- Opowiadanie: szopen - Błąd nowicjusza

Błąd nowicjusza

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Błąd nowicjusza

– Już widzę to miasteczko… – powiedział Diran.

– Straszna dziura! – stwierdził Tork.

 

Colird nie było wielkim pięknym miastem, nie było nawet zbyt czyste. Mieszkańcy zajmowali się swoimi sprawami, kobiety robiły pranie, kilku mężczyzn rżnęło drzewo a kowal i jego pomocnik odpoczywali przed swym zakładem. W bramie miasta stanął uśmiechnięty czternastoletni chłopak z mieczem na plecach oraz niskiego wzrostu dziwoląg przypominający szczura na dwóch łapach.

– Przybyłem wam pomóc z waszymi problemami! – krzyknął głośno chłopak.

– Jesteś za młody na najemnika. – rzekł kowal.

– Nazywam się Diran i bardzo nie lubię słowa najemnik, wolę słowo BOHATER.

– Chcesz nam pomóc, a sam przyprowadzasz tu jakiegoś paskudnego stwora! – wrzasnęła jakaś starsza kobieta.

– Macie na myśli Torka? – zapytał Diran – To mój druh, jego ostre pazury i wydłużający się ogon są mi naprawdę pomocne na polu walki.

Tork nie powiedział nic, wiedział że jego szczurzy wygląd budzi w innych nieufność a nawet obrzydzenie.

Wokoło dwóch przybyszów zebrał się spory tłum mieszkańców.

– Więc Diranie, przybyłeś do Colird aby nam pomóc?

-Tak, niedaleko stąd spotkałem wędrowca, którego zapytałem czy mogę pomóc jemu, uporać się z jakimś kłopotem, wędrowiec odpowiedział mi – nie, ja kłopotów nie mam ale dziesięć mil stąd jest miasteczko i tam potrzebują pomocy – więc jestem…

– Jesteś chłopakiem, który wraz ze swym szczurem zaczepia ludzi i pyta czy może im w czymś pomóc? – zakpił ktoś z tłumu.

– Przybyłem tu z zamku Blandir, na pewno słyszeliście o tym miejscu, tam zostałem wyuczony na silnego woja, który niczego się nie lęka.

– Z tego co wiem z Blandir uczniowie wychodzą w świat w wieku siedemnastu lat, a ty natomiast wyglądasz mi na dwanaście! – podsumował kowal.

– Mam czternaście lat! Może moja edukacja w Blandir nie została ukończona, ale na pewno słyszeliście o człowieku imieniem Orkan.

– Oczywiście, że słyszeliśmy! – odezwał się tłum – To jeden z największych bohaterów w całym Tyriolandzie!

Diran uśmiechnął się.

– A co powiecie na to, że wyszedłem właśnie z pod skrzydeł Orkana?

– Potrzeba nam wojownika a nie osmarkanego amatora! – zawołał pomocnik kowala. Tłum się zaśmiał i znów przemówił kowal:

– Lepsza taka pomoc niż żadna, ale nasze biedne miasto nie będzie ci w stanie dużo zapłacić…

– Nie pomagam ludziom dla pieniędzy! Biorę co łaska, robię to dla sławy i chwały.

– Świetnie! Więc nic ci nie zapłacimy! – tłum znów się roześmiał.

– Nie martw się na pewno coś dla ciebie znajdziemy. Chodź ze mną, opowiem ci w czym rzecz. – powiedział kowal i wraz z Diranem i Torkiem poszli do oberży „Zielona ropucha”.

 

Diran siedząc przy stoliku wraz z Torkiem i kowalem zastanawiał się co zamówić, gdyż ciągle nie lubił piwa, a większość gości brała je hurtowo. Do stolika podszedł gruby mężczyzna w fartuchu – właściciel „Zielonej ropuchy”.

– Nie obsługujemy tu takich. – powiedział pokazując Torka palcem.

– No nie, wszędzie gdzie pójdę jestem dyskryminowany, ale chciałem zwrócić uwagę, że nie jestem tu jedynym „nie człowiekiem”. Ten facet przy barze ma dziób i rogi!

Oberżysta uśmiechnął się szeroko.

– To Ferd, wszyscy go tu kochamy bo świetnie opowiada dowcipy, ale ja tam nie wszystkie rozumiem, a jeśli chodzi o ciebie to nawet nie wiem co mogę zaproponować do picia, czy jedzenia, takiemu szczurowi jak ty.

Tork wyraźnie zdenerwowany przewrócił oczyma:

– Poproszę zupę dnia!

Kowal zamówił małe piwo a Diran pieczeń i kompot z gruszek.

– Więc domyśliłem się, że macie tu jakiegoś potwora który was nęka… – stwierdził chłopak.

– Tak, mamy tu coś takiego, ale nikt tego nie widział, prócz tych co umarli. – zaczął kowal popijając piwo – Od ponad pół roku w każdą pełnie księżyca giną ludzie. Znajdujemy ich ze śladami pogryzień i bez niektórych członków ciała. Rozsyłaliśmy plotki w okolicy, że potrzebny nam ktoś, kto bestię ubije, ale oprócz pewnego wędrownego alchemika, pojawiłeś się tylko ty.

– Alchemika? – zapytał chłopak.

– Tak, jakieś piętnaście dni temu pojawił się w mieście alchemik, który twierdził że zna się na eliksirach i mógłby zająć się potworem ale… Po samobójstwie pewnej dziewczynki, z którą się zaprzyjaźnił, odszedł z miasta mówiąc, że smutek nie pozwala mu tu zostać.

– Dziwna historia, ale wracając do waszej bestii… Biorąc pod uwagę to, że…

– Pełnia księżyca!? To zapewne macie tu wilkołaka! – wyrwał się Tork, co zdenerwowało trochę Dirana, bo to właśnie on chciał wypowiedzieć te słowa, aby wyjść na fachowca od wilkołaków.

– Tyle to i my sami się domyśliliśmy – burknął kowal.

Oberżysta przyniósł pieczeń i zupę dnia. Tork przyjrzał się zawartości swojej miski, zupa miała trudny do określenia kolor. Pływało w niej trochę mięsa i sporo zieleniny.

– Pełnia jest pojutrze, obawiamy się kolejnych ofiar… – oznajmił kowal.

– Spokojnie! Ja Diran i mój kumpel Tork damy sobie rade z waszym kłopotem, lecz obawiam się, że tym wilkołakiem jest któryś z mieszkańców waszego miasta.

– Ja i inni ludzie zdajemy sobie sprawę, że bestią jest ktoś z nas, i powiem ci, że mamy już podejrzanych. Jakiś czas przed początkiem ataków potwora do miasta wprowadziła się nowa rodzina. Magiliowie mieszkają na końcu miasta, prowadzą hodowlę świń i kur, są raczej dziwni i nie mają tu przyjaciół. Jedynym normalnym członkiem tej rodziny jest ich najmłodszy syn o imieniu Furw.

 

Diran i Tork zwiedzali miasteczko, aż w końcu zawędrowali na jego koniec. Przed małym domkiem dwoje młodych chłopaków przerzucało gnój. W pobliżu kręciły się świnie i kury. Z domku wyszedł wysoki zarośnięty i zaniedbany mężczyzna.

– Kim jesteście i czego chcecie?

– Przybyłem tu, aby zaradzić problemowi tej mieściny! Prawdopodobnie macie tu wilkołaka, będę więc obserwował wszystkich mieszkańców.

– Nie chcemy tu obcych ze szczurami! – krzyknął wyższy z pracujących chłopaków.

Z domu wyszła kobieta, która, mimo młodego wieku, miała wiele zmarszczek i popękane usta. Trzymała na rękach dziecko, czteroletnią dziewczynkę, obie były brudne. Kobieta uśmiechnęła się i pokazała żółte zęby, a na plecach Torka pojawiły się ciarki.

Diran wraz z przyjacielem opuścili podwórko Magiliów. Obaj stwierdzili, że to dziwna rodzina, jednak po chwili usłyszeli za plecami wołanie. Odwrócili się. Zobaczyli młodszego z chłopaków, który przerzucał gnój.

– Wybaczcie mojej rodzinie, ale mamy dość plotek, że jesteśmy dziwni. Nazywam się Furw, a chwilę wcześniej mieliście okazję poznać mojego starszego brata, Garuna, ojca Folwa, moją matkę Alie i siostrzyczkę Lupie.

Furw różnił się od reszty swojej rodziny. Mimo, że przed chwilą pracował przy odchodach, był całkiem czysty. W przeciwieństwie do brata był schludnie ubrany, a jego twarz promieniała niezwykłym i szczerym uśmiechem.

– Jesteś podróżnikiem, co? Opowiedz mi proszę o swoich przygodach, i o szerokim świecie, i skąd wziąłeś takiego zwierzaka jak ten szczur.

Tork nie odezwał się słowem.

– Nie jesteś potrzebny w domu? – zapytał Diran – Widziałem, że właśnie miałeś zajęcie.

– Nie, grzebanie w gnoju nie należy do moich obowiązków. Po prostu pomagałem bratu, ja jestem handlowcem! – odparł z dumą Furw.

– A powiedz nam, co wiesz o atakach podczas pełni?

– Nie wiele…

 

Furw okazał się sympatycznym młodzieńcem. Pokazał Diranowi i Torkowi całe miasto, opowiedział o mieszkańcach. Wyjaśnił czym kto się zajmował i jakie krążą o nich plotki. Dowiedzieli się, że sprzedawca ryb był podejrzewany o kontakty z leśnymi rabusiami, a o kowalu mówiono, że jest alkoholikiem z powodu żony która bije go łańcuchem.

– Zbliża się wieczór. Powinniśmy się pożegnać i spotkać rano. – zaproponował Diran. Furw zgodził się i poszedł do domu. „Zielona Ropucha” oprócz jadła i picia oferowała również przytulny nocleg. Oberżysta zlecił przygotować pokój z dwoma łóżkami, tymczasem Diran i Tork czekali przy stoliku. Stworek przypominający szczura kolejny raz poprosił o zupę dnia i mimo, że nie wiedział z czego jest, bardzo mu smakowała.

– Stary musisz jej spróbować – zajadając zaproponował Diranowi, lecz chłopak nie był głodny.

– Co sądzisz o Furwie?

– Miły chłopak, zdaje się że cię polubił. Ciągle chce żebyś mu coś opowiadał.

– Wstyd mi przyznać, że na swym koncie nie mam wielu sukcesów i przygód, ale też go polubiłem… Jego rodzina jest naprawdę dziwna, kiedy do nich przyszliśmy wszyscy zachowywali się jakby chcieli nas zjeść, nawet ta mała dziewczynka miała ten przerażający wzrok.

– Diran, myślisz że ta rodzina to…

– Tak, myślę, że to wilkołaki. Przyglądaliśmy się chyba wszystkim w tej mieścinie i właśnie oni moim zdaniem najbardziej odstają od normy.

Obaj milczeli. Gdy Tork zjadł miskę zupy poprosił oberżystę o dokładkę.

Oberżysta wszedł do kuchennej części swej knajpy, do której goście nie mają wstępu,

i powiedział do młodej kobiety, która była jego kucharką:

– Hi hi, ten szczur zje całą zupę dnia! Hi hi, gdyby tylko wiedział, że dzisiejsza zupa dnia to rosół z zeszłego tygodnia!

 

Noc w „Zielonej Ropusze’’ przebiegła dość miło. Rano wszyscy goście zeszli na śniadanie, Diran zjadł pół bochenka chleba z masłem i wypił dzbanek mleka. Tork zapytał czy jest wczorajsza zupa dnia i nie zawiódł się – mieli jej jeszcze sporo.

Po śniadaniu obaj wyszli na ulice Colird, znów ruszyli w kierunku chaty Magiliów. Garun, starszy brat Furwa siedział na ławce przed chatą.

– Toż to młody pogromca potworów i jego szczur! – zawołał na widok idących w jego stronę gości. Z chaty wybiegł uśmiechnięty Furw.

– Bracie nie nabijaj się z nich, zapoznałem się z nimi wczoraj. Są naprawdę bardzo mili!

Diran dojrzał, że przez okno spogląda na nich matka chłopaków. Przez chwilę nawet wydawało mu się, że kobieta toczy z ust piane.

– Opowiedziałeś nam wczoraj o prawie wszystkich mieszkańcach Colird, chcielibyśmy usłyszeć co nieco o twojej rodzinie – powiedział Tork do Furwa.

– Coś taki ciekawski szczurze!? – wrzasnął Garun – Jesteśmy zwykłą rodziną, wiemy, że krążą o nas dziwne plotki, po prostu hodujemy świnie i drób i mieszkamy z dala od innych. – mówiąc to oczy miał pełne nienawiści. Diran pojął, że bardzo go nie lubi, ze wzajemnością zresztą.

Ten dzień minął jak poprzedni. Furw spacerował z nowymi przyjaciółmi po mieście opowiadając ciekawostki o ludziach. Powiedział tez że marzy o dalekich podróżach, dzięki pracy u pana Makana mógł odwiedzać pobliskie miasta. Jego praca polegała na przewozie towarów kilka razy w miesiącu.

– Zobaczyć góry, dalekie kraje w których szaleją dzikie potwory niespotykane tutaj! Chciałbym wypłynąć w morze i złowić złotą rybkę. Podróże byłyby wspaniałe…

– To nie takie trudne! Bierz przykład ze mnie! Wystarczy wziąć tobołek i wyjść a potem

przygoda i podróż rozkręcają się same. – poradził Diran.

– Wiem, ale tak naprawdę nie jestem jeszcze gotowy by spełnić swoje marzenie… Kocham swoją rodzinę i nie mam zamiaru ich opuszczać.

 

– Ta zupa jest niesamowita, dobrze że ją jeszcze mieli! Oby jutro na śniadanie też mi ją podano… – mówił Tork do Dirana, gdy zasypiali w przytulnych łóżkach „Pod Zieloną Ropuchą”.

– Mam dosyć słuchania o zupie! Mamy ważniejsze sprawy! Jutro pełnia, czeka nas walka z 

wilkołakiem, jednym lub z całą rodziną wilkołaków!

– O czym ty gadasz, Diran? Furw to miły gość. Myślę, że nie może wywodzić się z rodziny

wilkołaków, z resztą ty też go polubiłeś.

– Wiem że się zaprzyjaźniliśmy, ale nie zmienia to faktu, że wszyscy członkowie jego rodziny są podejrzanymi w tej sprawie. Nawet ta mała dziewczynka!

 

Nastał ostatni poranek przed pełnią. Diran i Tork zeszli na śniadanie. Oberżysta podał im pół bochenka chleba, masło, szynkę, dzbanek mleka i ostatnią miskę kultowej, dla Torka, już zupy.

– Nie możecie jej dorobić? Jest niesamowicie pyszna!

– Przyrządzenie tej zupy nie jest takie łatwe… Ale na pewno kiedyś powtórzymy ten kulinarny sukces – rzekł gospodarz karczmy.

 

Po śniadaniu obaj wyszli na miasto, w ich stronę szedł już uśmiechnięty Furw.

-W południe jadę z towarami do Kwabocji, nie będzie mnie przez dwa dni, mam nadzieje że będziecie jeszcze w Colird, gdy wrócę.

– Po ubiciu wilkołaka chcieliśmy już odejść, ale możemy poczekać na twój powrót, bo naprawdę cię polubiliśmy.

– Mam nadzieje, że opowiesz mi w końcu jakąś swoją przygodę!

-Tak. Gdy wrócisz opowiem ci historie jak ubiłem wilkołaka. Furw nagle posmutniał, ale po chwili wesoły uśmiech wrócił na jego twarz.

 

Szef Furwa pan Makan był niskim i grubym mężczyzną z wąsami. Wóz którym jego pracownik miał dziś jechać był już cały obładowany towarami różnego rodzaju. Przewoził w nim elementy spożywcze takie jak ryby i mięso oraz przedmioty codziennego użytku jak lampy oliwne. Wóz

ciągnął tłusty wół.

– Przekażesz to wszystko naszemu człowiekowi w Kwabocji. Pomożesz mu z wyładunkiem i wrócisz tu.

– Tak jest szefie!

Furw podszedł do Dirana i Torka którzy stali z boku.

– Na mnie już czas przyjaciele, wrócę za dwa dni.

– Szerokiej drogi przyjacielu!

– To co Daisy, jedziemy ? – powiedział Furw do wołu.

Diran dzięki czasie spędzonemu ze swym nowym przyjacielem wiedział wiele o 

mieszkańcach miasta, ale o samym Furwie nie wiedział prawie nic, dlatego gdy ten odjechał, chłopak zapytał o niego pana Makana, który właśnie zamykał magazyn.

– To naprawdę dobry dzieciak, aż dziw bierze, że w tej patologicznej rodzinie jest ktoś normalny!

Cieszy go praca u mnie, chłopaka ciągnie w świat, uwielbia wręcz jeździć z towarami do

pobliskich miast. Hmm… Zauważyłem, że lubi brać sobie dalekie kursy przed pełnią księżyca, tak jak dzisiaj. Zdaje się że woli nie być w Colird w czasie ataków tego potwora.

– Ciekawe – podsumował Tork zakończoną właśnie rozmowę z panem Makanem. – Furw zawsze wyjeżdża w czasie pełni…

– Nie wiem czy to takie istotne… Nie chce mi się już główkować kto jest wilkołakiem! Za kilka godzin staniemy z nim oko w oko – rzekł Diran.

– Kurcze trochę boli mnie brzuch.

– Trzeba było nie jeść tej śmierdzącej zupy w Zielonej Ropusze!

– Ale ona była wyśmienita i wcale nie śmierdziała… Ał! Boli coraz mocniej!

Pogrążeni w rozmowie nawet nie zauważyli, że zbliżyli się do podwórka Magilów. Na ławce przed chatą siedzieli Garun wraz ze swym ojcem. Obaj patrzyli groźnie z pode łba. Nagle z chaty wybiegła rozwrzeszczana mała Lupia a za nią matka próbująca złapać swą pociechę. Po chwili

cała rodzina wlepiała swoje oczy w chłopaka i szczura.

– Ał boli jak nie wiem co! Wracajmy do karczmy musze się położyć!

 

Dzień miał się niebawem skończyć. Diran spojrzał na Torka, który zwijał się z bólu w pościeli.

– Posłuchaj stary, nie będę mógł ci pomóc z tym wilkołakiem… Ból brzucha jest zbyt silny! He he… Kto to widział zatrucie pokarmowe u szczura? Tak między nami to może zostaw tego kudłacza dzisiaj? Posiedzimy w mieście do następnej pełni i wtedy obaj pójdziemy bestię ubić.

Sam sobie nie poradzisz, uwierz.

– Wyjdę na spotkanie potworowi! Muszę! Obiecałem mieszkańcom, że im pomogę z ich problemem i tak właśnie zrobię.

Diran wyszedł z pokoju szedł schodami do głównej sali Zielonej Ropuchy, gdzie powinno być pełno śpiewających i pijanych ludzi, lecz tej nocy sala była pusta. Wszyscy ludzie siedzieli już pozamykani w domach. Wiedzieli, że w czasie pełni ulice ich mieściny są niebezpieczne.

– Pokaż ile jesteś wart chłopcze i zabij potwora! – powiedział karczmarz zza baru.

Diran nic nie odpowiedział, wyszedł na ulice. Stanął oparty o warsztat kowala i czekał. Był bardzo zestresowany. Jak dotąd w takich sytuacjach zawsze ktoś mu towarzyszył i go wspierał, siostra czy Tork czy nawet sam Orkan. Dziś nie ma nikogo kto by mógł mu pomóc.

Prawdopodobnie za niedługo przyjdzie mu stoczyć walkę z wilkołakiem. Po raz pierwszy

przyjdzie mu walczyć samemu…

 

 

Tymczasem Furw, będący juz w pół drogi do Kwabocji, zatrzymał wóz pod lasem i rzekł do woła:

– Czas abyś odpoczęła Daisy. Nie bój się mnie mimo, że będę trochę inaczej wyglądał to wciąż jestem ja… A zresztą, po co ja ci to mówię? Przecież jeździłaś już ze mną w czasie pełni, dobrze wiesz co się zaraz ze mną stanie…

Furw zszedł z wozu i spojrzał na zachmurzone niebo. Po chwili jego ciało jakby się

powiększyło, zdał się słyszeć dźwięk rosnących kości. Błyskawicznie wyrosła mu sierść pokrywając całe ciało, a jego twarz wyraźnie się wydłużyła. Daisy nie lękała się tej przemiany, widziała to juz wiele razy. Doskonale wiedziała, że z wilczego pyska wyrosną mu zaraz kły. Tak się też stało. Całkowicie przemieniony w wilkołaka Furw zawył przeraźliwie po czym rzekł:

– Śpij spokojnie, pobiegam po lesie ty tymczasem odpocznij. Będę często wył, aby do wozu nie zbliżyli się złodzieje.

Daisy spojrzała na biegnącego Furwa do lasu, po czym ułożyła się do snu. Dobrze wiedziała, że nic jej nie grozi.

 

Noc w Colird była niezwykle cicha. Ulice świeciły pustą. Żadnych ludzi ani nawet kotów.

Diran, oparty o warsztat kowala, rozmyślał o samodzielności. Nagle usłyszał ruch jednak nie wiedział skąd doszedł i postanowił blefować. Rzekł w miarę głośno:

– Wiem gdzie jesteś! Nie ma sensu robić na mnie zasadzki!

Zza budynku naprzeciwko na dwóch kudłatych łapach z zupełnej ciemności wynurzył się

wilkołak. Diranowi szybciej zabiło serce. Nie był to duży okaz, nie większy niż dorosły

mężczyzna. Gęsta ślina wypływała z wielkiego pyska, a ostre zębiska i świecące ślipia widać było już z daleka.

Chłopak znał strzępy ubrań, w które był odziany stwór. To te same ciuchy, które miał na sobie Garun, starszy brat Furwa.

– Słusznie cię podejrzewałem… Mimo, że spędzałem sporo czasu z twoim bratem, nie zdołałem wydusić z niego wiele na wasz temat.

– To dobrze, że nie zdradził naszych tajemnic rodzinnych – zadrwił wilkołak.

– Ty mówisz!? Z tego co wiem człowiek zamieniający się w wilkołaka i nie potrafiący panować nad tym co go opętuje, nie myśli racjonalnie. Staje się potworem działającym według instynktu dzikiego zwierzęcia.Większość nie potrafi poskromić tego zwierzęcia, które w nich siedzi i daje się porwać dzikiemu amokowi. Ty zachowujesz się jednak tak jakbyś miał nad sobą

kontrole…

– Bo mam!

– Więc czemu zabijasz mieszkańców tego miasta?

– Taka jest natura wilkołaka! Chce być tym drapieżnikiem, który we mnie siedzi! Uwielbiam wyjść w nocy w czasie pełni księżyca, zarosnąć kudłami i pożreć pierwszą napotkaną osobę! Prawie cała moja rodzina rozumie moje niecodzienne hobby.

– Twoja rodzina jest dziwna, ja nie mogę zrozumieć twoich zapędów do zabijania!

– Mój młodszy brat też tego nie pojmuje! Ukrywa swoją prawdziwą naturę. Nie chce być

zwierzęciem, który w nim siedzi! W czasie pełni woli biegać po lasach zamiast zjeść któregoś z naszych życzliwych sąsiadów. Furw w każdą pełnie wyjeżdża z miasta na jakieś pustkowie, pod pretekstem podróży służbowej, tam się przemienia i biega z dala od ludzi.

– Twój brat to jedyny wartościowy członek waszej rodziny…

– Bardzo cię polubił! Dziś zanim odjechał poprosił mnie abym nie wychodził dziś w nocy na miasto mordować. Ja odparłem, że to niemożliwe i że nie mogę się doczekać aż stanę się bestią i kogoś pogryzę. Na to on powiedział, żebym cię nie zabijał, bo jesteś jego przyjacielem.

– Tak to prawda. Zaprzyjaźniłem się z twoim bratem przez te dwa spędzone razem dni.

– Na pewno brat nie wybaczy mi, jeśli cię pożre, ale przy życiu cię nie mogę pozostawić!

Denerwujesz mnie odkąd przybyłeś do miasta!

– Dobrze wiem, że nie masz zamiaru mnie oszczędzić Garun! Tą rozmową grasz na zwłokę, ponieważ księżyc jest za wyjątkowo gęstymi chmurami i prawie go nie widać! Nie jesteś teraz tak silny, jak byłbyś gdyby księżyc był widoczny. Zagadujesz mnie, ale tak naprawdę to czekasz aż wynurzy się on zza chmur.

– Jesteś sprytny, ale spójrz na siebie, masz czternaście lat brudne gacie i wierzysz że dasz radę wilkołakowi! Chcesz zostać wielkim bohaterem, prawda?

– Myślę, że cię pokonam! Nie jesteś dorosłym wilkołakiem, masz zaledwie szesnaście lat, a to że jesteś słabszy z powodu nie widocznego księżyca jest mi na rękę. – oznajmił Diran i ruszył w stronę Garuna z mieczem w dłoni. Szybki ruch klingą. Garun uniknął ataku i stanął za chłopakiem. Diran błyskawicznie obrócił się czekając na atak przeciwnika, lecz ten zaczął się wycofywać.

– Poczekamy na księżyc wtedy stanę przed tobą i nie będę unikał twego miecza, lecz zanurzę zęby w twojej szyi! – rzekł tocząc piane, po czym pobiegł i zniknął w następnej uliczce.

Diran stał bez ruchu. Wiedział, że musi odwiedzić dom Magiliów, aby uwolnić miasteczko od wszystkich wilkołaków.

 

Stara chata majaczyła już z daleka. Diran z mieczem w dłoni stanął przed otwartymi drzwiami, wziął głęboki wdech i wszedł do środka, zjawił sie w małej, ciemnej, zaniedbanej kuchni. Okna były zasłonięte jakimiś materiałami na stole stała mała świeca próbująca zwalczyć panującą w pomieszczeniu ciemność. Nagle w podłodze otworzyła się klapa i zagrzmiał kobiecy głos.

– Garun to ty? Załatwiłeś tego bachora z mieczem? – z piwnicy wyszła matka Furwa

przestraszyła się widząc Dirana z bronią w dłoni stojącego koło zasłoniętego okna.

– Co tu robisz dzieciaku? Gdzie Garun?

– Pani starszy syn kryje się teraz w zakamarkach miasta oczekując dobrej widoczności księżyca.

Znam tajemnice waszej rodziny! Jesteście wilkołakami!

– O czym ty mówisz, głupku? W tej rodzinie nie ma żadnych wilkołaków.

– Nie? – zadrwił chłopak. Szybkim ruchem szarpnął koc zakrywający okno. Do pomieszczenia wlało się światło księżyca, który wyszedł na chwilę zza chmur. Matka stanęła patrząc w okno zupełnie jakby była w transie. Nie ruszała się, gdy nagle z jej ust zaczęła cieknąć piana.

Kobieta zaczęła gwałtownie rosnąć i zarastać sierścią. Diran wiedział, że dorosły wilkołak,

którego ma przed sobą zaraz będzie sprawiał mu duże kłopoty, więc uznał, że musi to zrobić zanim przemiana się ukończy.

Błyskawicznym ruchem wbił miecz w serce potwora. Matka martwa osunęła się na

Podłogę i zaczęła wracać do swojej postaci. Chłopak przestraszył się gdy zobaczył na ziemi nie żywą kobietę, którą przed momentem zabił. Wtedy podniósł głowę i zobaczył głowę rodziny z łopatą w ręce.

– Co ty zrobiłeś mojej żonie?

Zapłakany trzydziestolatek z łopatą nie był wyzwaniem dla kogoś, kto uczył się walki w Blandir. Diran nie miał zamiaru czekać aż ten przemieni się w wilkołaka. Jeden cios mieczem wystarczył, aby mężczyzna z wrzaskiem upadł na podłogę. Patrząc na martwe małżeństwo, chłopak wiedział, że nie może się już cofnąć, że musi dokończyć to co zaczął. Usłyszał cichy głosik, który dobiegał z pod podłogi. Diran wszedł przez klapę w dół. Do piwnicy nie docierało żadne światło z 

zewnątrz, ale stało sporo świec dzięki którym można było łatwo się rozejrzeć. Wszędzie leżały szczątki kur i świń a na końcu, pod ścianą, mała Lupia, ze swymi przerażającymi drapieżnymi oczami.

– Gdzie mamusia?

Diran zawahał się stojąc przed przerażającą, ale mimo wszystko słodką dziewczynką.

Przypomniał sobie słowa swego mistrza z przed paru tygodni.

– Wyszedłeś na głęboką wodę! Prawdziwy świat nie jest placem zabaw, tutaj wiele rzeczy nie jest takimi, jakimi się wydają. Potwór z najpodlejszą gębą świata może być tu twoim przyjacielem, a najsympatyczniej wyglądający człowiek może być wrogiem, czekającym tylko by poderżnąć ci gardło.

Chłopak spojrzał na dziewczynkę podniósł miecz i zamknął oczy.

– Wiem że to jeszcze małe dziecko, ale w jej wnętrzu żyje stwór zagrażający ludziom, jeśli jej teraz nie zabije…

Szybkim cięciem zabił Lupie. Zrobiło mu się dużo lżej. Teraz nadeszła kolej na Garuna.

 

 

Diran wyszedł z domu Magillów, nie chował miecza, ciągle miał go w dłoni, księżyc świecił jasno na niebie, aby za chwilę znów się schować za chmurami, wtedy stanął przed nim wilkołak.

– Co ty tutaj robisz? Twój miecz jest cały we krwi! Ty chyba nie…

Garun ominął chłopaka, pobiegł do domu, po chwili z jego wnętrza wydobył się ogromny

wrzask przepełniony żalem i nienawiścią. Wilkołak wybiegł z domu.

– Co ty zrobiłeś? Ty cuchnący draniu. Moja rodzina!

– Musiałem to zrobić. Mieszkańcy miasta poprosili mnie, abym załatwił sprawę ataków na nich podczas pełni. A skoro za atakami stała wasza rodzina wyłączając Furwa, to nie miałem wyboru, teraz zostałeś już tylko ty.

– Idioto! To ja stałem za atakami! Moja rodzina nie miała z tym wiele wspólnego. Idioto zabiłeś niewinnych ludzi!

– Nie ludzi! Zabiłem potwory, które zagrażały ludziom właśnie.

– Nieeeeeee! Moja siostrzyczka i mój ojciec nie byli wilkołakami!

W tym właśnie momencie przed oczami Dirana stanęły obrazy z niedalekiej przeszłości.

Ojciec wyraźnie się bał, ledwo stał, widział zwłoki swojej żony na podłodze, w ręce kurczowo trzymał łopatę wierząc, że będzie się w stanie nią bronić. Niestety… Napastnik mimo młodego wieku świetnie władał swoim mieczem, łopata na nic się nie przydała. Drugim obrazem była mała dziewczynka pytająca o mamę ze łzami w oczach.

– Moja matka osiem lat po ślubie z moim ojcem, została ugryziona przez wściekłego wilka, od tamtej pory zawsze w czasie pełni zamieniała się w wilkołaka. Po dwóch latach opanowała się i potrafiła po przemianie myśleć racjonalnie i nikogo nie atakować. W końcu zaszła w ciążę. A jak

zapewne wiesz mała jest szansa że dziecko wilkołaka urodzi się zwykłym człowiekiem.

Urodziłem się ja i zgodnie z oczekiwaniami byłem wilkołakiem, dwa lata później urodził się mój brat Furw, również wilkołak. Już w dzieciństwie, obaj potrafiliśmy kontrolować się podczas przemian. Kiedy żyje się z tym od narodzin dużo łatwiej jest to opanować. Ale ja nie chciałem tego robić. Skoro urodziłem się wilkołakiem, to dlaczego miałbym oszukiwać naturę? Jestem potworem, który lubi wyć do księżyca i zjeść jakiegoś miłego pana, który ma rodzinę. Moje przekonania kłóciły się z tym co sądził Furw. Twierdził, że bycie wilkołakiem jest jak przekleństwo i że w czasie przemiany lepiej nie przebywać w pobliżu ludzi, aby im nie zagrażać.

Heh! Dla niego to przekleństwo a ja byłem dumny, że jestem, kim jestem. Wracając do mojej rodziny to, kilka lat temu moja matka urodziła jeszcze jedno dziecko, tym razem córeczkę. Lupia, ku zdziwieniu wszystkich okazała się być zdrowym człowiekiem. Musieliśmy wynieść się z poprzedniego miasteczka ponieważ podobnie jak dziś tutaj byliśmy oskarżani o morderstwa, za którymi oczywiście stałem ja. Odkąd przybyliśmy do Colird, każda nasza pełnia wyglądała tak

samo: Furw dzięki pracy, którą tu dostał, mógł opuszczać bez podejrzeń miasto, moja matka na ten czas siadała w piwnicy razem z kurami na przekąskę, mimo że panowała nad sobą podczas pełni miała wilczy apetyt. Lupia nie lubiła opuszczać mamy więc od jakiegoś czasu noce podczas pełni w piwnicy spędzała razem z nią. Od niedawna przyłączył się do nich ojciec. Tym czasem ja biegałem po mieście. Nie zabijałem wielu ludzi, jedna osoba na pełnie to nie tak dużo. I w tym

momencie pojawiłeś się ty! Zabiłeś moją matkę, która wcale nie prosiła się o bycie wilkołakiem, zabiłeś mego ojca, który był wspaniałym człowiekiem akceptując żonę taką, jaką jest i swoich dwóch synów, zabiłeś nawet moją siostrzyczkę, która nie umiała jeszcze nawet wyraźnie mówić.

Chcesz być bohaterem i pomagać ludziom? Jesteś idiotą i nie nadajesz się do tego! Nie dość, że jesteś za młody to wyjątkowo głupi. Ten, kto dał ci miecz popełnił ogromny błąd.

Diran płakał. Wiedział że Garun ma rację, po raz kolejny najpierw działał potem myślał. Garun rzucił się na chłopaka, w swoim szoku i szale nie zauważył nawet, że księżyc znów schował się za chmurami. Diran również w wielkim szoku zachował jednak odrobinę przytomności umysłu i przeciął mieczem na pól wilkołaka, który skoczył w jego stronę.

 

 

Daisy obudziła się, właśnie wstał nowy dzień. Z lasu wyłonił się, jak zwykle życzliwie uśmiechnięty, Furw, zwykle w podartych ubraniach, lecz dziś jego ciuchy były całe.

– Miałem dobry pomysł żeby ubrać się przed przemianą w za duże ciuchy brata, teraz nie świece golizną jak zazwyczaj. Dobra kochana, koniec odpoczynku! Musimy jechać do Kwabocji, towary czekają.

 

Ludzie w Colird upewniwszy się, że jest ranek wyszli na ulice. Zobaczyli martwego Garuna w kałuży krwi, nieopodal siedział płaczący Diran z mieczem w dłoni. Ludzie z tłumu krzyczeli:

– Więc to on był potworem!

– Cała ich rodzina była dziwna.

– Chłopcze czy zabiłeś resztę jego rodziny? To na pewno też były wilkołaki.

Diran podniósł głowę i wytarł łzy.

– Tak zabiłem ich…

– Ha ha zuch chłopak! Pamiętacie jak w niego wątpiliście? Uratował nas! Nie będzie już ataków! – wołał szczęśliwy kowal.

Z tłumu wyszedł Tork i podszedł do przyjaciela

– Dlaczego jesteś taki smutny? Dałeś radę, Diran gratuluję!

– Popełniłem błąd! Kolejny raz ciąłem mieczem nie zastanawiając się wcześniej…

 

 

Diran nie przyjął zapłaty od wdzięcznych mu mieszkańców miasta. Opowiedział im co stało się tej nocy.

– Zabiłem dwoje niewinnych ludzi. To członkowie rodziny chłopaka, którego wczoraj nazwałem przyjacielem. Nie zasłużyłem na nagrodę…

– Czy drugi syn Magilów też jest wilkołakiem? – spytała jakaś kobieta

– Tak, ale nie zrobi wam krzywdy. To dobry człowiek, nie lękajcie się go. Chodź Tork, na nas już czas.

 

I tak młody początkujący bohater, wraz ze swym szczurowatym przyjacielem, opuścił miasto Colird, miejsce gdzie popełnił błąd nowicjusza, o którym słyszał wcześniej od swojego mistrza.

– To teraz w którą stronę? – zapytał Tork.

– Na pewno nie na wschód! Tam jest Kwabocja, nie mam zamiaru spotkać się z Furwem, który będzie na drodze powrotnej. Nie mógłbym spojrzeć mu w oczy.

– Rozumiem – odpowiedział, po czym obaj ruszyli na północ.

 

Następnego dnia po południu wóz Furwa zbliżał się do Colird.

– Nareszcie w domu! Mam nadzieje, że mój brat nie pokiereszował Dirana zbyt mocno…

W bramie miasteczka stali jego mieszkańcy, trzymali w garści widły, łopaty i rozpalone pochodnie.

– Precz stąd! Wiemy, że jesteś wilkołakiem, odejdź nie chcemy tu cię!

– Zaraz, zaraz… Wyganiacie mnie? Mam tu rodzinę i he he… – Furw myśląc, że to żart ciągle się uśmiechał. Nie wiedział co zaraz powie mu tłum.

– Nie masz tu już nikogo! Młody bohater imieniem Diran rozprawił się z waszą przerażającą rodziną. Odejdź stąd!

Furw poczuł że coś w nim pęka. Ludzie, którzy stali przed nim zobaczyli, że coś dziwnego dzieje się z tym niewinnym dotąd chłopcem. Sympatyczny uśmiech zszedł z jego twarzy, prawdopodobnie na zawsze.

Wśród tłumu był pan Makan, który powiedział swemu pracownikowi, aby zszedł z wozu i odszedł tak, jak chce tego tłum.

Furw odszedł. Szedł bardzo długo przed siebie nie patrząc na drogę. W głowie słyszał głos brata i jego mądrości, które często chciał sprzedać reszcie rodziny.

– Spójrzmy prawdzie w oczy: nie jesteśmy zwykłymi ludźmi, jesteśmy bestiami. Naszą naturą jest jeść ludzi, a nie mieszkać wśród nich. Gdyby się dowiedzieli, że jesteśmy wilkołakami to nie wahali by się nas pozabijać! My sami oszukujemy naszą naturę i to kim jesteśmy! A jesteśmy potworami i musimy trzymać się razem. Gdyby któremuś z nas stało się coś złego, to reszta powinna nas pomścić! Jesteśmy jak stado. Wiem, że ojciec i młodsza siostra to ludzie, którzy mieszkają razem z nami i akceptują nas takimi jakimi jesteśmy, ale to są dwa wyjątki, cała reszta ludzi to nasi wrogowie.

Furw zatrzymał się

– Miałeś rację Garun. Jesteśmy potworami. Cały czas się oszukiwałem. Pomszczę ciebie, mamę, tatę i Lupię. Wciąż pamiętam zapach Dirana! Wytropię go, będę go ścigał i zabiję. Najpierw jednak muszę coś zjeść… – powiedział, po czym ruszył w stronę małego bezpańskiego psa

siedzącego pod drzewem.

Koniec

Komentarze

Obiecujące. Zabawne w sposób zamierzony i niezamierzony. Humor zamierzony bardzo mi się podoba, niezamierzony mniej. Przyklad? Weźmy frazę: "kilku meżczyzn rżnęło drzewo". Wystarczyłoby "cięli". Czasownik "rżnąć" ma w polskim rozmaite konotacje i autor zawsze musi uważać, by nie ośmieszać  sceny, którą pisze. Tu wyszło, jak wyszło. Mimo wszystko jest to kawał lekkiego tekstu. Do poczytania. Daje radę.
Pozdrawiam.

Miks typowej opowieści o łowcach potworów z bajką dla dzieci i filmami Tarantino, doprawiony groteską i jakimś pseudomorałem, zakręcony jak sam autor. Ciekawe, zobaczymy jak będzie dalej :)

Też jestem ciekaw. :-)

Czyta się lekko, acz w umysł nie zapada. Warsztat wymaga szlifu, ale jest ok.

Nowa Fantastyka