- Opowiadanie: April - Kocięta

Kocięta

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kocięta

– Znowu te pieprzone kkkoty!- zawył wściekły Gruboszczuk.– Pozzzabijam was! Urwwwwe waam te koocie łby! Mężczyzna poderwał się z rozgrzebanego łóżka. Rzucił się w kierunku okna i po drodze zawadził stopą o fotel. – Kuuuuurrrwa!- krzyknął i resztę drogi do parapetu pokonał na jednej nodze, trzymając się ręką za obolały paluch.

Otworzył okno jednym szarpnięciem i wyjrzał na zewnątrz. Jego kawalerka mieściła się na pierwszym piętrze wysokiego bloku otoczonego przez inne bloki, suchą ziemią imitującą trawniki, deski imitujące ławki, powykrzywiane drągi imitujące latarnie i brudne, pijane istoty imitujące ludzi. Z jego okna rozciągał się imponujący widok na kontenery ustawione pomiędzy dwoma brudnymi, niskimi budynkami, które w zamierzchłych czasach były osiedlową biblioteką i młodzieżową świetlicą. Gdyby Gruboszczuk oderwał wzrok od kontenerów zobaczyłby dalej ulicę oświetloną żółtym światłem latarni, a po jej drugiej stronie pusty parking supermarketu.

Gruboszczuk wpatrywał się przez chwilę w kontenery ze śmieciami, ale nic się wokół nich nie poruszyło. Cisza zaległa nad obierkami od ziemniaków, puszkami po piwach, torebkami po chińskich zupkach i nad dziecięcymi pieluchami. Mężczyzna zaczął się już zastanawiać, czy naprawdę usłyszał to, co usłyszał, może to był jedynie skutek uboczny nieprzespanych nocy? Może tak wyczulił się na wszelkie odgłosy, że teraz wszystkie wydawały mu się podobne do tego jednego, znienawidzonego…?

Nagle powietrze przeciął przerażający krzyk.

– Miaaaaaaaauuuuuu! Miaaaaau! Rhhhaaaa!

Gruboszczuk aż podskoczył na parapecie. Za gardło ścisnęła go złość i przerażenie. Wziął do ręki małą doniczkę z kaktusem, która stała niedaleko i rzucił nią w jeden z kontenerów. Ceramiczna miseczka rozbiła się z hukiem. Hałas spotęgował się.

– Miaaaauuuuu! Miau! Rha! Rhhhhaaaaa!

Gruboszczuk zatkał uszy rękami i krzyknął. Myślał, że jeszcze chwila i zwariuje, totalnie zwariuje, że już dłużej tego nie wytrzyma… Jak to możliwe, by te koty darły się tak co noc, nieprzerwanie od kilku tygodni?! Nie spał już tyle nocy z rzędu, że czuł się jak jakieś pieprzone zombie. I to przez jakieś cholerne kocury, które zbierały się co noc na śmietniku pod jego oknem aby się bić, gzić i żryć! Aaaaa! Jutro musi coś w tym końcu zrobić. Skoro ten koci krzyk przebija się przez zatyczki do uszu i głośną muzykę pozostało mu tylko jedno wyjście! Zabiććć te kotty, zzzabić je wszystttkie!

Gruboszczuk czuł, że powoli traci nad sobą panowanie. Te kocie krzyki tak strasznie go przerażały… Brzmiały… brzmiały jak krzyki maleńkich dzieci. Ale nie zwykłych dzieci, które narobiły w pieluchę albo chcą na ręce do mamy. To były krzyki dzieci, wyjątkowo głodnych dzieci, które uwielbiały krew, ból i mięso. Jakby krzyki jakiś małych, krwiożerczych potworów.

Jako dorosły nigdy nie lubił dzieci. Były dla niego zbędne, krzyczące, śmierdzące. Nie rozumiał, czemu wszyscy się nimi tak zachwycają, kupują im ubranka, grzechotki, noszą na rekach i ściskają za pucołowate policzki. W wyobrażeniach Gruboszczuka zwyczajne niemowlaki niewiele się różniły od tych wymyślonych, krwiożerczych bestyjek.

Jako dziecko nigdy nie lubił też żadnych zwierząt. Zawsze zapominał je nakarmić, napoić, zmienić wodę, wyprowadzić na spacer… W jego towarzystwie wszystkie zwierzątka, które matka mu dawała w nadziei, że w końcu się nimi zajmie, zadziwiająco szybko zdychały. Nie dlatego, że LUBIŁ jak one zdychały, po prostu one wszystkie go nie obchodziły.

Teraz, na skraju szaleństwa i strachu, wydawało mu się, że te całonocne kakofonie, które wysłuchiwał tu od kilku wiosennych tygodni były karą za nienawiść do dzieci i małych zwierzątek.

Bo cóż bardziej niewinnego było na świecie, jeśli nie właśnie małe włochate pupilki i pachnące talkiem niemowlaczki?

Kakofonia trwała w najlepsze, przebijając się przez zatkane rękami uszy Gruboszczuka. Czuł się tak, jakby coś wwiercało mu się w mózg. Nagle usłyszał, że nieostrożny kot coś przewrócił. Mężczyzna z nadzieją wyjrzał jeszcze raz na zewnątrz, szukając wzrokiem jakiegoś ruchu.

Coś mignęło mu pomiędzy śmietnikami. Gruboszczuk złapał jeszcze jedną doniczkę, wycelował i rzucił z dzikim okrzykiem. Usłyszał kocie parsknięcie i syk.

-Taaaaaak!!! A maaasz ty kkkkocia duppo! Dobbbrze ci bbbyło, tty zawszony pchlarzu?– Gruboszczuk darł się na całe gardło. Czuł się świetnie! Po raz pierwszy to ON zrobił cos tym krzykaczom, a nie oni jemu!

Nagle otworzyło się okno nad nim i dobiegł go pełen furii głos sąsiada.

– Ty pieprzony jąkało, co się tak wydzierasz? Zamknij mordę w tej chwili i daj porządnym ludziom spać! A jak nie to jutro się już z tobą policzę!

Gruboszczuk natychmiast się zamknął, bo już nie raz sąsiad z góry spełnił swoje groźby. Kocie krzyki ucichły, a on miał nadzieję, że na długo. Zatrzasnął okno i wrócił ostrożnie do łóżka. Z sąsiadem z góry nie było żartów. Tylko dlaczego przeszkadza mu jego, Gruboszczuka, krzyk a nie przeszkadzają kocie jęki?

Zakrył się kołdrą po uszy, napawając ciszą. Może dał popalić temu kotu? Może znajdą sobie inne miejsce? Przestraszą się…? Ciszę przecięło parsknięcie, a potem wszystko zaczęło się od początku. Gruboszczuk, bez sił, podniósł kołdrę jeszcze wyżej, tak że odsłonił swoje nagie, owłosione stopy. Bez powodzenia próbując ignorować dochodzące zza okna krzyki tworzył w swojej głowie plan.

***

Słońce przebijało się przez chmury i światło, zadowolone z dużych przerw między cumulusami, leciało szybciutko w stronę ziemi. Nagle natknęło się na niespodziewaną przeszkodę w postaci dymów fabrycznych i spalin samochodowych. Wkurzone światło jeszcze chwilę próbowało przecisnąć się przez smog, a potem dawało za wygraną, tak więc do mieszkańców miasta dochodziły tylko nieliczne promienie. Powietrze było przez to jakby szare, ciężkie, wprowadzało ludzi w przygnębienie graniczące z apatią, sprawiało, że każdy dzień niewiele różnił się od poprzedniego. Bo co można zrobić niecodziennego w takim szarym otoczeniu?

Gruboszczuk szybko przeszedł obok parkingu supermarketu, żeby nie spóźnić się na autobus. Co prawda miał przyjechać dopiero za dziesięć minut, jeśli wierzyć rozkładowi, ale mężczyzna wiedział, że rozkład jazdy niewiele ma wspólnego z ponurym, nieokiełznanym chaosem komunikacji miejskiej. Ludzie zupełnie nie zwracali na niego uwagi. Paru pracujących mieszkańców jego osiedla też czekało na przystanku, ale nikt nie wymieniał miedzy sobą pozdrowień, uśmiechów, czy chociażby spojrzeń. Gruboszczuk, który przy bardzo małej ilość snu, którą czasem udało mu się podłapać w dzień albo zanim zaczną się nocne kakofonie, był zupełnie nieprzytomny. Kupił sobie bułkę w budce przy przystanku i teraz bezmyślnie ją żuł, wpatrując się w rząd samochodów posuwający sie w ślimaczym tempie po ulicy. W oddali zamajaczył sie jego autobus, ale pewnie minie jeszcze jakieś piętnaście minut, zanim w tym korku zajedzie na przystanek.

Gruboszczuk w apatii wsiadł do autobusu, który w końcu zatrzymał się przed nim; w apatii czekał, aż pojazd pokona przez godzinę drogę, którą normalnie bez korków można było przejechać w dwadzieścia minut. W apatii wysiadł z autobusu i ruszył pomiędzy wysokimi budynkami banków, a potem mniejszymi budynkami sexshopów, a gdy w końcu dotarł do swojej budki z kebabem, w apatii usiadł za ladą.

– Hej– powiedziała zadyszana Kura, wbiegając jak zwykle spóźniona do budki. Nie czekając na odpowiedź zajęła się wykładaniem świeżych surówek, które przyniosła i mięsa. Jak zwykle wszystko robiła sama, a Gruboszczuk się jej tylko przyglądał. Miała cienkie blond włosy, nastroszone we wszystkie strony, była raczej niska i krępa, bez dużego biustu czy fajnego tyłka. Gruboszczuk nazywał ją w myślach Kurą, bo ciągle gdakała mu nad uchem o pierdołach. Chyba też była jak kurczak głupia.

– Słyszałeś?– zapytała, gdy wlewała sosy do wielkich misek. Łagodny, Ostry i Posrasz-Się– Ogniem-Jak-Go-Tkniesz.

– Ccco?

– Że nadal nie złapali tego psychola! Już piąte dziecko zaginęło, a oni dopiero teraz powiązali wszystko ze sobą, wyobrażasz sobie?

– Mmmmówisz o tym facccecie cco podobno pppporywa niemowwwlaki?– zapytał bez zainteresowania Gruboszczuk. Wątpił, by to rzeczywiście były porwania, raczej przypadki. W końcu, na co komu małe dziecko? Albo jeszcze gorzej, piątka małych dzieci?

Kura spojrzała na niego krytycznie.

– Czy ty w ogóle dzisiaj spałeś? Wyglądasz jak śmierć!

Gruboszczuk nawet nie kiwnął głową. Wiedział, że wygląda tragicznie. Zarośnięty na twarzy, włosy miał w nieładzie, oczy podpuchnięte. Wysoki i przeraźliwie chudy, wręcz niedożywiony, źle ubrany, biorąc pod uwagę to, że całe swoje pieniądze musiał przeznaczać na czynsz tej pieprzonej kawalerki, którą wynajmowała mu przed śmiercią matka, nie powinno to nikogo dziwić.

-Sppaaadaj– powiedział tylko jąkając się.

Dzień mijał mu jak wszystkie inne dni, niczym sie nie wyróżniał; kebab z sosem ostrym, kebab łagodny z frytkami, kebab w bułce w sosem bardzo ostrym („Aaa! dajcie mi wody!" -„Sssrasz już ogggniem?"), frytki z keczupem, kebab z sosem łagodnym… Gruboszczuk robił to samo, co codziennie, nakładał mięcho, polewał sosem, podgrzewał bułki i ignorował Kurę, która szczebiotała do każdego klienta płci męskiej, czasem nawet o tym porywaczu niemowlaków. Czemu ona myśli, że faceta można poderwać na mordercę dzieci? Ale nawet jeśli Gruboszczuk nie robił nic nowego, to myślał zupełnie o czymś innym. Tworzył plan.

Po pracy poszedł do supermarketu, który postawiono pod jego blokowiskiem. Ochrona przyglądała mu sie podejrzliwie, bo co tu dużo mówić, wyglądał jak złodziej albo żebrak. Gruboszczuk jednak wcale o tym nie myślał, tylko bez zastanowienia skierował sie do działu „chemia gospodarcza". Napełniało go uczucie radosnego podniecenia, wiedział, że w końcu zaczyna coś robić, działać. Apatia na chwilę odpłynęła, a przybył inny znany Gruboszczukowi stan– chorobliwa obsesja. Nerwowo przechodził pomiędzy półkami i szukał, szukał, szukał. Uśmiechał sie przy tym tak, jakby właśnie wygrał w totka. W końcu…

– Tttaaaaaak!- zaczął krzyczeć. Ludzie patrzyli na niego jak na obłąkanego, a w jego kierunku ruszyła ochrona. Gruboszczuk z przerażeniem odkrył, że jednym z ochroniarzy jest jego wredny sąsiad z góry. Chwycił więc pudełko i ruszył na około do kas, trzymając je jak największy skarb, jakby niósł nerkę, która uratuje mu życie, wystarczy ją tylko przeszczepić! Zachwycony sam sobą zapłacił szybko i wybiegł na parking. W radosnym podnieceniu przeszedł przez pasy, minął rząd bloków i poszedł do swojej klatki.

– Ttteraz wreszcie wammm pokkkaże! Dddam wam ppopppalić, pppieprzone pppchlarze!- gadał do siebie przechodząc przez drzwi bez wpisywania kodu; domofony juz dawno nie działały. Wdrapał się po schodach, wlazł do mieszkania i rzucił na łóżko, wciąż ściskając pudełko i mamrocąc do siebie.

Wszystko wydawało mu się w jednej chwili dużo piękniejsze, weselsze, nawet zapadający za oknem ponury wieczór i głosy pijaczków dochodzące z klatki schodowej wydawały mu się milsze, bardziej swojskie.

– Pppiepprzone koty! HHaa hahahh!- śmiał się sam do siebie ściskając w rękach najsilniejszą na rynku trutkę na szczury.

***

W żółtym świetle latarni półmisek z kawałkami kiełbasy wyglądał jak talerz pełen zgniłych flaków. Gruboszczuk wpatrywał się w niego jak urzeczony. Gdyby miał aparat fotograficzny, to zrobiłby temu żarciu zdjęcie i włożył je do portfela. Gdyby miał portfel, to znaczy.

Całe popołudnie spędził na wydłubywaniu z kiełbasy środka i mieszaniu jej z trutką, a potem upychaniu w delikatne flaczki. Mięso zrobiło się od trucizny zielone, śmierdziało jak jakieś ohydne lekarstwo, ale Gruboszczuk pomyślał, że przecież te koty jedzą nawet zgniłe rzeczy, więc co im zrobi za różnicę troszkę śmiercionośnej truteczki? Zniecierpliwiony czekał na wieczór, żeby zakraść się do kontenerów na śmieci. Nie chciał, żeby ktoś go widział, chociaż co było złego w wyrzucaniu zepsutej kiełbasy? Gruboszczuk dedukował jednak, że ciemną nocą jest mniejsza szansa na to, że ktoś, na przykład jakiś pijaczyna rozgrzebie jego serdelki po trawniku. On chciał tylko w końcu pozbyć się tych kottów! Wszystko musiało przebiec idealnie!

Gruboszczuk oderwał wzrok od kiełbasy i rozejrzał się niespokojnie dookoła. Żadnego psa, żadnego włóczęgi, a kotów jeszcze o dziwo nie słychać. Pomiędzy ścianami starej biblioteki i świetlicy majaczyły się w mroku kontenery. Ktoś postawił z tyłu ścianę z pustaków i zarzucił blachę na plaskie dachy sąsiednich budyneczków, żeby deszcz nie moczył śmieci. Każdy wie, że mokre, długo gnijące śmieci śmierdzą prawie tak samo, jak te które skwierczą na upale.

Gruboszczuk powoli zbliżał się do śmietniska, tej kloaki jego osiedla, obok której każdy codziennie przechodził, którą każdy codziennie wąchał, którą każdy codziennie uzupełniał przetrawionym brudem. Zacisnął mocno palce na misce. Przerażenie ściskało go za gardło, bo oto zbliżał się do jaskini, do pieczary strasznych dziecio-kotów, które nie dawały mu spać, nie dawały mu żyć, nie dawały mu oddychać tym zadymionym i smrodliwym powietrzem miasta, którym mógł się cieszyć każdy, tylko nie on!

Między kontenerami coś mu mignęło i Gruboszczuk poczuł na sobie wzrok tych małych, pieprzonych kkkotów.

– Ttyllko ssspokkojnie! Ppan wamm przyniósł jejjedzonko!- gadał do siebie.

Gdy był już prawie przy daszku klęknął. Nie miał odwagi wejść pod tą blachę, do tych ryczących potworów. Drżącymi rękami wyjął z talerza pokaźne pętko. W śmierdzącej ciemności dostrzegł chyba jkiś ruch i rzucił tam z całej siły kiełbasą.

– Rhhaaa! Miau!

Koci ryk zabrzmiał w jego uszach jak ryk lwa. Gruboszczuk rzucił się w tył i odczołgał jak najdalej od kontenerów. Oddychając ciężko wyklinał, ach wyklinał sobie! Ale z ciebie głupiutki chłopczyk, słyszał w głowie głos matki. Musisz zaraz tam wrócić!

– Alle jja nie chccę… – zawył cicho, skulony jak zwierze. Wpatrywał się w pozostawiona miskę.

Musisz tam wrócić, mój słodki! Mama zaraz da ci jakąś nagrodę, jeśli tam pójdziesz! No wstawaj! Gruboszczuk machnął ręką przed głową, chcąc odgonić głos. Głupia jesteś, mamusiu! Przecież ta kiełbasa wcale nie jest tak daleko. One na pewno po nią sobie wyjdą! Ach… no dobrze syneczku… Chodź do mamusi… Mamusia cię utuli… Mamusia cię przytuli… Przytul się do mojej piersi…

Gruboszczuk podniósł oczy i spojrzał w ciemność przy kontenerach. Nagle powietrze rozdarł koci ryk. Ryk głodnego dziecka, które wcale nie ma ochoty na przytulanie, na kiełbasę, tylko tak, ma ochotę właśnie na niego, na Gruboszczuka! Podniósł się na równe nogi i pognał do swojej klatki.

Za sobą słyszał, jak te koty się gżą, jak kąpią się w śmieciach, jak śmieją się z niego i jęczą, gdy się parzą w kazirodczym kocim boju. Robiły to wszystko tylko po to, by jego dopaść! By jego zniszczyć! By jego wykończyć! By mu przypominać matkę i jej jęczenie, zmarłe rybki i chomiki, które mu kupowała na przeprosiny! Musiał zniszczyć te dziecio-koty, zniszczyć je, żeby w końcu dały mu spokój!

Ale tak strasznie nie wiedział co ma robić!

Gdy wbiegł do swojego mieszkania rzucił się na łóżko i zaczął płakać. Kakofonia jego wrogów była specjalnie dla niego, ze straszną jękliwą dedykacją, a on wcale nie wiedział, jak ma temu zaradzić. Nie miał już teraz …żadnej wątpliwości, że te sierściuchy wcale nie zeżrą jego jedzonka! One dobrzse wiedziały, co tam jest, dobrze wiedziały, że chciał im zrobić krzywdę.

– Mrahurhauuu! My wiemy, wiemy, wiemy! I się zemścimy, mścimy, mścimy! Rhau!

Gruboszczuk wiedział, że zupełnie opadł z sił. I że ta noc musi być ostatnią nocą, bo już nigdy, nigdy więcej nie będzie w stanie wytrzymać ani sekundy więcej!

Zdeterminowany otarł oczy. Wstał. Zapalił światło. Poszedł do szafki, gdzie trzymał rózne narzędzia i wyjął z niej wielgachny młotek i latarkę.

– Ttteraz zobaczymy, kto jest górą!

Gdy tylko wziął w rękę ciężki młotek, od razu poczuł się lepiej. To trwało już zbyt długo, było zbyt wykańczające. Musiał, musiał w końcu zachować się jak mężczyzna! Takkk, mamo, już idę. Już idę do ciebie, twój meżczyznna. Gdy schodził cicho po schodach klatki myślał tylko o tym, by wreszcie to skończyć. Pożrą go, albo on je pozabija. O tak, rozwali je na małe, czerwone, obrośnięte sierścią i zamieszkane przez pchełki kawałeczki. W końcu wyszedł przed blok, przed nim rozpościerała się pustka anonimowego blokowiska, a taka pustka była najbardziej szarą i beznadziejną pustka, w której wszystko mogło się odkształcić, wszystko mogło się zdarzyć. Za chwilę miała się tu przydarzyć śmierć, o tak, śmierć, pchlarze!

Gruboszczukowi drżały kolana, ale opanował się. Cicho zaczął się skradać w stronę kontenerów. Przewalony talerz z zatrutą kiełbasą był dla niego jak jakiś symbol, znak z nieba od boga, do którego trudno jest się przebić przez ten cały smog i pył. Niebo było daleko, ale dziś była tu kiełbasa. Była trutka, była nieznośny ból w głowie, krzyk i miałczenie nie do zniesienia, była ciemność śmietnika, smród rozkładających się śmieci a kto wie, czy nie jakiegoś żula, który zasnął w odpadkach i umarł zagryziony przez te koty. Oooo…. Gruboszczuk cichutko, cichuteńko, na paluszkach ominął flaczki niedoszłej trucizno-kiełbasy. Haha, był sprytny! Był zwinny jak kot! Co tto za irrrronia, kkkoteczki!

Gdy w końcu stanął pod blachą wiaty czuł się jak bohater. Spod wiaty nie dochodził do niego żaden, najcichszy nawet odgłos, najlżejszy nawet szmer. Czy dziecio-koty się na niego zastawiały? Czy siedziały na swoich strasznych kocich pozycjach bojowych, żeby go zniszczyć? O nie. Nie pozwoli na to!

Stał zamachnięty z młotkiem, w cieniu śmietnika, poza kręgiem żółtego, chorego światła latarni. Wszystko na nowo stanęło mu przed oczami! Wszystko! Matka, jęki, delikatne dłonie i miękkie piersi, małe zwierzątka, które zawsze zaniedbywał… a może dusił? Żeby nie widziały, że nie jest prawdziwym mężczyzną. Widział twarz mamy, jak go przepraszała, nie wiedząc za co, nie domyślając się… Był przeciez jej małym kotkiem, misiem do przytulania! Kociątkiem, dzieciątkiem, a gdy miałczał to dostawał klapsa, a gdy mruczał to mleka. Gdy umarła… Mieszkał tu, gdzie wcześniej, tyle ze bez niej, zaczął pracować… Ale potem wszystko się zmieniło! Gdy przyszedł marzec i gżenie się tych pieppprzonych kotów! Ostre, płaczliwe, przenikliwe krzyki! Wrzaski potworów, bezsenne noce… Bezsenne… bezsenne… Noce jak całe wieki, pełne ciemności, krzyków i zbyt wielu godzin podczas których można jedynie rozmyślać, wspominać i wpadać w furie! W żądze! W szaleństwo! Byle tylko pozbyć się tych kkotów! Tych stworów z piekła rodem, tych puchatych wrednych krwistych potworów!

W końcu wkroczył w ciemność, zaciskając mocno dłonie na trzonie młotka i zęby, tak mocno, ze myślał, że za chwilę je skruszy. Gruboszczuk wkroczył do tego świata, świata w którym miał za chwilę zatriumfować. Wciąż nic się nie poruszało. A Gruboszczuk nagle zdał sobie sprawę z tego, że nic sie tam nie poruszy.

Wiedział dlaczego, wiedział, wiedział, ale wcale mu to jakos nie przeszkadzało, o nie nie.

Pierwsze ciałko leżało pod sterta pieluch, dokładnie tam gdzie je wcześniej ukrył. W śmietniku panowała ciemność, a mimo to Gruboszczuk miał wrażenie, że oczy trupka błyskają jak kiedyś w nocy oczy jego matki. Rozbił te oczy młotkiem a ciałko odrzucił w bok. Zabrał się za następne, wiedział, że będzie ich pięć. Wiedział też, że nie było to wcale puchate czteronożne kotty, ale nie myślał o tym.

Kocie kocię, ptasie pisklę, pieskie szczenię… ludzkie niewolę… czy była tak wielka różnica? Czyż młotek nie był lepszy od tego, co mogło by je spotkać w tym mieście, gdzie ludzie tylko udają ludzi, a w gruncie rzeczy niewiele się różnią od bestii? Gdy Gruboszczuk skończył uciszać pieppprzone kottty, czy pieprzone dzieci, pieprzone dziecio-koty, on sam też w końcu poczuł błogosławiony spokój.

***

Znaleźli go o piątej rano, gdy jego sąsiad szedł na zmianę do supermarketu. Spał spokojnie, z wciąż zaciśniętą ręką na trzonku młotka.

Koniec

Komentarze

To moje pierwsze opowiadanie, które tu wrzucam, jest więc niezbyt fajnie sformatowane wizualnie.

Nie jest to fantasy, chciałam się raczej wspasować w klimat horroru, makabry, surrealizmu.
Mam nadzieje na uczciwą krytykę, szczególnie zalezy mi na komantarzach co do sposobu narracji, napiecia, logiki, pomysłu, stylizacji jezyka, ew błędy jezykowe. Interpunkcja, ortografia, literowki sa głównie przeoczeniem i wynikaja w wiekszej mierze z powierzchownej korekty a nie z braku umiejetnosci:) 

Przepraszam za ta notke w pierwszym komentarzu, nastepnym razem wstawie w teksie opowiadania.  

Niestety, mocno przewidywalne. Gdy tylko padło hasło o zaginionych niemowlakach, od razu wiadomo, że znalazły się w kontenerze bohatera za jego sprawą. Nie ma przez to napięcia. Z rzeczy technicznych - zdecydowanie za dużo wielokropków. I stylizacja na "jąkałę" męcząca, ciężko się czyta.

A mnie się podobało. Wychwyciłem jeden błąd: "gdy miaUczał, to dostawał..." powinno być. Czyta się faktycznie trudniej ze względu na fonetyczną stylizację, no ale i tak dość interesujące. Bardzo dobre i plastyczne opisy, dobrze oddany klimat blokowiska. Zakończenie w rzeczy samej przewidywalne, w pewnym sensie "zasugerowane" przez autora. I tak fajne :)

Dziękuję za komentarze, wezmę sobie do serca szczególnie te o przewidywalności zakończenia. Faktycznie jest ono zbyt mocno zasugerowane, następnym razem bardziej zwrócę na to uwagę. Ale cieszę się, że komuś się podobało:)

Masz potencjał. Rozwijaj go.

...always look on the bright side of life ; )

Hm... jakoś nie na miejscu. Trochę zbrzydły mi te "pieprzone koty", "kocie dupy", "pieprzone pchlarze"... Tą jąkałę też sobie mogłeś odpuścić. Psuje to dobry smak całego opowiadania.
A jacek001 chyba sobie żartował z tym potencjałem. Ja tych wulgarnych, zjjjjąknięttych wypocin nie mam siły nawet oceniać. Powodzenia, może następne Twoje opowiadania będą lepsze...
Podsumowując, ta historia była dla mnie prawie tak denerwująca, jak denerwujące były kocie lamenty dla Gruboszczuka.

... Już nie mówiąc o tym, że po przeczytaniu pierwzych 6 linijek doskonale wiedziałam jak zakończy się ta historia.

Nie "mogłeś" tylko "mogłaś", płeć piękna wita:)

Nie wydaje mi się, żebym przesadziła z przekleństwami... bo ani bohater ani okolica w której mieszka nie są cukierkowe, poza tym chyba dość dobrze pokazują rozchwianie emocjonalne G. Ale rozumiem, że nie kazdy lubi takie rzeczy czytać... Argument o przewidywalnosci do mnie dotarł, po raz kolejny zresztą, najwyraźniej muszę faktycznie nad tym popracować;/ 

Co do tego, ze to były wypociny i ze nie mam potencjału... Twoje zdanie. Pisanie tego opowiadania było dla mnie dobrą zabawą, próbuje różnych rzeczy, może kiedyś jeszcze doznasz szoku czytając coś mojego, ale w innej konwencji:)

Pozdrawiam. 


 

Ja nie żartowałem :o)

...always look on the bright side of life ; )

Nowa Fantastyka