- Opowiadanie: Constantine11 - De jak De Czempielów Tajms

De jak De Czempielów Tajms

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

De jak De Czempielów Tajms

*

W poprzednich rozdziałach: od dłuższego czasu prześladują mnie dziwne sny. Kasztanowa Panna chyba już mnie nie kocha, bo jedzą z Michałem jogurt z jednej łyżeczki i pożycza od niego kartę do wypożyczalni DVD. Magda, moja kumpela, popełniła błąd rzeczowy, pisząc artykuł do wrześniowego numeru „De Czempielów Tajmsa” – gazety, której byłem redaktorem naczelnym…

„D jak De Czempielów Tajms”, odcinek kolejny.

Michałeczek-srełeczek, klasowa konkurencja, wrócił do zdrowia, a jednocześnie również do uprzykrzania mi życia. Wydawał się trochę wychudzony po chorobie, więc oczywiście żeńska część populacji 1a (czyli praktycznie cała klasa) przynosiła mu co raz jakieś smakołyki – ciasta, upieczone niby własnoręcznie (a tak naprawdę kupione w tutejszej cukierni), owoce, niby własnoręcznie wyhodowane i zerwane (kupione w spożywczaku) czy czekoladę, niby… nie, sądząc po wyrazie tej parszywej śródziemnomorskiej twarzy podczas konsumpcji doszedłem do wniosku, że czekolada rzeczywiście była zrobiona przez naszą koleżankę.

Tylko Kasztanowa Panna nic nie przyniosła, bo i po jaką cholerę zniżać się do takiego prostactwa. Z resztą z jej strony wystarczyłoby mi tylko namiętne i pełne seksu spojrzenie, a wyleczyłbym się nawet z AIDS. I może przy głupocie dostałbym Nobla? Albo lepiej – buziaka!?!

Jutro miał wyjść listopadowy numer „De Czempielów Tajmsa. Kilku ludzi nawet pytało czy w ogóle się ukaże! To już spory sukces, zważywszy na bardzo niedługą działalność rynkową! A mówią, że Bill Gates ma żyłkę do interesów! Może i ma, ale przy nas to co najwyżej żyłę wrotną…

Jako niezbyt doświadczone, ale ambitne pismo, zdecydowaliśmy się na poszerzenie możliwości otrzymania naszej twórczości. Oprócz od wychodzącej do ludzi redakcji, będzie je można zdobyć biorąc na przykład ze sklepu. Możemy sobie mówić, że kierowaliśmy się wygodą klienta, ale prawda jest inna – w ten sposób po prostu zaoszczędziliśmy sobie roboty, ot co!

Mówię wam to tylko dlatego, żebyście nie myśleli sobie, że jakiś producent robi coś specjalnie dla was. Tak naprawdę te wszystkie koncerny to tylko kolebka egoizmu, gdzie podobnie jak na niektórych forach internetowych, uprawia się zbiorową masturbację. A popularny, a jednocześnie niemiłosiernie pedalski facet w różowym polo z reklamy pewnego środku czyszczącego, zamiast wciskać wam ten zajebiście skuteczny produkt, wolałby nakopać wam do dupy.

Nie bójmy się ostrych słów! Ktoś musi być tym złym, nie wszyscy muszą lizać się po wackach. I choć wielokrotnie będę pewnie przez was znienawidzony za swoje poglądy, a przez wasze babcie wyklęty i odesłany do tysiąca diabłów, to będę je głosił z odwagą Smerfa Osiłka, nawet kosztem spadku liczby sprzedanych egzemplarzy tej antologii.

No, ale dosyć już tego rozprawiania o pierdołach i nędzy, przejdźmy do właściwej akcji, zwłaszcza że za kilka stron wydarzy się coś ważnego. Co konkretnie – nie powiem. Weźcie tylko pod uwagę, że mogę blefować by tylko zachęcić was do dalszego czytania, a w rzeczywistości kolejne zdania będą równie zbędne co te…

*

Haha, ściemniałem! Pamiętajcie – nigdy nie bądźcie nazbyt łatwowierni, bo to was może zgubić, nawet jeśli będziecie przebywać we własnej kieszeni.

Ale żeby nie było że jestem taki podły, powiem że znajdowała się cząstka prawdy w zapowiedziach z poprzedniego rozdziału. Otóż, ważne wydarzenia nie będą miały miejsca za kilka stron, ale… teraz! Zaskakujące i jednocześnie przerażające, wiem wiem. Z góry jednak zaznaczam, że nie ponoszę odpowiedzialności za zawały serca wywołane niniejszym zwrotem akcji, a wydawcy nic do tego, tak więc proszę nie liczyć na żadne odszkodowania! Na pokrycie kosztów pogrzebu, wieńców i mahoniowej trumny też nie! Co najwyżej mogę dorzucić się do stypy – w końcu uwielbiam imprezować!

Tego dnia wstałem o zwykłej porze. Zwykłej, czyli tej co zwykle. Głupio brzmi i pewnie są tu irytujące powtórzenia, ale w ten sposób chciałem oddać zwyczajność tego dnia.

Śniadanie również nie było oryginalne. Woda wypływająca z kranu wciąż ta sama. Nawet dom nie zmienił się ani odrobinę. Wszystko po staremu. Myślałem, że scorpionsowski wiatr zmian ominął Czempielów. Mocno się pomyliłem…

W drodze do szkoły miałem przyjemność zachwycania się prozą życia codziennego. W szkole proponowana przez panią Lichwicic proza jest do dupy, to przynajmniej w środowisku naturalnym mogłem się nią podelektować.

Na przejściu dla pieszych starsza pani przeprowadza młodszą od siebie i pewnie również od swojej córki (jeśli takową ma) dziewczynę. Nie nie moi państwo, nie pomyliłem się! Gdy się przyjrzałem, okazało się, że owa młoda kobieta jest niepełnosprawna, a pani babcia to mistrzyni podokręgu w recytowaniu różańca na czas.

W filmie indyjskiego reżysera M. Nighta Shyamalana, pt.: „Niezniszczalny” została przedstawiona bardzo ciekawa zależność, iż ludzie żyją na zasadzie kontrastu. Gdzieś na świecie egzystuje facet, któremu nawet Andrzej Gołota nie jest w stanie nabić siniaka, ale żyje tylko dlatego, że w innym miejscu globu znajduje się kobieta, której łagodna bryza łamie kości. Obserwując świat wokół mnie, myślę, że jest w tym sporo racji…

Filmy, jeśli są tylko dobrze zrobione potrafią wiele nauczyć. Sam kiedyś chciałem zająć się tym profesjonalnie, ale od czasów „Pięćdziesiątej rocznicy urodzin babci Gieni” nie stworzyłem niczego co godne byłoby choćby Złotej Maliny. Takie kręcenie to ciężki chleb powszedni do zgryzienia. Eee, czy też orzech, nieważne. Chcę tylko podkreślić, że wyprodukowanie jakiegoś zajefajnego filmu to efekt długiej pracy wielu ludzi. Bo nie jest tak, że jednego dnia skrobniemy kilka słów (amatorzy nazywają to pisaniem scenariusza), nazajutrz wyciągniemy aparat fotograficzny i zrobimy kilka ujęć i na ponazajutrz efekt jest gotowy. Reżyserowanie to nie smarkanie – hop siup szybkie przyjemne zajęcie. Do tego potrzeba pasji i doświadczenia życiowego…

No dobra, ale wróćmy lepiej do tego, co jest najważniejsze, co jest najpiękniejsze, co prawdziwe, jedyne największe, za co warto życie dać, czyli do akcji. Jeżeli ktoś czyta to quasi opowiadanie w miarę uważnie, będzie wiedział, że skończyłem na zapieprzaniu do szkoły.

Przed gmachem mojej uczelni stanąłem na jakieś kilka minut przed rozpoczęciem pierwszej lekcji. Była to biologia. Naszym nauczycielem był jedyny profesor w szkole. Jednak mimo tytułu i tytułów książek, które przeczytał był bardzo w porządku. I co mnie się najbardziej podobało – zdawał sobie sprawę z tego, że nie zrobi z humanistów biologów, tak więc wiele tematów traktował po macoszemu.

Kiedy wchodziłem do szkoły wszystko było jeszcze po staremu.

Kiedy wszedłem do szkoły wszystko nadal było po staremu.

Moment przełomowy, punkt zwrotny, kulminacja nastąpiły podczas wejścia do szatni. Przy tej okazji muszę nadmienić, że w naszej szatni strasznie śmierdzi! Mam nadzieję, że czyta mnie teraz mój szanowny dyrektor, pan Jan Niedzielka, i zechce coś zrobić z tym fantem.

Mówiłem wcześniej o wchodzeniu do szatni. Wtedy widoczny był już zalążek problemu – korytarz był tak zapchany przestraszonymi, zaskoczonymi i głodnymi ludźmi, że z dostaniem się do środka miałby nawet problem pewien klawisz z klawiatury… W pierwszej chwili pomyślałem, że jakiś uczeń skrytykował film „Katyń” (ma moje pełne wsparcie!), co oczywiście wywołało burzę – jak można krytykować tę produkcję? To co to przepraszam jest – film czy akademia ku czci? Oceniam rzemiosło, a nie historię…

Ni mniej ni więcej jakoś do szatni się dostałem. Wtedy zrozumiałem, że wszystkie zaskoczenia, które mnie do tej pory w życiu spotkały, jak na przykład otrzymanie gry „Koło Fortuny” na piąte urodziny, to w porównaniu z tym co wydarzyło się w szatni mały pikuś…

Przy szafce z numerem czterdzieści trzy (wersja angielska: fourty three, wersja dla nie umiejących czytać: 43) kucała zapłakana Magda. Obok niej leżała, niezapłakana, ale czerwona, róża. Wnętrze szafki wypełnione było… krwią. O ile sam kwiat jest prezentem przyjemnym i romantycznym, to krew nieco mniej. Już chyba wolałbym spermę…

– Co się stało? – spytałem, siląc się na jak najbardziej współczujący głos w historii świata.

– Co się stało, co się stało – ciele oknem wyleciało! Nie widzisz?

Rozumiem, że Magda jest zdenerwowana, ale bez przesady!

– Skąd wiesz, czy nie oślepłem przez noc?

– Inaczej byś tu nie trafił.

– Mogłem mieć psa przewodnika. Albo laskę.

– Laski to ty jeszcze nigdy nie miałeś…

Oto cały urok naszego marnego życia. Magda jest w tarapatach, a my przeprowadzamy cholernie inteligentny inaczej dialog. To gorsze, niż słuchanie „Życie cudem jest” na własnym weselu…

Pani Hurman doszła. Oczywiście do nas. Wzięła Magdę pod ramię (mnie już nie!) i zaprowadziła na górę. Zostałem sam. No, może nie licząc tych kilkudziesięciu uczniów, którzy ciągle oniemieli stali w szatni. Ale całego życia nie można przestać wśród szafek. Ruszyłem więc przebrać buty. Niespokojny i niezaspokojony zarazem. To był dopiero początek…

*

Historia. Nudna gadka o kulturze starożytnych Egipcjan. Słyszałem to już kilka razy, a konkretnie dwa – kiedy rozpoczynałem naukę historii w szkole podstawowej i w gimnazjum. Uroki polskiego systemu szkolnictwa.

W kwestii Kraju Faraonów nic się nie zmieniło. Ciągle twierdzono, że wyznawali wielu Bogów i otwierali człowiekowi czaszkę z nieustająca erekcją.

Kilkanaście minut po sprawdzeniu obecności lekcję przerwało pukanie do drzwi. Ukazało nam się oblicze pani Hurman. Ale wyglądała na jakąś dziwnie przestraszoną i starszą niż zwykle, co fatalnie konweniowało z jej młodzieżowym stylem. Coś jakby Fryderyka Chopina wpuścić na rasta party – konflikt serologiczny gotowy.

– Mogę na chwilę porwać Igora? – spytała pani Hurman.

– Tylko tak żebym nie musiał później płacić okupu!

Mieliśmy wspaniałego historyka, pana Marcina. Cholernie inteligentny i mądry gość, a przy tym obdarzony specyficznym poczuciem humoru, którego pełnię rozumiały tylko dwie osoby w klasie – ja i właśnie pan profesor (oczywiście żaden z niego profesor, podobnie jak z reszty nauczycieli w naszym liceum (oprócz faceta z biologii), ale etykieta wymaga takiego tytułowania).

Hurmanowa zaprowadziła mnie do swojego gabinetu. Jakoś byłem dziwnie przekonany, że to spotkanie nie będzie takie beztroskie jak poprzednie. Zresztą obecnie wyglądała tak fatalnie, że nawet nie miałem najmniejszej ochoty jej przelecieć.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Ale nie jak starzy przyjaciele, którzy piją wspólnie po kilku latach rozłąki. Nawet nie jak przeciwnicy, mający sobie za chwilę skoczyć do gardła. To było coś w rodzaju spotkania dwóch najważniejszych osobistości w kraju podejmujących decyzję w czasie szczególnego zagrożenia.

– Magda jest już w domu… – zaczęła pani Hurman.

– Wiadomo kto to zrobił?

– Niestety nie. Kamery też niczego nie zarejestrowały. Wiem jedno – Magda będzie musiała teraz bardzo uważać, ty również.

– Wiadomo coś więcej, domyślacie się czegoś?

– Igor, to co się wydarzyło dzisiejszej nocy to dość poważne wykroczenie, nie jakieś tam głupie zastraszenie. Musicie uważać.

– Ja też?

– Bądź ostrożny i nie zadawaj zbędnych pytań, proszę Cię.

– Pani coś wie.

Hurman otworzyła szufladę. Nie mam zielonego pojęcia, co chciała tym osiągnąć, ale to zrobiła. Albo gra na zwłokę albo cierpi na zespół niespokojnych rąk.

– Wracaj już na lekcje. I uważaj na siebie.

Wstałem. Najchętniej to nakopałbym jej teraz do dupy. Zostawi taka człowieka z mętlikiem w głowie, nie lubię czegoś takiego. Zamiast wyjaśnić i uspokoić ucznia, to ona jeszcze bardziej go stresuje. Ale, jako że oprócz dziecka nie miałem począć nic innego, udałem się do wyjścia. Przed otworzeniem drzwi usłyszałem głos pani Hurman raz jeszcze.

– Igor, śnisz?

Nie odpowiedziałem. Zapewne była to jedna z najbardziej niekulturalnych rzeczy jakie zrobiłem, ale obróciłem się na pięcie i bez słowa opuściłem gabinet pedagoga szkolnego. Do niedawna kojarzył mi się z Zatoką Świń. Teraz mam wrażenie, że jest to miejsce pracy Davida Lyncha.

To pewne, że Hurmanowa coś wie i nie tylko to, że nic nie wiem. Utwierdziło mnie w tym przekonaniu jej pytanie rzucone na wychodne. A może ona jest w to zamieszana? Kurwa, co za pojebana sytuacja! Wszystkie drogi prowadzą do pogłębienia intrygi. Jeszcze raz ktoś mi zaproponuje wspólne oglądanie „Zagubionej autostrady” to zwieję na Madagaskar!

Wróciłem na historię. Ra był bogiem słońca. Odkrycie roku.

 

*

O tym, że jest tylko jedno wyjście z tej beznadziejnej sytuacji zrozumiałem nazajutrz i to nie tylko dlatego, że zeszłej nocy oglądałem „Goldeneye”. Jeśli Mahomet nie chce przyjść do góry, góra przyjdzie do Mahometa. Włamię się do gabinetu missis Hurman celem znalezienia informacji. Jeśli mnie wywalą ze szkoły przynajmniej będzie jeden problem z głowy – przeniosą mnie do ośrodka dla trudnej młodzieży, a tam będę miał inne sprawy na głowie, takie jak zwiewanie nadpobudliwym piromanom, którzy chcieliby targnąć się na życie moich włosów. Albo którym brakło cebulki do kolacji…

Nie warto było dłużej czekać, wszak czas to pieniądz. Co prawda prześwitywała mi wtedy również inna dewiza (co masz zrobić dzisiaj, zrób jutro), ale ostatecznie górę wzięła moja pazerność i zdecydowałem się na wariant pierwszy. Tego wtorku miałem dokonać zuchwałego nalotu na teren prywatny mojej przełożonej. Widocznie we wtorek występuje nagromadzenie jakichś hormonów, bo same złe rzeczy się wtedy dzieją – World Trade Center zburzono również we wtorek. Nie w poniedziałek, nie w środę, a we wtorek. To nie mógł być zwykły zbieg okoliczności…

Nareszcie zrozumiałem po co na planie lekcji, oprócz tytułowych bohaterów, wypisuje się również sale i nauczycieli. Co prawda pani Hurman nie uczyła żadnego przedmiotu, wszak była tylko pedagogiem, ale krótka notka o godzinach jej pracy, pod planem widniała. Tego dnia kończyła o 13:10. Tak jak ja. To nie mógł być zwykły zbieg okoliczności…

Kasztanowa Panna była dziś nieobecna. Może to i lepiej – nie chciałem żeby widziała mnie w sytuacji zdecydowanie sprzecznej z prawem. Pewnie czuła co się święci, kobiety już tak mają. To pewnie ten cały cykl menstruacyjny tak im przestawia we łbie, że potrafią przewidzieć nawet najbardziej niespodziewane sytuacje. A później słychać tylko denerwujące: A nie mówiłam?

Ni mniej ni więcej, Kasztanowa Panna nie przyszła dzisiaj do szkoły. To nie mógł być zwykły zbieg okoliczności.

Moja matka zapomniała o drugim śniadaniu dla mnie. Ale to akurat nic nie znaczy, bo po niej można się spodziewać dosłownie wszystkiego. To akurat mógł być zwykły zbieg okoliczności…

Lekcje jakoś straszni mi przeleciały. Zawsze się ciągną, jak glut, a tu skończyły się zanim zdążyłem powiedzieć „placek z jagodami”. Godzina zero paradoksalnie nie wybiła o północy, a znacznie wcześniej, bo około godziny 13:10…

Oczywiście nie przystąpiłem do ataku w czasie przerwy, to byłoby samobójstwo. A bądź co bądź chciałem jeszcze trochę pożyć, choćby dlatego, żeby rozwiązać sprawę związaną z rozbojem czerwoną krwią w biały dzień.

Na przerwie nieudolnie starałem się podtrzymać rozmowę z kilkoma znajomymi, ale kończyło się na ogólnej gafie. Bridget Jones byłaby ze mnie dumna. Jednak trzeba było jakoś zabić czas (zauważyliście, że jest to praktycznie jedyne morderstwo, za które nie idzie się do więzienia?). A, że mamusia zapomniała spreparować mi kanapek, to musiałem zająć się konserwacją. Znaczy się konwersacją oczywiście!

Dzwonek!!! O, dzwoni ojciec, ciekawe co tam znowu chce. Mam kupić program telewizyjny jak będę wracał, on już dzisiaj nie zdąży. Tata jest uzależniony od telewizji. Najchętniej połknąłby ją w całości czemu kategorycznie sprzeciwia się moja mama, tłumacząc to tym, że nie mamy pieniędzy na nowy telewizor. A oglądanie wszystkiego za pośrednictwem Internetu na ekranie komputera (tudzież laptopa) kłóci się z ogólnymi założeniami TV.

Znowu dzwonek!!! Ale tym razem już ten prawdziwy. Nie mówię, że ten telefoniczny jest jakiś lipny czy coś (w końcu kosztował mnie 4,88zł), ale nie ukrywajmy tego – w tym akurat momencie główną rolę odegra ten szkolny. Nawet jeśli owy telefoniczny byłby za darmo do ściągnięcie z Wapstera.

Odczekałem jeszcze pięć minut zanim wszyscy ostatecznie pochowali się do klas. Gdyby moja matka wiedziała co kombinuję, pewnie nie wysłałaby mnie do szkoły bez drugiego śniadania, a drugie śniadanie beze mnie. Ale rodzice nie muszą przecież wszystkiego wiedzieć – wszystko oczywiście w trosce o ich dobro.

Zdawałem sobie sprawę, że od tego momentu już nic nie będzie takie same. Jeśli mnie nakryją, trafię na Czarną Listę kilku ludzi, gdzieniegdzie będę wyzywany od esbeków, a gdzie indziej od bohaterów. Jeśli znajdę jakieś tajne informacje mogę przeżyć prawdziwy wewnętrzny szok i już nie tylko w nielicznych, ale we wszystkich kręgach będę wyzywany. Od szajbusów. Istnieje jeszcze możliwość, że nic nie znajdę i wrócę spokojnie do domu. Wtedy będę wiedział, że nie posiadam żadnych skrupułów i ostrzegę matkę, żeby mnie nie denerwowała, inaczej gotów jestem ją zamordować. Ludzie bez skrupułów tak robią.

Ruch na korytarzu ustał. Czas wziąć się do roboty. Mamy co prawda kamery w naszym wspaniałym liceum, ale żadna z nich nie jest skierowana na wejście do gabinetu pedagoga. Jeśli coś miałoby mi przeszkodzić w osiągnięciu celu to tylko jakiś przeklęty niefart.

Dopiero, gdy dotarłem pod drzwi punktu zbrodni uświadomiłem sobie jakim jestem debilem. Zastanawiałem się, co zrobić, żeby przechytrzyć całą szkołę, łącznie z panią katechetką, ale nie pomyślałem nad tym jak otworzę drzwi! Nie mam klucza, łomu, laserów w oczach ani nawet rąk Gadżeta. Ale to pewnie też przez „Goldeneye” – tam Bond miał na zawołanie wszystko, łącznie z prezerwatywą. Ja nie miałem nawet pieprzonej spinki.

Aż żal było wycofywać się z tej akcji. Najpierw zrobiłem mojemu umysłowi nadzieje, że wykonam coś nieetycznego, a tu ogromne rozczarowanie. Skoro obiecałem to obiecałem. Jakoś do środka dostać się trzeba. Jeśli mojemu kumplowi, najbrzydszemu gościowi jakiego znam, udało się dostać do środka pewnej koleżanki, to i ja nie powinienem mieć problemów z wejściem do gabinetu.

Koniecznie chciałem uwinąć się w czasie tej lekcji. Zdecydowałem się więc na najbardziej oczywiste, ale jednocześnie ogromnie niebezpieczne rozwiązanie – udam się po klucz do pokoju nauczycielskiego. Jeśli będę miał szczęście, spotkam tam przyjaźnie nastawionego belfra, podaruje mi co trzeba, a ja zdobędę odpowiednie informacje. Jeśli natomiast będę miał pecha, to… będę miał pecha. A moja mama żal do mnie.

No jaaa, przecież gabinet pedagoga to nie sala lekcyjna, więc klucz do niego nie leży ot tak sobie w pokoju nauczycielskim. Sytuacja poczęła się robić beznadziejna. Chyba jednak nie wkradnę się dzisiaj. Muszę obmyślić bardziej nowatorski plan…

Kanciapa sprzątaczek. One są wszędobylskie, na pewno będą miały, to czego mi potrzeba. I tak z jednego włamania, które miało pójść jak z płatka zrobiła się prawdziwa gangsterska epopeja.

Sprzątaczki mamy fajne. Oczywiście nie pod względem fizyczności, w końcu nie jestem ani nekrofilem, ani zoofilem. Są to bardzo sympatyczne kobiety, z którymi wszystko da się załatwić – od pożyczenia klucza do gabinetu pani pedagog, po przehandlowanie siostry za okazyjną cenę.

– No wie pani… Pani Hurman zapomniała go w domu, a koniecznie potrzebuje dostać się na chwilę do swojego gabinetu.

Dobry bajer to połowa sukcesu. Jednak patrząc na moje podboje miłosne, nie byłem pewien, czy jestem nim obdarzony. Niniejsza sytuacja wybiła mnie z tego przekonania.

– Nie ma sprawy.

Nie chciałem zbytnio nadużywać zaufania naszych wspaniałych pań sprzątaczek. Dałem więc sobie dziesięć minut na załatwienie tego, co miałem załatwić. To mnóstwo czasu. Można w nim zjeść co najmniej siedem hamburgerów. Albo wymordować kilkaset Żydów. Historia zna różne przypadki…

Do gabinetu dostałem się bezproblemowo. Zamknąłem się od wewnątrz. Modliłem się tylko żeby przypadkiem nie znaleźć jakichś podpasek, czy co, bo zawsze to jest wstydliwa sytuacja, zarówno dla znalazcy jak i posiadacza. Lepiej skupić się na sprawie Magdy.

A co jeśli w nią zamieszana jest jakaś mafia podpasek? Nigdy nic nie wiadomo, dziwny jest ten świat jak śpiewał śp. Czesław Niemen. Skoro można zjeść człowieka, to co stoi na przeszkodzie, by przebrać się za tampon i chodzić po szkołach, otwierać cudze szafki i bazgrać w nich krwią. Jak napisałem wcześniej – historia zna różne przypadki…

Zostało dziewięć minut. Gdybym nie snuł głupawych domniemań rodem z Agaty Christie miałbym jeszcze całe dziesięć. Ale żeby nie marnować i tak już zmarnowanego czasu wziąłem się za szukanie. Jeśli coś ciekawego miałbym znaleźć to zapewne w biurku.

W szufladach same pierdoły. Pudełko tic taców, które jak powszechnie wiadomo dają tyle świeżości i tylko dwie kalorie, jakieś czasopisma kobiece, teczki z poufnymi sprawami szkoły, dotacje unijne… Nic co w jakiś sposób przybliżyłoby mnie do rozwiązania.

W szafkach też lipa. Na szafce chińskie drzewko szczęścia. Puszcza Białowieska jak się patrzy.

To może coś na parapecie? Gdy chciałem uchylić żaluzje poczułem jak serce dobiera mi się do gardła z precyzją seryjnego mordercy. Takie dziwne zachowanie mojego narządu wewnętrznego, który z założenia powinien siedzieć na swoim miejscu i pompować mi krew, żebym się nie wypompował, wywołane były klamką u drzwi. Która również zachowywała się nietypowo – zamiast leżeć bezczynnie udając martwą, ta ruszała się jak głupia. Zapewne pod wpływem czyjejś ręki. Coś za dużo to anatomii jak na jedno dziesięć minut.

Pukanie, szczękanie klamki, pukanie, szczękanie klamki, pukanie, szczekanie psa i szczękanie klamki, cisza. Nie wiem czy dlatego, że owy ktoś uznał, że w środku nikogo nie ma (naiwniak!) czy to po prostu była cisza przed burzą, ale w tej chwili chciałem się stamtąd jak najszybciej zmyć. Już chciałem wyjść, kiedy nie dostrzegłem najbardziej oczywistego. Grzebałem w szufladach, szafkach, w nosie, a nie spojrzałem na biurko i to, co na nim się znajdywało. Gazeta Codzienna. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie rocznik: 1995.

Tytuł głosił: tajemnicze morderstwo w małej wiosce na południu Polski. Szybciutko spisałem w myślach numer i tytuł gazety. Poszukam więcej w archiwum. Może się oczywiście okazać, że to tylko kolejne morderstwo spowodowane brakiem jakiejkolwiek klepki u faceta, ale przez skórę czułem, że ma to coś wspólnego ze sprawą Magdy. Normalnie jak gad jakiś.

Najpierw na odchodne puściłem cichacza (nie mogłem się powstrzymać), a następnie cichaczem wymknąłem się z gabinetu. Odniosłem klucz do sprzątaczki. Niczego się nie domyśliła. Kobiety są, aha aha, naiwne, aha aha, kobiety są, hej hooo!

*

Oglądałem „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”. Widziałem również „Szukając miłości w ciemnym lesie” (taka kanadyjska produkcja). Myślałem, że dzięki zebranemu doświadczeniu nie będę miał problemu z odkopaniem archiwalnego numeru gazety, którą znalazłem w gabinecie pani Hurman. Myliłem się równie mocno co podczas castingu do kultowego programu „Dzieciaki z klasą” (dlatego ku rozczarowaniu mojej matki nigdy nie byłem jego uczestnikiem).

W Internecie znalazłem tylko wzmiankę, całego wydania ani widu ani słychu. Na pewno mają jeszcze gdzieś w redakcji wszystkie numery sprzed czternastu lat, ale taki leszcz jak ja na bank nie dostanie do nich dostępu. Sytuacja krytyczna. Tak jak Chuck Norris potrafi obliczyć prędkość samochodu znając tylko jego kolor, tak ja będę musiał odtworzyć sobie, co stało się w roku 1995 po przeczytaniu zaledwie nagłówka prasowego (który, znając media, i tak został spreparowany, by uzyskać jak największą sprzedaż).

Moja mama niestety nie zbiera gazet, zawsze powtarza, że te starsze trzeba oddawać na makulaturę. Kiedyś pałała się kolekcjonowaniem naparstków, ale od czasu kiedy przyśniła się jej maszyna do szycia mówiąca: „nie idź tą drogą”, już tego nie robi.

Zapewne niegłupim pomysłem byłoby poszperanie jeszcze w gabinecie Hurmanowej. Pójdę spokojnie do szkoły, pomyślę, kto wie czy pomieszczenie, zupełnie przypadkiem oczywiście, nie będzie otwarte, czekając tylko na moje przyjście?

Nie myliłem się. Gabinet rzeczywiście czekał na mnie otworem. Mało tego – w środku czekała pani Hurman. Z otworem. Koniecznie chciała ze mną porozmawiać. Ale chyba niczego się nie domyśla? Najwyżej się zwali na kogoś, przemiłą panią sprzątaczkę na przykład. W biznesie i podczas ratowania własnej dupy nie ma miejsca na sentymenty – bolesna, ale prawdziwa maksyma życiowa…

– Wiem, że byłeś tutaj wczoraj, zapewne czegoś szukałeś. Chciałam Ci tylko powiedzieć, że jeśli jeszcze raz się to powtórzy będę musiała podjąć bardziej drastyczne kroki.

Jak to zabrzmiało. Jak w „Pile XV” albo „Piątku Trzynastego 61”. Pani Hurman mniej więcej na tej stronie, z postaci jak najbardziej pozytywnej i przyjaznej głównemu bohaterowi robi się negatywną. A ja za Chiny Ludowe nie wiem czemu! Zajebista kobitka robi się upierdliwą babą. Rozumiem łuk przemiany w wielu dziełach, zarówno literackich jak i filmowych, ale cholera bez przesady!

– A teraz przepraszam cię, ale mam dużo pracy. Do widzenia Igor.

Stojąc tam udawałem typowego przyczłapa, który nie ma pojęcia o czym mowa. Tak naprawdę jednak rozglądałem się po pokoju, w poszukiwaniu Gazety Codziennej z roku 1995. Kurde, szukałem czegokolwiek, co pozwoliłoby mi zrozumieć całą tą sytuację.

Trudno, na razie czas iść do domu. Środek tygodnia, umysł mam całkowicie przesilony, jak wiosna 21 marca. Sprawa wróci na wokandę w weekend – najwyżej nie będę odpoczywał. Ku chwale Ojczyzny i sędzi Anny Marii Wesołowskiej!

*

Czasy, kiedy w środowe wieczory puszczano kolejne odcinki „You Can Dance” minęły chyba bezpowrotnie. Zresztą niewiele mnie to obchodzi, bo i tak nie oglądałem tego badziewia.

TVN nadawał akurat jakąś polską komedię. Zapowiadała się nawet obiecująco, ale nie było mi dane jej obejrzeć. Mniej więcej w 14/77 filmu, seans przerwała straszna wiadomość. Jakieś dwie godziny temu, moją koleżankę Magdę Adamską, redaktor poczytnego pisma „De Czempielów Tajms” wyniesiono z domu nogami w kierunku drzwi…

W tym miejscu chciałbym sobie bardzo gorąco pogratulować. Wiem, że to może nie czas i miejsce, ale pycha ludzka nie zna granic. Pobiłem kolejny rekord – napisałem najkrótszy rozdział tego opowiadania!

*

Na korytarzu cichosza. Nie ma obgadujących się nawzajem dziewczyn i chłopaczków grających w Pokemony. Ku mojemu zmartwieniu, nie ma też pani Hurman.

Po wczorajszym wydarzeniu, postanowiłem sobie, że policzę się z naszą panią pedagog, choćby miało to oznaczać wywalenie mnie ze szkoły. Gdybym się uparł to mógłbym oskarżyć ją o współwinę – jak mniemam posiadała ważne informacje. Mogła mi je powiedzieć, a ja na ich bazie zapobiegłbym śmierci Magdy. Nie żeby mi się jakoś specjalnie podobała, ale każdego szkoda.

Według planu zajęć pedagog szkolny egzystuje dzisiaj od 8 – 13. Tymczasem o godzinie wpół do dziesiątej, gabinet na poddaszu był pusty jak cycki Pameli Anderson. Na drzwiach, oprócz przypomnienia o poniedziałkowych zajęciach dodatkowych dla młodzieży z ADHD, żadnej informacji. Choć wiem, że to nikczemne i mogę iść za to do piekła (jednak po trzech dniach, jak pokazuje historia, mogę wstąpić na niebiosa), ale po cichu liczyłem, że Śmierć nie ograniczyła się tylko do Magdy… Skoro była już w tych okolicach…

Na języku polskim w końcu otrzymałem naprawdę pożyteczną informację. I to od kogo – od samej pani profesor Lichwicic!

– Pani Hurman źle się czuje, więc wzięła kilka dni urlopu.

Źle to się czuje otoczenie podczas dłuższego posiedzenia na kiblu. Ni mniej ni więcej, co by wpisać się w konwencję – coś mi zaśmierdziało. Przypadkiem dostała grypy po brutalnym morderstwie Magdy. Trzeba to będzie sprawdzić.

Po lekcjach, ku ogromnemu rozczarowaniu mojej rodzicielki (zrobiła kotlety dobre jak nigdy), nie wróciłem do domu. Miałem kilka spraw na mieście do załatwienia.

Tak się składa, że świetnie wiedziałem, gdzie mieszka pani Hurman. A to za sprawą Marii Niedzielskiej – najmłodszej dziewięćdziesięciolatki (trzy razy pisałem to słowo zanim udało się poprawnie) jakiej widział świat. I Wszechświat. I Matrix też.

Pani Marysia gra na klarnecie i sama siebie nazywa polskim Woody Allenem. Jest trenerką amatorskiej drużyny koszykarskiej w Janikowie (miasteczko leżące siedem kilometrów od Czempielowa będące miejscem zamieszkania Niedzielskiej, a co za tym idzie – i Hurmanowej). Kiedyś sama grała, ale od czasu pogryzienia swej rywalki, czyli od jakichś trzech lat, może stać jedynie po tej drugiej stronie. Otrzymała propozycję pisania dla „Gali”, ale stwierdziła, że ma swój honor i prędzej rzuci na tacę sto dolarów, niż będzie się poświęcała dla takiego, jej zdaniem, szmatławca. Nie poprzestaje na emeryturze – dorabia kosząc trawniki, a w wakacje roznosząc poranną gazetę. Stary człowiek i może…

Pani Hurman mieszka zaraz obok, rzut moherowym beretem od rezydencji panny (takie chodzą słuchy) Niedzielskiej. W mieścinie zwanej Janików. Taka sobie prowincja leżąca w okolicach Czempielowa, którą ze względu na lokalny patriotyzm, pozwolę sobie nazwać pipidówką.

Żeby wprawić się już w bojowy nastrój, walnąłem na gapę. Lekki dreszczyk emocji pobudza jeszcze bardziej i łagodniej niż Ricoree. Kanar miał wtedy wolne. Albo oglądał kanarki w sklepie zoologicznym…

Dzielnica będąca miejscem docelowym mojej dzisiejszej podróży leżała raczej na obrzeżach. Tym lepiej – im mniej ludzi, tym mniej potencjalnych świadków. Oczywiście nie chciałem uśmiercić pani Hurman (co jako autor opowiadania mogę zrobić w każdym momencie, nawet teraz), przy założeniu, że jeszcze żyła, ale na pewno nie zapowiadało się na przyjacielską rozmowę. Zaopatrzyłem się w dyktafon, który odziedziczyłem po dziadku, byłym esbeku.

Pani Hurman mieszkała sama. Jej córka z tego co pamiętam jest już studentką i to jasne, że nie pcha się zbytnio do matczynego mieszkanka. Z nią w końcu nie zapali marihuany, ani nie będzie uprawiała seksu analnego (nie jestem studentem, więc mogłem oczywiście dokonać przekłamania). Domek przywoływał na myśl „Anię z Zielonego Wzgórza” i wspaniałe młodzieńcze lata, kiedy to ciasto leżało na werandzie i tylko czekało na potencjalnego konsumenta. Teraz musi czekać na potencjalnego twórcę – od kiedy ukończyłem pięć lat, mama już tak chętnie nie raczy mnie własnymi wypiekami. Nie wiem, czy to wina mojej dojrzałości, czy jej klimakterium.

Ruszyłem wartko przed siebie. Krok mechaniczny, pewny, mogący wywoływać niemały strach u ulokowanych pod domem pani Hurman, kretów. Ostatnio sporo dowiedziałem się o Mickiewiczu i typowych dla niego porównań. Dlatego, gestem ukłonu dla lubujących się w nieco poważniejszych utworach, dokonam podobnego zabiegu. Parłem przed siebie dziarsko jak żołnierz na wojnie. Dostatecznie wizualne?

Dużo piszę na komputerze, dlatego nie mam problemu z naciskaniem, nawet w celu wydobycia informacji z nieprzyjaznej jednostki. Dlatego dzwonek dał głos bez większego problemu. Po odczekaniu kilkunastu sekund zrobił to po raz kolejny. Gdy i to nie dało satysfakcjonujących mnie efektów, zmusiłem owy przyrząd do uruchomienia się raz jeszcze, wszak do trzech razy sztuka. Znów się nie powiodło. Tym razem miałem dzwonek w dupie i postanowiłem zapukać. Jednak też bez odpowiedzi. Złośliwość rzeczy martwych.

– Nikogo tam nie znajdziesz, złotko!

To monolog wewnętrzny? To samolot? Nie, to pani Marysia!

– Jak to? – udałem tylko niewiele bardziej zdziwionego niż byłem – W szkole powiedziano mi, że pani Hurman jest chora, więc wzięła kilka dni wolnego!

– A nie pomyślałeś złotko, że może być u lekarza?

Punkt dla pani Marysi.

– Eee…

– Wejdź proszę, porozmawiamy!

Kiedy byłem małym chłopcem (hej!), mama powtarzała mi, abym nie wsiadał do samochodów, należących do nieznajomych. Jak się domyślałem do domów też nie powinienem był wchodzić. Jednak jako że przestałem być małym chłopcem, mama już tak mi nie mówi. Dlatego też udałem się do rezydencji pani Marysi bez większego zażenowania.

Od zewnątrz domek nie budził podejrzeń. Od wewnątrz też nie. Dobre miejsce do umierania.

– Mnie również coś się tu nie podoba. Herbaty?

Zdobyłem się jedynie na skinięcie głową. Pani Marysia położyła przede mną stos wszelakich herbat – indyjskie, brazylijskie, cejlońskie… Prawdopodobnie wszystkie z Chin, ale przynajmniej opakowania robiły wrażenie. Wybrałem jakąś tam pierwszą lepszą.

– Wiesz chociaż jak zginęła Magda?

– Wiem, że nie był to ani zawał, ani zapalenie płuc.

Pani Marysia wstawiła wodę. Detektyw to ze mnie słaby. Gdybym sam nie pisał tego opowiadania, pewnie w życiu nie zostałbym bohaterem literackim. Fascynowało mnie stracie z panią Hurman, a nawet nie spróbowałem się dowiedzieć w jaki sposób zamordowano Magdę! A mogło to dostarczyć cennych informacji.

Ujrzałem przed sobą filiżankę z herbatą oraz dzisiejszą gazetę. Tytuł głosił: tajemnicze morderstwo w małej wiosce na południu Polski. Zaraz zaraz, gdzieś to już widziałem… W „Kryminalnych”? W „Kryminalnych zagadkach Las Vegas”? A może w „Rozmowach w toku”?

Luka Brasi z „Ojca Chrzestnego” i luka w pamięci z „De Czempielów Tajmsa” nie mają ze sobą nic wspólnego! Mówię od razu, aby mnie nie posądzono o plagiat! Ale ja naprawdę nie umiałem sobie przypomnieć, gdzie to wcześniej czytałem! Odpowiedź miała nastąpić niebawem…

Wiadomo, że opowiadanie niekoniecznie będzie na tyle dobre, żeby obroniła się sama, a że trzeba się troszczyć o swoje interesy oraz o środki na życie tak więc…

REKLAMY

Kiełbaski „Ciągutki”. Jedyne kiełbaski na rynku wypełnione płynną konsystencją o smaku prawdziwej kiełbasy. Dzięki nim poczujesz rozkosz smaku, a jednocześnie utrzymasz smukłą sylwetkę (przy założeniu, że nie będziesz jadł więcej, niż 17 takich parówek dziennie). Musisz spróbować!

„Tykające cukierki” – tyle świeżości i tylko jedna kaloria!

Żarówki firmy „Obszczam”. Nie tylko wiszą na ścianie i śmierdzą, ale również kapie z nich gorący płyn! Idealne na chłodne, zimowe noce.

Pieczątki „Stamps”. Z nimi podbijesz cały świat!

Hotel „Cmentarzysko”. Spoczywaj w pokoju.

„Harry Potter i kamień filozoficzny” już na DVD!

Miejsce na Twoją reklamę. Telefon: 123456789

PO REKLAMACH

Wczytałem się w artykuł. Nie będę go tutaj przytaczał, bo prawdopodobnie złamałbym prawa autorskie, oraz robił sobie konkurencję drukując inny tytuł. Zacytuję tylko zdanie, które sprawiło, że przypomniałem sobie o wszystkim w połowie mgnienia oka. „…Morderstwo do złudzenia przypomina to, które miało miejsce w roku 1995 w Markowie…”

Streszczę, więc to, co wyczytałem. Magda prawdopodobnie została zamordowana. Szansa, że była to śmierć naturalna jest mniejsze, niż odkrycie, iż Carlsberg to wcale nie jest najlepsze piwo na świecie. Nie znaleziono wokół niej żadnej krwi, żadnych odcisków palców, niczego! Całe jej wnętrze, na czele z sercem, płucami i zwieraczem odbytu przestało pracować! Obok ciała leżała… czerwona róża! Tak jakby ktoś nacisnął przycisk i w jednej chwili Magda zamiast do domu ojca, wróciła do domu Ojca. Morderca doskonały czy nowy przypadek dla doktora Housa?

– Pani Hurman na pewno nie pojechała do lekarza!

Odłożyłem gazetę na bok.

– Masz rację – powiedziała pani Marysia, co zabrzmiało jak w pierwszym lepszym, szanującym się programie publicystycznym – Edytka wyjechała dzisiaj z samego rana. Wygląda, że na stałe…

Jak się później dowiedziałem od pani Marysi, wydarzyło się wiele dziwacznych rzeczy między rozbojem w szafce Magdy, a morderstwem Magdy od tejże samej szafki…

W kolejnych rozdziałach: wraz z panią Marysią rozpoczęliśmy śledztwo, które miało wyjaśnić śmierć Magdy. Pani Hurman wyjechała z Polski, by mnie chronić. Kasztanowa Panna związała się z Michałem… :( :( :(

Koniec

Komentarze

Dziwaczne, ale też zastanawiające pomieszanie sztubactwa, humoru, dezynwoltury i absolutnej rozkoszy ględzenia, neizależnie czy z sensem czy bez. Po wywaleniu 1/3 byłoby to może zwarte i ciekawe opowiadanie, pod warunkiem, że autor wiedziałby, do czego zmierza. Póki co, jest radosna twórczość, momentami zabawna i porywająca, momentami plaska jak kawałek dykty. Ale podziwiać należy ten szwung, to parcie, tę językową energię. Nieporadne to jeszcze i chybotliwe, ale - przyw wszystkich wadach - jakże obiecujące.
Pozdrawiam.

Dzięki za komentarz! Dodam, iż jest to fragment całej powieści. Jedno z wydawnictw na jego podstawie było zainteresowane jej wydaniem, jednak po przeczytaniu całości stwierdzono, iż nie pasuje ono do ich profilu wydawniczego.

Pzdr!

:-)

Zgadzam się z przedmówcą.

Dobre;) Masz fajny styl.

Ha ha ha!!! Czemu nie dałeś tego na okładkę? Chłopie, są cycki, goła pipka, wygraną miałbyś w kieszeni. NIe no, zajebisty rysunek. Podoba mi się cholernie.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Pani wygląda na zachwyconą. Wybawiciel ma przepipane.

Zetbiks, okładki NF kiedys będą Twoje i tylko Twoje :)

Dzięki Panowie za dobre słowa.

Nowa Fantastyka