską, wtedy zwiejemy.-odpowiedziałem zakładając buty.

Kanar sprawdzał bilety bez pospiechu. Szczerzył się do młodych dziewczyn i poganiał staruszki.

Rozglądałem się gorączkowo i dostrzegłem nagle, niezwykle oryginalną postać w rogu tramwaju. Siedział tam czarnoskóry mężczyzna.Był ubrany w biały garnitur, a na głowie nosił filcowy kapelusz z dziwną metaliczna obwódką. Na smyczy miał niedużego królika,który żuł jakby nigdy nic zieloną trawę.W rzeczy samej,był to zdumiewający widok.

Gdy podszedł do niego kontroler, nawet nie spytał o bilet tylko wrzasnął z oburzeniem:

-Nie widział pan zakazu! Co to za biały szczur na smyczy?!

-To królik burgundzki.

–Burgundzki tak?..A może wiedeński?! Obywatelu,ten szczur konsumuje państwowy trawnik!

-A jaka jest różnica, między państwowym a zwykłym?

-Panie, w grubości źdźbła……bo ja wiem! A w ogóle, co to za ubiór? -skrzywił się.-Tutaj lepiej się nie wyróżniać, tu dominuje prostota. Nie za kontrastowo to wygląda?!

-Na to też jest paragraf?!-spytał drwiąco, czarnoskóry mężczyzna w białym garniturze.-Dyktator mody się znalazł!

Niespodziewanie zawyły hamulce tramwaju. Dojechaliśmy na przystanek.Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Nagle czarnoskóry elegant, odpiął królika ze smyczy i pogonił go. Zwierze wyleciało na zewnątrz.

–Łapać tego szczura!- krzyczał kontroler do przechodniów.

–Bić bolszewika!- Kazek podbiegł do niego i kopnął go tam, gdzie plecy tracą swoją godność.

–Prędzej Kazik, spadamy!- jęknąłem i wybiegliśmy z tramwaju.

Za nami dyszał głośno natrętny kanar.

–Good luck brothers!- dobiegł mnie niski głos.Obróciłem się na sekundę i zobaczyłem jak właściciel królika, macha do nas z uśmiechem.

-Dawaj do parku -szarpnął mnie za łachmany Kazek.– tam zgubimy tego kanareczka.

Przebiegliśmy przez nieduży placyk i wpadliśmy w gąszcz krzaków. Z dala słyszeliśmy krzyk i przekleństwa kontrolera. Uciekliśmy mu.

_______Chowaliśmy się jeszcze przez chwile za drzewami, ale nikogo nie było widać. W parku było cicho i spokojnie. Przykucnęliśmy w cieniu wielkich dębów, które osłaniały nas przed żarem popołudniowego słońca.

– Niezły sprint Antek.– mówił, głośno zipiąc.– Ha….a ja wreszcie, przetestowałem moje nowe NRD-owskie trampki.

–Ciekawe gdzie uciekł tamten truś. Ten gościu, co miał go na smyczy, krzyknął coś do mnie.

–Chyba coś z angielska.-stwierdził kolega.

-W telewizji pewien generał mówił, żeby uważać na takich anglosaskich typów. Ostrzegał że mogą szpiegować dla obcego państwa.

–A mój tata raz wspominał, że znał podobnego generała. Na początku był osiedlowym pijakiem i rzezimieszkiem bez żadnej szkoły. Potem zaczął kablować i donosić.Piął się w górę po szczeblach. A teraz dowodzi 15 tysiącami żołnierzy i jeździ na ruskim czołgu……wyluzuj Antoś.

–Patrz! -poderwałem się.-Obok tego drzewa, kica sobie nasz królik z tramwaju.

–Czekaj, spróbuje go złapać. – rzekł cicho Kazek z błyskiem w oku.

Zdjął swoją bojówkę i zaczął się bezszelestnie skradać.Chwila napięcia, pewnie zarzucił kurtkę a po chwili mocował się z rozbrykanym gryzoniem.

–Mam go!- zadowolony chwycił królika za uszy.

–Klawy król! -rzekłem z podziwem– Co z nim zrobimy?

-Zjemy go.– uśmiechnął się.

–Dlaczego?! -wyjąknąłem– Przecież …..co by nie mówić, ten biały bąbel uratował nam tyłki.

–Po primo Tolek– od tygodnia nie jadłem mięsa,a w sklepach to tylko ocet uświadczyć. Po secondo– dzisiaj jest biba więc potrzebna jest wyżera. A po cholera trzecio– to tylko zakichany królik.

–Jak chcesz -zgodziłem się ze smutkiem.– w końcu ty go złapałeś.

Kazek często jeździł do babci na wieś, więc umiał przyrządzać różne rzeczy. Raz ustrzelił z łuku łabędzia pływającego po Wiśle. Przyrządził go po mistrzowsku. Był nawet smaczny.

–Idziemy do sklepu, kitraj królika.-powiedział Kazik, spoglądając na zegarek.

Włożyłem go delikatnie do plecaka. I ruszyliśmy w stronę spożywczego.

Szliśmy smętną uliczką. Minęliśmy sklep z winylami. Dokładnie to jego ruiny i zgliszcza.Wtedy mijał rok od pamiętnej nocy, kiedy jakiś SBek bez skrupułów,po prostu go podpalił.Władzy nie podobały się zachodnie trendyi ich wpływ na młodzież. Sprzedawca ściągał nielegalnie zza granicy wiele płyt.Zabawne, w tamtych czasach Rolling stone’si dla PRLu byli istotnym zagrożeniem. Nieprzewidywalna młodzież, nasycona muzyką wolności była groźna, jak Vietcong a komuniści dobrze o tym wiedzieli.

________Kazio wszedł do wyjątkowo, pustego sklepu spożywczego.Przez szklaną witrynę, widziałem jak wymachuje przed ekspedientką pieniędzmi i kartkami na żywność. Ale nawet te zabiegi nie zainteresowały obojętnej kobiety. Po ustkach Kazka widziałem, że klnie cicho ze złości. Jednak nie dał za wygraną i z udawanym uśmiechem, wyciągnął zanadrza mała bąbonierkę.Kobieta przyjęła ten, jakże bezinteresowny podarunek i poszła na zaplecze po nasz towar.

–Mam wszystko! -rzekł Kazek zamykają za sobą drzwi.-A na przegrychę wziąłem bochen chleba no i.….. banany. Godnie, nie?

-Pewnie. Będzie jak u szejka na uczcie.-kpiłem.-Nie ma jak królik pokrapiany wódką i kanapka z bananem.

________Droga do bazy dłużyła się niemiłosiernie w skwarze letniego słońca. W dodatku zapach wanilii, przyćmiewał smród rozgrzanego asfaltu.Zbliżaliśmy się do celu.Przeskoczyliśmy przez drucianą siatkę i zanurzyliśmy się w wierzbowej gęstwinie.

Chwile później, omijając sprytnie własne pułapki, dotarliśmy do szałasu. Nawet nie zaglądaliśmy do środka, bo od razu zdecydowaliśmy, że robimy popijawę pod gołym niebem. Było to miejsce zaraz nad ujściem Wilgi do Wisły. W cieniu drzew, mogliśmy podziwiać piękny widok na Kazimierz a w oddali błyszczała wielka konstrukcja anteny, wbudowanej w część Wawelu.

–Rozpal ognisko i przyszykuj zapas drewna. –powiedział, nerwowo spoglądając na zegarek.– A i otwórz swój plecak.

Kazek wyjął scyzoryk i wziął królika. Chciał mi oszczędzić widoku,więc poszedł za szałas.Po dłuższej chwili,Kazik wrócił z królikiem wypaproszonym i obdartym ze skóry.Widząc to, momentalnie odbiła mi się kiełbasa ze śniadania.

-Spokojnie Tolek.– śmiał się.– A co myślałeś, że kotlety mielone to na drzewach dojrzewają?!

Ognisko już płonęło i wesoło strzelało. Kazek zrobił prowizoryczne obrotowe rożno. I wszystko było gotowe.

Wszystko było gotowe oprócz mnie.Nie chciałem się kompromitować przed kumplem ale nigdy jeszcze nie piłem wódki. Cholera w końcu miałem dopiero 13 lat. Papierosy paliłem nieraz z kolegami z podstawówki, lecz to nie to samo, co alkohol. To był mój dylemat.

Jednak Kazika trapiło coś bardziej gorszego. Gapił się ciągle na zegarek, spoglądając w stronę Wawelu. Jakby zniecierpliwiony,nalał mi wódki do kieliszka, a sam wypił parę łyków z gwinta.Wyjął z kieszeni czarną petardę, odpalił i rzucił ją z werwą na środek spokojnej rzeczki. Po momencie głucho buchnęło a z tafli wody wyprysł wielki bąbel.

To było ukryte hobby Kazka Kolskiego, konstruowanie ładunków wybuchowych domowymi sposobami. Co prawda nigdy nie przesadzał z ilością siarki i saletry z cukrem.Były to zawsze niewielki petardy.Zato dawały sporo huku.Jego ojciec wiedział o wszystkim, bo sam załatwiał mu potrzebny towar. Tak dla zabawy czasami lubił na błoniach, postrzelać z synem petardami. Do dziś uważam, że dziwnie okazywał swą ojcowską miłość.

–No to bania Antoś!- przechylił butelkę i ja wypiłem swoja setkę.

Po paru głębszych zrozumiałem, że wchodzę w nowy etap życia. Byłem nastolatkiem, mimo to czułem, że zaczyna się moja długa przygoda z alkoholem.Płynem,który będzie mi towarzyszył do końca życia, przy każdych sukcesach i porażkach. Stypach i weselach. Nawróciłem się i byłem nowym wyznawcą religii mojego narodu-wódki.

________Przez jakiś czas popalaliśmy tanie szlugi i dumaliśmy w ciszy. Kazek był jakiś markotny wciąż patrzył na ten swój szwajcarski zegarek.Nad naszymi głowami przeleciał leniwie wielki,czerwony sterowiec.Z daleka wyglądał jak podłużny balon ze śmigłem. Na boku miał żółty znak sierpa i młota. Z jego wielkich głośników dudniła muzyka. Sowiecka pieśń zwycięstwa.

Po godzinie dziwnie sflaczały mi nogi i ręce. Miałem dobry humor i wcinałem pieczoną nóżkę przegryzając ją chlebem. Nad Krakowem niebo przybierało rubinowego koloru a na sennej tafli Wisły, lśniły promienie powoli zachodzącego słońca.

-Teraz jestem pewien, że kanar miał wtedy rację.–uśmiechałem się, żując chude mięso.-Sądząc po wyśmienitym smaku, ten królik pochodził zapewne z okolic Wiednia, a nie z jakiejś burgundzkiej prowincji.

Kazek jednak nie słuchał mnie, podniosłem wzrok i zobaczyłem jak w napięciu wpatruje się w stronę zamku i wyrastającej z niego wielkiej anteny. Stał jak słup soli, spoglądał a to na zegarek a to na warownie starych królów.

-Jeszcze chwila– wymamrotał. Widziałem jak porusza ustami jakby liczył czas. Jego zielone oczy połykały zachłannie obraz szkieletu wielkiej anteny.

-Cztery, trzy, dwa…– Kazek począł głośno odliczać.

– Schlałeś się, czy co?– pytałem zdziwiony.

–Teraz!- wykrzyknął. W tym samym momencie, gdzieś daleko zadzwonił dzwon kościelny wybijający godzinę dziewiętnastą.

Nagle w oddali,zobaczyłem wielki rozbłysk ognia, który rozkwitł jak pulchny kwiat na wszystkie strony. W mgnieniu oka dobiegł nas przeraźliwy huk,niczym grzmot sowitego piorunu w czasie burzy. Pod anteną, zwaną „Oko 69” eksplodował silny ładunek,który roztrzaskał i całkowicie zniszczył jedno masywne oparcie tej wielkiej konstrukcji. Ta zaczęła powoli przeginać i wykręcać własne cielsko z okropnym zgrzytem. Po chwili opadła na pobliską wieżę, katedry wawelskiej. Wyrzucone wybuchem stalowe kawałki,cięły powietrze i opadały łukiem, kilkaset metrów dalej. Plujący ogień pożogi wypuszczał kłęby smolistego dymu, który uniosły się nad wzgórzem zamkowym na kształt grzyba.

Kilkanaście sekund później zawyły syreny alarmowe,których ryk mroził krew w żyłach. Do tej piekielnej melodii wtórował głośno, rozpromieniony Kazek.

-Jeeeha! –wrzasnął.– Zadziałało, udało się! Antoś udało się, moja bomba odpaliła. Bałem się o mechanizm zegarowy ale odpaliła! To początek końca tych komuchów. Teraz wszystko się zacznie!

-Co ty chrzanisz?– przerażony, paczyłem na niego jak na wariata.

-Nadal nie rozumiesz?-prędko zdjął swą czapkę z daszkiem i wyjął z niej niespodziewanie, metalową opaskę.-Widzisz to opaska ze stopu metali i jakiś tam włókien………Nie wiem dokładnie ale to cholernie wysoka technologia.Ten metal odbija fale,emitowane przez tę parszywa antenę Czerwonych. Dzięki niej mogę myśleć i zachowywać się naturalnie. Nic nie stymuluje mojego umysłu.Jestem wolny od ich podłych fal.Mając to na głowie, mogłem trzeźwo działać i do kopać tym śmieciom……. Ha, zawinąłem im to pewnego razu z magazynu.

–Naprawdę podłożyłeś tę bombę?……Kazek, pogięło cię?

-Kosztowała mnie to wiele pracy i czasu, ale udało się! Nie martw się, teraz naród powstanie. Zacznie się od Krakowa i rozniesie się na cały kraj. Nikt już nie będzie miał na nas wpływu. Będziemy walczyć!

-Jak ktoś się o tym dowie, to będziesz miał przerąbane. Co ja mówię, obaj będziemy mieć!

-Spokojnie nikt się nie dowie. Damy radę, chociaż będzie gorąco…Musimy umówić się na następne spotkanie, to bardzo ważne. Proponuje dopiero za dwa dni w Miętowy Piątek, na rynku głównym, zaraz przed południem. Czekaj na mnie pod pomnikiem tego starego zgreda, Lenina. Przyjdź na pewno, ja muszę już spadać!…….A, weź sobie banany poco mają się marnować. Niech moc będzie z tobą!

Kazek pobiegł podekscytowany wzdłuż Wisły.Biegł w kierunku mostu Grunwaldzkiego,chciał się przyjrzeć z bliska swojemu dziełu. To było zwierzęce pragnienie, które chciał zaspokoić. Ja natomiast chwiejnym krokiem, udałem się do domu. Jadłem banana i po cichu liczyłem, że wiadomość o ataku bombowym, złagodzi gniew moich zamartwionych rodziców. Byłem wstawiony i spodziewałem się srogiej kary.

_______Dwa dni później spotkaliśmy się w umówionym miejscu. Mimo, że dostałem szlaban i przerażeni rodzice zakazali mi opuszczać dom.Mus to mus,wyrwałem się z domu,kiedy poszli do pracy.Szkoły były zamknięte,po tym jak jeden z generałów, ogłosił w telewizji stan wyjątkowy.

Weszliśmy z Kazkiem między kolumnadę Sukiennic. Z uliczek dobiegały nas wrzaski i krzyki. Wojsko patrolowało ulice. Miętowy zapach piątku, nie koił ludzkiego lęku i strachu.

– Ale jazz, nie Antoś? – mówił do mnie w rozbawiony. – Dwa dni minęły jak z bicza strzelił. Słyszałeś, że na Górniczej ktoś wysadził posterunek milicji? Ludzie wychodzą na ulice, protestują!

-Przeciwko czemu?– pytałem go, jakbym reprezentował Ligę beztroskich dzieciaków.

-Ej Tolek, kiedy ty dorośniesz? Długa jest lista skarg, przeciwko komunistycznym władzom.

Nagle usłyszeliśmy muzykę ze megafonu, zawieszonego na słupie. Był to oficjalny hejnał Krakowski o godzinie dwunastej w południe. Dwadzieścia lat temu, zakazano tradycyjnej formy hejnału z wieży mariackiej.Po tym,jak trębacz wywiesił z okienka kościoła transparent: „Precz z Komuną.”

Z zielonego głośnika dudnił niski głos, przy akompaniamencie chórku:

 

„Czołem ludu pracujący w całym mieście,

serca krzepkie, ręce chętne do roboty.

Wszystko by budować wspólne szczęście.

pod skrzydłem radzieckiej piechoty.

 

Towarzysze, towarzyszki przechylcie kieliszki!

Za nasz sowiecki świat, za nasz czerwony kwiat……..”

 

W jedną chwile, pieśń zamieniła się w zgrzyt z roztrzaskanego głośnika. Pewien brodaty mężczyzna o hipisowskiej facjacie, rozwalił go jednym strzałem ze strzelby. Stał obok pomnika Lenina z podniesioną bronią w geście zwycięstwa. Przez jego młodą twarz przebiegł blask dumy.

Wtem, odgłos innego strzału. Ze z grozą patrzyliśmy jak poczciwa, uśmiechnięta twarz owego człowieka, zamienia się w czerwona plamę. Kawałki jego głowy, rozbryzgały się na bruku rynku.

-Schowaj się, strzelec wyborowy! -wrzasnął Kazek.– Lepiej im się nie wystawiać, na celownik.

Patrzyliśmy na zwłoki. Jedna noga drgała jeszcze w konwulsjach a krew pryskała obficie.

–Coś….. takiego….widziałem tylko w komiksach. -wyjąkałem.

–Życie to nie komiks, Antoś. Jeszcze wielu przyjdzie, zapłacić najwyższą cenę za wolność….. Ten człowiek zginął jak bohater. -powiedział smutno.-Niechaj ujrzy po drugiej stronie złote bramy Edenu.

Nie mogłem wytrzymać i poszedłem za róg zwymiotować. Żołądek podchodził mi do ust.

– Teraz słuchaj mnie uważnie! -szarpnął mnie Kazek, gdy ocierałem usta.– Mam informacje od przyjaciół z podziemia że Czerwoni mają cały system anten typu Alfa. Czyli zdolnych emitować fale psychostymulujące.”Oko 69” było największą z nich, ale po ataku bombowym uruchomili resztę mniejszych. Musisz uważać, słyszysz? Będą próbować każdym manipulować. Będą szukać sabotażystów. Mogą wpłynąć na twój umysł i kierować twym zachowaniem. Dostaną ci się do podświadomości, zaczną kreować obce myśli. Będą chcieli, byś się wyjawił lub….zdradził.

Popatrzyłem Kazkowi w oczy. Miał na myśli siebie. Wiedział, że go szukają. Szukają winowajcy by pokazać narodowi że to tylko jakiś świrnięty gówniarz, chciał zniszczyć cudowny socjalistyczny ład. Chcą, aby wszystko powróciło do normy.

–Nie udało mi się załatwić, tej metalowej opaski dla ciebie.-mruknał– Musisz chronić się sam musisz przetrwać! Uważaj na wojskowych. Podobno władze piorą im mózgi w czasie snu. Budzą w nich ciemna stronę człowieka, budzą bestie. Gaszą dobroć, pielęgnując zło. Nic nie stanie im na drodze, by zabić.

–Co mam robić?– spytałem oszołomiony.

–Przeczekaj wszystko, nie mam innej rady.Trzymaj się zuchu -uśmiechnął się– do zobaczenia!

Wtedy widziałem Kazka ostatni raz. Wróciłem prędko do domu, by zdążyć przed rodzicami. Rodzice gdy wrócili z pracy, byli podenerwowani. Matka paliła papierosy i skarżyła się na migrenę. Ojciec patrzył ze strachem przez okno.Opowiadał, że w fabryce dzieją się dziwne rzeczy. Ludzie nie mają ochoty pracować. Obijają się i narzekają. Nie są szczęśliwi jak kiedyś.

_________Nazajutrz obudziłem się ze strasznym bólem głowy. Była sobota, mama zajmowała się dla zabicia czasu sprzątaniem domu a ojca wezwano do fabryki. Wyszedłem na dwór, by się przewietrzyć.Mózg pulsował mi boleśnie. Próbowałem sklejać myśli, na próżno. Miałem mętlik w głowie. Szedłem po bulwarach wiślanych. Słońce prażyło niemiłosiernie. Byłem cały mokry, zamykałem oczy.

W ciemności migały mi niezrozumiale obrazy. Ciągle te migawki nasuwane przez umysł: uśmiechnięty milicjant wyciągający do mnie rękę, ogień wybuchu, przerażony tłum i znowu milicjant. I tak nieustannie.

Podszedłszy pod mury Wawelu, zobaczyłem tuzin ciężarówek i ich przyczepy pełne metalowych rurek i długich lśniących słupów. Po rejestracji rozpoznałem,że przyjechały ze stolicy.Warszawa wyciągnęła solidarnie pomocną dłoń, by odbudować uszkodzoną antenę. Nikt oczywiście, nie martwił się o zniszczoną część zamkową. Postawiono duży dźwig do rozładunku materiałów. Było to wówczas priorytetem dla miasta– odbudować „Oko 69”.

Dałem sobie spokój z wędrówkami i wracałem do domu. Mieszały mi się myśli. Gdy zobaczyłem milicjanta,zapragnąłem do niego podejść i wyjawić mu wszystko.Opamiętałem się w ostatniej chwili.Z podświadomości wynurzały mi się wspomnienia, które sklejały mi się w bezsensowne układanki.Obrazy szczęśliwego dzieciństwa,widok czerwonej flagi, która wisi w szkole. Nagle wizja płonącej flagi, a wokół zgromadzone płaczące dzieci o przerażonych minach. Miałem odruchy wymiotne. Żołądek mi szwankował. Wróciłem do domu i przespałem całe popołudnie i noc.

________Niedziela nie była lepsza. Rodzice w ogóle nie wychodzili z domu. Mieli bóle głowy podobnie jak ja. Niedziele takie już zazwyczaj były. Ale dla niektórych mieszkańców,niedziela trwała już od kilku dni.

-W telewizji ogłosili,że jutro otworzą szkoły.-mówiła mama.-Źle wyglądasz synku.Może odpocznij trochę na zewnątrz odetchnij świeżym powietrzem. Jest ładna pogoda.

________ Szedłem do parku. Przechodząc obok blokowisk, nagle ujrzałem z daleka człowieka w kominiarce , malującego na murze symbol „Polski walczącej”.Z ulicy naprzeciwko wyjechał wóz opancerzony. Żołnierz na obrotowej wieżyce skierował lufę karabinu w graficiarza. Chciałem krzyknąć, ale żołnierz mnie wyprzedził.Bezlitośnie wpakował mu pocisk w plecy. Człowiek osunął się na ziemie, zostawiając na ścianie rozmazaną krew. Niedokończony czarny znak mienił się w słońcu, blado przebijając przez ciemnoczerwoną plamę posoki. Schowałem się za kioskiem. Znów chciałem zwymiotować,ale nie miałem właściwie, czym.Nie jadłem śniadania.Z gorzkim uśmiechem, przypomniałem sobie słowa Kazika na temat wojska.Bydlaki, rzeczywiście nie mieli żadnych skrupułów.

________Siadłem na ławce w parku. Liście szumiały a perłowe promienie przebijały się przez koronę drzew. Świat wirował mi przed oczmia zimny dreszcz, przepływał po moim ciele jak morska fala. Chciałem oczyścić umysł, przestać myśleć. Jednak w głowie ciągle błyskały mi migawki. Bombardowały mnie martwe obrazy. Piknik na trawie z rodzicami śmiech i zabawa. Potem twarz Kazka w szaleńczym grymasie,w jej tle wybuch bomby. Czołgi i maszerująca armia. Płacz matki, obłęd w oczach ojca. Wszystko kumulowało mi się w głowie, a ja nie mogłem tego wyrzucić,wypluć, wykrzyczeć.

Nagle zachciało mi się śmiać, śmiałem się aż rozbolał mnie brzuch. Śmiech ustał i zamienił się w gniew. W złości kląłem na wszystko. Zacząłem rzucać kamieniami w kaczki pływające wokół fontanny. Mój nastrój zmieniał się jak w kalejdoskopie. Nie mogłem ustać w miejscu. Biegłem przed siebie. Wysiłek fizyczny, pozwolił odpocząć trochę umysłowi. Przystanąłem i poczułem kłucie głęboko w mózgu. Jakby ktoś naprawdę , szperał mi w głowie. Szumiało mi w uszach. Słyszałem wrzaski i krzyki. Obracałem się dokoła, ale nikogo nie widziałem. Znowu migawki barwne, pastelowe, obrzydliwe zniekształcone obrazy.

Szedłem ulicą i mijałem przechodniów. Szare przygarbione postaci, poruszające się jak cienie. Wyglądali, jakby ktoś odciął ich od źródła szczęścia. Byli jak narkomani na odwyku. Wpadli w nałóg i nie mogli sobie poradzić z głodem. A jednak, te fale szczęścia były dla nich antidotum na smutek i strach.Przywykli do nich, nie mogli bez nich żyć.W dodatku od pewnego czasu, wchłaniali jak gąbka negatywne impulsy, buszujące po ich umysłach. Trwał okres nieprzerwanej niedzieli. Niedzieli złości, strachu i nienawiści.

__________W poniedziałek rano zdecydowałem, że mimo osłabienia idę do szkoły. Nie chciałem spędzić kolejnego dnia, gnijąc w samotności jak obłąkany. Mama zrobiła mi wyprawkę, wyszedłem z mieszkania i wskoczyłem do windy. W tamtej chwili wydawało mi się, że jazda z piątego pietra trwa całe wieki. Żołądek podchodził mi do gardła, dzwoniło mi w uszach i czułem się jak na haju,nieporadnie trzymając sie ścian windy.Wydawało mi się,że opadam w bezkresną próżnię. Nieustanie w głowie odzywał mi się szum, zmieszany z wibrującym piskiem. Dźwięki niczym z regulowanego radia.

Znów mignęły mi obrazy: Kazek,tym razem wyglądał jak naćpany , tańczył w blasku ognia. Z nieba spadał grad bomb. Zniszczone miasto, rozwalone budynki. Ranni ludzie, brudni, okryci popiołem.

–To wszystko przez niego….– szepnąłem mimowolnie.

Gdy przechodziłem przez jezdnie,niedaleko na skrzyżowaniu szedł tłum demonstrantów.Transparenty i flagi powiewały w silnym wietrze.Wprost na nich maszerował odział milicji mundurowi byli w kaskach i trzymali plastikowe tarcze.

Nagle ruszyli z impetem na protestujących ludzi.Okładali ich pałkami i kopali. Targali za włosy i bili pięściami. Młodzież próbowała stawiać opór. Ludzie byli zakrwawieni i posiniaczeni. Młode niegdyś piękne lica dziewcząt, były teraz kwaśno stłuczone. Gdzieniegdzie na ulicy pojawiły się kałuże krwi. Krzyki i wrzaski nie ustawały.

–To wszystko przez niego…– powtórzyłem w bełkocie, jak za czyimś przykazem.

_______Dotarłem do szkoły. Na pierwszej lekcji ogłoszono apel.Nauczycielka zaprowadziła nas na korytarz. Wszyscy uczniowie ustawili się kolejno klasami. Obok dyrektorki stał mężczyzna ubrany w elegancki czarny garnitur. Na białej koszuli błyszczał mu czerwony , jedwabny krawat.

Pół przytomnie słuchałem oficjalnej przemowy. Drżałem z zimna jak w gorączce. Było mi słabo i duszno. Ciągle pikało mi coś w głowie. Nieprzerwany szum i pulsowanie pod czaszką. Mrowiły mi palce u rąk. Przed oczyma, lśnił mi deszcz kolorowych plam.

-……Powitajmy dzisiaj naszego gościa– skrzeczała dyrektorka.– oficera Służb bezpieczeństwa. Ma on do was parę pytań, odnośnie tego przykrego ataku terrorystycznego z ubiegłej środy.Z bólem musze was poinformować drogie dzieci,że jeszcze nie wiadomo, kto jest odpowiedzialny za ten……….

–To wszystko przez niego…….-wykrzyknąłem na cały głos, będąc jak w transie.Kiwałe sie wciąż na boki, moje nogi były jak z waty.

–Antoś, co ci jest?– spytała wychowawczyni.

Oficer SB podszedł do mnie równym krokiem i położył na moim ramieniu dłoń.Oblał mnie opiekuńczym wzrokiem i spytał łagodnie:

-Co masz na myśli chłopcze?

-To wszystko przez niego….wszystko przez niego….-powtarzałem jak z zaciętej płyty.

–Co dokładnie, ten atak bombowy? -pytał nerwowo.– Wiesz przez kogo to się……

-Przez…….Kazka…..Kolskiego.– przerwałem mu z jękiem, czując kłucie jakby ktoś wiercił mi dziurę w głowie, rozgrzanym wiertłem. Wszystko zawirowało i nagle zemdlałem, opadając w ramiona pobladłego oficera.

_________Obudziłem się dopiero w szpitalu.Byłem podłączony do kroplówki,w ustach miałem sucho i bolała mnie głowa. Nad łóżkiem stali zamartwieni rodzice. W otwartych drzwiach, stał do nas plecami milicjant z karabinem maszynowym.

-Leż spokojnie synku. -mówiła mama.-Jeszcze nie wiedzą do końca, ale podobno to zapalenie opon mózgowych. Nie bój się, lekarz jest dobrej myśli.

__________Po pewnym czasie przesłuchano mnie i rodziców. Rodzice kazali mi mówić prawdę. Nalegał na to śledczy który groził nam wszystkim długoletnim więzieniem,za współprace z terrorystami.

Wiem tylko, że Kazka złapali parę dni później w jego mieszkaniu. Prowadził naradę z ważnymi ludźmi z podziemia. Kazik miał dostać najwyższą karę – karę śmierci. Jednak ze wzgldu na wiek, sąd skazał go na dożywocie, podobnie jak resztę osób. Słyszałem,że miał odsiadywać karę w więzieniu „Bryza”. Był to zakład karny wybudowany na morzu, na wielkiej stalowej platformie. Zawsze chciał zobaczyć morze, ale raczej nie w takich okolicznościach.

Wnet, razem z dowództwami na dno poszło całe powstanie. Buntowników pozamykano w więzieniach.Niektórzy,z niewiadomych przyczyn i w dziwnych okolicznościach,popełniali samobójstwa wieszając się w celach.Bojówki rozpadły się całkowicie, nie widząc sensu w dalszej walce. Normalni ludzie z obojętnością patrzyli, na sporadyczne wybryki podziemia. Sprawa ucichła a po powstaniu zostało tylko gorzkie wspomnienie.

_________Wkrótce naprawiono antenę „Oko 69”.Od tego momentu ludzie przestali być opryskliwi, uśmiechali się do siebie i cieszyli się spokojnym życiem,w socjalistycznej rzeczywistości. Na budowach, robotnicy z ochotą wywijali łopatami i kielniami. W fabrykach ludzie z pieśnią na ustach, wyrabiali podwójną dzienną normę. Sprzedawcy byli uprzejmi dla klientów i kłaniali im się nisko. Reszta klienteli z widoczną radością, cierpliwie oczekiwała przed sklepami w kilometrowych kolejkach.Ludzie z nadzieją i spokojem,czekali na świeże dostawy mięsa oraz innych luksusowych produktów. Mieli szczere zaufanie do władzy i jej ciągłych starań o zaspokojenie społecznych zachcianek. Wstawali i chodzili spać pełni radości.Mimo ciągłej pracy i zmęczenia, wyrzeczeń i trosk,każdy wokoło tryskał energią i szczęściem.Znów wszyscy byli……. szczęśliwi.

Sam miałem dobry humor, chociaż z początku gryzło mnie sumienie. Rodzice jednak pocieszali mnie,mówiąc, że jestem dopiero dzieckiem i żebym się nie zamartwiał. Mówili, że nie miałem wtedy wyboru, a Kazek sam nawarzył sobie tego piwa i musi je teraz wypić.

Nieraz widziałem w tramwaju, uroczą sympatie Kazika.Tajemnicza dziewczyna o pięknych kasztanowych włosach, stała samotnie przy oknie i zanurzała z błogością, gołe stopy w gęstej trawie. Uśmiechała się jak wszyscy a jej twarz tonęła w promieniach słońca. Tylko jej niebieskie oczy niegdyś pełne blasku i życia, były wtenczas przeraźliwie puste.

 

-Dobrze, już podziękujemy.-odezwał się Vajermistrz.-Dziękujemy za tą poruszającą i barwnie opowiedzianą historie. Panie Antoni, jakże miał pan ciekawe dzieciństwo! -zadrwił.

Stary więzień, wpatrywał się ślepo w kalendarz. Garus ziewał ze zmęczenia.

–Jeśli drogi dziadek pozwoli -ciągnął dalej śledczy, z literą V na opasce. – tak dla jasności, dokończę tę opowieść. Otóż jak nam wiadomo, niedługo po owym powstaniu, w lipcu roku 1985 Chiny Ludowe zdradziły swojego sowieckiego sojusznika, atakując go haniebnie.W przeciągu siedmiu miesięcy,zajęły całą azjatycką część związku radzieckiego, aż po góry Ural. Powodem tego oczywiście było, tylko i wyłącznie powiększenie przestrzeni życiowej.

Wnet po tym incydencie w krajach satelickich,wybuchnął chaos.Polska konspiracja wykorzystała tę sytuację i w sprytny sposób odłączyła cały kraj od energii elektrycznej, poprzez między innymi, unieruchomienie elektrowni.Co spowodowało, sparaliżowanie systemu obronnego i reszty strategicznych obiektów.

Po czterech latach walki, doszło do zamachu stanu. Nowa władza przejęła kontrolę nad wojskiem…………..I tak oto w Polsce upadł komunizm, a po nim nastała demokracja oraz pyszny kapitalizm!

Starzec, począł głośno kasłać, ale nie miał już zawrotów głowy. Halucygen przestawał działać.

-Demokracja tak? -stęknął po chwili więzień.– …..w waszym przypadku to chora Cyberkracja!

-Ah tak……….-skrzywił się Vajermistrz.– Nie podoba się dziadkowi,że mamy wolność słowa,ludzie mogą robić co chcą i chodzić gdzie chcą. A pomarańcze można dostać przez cały rok a nie tylko od święta, jak to bywało za komuny. Nie podoba się, że nasz ukochany rząd wybierany jest nieprzerwanie od ośmiu kadencji,tylko i wyłącznie zgodnie z Wolną Wolą obywateli!

– Raczej zgodnie z Waszą wolą!…Ulepszyliście ten cholerny system Alfa i teraz wszyscy zrobią co zechcecie! W gazetach napiszą, co podyktujecie i zagłosują na wyborach tak jak rozkażecie! Wasz kochany rząd, steruje ludźmi jak żywymi manekinami…………wredne sukinsyny.

–No, śmiało Antoni, powiedz nam jaśniej i dokładniej, dlaczego chciałeś zniszczyć nasz piękny demokratyczny świat? Dlaczego chciałeś podłożyć dziesięciokilogramową bombę, pod jedną z naszych cudownych anten?…..Dlaczego chciałeś zniszczyć „Oko 69”?!

 

Dwóch mundurowych oblewało go płomiennym wzrokiem. Na obu czołach, lśniły zimno metalowe opaski. Nie oczekiwali odpowiedzi. Usłyszeli już wystarczająco dużo.

Mężczyzna starszy stopniem, odpalił papierosa i wypuścił barwny dym. Nagle, przez gęstą fioletową chmurkę prawie niezauważalnie, błysnęły jego oczy.

–Wiesz, co masz robić Garus.– mruknął z złowrogim chłodem, Vajermistrz. Garus wstał, wziął miotacz ze stołu i podszedł do więźnia. Odbezpieczył broń i przystawił mu lufę do potylicy. Starzec czół jak ciepły impuls miotacza, głaszcze mu delikatnie włosy. Próbował uspokoić rozszalałe serce. Zaczerpnął w płuca haust cuchnącego powietrza i wykrzyknął donośnie:

-Niech żyje wolna Pols……-załamał się jego głos,gdy Garus błyskawicznie uwolnił z miotacza błękitny,spiralny impuls.

Ciche echo starego człowieka nie zdołało przebić się przez grube, betonowe mury celi. Z rozwartych ust, martwego już więźnia, dobiegało rzężenie i gulgoczący syk.

-Hm, zawsze mnie to nurtowało – rzekł niczym nieporuszony, podwładny.-dlaczego nasz rząd zlecił skonstruowanie tej broni………

"Xssaż” miotacz do miażdżenia mózgu.

–Właśnie dlatego Garus, właśnie dlatego …..żeby tacy ciekawscy ludzie jak ty, dobrze się zastanowili, zanim zaczną zadawać głupie pytania.

Zmęczony Vajermistrz, nie mógł wytrzymać i usiadł na wolnym krześle. Niewielkie pomieszczenie wypełnił zgrzyt jego tytanowych kolan. Był wyczerpany i skonany a na cyfrowym zegarze dochodziła trzecia nad ranem,ale nie chciało mu się spać.Jego przebiegły umysł, systematycznie udoskonalany za pomocą aparatury psychotronicznej,nie mógł poradzić sobie z jedyną słabością-bezsennością.

Koniec

Komentarze

Ciekawe opowiadanie. Oldschoolowy klimat:) 

ciekawy pomysł..

warte uwagi. ciekawa tresc... :D polecę znajomym :D:D

Nowa Fantastyka